13 maja 2019

Dwieście osiemdziesiąt pięć

Beatrycze
Wiedziała, że spokój był złudny. Rozumiała to aż nazbyt dobrze jeszcze przed pojawieniem się w domu Miry, a obecność demonicy jedynie utwierdziła ją w tym przekonaniu. Swoją drogą fakt, że kobieta najwyraźniej zamierzała udawać, że nie istnieje i że jakiś czas temu wcale nie nakłaniała Beatrycze to zrobienia czegoś, czego wszystkim przyszłoby pożałować, był trochę zabawny. To było tak, jakby żałowała, chociaż wampirzyca podejrzewała, że wymuszenie na Miriam wyrzutów sumienia, graniczyło z cudem.
Mimo wszystko czuła się tak, jakby ścigała się z czasem – i to pomimo tego, że nieobecność Lawrence'a i Carlisle'a sprawiała, że ten wydawał się stać w miejscu. To była dziwna zależność, której nigdy nie miała zrozumieć. Śmierć Huntera uświadomiła jej, że kolejne sekundy jednak mijały, na dodatek wtedy, kiedy to wydawało się niemożliwe. Nie mogła pozwolić sobie na rozluźnienie, a jednak…
Czekanie było męczące. I dawało fałszywą nadzieję, której może i nie przejmowała, ale w którą chcąc nie chcąc zaczynała wierzyć. Jak znała Ciemność, to była celowa, przewidywalna, ale zaskakująco skuteczna zagrywka.
Wciąż z nimi igrał, ale próbowała to ignorować. O wiele bardziej zresztą przerażało ją to, co się stanie, gdy w końcu przejdzie do rzeczy.
Wyjazd Aldero był zaskoczeniem, chociaż podejrzewała, co się za tym kryło. Elena snuła się po domu jak struta, co samo w sobie było jak aż nazbyt jasna wskazówka. Już jako duch Beatrycze widziała dość, by wiedzieć, że relacje tej dwójki były… skomplikowane. Cóż, na pewno z perspektywy Ala, bo intencje Eleny od początku były oczywiste. Martwiło ją to – trudno żeby nie, skoro na każdym kroku powtarzali sobie, by trzymać się razem – ale prawda była taka, że wampir w Mieście Nocy był bezpieczniejszy bardziej niż którekolwiek z nich.
Ona za to więcej czasu spędzała z Cameronem, zwłaszcza że ten najwyraźniej wziął sobie do serca słowa Lawrence'a. Nie żeby L. faktycznie mu coś zrobił, gdyby było inaczej, chociaż…
Nie, to wcale nie tak, że bywał aż do tego stopnia nadwrażliwy, prawda?
Tak czy siak, bliskość chłopaka była Beatrycze na rękę i to z dość konkretnego powodu. Incydent z Hunterem jedynie utwierdził ją w przekonaniu, że powinna wziąć sprawy w swoje ręce i zamiast czekać na męża, poprosić o pomoc telepatę. Co prawda nie czuła się dobrze z myślą o tym, że miałaby po raz kolejny wykorzystać akurat Cammy'ego, ale…
– Hej.
Uśmiechnęła się, gdy tylko na nią spojrzał. Natychmiast przerwał przerzucanie podręczników i udawanie, że w ogóle wybierał się do liceum. Beatrycze nie pamiętała, by ktokolwiek myślał tutaj o szkole, przynajmniej od czasu jej przemiany. Dobrze wiedziała, że Cammy starał się tylko przez wzgląd na Esme, a koniec końców i tak nie miał dotrzeć do liceum. Co prawda była jeszcze Claire, ale i dziewczyna nie pojawiła się u nich razu od chwili powrotu do Seattle. W którymś momencie udawanie ludzi i normalne życie zeszło na dalszy plan, a Beatrycze po raz kolejny zamierzała to zakłócić.
– Już myślałem, że to Esme. – Cameron uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. – To znaczy… Sama wiesz. W teorii wychodzę.
– Do Shannon – dopowiedziała ze spokojem, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Prawda była taka, że od jakiegoś czasu czuła na nim jej zapach. To o niczym nie świadczyło – co najwyżej o tym, że mógłby przebywać w jej domu albo wpaść na dziewczynę na szkolnym korytarzu – ale i tak dało Beatrycze do myślenia. Wyostrzone zmysły bywały przydatne, a do tego nader interesujące dla kogoś, kto wciąż próbował się z nimi oswoić.
Cammy zesztywniał. Niewiele brakowało, żeby upuścił torbę.
– Ja wcale nie…
– Przecież o nic cię nie oskarżam – zapewniła, nie przestając się uśmiechać. Ta reakcja była równie rozkoszna, co i wtedy, gdy zbytnio zapędziła się w ocenie tego, jak miały się jego relacje z Leą. – Też nie miałabym głowy do tego, żeby się uczyć… No, nie takich rzeczy – dodała, lekko przekrzywiając głowę.
– Takich, znaczy jakich? Bo nie wiem czy wiesz, ale w sumie trafiłaś w sedno. – Zawahał się na moment. Nerwowo rozejrzał się po pokoju, jakby w obawie przed tym, że ktoś ich usłyszy. – Pomagam Shanny od jakiegoś czasu. I nie, to zdecydowanie nie są… normalne lekcje – dodał, starannie dobierając słowa.
– Och.
Nie tego się spodziewała. Ich spotkania co prawda były dla niej oczywiste, zresztą tak jak i to, że niekoniecznie docierał do liceum, jednej wersji trzymając się wyłącznie po to, by uspokoić Esme, ale… Potrząsnęła głową, wciąż zaskoczona. O ile dobrze pamiętała, Shannon zdecydowanie miała problem, przy którym mogłaby potrzebować pomocy. Tym bardziej lekcji, chociaż sama zainteresowania nieszczególnie się do nich paliła. Tyle przynajmniej wiedziała Beatrycze, opierając się na tym, co usłyszała na temat treningu, który zorganizował Damien. Z Shannon i jej krzykiem sprawy miały się w nieco mniej optymistyczny sposób.
Cameron westchnął, po czym w końcu odrzucił torbę na bok, robiąc miejsce na łóżku. Samo jego spojrzenie wystarczyło, by zorientowała się, że chciał porozmawiać, a kiedy dodatkowo kiwnął ręką w jej stronę, nie pozostało jej nic innego, jak tylko podejść bliżej. Nawet się nie zawahała, pośpiesznie pokonując dzielącą ich odległość i siadając tuż obok.
– No, dalej – rzuciła zachęcająco, krzyżując ramiona na piersiach. – Jestem dobra w trzymaniu tajemnic.
Jedynie wywrócił oczami. Uśmiechnął się, ale było w tym coś wymuszonego, jakby podejrzewał, że jej wizyta była czymś więcej, niż typowo towarzyskim spotkaniem.
– Nie wiem czy to mnie uspokaja, czy martwi – stwierdził, mierząc Beatrycze wzrokiem. – Ale niech ci będzie. Ja i Shannon… Nie wiem czy nie skłamię, jeśli powiem, że dobrze nam idzie, ale trudno. Na pewno jest lepiej niż wcześniej. – Wzruszył ramionami. – Chyba. Chociaż zdecydowanie lepiej ćwiczyć z daleka od okien i ludzi.
– Ale?
Musiała o to zapytać. Nie chciała wyjść na pesymistkę, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że sprawy nie miały się w aż tak pozytywny, kolorowy sposób, jak mogłoby się wydawać. Może przesadzała, ale była gotowa przysiąc, że zdążyła choć trochę poznać Cammy'ego.
– Ale – podjął niechętnie – Shannon dalej w siebie wątpi i regularnie narzeka na to, że kiedyś mnie zabije. Nie przypadkiem – dodał, a Beatrycze prychnęła.
– A ma powody? Jesteś tyranem czy…?
– Ja po prostu w nią wierzę. – Znów westchnął, wznosząc przy tym oczy ku górze. – Nie, serio. Dalej uważam, że mogłaby to opanować równie dobrze, co i ja moc. Dźwięk to nie telepatia, jasne, ale da się go ukierunkować, więc… Ehm, tak sądzę. Wyobraź sobie, że w tej chwili Damien wtrąca tu coś mądrego, co brzmi bardziej sensownie niż moje gdybanie – mruknął, po czym ciągnął dalej, ignorując jej rozbawienie. – Czytałem to i owo. Z fizyką mi nie po drodze, ale im dłużej myślę o dźwięku, tym bardziej przypomina mi telepatię. Kiedy blokuję się przed Shannon, to tak jakbym osłaniał się przed falą uderzeniową, więc… Och, bredzę od rzeczy, prawda?
Beatrycze obserwowała go w milczeniu, wciąż zamyślona. W odpowiedzi jedynie potrząsnęła głową, bynajmniej nie dlatego, że nie miała pojęcia, o czym próbował do niej mówić. Tak naprawdę ją zadziwiał i to w sposób, który jak najbardziej uznawała za pozytywny.
– Ani trochę. Nie znam się na telepatii, ale skoro ty dostrzegasz podobieństwo, jakieś musi być. Shannon po prostu… – Zawahała się, szukając odpowiednich słów. – Potrzebuje czasu – powiedziała w końcu. – Tak sądzę, bo nawet jej nie poznałam. Ale obserwowałam dużo, kiedy Joce… – Potrząsnęła głową. – Nieważne. Ta dziewczyna jest silna, ale uparta, a z takimi osobami ciężko się pracuje. Ale tobie pewnie się uda.
– A co to niby miało znaczyć?
Uniosła brwi.
– To, że mi się uda. Co to za ton? – nie dawał za wygraną. – Ej, Beatrycze… – obruszył się, bo zamiast mu odpowiedzieć, zaczęła się podnosić.
– Absolutnie żaden. Uważam po prostu, że czasem potrzeba pozytywnej osoby – oznajmiła z przekonaniem. Jak Lei… Nie zabiła cię, a czasem nawet się uśmiechnęła. Sam wiesz o co chodzi, dodała w myślach, ale te słowa zachowała dla siebie. Pozostawało jej mieć nadzieję, że Cameron nie próbował siedzieć jej w głowie. – A skoro w temacie nauki jesteśmy, to przyszłam do ciebie, bo mam prośbę. Nie wiem tylko, czy w tej sytuacji powinnam, ale…
– Za bardzo kluczysz. Prawie jak Elena.
Przez chwilę miała ochotę się roześmiać – w nieco nerwowy sposób, ale jednak. Miała uznać to za przytyk czy komplement? W gruncie rzeczy chyba wcale nie chciała tego wiedzieć.
Westchnęła przeciągle, po czym z wolna zwróciła się do Camerona. Obserwował ją czujnie, jakby w obawie, że nagle znów usłyszy coś co najmniej szalonego, prawie jak wtedy, gdy zaczęła błagać go o wyjazd do Chianni. Dlaczego nie, prawda? Może faktycznie była w jego oczach na tyle szalona, by akurat teraz zaproponować kolejną wycieczkę nie tylko do innego kraju, ale od razu na sąsiedni kontynent.
Wciąż uważnie obserwując wampira, sięgnęła do kieszeni, by wyjąc stamtąd obrączkę od Lawrence'a. Rozprostowała palce, pozwalając, by niewielki krążek zalśnił w świetle rzucanym przez zapaloną lampkę. Na zewnątrz zdążyło zrobić się jasno, ale jak zwykle ciężkie, zasnuwające niebo chmury skuteczni psuły efekt. Cammy i tak zaciągnął zasłony, z oczywistych względów woląc nie ryzykować spotkania ze słonecznym blaskiem.
– Hm… – Przez twarz wampira przemknął cień. – Mam ci gratulować? To znaczy…
– Nie bądź śmieszny. Jeden ślub naprawdę mi wystarczy – zapewniła pośpiesznie. – Zwłaszcza że teraz w końcu o nim pamiętam. Teraz nie byłoby tak samo – dodała w zamyśleniu.
W zasadzie nie wyobrażała sobie tego. Nic nie oddałoby jej tamtej atmosfery, średniowiecznego Londynu i poczucia, że robiła coś ważnego. Ten świat był głośny, zbyt nowoczesny i wciąż  jej obcy. I chociaż perspektywa wzięcia śluby w rodzinnym gronie była kusząca, Beatrycze nie miała pewności, czy oby na pewno tego chciała. Inna sprawa, że L. najpewniej miałby na sumieniu co najmniej kilka istnień, zanim zdołaliby cokolwiek zorganizować.
– Powiedz to Alice – mruknął Cammy, tym samym trafiając w sedno.
Zaśmiała się nerwowo. Jakoś nie wątpiła, że tej dziewczynie nie przeszkadzałoby nawet to, że mieli na karku niebezpiecznego Łowcę.
– Może kiedyś, bo nie o to chodzi. Chociaż pierścionek dostałam od L. – Spojrzała swojemu rozmówcy w oczu. – Oficjalnie tylko mi go pożyczył.
W pierwszej chwili nie doczekała się żadnej konkretnej reakcji. Dopiero po chwili oczy Camerona rozszerzyły się nieznacznie, gdy pojął pełen sens jej słów.
– Och…
Beatrycze zacisnęła palce wokół obrączki, po czym z wolna przesunęła się naprzód. Wampir nie zaprotestował, gdy jak gdyby nigdy nic chwyciła go za rękę.
– Właśnie. Myślałam o tym, żeby poćwiczyć, ale… Cóż, L. nie ma, a ja nie wiem, co robić. Powiedziałeś, że uczysz Shannon, więc…
– Żadnych szalonych wyjazdów? Zero zwiedzania Włoch, Anglii czy… Hm, Bora Bora? Jak ginąc to z fajnymi wspomnieniami – stwierdził, jak nic świetnie bawiąc się jej kosztem.
– Cammy! – jęknęła i spróbowała uderzyć go w ramię, ale w porę uskoczył. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ze swoją siłą, mogła z powodzeniem pogruchotać mu kości. – To nie fair! No i pomożesz mi czy nie?
– Pojechałem z tobą to Chianni. Czego się spodziewasz?
Odetchnęła. To wciąż nie była konkretna odpowiedź, ale w jakiś pokrętny sposób tłumaczyła wszystko. Kto wie, może nawet powinna mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, ale wcale ich nie czuła. Uwielbiała Camerona, a skoro do tego wszystkiego chciał jej pomagać, tym lepiej.
– Dziękuję. Nie wiem już, co robić, więc… – Wzruszyła ramionami. Spróbowała się uśmiechnąć, ale czuła, że tym razem wyszło jej to dość marnie. – Postaram się wierzyć w siebie bardziej od Shannon – dodała, ale doczekała się jedynie wymownego prychnięcia.
– W to akurat nie wątpię. No i będziesz mogła powiedzieć babci, że naprawdę próbowałem wybrać się do szkoły… Bo oczywiście pomocy potrzebujesz na już, prawda?
Nawet nie czekał na odpowiedź. Wyraźnie się ożywił, w następnej sekundzie bezceremonialnie ruszając z miejsca i zaczynając niespokojnie krążyć po pokoju. Uniosła brwi, spoglądając na niego z powątpiewaniem, kiedy tak po prostu zaczął przetrząsać jedną z szafek.
– Ehm… Cammy? – rzuciła z wahaniem. – Co ty robisz? – nie dawała za wygraną, ale on nawet na nią nie spojrzał.
– O, mam. Popatrz.
Miała zaledwie ułamek sekundy, by pochwycić drobiazg, który bezceremonialnie cisnął w jej stronę, ale to wystarczyło. Zacisnęła palce wokół czegoś małego, przyjemnie mięciutkiego i… różowego. Przypominało puchatą kulkę, ale kiedy przyjrzała się dokładniej i odwróciła przedmiot w odpowiednią stronę, dostrzegła, że to serce – puszyste, uśmiechnięte i z parą wielkich, wpatrzonych w nią oczu.
– Co do…?
– Nazywa się Puszek. No i całkiem ładnie gra, jeśli nacisnąć go w odpowiednim miejscu. Sama słodycz, prawda? – Cammy parsknął śmiechem, widząc jej minę. – To dla Shannon. Za kilka dni walentynki.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. To była jedna z wielu nowoczesnych tradycji, których nie potrafiła zrozumieć, może dlatego, że dotychczas mogła co najwyżej obserwować je z zaświatów. To było dziwne, kiedy wszędzie nagle zaczynały dominować serduszka, pluszaki i cała ta rzekomo miłosna otoczka. Ludzie mówili o świecie miłości, co brzmiało co najmniej dziwnie. Dobra bogini, zupełnie jakby ten jeden raz w roku ktoś przypominał sobie o tym, że trzeba kochać!
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Chwilę jeszcze wpatrywała się w pluszaka, nagle zaczynając czuć się nieswojo przez parę wpatrzonych w nią plastikowych oczu.
– Shannon na pewno będzie miło – zaczęła w końcu – i w ogóle jest bardzo ładny, ale… Ehm, to jakaś sugestia dla mnie?
Cammy zamrugała, po czym spojrzał na nią w nieco skonsternowany sposób.
– Co? Och, nie. Nie – zreflektował się pośpiesznie. – Po prostu na razie ja go mam, więc jest mój. Powiedziałaś, że L. pożyczył ci pierścionek i tak sobie pomyślałem… Wiesz, później skombinuję coś innego, ale na razie musi wystarczyć Puszek.
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Mocniej zacisnęła palce na pluszaku, w ostatniej chwili powstrzymując się od ciśnięciem maskotką gdzieś w kąt. Żartował sobie?
– Weź go – jęknęła, w pośpiechu pokonując dzielącą ich odległość. Przez moment poczuła się tak, jakby w rękach trzymała tykającą bombę. – Cammy, poważnie! Zanim przypadkiem rozniosę dom.
Spojrzał na nią w nieco pobłażliwy sposób. W najmniejszym wypadku nie wyglądał na przejętego.
– Telepatia nie jest aż tak nieprzewidywalna. Gdyby było inaczej, dzieciaki pozabijałyby nas wszystkich w okresie dojrzewania – stwierdził ze spokojem. – Spójrz na Joce.
– Nie przyjmę kolejnego daru, skoro…
Również tym razem nie dał jej dokończyć.
– Jaka to różnica, skoro i tak będę cię uczył? Zdolności moje i Lawrence'a poniekąd się uzupełniają. – Chłopak uśmiechnął się blado. – Przynajmniej przy tobie nie będę musiał udawać, że wiem, co robię. Jeśli będę twierdził, że to jak z telepatią, naprawdę tak będzie. No i… Wiesz, to takie głupie, że nie wpadłem na to wcześniej – stwierdził, raptownie poważniejąc. – Rafael powiedział, żebyśmy trzymali się razem, najlepiej blisko telepaty, prawda? Czy mogę zapewnić ci bezpieczeństwo bardziej, niż sprawiając, że sama staniesz się telepatką?
To wciąż brzmiało jak marny żart. Jak czysta abstrakcja – coś, w co za żadne skarby nie potrafiła uwierzyć. Tkwiła w bezruchu, z niedowierzaniem spoglądając na Camerona i wciąż ściskając w dłoniach tę przeklętą maskotkę. Podświadomie niemalże czekała na moment, w którym wydarzy się coś niewłaściwego, tak jak wtedy, gdy miała na sobie sukienkę Alice albo wcześniej, nosząc kurtkę Jaspera, jednak kolejne sekundy mijały, a wszystko wydawało się być w porządku. Nie czuła się jakkolwiek inaczej, może pomijając to, że dosłownie drżała od nadmiaru emocji.
Nie chciała tego. Ani takiej odpowiedzialności, ani tego, by wszyscy wokół po raz kolejny musieli się poświęcać z jej powodu. Tym bardziej nie oczekiwała od Cammy'ego tego, by dzielił się z nią swoich darem albo czuł odpowiedzialny za to, czy była bezpieczna. Już w przypadku L. ten gest wytrącił ją z równowagi, a teraz…
– Dziękuję.
Tylko na tyle było ją stać. Zareagowała instynktownie, w jednej chwili wciąż się w niego wpatrując, a w następnej bezceremonialnie zarzucając mu ramiona na szyję. Wtuliła się w jego tors, przez moment niepewna, kto kogo w ten sposób pocieszał. Chciała podziękować, ale tak naprawdę miała wrażenie, że szukała poczucia bezpieczeństwa – jakiegokolwiek znaku, że wszystko było w porządku, a ona postępowała słusznie.
Cameron po prostu odwzajemnił uścisk. Tym razem nie pojawił się nikt, kto by im przerwał albo w jakikolwiek sposób sprawił, by sytuacja stała się niezręczna.
– Nie dziękuj, tylko chodź. Chociaż wciąż myślę, w jaki sposób to zorganizować – dodał po chwili zastanowienia. Nie zaprotestowała, kiedy poluzował uścisk, odsuwając się o kilka kroków. – Może od podstaw. W sumie mógłbym skoczyć po Joce.
– Po Joce? – powtórzyła, unosząc brwi. – Po co?
– Bo pewnie nie miałaby nic przeciwko, by trochę z nami posiedzieć. Sama się przekonasz – wyjaśnił ze spokojem. – O ile dasz radę, kiedy będzie obok. Jeśli masz jakieś wątpliwości…
– Nie.
To było kłamstwo, bo wątpliwości towarzyszyły jej niemalże przez cały czas, ale zdecydowała się zachować tę uwagę dla siebie. Zawsze chciała zobaczyć Jocelyne, zresztą zdążyła się przekonać, że dziewczyna z łatwością ukrywała swoją obecność, w tym również zapach krwi. Cammy z kolei nie był na tyle szalony, by kazać jej z kuzynką walczyć, więc mogła przynajmniej udawać, że wszystko było w porządku.
– Świetnie. Więc skoczę po Joce i wtedy wszystko wam wyjaśnię – zaproponował, ruszając ku drzwiom.
– Czekaj – zaoponowała, dosłownie materializując się tuż obok i chwytając go za rękę. Spojrzał na nią w roztargnieniu, zwłaszcza że w rękę pośpiesznie wcisnęła mu pluszaka. – Weź go na razie. Nie chcę z nim siedzieć.
– Powiedziałem już przecież, że nie zrobisz niczego… – zaczął, ale Beatrycze jedynie potrząsnęła głową. Nie zamierzała tego słuchać.
– Nie zostanę z tym twoim Puszkiem, jasne? – powtórzyła niemalże zdesperowanym tonem. – Po pierwsze, on się na mnie patrzy… Naprawdę dziwnie patrzy – dodała z naciskiem. Kąciki ust wampira drgnęły, unosząc się ku górze. – A po drugie, z moim szczęściem pewnie jednak coś zrobię, więc… No weź go! – jęknęła, bo jeszcze kiedy mówiła, Cameron bezceremonialnie wybuchnął śmiechem.
– Dziwnie się patrzy – powtórzył, nawet nie próbując ukrywać zaskoczenia. Przynajmniej wziął od niej maskotkę i jakby od niechcenia rzucił ją na łóżko. – O słodka bogini…
Zacisnęła usta. Miała ochotę na niego warknąć, ale w porę powstrzymała się, zwłaszcza że wciąż uważała to za dziwne. Chwilami wciąż przerażała samą siebie zarówno zmiennymi nastrojami, jak i reakcjami, które jeszcze jakiś czas temu nawet nie przyszłyby jej do głowy. Normalne osoby nie warczały na siebie. Ba! Ludzie zdecydowanie nie powinni być w stanie wydawać z siebie takich dźwięków.
Tyle że ona nie była człowiekiem.
Już nie.
– Uspokój się, co? W kuchni mamy krew. – Tym razem Cammy zabrzmiał o wiele spokojniej i bardziej rzeczowo niż wcześniej. – Nie szalej, tylko na mnie zaczekaj. Zobaczysz, że będzie dobrze.
Zdobyła się wyłącznie na skinięciem głową. Przystanęła w korytarzu, w milczeniu odprowadzając chłopaka wzrokiem. Kiedy zniknął jej z oczu, poczuła się dziwniej niż do tej pory, zamiast podekscytowania, czując wyłącznie narastający niepokój. Nie tak to sobie wyobrażała. Już sama hipnoza brzmiała dziwnie, a jeśli dodać do tego telepatię…
Spuściła wzrok. Na powrót wyjęła z kieszeni obrączkę, przez dłuższą chwilę obserwując znajomy, lśniący łagodnie krążek.
Zupełnie jakby cokolwiek z tego, co zrobisz, miało wystarczyć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa