
Beatrycze
– Możemy zrobić ci naszyjnik z różnymi
prezentami. Albo bransoletkę. – Alice uśmiechnęła się promiennie. – To jest
jakiś pomysł! Znalazłabym coś, co mogłabym ci pożyczyć… No i nie tylko ja.
Beatrycze
spojrzała na dziewczynę z rezerwą, przez moment niepewna, w jaki
sposób powinna zareagować. Mimowolnie się spięła, bynajmniej nie zamierzając
podzielić entuzjazmu wampirzycy.
– Alice…
– Coś nie
tak? – zmartwiła się dziewczyna. Raptownie spoważniała, wciąż uważnie
przypatrując swojej rozmówczyni. – Skoro możemy ci jakoś pomóc, czemu tego nie
wykorzystać? Nie wiem, czemu nie pomyśleliśmy o tym wcześniej.
– W zasadzie…
– mruknął jakby od niechcenia Cammy.
Zgromiła go
wzrokiem, zanim zdążyłby dodać coś więcej. Nerwowo zacisnęła palce na pluszowej
walentynce, w następnej sekundzie bezceremonialnie ciskając nią w wampira.
Złapał ją bez większego problemu, uśmiechając się przy tym w nieco
roztargniony, w najmniejszym stopniu nieurażony sposób.
– Puszka
zaniesiesz tam, gdzie planowałeś – oznajmiła zdecydowanym tonem. – Mówię
poważnie. Na tę chwilę to – podjęła, w znaczącym geście unosząc obrączkę
od Lawrence’a – w zupełności mi wystarczy. Nie wiem, co będzie później,
ale nie chcę waszych darów… Ani na chwilę, ani na stałe.
Właśnie
tego się obawiała. Już kiedy L. zdecydował się podzielić z nią
zdolnościami, miała mieszane uczucia. Co prawda była ciekawa, a ostatecznie
zdecydowała się poprosić Camerona o pomoc, ale to jeszcze nie znaczyło, że
chciała skoczyć z całym naręczem darów, których nie byłaby w stanie
opanować.
– Ale dlaczego?
– obruszyła się Alice. Jej oczy zabłysły w sposób, który skutecznie
wytrącił Beatrycze z równowagi. – Tak sobie pomyślałam, że mogłabyś
wykorzystać moje zdolności nawet lepiej ode mnie. Widuję coś bardzo rzadko, ale
ty… – Z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. – Mogłybyśmy to kiedyś
sprawdzić. Radzę sobie z wampirami i ludźmi, bo miałam związek z każdym
z nich, ale ty…
– Pomyślę.
Tylko na
tyle było ją stać. Miała wrażenie, że to bezpieczniejsza opcja, niż z góry
oznajmić, że zdecydowanie nie zamierzała dać się w to wciągnąć. Dobry
Boże, nie chciała! Już raz doświadczyła widzeń Alice i zdecydowanie nie zamierzała
tego powtarzać. Wystarczyło, że polowała na nią Ciemność, a okazyjnie słyszała
w głowie jego głos… Albo widywała rzeczy, których nie było. Co prawda incydent
z Chianni, kiedy zobaczyła zmieniające się, co najmniej niepokojące
odbicie, więcej się nie powtórzył, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło.
Alice
wydęła usta. Przynajmniej nie próbowała naciskać, ale Beatrycze mogła się
założyć, że to zaledwie kwestia czasu.
– To
zabrzmiało sensownie. Tak sądzę – wtrąciła po chwili wahania Rosalie. – Czasami
naprawdę brakuje mi twoich wizji – dodała, wymownie spoglądając na siostrę.
– Jak
teraz? – zapytała Alice, z lekkością zeskakując z blatu. – Słyszę
Eleazara.
Beatrycze
potrzebowała chwili, by nie tylko zorientować się, że w domu faktycznie
pojawił się ktoś nowy, ale też przypomnieć sobie, że już słyszała to imię.
Eleazar… Był kimś bliskim dla tej rodziny, choć sama nie miała okazji go
poznać. Co więcej, najwyraźniej był uzdolniony, a przynajmniej to
zasugerował Carlisle, twierdząc, że wampir mógłby pomóc w określeniu jej
zdolności.
Spięła się,
choć sama nie była pewna dlaczego. Prawda była taka, że nie do końca chciała
wiedzieć akurat to – nie teraz, kiedy i tak gubiła się we własnych
możliwościach. Może gdyby mogła liczyć na Lawrence’a i ten nieznośny
spokój, z jakim czasami zbywał niektóre kwestie, poczułaby się pewniej,
ale w tej sytuacji…
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której w kuchni pojawiła się Esme. Wampirzyca
uśmiechała się promiennie, ciągnąć za sobą ciemnowłosego, nie do końca obcego
Beatrycze mężczyznę. Tym razem w grę nie wchodziło wspomnienie albo
poczucie, że powinna Eleazara znać, bo nie wątpiła, że nie spotkali się
wcześniej. Nie zmieniało to jednak faktu, że go widziała – kiedyś, całe lata
temu, choć nie była pewna w jakich okolicznościach. Pozwalała sobie na
obserwowanie najbliższych tak wiele razy, że i na wizytę Denalczyków udało
jej się trafić.
Prawie
natychmiast poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie lśniących złocistych tęczówek.
Brwi wampira na ułamek sekundy powędrowały ku górze, ale nie była tą reakcją
zaskoczona. Nie, skoro Eleazar musiał znać Elenę.
– Podobne,
tak? – wyrwało mu się. Zaraz po tym potrząsnął głową i uśmiechnął się w nieco
skruszony sposób. – To znaczy… Dzień dobry.
– Mogłeś
się zapowiedzieć! – oznajmiła pogodnym tonem Alice, momentalnie materializując
się tuż obok gościa. Bezceremonialnie zarzuciła mu ramiona na szyję, by móc go
uściskać. – Naprawdę nie przywyknę do niespodzianek – mruknęła chmurnie, ale
nie brzmiała na szczególnie urażoną.
– A my
do tego, że faktycznie wypadałoby uprzedzić.
Eleazar
wciąż wyglądał na nieco speszonego, ale nie zawahał się przed odwzajemnieniem
uścisku Alice. Beatrycze miała wręcz wrażenie, że rozluźnił się, momentalnie
poddając bijącemu od wampirzycy entuzjazmowi.
– Skoro już
mówisz w liczbie mnogiej, to gdzie Carmen, co? – rzuciła Rosalie.
Zareagowała w bardziej powściągliwy sposób niż jej przybrana siostra,
jakby od niechcenia krzyżując ramiona na piersiach i podchodząc bliżej. –
No i dziewczyny.
– I Garrett
– dorzucił Emmett.
Z jakiegoś
powodu ostatnie imię sprawiło, że w kuchni jak na zawołanie zapanowała
wymowna, pełna napięcia cisza. Emmett też momentalnie zamilkł, jakby dotarło do
niego, że powiedział coś, co lepiej było przemilczeć.
Coś mi umknęło?, pomyślała, ale z uporem
milczała. Zerknęła pytająco na Camerona, ale ten ledwo zauważalnie potrząsnął
głową.
Ostatnia wizyta wyszła w dość…
nieciekawy sposób, usłyszała w głowie głos wampira. Przez Elenę. Albo jej zdolności.
Och…
Nieświadoma uwodzicielka to dość kiepska
opcja, wyjaśnił lakonicznie Cammy, ale to wystarczyło, by zniechęcić ją do
dalszego drążenia.
Cokolwiek
się stało, chyba wolała nie wiedzieć. Może tak było lepiej, zwłaszcza że po domu
wciąż kręcił się Rafael. Zazdrosny, ogarnięty rządzą zemsty demon tym bardziej
był ostatnim, czego w obecnej sytuacji potrzebowali.
– Niestety,
jestem tylko ja – wyjaśnił pośpiesznie Eleazar, starannie dobierając słowa. –
Ale przesyłają wam pozdrowienia. Następnym razem na pewno spotkamy się w większym
gronie.
– Dlaczego
to brzmi tak, jakby szybko się na to nie zanosiło? – zapytała wprost Rosalie.
– Rose… –
upomniała ją Esme, ale i ona nie zabrzmiała aż tak pewnie jak zazwyczaj.
To nie
brzmiało dobrze. Beatrycze wciąż mogła co najwyżej zgadywać, skąd brało się to
całe napięcie, ale źródło negatywnych emocji tak naprawdę nie było ważne.
Wystarczyło, że kolejny raz działo się coś, czego nie rozumiała, a co w jakikolwiek
sposób dotyczyło jej najbliższych.
Esme
nerwowo powiodła wzrokiem dookoła. Ostatecznie jako pierwsza zdecydowała się
spróbować zapanować nad sytuacją.
– Pozwól,
że w końcu przedstawię ci Beatrycze… Bo raczej zorientowałeś się już, że
to nie Elena – powiedziała, uśmiechając się blado. – Beatrycze, moja droga, to
Eleazar. Jeden z naszych najlepszych przyjaciół.
Z jakiegoś
powodu przez twarz wampira przemknął cień. To równie dobrze mogło być zaledwie
jej wrażeniem, ale szczerze w to wątpiła – wyostrzone zmysły robiły swoje,
uświadamiając jej rzeczy, które w normalnym wypadku jak nic by jej
umknęły. To było tak, jakby coś w słowach Esme sprawiło, że wampir
odczuwał wyrzuty sumienia.
– Dobrze cię
w końcu zobaczyć – usłyszała. Słowa Eleazara zabrzmiały szczerze i dość
entuzjastycznie, chociaż było coś nerwowego w sposobie, w jaki
wyciągnął ku niej rękę. – Wybacz, że się tak na ciebie patrzę. Po prostu…
Jakimś
cudem udało jej się uśmiechnąć.
– Wyglądam
jak Elena – podsunęła usłużnie. Och, do takich reakcji zdążyła się już przyzwyczaić.
– Dzień dobry.
To było
niezręczne. Chciała tego czy nie, tak właśnie się czuła. Nie mogła powstrzymać
się od nerwowego zerkania to na Eleazara, to znów na innych obecnych w kuchni.
Próbowała się rozluźnić, ale i to okazało się wyzwaniem równie wielkim, co
i wcześniejsze próby uporządkowania tego, co wiązało się z koniecznością
wykorzystywania cudzych darów. Fakt, że ten mężczyzna pofatygował się aż z Alaski
właśnie po to, by pomóc w ustaleniu, jak daleko sięgały jej zdolności,
jedynie wszystko dodatkowo komplikował.
Tym większą
ulgę poczuła, kiedy wyczuła ruch od strony drzwi. Joce wślizgnęła się do
pomieszczenia, wciąż czając się przy drzwiach. Mimo wszystko wystarczyła
chwila, by cała uwaga jak na zawołanie skupiła się na dziewczynie.
– Ehm…
Cammy? – rzuciła, wyraźnie speszona tym, że nagle znalazła się pod obstrzałem
spojrzeń. – O ile nie jestem wam dalej potrzebna, możesz odwieźć mnie do
domu?
– Już
uciekasz? – zmartwiła się Alice. – Myślałam, że trochę z nami posiedzisz. No
i że jeszcze nie skończyliście – dodała, po czym w pośpiechu przeniosła
wzrok na Eleazara. – Właśnie! W zasadzie zjawiłeś się w idealnym
momencie. Cammy i Trycze właśnie trochę eksperymentowali i… Nie mam
pojęcia, co nam powiesz, ale to, co ona robi, jest niesamowite.
Gdyby
Beatrycze była człowiekiem, w tamtej chwili jak nic by się zarumieniła –
zwłaszcza że złociste tęczówki Eleazara po raz kolejny spoczęły na niej. Mogła
tylko zgadywać, co takiego sobie myślał, o ile w ogóle wiedział, kim
była. Skoro był kimś bliskim dla rodziny, to wydawało się dość prawdopodobne,
choć nie miała pewności, czy Carlisle pokusiłby się o wytłumaczenie
komukolwiek, że tak jakby miał pod swoim dachem swoją cudem odzyskaną matkę, której
nigdy tak naprawdę nie poznał. Och, no i że ta wyglądała dokładnie jak
jego córka.
A do tego
robiła rzeczy, których nie powinna. I nie, wcale najgorszą z nich nie
było to, że została niejako ściągnięta zza grobu.
– Hm…
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści. Chciała udawać, że nic szczególnego nie miało
miejsca, ale prawda była taka, że się bała. Z wyrazu twarzy Eleazara nie
była w stanie wyczytać niczego konkretnego, ale…
Czasami po prostu lepiej nie widzieć.
– Nie wiem,
co myśleć – oznajmił w końcu wampir. Beatrycze ze świstem wypuściła
powietrze. – Pozwolisz, że podejdę bliżej? To takie dziwne, ale…
Zdobyła się
wyłącznie na to, by skinąć głową. Podniosła się z krzesła, pozwalając, by
wampir błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość. Przynajmniej nie poruszał się
z zawrotną prędkością, po prostu stając naprzeciwko niej i wciąż uważnie
lustrując wzrokiem jej twarz. Uśmiechnął się uspokajająco i nawet spróbowała
odwzajemnić gest, ale czuła, że wyszło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując –
marnie.
Nie
zaprotestowała, gdy jak gdyby nigdy nic ujął ją za rękę. Uścisk miał pewny i na
swój sposób kojący, co Beatrycze przyjęła z ulgą. Ufała mu, być może
dlatego, że dla jej bliskich był kim ważnym. Tak czy siak, Eleazar po prostu
nie wyglądał jej na kogoś, kto miałby złe zamiary.
– Nie
spotkałem się z czymś takim – przyznał w końcu, starannie dobierając
słowa. – Nawet wtedy, gdy pierwszy raz zobaczyłem Bellę. Blokowała mnie wtedy –
dodał, uśmiechając się szerzej.
– Mam
rozumieć, że też to robię? – rzuciła bez przekonania.
Czy powinna
mieć z tego powodu wyrzuty sumienia? Czy w ogóle dało się mieć do
siebie pretensje o coś, na co tak naprawdę nie miało się wpływu…?
– Nie do
końca. W twoim wypadku jak najbardziej coś wyczuwam. – Zawahał się na
moment. – I zarazem nie czuję niczego.
– Wybacz,
ale to bez sensu – oznajmiła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie chciała
ująć sprawy w aż tak bezpośredni sposób, ale nie mogła się powstrzymać. Od
Eleazara doczekała się wyłącznie melodyjnego śmiechu i to wystarczyło, by
pojęła, że nie miał jej tych słów za złe.
– To prawda.
Jak wspomniałem, pierwszy raz spotykam coś takiego. Zwykle wiem jak nazwać
zdolności, które dostrzegam, ale u ciebie… Cóż, w istocie brzmi to
bez sensu – przyznał, starannie dobierając słowa. – Zabrzmi to dziwnie, ale to
brzmi jakbyś zarazem jakieś miała, jak i nie dysponowała absolutnie
żadnymi.
– Hm… To
chyba ma więcej sensu niż się wydaje – zauważył mimochodem Emmett.
Eleazar
spojrzał na niego z zaciekawieniem. Wciąż ściskał dłoń Beatrycze, zupełnie
jakby poprzez fizyczny kontakt liczył na to, że nagle wszystko stanie się
jaśniejsze.
– Doprawdy?
– Właśnie
nad tym pracowaliśmy – wyjaśnił pośpiesznie Cammy, decydując się postawić
sprawę jasno. Oparł się o krzesło, jakby od niechcenia wodząc wzrokiem po
zebranych w kuchni nieśmiertelnych. – Beatrycze najwyraźniej pożycza
zdolności osób, których rzeczy posiada. Właśnie próbowaliśmy eksperymentować z telepatią.
– O mój
Boże.
Tym razem
Eleazar nawet nie próbował ukrywać zaskoczenia. W końcu ją puścił, cofając
się tak gwałtownie, że przez moment pomyślała nawet, że niewiele brakowało, by
potknął się o własne nogi. Otworzył i zaraz zamknął usta, nie będąc w stanie
dodać niczego więcej. Jego reakcja wystarczyła, by niepokój Beatrycze powrócił i to
ze zdwojoną siłą, nagle wydając się mieć o wiele więcej sensu, aniżeli do
tej pory przypuszczała.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie na krawędzi blatu. W ostatniej chwili zapanowała nad sobą
na tyle, by w przypływie emocji przypadkiem nie połamać stołu. Spróbowała
nad sobą zapanować, ale to okazało się trudne, o ile w ogóle miało
rację bytu.
To nie
powinno być tak. Od początku wiedziała, że te zdolności nie były normalne – i to
nie tylko dlatego, że tak bardzo przypominały te, którymi dysponowała Isobel.
Poruszając
się trochę jak w transie, ciężko opadła na krzesło. Czuła, że coś było nie
tak, choć nie potrafiła tego sprecyzować. Wiedziała jedynie, że dotychczas
uśmiechnięty gość nie tylko się spiął, ale wyraźnie spoważniał, wytrącony czymś
z równowagi.
– Eleazarze?
Nie była
pewna, która z kobiet wypowiedziała imię wampira – Alice czy Rosalie. Zauważyła
jedynie, że nieśmiertelny drgnął, po czym wydał z siebie coś z pogranicza
jęku i westchnienia.
– Wybaczcie
– zreflektował się pośpiesznie. – Ale to naprawdę nie wygląda dobrze. Nie w tej
sytuacji, bo… – Nerwowym gestem przeczesał włosy palcami. Nagle zaczął
niespokojnie krążyć, wyraźnie mając problem z tym, by ustać w miejscu.
– Kiedy jeszcze służyłem Volturi, Aro wielokrotnie rozwodził się nad czymś
podobnym. To były tylko nasze gdybania, ale… To po prostu źle wygląda. – Choć
próbował brzmieć spokojniej, może nawet kojąco, zdecydowanie mu to nie wyszło. –
Już i tak mieliście konflikt z Volturi. Po balu wszyscy zaczęli
mówić, chociaż naturalnie nikt nie wie, co tak naprawdę stało się podczas tego
balu… Ale plotki były różne. Teraz z kolei w rodzinie pojawia się kolejna
osoba, na dodatek tak obdarzona i…
– I? –
padło od strony drzwi. – Podziel się z nami plotkami, proszę. Nie ukrywam,
że jestem ciekaw.
Rafael jak
gdyby nigdy nic wszedł do kuchni. Beatrycze nie zauważyła go wcześniej, choć
nie miała pojęcia, jak mogło do tego dojść – przeoczenie demona wydawało się
dość problematyczne. Cóż, zdecydowanie nie w sytuacji, w której nawet
nie próbował ukrywać tego, kim naprawdę był.
Demon bez
większego problemu wyminął Jocelyne, podchodząc bliżej. Przystanął wystarczająco
blisko, by Beatrycze niemalże otarła się o jego lśniące, czarne skrzydła –
aż nazbyt wyraźne, obecne i…
Była gotowa
przysiąc, że Eleazar pobladł, choć w przypadku wampira nie powinno być to
możliwe.
– O mój
Bo… – zaczął raz jeszcze, ale tym razem nie miał okazji dokończyć.
– Zły
kierunek – uprzytomnił go niemalże łagodnym tonem serafin. – Przynajmniej za
zwyczaj odwołują się przy mnie do tego drugiego. – Uśmiechnął się w nieco
cierpki, wymuszony sposób. – Więc? Zaciekawiłeś mnie – stwierdził, ujmując się
pod brodę.
Odpowiedziała
mu wymowna, pełna napięcia cisza. Eleazar po prostu stał i patrzył,
zupełnie jakby miał przed sobą ducha. W zasadzie Beatrycze podejrzewała,
że łatwiej byłoby mu zaakceptować obecność niespokojnej duszy niż demona, o ile
to w ogóle było możliwe.
Zgaduję, że o nim Carlisle akurat nie
wspomniał…, doszedł ją ponownie mentalny głos Camerona. Nie miała pewności,
czy wampir zwracał się do niej specjalnie, czy może w roztargnieniu
zapomniał zerwać połączenie.
– To jest…
Myślałem… – Eleazar z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Ale…
Rafa znów
jedynie się uśmiechnął.
– Akurat te
plotki nie są aż tak bezużyteczne, jak sądzisz. Sam wolę oficjalne wersje, ale
zawsze dobrze wiedzieć, jaką zadowalają się postronni… – Demon wzruszył
ramionami. – Aczkolwiek nie zgadzam się, że to ja byłem przyczyną wszystkich złych
rzeczy, które miały miejsce tamtego wieczora. Powiedziałbym raczej, że każdy dostał
to, na co zasłużył.
Mówił
spokojnym, wręcz pogodnym tonem, zupełnie jakby dyskutowali o czymś
absolutnie niewartym większej uwagi. Wciąż z uwagą wpatrywał się
Eleazarowi, wydając się nie tylko lustrować myśli mężczyzny, ale też oceniać
jego intencje.
– Rafa, co
ty…? – Elena pojawiła się gdzieś za plecami męża. Powiodła wzrokiem dookoła, po
czym uniosła brwi, wymownie spoglądając na gościa. – O. Cześć, wujku.
Nie
odpowiedział jej. W zasadzie patrząc na twarz Eleazara, Beatrycze nagle zwątpiła
w to, czy w ogóle był w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowo.
Był. Dużo
później, po kilku kolejnych, ciągnących się w nieskończoność chwilach, ale
jednak.
– To nie
ma… sensu – jęknął i zabrzmiało to tak, jakby próbował przekonać samego
siebie. – Demony. Myślałem, że… Nie powiedzieliście słowa, że…
– Hm, chyba
mi lepiej. Nie tylko mnie pominięto – rzuciła w zamyśleniu Elena.
Wampir
nawet na nią nie spojrzał. Całą uwagę poświęcał Rafaelowi.
– Nie. –
Jeszcze bardziej energicznie potrząsnął głową. – Nie, nie, nie. To przecież…
–
Słyszeliśmy to już. A ja jednak tu stoję, więc przestań zaprzeczać. To
trochę męczące – stwierdził z rozdrażnieniem Rafael. – Odwykłem do
ukrywania się. Zresztą mam wrażenie, że w obecnej sytuacji to zbędne –
dodał, przenosząc wzrok na Elenę. – Rodziny ciąg dalszy, lilan?
– Tak jakby
– przyznała z wahaniem dziewczyna. – Eleazar jest w porządku. No i to
on powiedział mi, co potrafię.
– Ach…
Tyle że wampir
zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto podzielał ich entuzjazm. Wręcz
przeciwnie – zdaniem Beatrycze sprawiał wrażenie kogoś, kto najchętniej
natychmiast by się ewakuował. Jeśli miała być szczera, wcale mu się nie
dziwiła. Gdyby była na jego miejscu, zdecydowanie chciałaby uciec.
A przecież
nadal nie rozumiał wszystkiego.
– Wszystko
jest w porządku. Rafael po prostu… – rzuciła uspokajającym tonem Esme.
Przynajmniej próbowała, bo do jej głosu momentalnie wkradły się wątpliwości.
Zrobiła krok ku wampirowi, wyciągając rękę w jego stronę, ale w ostatniej
chwili zrezygnowała z ułożeniem dłoni na jego ramieniu. – To
skomplikowane.
– Myślisz? –
Mężczyzna w pośpiechu przeniósł na nią wzrok. – Mówiłem ci, że słyszałem
to i owo. W tym to, że skrzydlata istota wymordowała połowę straży
przybocznej, ale w to nie uwierzyłem. Myślałem, że to najmniej prawdopodobna
część tego wszystkiego i… – Urwał, nie będąc w stanie dodać niczego
więcej.
– Zazwyczaj
nie robię takich rzeczy. Nie, jeśli nie muszę – wtrącił sam zainteresowany. Rafael
zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto jakkolwiek przejmował się widokiem
przerażonego wampira. Przeciwnie – Beatrycze miała wrażenie, że nadmiar emocji
jedynie bardziej go drażnił. – Jak wspomniałem, każdy zasłużył na to, co go
spotkało, więc…
– Więc
jednak – wyrwało się Eleazarowi. – To znaczy…
– Czy
kogokolwiek zabiłem? To w tym najbardziej szokujące? – żachnął się demon. –
Jakby w tym świecie każdy prędzej czy później nie był do tego zmuszony…
Ten argument
zamknął wampirowi usta. Z drugiej strony, może zrobiła to sama bliskość
Rafaela, zwłaszcza że Denalczyk wciąż z niedowierzaniem przypatrywał się
złożonym na plecach demona skrzydła. I Elenie, która w pośpiechu
podeszła bliżej, stanowczo zaciskając dłonie na ramieniu męża. Trudno było stwierdzić
czy po prostu się za nim chowała, czy może próbowała powstrzymać przed
zrobieniem czegoś głupiego, ale jedno było pewne – sam ten gest był niczym
dolanie oliwy do ognia. To, że demon jak gdyby nigdy nic znajdował się w domu,
tym bardziej.
Rafael nie
pozwolił sobie na zbyt długie trwanie w ciszy. Całkowicie obojętny na
wciąż odczuwalne napięcie, odezwał się ponownie.
– Nie chcę
wnikać w to, kogo zapraszacie do domu, aczkolwiek… wyczuwam kłamstwo na
kilometr. Albo niedopowiedzenia. – Demon uśmiechnął się w nieco wymuszony
sposób. – Wasz przyjaciel – oznajmił z naciskiem, nie szczędząc sobie
złośliwości – ma wieści. I lepiej dla niego, żeby powiedział wszystko, co
wie, zanim sam mu w tym pomogę…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz