
Jocelyne
Pulsowanie w skroniach
nie dawało jej spokoju. Niemalże z ulgą opuściła kuchnię, w dłoniach
wciąż obracając kubek z dopiero co zagrażają krwią. Piła ją bez pośpiechu,
nieco tylko rozbawiona myślą, że normalni ludzie w ten sposób sączyliby
wodę albo jakikolwiek inny napój. Przez moment nawet pomyślała o Ryanie i kolejnym
komentarzu, który rzuciłby pod jej adresem, gdyby akurat mógł ją zobaczyć.
Uśmiechnęła się blado. Dziwne czy nie, lubiła
sposób, w jaki na nią patrzył. To, że wciąż zachowywał się tak, jakby nie
dowierzał, że mogłaby być nieśmiertelna, tym bardziej.
Z wolna wypuściła powietrze, w końcu
zaczynając się uspokajać. Dziwne napięcie zniknęło, pozostawiając po sobie
zaledwie cień bólu głowy i nieprzyjemne wrażenie, że umykało jej coś
ważnego. Nie przypominała sobie, by czuła się w ten sposób, kiedy L. albo
jakikolwiek wampir próbowali na nią wpłynąć. Może chodziło o to, że tym
razem w grę wchodził inny rodzaj zdolności – dotychczas jej nieznany, co
samo w sobie czyniło doświadczenie dziwniejszym. Beatrycze próbowała
czegoś, co zdecydowanie nie było dla niej naturalne i nawet jej to wyszło.
Joce na prawdę była w stanie wyczuć, czego oczekiwała od niej wampirzyca, a to
samo w sobie o czymś świadczyło. Co prawda zabrakło przymusu, który
wymógłby na niej spełnienie polecenia, ale i tak byli na dobrej drodze.
Może gdyby nie przerwała…
Upiła krwi, koncentrując się na przyjemnie słodkim
smaku. Poczuła się lepiej, kiedy znajome ciepło rozeszło się po całym ciele.
Potrzebowała tego – poczucia zaspokojenia głodu i energii, która choć
trochę rozjaśnia jej w głowie. Martwiło ją to, że znów zaczynało brakować
jej sił, ale próbowała o tym nie myśleć. To przecież o niczym nie
świadczyło i chyba nawet zaczynała się do takiego stanu rzeczy
przyzwyczajać.
A może po prostu chodziło o Belindę.
Dusza przyszła do niej w nocy, jakimś cudem
niezauważona przez kogokolwiek. Joce po prostu obudziła się nagle i bez
większego powodu, by odkryć siedzącą na skraju łóżka istotę. Dziewczyna
milczał, obserwując ją w milczeniu. Początkowo Jocelyne poczuła się z tym
co najmniej nieswojo, ale nie tak jak na początku, gdy dopiero odkrywała swoje
zdolności. Kiedyś odkrycie obcej osoby w pokoju by ją przeraziło,
zwłaszcza gdyby miała choć cień podejrzenia, że gość mógłby być martwy, ale w tamtej
chwili… nie poczuła niczego. Nawet niepokoju, choć ten wydawał się naturalny.
Nie miała pojęcia, co tym myśleć, ale przybyszka nie dała jej czasu, by się nad
tym zastanowić.
– To zła pora, prawda? Ale wcześniej nie miałam
okazji. – Zamilkła, nerwowo zaciskając usta. Joce przyjęła z ulgą, że
dusza przynajmniej nie wyglądała tak, jakby cudem wyszła z jakiejś krwawej
batalii. Wyglądała najzupełniej normalnie, poza tym sprawiała wrażenie
spokojnej. W efekcie z powodzeniem mogłaby uchodzić za zwykłego
człowieka. – Zwykle ktoś się wokół ciebie kręcił.
Joce mogła tylko zgadywać, czy jej rozmówczyni
mówiła o Rosie, czy może mamie. Obie wydawały się wystarczająco silne i zdeterminowane,
by chronić ją przed „niechcianymi gośćmi” – mniej lub bardziej świadomie. Tak czy
siak, dziewczyna mogła mieć problem z tym, by się do niej dostać. W gruncie
rzeczy Jocelyne sama nie była pewna, jakim cudem udało jej się znaleźć taki
moment, by pojawić się bez alarmowania którejkolwiek z obecnych w domu
kobiet.
Jedynie skinęła głową. Gdyby miała jakiekolwiek
wątpliwości co do tego, czy dusza życzyła jej dobrze, może byłaby jej
obecnością zaniepokojona. Bardzo łatwo byłoby kogoś zawołać albo w inny
sposób dać bliskim znać, że wpadła w kłopoty. Cóż, po raz kolejny.
Wiedziała, że zmarli potrafili być niebezpieczni, a ta dziewczyna zdążyła
już to udowodnić, na dodatek w zdecydowanie mało subtelny sposób. Joce
miała dość powodów, by się jej obawiać, a jednak… nie potrafiła.
Obiecała coś. I zamierzała dotrzymać
obietnicy.
– Belinda – oznajmiła łagodnie, nawet nie próbując
reagować na wcześniejsze słowa dziewczyny. Przecież wiedziała, że ta nie
przyszła po to, by wdawać się w przyjacielskie pogaduszki. – Twoje imię,
to Belinda.
– Och…
Widziała, że jej oczy – dziwnie puste i jakby
przekrwione – rozszerzają się nieznacznie. Joce zamarła, dopiero w tamtej
chwili myśląc o tym, że Razjel mógł ją okłamać… Albo najzwyczajniej w świecie
się pomylić. Wciąż nie miała pojęcia, skąd wiedział po co przyszła, a tym
bardziej skąd wziął odpowiedź na jej pytanie. To nie było ważne, zwłaszcza że
po wydarzeniach z konstnicy, Joce nie chciała wracać do wizyty tam
pamięcią.
Musiała zaufać. Być może to nie miało sensu, ale…
– Dziękuję.
To jedno słowo wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia.
Lęk zniknłą, wyparty przez mieszankę ulgi i zaskoczenia. W roztargnieniu
spojrzała na dziewczynę, by przekonać się, że jej twarz pojaśniała. Na ustach
pojawił się blady uśmiech i to wystarczyło, by zrozumiała, że trafiła w sedno.
Kiedy chwilę później dusza zniknęła, Joce była w stanie
już tylko siedzieć i bezmyślnie wpatrywać się w miejsce, w którym
znajdowała się zaledwie kilka sekund wcześniej.
Tylko tyle. Albo aż tyle. Nie miała pojęcia, czego
spodziewała się po konieczności rozmowy z Belindą, ale na pewno nie
wyobrażała sobie jej w ten sposób. Wszystko wydawało się szybko i tak
naturalnie, że równie dobrze mogłoby okazać się snem. Nie było żadnego wybuchu
emocji, strasznych wizji ani światła, o którym tyle mówiono w opowieściach
i do którego podobno miały dążyć wszystkie dusze.
Belinda po prostu zniknęła. Może odeszła, może
znalazła spokój – to pozostawało sprawą drugorzędną. Joce czuła jedynie to, że
była szczęśliwa, cokolwiek miałoby to oznaczać. Zupełnie jakby znajomość
imienia przyniosła ze sobą coś jeszcze, czego dziewczyna potrzebowała, by
zaznać ukojenia. Z drugiej strony, może to przede wszystkim Jocelyne
pragnęła w to wierzyć, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Liczyło
się, że wszystko w końcu było takie, jakie powinno.
Później jeszcze długo nie mogła zasnąć, raz po raz
roztrząsając w pamięci to, co się wydarzyło. Taka była jej rola? Rosa
twierdziła, że powinna uważać z obietnicami składanymi umarłym, bo
pomagając jednej duszy, ściągała na siebie kolejne, ale jeśli w grę
wchodziły takie drobiazgi… Jak miałaby tego nie robić? Obojętność jawiła jej
się jako coś co najmniej okrutnego. Jasne, miała szczęście, że w porę
pojawił się Razjel, wyrywając ją z samego środka koszmaru, ale…
– Joce.
Wzdrygnęła się, z trudem powstrzymując od
wzdrygnięcia. Poderwała głowę, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że głos
należał do Esme. Wampirzyca znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki,
uśmiechając w blady, co prawda szczery, ale jednak zdradzający zmartwienie
sposób.
– Cześć, babciu – rzuciła z opóźnieniem. –
Hm, zamyśliłam się i…
Wzruszyła ramionami. Miała wrażenie, że wszyscy
zdążyli już przyzwyczaić się do tego, że chwilami zachowywała się jak ktoś, kto
dosłownie bał się własnego cienia. Za którymś razem miała zejść na zawał i to
bynajmniej nie dlatego, że mógłby ją zajść kolejny duch.
Natychmiast odrzuciła od siebie myśli o Belindzie.
Ta dusza odeszła, najpewniej z poczuciem, że otrzymała to, czego chciała. W to
przynajmniej zamierzała wierzyć Joce, mimo wszystko mając nadzieję, że umarła
nie zamierzała wpaść ponownie z jakąś kolejną, tym razem bardziej
skomplikowaną prośbą.
Naprawdę muszę nauczyć się im odmawiać… I nie
krzyczeć, kiedy zaczną się z tego powodu irytować.
Obawiała się, że zwłaszcza to drugie mogło okazać
się problematyczne.
– Wyczułam cię już wcześniej. Mogłam przewidzieć,
że Cammy znajdzie jakiś ważny powód, by zostać w domu… Może to i lepiej.
– Esme z westchnieniem skrzyżowała ramiona na piersiach. – Wszystko w porządku?
– Dlaczego miałoby nie być? – zapytała,
błogosławiąc fakt, że głos nawet jej nie zadrżał. Dla zyskania na czasie wzięła
kolejny łyk krwi, choć nagle straciła na nią ochotę. Myślami wciąż była przy
wieczornej wizycie. – Na tyle, na ile to możliwe. Mama wciąż się błąka, ale
poza tym ma się dobrze. – Przez chwilę miała ochotę nerwowo się roześmiać. Och,
tak, to na pewno zabrzmiało pocieszająco dla kogoś, dla kogo nekromancja
pozostawała abstrakcją. – To znaczy…
Och, no i Layla przywiozła
Claire.
– A Rufus…?
– zaczęła Esme, ale w ostatniej chwili urwała i jedynie potrząsnęła
głową. Joce chcąc nie chcąc doszła do wniosku, że może właśnie taka reakcja
była najsensowniejsza ze wszystkich. Kiedy chodziło o wujka, czasem lepiej
było nie pytać. A w zasadzie zawsze. – Tyle dobrego, że Claire nic
się nie stało. Wciąż chcę ją zobaczyć.
– Na pewno
prędzej czy później będzie chciała tutaj zajrzeć.
Przynajmniej
ten jeden raz nie musiała szukać sensownej odpowiedzi. Miała zresztą wrażenie,
że wampirzyca specjalnie zmieniła temat na bardziej neutralny, by nie mierzyć
się z czymś, co wciąż przerastało jej najbliższych. To nie tak, że nie
wierzyli w zdolności, którymi dysponowała – trudno, by doszło do czegoś
takiego zwłaszcza po tym, jak ściągnęła z zaświatów Beatrycze – ale mimo
wszystko widzenie duchów zdecydowanie nie było normalne.
– Dobrze,
że przynajmniej ty tutaj jesteś. Chociaż to, że Cammy tak po prostu cię
przywiózł, było nierozsądne – stwierdziła spiętym tonem Esme. Przez jej twarz
przemknął cień; momentalnie wydała się jeszcze bardziej zmartwiona. – Za dużo
się dzieje. Albo to ja się martwię, ale… Cóż, słyszałam, o czym
rozmawialiście w kuchni – przyznała po chwili zastanowienia – ale nie
chciałam wam przeszkadzać. Beatrycze już i tak wydawała się zestresowana.
– W zasadzie…
prawie jej wyszło.
Esme
potrząsnęła głową. Nie wyglądała na przekonaną, choć to równie dobrze kolejny
raz mogło sprowadzać się do niedowierzania. Wiele z tego, co działo się w ostatnim
czasie, łatwo było zakwalifikować do kategorii czegoś, co w gruncie rzeczy
nie powinno mieć miejsca.
– Może po
prostu jestem przewrażliwiona – powiedziała w zamyśleniu kobieta. – Ciężko,
kiedy gości się pod dachem demony, chociaż…
– Demony? –
powtórzyła natychmiast Joce. Liczba mnoga momentalnie dała jej do myślenia.
– Mira też tu
jest – przyznała z wahaniem Esme. – Rafael w zasadzie mnie o to
poprosił, ale przecież nie wyrzuciłabym jej, skoro potrzebowała schronienia.
Zobaczyła coś, co zdecydowanie nie było przyjemne i… – Urwała, po czym uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. Joce czuła, że wampirzyca nie mówiła jej czegoś
istotnego, ale nie próbowała drążyć. Gdyby w grę wchodziła rozmowa z kimś
innym, pozwoliłaby sobie na więcej, ale nie w tym wypadku. – Ale za to
Aldero zniknął i… Właśnie dlatego się martwię. To wygląda, jakby się pokłócili,
chociaż nie mam pojęcia, o co chodzi. Elena powiedziała mi, że po prostu
oznajmił, że wraca do Miasta Nocy. Problem w tym, że od tego czasu nie mam
z nim kontaktu.
Joce
słuchała w milczeniu, przez moment sama niepewna, w jaki sposób
powinna się zachować. Aldero, który bez słowa zostawia wszystko i wszystkich,
uciekając po kłótni? Coś tu nie grało, ale zdecydowała się tego nie komentować.
Zresztą znała kuzyna na tyle dobrze, by wiedzieć, że był wystarczająco
doświadczony, by poradzić sobie w pojedynkę. Esme próbowała matkować
wszystkim wokół, już z przyzwyczajenia traktując każdą bliską osobę jak
dziecko, ale to przecież nie było tak. Bliźniaki z kolei doświadczyli dość,
by w razie potrzeby zdołać się obronić.
Mimo
wszystko im dłużej słuchała o kolejnych wątpliwościach, tym bardziej sama
zaczynała się przejmować. Jeśli Al zamierzał pójść w ślady Gabriela, mieli
problem…
Aż wzdrygnęła
się, kiedy Esme bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zmaterializowała się tuż obok
niej, w pośpiechu kładąc dłonie na jej ramionach. Joce drgnęła, po czym
spojrzała na nią w roztargnieniu, dopiero po chwili uprzytomniając sobie,
że wampirzyca nie tylko wyglądała, jakby chciała ją osłonić, ale faktycznie to
robiła. Właśnie wtedy zmysły podsunęły jej charakterystyczny, ale mimo wszystko
obcy wampirzycy zapach i to wystarczyło, by mimowolnie się spięła.
–
Spodziewacie się kogoś? – zapytała, bezwiednie zaciskając palce na kubku z krwią.
– Nie. –
Esme spoważniała, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. – I w tym
problem, chociaż…
Rozluźniła
się bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. W ułamku sekundy niepokój zniknął, pozostawiając
po sobie wyłącznie ulgę. Esme odetchnęła i bez wahania przesunęła się na
przód, by móc otworzyć drzwi, zanim przybysz zdążył pokusić się o to, żeby
zapukać.
Jocelyne
nie ruszyła się z miejsca. W milczeniu obserwowała rozwój wypadków, wciąż
zaniepokojona.
– Eleazar –
usłyszała i momentalnie wszystko stało się jasne.
Nie
pamiętała, kiedy ostatnim razem widziała któregokolwiek z Denalczyków. Czas
spędzony w Mieście Nocy mocno ograniczył jej kontakty z rodziną mamy,
w tym również z klanem, który Cullenowie traktowali niemalże jak
cząstkę własnego. Miała wrażenie, że była zbyt młoda, by zapamiętać spotkanie z wampirami,
zaś ostatnią ich wizytę w Seattle najzwyczajniej w świecie
przegapiła. Cóż, z tego, co słyszała, ta i tak nie skończyła się
szczególnie dobrze.
Tym razem w progu
nie zobaczyła całej gromadki wampirów, ale zaledwie jednego – ciemnowłosego, uśmiechniętego
i z parą lśniących, złocistych oczu, które jednoznacznie sugerowały,
jaką krew preferował.
Cholera.
W ostatniej
chwili powstrzymała się przed schowaniem rąk za plecami. W ten sposób
jedynie niepotrzebnie ściągnęłaby na siebie uwagę, a to było ostatnim,
czego tak naprawdę chciała. W zamian oparła się plecami o ścianę, zastanawiając
nad sposobem, w jaki mogłaby dyskretnie się wycofać.
– Wybaczcie
najście. Przestraszyłem cię? – zaniepokoił się Eleazar, z zaciekawieniem
spoglądając na panią domu. – Właściwie dopiero wczoraj wieczorem podjąłem
decyzję, by jednak przyjechać. Myślałem, że Alice się zorientuje.
– Jej dar
to wciąż… dość skomplikowana sprawa – przyznała Esme. Zaraz po tym otrząsnęła
się i wycofała, gdy dotarło do niej, że wciąż zmuszała wampira do tkwienia
w progu. – Wejdź, proszę. Gdybym wiedziała, przygotowalibyśmy się lepiej, ale
tak… Carlisle’a chwilowo nie ma – dodała przepraszającym tonem. W następnej
sekundzie jej spojrzenie spoczęło wprost na Jocelyne. – To Joce. Pamiętasz?
Mała Nessie i Gabriela.
Nie była
pewna, co bardziej wytrąciło ją z równowagi – to, że uwaga jednak skupiła
się na niej, czy może przenikliwe spojrzenie, którym jak na zawołanie obdarował
ją Eleazar. Widziała jedynie, że momentalnie zapragnęła się ewakuować,
zwłaszcza gdy zauważyła, że brwi wampira powędrowały ku górze.
– Ten
słodki aniołek? Och, Jocelyne, dopiero co można było cię nosić na rękach! –
stwierdził, nie kryjąc zaskoczenia. – Czas leci. Albo to ja się starzeje.
– Tak samo
było z Nessie – zauważyła przytomnie Esme.
– Tak. Po
czym nagle z dnia na dzień przyprowadziła męża i trójkę dzieci. –
Wampir potrząsnął głową. Nawet słowem nie wspomniał o zawirowaniach w czasie,
choć Joce była pewna, że o nich wiedział. Cullenowie nie ukrywaliby czegoś
takiego przed osobami, które traktowali jak rodzinę. Czasem po prostu łatwiej
było milczeć. – Zresztą nie tylko ona. Trudno zapomnieć o Elenie i… Cóż. –
Westchnął przeciągle. – Z tego, co mi wiadomo, macie kolejną rewelację.
Esme
zawahała się na moment. Wciąż z uwaga obserwowała nerwowo krążącego po
przedpokoju przyjaciela.
– Ile
powiedział ci Carlisle? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawy jasno.
– Wszystko.
Tak przynajmniej sądzę – oznajmił bez wahania Eleazar. – Chociaż to brzmi…
– Wiem. –
Wampirzyca rzuciła mu przepraszające spojrzenie. – Dziękuję, że jednak przyjechałeś.
Trochę się u nas pokomplikowało od tego czasu, ale…
– Jeszcze
bardziej? – zaniepokoił się, raptownie poważniejąc. – Dobry Boże, chyba boję
się pytać… Zresztą stąd moja zwłoka – dodał i choć te słowa nie niosły ze
sobą żadnego konkretnego przekazu, Esme wyraźnie się spięła.
– Przyjechałeś
sam – zauważyła, ostrożnie dobierając słowa. – Wiem, że Carlisle chciał cię
sprowadzić już jakiś czas temu. Wspominał, że pojawiły się komplikacje, ale
myślałam… No i zdecydowałeś dopiero teraz, tak?
– Ja? Jak najbardziej.
W tym problem – przyznał z wyraźną niechęcią wampir. – Trochę się o to
posprzeczaliśmy, ale przecież nie mogłem was tak po prostu zostawić.
Czegokolwiek nie mówiłaby Tanya, rodziny się nie porzuca.
– Nie rozumiem…
– Och, Esme
– westchnął Eleazar. Uśmiechnął się smutno, spoglądając przy tym wampirzycy w oczy.
– Słyszy się to i owo. O balu, o Volturi i… Podobno wasz
konflikt się zaostrzył. O ile wciąż chodzi tylko o nich. – Zawahał
się na moment. – No i oboje wiemy, co stało się, kiedy przyjechaliśmy
tutaj ostatnim razem. Tanya cały czas zasłaniała się Garrettem i tym, że
może lepiej było trzymać się od was z daleka, ale… Chyba nie muszę
tłumaczyć, że to coś innego? Chociaż uwierz, że jest mi za nią wstyd.
Joce
przysłuchiwała się ich rozmowie, przez moment mając wrażenie, że mówili w
jakimś innym, obcym jej języku. Potrzebowała dłuższej chwili, by uporządkować wszystko
na tyle sensownie, by wyciągnąć jakiekolwiek wnioski. Sęk w tym, że choć
rozumiała, wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Tanya się bała.
Eleazar nie powiedział tego wprost, ale ten wniosek nasuwał się sam i wyraźnie
drażnił samego zainteresowanego. Nigdy nie próbowała wnikać w sprawy
polityczne i to, jak wypadali w oczach innych nieśmiertelnych, ale
zrozumienie skali problemu okazało się o wiele prostsze, niż mogłaby się
spodziewać.
Oczywiście,
że o balu mówiono. Czegokolwiek nie zrobiłaby Isobel, to Volturi oficjalnie
pozostawali centrum władzy. Trudno, by w świat nie poszła informacja o tym,
że ktokolwiek wybił znamienitą część straży, a Aro dał omamić się komuś,
komu nie powinien. Bal nie był tajemnicą, a skoro do tego wszystkiego
niósł ze sobą takie konsekwencje…
I znów chodziło
o jej najbliższych. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że zestawienie
nazwiska Cullenów i Volturi nie było niczym nowym. Nawet jeśli wampiry nie
zdawały sobie sprawy z tego, do czego prawie doszło w Boże
Narodzenie, to jeszcze nie znaczyło, że nie pojmowały najważniejszego – choćby
tego, że klan wegetarian znów był bliski tego, by wejść na ścieżkę wojenną z samym
ośrodkiem władzy.
Z trudem
powstrzymała się od protestu. Gdyby to faktycznie było takie proste! Co więcej,
choć niewiele pamiętała z razu, kiedy ostatni raz widziała Tanyę, momentalnie
zapragnęła wampirzycą potrząsnąć. Jeśli uważała, że byli dla siebie jakkolwiek
bliscy, jak mogła wycofywać się akurat teraz…?
– Nie winię
jej. Carlisle też – doszedł ją głos Esme. W oszołomieniu spojrzała na
babcię, mimo wszystko zaskoczona jej słowami. Jasne, akurat po tej kobiecie nie
spodziewała się niczego dobrego, ale… – Chodź, porozmawiamy w większym
gronie. No i skoro tu jesteś, poznam cię z Beatrycze. O ile to
nie problem – dodała, a Eleazar zaśmiał się nerwowo.
– Aktualnie
wyczuwam tak dziwne rzeczy, że sam już nie wiem, co okaże się problemem.
Joce
drgnęła w odpowiedzi na te słowa, zwłaszcza że spojrzenie wampira na ułamek
sekundy powędrowało ku niej. Ile tak naprawdę mógł stwierdzić? Rozpoznawał zdolności,
którymi dysponowali inni nieśmiertelni, ale w jej wypadku…
Jakby akurat to było w tym wszystkim
najdziwniejsze, pomyślała i niewiele brakowało, by wypowiedziała te
słowa na głos. Podejrzewała, że Eleazar szybko pożałowałby swojego przyjazdu,
gdyby wiedział, z czym tak naprawdę próbowali się mierzyć. I to tylko
pod warunkiem, że już teraz nie zaczynał czuć się źle z tego powodu.
– Na pewno
nie będzie aż tak źle – zapewniła Esme, ale nie zabrzmiała na szczególnie
przekonaną co do prawdziwości własnego stwierdzenia. – Skoro Carlisle z tobą
rozmawiał… Hm, na początek spróbuj się nie zdziwić, kiedy już zobaczysz
Beatrycze.
– Tak…
Druga Elena? – zapytał i zabrzmiało to tak, jakby do samego końca miał
nadzieję, że to było po prostu przenośnią albo żartem ze strony jego
przyjaciela. – Dalej nie wiem jakim cudem… ona tu jest.
Szczerze mówiąc, to zdecydowanie nie było
cudem…
– Chyba wrócę
do domu. O ile Cammy ma chwilę – wymamrotała, z ulgą przyjmując fakt,
że nikt nie zwrócił na jej słowa większej uwagi.
Za dużo
wrażeń. Nie sądziła, że dojdzie do takich wniosków akurat w takiej
sytuacji, ale jeśli miała być ze sobą szczera, z dwojga złego wolała kolejne
spotkanie z Belindą.
Cokolwiek, a przecież
i tak czuła, że bliscy po raz kolejny nie powiedzieli jej wszystkiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz