15 maja 2019

Dwieście osiemdziesiąt siedem

Jocelyne
Pulsowanie w skroniach nie dawało jej spokoju. Niemalże z ulgą opuściła kuchnię, w dłoniach wciąż obracając kubek z dopiero co zagrażają krwią. Piła ją bez pośpiechu, nieco tylko rozbawiona myślą, że normalni ludzie w ten sposób sączyliby wodę albo jakikolwiek inny napój. Przez moment nawet pomyślała o Ryanie i kolejnym komentarzu, który rzuciłby pod jej adresem, gdyby akurat mógł ją zobaczyć.
Uśmiechnęła się blado. Dziwne czy nie, lubiła sposób, w jaki na nią patrzył. To, że wciąż zachowywał się tak, jakby nie dowierzał, że mogłaby być nieśmiertelna, tym bardziej.
Z wolna wypuściła powietrze, w końcu zaczynając się uspokajać. Dziwne napięcie zniknęło, pozostawiając po sobie zaledwie cień bólu głowy i nieprzyjemne wrażenie, że umykało jej coś ważnego. Nie przypominała sobie, by czuła się w ten sposób, kiedy L. albo jakikolwiek wampir próbowali na nią wpłynąć. Może chodziło o to, że tym razem w grę wchodził inny rodzaj zdolności – dotychczas jej nieznany, co samo w sobie czyniło doświadczenie dziwniejszym. Beatrycze próbowała czegoś, co zdecydowanie nie było dla niej naturalne i nawet jej to wyszło. Joce na prawdę była w stanie wyczuć, czego oczekiwała od niej wampirzyca, a to samo w sobie o czymś świadczyło. Co prawda zabrakło przymusu, który wymógłby na niej spełnienie polecenia, ale i tak byli na dobrej drodze. Może gdyby nie przerwała…
Upiła krwi, koncentrując się na przyjemnie słodkim smaku. Poczuła się lepiej, kiedy znajome ciepło rozeszło się po całym ciele. Potrzebowała tego – poczucia zaspokojenia głodu i energii, która choć trochę rozjaśnia jej w głowie. Martwiło ją to, że znów zaczynało brakować jej sił, ale próbowała o tym nie myśleć. To przecież o niczym nie świadczyło i chyba nawet zaczynała się do takiego stanu rzeczy przyzwyczajać.
A może po prostu chodziło o Belindę.
Dusza przyszła do niej w nocy, jakimś cudem niezauważona przez kogokolwiek. Joce po prostu obudziła się nagle i bez większego powodu, by odkryć siedzącą na skraju łóżka istotę. Dziewczyna milczał, obserwując ją w milczeniu. Początkowo Jocelyne poczuła się z tym co najmniej nieswojo, ale nie tak jak na początku, gdy dopiero odkrywała swoje zdolności. Kiedyś odkrycie obcej osoby w pokoju by ją przeraziło, zwłaszcza gdyby miała choć cień podejrzenia, że gość mógłby być martwy, ale w tamtej chwili… nie poczuła niczego. Nawet niepokoju, choć ten wydawał się naturalny. Nie miała pojęcia, co tym myśleć, ale przybyszka nie dała jej czasu, by się nad tym zastanowić.
– To zła pora, prawda? Ale wcześniej nie miałam okazji. – Zamilkła, nerwowo zaciskając usta. Joce przyjęła z ulgą, że dusza przynajmniej nie wyglądała tak, jakby cudem wyszła z jakiejś krwawej batalii. Wyglądała najzupełniej normalnie, poza tym sprawiała wrażenie spokojnej. W efekcie z powodzeniem mogłaby uchodzić za zwykłego człowieka. – Zwykle ktoś się wokół ciebie kręcił.
Joce mogła tylko zgadywać, czy jej rozmówczyni mówiła o Rosie, czy może mamie. Obie wydawały się wystarczająco silne i zdeterminowane, by chronić ją przed „niechcianymi gośćmi” – mniej lub bardziej świadomie. Tak czy siak, dziewczyna mogła mieć problem z tym, by się do niej dostać. W gruncie rzeczy Jocelyne sama nie była pewna, jakim cudem udało jej się znaleźć taki moment, by pojawić się bez alarmowania którejkolwiek z obecnych w domu kobiet.
Jedynie skinęła głową. Gdyby miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy dusza życzyła jej dobrze, może byłaby jej obecnością zaniepokojona. Bardzo łatwo byłoby kogoś zawołać albo w inny sposób dać bliskim znać, że wpadła w kłopoty. Cóż, po raz kolejny. Wiedziała, że zmarli potrafili być niebezpieczni, a ta dziewczyna zdążyła już to udowodnić, na dodatek w zdecydowanie mało subtelny sposób. Joce miała dość powodów, by się jej obawiać, a jednak… nie potrafiła.
Obiecała coś. I zamierzała dotrzymać obietnicy.
– Belinda – oznajmiła łagodnie, nawet nie próbując reagować na wcześniejsze słowa dziewczyny. Przecież wiedziała, że ta nie przyszła po to, by wdawać się w przyjacielskie pogaduszki. – Twoje imię, to Belinda.
– Och…
Widziała, że jej oczy – dziwnie puste i jakby przekrwione – rozszerzają się nieznacznie. Joce zamarła, dopiero w tamtej chwili myśląc o tym, że Razjel mógł ją okłamać… Albo najzwyczajniej w świecie się pomylić. Wciąż nie miała pojęcia, skąd wiedział po co przyszła, a tym bardziej skąd wziął odpowiedź na jej pytanie. To nie było ważne, zwłaszcza że po wydarzeniach z konstnicy, Joce nie chciała wracać do wizyty tam pamięcią.
Musiała zaufać. Być może to nie miało sensu, ale…
– Dziękuję.
To jedno słowo wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Lęk zniknłą, wyparty przez mieszankę ulgi i zaskoczenia. W roztargnieniu spojrzała na dziewczynę, by przekonać się, że jej twarz pojaśniała. Na ustach pojawił się blady uśmiech i to wystarczyło, by zrozumiała, że trafiła w sedno.
Kiedy chwilę później dusza zniknęła, Joce była w stanie już tylko siedzieć i bezmyślnie wpatrywać się w miejsce, w którym znajdowała się zaledwie kilka sekund wcześniej.
Tylko tyle. Albo aż tyle. Nie miała pojęcia, czego spodziewała się po konieczności rozmowy z Belindą, ale na pewno nie wyobrażała sobie jej w ten sposób. Wszystko wydawało się szybko i tak naturalnie, że równie dobrze mogłoby okazać się snem. Nie było żadnego wybuchu emocji, strasznych wizji ani światła, o którym tyle mówiono w opowieściach i do którego podobno miały dążyć wszystkie dusze.
Belinda po prostu zniknęła. Może odeszła, może znalazła spokój – to pozostawało sprawą drugorzędną. Joce czuła jedynie to, że była szczęśliwa, cokolwiek miałoby to oznaczać. Zupełnie jakby znajomość imienia przyniosła ze sobą coś jeszcze, czego dziewczyna potrzebowała, by zaznać ukojenia. Z drugiej strony, może to przede wszystkim Jocelyne pragnęła w to wierzyć, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Liczyło się, że wszystko w końcu było takie, jakie powinno.
Później jeszcze długo nie mogła zasnąć, raz po raz roztrząsając w pamięci to, co się wydarzyło. Taka była jej rola? Rosa twierdziła, że powinna uważać z obietnicami składanymi umarłym, bo pomagając jednej duszy, ściągała na siebie kolejne, ale jeśli w grę wchodziły takie drobiazgi… Jak miałaby tego nie robić? Obojętność jawiła jej się jako coś co najmniej okrutnego. Jasne, miała szczęście, że w porę pojawił się Razjel, wyrywając ją z samego środka koszmaru, ale…
– Joce.
Wzdrygnęła się, z trudem powstrzymując od wzdrygnięcia. Poderwała głowę, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że głos należał do Esme. Wampirzyca znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki, uśmiechając w blady, co prawda szczery, ale jednak zdradzający zmartwienie sposób.
– Cześć, babciu – rzuciła z opóźnieniem. – Hm, zamyśliłam się i…
Wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że wszyscy zdążyli już przyzwyczaić się do tego, że chwilami zachowywała się jak ktoś, kto dosłownie bał się własnego cienia. Za którymś razem miała zejść na zawał i to bynajmniej nie dlatego, że mógłby ją zajść kolejny duch.
Natychmiast odrzuciła od siebie myśli o Belindzie. Ta dusza odeszła, najpewniej z poczuciem, że otrzymała to, czego chciała. W to przynajmniej zamierzała wierzyć Joce, mimo wszystko mając nadzieję, że umarła nie zamierzała wpaść ponownie z jakąś kolejną, tym razem bardziej skomplikowaną prośbą.
Naprawdę muszę nauczyć się im odmawiać… I nie krzyczeć, kiedy zaczną się z tego powodu irytować.
Obawiała się, że zwłaszcza to drugie mogło okazać się problematyczne.
– Wyczułam cię już wcześniej. Mogłam przewidzieć, że Cammy znajdzie jakiś ważny powód, by zostać w domu… Może to i lepiej. – Esme z westchnieniem skrzyżowała ramiona na piersiach. – Wszystko w porządku?
– Dlaczego miałoby nie być? – zapytała, błogosławiąc fakt, że głos nawet jej nie zadrżał. Dla zyskania na czasie wzięła kolejny łyk krwi, choć nagle straciła na nią ochotę. Myślami wciąż była przy wieczornej wizycie. – Na tyle, na ile to możliwe. Mama wciąż się błąka, ale poza tym ma się dobrze. – Przez chwilę miała ochotę nerwowo się roześmiać. Och, tak, to na pewno zabrzmiało pocieszająco dla kogoś, dla kogo nekromancja pozostawała abstrakcją. – To znaczy…
Och, no i Layla przywiozła Claire.
– A Rufus…? – zaczęła Esme, ale w ostatniej chwili urwała i jedynie potrząsnęła głową. Joce chcąc nie chcąc doszła do wniosku, że może właśnie taka reakcja była najsensowniejsza ze wszystkich. Kiedy chodziło o wujka, czasem lepiej było nie pytać. A w zasadzie zawsze. – Tyle dobrego, że Claire nic się nie stało. Wciąż chcę ją zobaczyć.
– Na pewno prędzej czy później będzie chciała tutaj zajrzeć.
Przynajmniej ten jeden raz nie musiała szukać sensownej odpowiedzi. Miała zresztą wrażenie, że wampirzyca specjalnie zmieniła temat na bardziej neutralny, by nie mierzyć się z czymś, co wciąż przerastało jej najbliższych. To nie tak, że nie wierzyli w zdolności, którymi dysponowała – trudno, by doszło do czegoś takiego zwłaszcza po tym, jak ściągnęła z zaświatów Beatrycze – ale mimo wszystko widzenie duchów zdecydowanie nie było normalne.
– Dobrze, że przynajmniej ty tutaj jesteś. Chociaż to, że Cammy tak po prostu cię przywiózł, było nierozsądne – stwierdziła spiętym tonem Esme. Przez jej twarz przemknął cień; momentalnie wydała się jeszcze bardziej zmartwiona. – Za dużo się dzieje. Albo to ja się martwię, ale… Cóż, słyszałam, o czym rozmawialiście w kuchni – przyznała po chwili zastanowienia – ale nie chciałam wam przeszkadzać. Beatrycze już i tak wydawała się zestresowana.
– W zasadzie… prawie jej wyszło.
Esme potrząsnęła głową. Nie wyglądała na przekonaną, choć to równie dobrze kolejny raz mogło sprowadzać się do niedowierzania. Wiele z tego, co działo się w ostatnim czasie, łatwo było zakwalifikować do kategorii czegoś, co w gruncie rzeczy nie powinno mieć miejsca.
– Może po prostu jestem przewrażliwiona – powiedziała w zamyśleniu kobieta. – Ciężko, kiedy gości się pod dachem demony, chociaż…
– Demony? – powtórzyła natychmiast Joce. Liczba mnoga momentalnie dała jej do myślenia.
– Mira też tu jest – przyznała z wahaniem Esme. – Rafael w zasadzie mnie o to poprosił, ale przecież nie wyrzuciłabym jej, skoro potrzebowała schronienia. Zobaczyła coś, co zdecydowanie nie było przyjemne i… – Urwała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Joce czuła, że wampirzyca nie mówiła jej czegoś istotnego, ale nie próbowała drążyć. Gdyby w grę wchodziła rozmowa z kimś innym, pozwoliłaby sobie na więcej, ale nie w tym wypadku. – Ale za to Aldero zniknął i… Właśnie dlatego się martwię. To wygląda, jakby się pokłócili, chociaż nie mam pojęcia, o co chodzi. Elena powiedziała mi, że po prostu oznajmił, że wraca do Miasta Nocy. Problem w tym, że od tego czasu nie mam z nim kontaktu.
Joce słuchała w milczeniu, przez moment sama niepewna, w jaki sposób powinna się zachować. Aldero, który bez słowa zostawia wszystko i wszystkich, uciekając po kłótni? Coś tu nie grało, ale zdecydowała się tego nie komentować. Zresztą znała kuzyna na tyle dobrze, by wiedzieć, że był wystarczająco doświadczony, by poradzić sobie w pojedynkę. Esme próbowała matkować wszystkim wokół, już z przyzwyczajenia traktując każdą bliską osobę jak dziecko, ale to przecież nie było tak. Bliźniaki z kolei doświadczyli dość, by w razie potrzeby zdołać się obronić.
Mimo wszystko im dłużej słuchała o kolejnych wątpliwościach, tym bardziej sama zaczynała się przejmować. Jeśli Al zamierzał pójść w ślady Gabriela, mieli problem…
Aż wzdrygnęła się, kiedy Esme bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zmaterializowała się tuż obok niej, w pośpiechu kładąc dłonie na jej ramionach. Joce drgnęła, po czym spojrzała na nią w roztargnieniu, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że wampirzyca nie tylko wyglądała, jakby chciała ją osłonić, ale faktycznie to robiła. Właśnie wtedy zmysły podsunęły jej charakterystyczny, ale mimo wszystko obcy wampirzycy zapach i to wystarczyło, by mimowolnie się spięła.
– Spodziewacie się kogoś? – zapytała, bezwiednie zaciskając palce na kubku z krwią.
– Nie. – Esme spoważniała, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. – I w tym problem, chociaż…
Rozluźniła się bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. W ułamku sekundy niepokój zniknął, pozostawiając po sobie wyłącznie ulgę. Esme odetchnęła i bez wahania przesunęła się na przód, by móc otworzyć drzwi, zanim przybysz zdążył pokusić się o to, żeby zapukać.
Jocelyne nie ruszyła się z miejsca. W milczeniu obserwowała rozwój wypadków, wciąż zaniepokojona.
– Eleazar – usłyszała i momentalnie wszystko stało się jasne.
Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem widziała któregokolwiek z Denalczyków. Czas spędzony w Mieście Nocy mocno ograniczył jej kontakty z rodziną mamy, w tym również z klanem, który Cullenowie traktowali niemalże jak cząstkę własnego. Miała wrażenie, że była zbyt młoda, by zapamiętać spotkanie z wampirami, zaś ostatnią ich wizytę w Seattle najzwyczajniej w świecie przegapiła. Cóż, z tego, co słyszała, ta i tak nie skończyła się szczególnie dobrze.
Tym razem w progu nie zobaczyła całej gromadki wampirów, ale zaledwie jednego – ciemnowłosego, uśmiechniętego i z parą lśniących, złocistych oczu, które jednoznacznie sugerowały, jaką krew preferował.
Cholera.
W ostatniej chwili powstrzymała się przed schowaniem rąk za plecami. W ten sposób jedynie niepotrzebnie ściągnęłaby na siebie uwagę, a to było ostatnim, czego tak naprawdę chciała. W zamian oparła się plecami o ścianę, zastanawiając nad sposobem, w jaki mogłaby dyskretnie się wycofać.
– Wybaczcie najście. Przestraszyłem cię? – zaniepokoił się Eleazar, z zaciekawieniem spoglądając na panią domu. – Właściwie dopiero wczoraj wieczorem podjąłem decyzję, by jednak przyjechać. Myślałem, że Alice się zorientuje.
– Jej dar to wciąż… dość skomplikowana sprawa – przyznała Esme. Zaraz po tym otrząsnęła się i wycofała, gdy dotarło do niej, że wciąż zmuszała wampira do tkwienia w progu. – Wejdź, proszę. Gdybym wiedziała, przygotowalibyśmy się lepiej, ale tak… Carlisle’a chwilowo nie ma – dodała przepraszającym tonem. W następnej sekundzie jej spojrzenie spoczęło wprost na Jocelyne. – To Joce. Pamiętasz? Mała Nessie i Gabriela.
Nie była pewna, co bardziej wytrąciło ją z równowagi – to, że uwaga jednak skupiła się na niej, czy może przenikliwe spojrzenie, którym jak na zawołanie obdarował ją Eleazar. Widziała jedynie, że momentalnie zapragnęła się ewakuować, zwłaszcza gdy zauważyła, że brwi wampira powędrowały ku górze.
– Ten słodki aniołek? Och, Jocelyne, dopiero co można było cię nosić na rękach! – stwierdził, nie kryjąc zaskoczenia. – Czas leci. Albo to ja się starzeje.
– Tak samo było z Nessie – zauważyła przytomnie Esme.
– Tak. Po czym nagle z dnia na dzień przyprowadziła męża i trójkę dzieci. – Wampir potrząsnął głową. Nawet słowem nie wspomniał o zawirowaniach w czasie, choć Joce była pewna, że o nich wiedział. Cullenowie nie ukrywaliby czegoś takiego przed osobami, które traktowali jak rodzinę. Czasem po prostu łatwiej było milczeć. – Zresztą nie tylko ona. Trudno zapomnieć o Elenie i… Cóż. – Westchnął przeciągle. – Z tego, co mi wiadomo, macie kolejną rewelację.
Esme zawahała się na moment. Wciąż z uwaga obserwowała nerwowo krążącego po przedpokoju przyjaciela.
– Ile powiedział ci Carlisle? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawy jasno.
– Wszystko. Tak przynajmniej sądzę – oznajmił bez wahania Eleazar. – Chociaż to brzmi…
– Wiem. – Wampirzyca rzuciła mu przepraszające spojrzenie. – Dziękuję, że jednak przyjechałeś. Trochę się u nas pokomplikowało od tego czasu, ale…
– Jeszcze bardziej? – zaniepokoił się, raptownie poważniejąc. – Dobry Boże, chyba boję się pytać… Zresztą stąd moja zwłoka – dodał i choć te słowa nie niosły ze sobą żadnego konkretnego przekazu, Esme wyraźnie się spięła.
– Przyjechałeś sam – zauważyła, ostrożnie dobierając słowa. – Wiem, że Carlisle chciał cię sprowadzić już jakiś czas temu. Wspominał, że pojawiły się komplikacje, ale myślałam… No i zdecydowałeś dopiero teraz, tak?
– Ja? Jak najbardziej. W tym problem – przyznał z wyraźną niechęcią wampir. – Trochę się o to posprzeczaliśmy, ale przecież nie mogłem was tak po prostu zostawić. Czegokolwiek nie mówiłaby Tanya, rodziny się nie porzuca.
– Nie rozumiem…
– Och, Esme – westchnął Eleazar. Uśmiechnął się smutno, spoglądając przy tym wampirzycy w oczy. – Słyszy się to i owo. O balu, o Volturi i… Podobno wasz konflikt się zaostrzył. O ile wciąż chodzi tylko o nich. – Zawahał się na moment. – No i oboje wiemy, co stało się, kiedy przyjechaliśmy tutaj ostatnim razem. Tanya cały czas zasłaniała się Garrettem i tym, że może lepiej było trzymać się od was z daleka, ale… Chyba nie muszę tłumaczyć, że to coś innego? Chociaż uwierz, że jest mi za nią wstyd.
Joce przysłuchiwała się ich rozmowie, przez moment mając wrażenie, że mówili w  jakimś innym, obcym jej języku. Potrzebowała dłuższej chwili, by uporządkować wszystko na tyle sensownie, by wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Sęk w tym, że choć rozumiała, wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Tanya się bała. Eleazar nie powiedział tego wprost, ale ten wniosek nasuwał się sam i wyraźnie drażnił samego zainteresowanego. Nigdy nie próbowała wnikać w sprawy polityczne i to, jak wypadali w oczach innych nieśmiertelnych, ale zrozumienie skali problemu okazało się o wiele prostsze, niż mogłaby się spodziewać.
Oczywiście, że o balu mówiono. Czegokolwiek nie zrobiłaby Isobel, to Volturi oficjalnie pozostawali centrum władzy. Trudno, by w świat nie poszła informacja o tym, że ktokolwiek wybił znamienitą część straży, a Aro dał omamić się komuś, komu nie powinien. Bal nie był tajemnicą, a skoro do tego wszystkiego niósł ze sobą takie konsekwencje…
I znów chodziło o jej najbliższych. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że zestawienie nazwiska Cullenów i Volturi nie było niczym nowym. Nawet jeśli wampiry nie zdawały sobie sprawy z tego, do czego prawie doszło w Boże Narodzenie, to jeszcze nie znaczyło, że nie pojmowały najważniejszego – choćby tego, że klan wegetarian znów był bliski tego, by wejść na ścieżkę wojenną z samym ośrodkiem władzy.
Z trudem powstrzymała się od protestu. Gdyby to faktycznie było takie proste! Co więcej, choć niewiele pamiętała z razu, kiedy ostatni raz widziała Tanyę, momentalnie zapragnęła wampirzycą potrząsnąć. Jeśli uważała, że byli dla siebie jakkolwiek bliscy, jak mogła wycofywać się akurat teraz…?
– Nie winię jej. Carlisle też – doszedł ją głos Esme. W oszołomieniu spojrzała na babcię, mimo wszystko zaskoczona jej słowami. Jasne, akurat po tej kobiecie nie spodziewała się niczego dobrego, ale… – Chodź, porozmawiamy w większym gronie. No i skoro tu jesteś, poznam cię z Beatrycze. O ile to nie problem – dodała, a Eleazar zaśmiał się nerwowo.
– Aktualnie wyczuwam tak dziwne rzeczy, że sam już nie wiem, co okaże się problemem.
Joce drgnęła w odpowiedzi na te słowa, zwłaszcza że spojrzenie wampira na ułamek sekundy powędrowało ku niej. Ile tak naprawdę mógł stwierdzić? Rozpoznawał zdolności, którymi dysponowali inni nieśmiertelni, ale w jej wypadku…
Jakby akurat to było w tym wszystkim najdziwniejsze, pomyślała i niewiele brakowało, by wypowiedziała te słowa na głos. Podejrzewała, że Eleazar szybko pożałowałby swojego przyjazdu, gdyby wiedział, z czym tak naprawdę próbowali się mierzyć. I to tylko pod warunkiem, że już teraz nie zaczynał czuć się źle z tego powodu.
– Na pewno nie będzie aż tak źle – zapewniła Esme, ale nie zabrzmiała na szczególnie przekonaną co do prawdziwości własnego stwierdzenia. – Skoro Carlisle z tobą rozmawiał… Hm, na początek spróbuj się nie zdziwić, kiedy już zobaczysz Beatrycze.
– Tak… Druga Elena? – zapytał i zabrzmiało to tak, jakby do samego końca miał nadzieję, że to było po prostu przenośnią albo żartem ze strony jego przyjaciela. – Dalej nie wiem jakim cudem… ona tu jest.
Szczerze mówiąc, to zdecydowanie nie było cudem…
– Chyba wrócę do domu. O ile Cammy ma chwilę – wymamrotała, z ulgą przyjmując fakt, że nikt nie zwrócił na jej słowa większej uwagi.
Za dużo wrażeń. Nie sądziła, że dojdzie do takich wniosków akurat w takiej sytuacji, ale jeśli miała być ze sobą szczera, z dwojga złego wolała kolejne spotkanie z Belindą.
Cokolwiek, a przecież i tak czuła, że bliscy po raz kolejny nie powiedzieli jej wszystkiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa