– Aldero… Ej, nie ignoruj
mnie!
Odetchnęła,
kiedy w końcu się zatrzymał i zwrócił w jej stronę. Sama również
zwolniła, z powątpiewaniem spoglądając to na wampira, to znów na drzwi
wejściowe. Podejrzewała, że Rafael zabiłby ją, gdyby tylko spróbowała tak po
prostu przekroczyć próg – i to zwłaszcza po tym, co się wydarzyło. Śmierć
Huntera była niczym namacalny dowód na to, że wszystko, czego obawiali się
przez ostatnie dni, było w pełni uzasadnione.
Kuzyn
milczał, co nie było jego podobne. Elena nie pierwszy raz przekonała się, że
była w stanie wyczuć cudze emocje, zwłaszcza te negatywne, choć interpretowanie
ich nadal pozostawało wyzwaniem. Był zły? Tak sądziła, chociaż to nadal nie
miało dla niej sensu. Z drugiej strony wyczuła, że miał do niej pretensje
po tym, jak tak po prostu wróciła z Rafaelem do domu, kiedy ten przybył po
nią do Miasta Nocy.
Cisza miała
w sobie coś nieprzyjemnego i zdecydowanie zbyt napiętego. Elena
zawahała się, nagle speszona i co najmniej zaniepokojona przeciągającym
się milczeniem. Skrzyżowała ramiona na piersiach, niepewna, co zrobić z rękami.
Poruszając się trochę jak w transie, z wolna zrobiła krok naprzód, by
zmniejszyć dzielącą ich odległość. Sądziła, że nigdy więcej nie będą musieli
przez to przechodzić, zwłaszcza że odkąd wróciła ich relacja wydawała się
względnie w porządku, a jednak…
– Ehm, hej –
rzuciła z opóźnieniem, byleby przerwać krępującą ciszę. Obojętny wyraz
twarzy wampira się nie zmienił, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz
przeciwnie. – Wszystko gra?
To było
głupie pytanie. Co do tego nie miała wątpliwości, ale nie potrafiła sformułować
go inaczej. No i na pewno brzmiało lepiej, niż gdyby bezpośrednio zapytała
o to, co zrobiła mu Mira. Faceci zwykle nie lubili przyznawać się do
słabości, kiedyś zaś na domiar złego w grę wchodziła duma…
– Dlaczego
miałoby być inaczej?
Ze świstem
wypuściła powietrze. Może jeszcze jakiś czas temu by w to uwierzyła, ale w tamtej
chwili oboje wiedzieli, że to nie było aż takie proste. Coś w postawie i tonie
kuzyna aż nazbyt wyraźnie dało Elenie do zrozumienia, że kłamał. W zasadzie
Aldero nawet nie próbował tego ukrywać.
– Nie wiem –
przyznała zgodnie z prawdą. – Ale… wychodzisz, tak? No i nie
zareagowałeś, kiedy ja…
– Nie
zauważyłem cię. Zresztą zniknęłaś gdzieś z Rafaelem, nie pierwszy raz
zresztą. – Wzruszył ramionami. W jego tonie wyczuła nutkę goryczy, ale ta
nie wydała jej się niczym dziwnym. Spodziewała się tego, tym bardziej że kuzyn
był uszczypliwy już wcześniej. – Ale tak, wszystko gra. Mam coś do zrobienia –
dodał, a Elena prychnęła.
– Teraz? –
zapytała z niedowierzaniem. – Po tym, co powiedziała Mira?
Aldero
wywrócił oczami.
– To
urocze, że się przejmujesz – stwierdził tonem, który w najmniejszym stopniu
nie sprawiał, że jego słowa brzmiały szczerze. – Ale to, co powiedziała Miriam,
jest dobrym powodem, żebym wyszedł. Wypadałoby dać znać reszcie.
– Mama do
nich dzwoniła – zauważyła Elena, ciaśniej obejmując się ramionami.
– Co w związku
z tym?
Ledwo
powstrzymała sfrustrowany jęk. Szukał wymówki. Nie miała pewności dlaczego, skoro
dobrze wiedziała, że zamierzał wyjść właśnie dlatego, że znów zaczynał mieć
problem z obecnością Rafaela, ale…
– Al. –
Przesunęła się bliżej, wciąż uważnie go obserwując. – Wciąż jesteś na mnie zły
za ten pogrzeb? Ja po prostu… – Westchnęła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Mało kiedy miała problem z tym, by patrzeć rozmówcy w oczy, a jednak
w tamtej chwili okazało się to nie lada wyzwaniem. – Przepraszam, okej?
Ale wydawało mi się, że miedzy nami w porządku. To, co powiedziałeś mi na
balu…
– Przecież
nic się nie zmieniło od tego czasu – przerwał pośpiesznie Aldero. – Wybrałaś,
jasna sprawa.
– Ale? –
nie dawała za wygraną.
Tym razem
nie od razu doczekała się odpowiedzi. Milczenie znów zaczęło dawać jej się we
znaki, tak irytujące i nienaturalne, że momentalnie zapragnęła coś
zniszczyć. Szlag, to nie powinno wyglądać w ten sposób. Wiedziała zresztą,
że powinna przeprosić go już wcześniej – najlepiej od razu po tym jak wrócił do
Seattle – ale teraz zadręczanie się z tego powodu wydawało się co najmniej
pozbawione sensu. Nie, skoro tego jednego już nie była w stanie zmienić.
– Sam nie
wiem.
Uniosła
brwi. Nie tego się spodziewała, zwłaszcza że jego odpowiedź w gruncie
rzeczy nie tłumaczyła niczego. Elena poderwała głowę, jednak decydując się spojrzeć
mu w oczy, poniekąd w nadziei na to, że jego spojrzenie ułatwi jej
zrozumienie tego, co tak naprawdę sobie myślał.
Cóż,
przeliczyła się.
– To nie
jest… takie proste, dobra? – powiedział w końcu Aldero, starannie
dobierając słowa. Niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła, jakby chcąc upewnić
się, że nikt nie przysłuchiwał się ich rozmowie. Spojrzał zwłaszcza w stronę
schodów, jakby w obawie, że nagle dostrzeże tam Rafaela albo Mirę. – Oj,
kuzyneczko…
Mimowolnie
wzdrygnęła się, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia pokonał dzieląca ich
odległość. Wyczuła jakąś zmianę w powietrzu i to wystarczyło, by
uświadomiła sobie obecność mocy. Potrzebowała chwili, by pojąć, że kolejny raz
robił wszystko, by zapewnić im choć odrobinę prywatności. To bywało zbawienne,
zwłaszcza w domu pełnym wampirów.
Coś złagodniało
w spojrzeniu i postawie Aldero, kiedy w końcu się do niej
zbliżył. Jego palce niemalże z czułością musnęły jej policzek – tak po
prostu, najzupełniej naturalnym gestem. Spoglądał na nią dziwnie, na dodatek w sposób,
który sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Właściwie sama nie
była pewna, co było gorsze – wcześniejsza obojętność czy to, że nagle znów z całą
mocą poczuła, że była dla niego ważna.
Zbyt ważna.
Właśnie w tym od samego początku leżał problem, choć nie wątpiła, że
Aldero się starał. Zależało mu na niej, choć przecież nie powinno – nie po
wszystkim, co się wydarzyło. Raniła go i to od dłuższego czasu, a przecież nie był przypadkowym chłopakiem, którego
nieświadomie oczarowała z pomocą swoich zdolności. W zasadzie byłoby
dużo prościej, gdyby chodziło akurat o jej dar. Brian i Elliott „wyleczyli
się” z miłości do niej, kiedy przestała się z nimi widywać, ale
Aldero…
– Może to
jest jakieś rozwiązanie – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Zamrugała nieprzytomnie, wciąż w roztargnieniu spoglądając na wampira.
Nawet nie miała do niego pretensji o to, że mógłby lustrować jej myśli. – Wrócę
do domu. Tam też sporo się teraz dzieje.
– Do Miasta
Nocy? Ale…
Aldero
wzruszył ramionami.
– Przecież
cały czas będziemy w kontakcie, nie? Ty i tak masz dość osób, które
cię pilnują – stwierdził i dla odmiany jego głos zabrzmiał w bardziej
znajomy, wręcz przesadnie pogodny sposób. Kiedy na dodatek bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia Aldero wyciągnął rękę, by zmierzwić jej włosy, Elena zapragnęła na
niego warknąć. – Może to faktycznie po prostu ty – dodał, ignorując to, że dosłownie
spiorunowała go wzrokiem.
– Ej!
– No co? Z gniazdem
na głowie nadal ci ładnie – stwierdził, a kąciki jego ust nieznacznie
drgnęły. – Dalej trzymasz w pokoju kruka? – dodał jakby od niechcenia.
Nich to szlag!,
pomyślała z niedowierzaniem. Tylko to, że mogłaby pogorszyć sytuację,
powstrzymało ją od uświadomienia go, że zaczynał prawić jej równie beznadziejne
komplementy, co i Rafael.
– Wiesz co?
Idź! Jeśli coś cię zeżre, jeszcze podziękuję! – mruknęła w zamian, wydymając
usta.
Choć przez
moment poczuła ulgę, kiedy tak po prostu się roześmiał. Tym razem zabrzmiało to
naturalnie – tak jak znała i mogła się spodziewać akurat po tym wampirze.
Przynajmniej na ułamek sekundy dystans zniknął, a ona poczuła się tak jak
zwykle. Takiego Aldero znała – nieco tylko irytującego, z poczuciem
humoru, które niejednokrotnie pozostawiało wiele do życzenia, ale które
przecież mimo wszystko uwielbiała. Kogoś, przy kim czuła się w pełni
swobodnie, nigdy nie musząc nikogo udawać.
Jego dłoń
na powrót wylądowała na jej policzku. Elena przymknęła oczy, dziwnie
roztrzęsiona. Coś w tej wzajemnej bliskości sprawiło, że poczuła się co
najmniej oszołomiona. Kiedy na dodatek Aldero nachylił się na tyle blisko, że aż
poczuła jego ciepły oddech na twarzy…
Nie rób
tego. Po prostu tego nie rób, jęknęła w duchu. Już raz ją pocałował i nie
przyniosło im to niczego dobrego. Teraz, gdy wiedziała w jaki sposób na
nią patrzył, zniszczyłoby wszystko.
Nie do
końca usłuchał, choć nie wątpiła, że wciąż przenikał jej umysł. Serce Eleny zabiło
szybciej, gdy poczuła muśnięcie znajomych warg na czole. To było dziwne urocze
zarazem – a przy tym tak bardzo tęskne, nieporadne i…
– Nie daj
się zabić, co? – rzucił jak gdyby nigdy nic Aldero. Ot tak się wycofał, w pośpiechu
zwiększając dzielący ich dystans. – Dobrej nocy, kuzyneczko.
Zaraz po
tym wyszedł, nawet nie czekając na próbę protestu z jej strony. Została
sama, tkwiąc w tym samym miejscu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
O bogini…, pomyślała w oszołomieniu, niezdolna wykrztusić z siebie
chociażby słowa.
W pobliżu już i tak nie było nikogo, kto mógłby
usłyszeć.

Aldero
Na zewnątrz było ciemno, ale
to mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – był przyzwyczajony do mroku, nie
wspominając o tym, że spacerowanie po słońcu nie należało do najprzyjemniejszych
doświadczeń. Cóż, zazwyczaj, bo w tamtej chwili naprawdę miał ochotę wyjść
wprost na blask dnia – ot tak dla otrzeźwienia, w nadziei na to, że
odrobina bólu rozjaśniłaby mu w głowie.
Był idiotą.
Wiedział o tym doskonale nawet bez uszczypliwych komentarzy Miry. Wciąż
nie docierało do niego to, na co sobie pozwolił, choć sam nie był pewien, która
decyzja należała do gatunku tych bardziej idiotycznych – to, że chyba tylko
cudem nie wylądował ponownie w łóżku z Miriam, czy też może… faktyczny
powód, dla którego do tego nie doszło.
Cholera, to
zdecydowanie nie było normalne.
Zatrzymał
się, gdy tylko nabrał pewności, że nie musiał obawiać się niczyjej obecności.
Przystanął, wciąż ciężko dysząc i czując się tak, jakby właśnie przyszło
mu pokonać całe kilometry, nie zaś raptem kilka metrów. Gdyby się obejrzał,
przy odrobinie szczęścia między drzewami wciąż byłby w stanie odszukać dom
Cullenów, ale nie próbował tego robić. W zamian po prostu wpatrywał się w ciemności,
próbując się uspokoić.
Sądził, że mieli
ten etap za sobą. Że zwalczył w sobie te najbardziej skrajne emocje, które
wywoływała w nim Elena. Chciał dojść z nią do porozumienia – uporządkować
to wszystko i zachowywać się tak, jakby nic wartego uwagi nie miało
miejsca. Przyjaźnili się, tak? Była jego kuzynką, rodziną, dobrą przyjaciółką…
Wszystko to na raz, zwłaszcza że dość jasno dała mu do zrozumienia, że nie miał
co liczyć na nic więcej. Cholera, wyszła za mąż i to na dodatek za naczelnego
demona! W zasadzie tego, że już nie miał niczego do powiedzenia, nie dało
się bardziej podkreślić.
Tyle że to
wcale nie było takie proste. Patrzenie na nią i Rafaela doprowadzało ją do
szału, choć sam nie był pewien dlaczego. Przez jakiś czas naprawdę to znosił,
choć prościej było, gdy Elena trzymała się od demona z daleka. Aldero wciąż
miał ochotę porządnie mu przyłożyć za to, co między nimi zaszło, choć
podejrzewał, że rzucenie się na demona byłoby niczym samobójstwo. Chciał tego
czy nie, w ewentualnym starciu był na przegranej pozycji. Zresztą ona by
mu tego nie wybaczyła, ale…
Jednak i to
wcale nie było takie oczywiste. Kiedy chodziło o Elenę, sprawy komplikowały
się w sposób, którego nie potrafił opisać. W efekcie miał ochotę coś rozwalić
– tak po prostu roznieść na kawałeczki pierwszą rzecz, która wpadłaby mu w ręce.
Do głowy przyszło mu nawet, że może jednak się pomylił, a zdolności
kuzynki miały na niego większy wpływ niż przyznawał. Sposób, w jaki na nią
patrzył; to, że coraz częściej spoglądał na nią tak, jak zdecydowanie nie powinien…
W zasadzie…
dlaczego nie?
Skrzywił się
na samą myśl. Kochał Elenę, jasne, że tak. Żaden urok nie byłby w stanie
do tego doprowadzić, zwłaszcza że znał dziewczynę od samego początku. Eleazar
sam to powiedział, prawda? Rodzina postrzegała ją inaczej i całe szczęście,
bo w innym wypadku mogłoby się zrobić naprawdę niezręcznie. Wystarczyło,
że Garrett omal nie rzucił się na dziewczynę z zamiarami, które zdecydowanie
nie były dobre.
Sęk w tym,
że nigdy w pełni nie był spokrewniony z Eleną. Wyobrażenie jej sobie
jako kogoś więcej od zawsze były proste, a on do tej pory pluł sobie w brodę
za to, że tyle zwlekał. Może gdyby zamiast bezradnie patrzeć jak dziewczyna decyduje
się na kolejne głupie związki, najzwyczajniej w świecie sam zareagował,
wszystko potoczyłoby się inaczej.
Może, ale…
Mogłaby być
twoja.
Zesztywniał,
co najmniej porażony intensywnością tej myśli. Poruszając się trochę jak w transie,
Aldero wyprostował się niczym struna, po czym niespokojnie powiódł wzrokiem
dookoła. Nie był w stanie wyczuć czyjejkolwiek obecności, ale choć
wszystko wskazywało na to, że w lesie wciąż był sam, nagle naszły go
wątpliwości. Cholera, był telepatą. Marne sztuczki, którymi ratowali się niektórzy
nieśmiertelni, nie robiły na nim wrażenia. Tym bardziej był w stanie rozróżnić
myśli, które nie należały do niego, chociaż tym razem…
Och, kiedy
chodziło o Elenę, wszystko wydawało się równie prawdopodobne. W tym
to, że zaczynał z jej powodu tracić zmysły.
Naprawdę
próbował nad tym zapanować. Robił wszystko, by ich relacja wróciła na właściwe tory,
ale gdy myślał, że w końcu zaczęło im to wychodzić, coś musiało się
spieprzyć. Nawet nie potrafił stwierdzić kiedy, jak i dlaczego, a tym
bardziej co podkusiło go, by do tego doprowadzić. Przecież nigdy tak naprawdę
nie wierzył, że dziewczyna ot tak byłaby w stanie odwrócić do od Rafaela,
nieważne co by jej zrobił.
Więc co się
zmieniło? Nie mógł pozbyć się wrażenia, że nie był sobą, dziwnie sfrustrowany i przytłoczony
emocjami, które dotychczas trzymał na wodzy. Te ot tak wymknęły mu się spod
kontroli, skutecznie przysłaniając wszystko inne. W efekcie miotła się,
niezdolny sensownie porozmawiać z Eleną, a co dopiero dojść do
porozumienia z samym sobą.
Podejrzliwie
zmrużył oczy, wciąż z uwagą lustrując wzrokiem drzewa. W powietrzu
czuł zapach krwi demona, dzięki czemu z łatwością mógł otworzyć kierunek, z którego
przybyła Mira. Pewnie powinien przejąć się tym, że demonica tak po prostu wparowała
im do domu, cała umazana krwią i – a to niespodzianka! – naprawdę
przerażona, ale nie potrafił. To wszystko brzmiało tak absurdalnie, że po
prostu nie potrafił w to uwierzyć.
Instynktownie
wykorzystał myśl sondującą, by sprawdzić teren. Wyczuł obecność innych istot nieśmiertelnych,
ale wszystkie te tropy były znajome – nawet te należące do demonów. Ze świstem
wypuścił powietrze, wciąż nie będąc w stanie przed samym sobą przyznać, że
najpewniej był przewrażliwiony. Wzburzenie wciąż dawało mu się we znaki, mimo wszystko
jawiąc jako coś w pełni naturalnego. Miał dość powodów, by czuć się
dziwnie, nie wspominając o tym, że właśnie ryzykował, bezcelowo kręcąc się
po lesie. Wiedział, że słowa Eleny o tym, że coś mogłoby go pożreć, było
żartem, ale zarazem zdawał sobie sprawę z tego, że taka możliwość
wchodziła w grę. Łowca był faktem, cokolwiek kryło się za tą nazwą.
Wpatrywał
się w ciemność tak długo, aż wszystko inne zlało się w bliżej
nieokreśloną, zamazaną plamę kolorów. Dopiero wtedy zamrugał nieco nieprzytomnie,
pozwalając, by kształty znów się wyostrzyły. Kiedy na domiar złego chwilę później
rozdzwonił się jego telefon, omal nie wyszedł z siebie ze zdenerwowania. Śmiejąc
się nieco nerwowo z własnej głupoty, spojrzał na wyświetlacz, niemalże
spodziewając się zobaczyć numer Eleny. Jedynie westchnął, gdy przekonał się, że
to Esme; przez moment poczuł się rozczarowany, choć troska ze strony wampirzycy
nie wydała mu się niczym dziwnym.
Bez słowa
odrzucił połączenie. Nie miał siły tłumaczyć akurat jej tego, co musiała usłyszeć
od córki – że zamierzał wyjechać.
Perspektywa
powrotu do Miasta Nocy naprawdę wydawała się sensownym posunięciem.
Musiał
jeszcze dwa razy zignorować próby połączenia ze strony Esme, zanim w końcu
udało mu się wykonać własny telefon. Jeszcze przez kilka sekund trwał w ciszy,
wsłuchując się w sygnał wołania, nim w końcu doszedł go nieco tylko
rozdrażniony głos Lilly.
– Co tam, Al?
– usłyszał. Bez trudu rozróżnił poszczególne słowa, choć gdzieś w tle
usłyszał wyraźny, typowo uliczny harmider, którego zdecydowanie nie dało się doświadczyć
w Mieście Nocy.
– Jesteś
poza domem? – zapytał, nie kryjąc zaskoczenia.
Odpowiedziało
mu rozdrażnione prychnięcie.
– To takie
dziwne? Nie siedzę i nie czekam aż ktoś będzie mnie potrzebował –
obruszyła się wampirzyca. – Swoją drogą, tobie też dobry wieczór. Tak, mam się
dobrze.
– Oj,
Lilly… – westchnął, wznosząc oczy ku górze.
– Tylko nie
próbuj mnie czarować. Tak, znam ten ton, Aldero – dodała, nawet nie dając mu
dojść do słowa. Zaraz po tym w końcu uspokoiła się na tyle, by zabrzmieć w nieco
łagodniejszy, bardziej rzeczowy sposób. – Dopiero co podrzuciłam do Seattle
Laylę i Claire. Pomyślałam, że mogę się rozerwać, więc… – Zawahała się na
moment. – Nie dzwonisz towarzysko. Nie, nie zaprzeczaj. Jeśli czegoś
potrzebujesz… Cóż, może masz szczęście. Jeszcze nie zbieram się do domu, więc
jeśli uda ci się mnie złapać, będziesz mógł się ze mną zabrać. Ale tylko do
Miasta Nocy.
Zamrugał
nieco nieprzytomnie. Myślami wciąż był gdzieś daleko, choć nie rozproszył się na tyle, by mieć problem
ze zrozumieniem tego, co sugerowała mu Lilianne.
– Dzięki. –
Tylko na tyle było go stać. Cóż, miał szczęście, chociaż ten jeden raz. – Gdzie
jesteś? Postaram się dołączyć tak… do pół godziny – dodał po chwili zastanowienia.
– Dziwnie
brzmisz – zauważyła mimochodem wampirzyca.
Zawahał się
na moment. Aż tak było to słychać? Skoro nawet Lilianne, z którą spędzał
tak mało czasu, wyczuła różnicę, coś musiało być na rzeczy.
– Męczący
wieczór – odparł wymijająco. – Więc? Seattle jest duże – dodał, próbując
zmienić temat.
– Już ci
mówię… Jak tylko znajdę jakąś tabliczkę – usłyszał w odpowiedzi. – Swoją
drogą, czy Cammy też…
– Jestem
sam – uciął o wiele ostrzej nic początkowo zamierzał.
– Okej, okej…
Rany, jakiś ty nerwowy – westchnęła wampirzyca, nie kryjąc zaskoczenia. – Zaraz
podeślę ci jakiś adres. Widzę centrum handlowe.
W normalnym
wypadku by zaprotestował. Perspektywa spędzenia chociażby chwili z kobietą,
która najwyraźniej wybierała się na zakupy, brzmiała jak marny żart, ale w tej
sytuacji… Cóż, było mu wszystko jedno. Jeśli istniała szansa, by znaleźć się
jak najdalej od tego całego bałaganu, zdecydowanie zamierzał ją wykorzystać.
Ucieczka to
zawsze dobra opcja, nie?
Wcale nie
był tego taki pewien. Z drugiej strony, jeśli wszystko naprawdę
sprowadzało się do umiejętności Eleny, odległość mogła pomóc. Nawet jeśli nie,
przynajmniej nie musiał ryzykować, że nagle wpadnie na kuzynkę, jak ta znów
będzie obściskiwać się z demonem. Może powinien przywyknąć, ale prawda
była taka, że już od jakiegoś czasu nie miał do tego cierpliwości.
No i Mira.
Po tym, co zaszło między nimi w korytarzu, perspektywa spędzenia z nią
choćby chwili pod wspólnym dachem, tym bardziej nie wchodziła w grę.
„Zły moment
czy może kobieta?” – przypomniał słowa Miriam. Nie odpowiedział, bo nie musiał,
zwłaszcza że oboje wiedzieli, że demonica trafiła w sedno.
Nie
powinien na to pozwolić. Kimkolwiek by nie była, nie zasłużyła nawet na to.
Może nie powinno być mu żal kogoś, kto bez wahania pozabijałby wszystkich jego
bliskich, ale…
Potrząsnął
głowa. To nie było ważne, zresztą nic nie wskazywało na to, by w najbliższym
czasie miał zobaczyć Miriam.
Ledwo tylko
usłyszał dźwięk nowej wiadomości, kiedy Lilianne w końcu przesłała mu
adres, bez wahania ruszył w głąb lasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz