
Jaques
Apartament przerobiono na coś,
co momentalnie skojarzyło mu się z elegancką salą konferencyjną. W oczy
od pierwszej chwili rzucił mu się okazały, zajmujący centralne miejsce stół –
oczywiście nie okrągły, co bynajmniej go nie zaskoczyło. Isobel nie była osobą,
która zdecydowałaby się na choćby pozorne okazywanie tego, że uważała się za
kogoś równego swoim podwładnym. Wręcz przeciwnie.
Sam pokój
mimo wszystko urządzono ze smakiem. Przynajmniej takie odniósł wrażenie, bez
trudu dostrzegając iście królewskie kolory – czerwień i złoto. Całą
podłogę wyściełała miękka, kolorem przywodząca na myśl wino wykładzina. Cóż,
miał przynajmniej nadzieję, że dywan zazwyczaj miał tę barwę, a nie że to
pozostałości ostatniej osoby, która spróbowała w ostatnim czasie wystawić nerwy
królowej na próbę. W przypadku tej kobiety niczego tak naprawdę nie dało
się być pewnym.
Na ścianach
dostrzegł oprawione w stare, pozłacane ramy obrazy – mniej lub bardziej
wyszukane, ale bez wątpienia drogie. Isobel najwyraźniej lubiła antyki. Wywnioskował
to chociażby z obecności kilku sprawiających wrażenie antycznych waz czy figur,
które dostrzegł na ustawionych w kącie meblach. Gdyby nie jasne kolory,
okazała przestrzeń i okazałe drzwi balkonowe, zapewniające widok na
tętniące życiem miasto, może nawet uwierzyłby, że znajdowali się w jakiejś
namiastce pałacu albo rezydencji.
Teraźniejszość
i przeszłość. Dziwna mieszanka, która w jakiś pokrętny sposób
pasowała mu do matki wampirów.
Cassandra wciąż
niespokojnie tuliła się do niego, kiedy minął stół i dostawione do niego
krzesła, w zamian lokując się na ustawionej w kącie kanapie. Spojrzała
na niego pytająco, ale nie zaprotestowała, posłusznie zajmując miejsce obok. Po
chwili jak gdyby nigdy nic oparła się o jego tors, wciąż kuląc tak, jakby
chciała zniknąć. Zdaniem Jaquesa wychodziło jej to dość marnie, zwłaszcza że
przez tę bliskość był świadom jej obecności bardziej niż do tej pory, ale… czemu
nie?
Usłyszał
kroki i to wystarczyło, by zorientował się, że Simon podążył za nimi. Nie
mógł zarzucić mu tego wprost, skoro królowa najwyraźniej zażyczyła sobie jego
obecności, ale sam widok wampira drażnił go coraz bardziej. No i straszył
mu dziewczynę, tak? Korciło go, by spróbować przeniknąć umysł Cassandry i sprawdzić,
co działo się w jej głowie, ale zmusił się do tego, by – przynajmniej na
razie – darować sobie tę przyjemność. Może mógłby pomóc jej w uporządkowaniu
wspomnień i dotarciu do tych, które z jakiegoś powodu z siebie
wyparła, ale to nie było odpowiednie miejsce na podobne ekscesy. Gdyby znów
zareagowała w zbyt emocjonalny sposób, mógłby mieć problem.
– No i co
tak stoisz? – zapytał, decydując się przerwać panującą ciszę. Czuł, że Simon
ich obserwował, zwłaszcza że nawet nie próbował tego ukryć. – Tkwiłeś w drzwiach,
bo robisz za lokaja? – dodał, uśmiechając się w nieco wymuszony sposób. – Nie
mamy dla ciebie płaszczy, ale zawsze możesz skoczyć po coś do picia. Masz na
coś ochotę, ptaszyno?
Drgnęła, kiedy
spróbował wciągnąć ją do rozmowy. W żaden inny sposób nie zareagowała, z uporem
milcząc, ale to go nie zaskoczyło. Cholera, jednak spotkanie miało przebiec w bardziej
nerwowej atmosferze niż początkowo zakładał… A przecież nawet jeśli nie
pojawiła się królowa.
Przez twarz
Simona przemknął cień. Jego rubinowe tęczówki wyraźnie pociemniały.
– Nie zapędzasz
się trochę? – obruszył się mężczyzna.
Jaques
jedynie wywrócił oczami. Może kiedyś miałby opory przed drażnieniem kogoś, kto
jednym naciśnięciem guzika mógłby sprawić, by pożałował kolejnych słów, ale teraz
sytuacja była inna. Wciąż pozostawał bardziej doświadczony i niebezpieczny
od nowo narodzonego dzieciaka, który fartem znalazł się u boku najpotężniejszej
nieśmiertelnej. Co więcej, tym razem Jaques dysponował pełnią telepatycznej
mocy, nie musząc obawiać się ograniczeń.
– Nie sądzę.
Zresztą to ty straszysz mi dziewczynę – mruknął, gniewnie mrużąc oczy. – Nie
wiem, co jej zrobiłeś i chwilowo mnie to nie interesuje. Wiem za to, że
powstała z mojej krwi, więc w naturalny sposób należy do mnie. Mam
zresztą wrażenie, że już wybrała z kim woli się trzymać.
– Przeżyła.
I jest jak przełom – oznajmił Simon, zachowując się tak, jakby nie
usłyszał pozostałej części jego wypowiedzi. – Nie sądziłem, że…
Telepata
uśmiechnął się gorzko, wciąż patrząc na swojego rozmówcę.
– Więc
jednak posyłałeś te dzieciaki na pewną śmierć, tak? A tak uparcie twierdziłeś
co innego, nawet kiedy słodka Layla pokazywała ci twoją głupotę…
– Sam
twierdziłeś, że kłamała!
Jaques
parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Co tak właściwie Simon próbował mu
zarzucać?
– Jeśli
jakimś cudem przeżyjesz z nami dłużej niż rok – oznajmił, starannie dobierając
słowa – to może zrozumiesz, co oznacza bycie nieśmiertelnym. I kwestia
przeżycia. To prawdomówność nie zawsze idą ze sobą w parze.
Nie dodał
niczego więcej, aż nazbyt świadom, że Cassandra przysłuchiwała się każdemu
kolejnemu słowu. Milczała, nawet na nich nie patrząc, ale Jaques i tak
wiedział swoje. Mógł się założyć, że była ciekawa, zwłaszcza tego, co dotyczyło
jego. Nie była głupia, a skojarzenie faktów przychodziło jej zaskakująco
wprawnie, co już zdążyła udowodnić. Wampir obawiał się, że dalsza dyskusja z Simonem
mogłaby jej uświadomić, co kryło się za jego wcześniejszą „niedyspozycyjnością”,
a na to zdecydowanie nie zamierzał sobie pozwolić, przynajmniej na razie.
Wyprostował
się, poprawiając na kanapie i bardziej stanowczo przygarniając Cassandrę
do siebie. Jakby w roztargnieniu przeczesał włosy dziewczyny palcami, po
czym z wyzywającym uśmieszkiem spojrzał Simonowi w oczy.
– Cokolwiek
zrobiłeś, nie ma znaczenia. Ona żyje wyłącznie dzięki mojej interwencji i lepiej,
żebyś o tym pamiętał – oznajmił z naciskiem. – A dzisiaj przedstawię
ją pani. Ty za to bądź na tyle dobry, by trzymać się od nas z daleka.
Zwłaszcza od niej, zanim jak ostatni idiota rzucisz jej się do gardła.
– Jej krew
mnie nie kusi – zaoponował wampir.
Brwi Jaquesa
powędrowały ku górze. To zabrzmiało zaskakująco szczerze, ale…
– Może, ale
na swój sposób wciąż jest człowiekiem. Nie możesz za siebie ręczyć.
Przez
moment czuł się tak, jakby mówił do dziecka – niedoświadczonego, ale za to zbyt
pewnego siebie. Coś w spojrzeniu Simona go drażniło, zwłaszcza gdy ten
popatrzył na niego z góry, zupełnie jakby wiedział coś, czego telepata
mógł co najwyżej się domyślać.
– Źle mnie
zrozumiałeś – wyjaśnił usłużnie. – Zdaję sobie sprawę, że Cassie jest bardzo
ludzka, ale to niczego nie zmienia. Ludzka krew jest mi… stosunkowo obojętna –
dodał pozornie obojętnym tonem, ale Jaques był gotów przysiąc, że za tym
stwierdzeniem kryło się coś więcej.
– Co ty
właściwie…?
Nie miał okazji,
żeby dokończyć. Obaj zesztywnieli, spinając się mimowolnie, gdy wyczuli
obecność kolejnej osoby. Jaques momentalnie poderwał się na równe nogi,
zmuszając do tego samego wciąż zesztywniałą Cassandrę. Jego spojrzenie momentalnie
powędrowało ku istocie, która dosłownie wparowała do pomieszczenia, chyba tylko
cudem powstrzymując się od rozniesienia na kawałki pierwszej rzeczy, która
wpadłaby jej w ręce.
Isobel była
zła – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Miał wrażenie, że w chwili
jej pojawienia się, temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka
znaczących stopniu. Mimowolnie spiął się, niespokojnie obserwując krążącą po pomieszczeniu
istotę. Wciąż była piękna i wyniosła, choć w niczym nie przypominała
tej opanowanej, wyniosłej kobiety, która odnalazła go zaraz po ucieczce z siedziby
łowców. Tym razem miał przed sobą kogoś, kogo był w stanie utożsamić
wyłącznie z huraganem – niebezpieczną, zbyt gwałtowną burzą.
Zatrzymała
się nagle, zamierając tuż obok stołu. Wyprostowała się, dorzucając na plecy
burzę lśniących, jasnych włosów. Krwiste tęczówki zabłysły gniewnie, kiedy
powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Jej wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się
na tkwiącej u boku Jaquesa Cassandry, ale nie skomentowała obecności
dziewczyny nawet słowem. Milczała, wydając się oceniać sytuację i jakby
oswajać się z myślą, że już znalazła się pod obstrzałem spojrzeń tych,
których wezwała do siebie. Najwyraźniej pomogło, bo choć trochę zapanowała nad
emocjami i sobą, w końcu zaczynając sprawiać wrażenie kogoś zdolnego
do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji.
– Amelie
nie przybyła? – zapytała cichym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem.
Gdzieś u boku
Jaquesa Cassie zadrżała, wyraźnie zaniepokojona brzmieniem tego głosu. Rzucił
jej wymowne spojrzenie, w duchu modląc się o to, by akurat teraz nie
przyszło jej do głowy, by zrobić coś głupiego. Nie musiał pytać ani szczególnie
się wysilać, by zorientować się, że królowa nie była w szczególnie
łaskawym nastroju.
Wciąż się nie odzywa, pani, padło w odpowiedzi.
Bezcielesny
głos, który rozbrzmiał w umysłach wszystkich zebranych, jedynie utwierdził
Jaquesa w przekonaniu, że coś się zmieniło. Nigdzie nie widział materialnego
przedstawiciela demonów. Dookoła kłębiły się cienie, krążąc również wokół
rozeźlonej Isobel. Czarna mgła owijała się wokół niej, łagodnie pulsując i wydając
się łasić do swojej pani. Takie wrażenie przynajmniej odniósł, gdy z uwagą
przyjrzał się tkwiącej w samym środku całego zamieszania, olśniewająco
pięknej istocie.
Isobel zacisnęła
usta. Jej twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, jednak i tym razem
zdołała nad sobą zapanować.
– Dobrze
więc. Ja dałam jej szansę – stwierdziła obojętnie. – Powiedziałabym, że w takim
razie jesteśmy wszyscy, ale… masz mi coś do powiedzenia, Jaquesie? – dodała,
nawet na niego nie patrząc.
Mógł się
tego spodziewać. Mimo wszystko zaskoczyła go bezpośredniość, z jaką się do
niego zwróciła, nagle w pełni odzyskując kontrolę zarówno nad sobą, jak i brzmieniem
głosu. Znów wydała mu się zdecydowana i władcza, nie tyle prosząc, co najzwyczajniej
w świecie wymagając wyjaśnień.
– Wybacz,
że nie uprzedziłem wcześniej, pani. W ostatnim czasie… miałem kilka nowych
obowiązków – oznajmił, w pośpiechu wyrzucając z siebie wcześniej
przygotowaną formułkę. Wielokrotnie zastanawiał się, w jaki sposób
rozmawiać z królową, gdy już nadejdzie odpowiedni moment na przedstawienie
jej Cassandry. Wszystko i tak nie poszło tak, jak sobie założył, ale z tą
myślą zdążył oswoić się już podczas drogi do apartamentowca. – Czy to dobra
chwila, by przedstawić ci moją podopieczną?
– Przyprowadziłeś
ją tutaj – zauważyła przytomnie kobieta. – Właśnie zastanawiałam się, co sobie
myślałeś, kiedy zdecydowałeś się przyjść do mnie z człowiekiem. Takie
prezenty od dawna nie robią na mnie wrażenia, zwłaszcza że krwi u nas pod
dostatkiem.
Jeszcze
kiedy mówiła, w końcu zdecydowała się zwrócić w jego stronę. Nie był w stanie
niczego wyczytać ani z wyrazu jej twarzy, ani spojrzenia, którym
obdarowała jego i nerwowo zaciskającą palce na jego ramieniu dziewczynę.
– Moja
ptaszyna… To znaczy Cassandra – poprawił się pośpiesznie – nie jest
człowiekiem. Przeciwnie, moja pani. To krew z mojej krwi.
Nic nie
zmieniło się w postawie i spojrzeniu Isobel. Jedynie to, że po chwili
nieznacznie przekrzywiła głowę, dało Jaquesowi do zrozumienia, że jakkolwiek ją
zaintrygował.
– Podejdź
tu do mnie.
Potrzebował
chwili, by zorientować się, że wcale nie zwracała się do niego, ale do
Cassandry. Spiął się, nagle wątpiąc w to, czy dziewczyna będzie w stanie
wykonać polecenie. Tak naprawdę miał ochotę osobiście ją zaprowadzić, trochę
jak dziecko, którym w jego oczach była. Problem polegał na tym, że to
byłoby sprzeczne z oczekiwaniami Isobel, przez co zdecydowanie nie
wchodziło w grę. Może gdyby nie pojawiła się w tak podłym nastroju,
zaryzykowałby, ale w tej sytuacji nawet najmniejsze przewinienie wydawało
się jawić jako gwóźdź do trumny.
I Cassandra
zdawała się zdawać sobie z tego sprawę. Chwilę jeszcze tkwiła u jego
boku, wciąż przerażona, ale krótkie polecenie Isobel wystarczyło, by ruszyła
się z miejsca. Tak po prostu puściła go, po czym – ze spuszczoną głową,
wyraźnie unikając spoglądania na pierwotną – ostrożnie ruszyła ku niej. Wyglądało
to tak, jakby i ona długo psychicznie przygotowywała się do tego spotkania,
do serca biorąc sobie wszystkie rady, które udzielił jej przed przybyciem
tutaj. Znów go zaskoczyła, ale zarazem poczuł nieopisaną wręcz ulgę, gdy
dotarło do niego, że być może poświecenie tej dziewczynie uwagi nie było aż
taką stratą czasu.
Isobel
poruszyła się błyskawicznie, dosłownie materializując przed Cassandrą. Coś w gwałtowności
jej ruchów wzbudziło w Jaquesie niepokój, zwłaszcza gdy pomyślał, że
królowa mogłaby jednym ruchem przetrącić dziewczynie kark, jednak nic podobnego
nie miało miejsca. W zamian jak gdyby nigdy nic ujęła hybrydę pod brodę,
uważnie lustrując jej twarz wzrokiem.
– To jedna z tych,
o których mi wspominałeś, Simonie? – zapytała spokojnym, zaskakująco
łagodnym tonem. – Te wasze… eksperymenty?
– Zgadza
się, pani.
Pobrzmiewające
w jego głosie zadowolenie sprawiło, że Jaques jeszcze bardziej zapragnął
mu przyłożyć. Cholera, zupełnie jakby to była jego zasługa! Jasne, może i sam
doprowadził Cassandrę do takiego stanu, ale wszystko było co najwyżej chorym
przypadkiem – i uporem z jej strony, bo prawdziwym cudem było to, że
przeżyła aż tyle czasu. Zresztą gdyby jej nie odnalazł, byłaby martwa, zresztą
jak i każdy inny dzieciak, któremu łowcy zaaplikowali jego krew.
Takie marnotrawstwo.
Ta dziewczyna była jedynym pocieszeniem po wszystkim, co przeszedł z winy
ludzi.
– Tyle goryczy…
No, no, zazdrość do ciebie nie pasuje, Jaques. – Isobel spojrzała na niego z zaciekawieniem.
Z całą mocą poczuł jej mentalną obecność, kiedy bez cienia skrępowania przeniknęła
jego umysł. – Widzę, jaka w tym twoja zasługa. I że w istocie
dziewczyna należy do ciebie… Jest do ciebie bardzo przywiązana, wiesz? –
dodała, w zamyśleniu gładząc Cassandrę po policzku. – Obawiasz się mnie,
ptaszyno… Słusznie, ale niepotrzebnie. Doceniam oddanie.
Cassie drgnęła,
w końcu decydując się spojrzeć pierwotnej w oczy. Wydawała się
zaskoczona – i to zarówno jej słowami, jak i pieszczotliwym skrótem,
którym zwróciła do niej nieśmiertelna.
– Powiedział,
że przyprowadzi mnie do bogini. Nie mogłabym nie darzyć kogoś takiego
szacunkiem – wyszeptała, starannie dobierając słowa.
Nawet mimo
wyostrzonych zmysłów, Jaques ledwo słyszał jej słowa. Ale zrozumiał, zresztą tak
jak i wciąż trzymająca dziewczynę blisko siebie Isobel.
Tym razem
wybuchła bardziej szczerym, niemalże serdecznym śmiechem.
– Jaka
kochana! Rozpieszczasz mnie, Jaques – rzuciła wampirzyca i zabrzmiało to niemalże
pogodnie. Gniew, który odczuwała jeszcze chwilę wcześniej, wydawał się zejść
gdzieś na dalszy plan. – Tak rzadko moje dzieci sprawiają mi radość, zwłaszcza w ostatnim
czasie… Mogłabym ci nawet wybaczyć te ludzkie słabości, moja droga.
– Pracujemy
nad tym – wtrącił ze swojego miejsca Jaques.
Isobel
spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Ona nie
jest wampirem. I dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będzie…
Nie kimś jak ty – przypomniała, tym samym podkreślając, że nie byłby w stanie
jej okłamać. – Zbyt łatwo mogłabym ją zabić… Ale nie zamierzam, bo to w istocie
byłoby marnotrawstwem. Wciąż bliżej jej do nas niż do bycia człowiekiem.
– Pani? –
rzucił z wahaniem Simon. – Czy w takim razie ona…? – zaczął, ale – ku
satysfakcji Jaquesa – królowa nie pozwoliła mu dokończyć.
– Najwyraźniej
preferuje dość konkretne towarzystwo. Podoba mi się kierunek, w którym to
idzie, chociaż… Och, szukanie zamienników jest frustrujące – oznajmiła po chwili
zastanowienia. – Jesteś bystry, ale daleko ci do geniuszu osoby, którą miałam
kiedyś u swojego boku. Chociaż ty przynajmniej mnie nie zdradziłeś. –
Potrząsnęła głową. – A teraz dostaję zaledwie namiastkę istoty, którą stworzono
na moje życzenie. Nie uważacie, że to ironiczne?
Jaques
potrzebował chwili, by pojąc, co miała na myśli – i że mówiła o nowych
wampirach oraz Rufusie. Tyle przynajmniej wywnioskował, choć bogini sama w sobie
pozostawała dla niego zagadką. To, że pozwoliła sobie na upadek, również.
Cóż, to w istocie
wyglądało jak wielka ironia: apartament zamiast posiadłości, oczytany nowo
narodzony dzieciak i dziewczyna, której daleko było do w pełni
nieśmiertelnej wampirzycy.
Tyle że
Isobel wydawało się to wystarczyć.
–
Poprawiliście mi nastrój. Nie sądziłam, że to możliwe, ale widać wciąż chodzą
po tym świecie osoby, które potrafią mnie zadziwić. To chyba dobrze. – Kobieta z westchnieniem
poluzowała uścisk wokół Cassandry. – Zajmij się nią dobrze. Liczę na ciebie.
Słaba czy nie, sądzę, że ma wystarczający potencjał, bym życzyła jej dobrze.
Nie takie
obrotu spraw się spodziewał. Mimo wszystko poszło lepiej niż zakładał, z zaskoczeniem
przekonując się, że wampirzyca podchodziła do jego starań niemalże z entuzjazmem.
Najważniejsze było to, że Cassandra z jakiegoś powodu zyskała jej
sympatię, ale to stanowiło więcej, niż Jaques mógłby mieć śmiałość sobie
życzyć. Przynajmniej nie zginęła, a tym bardziej nie wylądowała pod opieką
Simona. Ta druga opcja nagle wydała się wampirowi niepokojąco realna, zwłaszcza
po odbytej rozmowie.
Sam
zainteresowany musiał zdawać sobie z tego sprawę, by wyraźnie zmarkotniał.
Drgnął, w ostatniej chwili powstrzymując się przed podejściem do królowej
bliżej niż powinien.
– Ależ moja
pani… – zaczął, jednak pojedyncze spojrzenie pierwotnej wystarczyło, żeby go
uciszyć.
–
Skończyłam – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To już robisz dla mnie
wystarczająco dużo, mój drogi. Skup się na zadaniu, które ci powietrzyłam…
Zwłaszcza że śmiem twierdzić, że ty również masz dla mnie dobre wieści. Mylę
się?
Simon
zamrugał, po czym skinął głową. Wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale nie
próbował się kłócić.
– Wszystko
się zgadza. Ja…
I tym razem
nie pozwoliła mu dokończyć.
– Pomówimy
później i na osobności. Teraz przywołałam was do siebie z innego powodu
– oznajmiła, raptownie poważniejąc.
Chwilowa
euforia zniknęła, na powrót wyparta przez frustrację. Jej oczy znów
pociemniały, nagle przypominając dwa jarzące w ciemnościach kawałki węgla.
Powiodła wzrokiem po twarzach zebranych, o ile to stwierdzenie miało
jakikolwiek sens w przypadku krążących wokół niej, bezcielesnych demonów.
Mgła wróciła, gdy tylko wampirzyca pozwoliła odsunąć się Cassandrze, ciasno przywierając
do ciała królowej. Wrażenie znów było takie, jakby te istoty próbowały się do
niej łasić, choć to wciąż wydawało się Jaquesowi niedorzeczne.
No i Simon…
Miał jakieś zadanie? Nie wątpił, że królowa nie przemieniła go bez powodu, ale
to i tak było dla niej niejasne. Myśl o tym, że ta dwójka mogłaby
mieć jakieś prywatne sprawy, go niepokoiła. Fakt, że królowa wyraźnie nie
chciała poruszać tematu przy świadkach, tym bardziej.
Wątpliwości
go dręczyły, ale zachował je dla siebie. Prawda była taka, że mógł sobie myśleć,
co tylko chciał, przynajmniej tak długo, jak nie próbował przeciwstawiać się
Isobel. Miał zresztą wrażenie, że wampirzyca specjalnie wystawiała jego nerwy
na próbę, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, w jaki
sposób postrzegał Simona.
Przestał o tym
myśleć, z dwojga złego woląc skupić się na Cassandrze. Dziewczyna znów
znalazła się u jego boku, nieco tylko roztrzęsiona, co zrozumiał w chwili,
w której na powrót kurczowo uczepiła się jego ramienia. Och, więc jesteś do mnie przywiązana?,
pomyślał, muskając jej umysł. Drgnęła, nagle po prostu się rumieniąc. To w istocie rozkoszne… Dobra robota,
ptaszyno, dodał i w tamtej chwili przez moment naprawdę czuł się
dumny.
Była jego. A do
tego okazała się wystarczająco dobra, by Isobel chciała darować jej życie.
Jaques nie mógł pozbyć się wrażenia, że choć trochę zapunktował w oczach
królowej, przyprowadzając do niej kogoś, kto darzył ją nie mniejszym szacunkiem,
co i on sam. W końcu jako bogini na to zasłużyła.
– Mój dobry
nastrój to pojęcie względne… Zwłaszcza w obliczu tego, co dzieje się w ostatnim
czasie – oznajmiła cicho Isobel. Wyciągnęła dłoń, po czym delikatnie poruszyła
palcami, jakby igrając z otaczającą ją mgłą. – Moje oddane dzieci już
zdają sobie z tego sprawę, zwłaszcza że same mi o tym doniosły, ale…
Cóż, Hunter nie żyje – powiedziała, nawet nie próbując owijać w bawełnę. –
Czy muszę dodawać, jak bardzo to niefortunne?
Nie
musiała. I najwyraźniej nie miała takiego zamiaru, bo zamilkła, a potem
– poruszając się tak błyskawicznie, że nawet on ledwo za nią nadążył – przemknęła
przez pokój, by pochwycić jeden z wazonów. Zabytkowa porcelana zakończyła
żywot na ścianie, momentalnie rozpadając się na kawałki.
Isobel
zamarła, zwrócona plecami do zebranych. Przez chwilę słuchać było przede
wszystkim jej przyśpieszony, całkowicie wampirzycy zbędny oddech…
A potem od
strony drzwi dobiegł spokojny, kobiecy głos.
– Wybacz nam,
proszę, spóźnienie, moja pani.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz