
Beatrycze
Wiedziała, że spokój był
złudny. Rozumiała to aż nazbyt dobrze jeszcze przed pojawieniem się w domu
Miry, a obecność demonicy jedynie utwierdziła ją w tym przekonaniu.
Swoją drogą fakt, że kobieta najwyraźniej zamierzała udawać, że nie istnieje i że
jakiś czas temu wcale nie nakłaniała Beatrycze to zrobienia czegoś, czego
wszystkim przyszłoby pożałować, był trochę zabawny. To było tak, jakby
żałowała, chociaż wampirzyca podejrzewała, że wymuszenie na Miriam wyrzutów
sumienia, graniczyło z cudem.
Mimo
wszystko czuła się tak, jakby ścigała się z czasem – i to pomimo
tego, że nieobecność Lawrence'a i Carlisle'a sprawiała, że ten wydawał się
stać w miejscu. To była dziwna zależność, której nigdy nie miała
zrozumieć. Śmierć Huntera uświadomiła jej, że kolejne sekundy jednak mijały, na
dodatek wtedy, kiedy to wydawało się niemożliwe. Nie mogła pozwolić sobie na
rozluźnienie, a jednak…
Czekanie
było męczące. I dawało fałszywą nadzieję, której może i nie
przejmowała, ale w którą chcąc nie chcąc zaczynała wierzyć. Jak znała
Ciemność, to była celowa, przewidywalna, ale zaskakująco skuteczna zagrywka.
Wciąż z nimi
igrał, ale próbowała to ignorować. O wiele bardziej zresztą przerażało ją
to, co się stanie, gdy w końcu przejdzie do rzeczy.
Wyjazd
Aldero był zaskoczeniem, chociaż podejrzewała, co się za tym kryło. Elena snuła
się po domu jak struta, co samo w sobie było jak aż nazbyt jasna
wskazówka. Już jako duch Beatrycze widziała dość, by wiedzieć, że relacje tej
dwójki były… skomplikowane. Cóż, na pewno z perspektywy Ala, bo intencje
Eleny od początku były oczywiste. Martwiło ją to – trudno żeby nie, skoro na
każdym kroku powtarzali sobie, by trzymać się razem – ale prawda była taka, że
wampir w Mieście Nocy był bezpieczniejszy bardziej niż którekolwiek z nich.
Ona za to
więcej czasu spędzała z Cameronem, zwłaszcza że ten najwyraźniej wziął
sobie do serca słowa Lawrence'a. Nie żeby L. faktycznie mu coś zrobił, gdyby
było inaczej, chociaż…
Nie, to
wcale nie tak, że bywał aż do tego stopnia nadwrażliwy, prawda?
Tak czy
siak, bliskość chłopaka była Beatrycze na rękę i to z dość
konkretnego powodu. Incydent z Hunterem jedynie utwierdził ją w przekonaniu,
że powinna wziąć sprawy w swoje ręce i zamiast czekać na męża,
poprosić o pomoc telepatę. Co prawda nie czuła się dobrze z myślą o tym,
że miałaby po raz kolejny wykorzystać akurat Cammy'ego, ale…
– Hej.
Uśmiechnęła
się, gdy tylko na nią spojrzał. Natychmiast przerwał przerzucanie podręczników i udawanie,
że w ogóle wybierał się do liceum. Beatrycze nie pamiętała, by ktokolwiek
myślał tutaj o szkole, przynajmniej od czasu jej przemiany. Dobrze
wiedziała, że Cammy starał się tylko przez wzgląd na Esme, a koniec końców
i tak nie miał dotrzeć do liceum. Co prawda była jeszcze Claire, ale i dziewczyna
nie pojawiła się u nich razu od chwili powrotu do Seattle. W którymś
momencie udawanie ludzi i normalne życie zeszło na dalszy plan, a Beatrycze
po raz kolejny zamierzała to zakłócić.
– Już
myślałem, że to Esme. – Cameron uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. –
To znaczy… Sama wiesz. W teorii wychodzę.
– Do
Shannon – dopowiedziała ze spokojem, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Prawda była
taka, że od jakiegoś czasu czuła na nim jej zapach. To o niczym nie
świadczyło – co najwyżej o tym, że mógłby przebywać w jej domu albo
wpaść na dziewczynę na szkolnym korytarzu – ale i tak dało Beatrycze do
myślenia. Wyostrzone zmysły bywały przydatne, a do tego nader interesujące
dla kogoś, kto wciąż próbował się z nimi oswoić.
Cammy
zesztywniał. Niewiele brakowało, żeby upuścił torbę.
– Ja wcale
nie…
– Przecież o nic
cię nie oskarżam – zapewniła, nie przestając się uśmiechać. Ta reakcja była
równie rozkoszna, co i wtedy, gdy zbytnio zapędziła się w ocenie
tego, jak miały się jego relacje z Leą. – Też nie miałabym głowy do tego,
żeby się uczyć… No, nie takich rzeczy – dodała, lekko przekrzywiając głowę.
– Takich,
znaczy jakich? Bo nie wiem czy wiesz, ale w sumie trafiłaś w sedno. –
Zawahał się na moment. Nerwowo rozejrzał się po pokoju, jakby w obawie
przed tym, że ktoś ich usłyszy. – Pomagam Shanny od jakiegoś czasu. I nie,
to zdecydowanie nie są… normalne lekcje – dodał, starannie dobierając słowa.
– Och.
Nie tego
się spodziewała. Ich spotkania co prawda były dla niej oczywiste, zresztą tak
jak i to, że niekoniecznie docierał do liceum, jednej wersji trzymając się
wyłącznie po to, by uspokoić Esme, ale… Potrząsnęła głową, wciąż zaskoczona. O ile
dobrze pamiętała, Shannon zdecydowanie miała problem, przy którym mogłaby
potrzebować pomocy. Tym bardziej lekcji, chociaż sama zainteresowania
nieszczególnie się do nich paliła. Tyle przynajmniej wiedziała Beatrycze,
opierając się na tym, co usłyszała na temat treningu, który zorganizował
Damien. Z Shannon i jej krzykiem sprawy miały się w nieco mniej
optymistyczny sposób.
Cameron
westchnął, po czym w końcu odrzucił torbę na bok, robiąc miejsce na łóżku.
Samo jego spojrzenie wystarczyło, by zorientowała się, że chciał porozmawiać, a kiedy
dodatkowo kiwnął ręką w jej stronę, nie pozostało jej nic innego, jak
tylko podejść bliżej. Nawet się nie zawahała, pośpiesznie pokonując dzielącą
ich odległość i siadając tuż obok.
– No, dalej
– rzuciła zachęcająco, krzyżując ramiona na piersiach. – Jestem dobra w trzymaniu
tajemnic.
Jedynie
wywrócił oczami. Uśmiechnął się, ale było w tym coś wymuszonego, jakby
podejrzewał, że jej wizyta była czymś więcej, niż typowo towarzyskim
spotkaniem.
– Nie wiem
czy to mnie uspokaja, czy martwi – stwierdził, mierząc Beatrycze wzrokiem. –
Ale niech ci będzie. Ja i Shannon… Nie wiem czy nie skłamię, jeśli powiem,
że dobrze nam idzie, ale trudno. Na pewno jest lepiej niż wcześniej. – Wzruszył
ramionami. – Chyba. Chociaż zdecydowanie lepiej ćwiczyć z daleka od okien i ludzi.
– Ale?
Musiała o to
zapytać. Nie chciała wyjść na pesymistkę, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że
sprawy nie miały się w aż tak pozytywny, kolorowy sposób, jak mogłoby się
wydawać. Może przesadzała, ale była gotowa przysiąc, że zdążyła choć trochę
poznać Cammy'ego.
– Ale –
podjął niechętnie – Shannon dalej w siebie wątpi i regularnie narzeka
na to, że kiedyś mnie zabije. Nie przypadkiem – dodał, a Beatrycze
prychnęła.
– A ma
powody? Jesteś tyranem czy…?
– Ja po
prostu w nią wierzę. – Znów westchnął, wznosząc przy tym oczy ku górze. –
Nie, serio. Dalej uważam, że mogłaby to opanować równie dobrze, co i ja
moc. Dźwięk to nie telepatia, jasne, ale da się go ukierunkować, więc… Ehm, tak
sądzę. Wyobraź sobie, że w tej chwili Damien wtrąca tu coś mądrego, co
brzmi bardziej sensownie niż moje gdybanie – mruknął, po czym ciągnął dalej,
ignorując jej rozbawienie. – Czytałem to i owo. Z fizyką mi nie po
drodze, ale im dłużej myślę o dźwięku, tym bardziej przypomina mi
telepatię. Kiedy blokuję się przed Shannon, to tak jakbym osłaniał się przed
falą uderzeniową, więc… Och, bredzę od rzeczy, prawda?
Beatrycze
obserwowała go w milczeniu, wciąż zamyślona. W odpowiedzi jedynie
potrząsnęła głową, bynajmniej nie dlatego, że nie miała pojęcia, o czym
próbował do niej mówić. Tak naprawdę ją zadziwiał i to w sposób,
który jak najbardziej uznawała za pozytywny.
– Ani
trochę. Nie znam się na telepatii, ale skoro ty dostrzegasz podobieństwo,
jakieś musi być. Shannon po prostu… – Zawahała się, szukając odpowiednich słów.
– Potrzebuje czasu – powiedziała w końcu. – Tak sądzę, bo nawet jej nie
poznałam. Ale obserwowałam dużo, kiedy Joce… – Potrząsnęła głową. – Nieważne.
Ta dziewczyna jest silna, ale uparta, a z takimi osobami ciężko się
pracuje. Ale tobie pewnie się uda.
– A co
to niby miało znaczyć?
Uniosła
brwi.
– To, że mi
się uda. Co to za ton? – nie dawał za wygraną. – Ej, Beatrycze… – obruszył się,
bo zamiast mu odpowiedzieć, zaczęła się podnosić.
–
Absolutnie żaden. Uważam po prostu, że czasem potrzeba pozytywnej osoby –
oznajmiła z przekonaniem. Jak Lei… Nie zabiła cię, a czasem
nawet się uśmiechnęła. Sam wiesz o co chodzi, dodała w myślach,
ale te słowa zachowała dla siebie. Pozostawało jej mieć nadzieję, że Cameron
nie próbował siedzieć jej w głowie. – A skoro w temacie nauki
jesteśmy, to przyszłam do ciebie, bo mam prośbę. Nie wiem tylko, czy w tej
sytuacji powinnam, ale…
– Za bardzo
kluczysz. Prawie jak Elena.
Przez
chwilę miała ochotę się roześmiać – w nieco nerwowy sposób, ale jednak.
Miała uznać to za przytyk czy komplement? W gruncie rzeczy chyba wcale nie
chciała tego wiedzieć.
Westchnęła
przeciągle, po czym z wolna zwróciła się do Camerona. Obserwował ją
czujnie, jakby w obawie, że nagle znów usłyszy coś co najmniej szalonego,
prawie jak wtedy, gdy zaczęła błagać go o wyjazd do Chianni. Dlaczego nie,
prawda? Może faktycznie była w jego oczach na tyle szalona, by akurat
teraz zaproponować kolejną wycieczkę nie tylko do innego kraju, ale od razu na
sąsiedni kontynent.
Wciąż
uważnie obserwując wampira, sięgnęła do kieszeni, by wyjąc stamtąd obrączkę od
Lawrence'a. Rozprostowała palce, pozwalając, by niewielki krążek zalśnił w świetle
rzucanym przez zapaloną lampkę. Na zewnątrz zdążyło zrobić się jasno, ale jak
zwykle ciężkie, zasnuwające niebo chmury skuteczni psuły efekt. Cammy i tak
zaciągnął zasłony, z oczywistych względów woląc nie ryzykować spotkania ze
słonecznym blaskiem.
– Hm… –
Przez twarz wampira przemknął cień. – Mam ci gratulować? To znaczy…
– Nie bądź
śmieszny. Jeden ślub naprawdę mi wystarczy – zapewniła pośpiesznie. – Zwłaszcza
że teraz w końcu o nim pamiętam. Teraz nie byłoby tak samo – dodała w zamyśleniu.
W zasadzie
nie wyobrażała sobie tego. Nic nie oddałoby jej tamtej atmosfery,
średniowiecznego Londynu i poczucia, że robiła coś ważnego. Ten świat był
głośny, zbyt nowoczesny i wciąż jej obcy. I chociaż perspektywa
wzięcia śluby w rodzinnym gronie była kusząca, Beatrycze nie miała
pewności, czy oby na pewno tego chciała. Inna sprawa, że L. najpewniej miałby
na sumieniu co najmniej kilka istnień, zanim zdołaliby cokolwiek zorganizować.
– Powiedz
to Alice – mruknął Cammy, tym samym trafiając w sedno.
Zaśmiała
się nerwowo. Jakoś nie wątpiła, że tej dziewczynie nie przeszkadzałoby nawet
to, że mieli na karku niebezpiecznego Łowcę.
– Może
kiedyś, bo nie o to chodzi. Chociaż pierścionek dostałam od L. – Spojrzała
swojemu rozmówcy w oczu. – Oficjalnie tylko mi go pożyczył.
W pierwszej
chwili nie doczekała się żadnej konkretnej reakcji. Dopiero po chwili oczy
Camerona rozszerzyły się nieznacznie, gdy pojął pełen sens jej słów.
– Och…
Beatrycze
zacisnęła palce wokół obrączki, po czym z wolna przesunęła się naprzód.
Wampir nie zaprotestował, gdy jak gdyby nigdy nic chwyciła go za rękę.
– Właśnie.
Myślałam o tym, żeby poćwiczyć, ale… Cóż, L. nie ma, a ja nie wiem,
co robić. Powiedziałeś, że uczysz Shannon, więc…
– Żadnych
szalonych wyjazdów? Zero zwiedzania Włoch, Anglii czy… Hm, Bora Bora? Jak ginąc
to z fajnymi wspomnieniami – stwierdził, jak nic świetnie bawiąc się jej
kosztem.
– Cammy! –
jęknęła i spróbowała uderzyć go w ramię, ale w porę uskoczył.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że ze swoją siłą, mogła z powodzeniem
pogruchotać mu kości. – To nie fair! No i pomożesz mi czy nie?
–
Pojechałem z tobą to Chianni. Czego się spodziewasz?
Odetchnęła.
To wciąż nie była konkretna odpowiedź, ale w jakiś pokrętny sposób
tłumaczyła wszystko. Kto wie, może nawet powinna mieć z tego powodu
wyrzuty sumienia, ale wcale ich nie czuła. Uwielbiała Camerona, a skoro do
tego wszystkiego chciał jej pomagać, tym lepiej.
– Dziękuję.
Nie wiem już, co robić, więc… – Wzruszyła ramionami. Spróbowała się uśmiechnąć,
ale czuła, że tym razem wyszło jej to dość marnie. – Postaram się wierzyć w siebie
bardziej od Shannon – dodała, ale doczekała się jedynie wymownego prychnięcia.
– W to
akurat nie wątpię. No i będziesz mogła powiedzieć babci, że naprawdę
próbowałem wybrać się do szkoły… Bo oczywiście pomocy potrzebujesz na już,
prawda?
Nawet nie
czekał na odpowiedź. Wyraźnie się ożywił, w następnej sekundzie
bezceremonialnie ruszając z miejsca i zaczynając niespokojnie krążyć
po pokoju. Uniosła brwi, spoglądając na niego z powątpiewaniem, kiedy tak
po prostu zaczął przetrząsać jedną z szafek.
– Ehm…
Cammy? – rzuciła z wahaniem. – Co ty robisz? – nie dawała za wygraną, ale
on nawet na nią nie spojrzał.
– O, mam.
Popatrz.
Miała
zaledwie ułamek sekundy, by pochwycić drobiazg, który bezceremonialnie cisnął w jej
stronę, ale to wystarczyło. Zacisnęła palce wokół czegoś małego, przyjemnie
mięciutkiego i… różowego. Przypominało puchatą kulkę, ale kiedy przyjrzała się
dokładniej i odwróciła przedmiot w odpowiednią stronę, dostrzegła, że
to serce – puszyste, uśmiechnięte i z parą wielkich, wpatrzonych w nią
oczu.
– Co do…?
– Nazywa
się Puszek. No i całkiem ładnie gra, jeśli nacisnąć go w odpowiednim
miejscu. Sama słodycz, prawda? – Cammy parsknął śmiechem, widząc jej minę. – To
dla Shannon. Za kilka dni walentynki.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. To była jedna z wielu nowoczesnych tradycji, których nie
potrafiła zrozumieć, może dlatego, że dotychczas mogła co najwyżej obserwować
je z zaświatów. To było dziwne, kiedy wszędzie nagle zaczynały dominować
serduszka, pluszaki i cała ta rzekomo miłosna otoczka. Ludzie mówili o świecie
miłości, co brzmiało co najmniej dziwnie. Dobra bogini, zupełnie jakby ten
jeden raz w roku ktoś przypominał sobie o tym, że trzeba kochać!
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Chwilę jeszcze wpatrywała się w pluszaka,
nagle zaczynając czuć się nieswojo przez parę wpatrzonych w nią
plastikowych oczu.
– Shannon
na pewno będzie miło – zaczęła w końcu – i w ogóle jest bardzo
ładny, ale… Ehm, to jakaś sugestia dla mnie?
Cammy
zamrugała, po czym spojrzał na nią w nieco skonsternowany sposób.
– Co? Och,
nie. Nie – zreflektował się pośpiesznie. – Po prostu na razie ja go mam, więc
jest mój. Powiedziałaś, że L. pożyczył ci pierścionek i tak sobie
pomyślałem… Wiesz, później skombinuję coś innego, ale na razie musi wystarczyć
Puszek.
Przez
moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie. Mocniej zacisnęła palce na pluszaku, w ostatniej chwili
powstrzymując się od ciśnięciem maskotką gdzieś w kąt. Żartował sobie?
– Weź go –
jęknęła, w pośpiechu pokonując dzielącą ich odległość. Przez moment
poczuła się tak, jakby w rękach trzymała tykającą bombę. – Cammy,
poważnie! Zanim przypadkiem rozniosę dom.
Spojrzał na
nią w nieco pobłażliwy sposób. W najmniejszym wypadku nie wyglądał na
przejętego.
– Telepatia
nie jest aż tak nieprzewidywalna. Gdyby było inaczej, dzieciaki pozabijałyby
nas wszystkich w okresie dojrzewania – stwierdził ze spokojem. – Spójrz na
Joce.
– Nie
przyjmę kolejnego daru, skoro…
Również tym
razem nie dał jej dokończyć.
– Jaka to
różnica, skoro i tak będę cię uczył? Zdolności moje i Lawrence'a
poniekąd się uzupełniają. – Chłopak uśmiechnął się blado. – Przynajmniej przy
tobie nie będę musiał udawać, że wiem, co robię. Jeśli będę twierdził, że to
jak z telepatią, naprawdę tak będzie. No i… Wiesz, to takie głupie, że nie
wpadłem na to wcześniej – stwierdził, raptownie poważniejąc. – Rafael
powiedział, żebyśmy trzymali się razem, najlepiej blisko telepaty, prawda? Czy
mogę zapewnić ci bezpieczeństwo bardziej, niż sprawiając, że sama staniesz się
telepatką?
To wciąż
brzmiało jak marny żart. Jak czysta abstrakcja – coś, w co za żadne skarby
nie potrafiła uwierzyć. Tkwiła w bezruchu, z niedowierzaniem spoglądając
na Camerona i wciąż ściskając w dłoniach tę przeklętą maskotkę.
Podświadomie niemalże czekała na moment, w którym wydarzy się coś
niewłaściwego, tak jak wtedy, gdy miała na sobie sukienkę Alice albo wcześniej,
nosząc kurtkę Jaspera, jednak kolejne sekundy mijały, a wszystko wydawało
się być w porządku. Nie czuła się jakkolwiek inaczej, może pomijając to,
że dosłownie drżała od nadmiaru emocji.
Nie chciała
tego. Ani takiej odpowiedzialności, ani tego, by wszyscy wokół po raz kolejny
musieli się poświęcać z jej powodu. Tym bardziej nie oczekiwała od
Cammy'ego tego, by dzielił się z nią swoich darem albo czuł odpowiedzialny
za to, czy była bezpieczna. Już w przypadku L. ten gest wytrącił ją z równowagi,
a teraz…
– Dziękuję.
Tylko na
tyle było ją stać. Zareagowała instynktownie, w jednej chwili wciąż się w niego
wpatrując, a w następnej bezceremonialnie zarzucając mu ramiona na
szyję. Wtuliła się w jego tors, przez moment niepewna, kto kogo w ten
sposób pocieszał. Chciała podziękować, ale tak naprawdę miała wrażenie, że
szukała poczucia bezpieczeństwa – jakiegokolwiek znaku, że wszystko było w porządku,
a ona postępowała słusznie.
Cameron po
prostu odwzajemnił uścisk. Tym razem nie pojawił się nikt, kto by im przerwał
albo w jakikolwiek sposób sprawił, by sytuacja stała się niezręczna.
– Nie
dziękuj, tylko chodź. Chociaż wciąż myślę, w jaki sposób to zorganizować –
dodał po chwili zastanowienia. Nie zaprotestowała, kiedy poluzował uścisk,
odsuwając się o kilka kroków. – Może od podstaw. W sumie mógłbym skoczyć
po Joce.
– Po Joce?
– powtórzyła, unosząc brwi. – Po co?
– Bo pewnie
nie miałaby nic przeciwko, by trochę z nami posiedzieć. Sama się
przekonasz – wyjaśnił ze spokojem. – O ile dasz radę, kiedy będzie obok.
Jeśli masz jakieś wątpliwości…
– Nie.
To było
kłamstwo, bo wątpliwości towarzyszyły jej niemalże przez cały czas, ale
zdecydowała się zachować tę uwagę dla siebie. Zawsze chciała zobaczyć Jocelyne,
zresztą zdążyła się przekonać, że dziewczyna z łatwością ukrywała swoją
obecność, w tym również zapach krwi. Cammy z kolei nie był na tyle
szalony, by kazać jej z kuzynką walczyć, więc mogła przynajmniej udawać,
że wszystko było w porządku.
– Świetnie.
Więc skoczę po Joce i wtedy wszystko wam wyjaśnię – zaproponował, ruszając
ku drzwiom.
– Czekaj –
zaoponowała, dosłownie materializując się tuż obok i chwytając go za rękę.
Spojrzał na nią w roztargnieniu, zwłaszcza że w rękę pośpiesznie
wcisnęła mu pluszaka. – Weź go na razie. Nie chcę z nim siedzieć.
–
Powiedziałem już przecież, że nie zrobisz niczego… – zaczął, ale Beatrycze
jedynie potrząsnęła głową. Nie zamierzała tego słuchać.
– Nie
zostanę z tym twoim Puszkiem, jasne? – powtórzyła niemalże zdesperowanym
tonem. – Po pierwsze, on się na mnie patrzy… Naprawdę dziwnie patrzy – dodała z naciskiem.
Kąciki ust wampira drgnęły, unosząc się ku górze. – A po drugie, z moim
szczęściem pewnie jednak coś zrobię, więc… No weź go! – jęknęła, bo jeszcze
kiedy mówiła, Cameron bezceremonialnie wybuchnął śmiechem.
– Dziwnie
się patrzy – powtórzył, nawet nie próbując ukrywać zaskoczenia. Przynajmniej
wziął od niej maskotkę i jakby od niechcenia rzucił ją na łóżko. – O słodka
bogini…
Zacisnęła
usta. Miała ochotę na niego warknąć, ale w porę powstrzymała się,
zwłaszcza że wciąż uważała to za dziwne. Chwilami wciąż przerażała samą siebie
zarówno zmiennymi nastrojami, jak i reakcjami, które jeszcze jakiś czas
temu nawet nie przyszłyby jej do głowy. Normalne osoby nie warczały na siebie.
Ba! Ludzie zdecydowanie nie powinni być w stanie wydawać z siebie takich dźwięków.
Tyle że ona
nie była człowiekiem.
Już nie.
– Uspokój
się, co? W kuchni mamy krew. – Tym razem Cammy zabrzmiał o wiele
spokojniej i bardziej rzeczowo niż wcześniej. – Nie szalej, tylko na mnie
zaczekaj. Zobaczysz, że będzie dobrze.
Zdobyła się
wyłącznie na skinięciem głową. Przystanęła w korytarzu, w milczeniu
odprowadzając chłopaka wzrokiem. Kiedy zniknął jej z oczu, poczuła się
dziwniej niż do tej pory, zamiast podekscytowania, czując wyłącznie narastający
niepokój. Nie tak to sobie wyobrażała. Już sama hipnoza brzmiała dziwnie, a jeśli
dodać do tego telepatię…
Spuściła
wzrok. Na powrót wyjęła z kieszeni obrączkę, przez dłuższą chwilę
obserwując znajomy, lśniący łagodnie krążek.
Zupełnie jakby cokolwiek z tego, co
zrobisz, miało wystarczyć…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz