16 maja 2019

Dwieście osiemdziesiąt osiem

Beatrycze
– Możemy zrobić ci naszyjnik z różnymi prezentami. Albo bransoletkę. – Alice uśmiechnęła się promiennie. – To jest jakiś pomysł! Znalazłabym coś, co mogłabym ci pożyczyć… No i nie tylko ja.
Beatrycze spojrzała na dziewczynę z rezerwą, przez moment niepewna, w jaki sposób powinna zareagować. Mimowolnie się spięła, bynajmniej nie zamierzając podzielić entuzjazmu wampirzycy.
– Alice…
– Coś nie tak? – zmartwiła się dziewczyna. Raptownie spoważniała, wciąż uważnie przypatrując swojej rozmówczyni. – Skoro możemy ci jakoś pomóc, czemu tego nie wykorzystać? Nie wiem, czemu nie pomyśleliśmy o tym wcześniej.
– W zasadzie… – mruknął jakby od niechcenia Cammy.
Zgromiła go wzrokiem, zanim zdążyłby dodać coś więcej. Nerwowo zacisnęła palce na pluszowej walentynce, w następnej sekundzie bezceremonialnie ciskając nią w wampira. Złapał ją bez większego problemu, uśmiechając się przy tym w nieco roztargniony, w najmniejszym stopniu nieurażony sposób.
– Puszka zaniesiesz tam, gdzie planowałeś – oznajmiła zdecydowanym tonem. – Mówię poważnie. Na tę chwilę to – podjęła, w znaczącym geście unosząc obrączkę od Lawrence’a – w zupełności mi wystarczy. Nie wiem, co będzie później, ale nie chcę waszych darów… Ani na chwilę, ani na stałe.
Właśnie tego się obawiała. Już kiedy L. zdecydował się podzielić z nią zdolnościami, miała mieszane uczucia. Co prawda była ciekawa, a ostatecznie zdecydowała się poprosić Camerona o pomoc, ale to jeszcze nie znaczyło, że chciała skoczyć z całym naręczem darów, których nie byłaby w stanie opanować.
– Ale dlaczego? – obruszyła się Alice. Jej oczy zabłysły w sposób, który skutecznie wytrącił Beatrycze z równowagi. – Tak sobie pomyślałam, że mogłabyś wykorzystać moje zdolności nawet lepiej ode mnie. Widuję coś bardzo rzadko, ale ty… – Z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. – Mogłybyśmy to kiedyś sprawdzić. Radzę sobie z wampirami i ludźmi, bo miałam związek z każdym z nich, ale ty…
– Pomyślę.
Tylko na tyle było ją stać. Miała wrażenie, że to bezpieczniejsza opcja, niż z góry oznajmić, że zdecydowanie nie zamierzała dać się w to wciągnąć. Dobry Boże, nie chciała! Już raz doświadczyła widzeń Alice i zdecydowanie nie zamierzała tego powtarzać. Wystarczyło, że polowała na nią Ciemność, a okazyjnie słyszała w głowie jego głos… Albo widywała rzeczy, których nie było. Co prawda incydent z Chianni, kiedy zobaczyła zmieniające się, co najmniej niepokojące odbicie, więcej się nie powtórzył, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Alice wydęła usta. Przynajmniej nie próbowała naciskać, ale Beatrycze mogła się założyć, że to zaledwie kwestia czasu.
– To zabrzmiało sensownie. Tak sądzę – wtrąciła po chwili wahania Rosalie. – Czasami naprawdę brakuje mi twoich wizji – dodała, wymownie spoglądając na siostrę.
– Jak teraz? – zapytała Alice, z lekkością zeskakując z blatu. – Słyszę Eleazara.
Beatrycze potrzebowała chwili, by nie tylko zorientować się, że w domu faktycznie pojawił się ktoś nowy, ale też przypomnieć sobie, że już słyszała to imię. Eleazar… Był kimś bliskim dla tej rodziny, choć sama nie miała okazji go poznać. Co więcej, najwyraźniej był uzdolniony, a przynajmniej to zasugerował Carlisle, twierdząc, że wampir mógłby pomóc w określeniu jej zdolności.
Spięła się, choć sama nie była pewna dlaczego. Prawda była taka, że nie do końca chciała wiedzieć akurat to – nie teraz, kiedy i tak gubiła się we własnych możliwościach. Może gdyby mogła liczyć na Lawrence’a i ten nieznośny spokój, z jakim czasami zbywał niektóre kwestie, poczułaby się pewniej, ale w tej sytuacji…
Przestała o tym myśleć w chwili, w której w kuchni pojawiła się Esme. Wampirzyca uśmiechała się promiennie, ciągnąć za sobą ciemnowłosego, nie do końca obcego Beatrycze mężczyznę. Tym razem w grę nie wchodziło wspomnienie albo poczucie, że powinna Eleazara znać, bo nie wątpiła, że nie spotkali się wcześniej. Nie zmieniało to jednak faktu, że go widziała – kiedyś, całe lata temu, choć nie była pewna w jakich okolicznościach. Pozwalała sobie na obserwowanie najbliższych tak wiele razy, że i na wizytę Denalczyków udało jej się trafić.
Prawie natychmiast poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie lśniących złocistych tęczówek. Brwi wampira na ułamek sekundy powędrowały ku górze, ale nie była tą reakcją zaskoczona. Nie, skoro Eleazar musiał znać Elenę.
– Podobne, tak? – wyrwało mu się. Zaraz po tym potrząsnął głową i uśmiechnął się w nieco skruszony sposób. – To znaczy… Dzień dobry.
– Mogłeś się zapowiedzieć! – oznajmiła pogodnym tonem Alice, momentalnie materializując się tuż obok gościa. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, by móc go uściskać. – Naprawdę nie przywyknę do niespodzianek – mruknęła chmurnie, ale nie brzmiała na szczególnie urażoną.
– A my do tego, że faktycznie wypadałoby uprzedzić.
Eleazar wciąż wyglądał na nieco speszonego, ale nie zawahał się przed odwzajemnieniem uścisku Alice. Beatrycze miała wręcz wrażenie, że rozluźnił się, momentalnie poddając bijącemu od wampirzycy entuzjazmowi.
– Skoro już mówisz w liczbie mnogiej, to gdzie Carmen, co? – rzuciła Rosalie. Zareagowała w bardziej powściągliwy sposób niż jej przybrana siostra, jakby od niechcenia krzyżując ramiona na piersiach i podchodząc bliżej. – No i dziewczyny.
– I Garrett – dorzucił Emmett.
Z jakiegoś powodu ostatnie imię sprawiło, że w kuchni jak na zawołanie zapanowała wymowna, pełna napięcia cisza. Emmett też momentalnie zamilkł, jakby dotarło do niego, że powiedział coś, co lepiej było przemilczeć.
Coś mi umknęło?, pomyślała, ale z uporem milczała. Zerknęła pytająco na Camerona, ale ten ledwo zauważalnie potrząsnął głową.
Ostatnia wizyta wyszła w dość… nieciekawy sposób, usłyszała w głowie głos wampira. Przez Elenę. Albo jej zdolności.
Och…
Nieświadoma uwodzicielka to dość kiepska opcja, wyjaśnił lakonicznie Cammy, ale to wystarczyło, by zniechęcić ją do dalszego drążenia.
Cokolwiek się stało, chyba wolała nie wiedzieć. Może tak było lepiej, zwłaszcza że po domu wciąż kręcił się Rafael. Zazdrosny, ogarnięty rządzą zemsty demon tym bardziej był ostatnim, czego w obecnej sytuacji potrzebowali.
– Niestety, jestem tylko ja – wyjaśnił pośpiesznie Eleazar, starannie dobierając słowa. – Ale przesyłają wam pozdrowienia. Następnym razem na pewno spotkamy się w większym gronie.
– Dlaczego to brzmi tak, jakby szybko się na to nie zanosiło? – zapytała wprost Rosalie.
– Rose… – upomniała ją Esme, ale i ona nie zabrzmiała aż tak pewnie jak zazwyczaj.
To nie brzmiało dobrze. Beatrycze wciąż mogła co najwyżej zgadywać, skąd brało się to całe napięcie, ale źródło negatywnych emocji tak naprawdę nie było ważne. Wystarczyło, że kolejny raz działo się coś, czego nie rozumiała, a co w jakikolwiek sposób dotyczyło jej najbliższych.
Esme nerwowo powiodła wzrokiem dookoła. Ostatecznie jako pierwsza zdecydowała się spróbować zapanować nad sytuacją.
– Pozwól, że w końcu przedstawię ci Beatrycze… Bo raczej zorientowałeś się już, że to nie Elena – powiedziała, uśmiechając się blado. – Beatrycze, moja droga, to Eleazar. Jeden z naszych najlepszych przyjaciół.
Z jakiegoś powodu przez twarz wampira przemknął cień. To równie dobrze mogło być zaledwie jej wrażeniem, ale szczerze w to wątpiła – wyostrzone zmysły robiły swoje, uświadamiając jej rzeczy, które w normalnym wypadku jak nic by jej umknęły. To było tak, jakby coś w słowach Esme sprawiło, że wampir odczuwał wyrzuty sumienia.
– Dobrze cię w końcu zobaczyć – usłyszała. Słowa Eleazara zabrzmiały szczerze i dość entuzjastycznie, chociaż było coś nerwowego w sposobie, w jaki wyciągnął ku niej rękę. – Wybacz, że się tak na ciebie patrzę. Po prostu…
Jakimś cudem udało jej się uśmiechnąć.
– Wyglądam jak Elena – podsunęła usłużnie. Och, do takich reakcji zdążyła się już przyzwyczaić. – Dzień dobry.
To było niezręczne. Chciała tego czy nie, tak właśnie się czuła. Nie mogła powstrzymać się od nerwowego zerkania to na Eleazara, to znów na innych obecnych w kuchni. Próbowała się rozluźnić, ale i to okazało się wyzwaniem równie wielkim, co i wcześniejsze próby uporządkowania tego, co wiązało się z koniecznością wykorzystywania cudzych darów. Fakt, że ten mężczyzna pofatygował się aż z Alaski właśnie po to, by pomóc w ustaleniu, jak daleko sięgały jej zdolności, jedynie wszystko dodatkowo komplikował.
Tym większą ulgę poczuła, kiedy wyczuła ruch od strony drzwi. Joce wślizgnęła się do pomieszczenia, wciąż czając się przy drzwiach. Mimo wszystko wystarczyła chwila, by cała uwaga jak na zawołanie skupiła się na dziewczynie.
– Ehm… Cammy? – rzuciła, wyraźnie speszona tym, że nagle znalazła się pod obstrzałem spojrzeń. – O ile nie jestem wam dalej potrzebna, możesz odwieźć mnie do domu?
– Już uciekasz? – zmartwiła się Alice. – Myślałam, że trochę z nami posiedzisz. No i że jeszcze nie skończyliście – dodała, po czym w pośpiechu przeniosła wzrok na Eleazara. – Właśnie! W zasadzie zjawiłeś się w idealnym momencie. Cammy i Trycze właśnie trochę eksperymentowali i… Nie mam pojęcia, co nam powiesz, ale to, co ona robi, jest niesamowite.
Gdyby Beatrycze była człowiekiem, w tamtej chwili jak nic by się zarumieniła – zwłaszcza że złociste tęczówki Eleazara po raz kolejny spoczęły na niej. Mogła tylko zgadywać, co takiego sobie myślał, o ile w ogóle wiedział, kim była. Skoro był kimś bliskim dla rodziny, to wydawało się dość prawdopodobne, choć nie miała pewności, czy Carlisle pokusiłby się o wytłumaczenie komukolwiek, że tak jakby miał pod swoim dachem swoją cudem odzyskaną matkę, której nigdy tak naprawdę nie poznał. Och, no i że ta wyglądała dokładnie jak jego córka.
A do tego robiła rzeczy, których nie powinna. I nie, wcale najgorszą z nich nie było to, że została niejako ściągnięta zza grobu.
– Hm…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Chciała udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca, ale prawda była taka, że się bała. Z wyrazu twarzy Eleazara nie była w stanie wyczytać niczego konkretnego, ale…
Czasami po prostu lepiej nie widzieć.
– Nie wiem, co myśleć – oznajmił w końcu wampir. Beatrycze ze świstem wypuściła powietrze. – Pozwolisz, że podejdę bliżej? To takie dziwne, ale…
Zdobyła się wyłącznie na to, by skinąć głową. Podniosła się z krzesła, pozwalając, by wampir błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość. Przynajmniej nie poruszał się z zawrotną prędkością, po prostu stając naprzeciwko niej i wciąż uważnie lustrując wzrokiem jej twarz. Uśmiechnął się uspokajająco i nawet spróbowała odwzajemnić gest, ale czuła, że wyszło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
Nie zaprotestowała, gdy jak gdyby nigdy nic ujął ją za rękę. Uścisk miał pewny i na swój sposób kojący, co Beatrycze przyjęła z ulgą. Ufała mu, być może dlatego, że dla jej bliskich był kim ważnym. Tak czy siak, Eleazar po prostu nie wyglądał jej na kogoś, kto miałby złe zamiary.
– Nie spotkałem się z czymś takim – przyznał w końcu, starannie dobierając słowa. – Nawet wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem Bellę. Blokowała mnie wtedy – dodał, uśmiechając się szerzej.
– Mam rozumieć, że też to robię? – rzuciła bez przekonania.
Czy powinna mieć z tego powodu wyrzuty sumienia? Czy w ogóle dało się mieć do siebie pretensje o coś, na co tak naprawdę nie miało się wpływu…?
– Nie do końca. W twoim wypadku jak najbardziej coś wyczuwam. – Zawahał się na moment. – I zarazem nie czuję niczego.
– Wybacz, ale to bez sensu – oznajmiła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie chciała ująć sprawy w aż tak bezpośredni sposób, ale nie mogła się powstrzymać. Od Eleazara doczekała się wyłącznie melodyjnego śmiechu i to wystarczyło, by pojęła, że nie miał jej tych słów za złe.
– To prawda. Jak wspomniałem, pierwszy raz spotykam coś takiego. Zwykle wiem jak nazwać zdolności, które dostrzegam, ale u ciebie… Cóż, w istocie brzmi to bez sensu – przyznał, starannie dobierając słowa. – Zabrzmi to dziwnie, ale to brzmi jakbyś zarazem jakieś miała, jak i nie dysponowała absolutnie żadnymi.
– Hm… To chyba ma więcej sensu niż się wydaje – zauważył mimochodem Emmett.
Eleazar spojrzał na niego z zaciekawieniem. Wciąż ściskał dłoń Beatrycze, zupełnie jakby poprzez fizyczny kontakt liczył na to, że nagle wszystko stanie się jaśniejsze.
– Doprawdy?
– Właśnie nad tym pracowaliśmy – wyjaśnił pośpiesznie Cammy, decydując się postawić sprawę jasno. Oparł się o krzesło, jakby od niechcenia wodząc wzrokiem po zebranych w kuchni nieśmiertelnych. – Beatrycze najwyraźniej pożycza zdolności osób, których rzeczy posiada. Właśnie próbowaliśmy eksperymentować z telepatią.
– O mój Boże.
Tym razem Eleazar nawet nie próbował ukrywać zaskoczenia. W końcu ją puścił, cofając się tak gwałtownie, że przez moment pomyślała nawet, że niewiele brakowało, by potknął się o własne nogi. Otworzył i zaraz zamknął usta, nie będąc w stanie dodać niczego więcej. Jego reakcja wystarczyła, by niepokój Beatrycze powrócił i to ze zdwojoną siłą, nagle wydając się mieć o wiele więcej sensu, aniżeli do tej pory przypuszczała.
Bezwiednie zacisnęła dłonie na krawędzi blatu. W ostatniej chwili zapanowała nad sobą na tyle, by w przypływie emocji przypadkiem nie połamać stołu. Spróbowała nad sobą zapanować, ale to okazało się trudne, o ile w ogóle miało rację bytu.
To nie powinno być tak. Od początku wiedziała, że te zdolności nie były normalne – i to nie tylko dlatego, że tak bardzo przypominały te, którymi dysponowała Isobel.
Poruszając się trochę jak w transie, ciężko opadła na krzesło. Czuła, że coś było nie tak, choć nie potrafiła tego sprecyzować. Wiedziała jedynie, że dotychczas uśmiechnięty gość nie tylko się spiął, ale wyraźnie spoważniał, wytrącony czymś z równowagi.
– Eleazarze?
Nie była pewna, która z kobiet wypowiedziała imię wampira – Alice czy Rosalie. Zauważyła jedynie, że nieśmiertelny drgnął, po czym wydał z siebie coś z pogranicza jęku i westchnienia.
– Wybaczcie – zreflektował się pośpiesznie. – Ale to naprawdę nie wygląda dobrze. Nie w tej sytuacji, bo… – Nerwowym gestem przeczesał włosy palcami. Nagle zaczął niespokojnie krążyć, wyraźnie mając problem z tym, by ustać w miejscu. – Kiedy jeszcze służyłem Volturi, Aro wielokrotnie rozwodził się nad czymś podobnym. To były tylko nasze gdybania, ale… To po prostu źle wygląda. – Choć próbował brzmieć spokojniej, może nawet kojąco, zdecydowanie mu to nie wyszło. – Już i tak mieliście konflikt z Volturi. Po balu wszyscy zaczęli mówić, chociaż naturalnie nikt nie wie, co tak naprawdę stało się podczas tego balu… Ale plotki były różne. Teraz z kolei w rodzinie pojawia się kolejna osoba, na dodatek tak obdarzona i…
– I? – padło od strony drzwi. – Podziel się z nami plotkami, proszę. Nie ukrywam, że jestem ciekaw.
Rafael jak gdyby nigdy nic wszedł do kuchni. Beatrycze nie zauważyła go wcześniej, choć nie miała pojęcia, jak mogło do tego dojść – przeoczenie demona wydawało się dość problematyczne. Cóż, zdecydowanie nie w sytuacji, w której nawet nie próbował ukrywać tego, kim naprawdę był.
Demon bez większego problemu wyminął Jocelyne, podchodząc bliżej. Przystanął wystarczająco blisko, by Beatrycze niemalże otarła się o jego lśniące, czarne skrzydła – aż nazbyt wyraźne, obecne i…
Była gotowa przysiąc, że Eleazar pobladł, choć w przypadku wampira nie powinno być to możliwe.
– O mój Bo… – zaczął raz jeszcze, ale tym razem nie miał okazji dokończyć.
– Zły kierunek – uprzytomnił go niemalże łagodnym tonem serafin. – Przynajmniej za zwyczaj odwołują się przy mnie do tego drugiego. – Uśmiechnął się w nieco cierpki, wymuszony sposób. – Więc? Zaciekawiłeś mnie – stwierdził, ujmując się pod brodę.
Odpowiedziała mu wymowna, pełna napięcia cisza. Eleazar po prostu stał i patrzył, zupełnie jakby miał przed sobą ducha. W zasadzie Beatrycze podejrzewała, że łatwiej byłoby mu zaakceptować obecność niespokojnej duszy niż demona, o ile to w ogóle było możliwe.
Zgaduję, że o nim Carlisle akurat nie wspomniał…, doszedł ją ponownie mentalny głos Camerona. Nie miała pewności, czy wampir zwracał się do niej specjalnie, czy może w roztargnieniu zapomniał zerwać połączenie.
– To jest… Myślałem… – Eleazar z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Ale…
Rafa znów jedynie się uśmiechnął.
– Akurat te plotki nie są aż tak bezużyteczne, jak sądzisz. Sam wolę oficjalne wersje, ale zawsze dobrze wiedzieć, jaką zadowalają się postronni… – Demon wzruszył ramionami. – Aczkolwiek nie zgadzam się, że to ja byłem przyczyną wszystkich złych rzeczy, które miały miejsce tamtego wieczora. Powiedziałbym raczej, że każdy dostał to, na co zasłużył.
Mówił spokojnym, wręcz pogodnym tonem, zupełnie jakby dyskutowali o czymś absolutnie niewartym większej uwagi. Wciąż z uwagą wpatrywał się Eleazarowi, wydając się nie tylko lustrować myśli mężczyzny, ale też oceniać jego intencje.
– Rafa, co ty…? – Elena pojawiła się gdzieś za plecami męża. Powiodła wzrokiem dookoła, po czym uniosła brwi, wymownie spoglądając na gościa. – O. Cześć, wujku.
Nie odpowiedział jej. W zasadzie patrząc na twarz Eleazara, Beatrycze nagle zwątpiła w to, czy w ogóle był w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowo.
Był. Dużo później, po kilku kolejnych, ciągnących się w nieskończoność chwilach, ale jednak.
– To nie ma… sensu – jęknął i zabrzmiało to tak, jakby próbował przekonać samego siebie. – Demony. Myślałem, że… Nie powiedzieliście słowa, że…
– Hm, chyba mi lepiej. Nie tylko mnie pominięto – rzuciła w zamyśleniu Elena.
Wampir nawet na nią nie spojrzał. Całą uwagę poświęcał Rafaelowi.
– Nie. – Jeszcze bardziej energicznie potrząsnął głową. – Nie, nie, nie. To przecież…
– Słyszeliśmy to już. A ja jednak tu stoję, więc przestań zaprzeczać. To trochę męczące – stwierdził z rozdrażnieniem Rafael. – Odwykłem do ukrywania się. Zresztą mam wrażenie, że w obecnej sytuacji to zbędne – dodał, przenosząc wzrok na Elenę. – Rodziny ciąg dalszy, lilan?
– Tak jakby – przyznała z wahaniem dziewczyna. – Eleazar jest w porządku. No i to on powiedział mi, co potrafię.
– Ach…
Tyle że wampir zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto podzielał ich entuzjazm. Wręcz przeciwnie – zdaniem Beatrycze sprawiał wrażenie kogoś, kto najchętniej natychmiast by się ewakuował. Jeśli miała być szczera, wcale mu się nie dziwiła. Gdyby była na jego miejscu, zdecydowanie chciałaby uciec.
A przecież nadal nie rozumiał wszystkiego.
– Wszystko jest w porządku. Rafael po prostu… – rzuciła uspokajającym tonem Esme. Przynajmniej próbowała, bo do jej głosu momentalnie wkradły się wątpliwości. Zrobiła krok ku wampirowi, wyciągając rękę w jego stronę, ale w ostatniej chwili zrezygnowała z ułożeniem dłoni na jego ramieniu. – To skomplikowane.
– Myślisz? – Mężczyzna w pośpiechu przeniósł na nią wzrok. – Mówiłem ci, że słyszałem to i owo. W tym to, że skrzydlata istota wymordowała połowę straży przybocznej, ale w to nie uwierzyłem. Myślałem, że to najmniej prawdopodobna część tego wszystkiego i… – Urwał, nie będąc w stanie dodać niczego więcej.
– Zazwyczaj nie robię takich rzeczy. Nie, jeśli nie muszę – wtrącił sam zainteresowany. Rafael zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto jakkolwiek przejmował się widokiem przerażonego wampira. Przeciwnie – Beatrycze miała wrażenie, że nadmiar emocji jedynie bardziej go drażnił. – Jak wspomniałem, każdy zasłużył na to, co go spotkało, więc…
– Więc jednak – wyrwało się Eleazarowi. – To znaczy…
– Czy kogokolwiek zabiłem? To w tym najbardziej szokujące? – żachnął się demon. – Jakby w tym świecie każdy prędzej czy później nie był do tego zmuszony…
Ten argument zamknął wampirowi usta. Z drugiej strony, może zrobiła to sama bliskość Rafaela, zwłaszcza że Denalczyk wciąż z niedowierzaniem przypatrywał się złożonym na plecach demona skrzydła. I Elenie, która w pośpiechu podeszła bliżej, stanowczo zaciskając dłonie na ramieniu męża. Trudno było stwierdzić czy po prostu się za nim chowała, czy może próbowała powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego, ale jedno było pewne – sam ten gest był niczym dolanie oliwy do ognia. To, że demon jak gdyby nigdy nic znajdował się w domu, tym bardziej.
Rafael nie pozwolił sobie na zbyt długie trwanie w ciszy. Całkowicie obojętny na wciąż odczuwalne napięcie, odezwał się ponownie.
– Nie chcę wnikać w to, kogo zapraszacie do domu, aczkolwiek… wyczuwam kłamstwo na kilometr. Albo niedopowiedzenia. – Demon uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. – Wasz przyjaciel – oznajmił z naciskiem, nie szczędząc sobie złośliwości – ma wieści. I lepiej dla niego, żeby powiedział wszystko, co wie, zanim sam mu w tym pomogę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa