8 maja 2019

Dwieście osiemdziesiąt dwa

Jaques
Apartament przerobiono na coś, co momentalnie skojarzyło mu się z elegancką salą konferencyjną. W oczy od pierwszej chwili rzucił mu się okazały, zajmujący centralne miejsce stół – oczywiście nie okrągły, co bynajmniej go nie zaskoczyło. Isobel nie była osobą, która zdecydowałaby się na choćby pozorne okazywanie tego, że uważała się za kogoś równego swoim podwładnym. Wręcz przeciwnie.
Sam pokój mimo wszystko urządzono ze smakiem. Przynajmniej takie odniósł wrażenie, bez trudu dostrzegając iście królewskie kolory – czerwień i złoto. Całą podłogę wyściełała miękka, kolorem przywodząca na myśl wino wykładzina. Cóż, miał przynajmniej nadzieję, że dywan zazwyczaj miał tę barwę, a nie że to pozostałości ostatniej osoby, która spróbowała w ostatnim czasie wystawić nerwy królowej na próbę. W przypadku tej kobiety niczego tak naprawdę nie dało się być pewnym.
Na ścianach dostrzegł oprawione w stare, pozłacane ramy obrazy – mniej lub bardziej wyszukane, ale bez wątpienia drogie. Isobel najwyraźniej lubiła antyki. Wywnioskował to chociażby z obecności kilku sprawiających wrażenie antycznych waz czy figur, które dostrzegł na ustawionych w kącie meblach. Gdyby nie jasne kolory, okazała przestrzeń i okazałe drzwi balkonowe, zapewniające widok na tętniące życiem miasto, może nawet uwierzyłby, że znajdowali się w jakiejś namiastce pałacu albo rezydencji.
Teraźniejszość i przeszłość. Dziwna mieszanka, która w jakiś pokrętny sposób pasowała mu do matki wampirów.
Cassandra wciąż niespokojnie tuliła się do niego, kiedy minął stół i dostawione do niego krzesła, w zamian lokując się na ustawionej w kącie kanapie. Spojrzała na niego pytająco, ale nie zaprotestowała, posłusznie zajmując miejsce obok. Po chwili jak gdyby nigdy nic oparła się o jego tors, wciąż kuląc tak, jakby chciała zniknąć. Zdaniem Jaquesa wychodziło jej to dość marnie, zwłaszcza że przez tę bliskość był świadom jej obecności bardziej niż do tej pory, ale… czemu nie?
Usłyszał kroki i to wystarczyło, by zorientował się, że Simon podążył za nimi. Nie mógł zarzucić mu tego wprost, skoro królowa najwyraźniej zażyczyła sobie jego obecności, ale sam widok wampira drażnił go coraz bardziej. No i straszył mu dziewczynę, tak? Korciło go, by spróbować przeniknąć umysł Cassandry i sprawdzić, co działo się w jej głowie, ale zmusił się do tego, by – przynajmniej na razie – darować sobie tę przyjemność. Może mógłby pomóc jej w uporządkowaniu wspomnień i dotarciu do tych, które z jakiegoś powodu z siebie wyparła, ale to nie było odpowiednie miejsce na podobne ekscesy. Gdyby znów zareagowała w zbyt emocjonalny sposób, mógłby mieć problem.
– No i co tak stoisz? – zapytał, decydując się przerwać panującą ciszę. Czuł, że Simon ich obserwował, zwłaszcza że nawet nie próbował tego ukryć. – Tkwiłeś w drzwiach, bo robisz za lokaja? – dodał, uśmiechając się w nieco wymuszony sposób. – Nie mamy dla ciebie płaszczy, ale zawsze możesz skoczyć po coś do picia. Masz na coś ochotę, ptaszyno?
Drgnęła, kiedy spróbował wciągnąć ją do rozmowy. W żaden inny sposób nie zareagowała, z uporem milcząc, ale to go nie zaskoczyło. Cholera, jednak spotkanie miało przebiec w bardziej nerwowej atmosferze niż początkowo zakładał… A przecież nawet jeśli nie pojawiła się królowa.
Przez twarz Simona przemknął cień. Jego rubinowe tęczówki wyraźnie pociemniały.
– Nie zapędzasz się trochę? – obruszył się mężczyzna.
Jaques jedynie wywrócił oczami. Może kiedyś miałby opory przed drażnieniem kogoś, kto jednym naciśnięciem guzika mógłby sprawić, by pożałował kolejnych słów, ale teraz sytuacja była inna. Wciąż pozostawał bardziej doświadczony i niebezpieczny od nowo narodzonego dzieciaka, który fartem znalazł się u boku najpotężniejszej nieśmiertelnej. Co więcej, tym razem Jaques dysponował pełnią telepatycznej mocy, nie musząc obawiać się ograniczeń.
– Nie sądzę. Zresztą to ty straszysz mi dziewczynę – mruknął, gniewnie mrużąc oczy. – Nie wiem, co jej zrobiłeś i chwilowo mnie to nie interesuje. Wiem za to, że powstała z mojej krwi, więc w naturalny sposób należy do mnie. Mam zresztą wrażenie, że już wybrała z kim woli się trzymać.
– Przeżyła. I jest jak przełom – oznajmił Simon, zachowując się tak, jakby nie usłyszał pozostałej części jego wypowiedzi. – Nie sądziłem, że…
Telepata uśmiechnął się gorzko, wciąż patrząc na swojego rozmówcę.
– Więc jednak posyłałeś te dzieciaki na pewną śmierć, tak? A tak uparcie twierdziłeś co innego, nawet kiedy słodka Layla pokazywała ci twoją głupotę…
– Sam twierdziłeś, że kłamała!
Jaques parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Co tak właściwie Simon próbował mu zarzucać?
– Jeśli jakimś cudem przeżyjesz z nami dłużej niż rok – oznajmił, starannie dobierając słowa – to może zrozumiesz, co oznacza bycie nieśmiertelnym. I kwestia przeżycia. To prawdomówność nie zawsze idą ze sobą w parze.
Nie dodał niczego więcej, aż nazbyt świadom, że Cassandra przysłuchiwała się każdemu kolejnemu słowu. Milczała, nawet na nich nie patrząc, ale Jaques i tak wiedział swoje. Mógł się założyć, że była ciekawa, zwłaszcza tego, co dotyczyło jego. Nie była głupia, a skojarzenie faktów przychodziło jej zaskakująco wprawnie, co już zdążyła udowodnić. Wampir obawiał się, że dalsza dyskusja z Simonem mogłaby jej uświadomić, co kryło się za jego wcześniejszą „niedyspozycyjnością”, a na to zdecydowanie nie zamierzał sobie pozwolić, przynajmniej na razie.
Wyprostował się, poprawiając na kanapie i bardziej stanowczo przygarniając Cassandrę do siebie. Jakby w roztargnieniu przeczesał włosy dziewczyny palcami, po czym z wyzywającym uśmieszkiem spojrzał Simonowi w oczy.
– Cokolwiek zrobiłeś, nie ma znaczenia. Ona żyje wyłącznie dzięki mojej interwencji i lepiej, żebyś o tym pamiętał – oznajmił z naciskiem. – A dzisiaj przedstawię ją pani. Ty za to bądź na tyle dobry, by trzymać się od nas z daleka. Zwłaszcza od niej, zanim jak ostatni idiota rzucisz jej się do gardła.
– Jej krew mnie nie kusi – zaoponował wampir.
Brwi Jaquesa powędrowały ku górze. To zabrzmiało zaskakująco szczerze, ale…
– Może, ale na swój sposób wciąż jest człowiekiem. Nie możesz za siebie ręczyć.
Przez moment czuł się tak, jakby mówił do dziecka – niedoświadczonego, ale za to zbyt pewnego siebie. Coś w spojrzeniu Simona go drażniło, zwłaszcza gdy ten popatrzył na niego z góry, zupełnie jakby wiedział coś, czego telepata mógł co najwyżej się domyślać.
– Źle mnie zrozumiałeś – wyjaśnił usłużnie. – Zdaję sobie sprawę, że Cassie jest bardzo ludzka, ale to niczego nie zmienia. Ludzka krew jest mi… stosunkowo obojętna – dodał pozornie obojętnym tonem, ale Jaques był gotów przysiąc, że za tym stwierdzeniem kryło się coś więcej.
– Co ty właściwie…?
Nie miał okazji, żeby dokończyć. Obaj zesztywnieli, spinając się mimowolnie, gdy wyczuli obecność kolejnej osoby. Jaques momentalnie poderwał się na równe nogi, zmuszając do tego samego wciąż zesztywniałą Cassandrę. Jego spojrzenie momentalnie powędrowało ku istocie, która dosłownie wparowała do pomieszczenia, chyba tylko cudem powstrzymując się od rozniesienia na kawałki pierwszej rzeczy, która wpadłaby jej w ręce.
Isobel była zła – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Miał wrażenie, że w chwili jej pojawienia się, temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka znaczących stopniu. Mimowolnie spiął się, niespokojnie obserwując krążącą po pomieszczeniu istotę. Wciąż była piękna i wyniosła, choć w niczym nie przypominała tej opanowanej, wyniosłej kobiety, która odnalazła go zaraz po ucieczce z siedziby łowców. Tym razem miał przed sobą kogoś, kogo był w stanie utożsamić wyłącznie z huraganem – niebezpieczną, zbyt gwałtowną burzą.
Zatrzymała się nagle, zamierając tuż obok stołu. Wyprostowała się, dorzucając na plecy burzę lśniących, jasnych włosów. Krwiste tęczówki zabłysły gniewnie, kiedy powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Jej wzrok na ułamek sekundy zatrzymał się na tkwiącej u boku Jaquesa Cassandry, ale nie skomentowała obecności dziewczyny nawet słowem. Milczała, wydając się oceniać sytuację i jakby oswajać się z myślą, że już znalazła się pod obstrzałem spojrzeń tych, których wezwała do siebie. Najwyraźniej pomogło, bo choć trochę zapanowała nad emocjami i sobą, w końcu zaczynając sprawiać wrażenie kogoś zdolnego do podjęcia jakiejkolwiek sensownej decyzji.
– Amelie nie przybyła? – zapytała cichym, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem.
Gdzieś u boku Jaquesa Cassie zadrżała, wyraźnie zaniepokojona brzmieniem tego głosu. Rzucił jej wymowne spojrzenie, w duchu modląc się o to, by akurat teraz nie przyszło jej do głowy, by zrobić coś głupiego. Nie musiał pytać ani szczególnie się wysilać, by zorientować się, że królowa nie była w szczególnie łaskawym nastroju.
Wciąż się nie odzywa, pani, padło w odpowiedzi.
Bezcielesny głos, który rozbrzmiał w umysłach wszystkich zebranych, jedynie utwierdził Jaquesa w przekonaniu, że coś się zmieniło. Nigdzie nie widział materialnego przedstawiciela demonów. Dookoła kłębiły się cienie, krążąc również wokół rozeźlonej Isobel. Czarna mgła owijała się wokół niej, łagodnie pulsując i wydając się łasić do swojej pani. Takie wrażenie przynajmniej odniósł, gdy z uwagą przyjrzał się tkwiącej w samym środku całego zamieszania, olśniewająco pięknej istocie.
Isobel zacisnęła usta. Jej twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, jednak i tym razem zdołała nad sobą zapanować.
– Dobrze więc. Ja dałam jej szansę – stwierdziła obojętnie. – Powiedziałabym, że w takim razie jesteśmy wszyscy, ale… masz mi coś do powiedzenia, Jaquesie? – dodała, nawet na niego nie patrząc.
Mógł się tego spodziewać. Mimo wszystko zaskoczyła go bezpośredniość, z jaką się do niego zwróciła, nagle w pełni odzyskując kontrolę zarówno nad sobą, jak i brzmieniem głosu. Znów wydała mu się zdecydowana i władcza, nie tyle prosząc, co najzwyczajniej w świecie wymagając wyjaśnień.
– Wybacz, że nie uprzedziłem wcześniej, pani. W ostatnim czasie… miałem kilka nowych obowiązków – oznajmił, w pośpiechu wyrzucając z siebie wcześniej przygotowaną formułkę. Wielokrotnie zastanawiał się, w jaki sposób rozmawiać z królową, gdy już nadejdzie odpowiedni moment na przedstawienie jej Cassandry. Wszystko i tak nie poszło tak, jak sobie założył, ale z tą myślą zdążył oswoić się już podczas drogi do apartamentowca. – Czy to dobra chwila, by przedstawić ci moją podopieczną?
– Przyprowadziłeś ją tutaj – zauważyła przytomnie kobieta. – Właśnie zastanawiałam się, co sobie myślałeś, kiedy zdecydowałeś się przyjść do mnie z człowiekiem. Takie prezenty od dawna nie robią na mnie wrażenia, zwłaszcza że krwi u nas pod dostatkiem.
Jeszcze kiedy mówiła, w końcu zdecydowała się zwrócić w jego stronę. Nie był w stanie niczego wyczytać ani z wyrazu jej twarzy, ani spojrzenia, którym obdarowała jego i nerwowo zaciskającą palce na jego ramieniu dziewczynę.
– Moja ptaszyna… To znaczy Cassandra – poprawił się pośpiesznie – nie jest człowiekiem. Przeciwnie, moja pani. To krew z mojej krwi.
Nic nie zmieniło się w postawie i spojrzeniu Isobel. Jedynie to, że po chwili nieznacznie przekrzywiła głowę, dało Jaquesowi do zrozumienia, że jakkolwiek ją zaintrygował.
– Podejdź tu do mnie.
Potrzebował chwili, by zorientować się, że wcale nie zwracała się do niego, ale do Cassandry. Spiął się, nagle wątpiąc w to, czy dziewczyna będzie w stanie wykonać polecenie. Tak naprawdę miał ochotę osobiście ją zaprowadzić, trochę jak dziecko, którym w jego oczach była. Problem polegał na tym, że to byłoby sprzeczne z oczekiwaniami Isobel, przez co zdecydowanie nie wchodziło w grę. Może gdyby nie pojawiła się w tak podłym nastroju, zaryzykowałby, ale w tej sytuacji nawet najmniejsze przewinienie wydawało się jawić jako gwóźdź do trumny.
I Cassandra zdawała się zdawać sobie z tego sprawę. Chwilę jeszcze tkwiła u jego boku, wciąż przerażona, ale krótkie polecenie Isobel wystarczyło, by ruszyła się z miejsca. Tak po prostu puściła go, po czym – ze spuszczoną głową, wyraźnie unikając spoglądania na pierwotną – ostrożnie ruszyła ku niej. Wyglądało to tak, jakby i ona długo psychicznie przygotowywała się do tego spotkania, do serca biorąc sobie wszystkie rady, które udzielił jej przed przybyciem tutaj. Znów go zaskoczyła, ale zarazem poczuł nieopisaną wręcz ulgę, gdy dotarło do niego, że być może poświecenie tej dziewczynie uwagi nie było aż taką stratą czasu.
Isobel poruszyła się błyskawicznie, dosłownie materializując przed Cassandrą. Coś w gwałtowności jej ruchów wzbudziło w Jaquesie niepokój, zwłaszcza gdy pomyślał, że królowa mogłaby jednym ruchem przetrącić dziewczynie kark, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zamian jak gdyby nigdy nic ujęła hybrydę pod brodę, uważnie lustrując jej twarz wzrokiem.
– To jedna z tych, o których mi wspominałeś, Simonie? – zapytała spokojnym, zaskakująco łagodnym tonem. – Te wasze… eksperymenty?
– Zgadza się, pani.
Pobrzmiewające w jego głosie zadowolenie sprawiło, że Jaques jeszcze bardziej zapragnął mu przyłożyć. Cholera, zupełnie jakby to była jego zasługa! Jasne, może i sam doprowadził Cassandrę do takiego stanu, ale wszystko było co najwyżej chorym przypadkiem – i uporem z jej strony, bo prawdziwym cudem było to, że przeżyła aż tyle czasu. Zresztą gdyby jej nie odnalazł, byłaby martwa, zresztą jak i każdy inny dzieciak, któremu łowcy zaaplikowali jego krew.
Takie marnotrawstwo. Ta dziewczyna była jedynym pocieszeniem po wszystkim, co przeszedł z winy ludzi.
– Tyle goryczy… No, no, zazdrość do ciebie nie pasuje, Jaques. – Isobel spojrzała na niego z zaciekawieniem. Z całą mocą poczuł jej mentalną obecność, kiedy bez cienia skrępowania przeniknęła jego umysł. – Widzę, jaka w tym twoja zasługa. I że w istocie dziewczyna należy do ciebie… Jest do ciebie bardzo przywiązana, wiesz? – dodała, w zamyśleniu gładząc Cassandrę po policzku. – Obawiasz się mnie, ptaszyno… Słusznie, ale niepotrzebnie. Doceniam oddanie.
Cassie drgnęła, w końcu decydując się spojrzeć pierwotnej w oczy. Wydawała się zaskoczona – i to zarówno jej słowami, jak i pieszczotliwym skrótem, którym zwróciła do niej nieśmiertelna.
– Powiedział, że przyprowadzi mnie do bogini. Nie mogłabym nie darzyć kogoś takiego szacunkiem – wyszeptała, starannie dobierając słowa.
Nawet mimo wyostrzonych zmysłów, Jaques ledwo słyszał jej słowa. Ale zrozumiał, zresztą tak jak i wciąż trzymająca dziewczynę blisko siebie Isobel.
Tym razem wybuchła bardziej szczerym, niemalże serdecznym śmiechem.
– Jaka kochana! Rozpieszczasz mnie, Jaques – rzuciła wampirzyca i zabrzmiało to niemalże pogodnie. Gniew, który odczuwała jeszcze chwilę wcześniej, wydawał się zejść gdzieś na dalszy plan. – Tak rzadko moje dzieci sprawiają mi radość, zwłaszcza w ostatnim czasie… Mogłabym ci nawet wybaczyć te ludzkie słabości, moja droga.
– Pracujemy nad tym – wtrącił ze swojego miejsca Jaques.
Isobel spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– Ona nie jest wampirem. I dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, że nie będzie… Nie kimś jak ty – przypomniała, tym samym podkreślając, że nie byłby w stanie jej okłamać. – Zbyt łatwo mogłabym ją zabić… Ale nie zamierzam, bo to w istocie byłoby marnotrawstwem. Wciąż bliżej jej do nas niż do bycia człowiekiem.
– Pani? – rzucił z wahaniem Simon. – Czy w takim razie ona…? – zaczął, ale – ku satysfakcji Jaquesa – królowa nie pozwoliła mu dokończyć.
– Najwyraźniej preferuje dość konkretne towarzystwo. Podoba mi się kierunek, w którym to idzie, chociaż… Och, szukanie zamienników jest frustrujące – oznajmiła po chwili zastanowienia. – Jesteś bystry, ale daleko ci do geniuszu osoby, którą miałam kiedyś u swojego boku. Chociaż ty przynajmniej mnie nie zdradziłeś. – Potrząsnęła głową. – A teraz dostaję zaledwie namiastkę istoty, którą stworzono na moje życzenie. Nie uważacie, że to ironiczne?
Jaques potrzebował chwili, by pojąc, co miała na myśli – i że mówiła o nowych wampirach oraz Rufusie. Tyle przynajmniej wywnioskował, choć bogini sama w sobie pozostawała dla niego zagadką. To, że pozwoliła sobie na upadek, również.
Cóż, to w istocie wyglądało jak wielka ironia: apartament zamiast posiadłości, oczytany nowo narodzony dzieciak i dziewczyna, której daleko było do w pełni nieśmiertelnej wampirzycy.
Tyle że Isobel wydawało się to wystarczyć.
– Poprawiliście mi nastrój. Nie sądziłam, że to możliwe, ale widać wciąż chodzą po tym świecie osoby, które potrafią mnie zadziwić. To chyba dobrze. – Kobieta z westchnieniem poluzowała uścisk wokół Cassandry. – Zajmij się nią dobrze. Liczę na ciebie. Słaba czy nie, sądzę, że ma wystarczający potencjał, bym życzyła jej dobrze.
Nie takie obrotu spraw się spodziewał. Mimo wszystko poszło lepiej niż zakładał, z zaskoczeniem przekonując się, że wampirzyca podchodziła do jego starań niemalże z entuzjazmem. Najważniejsze było to, że Cassandra z jakiegoś powodu zyskała jej sympatię, ale to stanowiło więcej, niż Jaques mógłby mieć śmiałość sobie życzyć. Przynajmniej nie zginęła, a tym bardziej nie wylądowała pod opieką Simona. Ta druga opcja nagle wydała się wampirowi niepokojąco realna, zwłaszcza po odbytej rozmowie.
Sam zainteresowany musiał zdawać sobie z tego sprawę, by wyraźnie zmarkotniał. Drgnął, w ostatniej chwili powstrzymując się przed podejściem do królowej bliżej niż powinien.
– Ależ moja pani… – zaczął, jednak pojedyncze spojrzenie pierwotnej wystarczyło, żeby go uciszyć.
– Skończyłam – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To już robisz dla mnie wystarczająco dużo, mój drogi. Skup się na zadaniu, które ci powietrzyłam… Zwłaszcza że śmiem twierdzić, że ty również masz dla mnie dobre wieści. Mylę się?
Simon zamrugał, po czym skinął głową. Wciąż nie wyglądał na przekonanego, ale nie próbował się kłócić.
– Wszystko się zgadza. Ja…
I tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Pomówimy później i na osobności. Teraz przywołałam was do siebie z innego powodu – oznajmiła, raptownie poważniejąc.
Chwilowa euforia zniknęła, na powrót wyparta przez frustrację. Jej oczy znów pociemniały, nagle przypominając dwa jarzące w ciemnościach kawałki węgla. Powiodła wzrokiem po twarzach zebranych, o ile to stwierdzenie miało jakikolwiek sens w przypadku krążących wokół niej, bezcielesnych demonów. Mgła wróciła, gdy tylko wampirzyca pozwoliła odsunąć się Cassandrze, ciasno przywierając do ciała królowej. Wrażenie znów było takie, jakby te istoty próbowały się do niej łasić, choć to wciąż wydawało się Jaquesowi niedorzeczne.
No i Simon… Miał jakieś zadanie? Nie wątpił, że królowa nie przemieniła go bez powodu, ale to i tak było dla niej niejasne. Myśl o tym, że ta dwójka mogłaby mieć jakieś prywatne sprawy, go niepokoiła. Fakt, że królowa wyraźnie nie chciała poruszać tematu przy świadkach, tym bardziej.
Wątpliwości go dręczyły, ale zachował je dla siebie. Prawda była taka, że mógł sobie myśleć, co tylko chciał, przynajmniej tak długo, jak nie próbował przeciwstawiać się Isobel. Miał zresztą wrażenie, że wampirzyca specjalnie wystawiała jego nerwy na próbę, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, w jaki sposób postrzegał Simona.
Przestał o tym myśleć, z dwojga złego woląc skupić się na Cassandrze. Dziewczyna znów znalazła się u jego boku, nieco tylko roztrzęsiona, co zrozumiał w chwili, w której na powrót kurczowo uczepiła się jego ramienia. Och, więc jesteś do mnie przywiązana?, pomyślał, muskając jej umysł. Drgnęła, nagle po prostu się rumieniąc. To w istocie rozkoszne… Dobra robota, ptaszyno, dodał i w tamtej chwili przez moment naprawdę czuł się dumny.
Była jego. A do tego okazała się wystarczająco dobra, by Isobel chciała darować jej życie. Jaques nie mógł pozbyć się wrażenia, że choć trochę zapunktował w oczach królowej, przyprowadzając do niej kogoś, kto darzył ją nie mniejszym szacunkiem, co i on sam. W końcu jako bogini na to zasłużyła.
– Mój dobry nastrój to pojęcie względne… Zwłaszcza w obliczu tego, co dzieje się w ostatnim czasie – oznajmiła cicho Isobel. Wyciągnęła dłoń, po czym delikatnie poruszyła palcami, jakby igrając z otaczającą ją mgłą. – Moje oddane dzieci już zdają sobie z tego sprawę, zwłaszcza że same mi o tym doniosły, ale… Cóż, Hunter nie żyje – powiedziała, nawet nie próbując owijać w bawełnę. – Czy muszę dodawać, jak bardzo to niefortunne?
Nie musiała. I najwyraźniej nie miała takiego zamiaru, bo zamilkła, a potem – poruszając się tak błyskawicznie, że nawet on ledwo za nią nadążył – przemknęła przez pokój, by pochwycić jeden z wazonów. Zabytkowa porcelana zakończyła żywot na ścianie, momentalnie rozpadając się na kawałki.
Isobel zamarła, zwrócona plecami do zebranych. Przez chwilę słuchać było przede wszystkim jej przyśpieszony, całkowicie wampirzycy zbędny oddech…
A potem od strony drzwi dobiegł spokojny, kobiecy głos.
– Wybacz nam, proszę, spóźnienie, moja pani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa