9 maja 2019

Dwieście osiemdziesiąt trzy

Jaques
Stojąca w progu kobieta uśmiechnęła się. Była smukła, jasnowłosa i – och, ta kwestia nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości – nieśmiertelna. Krwiste oczy mówiły same za siebie, tak jak i nienaturalnie blada cera. Co więcej, miała w sobie coś takiego, co momentalnie zapadało w pamięć. Zarówno jej postawa, jak i spojrzenie, wydawały się sugerować, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś ważny, kto zasługiwał na równie wiele szacunku, co i sama Isobel.
Amelie, przeszło Jaquesowi przez myśl. Nie spotkał jej wcześniej, ale ta kobieta po prostu pasowała mu do kogoś, kto mógłby należeć do wielokrotnie wspomnianego w podaniach Śmiertelnego Kwartetu. Królowa zresztą już wcześniej o nią pytała, najwyraźniej spodziewając się nadejścia tej ze swoich podwładnych. Zresztą kto inny byłby na tyle bezczelny, by pozwolić sobie na spóźnienie.
Zauważył, że twarz Isobel wykrzywił grymas. Wyprostowała się niczym struna, gniewnie spoglądając ku drzwiom. Jakby tego było mało, wcale nie wpatrywała się w Amelie, choć to ta kroczyła przodem, bez chwili wahania ruszając w głąb pomieszczenia.
Robi się coraz ciekawiej.
Nie wiedział w jaki inny sposób wytłumaczyć obecność osoby, która towarzyszyła wampirzycy. Gabriel Licavoli był ostatnim, którego Jaques spodziewał się zobaczyć w tym miejscu. W zasadzie którykolwiek przedstawiciel tego rodu po prostu tutaj nie pasował. Jeśli dobrze udało mu się zorientować, królowa coś do nich miała i to ze wzajemnością. Z drugiej strony, jego myślenie opierało się przede wszystkim na tym, jak przebiegło jego ostatnie spotkanie z Laylą i Isabeau. Każda z nich miała dość powodów, żeby chcieć się zemścić, więc co tu dopiero mówić o ich bracie?
Och, Licavoli zawsze bywali problematyczni.
Nic nie wskazywało na to, by Gabriel go zauważył. Cóż, przynajmniej na razie, bo wydawał się bardziej zaintrygowany miejscem, w którym się znalazł. Na pierwszy rzut oka wydawał się równie rozluźniony, co i Amelie, zupełnie jakby wparowywanie w sam środek urządzanych przez Isobel spotkań było czymś, co zdarzało mu się nie raz. Jedynie czujne spojrzenie, którym wodził na prawo i lewo, sugerowało, że rzeczywistość była nieco inna, a nieśmiertelny przejmował się bardziej niż raczył przyznać.
Cisza miała w sobie coś przenikliwego, bardziej niepokojącego niż chwilę wcześniej, gdy uwaga skupiała się na miotającej w gniewnie królowej. Potrzeba było kilku sekund, by pierwszy szok minął, a wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Isobel kolejny raz zaskoczyła go błyskawicznymi ruchami, stanowiącymi wzywanie nawet dla wyostrzonych zmysłów. Dosłownie zmaterializowała się na drugim krańcu pomieszczenia, rzucając na Gabriela z gracją polującej pantery. Nawet nie drgnął, kiedy bezceremonialnie przycisnęła go do ściany – i to w na tyle gwałtowny sposób, że jeden ze zdobiących ją obrazów z hukiem spadł na ziemię.
– Królowo… – rzucił jak gdyby nigdy nic Gabriel. Jego głos zabrzmiał w nieco tylko zdławiony sposób, zwłaszcza że wampirzyca wydawała się być na dobrej drodze do tego, by pozbawić go tchu.
Śmiech, którym wybuchła w odpowiedzi, nie miał w sobie nawet krztyny radości. Przypominało to raczej histeryczny chichot, który dał Jaquesowi do myślenia. Nie chciał myśleć o Isobel źle, ale w tamtej chwili wyglądała na kogoś, kto pozwolił sobie na całkowite wytrącenie z równowagi. Już wcześniej wydawała się mieć problem z panowaniem nad emocjami, ale to mógł jeszcze zrozumieć – śmierć Huntera miała prawo ją zdenerwować. Tyle przynajmniej wywnioskował z tego, co zdążyła powiedzieć, bo wciąż nie wiedzieli najważniejszego. Jaques nie mógł pozbyć się wrażenia, że królowa nie miotałaby się aż do tego stopnia, gdyby chodziło o zwykłą stratę podwładnego.
A teraz stała przed Gabrielem, zachowując się jak ktoś, kto właśnie postradał zmysły. To tym bardziej nie było dla wampira zrozumiałe.
– Królowo! – powtórzyła z niedowierzaniem Isobel. Przez moment wyglądała na bliską tego, by znów się roześmiać. – Ty… Po tym wszystkim? – zapytała, mocniej zaciskając palce na przodzie koszuli nieśmiertelnego. – Kpisz sobie ze mnie?
– Nie śmiałbym.
Jego słowa jedynie bardziej ją rozjuszyły. Wszyscy wyraźnie wyczuli powiew mocy, kiedy z jej pomocą zdecydowała się odrzucić Gabriela od siebie. I tym razem się nie bronił, zupełnie jakby spodziewał się takiego powitania. A może nawet gorszego, bo obserwując miotającą się królową, Jaques był gotów przysiąc, że tylko cudem powstrzymywała się przed rozerwaniem niechcianego gościa na kawałki.
– Pani – wtrąciła ze swojego miejsca Amelie.
Nieśmiertelna momentalnie zwróciła się ku niej. Jej oczy zabłysły gniewnie, kiedy dla odmiany ruszyła ku wampirzycy, wciąż pulsując gniewem i krążącą mocą. Cienie podążyły za nią, kłębiąc się wciąż ocierając o ciało wampirzycy. Jaques przypomniał sobie, że kiedyś słyszał, że żywiły się negatywnymi emocjami i może faktycznie tak było – kto jak kto, ale Isobel musiała być ich pełna.
– Co to ma znaczyć? – wycedziła przez zaciśnięte zęby królowa. – W co pogrywasz? – zażądała wyjaśnień, nie odrywając wzroku od wampirzycy.
Amelie wydawała się spokojna, choć tym tylko bardziej wytrącała swoją panią z równowagi. Stała wyprostowana, bez większych emocji spoglądając w twarz zagniewanej wampirzycy.
– Przyszliśmy razem, bo Gabriel zgodził się mi towarzyszyć – wyjaśniła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Byłam zaskoczona, kiedy wezwałaś mnie do siebie. Myślałam…
– A miałam powody, by zacząć w ciebie wątpić? – przerwała chłodno Isobel. – Sama byś się nie pofatygowała. Działałaś na własną rękę od chwili balu, a teraz… – Urwała, nerwowo zaciskając usta. – Czy i ciebie mam uznać za zdrajczynię, Amelie?
– Jestem ostatnią osobą, która zrobiłaby coś przeciwko swoim przekonaniom – stwierdziła wymijająco Amelie.
Twarz królowej wykrzywił grymas.
– A jakie są twoje przekonania? – nie dawała za wygraną. – Słyszałam to i owo o tym, co robiłaś w ostatnim czasie. Po tym jak ja… Wiedziałaś? Nie ostrzegłaś mnie, co może się stać, jeśli tknę dziewczynę?
Jaques nie miał pojęcia, o czym rozmawiały, ale i tak przysłuchiwał im się jak urzeczony. W roztargnieniu tulił do siebie Cassandrę, mimowolnie myśląc o tym, że spotkanie zdecydowanie nie wyglądało tak, jakby mógł się tego spodziewać. Och, przeciwnie – zrobiło się dużo ciekawsze, nawet jeśli nie miał pewności, dokąd to całe szaleństwo zmierzało.
– To nasz odwieczny problem, pani – doszedł go opanowany głos Amelie. – Nigdy nie słuchałaś moich rad, póki nie przekonałaś się, że są słuszne.
Gdyby ktokolwiek inny pozwolił sobie na takie słowa, jak nic byłby martwy. Z Amelie było inaczej, ale i w jej przypadku bezpośredniość nie przeszła bez echa. Wampirzyca nagle jęknęła, po czym ciężko osunęła się na kolana, chwytając się za głowę, kiedy nagle zaatakował ją ból. Jaques dobrze znał te sztuczki, zwłaszcza że sam wielokrotnie je stosował. Moc bywała przydatna, zwłaszcza gdy miało się do czynienia z osobą, która nie potrafiła się jej przeciwstawić. Element zaskoczenia również robił swoje, wampir zresztą nie wątpił, że pierwotna nie była nawet w połowie aż tak subtelna jak on, kiedy karał Cassandrę.
Dziewczyna musiała zrozumieć, co się dzieje, bo mocniej chwyciła go za ramię. Widzisz już, co miałem na myśli, ptaszyno, zwrócił się do niej, nie zamierzając tracić czasu na uspokajanie jej. Skoro wkroczyła w ten świat – świadomie bądź nie – lepiej dla niej było, by jak najszybciej przywykła do takich widoków.
Gdzieś za plecami Isobel Gabriel jednak zdecydował się poruszyć, z trudem dźwigając się na nogi. Poruszał się ostrożnie, nieznacznie krzywiąc; chwycił się za bok, przyciskając dłoń do obolałych żeber. Z powątpiewaniem spojrzał na Isobel i wciąż skuloną na ziemi Amelie, przez moment wyglądając na chętnego zainterweniować, ale ostatecznie tego nie zrobił. Po prostu patrzył, biernie obserwując i czekając.
Spokój zapanował nagle, wraz z kolejną chwilą głuchej ciszy. Amelie wciąż klęczała na posadzce, z pochyloną głową i przysłaniającymi twarz jasnymi włosami. Nawet nie jęknęła, przyjmując ból w ciszy i coś w jej postawie uprzytomniło Jaquesowi, że nie przechodziła przez to po raz pierwszy. Wyglądało to tak, jakby już w chwili przekroczenia progu mieszkania wiedziała, czego powinna spodziewać się po królowej. Zupełnie jakby czytała w królowej jak w otwartej księdze, bez trudu przewidując jej ruchy i dobrze rozumiejąc, na ile mogła sobie pozwolić, by zdołać spotkanie przeżyć.
Isobel stała nad nią niczym kat, wciąż zagniewana. Dłonie zacisnęła w pięści, a pociemniałe od nadmiaru tęczówki utkwiła w swojej podwładnej. Patrzyła na Amelie tak, jakby sama nie była pewna, co z wampirzycą zrobić, choć jedno było pewne – zdecydowanie nie zamierzała nieśmiertelnej zabić.
– Wstań – powiedziała w końcu.
Nie musiała długo czekać na spełnienie polecenia. Amelie podniosła się z gracją, choć wciąż nie patrzyła Isobel w oczy. Mimo wszystko nie straciła przez to na pewności siebie, wciąż emanując rodzajem charyzmy, której niejeden mógłby jej pozazdrościć.
Królowa przez dłuższą chwilę milczała, ważąc każde kolejne słowo.
– Co ja mam z wami zrobić? Nie tylko z tobą… Tak, wiem, dlaczego tutaj jesteś, Gabrielu – oznajmiła, nawet się nie odwracając. Licavoli drgnął, ale nie odezwał się nawet słowem. – Zadziwia mnie twoja bezczelność. Albo desperacja.
– Gabriel przyszedł ze mną, bo…
– Ponieważ jest bezczelny. Przed chwilą to powiedziałam – ucięła Isobel, natychmiast wchodząc Amelie w słowo. – Jak to mawiają ludzie? Jak trwoga to do Boga? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Po kim jak po kim, ale po tobie się tego nie spodziewałam… Ale zaintrygowałeś mnie na tyle, bym chciała negocjować. Na osobności.
– Pani… – zaczęła raz jeszcze Amelie, ale wystarczyło jedno spojrzenie, by ją uciszyć.
– Idźcie już stąd. Wszyscy – rzuciła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Sama was znajduję, jeśli uznam to za stosowne. Na tę chwilę powiedziałam wszystko, co chciałam.
Jaques ze świstem wypuścił powietrze. I tyle? Nie był pewien czy czuł się bardziej rozczarowany, czy może jednak mu ulżyło. Przebywanie z zagniewaną królową zdecydowanie nie należało do przyjemniejszych doświadczeń, a jakaś jego cząstka pragnęła natychmiast się ewakuować, ale z drugiej strony…
Zawahał się, kiedy poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu Gabriela. Nie miał pewności czy ten zauważył go dopiero w tamtej chwili, czy może już wcześniej, ale to nie było ważne. Wyraźnie za to poczuł, że gdyby tylko nieśmiertelny miał po temu okazję, bez wahania rzuciłby się do ataku. Najwyraźniej nic się nie zmieniło – za siostry dalej był gotów zabić, co na swój sposób bywało rozkoszne. To, że w obecnej sytuacji nie mógł sobie na to pozwolić, tym bardziej.
– Chodź, ptaszyno – powiedział jak gdyby nigdy nic Jaques, ujmując dziewczynę za rękę.
Nie zaprotestowała, posłusznie podążając za nim w kierunku drzwi. Zauważył, że obejrzała się na Gabriela, ale prawie natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wahała się? Nie miał pewności, ale coś w jej reakcji wystarczyło, by tym bardziej zapragnął ją stąd zabrać. Obecność Licavolich nie była dobra, choć zarazem stanowiła dobry pretekst, by przypomnieć dziewczynie, kto ją porzucił. W końcu o to cały czas chodziło – obiecali jej pomoc, a kiedy przyszło co do czego…
Wyszli jako ostatni, starannie zamykając za sobą drzwi. W korytarzu momentalnie zauważył milczącego, obserwującego ich biernie Simona, ale nie skomentował tego nawet słowem.
Jedynie uśmiechnął się z wyższością, wręcz wyzywająco i – wciąż trzymając Cassandrę blisko siebie – bez pośpiechu sprowadził dziewczynę po schodach.
Claire
Nie wierzyła w to, co robi. Wymykanie się z domu zdecydowanie nie było czymś, co zdarzało jej się na co dzień. W zasadzie sama kwestia wychodzenia cichaczem była czymś, co absolutnie do Claire nie pasowało, ale tym razem nie miała wyboru. Czuła się dziwnie, zupełnie jakby w chwili, w której ktoś zdołałby ją zauważyć, mógł zorientować się gdzie i w jakim celu szła. To było głupie, zwłaszcza że bliscy nie mieli w zwyczaju przenikać jej umysłu bez potrzeby, ale i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że wyglądała jak chodzące poczucie winy… Albo ktoś, kto miał nad głową wielką tabliczkę, która wszem i wobec oznajmiała, że właśnie planowała zrobić coś głupiego.
Inna sprawa, że nie mogła pozbyć się wrażenia, że umykało jej coś istotnego. Wszyscy zachowywali się dziwnie, trzymając razem, zupełnie jakby na zewnątrz grasowało coś niebezpiecznego. Mama też prosiła, by nie próbowała wychodzić w pojedynkę, a jednak… Och, zupełnie jakby miała wybór! Już widziała minę któregokolwiek z kuzynów na prośbę, by towarzyszyli jej w wyprawie do Seattle, bo musiała podrzucić najnowszy wiersz osobie, którą wszyscy najpewniej nienawidzili. Jakby tego było mało, ona też powinna, a jednak…
Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała zobaczyć się z Claudią. Ta myśl nie dawała jej spokoju od chwili, w której dowiedziała się, kim ta dla niej była. Kłamstwo Rufusa wciąż doprowadzało ją do szału, zresztą jak i to, że ojciec jak zwykle zdecydował się na najprostsze dla niego rozwiązanie i po prostu uciekł, ale wywołany tym żal zszedł gdzieś na dalszy plan. W zamian dręczyła ją inna myśl, której nie potrafiła zignorować, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, że powinna – i to nie tylko dlatego, że już ostatnim razem Claudia dała jej do zrozumienia, że zamierzała się wynieść.
Cóż, myśl o tym, że najpewniej wybierała się do dawno opustoszałego mieszkania, wcale jej nie zniechęcała. Przeciwnie, bo Claire liczyła na to, że nawet jeśli przyjdzie jej zawrócić przy zamkniętych drzwiach, przynajmniej będzie miała poczucie, że zrobiła tyle, ile mogła. Próbowałaby, a przecież o to chodziło.
Z jakiegoś powodu czuła, że oszukiwała samą siebie.
Zadziwiająco łatwo przyszło jej odtworzenie drogi, którą prowadziła ją Claudia. Aż za dobrze pamiętała wieczór, kiedy wiedziona impulsem wróciła na miejsce śmierci Setha i napatoczyła się na wampirzycę. Ten sam instynkt wydawał się prowadzić ją i tym razem, Claire zaś nie pozostało nic innego, jak po prostu mu się poddać. Nie bała się, najzwyczajniej w świecie podążając w kierunku, który wydawał jej się właściwy. Co więcej, przez cały ten czas czuła, że postępuje dobrze, zupełnie jakby ktoś przez cały czas trwał u jej boku, szepcąc kojące, pocieszające słowa. Przez myśl przeszła jej nawet co najmniej irracjonalna wizja, jakby to odbicie pochwalało jej decyzję, pomagając w zrealizowaniu planu.
Och, no i musiała to zrobić akurat tego wieczora. Śpieszyła się, czując co najmniej tak, jakby właśnie ścigała się z czasem. Tylko na tym potrafiła się skupić – na jak najszybszym dotarciu do zaniedbanego mieszkania, w którym Claudia i Oliver ugościli ją ostatnim razem.
Mimo wszystko obawiała się, że zbłądzi. Nawet gdy weszła na niewielką, obskurną klatkę schodową, obawiała się tego, że pomyliła adresy. Nie znała Seattle, przez większość czasu kierując się wskazówkami bliskich albo powracając do miejsca, w którym była. Sęk w tym, że pamięć bywała zawodna, a ona odwiedziła Claudię zaledwie raz, tak się przy tym denerwując, że to nie zapamiętanie drogi stanowiło dla niej największy priorytet. W gruncie rzeczy wtedy nawet nie przyszło jej do głowy, że będzie chciała wrócić.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, gdy stanęła przed zamkniętymi drzwiami mieszkania na najwyższym piętrze. Czuła się tak, jakby właśnie wyrwała się z transu – trochę jak po napisaniu wiersza, kiedy nagle docierało do niej, że już po wszystkim i właśnie działo się coś ważnego. Ten sam niepokój pojawił się również w tamtej chwili, gdy zamarła z uniesioną, zwiniętą w pięść dłonią, szykując się do tego, żeby zapukać.
Nie miała po temu okazji. Drzwi otworzyły się same, a potem cudza dłoń chwyciła ją za nadgarstek, bezceremonialnie wciągając do wnętrza mieszkania.
– Ty… – wykrztusiła Claudia. Zmierzyła Claire wzrokiem, jakby niedowierzając, że przed nią mogłaby stać akurat ta dziewczyna. – Co ty tu robisz, do cholery?
– Musiałam przyjść – oznajmiła bez wahania Claire, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że to niczego nie tłumaczyło.
Niespokojnie rozejrzała się po mieszkaniu. Nic a nic nie zmieniło się od chwili, w której była tu ostatnim razem. Jedyną różnicę stanowiła niewielka walizka, którą dostrzegła przy wyjściu, a która momentalnie uświadomiła jej coś istotnego.
Wciąż czując się trochę tak, jakby trwała w transie, spojrzała Claudii w twarz.
– Wyjeżdżasz?
Wampirzyca prychnęła. Nerwowym gestem przeczesała włosy palcami, w następnej sekundzie zaczynając niespokojnie krążyć. Na chwilę przystanęła, zwrócona do Claire plecami, dopiero po chwili decydując się na dziewczynę spojrzeć.
– A na co ci to wygląda? – żachnęła się. – W zasadzie powinnam być w drodze. Jestem gotowa od godziny, ale… – Urwała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Nieważne. Co tu robisz? – ponagliła. – Jesteś sama, więc raczej nie stwierdziłaś, że jednak wypadałoby sprowadzić na mnie rodzinkę. Skoro tak, to mi wyjaśnij albo po prostu idź sobie i nie zmuszaj do dalszego tracenia czasu.
Dalszego?, pomyślała z powątpiewaniem Claire. To brzmiało tak, jakby Claudia spodziewała się wizyty, a jednak…
Energicznie potrząsnęła głową, próbując się uspokoić. Musiała skupić się na tym, co ważne, choć to wcale nie było takie proste.
– Przyszłam sama. Ja po prostu…
Claudia się skrzywiła.
– Co? – ponagliła.
Claire nie odpowiedziała od razu, wciąż rozglądając się po mieszkaniu. Wyczuła ruch za plecami, a kiedy obejrzała się przez ramię, dostrzegła wyglądającego z sąsiedniego pomieszczenia Olivera. Przynajmniej od jeden uśmiechnął się na jej widok – w szczery, pełen wdzięczności sposób. Pamiętała, co przekazał jej podczas ostatniego spotkania, chociaż wciąż nie miała pewności, czy jego stosunek do Claudii był słuszny. Ten chłopak był zdecydowanie zbyt dobry albo po prostu głupi.
Tyle że teraz sama tutaj była. Przyszła, choć samej sobie sensownie nie potrafiła tego wytłumaczyć. Claudia zrobiła dość, by nawet po tym, co wydarzyło się u Rosalee, Claire miała dość powodów, by trzymać się od niej z daleka, a jednak…
– Przestańcie się tak do siebie szczerzyć, dobra? A ty tam się szykuj, chyba że w końcu zamierzasz dać mi spokój – zniecierpliwiła się Claudia, rzucając Oliverowi rozdrażnione spojrzenie. – Doprawdy, nie mam czasu na takie głupoty. Na litość bogini… – wymamrotała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa.
Coś w jej zachowaniu uprzytomniło Claire, że wampirzyca jak najbardziej byłaby skłonna do tego, by wyrzucić ją za drzwi. Z równym powodzeniem mogłaby po prostu zabrać walizki i odejść, zwłaszcza że w mieszkaniu nic jej nie trzymało – i to łącznie z Oliverem.
Wtedy z całą mocą zrozumiała, dlaczego przez całą drogę czuła się tak, jakby ścigała się z czasem. To było tak, jakby jakimś cudem wiedziała, że akurat dzisiaj Claudia zdecyduje się zniknąć. Jakby tego było mało, wciąż była gotowa przysiąc, że również wampirzyca nieświadomie opóźniała wyjście, wydając się wyczuwać, że będzie miała gościa.
Albo obie zaczynamy wariować, albo…
Nie dokończyła tej myśli. Wciąż milczała, w zamian zamaszystym ruchem podając Claudii notatnik, który ze sobą przyniosła. Przez całą drogę tuliła notatnik do piersi, czując się przy tym trochę tak, jakby niosła tykającą bombę, mogącą w każdej chwili eksplodować – i to nawet przed czasem. W gruncie rzeczy nawet nie potrafiła stwierdzić, ile tak naprawdę pozostało do wybuchu.
Claudia zesztywniała, przez chwilę spoglądając na Claire tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Nie odezwała się nawet słowem, po chwili po prostu ujmując notatnik. Nie pytając o nim, otworzyła go na pierwszej stronie – dokładnie tam, gdzie znajdowało się jedyne, zapisane jeszcze we Florencji haiku.
Choć wydawało się to niemożliwe, wampirzyca jeszcze bardziej pobladła.
– Ten wiersz… – zaczęła w końcu.
– Powinien trafić do ciebie. Czułam to od pierwszej chwili – wyjaśniła cicho Claire. – Ja… dowiedziałam się kilku rzeczy. Możemy porozmawiać? – dodała, w gruncie rzeczy oczekując wyłącznie odmowy.
Nic podobnego nie miało miejsca. Claudia obrzuciła ją jeszcze jednym, wymownym spojrzeniem, po czym po prostu odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła do salonu.
Claire nie pozostało nic innego, jak po prostu podążyć za nią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa