
Jaques
Pani cię potrzebuje. Teraz.
Beznamiętny głos rozbrzmiał w jego głowie.
Jaques skrzywił się, z trudem powstrzymując od wzdrygnięcia. Nie
rozróżniał demonów, które wciąż pozostawały na skinienie Isobel, więc trudno
było mu określić, kto i dlaczego próbował się do niego zwracać. Wiedział
jedynie, że zdecydowanie nie chodziło o tego, który mógł pochwalić się
ludzką formą.
Z
Hunterem jest problem,
usłyszał w ramach odpowiedzi, choć nawet nie zdążył zadać pytania.
Tym razem wyrwało mu się gniewne, poirytowane
warknięcie. Nie przywykł, by ktokolwiek przenikał jego umysł, jeśli wcześniej
nie wyraził na to zgody. Królowa była wyjątkiem, choć i ona nie próbowała
zagłębiać się na tyle, by go to zaniepokoiło. Przynajmniej na razie, a Jaques
wolał, żeby tak pozostało.
Demon wycofał się, nawet nie czekając na
odpowiedź. Nie żeby w temacie było cokolwiek do dodania, zwłaszcza że wzywała
go sama Isobel. Odmówienie jej po tylu dniach ciszy, skoro dawała mu wolną
rękę, byłoby jak strzał w kolano.
– Coś nie tak?
Natychmiast obejrzał się na swoją podopieczną.
Uprzytomnił sobie, że w którymś momencie poderwał się na równe nogi,
zamierając na środku salonu. Cassandra znów potrzebowała odpoczynku i krwi,
co samo w sobie stanowiło dobry powód, by zatrzymać się w odpowiedniejszych
warunkach niż ulica. Cóż, może niekoniecznie dla właścicieli mieszkania, które
sobie upatrzyli, ale hej! Ci ludzie sami wpuścili ich pod swój dach. Z niewielką
tylko pomocą zdolności Jaquesa, jednak to pozostawało sprawą drugorzędną.
Nie od razu zdecydował się odpowiedzieć. Gdyby
sytuacja była inna, zbyłby dziewczynę jakimś lakonicznym wyjaśnieniem, zwłaszcza
że i tak by mu uwierzyła. Zasadniczo nie miała wyboru, od ostatniego razu
pilnując tego, żeby być posłuszną. Zbytnio bała się porzucenia, z czego
wampir doskonale zdawał sobie sprawę.
Oddanie tej małej naprawdę było rozkoszne.
– Zmiana planów, ptaszyno – oznajmił, na powrót
zaczynając niespokojnie krążyć.
Czuł, że go obserwowała, ale więcej nie próbowała
pytać. Jedynie pokiwała głową, po czym spuściła wzrok na swoje dłonie.
Pozwoliła, by czarne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając.
Jaques szczerze wątpił, by to był odpowiedni
moment. Nie mógł tak po prostu zostawić jej w jakimś bezpiecznym miejscu i udać
się na spotkanie z Isobel. Nie żeby wątpił w to, czy pod jego nieobecność
byłaby posłuszna, choć i wpadki nie mógł wykluczyć. Cassandra wciąż
pozostawała zbyt zagubiona, chwiejna i uzależniona zarówno od jego opieki,
jak i jego krwi.
Nie. O wiele bardziej obawiał się reakcji
pani, gdyby odkryła, że ukrywał przed nią coś tak istotnego. Wtedy wszystkie
starania minionych dni trafiłby szlag, a niespodzianka zamieniła w gwóźdź
do trumny. Na co jak na co, ale na takie zaniedbanie nie mógł sobie pozwolić.
Westchnął, aż nazbyt świadom, że tak naprawdę
nie miał wyboru. W pośpiechu dopadł do Cassandry, materializując tuż przed
nią. Przykucnął przy kanapie na której siedziała, ujmując dziewczynę za obie
ręce i tym samym skłaniając do tego, by spojrzała mu w oczy.
– Ptaszyno – zaczął, starannie dobierając
słowa. Jego głos zabrzmiał łagodnie i niemalże pogodnie, co nawet w połowie
nie okazywało faktycznie targającym nim wątpliwości. – Pamiętasz, o czym
rozmawialiśmy ostatnim razem? – zapytał wprost.
Drgnęła, nagle zaniepokojona. Jej oczy rozszerzyły
się nieznacznie, a Jaques z zaskoczeniem przekonał się, że dziewczyna
zaczęła się bać.
– Zrobiłam coś nie tak? Ja przecież… – zaczęła,
jednak nie pozwolił jej dokończyć.
– Oczywiście, że nie. Skąd taki pomysł? – obruszył
się. Och, tak, bywała rozkoszna. – Zresztą nie o to pytałem. Czy
pamiętasz, co powiedziałem ci ostatnim razem? – ponowił, teraz już przynajmniej
mając pewność, że wiedziała o którą rozmowę pytał.
– O… o kimś ważnym – powiedziała w końcu.
– Chciałeś mnie komuś przedstawić, ale twierdziłeś, że to zbyt wcześnie.
– Zdecydowanie zbyt wcześnie – poprawił,
zwracając się bardziej do siebie niż do niej.
– Więc dlaczego…?
Uciszył ją spojrzeniem. To było proste,
zwłaszcza że reagowała na jego gesty i polecenia w tak skrupulatny
sposób, jakby podejrzewała, że w innym wypadku ją uderzy. Nie zrobiłby
tego, w gruncie rzeczy nie musząc ociekać się do podnoszenia ręki na kogoś,
kto wydawał się zapatrzony w niego jak obrazek. Tamta mała lekcja, którą
jej zafundował, się nie liczyła. Przecież nikt nie kazał Cassandrze za nim podążać,
a skoro już to robiła, musiała być świadoma konsekwencji.
Ha, zdecydowanie nie podejrzewał, że dożyje
czegoś takiego. Miał swoją podopieczność – kogoś stworzonego z jego
własnej krwi, całkowicie mu oddanego i zależnego od decyzji, które podejmował.
Była inna niż niewdzięczni telepaci, którym zaoferował coś, o czym
niejeden mógłby pomarzyć. Stworzył tak wielu, a jednak właśnie Cassandra
traktowała go z szacunkiem, o który nie prosił. Co prawda w porównaniu
do reszty była słaba, a wampir wciąż miał wrażenie, że w każdej
chwili byłaby zdolna do tego, żeby paść trupem, ale… Cóż, na początek musiało
wystarczyć, prawda?
To jakby miał córkę. Prawie. Kto by pomyślał,
że okaże się taki dobry w wychowywaniu dzieci?
– Dobrze. Sytuacja się zmieniła i to tyle,
ile musisz na tę chwilę wiedzieć. Wierz mi, że im mniej rozumiesz, tym lepiej
dla ciebie – stwierdził z przekonaniem. Wciąż drżała, kiedy pogładził ją
po policzku. – Musimy ustalić sobie pewne zasady i lepiej dla ciebie,
żebyś ich przestrzegała. Byłbym niepocieszony, gdybym poprowadził cię na śmierć.
Wyczuł jej niepokój, ale nie próbowała
protestować. Spojrzała na niego z obawą, bledsza niż do tej pory. Zauważył,
że zacisnęła dłonie w pięści, ale nie skomentował tego nawet słowem,
zresztą jak i oznaczającego strach metalicznego posmaku, który nagle
wypełnił powietrze.
– Mam słuchać – oznajmiła z wahaniem
Cassandra. – Tak jak ciebie. Tyle zrozumiałam, kiedy… Ostatnim razem.
– Ona nie jest mną.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy. To było
zdecydowane, bystre spojrzenie, które mimo wszystko go zaskoczyło.
Przestraszona czy nie, wciąż miała otwarty umysł, a to bardzo w niej
cenił.
– Tak. Może mnie zabić, jeśli zrobię coś
niewłaściwego. Zdaję sobie z tego sprawę.
Powiedziała to pewnym, beznamiętnym tonem. To
brzmiało trochę tak, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie – bez większego
zainteresowania, z pełną swobodą i bez cienia wcześniejszego
niepokoju.
Ta
dziewczyna jest niesamowita… Albo głupia, ale to właściwie na jedno wychodzi.
– Tak niewiele wiesz o mojej rasie… I tradycjach,
które teraz powinny stać się również twoimi – mruknął w zamyśleniu,
przesuwając kciukiem po wierzchu jej dłoni. Chwilę wahał się nad doborem słów,
szukając takich, które zabrzmiałyby w najbardziej sensowny, treściwy
sposób. – Może później opowiem ci historię o Isobel i jej kwartecie,
ale teraz nie mamy na to czasu. Uwierz mi na słowo, że przedstawię cię komuś
wyjątkowemu, komu należy się wyjątkowy szacunek. Mógłbym ją nazwać boginią i wcale
bym nie przesadził.
– Bogini… – powtórzyła w oszołomieniu. –
Powiedziałeś to już wcześniej, ale…
– I tak jest! – Jaques poderwał się na równe
nogi, nagle podekscytowany. – Była pierwszą z pośród nas. Pierwszą
wampirzycą. Pierwszą, która zmieniła oblicze znanego nam świata – wyrzucił z siebie
na wydechu. Cassandra zamarła, obserwując go z uwagą, ale i wyraźnym
niepokojem. – To potężna telepatka, matka nas wszystkich… Wierz mi, że nigdy
nie spotkałem takiej kobiety, a widziałem naprawdę wiele. Licz się z tym,
że będzie wiedzieć o tobie wszystko. Pozna każdą myśl, każdą obawę i… Rozumiesz
już? – zapytał wprost. – Nie zawaha się przed zabiciem cię, jeśli zrobisz coś,
co nie przypadnie jej do gustu. I będzie miała do tego prawo, niezależnie
do tego, czego będę życzył sobie ja. Do tej pory byłem w stanie zapewnić
ci bezpieczeństwo, ale przy Isobel odpowiadasz wyłącznie za siebie. Moja głowa
jedynie w tym, by w ogóle chciała cię poznać.
Dopiero wtedy uprzytomnił sobie, że mogła mu
odmówić. Chyba nawet nie byłby zaskoczony, zwłaszcza że miał przed sobą kruchą,
nie tak dawno w pełni ludzką dziewczynę, dla której ten świat był obcy. Przyszła
do niego poniekąd przez łączącą ich więź, ale przede wszystkim dlatego, że
potrzebowała pomocy – kogoś, kto by ją poprowadził i wskazał odpowiednią
drogę. Jaques wątpił, by oczekiwała w zamian śmiertelnego niebezpieczeństwa
w postaci kogoś, kto bez wahania rozerwałby jej gardło.
Nie musiał się wysilać, by zorientować się, co
najpewniej działo się w głowie Cassandry. Poznał ją na tyle dobrze, by czytać
w dziewczynie niemalże jak w otwartej księdze. Czuł jej obawy,
wątpliwości i to, że znów zaczęła się bać. W zasadzie nie miał prawa,
by oczekiwać od niej czegoś innego, a jednak…
– Plany się zmieniły – wyszeptała dziewczyna – a ty
nie możesz mnie zostawić. Wiedziałaby, że nie jesteś sam.
Uniósł brwi, co najmniej zaskoczony jej słowami.
Rozumiała o wiele więcej, niż mógłby początkowo podejrzewać.
Mógł ukrócić tę dyskusję, ale nie zrobił tego.
Chcąc nie chcąc skinął głową.
– W istocie. Chwilowo jestem w dość…
nieciekawym położeniu, ptaszyno.
– Zgadzam się.
Kolejny raz go zaskoczyła, ale uczucie to
prawie natychmiast ustąpiło miejsca ulgi. Nie chciał dać niczego po sobie
poznać – pokazać, że cokolwiek jej zawdzięczał, choć chęć współpracy z jej
strony naprawdę wszystko ułatwiała – ale to nie było w stanie zmienić
tego, co tak naprawdę czuł.
– Świetnie. W takim razie szykuj się do
drogi, bo mamy kawałek do przejścia – zapowiedział, po czym wymownie rozejrzał
się po salonie. – Ach… Pozbądź się ciał z kuchni, dobrze? Daję ci
kwadrans. Uznaj to za takim mały test przed spotkaniem z boginią – rzucił
na odchodne.
Nawet jeśli miała jakieś uwagi, nie dał jej
okazji na podzielenie się którąkolwiek z nich.
– Och…
Cassandra zadarła głowę. Z zaciekawieniem i swego
rodzaju obawą spoglądała na okazały drapacz chmur – widok dość częsty w Seattle,
ale najwyraźniej dla niej wciąż fascynujący. Z drugiej strony, może
chodziło o perspektywę wejścia do budynku pełnego mieszkań, za kupno
którego niejeden dałby się pokroić.
– A czego się spodziewałaś po bogini? – żachnął
się Jaques, uśmiechając w nieco złośliwy sposób. Dziewczyna zamrugała,
natychmiast przenosząc na niego wzrok. – Apartamentowiec to i tak trochę
za mało, ale jak się nie ma, co się lubi…
– Apartamentowiec – przerwała mu, wyraźnie
zaskoczona. – To zabrzmiało, jakby… No.
Wampir jedynie wywrócił oczami.
– Oczywiście, że nie kupiła sobie mieszkania do
spółki z ludźmi – rzucił, nie kryjąc zniecierpliwienia. Jak na kogoś, kto
chwilami zadziwiał go inteligencją, bywała rozkosznie naiwna. – A teraz się
pośpiesz. I trzymaj blisko mnie – dodał, bezceremonialnie ruszając ku
drzwiom.
Posłusznie popędziła za nim. Drgnął, ale nie
zaprotestował, kiedy uczepiła się jego ramienia, zaciskając palce tak mocno, że
niewiele brakowało, by stracił w ręce czucie. Wciąż niespokojnie wodziła
wzrokiem na prawo i lewo, kiedy ruszyli ku schodom, ludzkim krokiem
pokonując kolejne stopnie. Mógł skorzystać z windy, ale nie ufał technologii
na tyle, by choćby próbować. W zasadzie miał serdecznie dość rozsuwanych
drzwi po czasie, który spędził w zamknięciu u łowców.
Cassandra naturalnie nie musiała o tym
wiedzieć. Wydawała się wystarczająco przejęta zarówno nowym otoczeniem, jak i panującą
w budynku atmosferą. Nawet na kilometr dało się wyczuć, że w pobliżu
znajdowało się coś niepokojącego. Albo raczej ktoś, o ile utożsamienie
demonów z żywymi istotami w ogóle wchodziło w grę. Wystarczyło,
że Jaques aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z ich obecności; kryły się
gdzieś w mroku, obecne nawet na klatce schodowej, gdzie w ciszy obserwowały,
by najpewniej jak zwykle szeptać między sobą. Coś w zachowaniu tych istot niezmiennie
wzbudzało w nim niepokój, nawet jeśli zarazem pozostawało niezwykle
fascynujące.
Pamiętał, że Isobel zajmowała apartamentowiec
na najwyższym piętrze. Większej uwagi nie zwrócił na inne z zamkniętych,
kolejno mijanych drzwi, zwłaszcza że żadne inne mieszkanie nie posiadało
lokatorów. W zasadzie sądził, że królowa zajęła cały budynek ot tak dla
zasady, wcześniej skutecznie pozbywając się wszystkich ewentualnych przeszkód.
Chyba wolał nie wiedzieć czy kluczowe jak zawsze
okazały się pieniądze, wpływ czy może… bardziej tradycyjne metody.
– Tutaj.
Zatrzymał się w pół kroku, zamierając na
schodach i instynktownie chwytając się poręczy. Podążająca za nim
Cassandra natychmiast przystanęła, kryjąc się za jego plecami. Nawet nie
zwrócił na nią uwagi, bardziej wytrącony z równowagi widokiem stojącego w progu
jednego z mieszkań wampira.
Nie widział Simona od dnia, w którym ten prawie
posłużył mu za obiad, ale zdecydowanie za nim nie tęsknił. Coś w widoku
mężczyzny sprawiło, że kły Jaquesa samoistnie się wysunęły. Nerwowo zacisnął
usta, nieudolnie próbując to ukryć.
– Co tu robisz? – zapytał, nie kryjąc niechęci.
Nie miał pojęcia, co kierowało Isobel, kiedy
zdecydowała się go przemienić. Kiedy rzuciła się mężczyźnie do gardła, Jaques
był przekonany, że planowała w ten sposób pokazać swoją pozycję i przy
okazji usunąć niechcianego świadka. Taki scenariusz jak najbardziej byłby mu na
rękę, zresztą jak i możliwość przypatrywania się jak ktoś pozbawia życia
jednego ze śmiertelników, któremu zawdzięczał tak wiele upokorzeń. To, że posunąć
się do tego miałaby sama królowa, byłoby niczym najpiękniejszy prezent, ale…
efekt okazał się zupełnie inny.
Nie był naiwny, by pytać, a tym bardziej podważać
sensowność decyzji Isobel. Kiedy ta odsunęła się zbyt wcześnie, by zadane przez
nią obrażenia okazały się śmiertelne, Jaques po prostu stał i uprzejmie
przytakiwał.
Z jakiegokolwiek powodu zdecydowała się podawać
Simonowi nieśmiertelność. Nie byłoby w tym
niczego złego, gdyby nie wybrała akurat jego.
Jaques zawahał się, nagle niepewny, czego
powinien się spodziewać. Ten facet go drażnił – i to najdelikatniej rzecz
ujmując. Był irytujący, chwilami zbyt szalony, a przynajmniej takie zdanie
zdążył sobie wyrobić przez miesiące zamknięcia. Co więcej, zwykle udawał
niewiniątko, co tym bardziej doprowadziło wampira do szału.
Poczuł się dziwnie, kiedy poczuł na sobie
przenikliwe spojrzenie pary lśniących, przenikliwych tęczówek.
– Pani poprosiła do siebie nie tylko ciebie –
wyjaśnił ze spokojem. Zaraz po tym nieznacznie zmarszczył brwi. – Kto jest z tobą?
Mam wrażenie…
– Nie twój interes – obruszył się Jaques.
Uświadomił sobie, że zareagował zbyt
emocjonalnie i to wystarczyło, by spróbował wziąć się w garść.
Wyprostował się, unosząc głowę w niemalże dumny, zdecydowany sposób, po czym
jak gdyby nigdy nic ujął Cassandrę za rękę.
Wystarczyła chwila, by poczuł się jeszcze
bardziej wytrącony z równowagi, gdy ze strony dziewczyny doczekał się
niezrozumiałego oporu. Kiedy na domiar złego znów doszedł go głos Simona…
– Chwila… Czy ja cię skądś nie znam? – zapytał,
ponad ramieniem Jaquesa próbując przyjrzeć się dziewczynie. – Cassie?
– N-nie…
To nie była odpowiedź. Raczej sprzeciw, a przynajmniej
tyle wywnioskował Jaques z brzmienia jej głosu. Fakt, że Cassandra mocniej
niż do tej pory uczepiła się jego ramienia, jedynie utwierdził go w przekonaniu,
że działo się coś wartego uwagi.
Oczywiście. To, kim się stała, zawdzięczała nie
tylko jego krwi, ale przede wszystkim łowcom. Dlaczego nie był zaskoczony tym,
że akurat Simon mógłby być osobą, którą wtedy spotkała…?
Bo to
wcale nie tak, że akurat ty uczepiłeś się mojej krwi, pomyślał gniewnie, rzucając nowo narodzonemu
rozdrażnione spojrzenie.
– Ona jest ze mną. I należy do mnie – oznajmił
z naciskiem. – A teraz nas przepuść – dodał, bo Simon wciąż tkwił w progu
mieszkania.
– Ale to Cassandra. Nie mylę się, prawda? – nie
dawał za wygraną mężczyzna. Jego oczy zalśniły niepokojąco. – Przeżyła? Zawsze
wiedziałem, że ta krew…
– Wykurwiaj, Simon!
Wampir natychmiast zamilkł, spoglądając na
Jaquesa w niemalże urażony, zaskoczony sposób. Właściwie sam nie był pewien,
co zadziało – podniesiony głos czy może przekleństwo, zwłaszcza że już nie miał
głowy, by przebierać w słowa. Jakkolwiek by jednak nie było, liczyło się
przede wszystkim to, że niechciany rozmówca w końcu zszedł mu z drogi,
wpuszczając jego i Cassandrę do mieszkania.
Spokojnie,
ptaszyno, zwrócił się do
dziewczyny, decydując się przeniknąć jej umysł. Przynajmniej poszła za nim,
chociaż nagle nabrał pewności, że gdyby tylko mogła, uciekłaby z wrzaskiem.
On cię skrzywdził? Więcej tego nie zrobi.
Nie jesteś żadnym eksperymentem, tylko moją ptaszyną, dodał, próbując
zinterpretować jej obawy.
On…O
Boże, on…
Miała mętlik w głowie. Kolejne słowa
zdecydowanie nie brzmiały jak spójny komunikat, który mógłby być przeznaczony
akurat dla niego. Kimkolwiek był dla niej Simon, spotkanie z nim wytrąciło
dziewczynę z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Nie była aż tak zaniepokojona
nawet wtedy, gdy znalazł ją w rodzinnym domu, z martwą matką w łazience
i zapałką w dłoniach.
Zaklął w duchu. Potrzebował chwili, by wpłynąć
na Cassandrę na tyle, by zdołała się uspokoić. Bez słowa pociągnął ją w najbardziej
zacieniony kąt przedpokoju i – korzystając z tego, że przynajmniej na
razie wydawali się być sami – ujął jej twarz w obie dłonie.
– Już dobrze – oznajmił z naciskiem, tym
razem na głos. Przymusił ją do tego, by spojrzała mu w oczy. – Patrz na
mnie i zacznij oddychać. Jesteś ze mną.
Zadziałało, choć nie tak szybko jak mógłby tego
oczekiwać. Mimowolnie spiął się, kiedy dziewczyna jęknęła i tak po prostu
wpadła mu w ramiona. Nie odwzajemnił uścisku, ale wydawała się tego nie
zauważać, kurczowo tuląc się do jego piersi.
– Nie pamiętam. Tego, gdzie i z kim
byłam kiedy… Tych spotkań na tematy stypendium. – Zawahała się na moment. – Ale
w tym mężczyźnie jest coś, co mnie przeraża. I widziałam go
wcześniej. Ja…
– Jesteś ze mną – powtórzył, tym samym ucinając
wszelakie dyskusje.
Posłusznie skinęła głową. Wciąż drżała, ale
zapanowała nad sobą na tyle, by Jaques doszedł do wniosku, że udało mu się
odzyskać kontrolę nad sytuacją. To nie był najodpowiedniejszy moment na histerię,
zwłaszcza że wciąż nie miał pewności na czym stali.
W milczeniu rozejrzał się dookoła. W końcu
skupił się na mieszkaniu, dla pewności badając przestrzeń z pomocą umysłu.
Myśl sondująca nie przyniosła takich efektów, jak Jaques mógłby oczekiwać,
zwłaszcza że w pewnym momencie napotkał na wyraźny opór. Nie wyczuwał
Isobel, ale jakoś nie wątpił, że była w pobliżu. Prawda była taka, że
królowa najzwyczajniej w świecie nie chciała się ujawnić, najwyraźniej wciąż
czekając.
W pobliżu wyczuł wyłącznie Simona i demony.
Ślad tych drugich był dziwny i jakby przytłumiony, ale do tego akurat Jaques
zdążył się przyzwyczaić. Te istoty należały do jakiejś dziwnej, oddzielnej kategorii,
nie wspominając o tym, że te obecne w budynku nie miały fizycznej
powłoki. Nigdzie nie wychwycił choćby śladu takiego, który byłby w stanie
nimi dowodzić – Huntera, o ile dobrze zapamiętał imię uległego Isobel
serafina, trwającego u jej boku nawet po zdradzie, której dopuściło się
jego rodzeństwo.
Delikatnym acz stanowczym ruchem przymusił
Cassandrę, by się odsunęła. Przystała na to niechętnie, ale przynajmniej wciąż
była posłuszna. Milczała, wciąż niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
Co więcej drżała i coś w tym napięciu rozczuliło Jaquesa na tyle, by
zdecydował się objąć ją ramieniem – w całkowicie niedbały, nic nieznaczący
sposób, ale coś w tym geście wyraźnie dziewczynę uspokoiło.
– Chodźmy dalej. Najwyraźniej musimy jeszcze
poczekać – rzucił spiętym tonem, próbując zebrać myśli. Musiał rozegrać to tak
dobrze, jak tylko było to możliwe. – Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy. Liczę
na ciebie, Cassandro.
Spojrzała na niego dziwnie, kiedy użył jej
pełnego imienia. Pozwalał sobie na to mało kiedy, przyzwyczajony do
pieszczotliwej ptaszyny. Miał wrażenie, że i jej to odpowiadało, swoje imię
nagle zaczynając kojarzyć tylko z jednym: tym, że robiło się naprawdę
poważnie. Cóż, jakby nie patrzeć, właśnie tak chwilowo wyglądała sytuacja – i to
mimo nieobecności królowej.
Dziewczyna skinęła głową. Wciąż trwała w ciszy,
ale tak było lepiej; w końcu tę nie bez powodu określano mianem złota.
Teraz pozostawało mu mieć nadzieję, że właśnie
cisza i spokój przyniosą im korzyści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz