2 maja 2019

Dwieście siedemdziesiąt osiem

– Aldero… Ej, nie ignoruj mnie!
Odetchnęła, kiedy w końcu się zatrzymał i zwrócił w jej stronę. Sama również zwolniła, z powątpiewaniem spoglądając to na wampira, to znów na drzwi wejściowe. Podejrzewała, że Rafael zabiłby ją, gdyby tylko spróbowała tak po prostu przekroczyć próg – i to zwłaszcza po tym, co się wydarzyło. Śmierć Huntera była niczym namacalny dowód na to, że wszystko, czego obawiali się przez ostatnie dni, było w pełni uzasadnione.
Kuzyn milczał, co nie było jego podobne. Elena nie pierwszy raz przekonała się, że była w stanie wyczuć cudze emocje, zwłaszcza te negatywne, choć interpretowanie ich nadal pozostawało wyzwaniem. Był zły? Tak sądziła, chociaż to nadal nie miało dla niej sensu. Z drugiej strony wyczuła, że miał do niej pretensje po tym, jak tak po prostu wróciła z Rafaelem do domu, kiedy ten przybył po nią do Miasta Nocy.
Cisza miała w sobie coś nieprzyjemnego i zdecydowanie zbyt napiętego. Elena zawahała się, nagle speszona i co najmniej zaniepokojona przeciągającym się milczeniem. Skrzyżowała ramiona na piersiach, niepewna, co zrobić z rękami. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna zrobiła krok naprzód, by zmniejszyć dzielącą ich odległość. Sądziła, że nigdy więcej nie będą musieli przez to przechodzić, zwłaszcza że odkąd wróciła ich relacja wydawała się względnie w porządku, a jednak…
– Ehm, hej – rzuciła z opóźnieniem, byleby przerwać krępującą ciszę. Obojętny wyraz twarzy wampira się nie zmienił, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie. – Wszystko gra?
To było głupie pytanie. Co do tego nie miała wątpliwości, ale nie potrafiła sformułować go inaczej. No i na pewno brzmiało lepiej, niż gdyby bezpośrednio zapytała o to, co zrobiła mu Mira. Faceci zwykle nie lubili przyznawać się do słabości, kiedyś zaś na domiar złego w grę wchodziła duma…
– Dlaczego miałoby być inaczej?
Ze świstem wypuściła powietrze. Może jeszcze jakiś czas temu by w to uwierzyła, ale w tamtej chwili oboje wiedzieli, że to nie było aż takie proste. Coś w postawie i tonie kuzyna aż nazbyt wyraźnie dało Elenie do zrozumienia, że kłamał. W zasadzie Aldero nawet nie próbował tego ukrywać.
– Nie wiem – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale… wychodzisz, tak? No i nie zareagowałeś, kiedy ja…
– Nie zauważyłem cię. Zresztą zniknęłaś gdzieś z Rafaelem, nie pierwszy raz zresztą. – Wzruszył ramionami. W jego tonie wyczuła nutkę goryczy, ale ta nie wydała jej się niczym dziwnym. Spodziewała się tego, tym bardziej że kuzyn był uszczypliwy już wcześniej. – Ale tak, wszystko gra. Mam coś do zrobienia – dodał, a Elena prychnęła.
– Teraz? – zapytała z niedowierzaniem. – Po tym, co powiedziała Mira?
Aldero wywrócił oczami.
– To urocze, że się przejmujesz – stwierdził tonem, który w najmniejszym stopniu nie sprawiał, że jego słowa brzmiały szczerze. – Ale to, co powiedziała Miriam, jest dobrym powodem, żebym wyszedł. Wypadałoby dać znać reszcie.
– Mama do nich dzwoniła – zauważyła Elena, ciaśniej obejmując się ramionami.
– Co w związku z tym?
Ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk. Szukał wymówki. Nie miała pewności dlaczego, skoro dobrze wiedziała, że zamierzał wyjść właśnie dlatego, że znów zaczynał mieć problem z obecnością Rafaela, ale…
– Al. – Przesunęła się bliżej, wciąż uważnie go obserwując. – Wciąż jesteś na mnie zły za ten pogrzeb? Ja po prostu… – Westchnęła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Mało kiedy miała problem z tym, by patrzeć rozmówcy w oczy, a jednak w tamtej chwili okazało się to nie lada wyzwaniem. – Przepraszam, okej? Ale wydawało mi się, że miedzy nami w porządku. To, co powiedziałeś mi na balu…
– Przecież nic się nie zmieniło od tego czasu – przerwał pośpiesznie Aldero. – Wybrałaś, jasna sprawa.
– Ale? – nie dawała za wygraną.
Tym razem nie od razu doczekała się odpowiedzi. Milczenie znów zaczęło dawać jej się we znaki, tak irytujące i nienaturalne, że momentalnie zapragnęła coś zniszczyć. Szlag, to nie powinno wyglądać w ten sposób. Wiedziała zresztą, że powinna przeprosić go już wcześniej – najlepiej od razu po tym jak wrócił do Seattle – ale teraz zadręczanie się z tego powodu wydawało się co najmniej pozbawione sensu. Nie, skoro tego jednego już nie była w stanie zmienić.
– Sam nie wiem.
Uniosła brwi. Nie tego się spodziewała, zwłaszcza że jego odpowiedź w gruncie rzeczy nie tłumaczyła niczego. Elena poderwała głowę, jednak decydując się spojrzeć mu w oczy, poniekąd w nadziei na to, że jego spojrzenie ułatwi jej zrozumienie tego, co tak naprawdę sobie myślał.
Cóż, przeliczyła się.
– To nie jest… takie proste, dobra? – powiedział w końcu Aldero, starannie dobierając słowa. Niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła, jakby chcąc upewnić się, że nikt nie przysłuchiwał się ich rozmowie. Spojrzał zwłaszcza w stronę schodów, jakby w obawie, że nagle dostrzeże tam Rafaela albo Mirę. – Oj, kuzyneczko…
Mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia pokonał dzieląca ich odległość. Wyczuła jakąś zmianę w powietrzu i to wystarczyło, by uświadomiła sobie obecność mocy. Potrzebowała chwili, by pojąć, że kolejny raz robił wszystko, by zapewnić im choć odrobinę prywatności. To bywało zbawienne, zwłaszcza w domu pełnym wampirów.
Coś złagodniało w spojrzeniu i postawie Aldero, kiedy w końcu się do niej zbliżył. Jego palce niemalże z czułością musnęły jej policzek – tak po prostu, najzupełniej naturalnym gestem. Spoglądał na nią dziwnie, na dodatek w sposób, który sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Właściwie sama nie była pewna, co było gorsze – wcześniejsza obojętność czy to, że nagle znów z całą mocą poczuła, że była dla niego ważna.
Zbyt ważna. Właśnie w tym od samego początku leżał problem, choć nie wątpiła, że Aldero się starał. Zależało mu na niej, choć przecież nie powinno – nie po wszystkim, co się wydarzyło. Raniła go i to od dłuższego czasu, a przecież  nie był przypadkowym chłopakiem, którego nieświadomie oczarowała z pomocą swoich zdolności. W zasadzie byłoby dużo prościej, gdyby chodziło akurat o jej dar. Brian i Elliott „wyleczyli się” z miłości do niej, kiedy przestała się z nimi widywać, ale Aldero…
– Może to jest jakieś rozwiązanie – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Zamrugała nieprzytomnie, wciąż w roztargnieniu spoglądając na wampira. Nawet nie miała do niego pretensji o to, że mógłby lustrować jej myśli. – Wrócę do domu. Tam też sporo się teraz dzieje.
– Do Miasta Nocy? Ale…
Aldero wzruszył ramionami.
– Przecież cały czas będziemy w kontakcie, nie? Ty i tak masz dość osób, które cię pilnują – stwierdził i dla odmiany jego głos zabrzmiał w bardziej znajomy, wręcz przesadnie pogodny sposób. Kiedy na dodatek bez jakiegokolwiek ostrzeżenia Aldero wyciągnął rękę, by zmierzwić jej włosy, Elena zapragnęła na niego warknąć. – Może to faktycznie po prostu ty – dodał, ignorując to, że dosłownie spiorunowała go wzrokiem.
– Ej!
– No co? Z gniazdem na głowie nadal ci ładnie – stwierdził, a kąciki jego ust nieznacznie drgnęły. – Dalej trzymasz w pokoju kruka? – dodał jakby od niechcenia.
Nich to szlag!, pomyślała z niedowierzaniem. Tylko to, że mogłaby pogorszyć sytuację, powstrzymało ją od uświadomienia go, że zaczynał prawić jej równie beznadziejne komplementy, co i Rafael.
– Wiesz co? Idź! Jeśli coś cię zeżre, jeszcze podziękuję! – mruknęła w zamian, wydymając usta.
Choć przez moment poczuła ulgę, kiedy tak po prostu się roześmiał. Tym razem zabrzmiało to naturalnie – tak jak znała i mogła się spodziewać akurat po tym wampirze. Przynajmniej na ułamek sekundy dystans zniknął, a ona poczuła się tak jak zwykle. Takiego Aldero znała – nieco tylko irytującego, z poczuciem humoru, które niejednokrotnie pozostawiało wiele do życzenia, ale które przecież mimo wszystko uwielbiała. Kogoś, przy kim czuła się w pełni swobodnie, nigdy nie musząc nikogo udawać.
Jego dłoń na powrót wylądowała na jej policzku. Elena przymknęła oczy, dziwnie roztrzęsiona. Coś w tej wzajemnej bliskości sprawiło, że poczuła się co najmniej oszołomiona. Kiedy na dodatek Aldero nachylił się na tyle blisko, że aż poczuła jego ciepły oddech na twarzy…
Nie rób tego. Po prostu tego nie rób, jęknęła w duchu. Już raz ją pocałował i nie przyniosło im to niczego dobrego. Teraz, gdy wiedziała w jaki sposób na nią patrzył, zniszczyłoby wszystko.
Nie do końca usłuchał, choć nie wątpiła, że wciąż przenikał jej umysł. Serce Eleny zabiło szybciej, gdy poczuła muśnięcie znajomych warg na czole. To było dziwne urocze zarazem – a przy tym tak bardzo tęskne, nieporadne i…
– Nie daj się zabić, co? – rzucił jak gdyby nigdy nic Aldero. Ot tak się wycofał, w pośpiechu zwiększając dzielący ich dystans. – Dobrej nocy, kuzyneczko.
Zaraz po tym wyszedł, nawet nie czekając na próbę protestu z jej strony. Została sama, tkwiąc w tym samym miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. O bogini…, pomyślała w oszołomieniu, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa.
W pobliżu już i tak nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć.
Aldero
Na zewnątrz było ciemno, ale to mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – był przyzwyczajony do mroku, nie wspominając o tym, że spacerowanie po słońcu nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. Cóż, zazwyczaj, bo w tamtej chwili naprawdę miał ochotę wyjść wprost na blask dnia – ot tak dla otrzeźwienia, w nadziei na to, że odrobina bólu rozjaśniłaby mu w głowie.
Był idiotą. Wiedział o tym doskonale nawet bez uszczypliwych komentarzy Miry. Wciąż nie docierało do niego to, na co sobie pozwolił, choć sam nie był pewien, która decyzja należała do gatunku tych bardziej idiotycznych – to, że chyba tylko cudem nie wylądował ponownie w łóżku z Miriam, czy też może… faktyczny powód, dla którego do tego nie doszło.
Cholera, to zdecydowanie nie było normalne.
Zatrzymał się, gdy tylko nabrał pewności, że nie musiał obawiać się niczyjej obecności. Przystanął, wciąż ciężko dysząc i czując się tak, jakby właśnie przyszło mu pokonać całe kilometry, nie zaś raptem kilka metrów. Gdyby się obejrzał, przy odrobinie szczęścia między drzewami wciąż byłby w stanie odszukać dom Cullenów, ale nie próbował tego robić. W zamian po prostu wpatrywał się w ciemności, próbując się uspokoić.
Sądził, że mieli ten etap za sobą. Że zwalczył w sobie te najbardziej skrajne emocje, które wywoływała w nim Elena. Chciał dojść z nią do porozumienia – uporządkować to wszystko i zachowywać się tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca. Przyjaźnili się, tak? Była jego kuzynką, rodziną, dobrą przyjaciółką… Wszystko to na raz, zwłaszcza że dość jasno dała mu do zrozumienia, że nie miał co liczyć na nic więcej. Cholera, wyszła za mąż i to na dodatek za naczelnego demona! W zasadzie tego, że już nie miał niczego do powiedzenia, nie dało się bardziej podkreślić.
Tyle że to wcale nie było takie proste. Patrzenie na nią i Rafaela doprowadzało ją do szału, choć sam nie był pewien dlaczego. Przez jakiś czas naprawdę to znosił, choć prościej było, gdy Elena trzymała się od demona z daleka. Aldero wciąż miał ochotę porządnie mu przyłożyć za to, co między nimi zaszło, choć podejrzewał, że rzucenie się na demona byłoby niczym samobójstwo. Chciał tego czy nie, w ewentualnym starciu był na przegranej pozycji. Zresztą ona by mu tego nie wybaczyła, ale…
Jednak i to wcale nie było takie oczywiste. Kiedy chodziło o Elenę, sprawy komplikowały się w sposób, którego nie potrafił opisać. W efekcie miał ochotę coś rozwalić – tak po prostu roznieść na kawałeczki pierwszą rzecz, która wpadłaby mu w ręce. Do głowy przyszło mu nawet, że może jednak się pomylił, a zdolności kuzynki miały na niego większy wpływ niż przyznawał. Sposób, w jaki na nią patrzył; to, że coraz częściej spoglądał na nią tak, jak zdecydowanie nie powinien…
W zasadzie… dlaczego nie?
Skrzywił się na samą myśl. Kochał Elenę, jasne, że tak. Żaden urok nie byłby w stanie do tego doprowadzić, zwłaszcza że znał dziewczynę od samego początku. Eleazar sam to powiedział, prawda? Rodzina postrzegała ją inaczej i całe szczęście, bo w innym wypadku mogłoby się zrobić naprawdę niezręcznie. Wystarczyło, że Garrett omal nie rzucił się na dziewczynę z zamiarami, które zdecydowanie nie były dobre.
Sęk w tym, że nigdy w pełni nie był spokrewniony z Eleną. Wyobrażenie jej sobie jako kogoś więcej od zawsze były proste, a on do tej pory pluł sobie w brodę za to, że tyle zwlekał. Może gdyby zamiast bezradnie patrzeć jak dziewczyna decyduje się na kolejne głupie związki, najzwyczajniej w świecie sam zareagował, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Może, ale…
Mogłaby być twoja.
Zesztywniał, co najmniej porażony intensywnością tej myśli. Poruszając się trochę jak w transie, Aldero wyprostował się niczym struna, po czym niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła. Nie był w stanie wyczuć czyjejkolwiek obecności, ale choć wszystko wskazywało na to, że w lesie wciąż był sam, nagle naszły go wątpliwości. Cholera, był telepatą. Marne sztuczki, którymi ratowali się niektórzy nieśmiertelni, nie robiły na nim wrażenia. Tym bardziej był w stanie rozróżnić myśli, które nie należały do niego, chociaż tym razem…
Och, kiedy chodziło o Elenę, wszystko wydawało się równie prawdopodobne. W tym to, że zaczynał z jej powodu tracić zmysły.
Naprawdę próbował nad tym zapanować. Robił wszystko, by ich relacja wróciła na właściwe tory, ale gdy myślał, że w końcu zaczęło im to wychodzić, coś musiało się spieprzyć. Nawet nie potrafił stwierdzić kiedy, jak i dlaczego, a tym bardziej co podkusiło go, by do tego doprowadzić. Przecież nigdy tak naprawdę nie wierzył, że dziewczyna ot tak byłaby w stanie odwrócić do od Rafaela, nieważne co by jej zrobił.
Więc co się zmieniło? Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie był sobą, dziwnie sfrustrowany i przytłoczony emocjami, które dotychczas trzymał na wodzy. Te ot tak wymknęły mu się spod kontroli, skutecznie przysłaniając wszystko inne. W efekcie miotła się, niezdolny sensownie porozmawiać z Eleną, a co dopiero dojść do porozumienia z samym sobą.
Podejrzliwie zmrużył oczy, wciąż z uwagą lustrując wzrokiem drzewa. W powietrzu czuł zapach krwi demona, dzięki czemu z łatwością mógł otworzyć kierunek, z którego przybyła Mira. Pewnie powinien przejąć się tym, że demonica tak po prostu wparowała im do domu, cała umazana krwią i – a to niespodzianka! – naprawdę przerażona, ale nie potrafił. To wszystko brzmiało tak absurdalnie, że po prostu nie potrafił w to uwierzyć.
Instynktownie wykorzystał myśl sondującą, by sprawdzić teren. Wyczuł obecność innych istot nieśmiertelnych, ale wszystkie te tropy były znajome – nawet te należące do demonów. Ze świstem wypuścił powietrze, wciąż nie będąc w stanie przed samym sobą przyznać, że najpewniej był przewrażliwiony. Wzburzenie wciąż dawało mu się we znaki, mimo wszystko jawiąc jako coś w pełni naturalnego. Miał dość powodów, by czuć się dziwnie, nie wspominając o tym, że właśnie ryzykował, bezcelowo kręcąc się po lesie. Wiedział, że słowa Eleny o tym, że coś mogłoby go pożreć, było żartem, ale zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że taka możliwość wchodziła w grę. Łowca był faktem, cokolwiek kryło się za tą nazwą.
Wpatrywał się w ciemność tak długo, aż wszystko inne zlało się w bliżej nieokreśloną, zamazaną plamę kolorów. Dopiero wtedy zamrugał nieco nieprzytomnie, pozwalając, by kształty znów się wyostrzyły. Kiedy na domiar złego chwilę później rozdzwonił się jego telefon, omal nie wyszedł z siebie ze zdenerwowania. Śmiejąc się nieco nerwowo z własnej głupoty, spojrzał na wyświetlacz, niemalże spodziewając się zobaczyć numer Eleny. Jedynie westchnął, gdy przekonał się, że to Esme; przez moment poczuł się rozczarowany, choć troska ze strony wampirzycy nie wydała mu się niczym dziwnym.
Bez słowa odrzucił połączenie. Nie miał siły tłumaczyć akurat jej tego, co musiała usłyszeć od córki – że zamierzał wyjechać.
Perspektywa powrotu do Miasta Nocy naprawdę wydawała się sensownym posunięciem.
Musiał jeszcze dwa razy zignorować próby połączenia ze strony Esme, zanim w końcu udało mu się wykonać własny telefon. Jeszcze przez kilka sekund trwał w ciszy, wsłuchując się w sygnał wołania, nim w końcu doszedł go nieco tylko rozdrażniony głos Lilly.
– Co tam, Al? – usłyszał. Bez trudu rozróżnił poszczególne słowa, choć gdzieś w tle usłyszał wyraźny, typowo uliczny harmider, którego zdecydowanie nie dało się doświadczyć w Mieście Nocy.
– Jesteś poza domem? – zapytał, nie kryjąc zaskoczenia.
Odpowiedziało mu rozdrażnione prychnięcie.
– To takie dziwne? Nie siedzę i nie czekam aż ktoś będzie mnie potrzebował – obruszyła się wampirzyca. – Swoją drogą, tobie też dobry wieczór. Tak, mam się dobrze.
– Oj, Lilly… – westchnął, wznosząc oczy ku górze.
– Tylko nie próbuj mnie czarować. Tak, znam ten ton, Aldero – dodała, nawet nie dając mu dojść do słowa. Zaraz po tym w końcu uspokoiła się na tyle, by zabrzmieć w nieco łagodniejszy, bardziej rzeczowy sposób. – Dopiero co podrzuciłam do Seattle Laylę i Claire. Pomyślałam, że mogę się rozerwać, więc… – Zawahała się na moment. – Nie dzwonisz towarzysko. Nie, nie zaprzeczaj. Jeśli czegoś potrzebujesz… Cóż, może masz szczęście. Jeszcze nie zbieram się do domu, więc jeśli uda ci się mnie złapać, będziesz mógł się ze mną zabrać. Ale tylko do Miasta Nocy.
Zamrugał nieco nieprzytomnie. Myślami wciąż był gdzieś daleko, choć  nie rozproszył się na tyle, by mieć problem ze zrozumieniem tego, co sugerowała mu Lilianne.
– Dzięki. – Tylko na tyle było go stać. Cóż, miał szczęście, chociaż ten jeden raz. – Gdzie jesteś? Postaram się dołączyć tak… do pół godziny – dodał po chwili zastanowienia.
– Dziwnie brzmisz – zauważyła mimochodem wampirzyca.
Zawahał się na moment. Aż tak było to słychać? Skoro nawet Lilianne, z którą spędzał tak mało czasu, wyczuła różnicę, coś musiało być na rzeczy.
– Męczący wieczór – odparł wymijająco. – Więc? Seattle jest duże – dodał, próbując zmienić temat.
– Już ci mówię… Jak tylko znajdę jakąś tabliczkę – usłyszał w odpowiedzi. – Swoją drogą, czy Cammy też…
– Jestem sam – uciął o wiele ostrzej nic początkowo zamierzał.
– Okej, okej… Rany, jakiś ty nerwowy – westchnęła wampirzyca, nie kryjąc zaskoczenia. – Zaraz podeślę ci jakiś adres. Widzę centrum handlowe.
W normalnym wypadku by zaprotestował. Perspektywa spędzenia chociażby chwili z kobietą, która najwyraźniej wybierała się na zakupy, brzmiała jak marny żart, ale w tej sytuacji… Cóż, było mu wszystko jedno. Jeśli istniała szansa, by znaleźć się jak najdalej od tego całego bałaganu, zdecydowanie zamierzał ją wykorzystać.
Ucieczka to zawsze dobra opcja, nie?
Wcale nie był tego taki pewien. Z drugiej strony, jeśli wszystko naprawdę sprowadzało się do umiejętności Eleny, odległość mogła pomóc. Nawet jeśli nie, przynajmniej nie musiał ryzykować, że nagle wpadnie na kuzynkę, jak ta znów będzie obściskiwać się z demonem. Może powinien przywyknąć, ale prawda była taka, że już od jakiegoś czasu nie miał do tego cierpliwości.
No i Mira. Po tym, co zaszło między nimi w korytarzu, perspektywa spędzenia z nią choćby chwili pod wspólnym dachem, tym bardziej nie wchodziła w grę.
„Zły moment czy może kobieta?” – przypomniał słowa Miriam. Nie odpowiedział, bo nie musiał, zwłaszcza że oboje wiedzieli, że demonica trafiła w sedno.
Nie powinien na to pozwolić. Kimkolwiek by nie była, nie zasłużyła nawet na to. Może nie powinno być mu żal kogoś, kto bez wahania pozabijałby wszystkich jego bliskich, ale…
Potrząsnął głowa. To nie było ważne, zresztą nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie miał zobaczyć Miriam.
Ledwo tylko usłyszał dźwięk nowej wiadomości, kiedy Lilianne w końcu przesłała mu adres, bez wahania ruszył w głąb lasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa