Jocelyne
Przez moment poczuła się jak
intruz. Tkwiła z boku, w milczeniu obserwując tulącego się do matki
Ryana. W zasadzie to ona trzymała go w ramionach, podczas gdy sam
zainteresowany zamarł w bezruchu, wciąż trzymając w ramionach
siostrę. Joce nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała go aż
do tego stopnia zmieszanego. Miała wrażenie, że zastanawiał się nad ucieczką – i to
bynajmniej nie dlatego, że do głosu nagle mógłby dojść głód. A przynajmniej
miała nadzieję, że w porę zorientowałaby się, gdyby chodziło właśnie o to.
To była jej
wina? Pomyślała, że może jednak nie powinna mu towarzyszyć, w zamian tak
jak Bella i Edward kontrolując sytuację z odległości, ale było już za
późno, by mogła się wycofać. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, mimowolnie zastanawiając
nad tym, dlaczego faceci musieli być tacy uparci. Okej, tęsknił za rodziną, w tym
również mamą. Czy było w tym cokolwiek złego?
Nerwowo
przygryzła dolną wargę. Słyszała radosny głos Cristal, choć już nie próbowała
skupiać się na wyrzucanych przez dziewczynkę słowach. Wiedziała jedynie, że zdecydowanie
zbyt długo zwlekali z podjęciem jakiejkolwiek decyzji, jeśli chodziło o Ryana.
On sam nie naciskał – nie jak Cassandra – ale to niczego nie zmieniało. Te
dzieciaki miały swoje rodziny, którym trzeba było jakoś wytłumaczyć ich
nieobecność. I nie tylko to, bo w pamięci wciąż miała wszystko to, co
usłyszała o hybrydach. Wyglądał na niebezpiecznego czy też nie, chłopak nadal
mógł zrobić coś, czego później przyszłoby mu żałować.
Sęk w tym,
że to wcale nie było takie proste. Nie mieli planu czy nawet choć po części
sensownej, tymczasowej wersji, którą mogliby usprawiedliwić to, że Ryan nie
mógł zostać w domu na stałe. Gdyby była matką, jak nic nie przyjęłaby
tłumaczenia, że „tak po prostu będzie lepiej”. Och, w zasadzie kto
posłusznie przytaknąłby, gdyby usłyszał takie słowa? Zaczęła się nawet obawiać,
że ostatecznie oboje stchórzą, a Ryan po prostu zostanie, tym samym
narażając się na coś co najmniej niebezpiecznego.
Jak Cassandra…
– To już
zachodzi za daleko – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, by wyrwać ją
z zamyślenia. Drgnęła, sama niepewna, co bardziej ją zaskoczyło – sens
wypowiedzi matki Ryana czy to, że do głosu kobiety nagle wkradło się
podenerwowanie. – Rozumiem projekt, stypendium i to, że zawsze lubiłeś
znikać. Nigdy cię nie zatrzymywałam, ale – na Boga – z jakiegoś powodu masz
telefon.
– Wybacz,
mamo – mruknął w odpowiedzi Ryan. Zaraz po tym z westchnieniem
spróbował oswobodzić się z jej uścisku, wciąż tuląc do siebie Cristal. – Miałem
odezwać się wcześniej, ale… po prostu sporo się działo.
Och, żeby tylko!
Kobieta
jedynie potrząsnęła głową. Zmierzyła syna wzrokiem, ale z jakiegoś powodu nie
wydała się Joce aż tak poruszona, jak mogłoby się wydawać po tylu dniach
nieobecności.
– Za dużo,
żeby zadzwonić do domu? Och, Ryan…
– No i zgubiłem
telefon.
Tym razem
zaskoczył również Joce, choć nie z tego samego powodu, co matkę. Zawahała
się, co najmniej skonsternowana z łatwością, jaką przyszło mu kłamstwo.
Nie miała pewności czy wymyślił je przed chwilą, czy rozważał scenariusze już
wcześniej. Liczyło się, że zachowywał się naturalnie, a przynajmniej takie
wrażenie odniosła, wsłuchując się w brzmienie jego głosu.
Skrzyżowała
ramiona na piersiach. To było dziwne – stać przed całkowicie obcym domem i przysłuchiwać
się jak matka strofuje syna za coś, przez co powinna odchodzić od zmysłów. Cóż,
na pewno by tak było, gdyby wiedziała, co naprawdę kryło się za jego
nieobecnością. Z drugiej strony…
– I tak
mogłeś dać mi znać. To stypendium robi się coraz dziwniejsze – stwierdziła z rezerwą
kobieta. – Nawet nie wiedziałam, że wracasz. Słowem nie wspomniałeś, ile będą
trwały te warsztaty, a teraz…
Jakie warsztaty?, pomyślała w oszołomieniu.
Ryan uniósł
wolną rękę w poddańczym geście, tym samym próbując skłonić matkę do tego,
żeby zamilkła. Zrobiła to z wyraźną niechęcią, wciąż podenerwowana. Przynajmniej
nie miotała się na prawo i lewo, a tym bardziej nie zachowała jak
ktoś, kto dla odmiany mógłby zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i –
powiedzmy – przygotować się na tyle, by przywitać niechcianego gościa kołkiem.
Tak naprawdę Jocelyne nie miała pewności, czego spodziewać się po łowcach i czy
ci przypadkiem nie próbowali kontaktować się z rodziną kogoś, kogo
wciągnęli w swój chory projekt. Wiedziała, że o coś podobnego
pokusili się po zniknięciu Marissy, co wyjaśniało kłopoty Rufusa i Claire,
ale tym razem trudno było jej stwierdzić, na czym tak naprawdę stała. Matka Ryana
mimo wszystko nie zachowywała się jak ktoś, kto wiedział, najwyraźniej wierząc w coś
innego – warsztaty, cokolwiek powinna rozumieć pod tym pojęciem.
– Pogadamy
później – zaproponował pośpiesznie chłopak, ledwo tylko udało mu się dojść do
głosu. – Po pierwsze, jest zimno. Po drugie, mamy gościa.
Reakcja
była natychmiastowa. Joce mimowolnie się spięła, kiedy spojrzenie dotychczas
skupionej na synu kobiety powędrowało ku niej. Mama Ryana otworzyła i zaraz
zamknęła usta, wciąż przypatrując jej się w tak przenikliwy, zaskoczony
sposób, że dziewczyna aż się zarumieniła. W tamtej chwili zaczęła błogosławić
fakt, że na mrozie zaczerwienione policzki dało się wyjaśnić również w inny,
bardziej naturalny sposób.
– Och…
Wysiliła
się na blady uśmiech, próbując zachowywać się tak, jakby nie działo się nic wartego
uwagi. Dłonie splotła za plecami, nie mając pojęcia, co z nimi zrobić. Raz
po raz to zaciskała place, to znów luzowała uścisk.
– Dzień
dobry – rzuciła. Z trudem powstrzymała grymas, gdy jej głos zabrzmiał
bardziej piskliwie niż zazwyczaj.
– To Jocelyne
– wyjaśnił usłużnie Ryan. – Dobra… przyjaciółka – dodał, starannie dobierając
słowa – która w ostatnim czasie bardzo mi pomaga.
Wyrzuty sumienia
wróciły i to ze zdwojoną siłą. Naprawdę tak o niej myślał?
Momentalnie jeszcze bardziej pożałowała, że nie pomogła mu wcześniej. Nie czuła
zresztą, by zrobiła cokolwiek wyjątkowego, o zasłużeniu sobie na
jakiekolwiek zainteresowanie nie wspominając. Przyszła z nim tutaj, tak, a jednak…
– Jocelyne…
– powtórzyła kobieta, w końcu zdobywając się na powiedzenie czegokolwiek. W następnej
sekundzie otrząsnęła się na tyle, by dosłownie rzucić się do przodu i jak
gdyby nigdy nic chwycić wciąż milczącą dziewczynę za rękę. – O mój Boże,
przepraszam! Tak mnie zaskoczyliście… Zwłaszcza Ryan. – Z niedowierzaniem
spojrzała na syna. – Mogłeś od razu mi powiedzieć, że mamy gościa! Wybacz,
kochanie – dodała, zwracając się do Joce. – Nie tkwilibyśmy przed domem i… Och,
chodźcie. Zrobię herbatę.
– Nie trze…
– zaczęła w pośpiechu, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Świetnie –
podchwycił natychmiast Ryan.
Zamilkła,
nie mając innego wyboru, jak tylko pozwolić wciągnąć się do domu. Mimo wszystko
poczuła się pewniej, kiedy znaleźli się w ciepłym przedpokoju. W ostatniej
chwili przeskoczyła nad jakąś porzuconą w malutkim przedpokoju zabawką, po
czym pozwoliła zaciągnąć się do kuchni. Wtedy też przekonała się, że w domu
była jeszcze jedna osoba – kolejna dziewczynka, starsza od Cristal o przynajmniej
dziesięć lat.
Druga z sióstr
Ryana (a przynajmniej tak podejrzewała Joce) wyraźnie wdała się w matkę.
Ciemne, sięgające ramion włosy zafalowały, gdy w pośpiechu poderwała się
na równe nogi.
– Ryan
wrócił? – zapytała, natychmiast przenosząc wzrok na brata.
– I to
nie sam. Nastaw wodę, Tess – poleciła dziewczynie matka. W końcu puściła
Joce, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, co robiła. W roztargnieniu
rozejrzała się po kuchni, jakby niepewna od czego powinna zacząć. – Rozgośćcie
się. Ach… Daj mi Cristal – dodała, decydując się uwolnić syna od konieczności
niańczenia siostry.
Mała nie
protestowała, co chłopak przyjął z wyraźną ulga. W milczeniu odprowadził
matkę wzrokiem, kiedy ta – z dzieckiem na rękach – obeszła stół, by móc
posadzić Cristal na kolorowej, przysłoniętej zabawkami macie, którą ułożono w kącie
pomieszczenia. Dziewczynka natychmiast chwyciła pierwszą z brzegu zabawkę,
po chwili tracąc zainteresowanie i skupiając się na jeszcze innej. Jej
spojrzenie kilkukrotnie uciekło ku Ryanowi, ale i podekscytowanie, które
czuła po jego powrocie, z wolna ustąpiło.
Pani domu
wróciła do nich, gdy tylko upewniła się, że Cristal zajęła się sobą. Z wolna
wyprostowała się i – odrzuciwszy niesforny kosmyk włosów na plecy –
podeszła do jednej z szafek, by wyjąć z niej kubki.
– Jabłkowa
może być? Nie zdążyłam zrobić zakupów – rzuciła przepraszającym tonem. – No i jesteśmy
już po obiedzie, ale zaraz coś przyszykuję. Twoja przyjaciółka jest taka
drobniutka, jakby zaraz miała zniknąć.
Kolejny raz
chciała zaprotestować, ale spojrzenie Ryana wystarczyło, by się powstrzymała. „Wszystko
gra” – wydawało się sugerować i choć początkowo Joce nie poczuła się
przekonana, ostatecznie skinęła głową. Och, gdyby to było takie proste! Miała
ochotę przeniknąć umysł chłopaka, by dać mu do zrozumienia, co tak naprawdę o całej
sytuacji sądziła, ale i tego zdecydowała się nie robić. Nie chciała ryzykować,
aż nazbyt łatwo mogąc sobie wyobrazić moment, w którym poniosłyby ich emocje.
Moc poza kontrolą była ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowali.
– Moja
przyjaciółka preferuje specjalną dietę – wyjaśnił Ryan. Skinął głową w kierunku
stołu, co Joce uznała za dość wymowne zaproszenie do tego, żeby usiąść. – To
znaczy…
– Jaką znów
dietę? – weszła mu w słowo matka. Chwilę skupiała się na zalaniu herbaty,
zanim spojrzenie na powrót przeniosła na Jocelyne. Jedynie z westchnieniem
potrząsnęła głową. – Czasami naprawdę nie rozumiem tej głupiej mody.
– Ryan źle
mnie zrozumiał – wtrąciła pośpiesznie. Natychmiast poczuła na sobie
zaciekawione spojrzenie chłopaka. – To żadna moda… I żadna dieta. Jem
normalnie.
Tylko czasami trochę inaczej, dodała w myślach.
Jakoś wątpiła, by w domu trzymali coś bardziej wyjątkowego od mleka
modyfikowanego, o ile Cristal wciąż je piła.
– Skoro tak
twierdzisz… – mruknął Ryan, wywracając oczami.
Zacisnęła
usta. Chciał pomóc czy ją pogrążyć? Do tej pory pamiętała jego spojrzenie,
kiedy szykowała sobie krew. Co prawda sądziła, że ten temat mieli już
wyjaśniony, ale chłopak najwyraźniej nie mógł powstrzymać się przed
sprawdzeniem jej w innej, o wiele bardziej przyziemnej sytuacji.
I pomyśleć, że nagle kluczowe jest to, czy
wypiję herbatę… Albo zjem obiad.
– Nie jest
wam zimno? Niepotrzebnie trzymałam was tyle przed domem, ale zaskoczyliście
mnie – podjęła mama Ryana. Joce skinęła jej głową, kiedy ta postawiła przed nią
parujący kubek. – Zwłaszcza że mało kiedy mamy gości… Znacie się z warsztatów?
Pytanie nie
było skierowane do nikogo konkretnego, co przyjęła z ulgą. Tym bardziej
rozluźniła się, kiedy to Ryan pośpieszył z odpowiedzią, tym samym
utwierdzając ją w przekonaniu, że jak najbardziej przemyślał to, co miał
do powiedzenia.
– Zgadza się.
Joce była na tyle dobra, by ze mną przyjść… Pomyślałem, że jeśli nie będę sam,
nie zabijesz mnie za ten telefon – wyjaśnił, a kobieta prychnęła w odpowiedzi.
– Oj, Ryan…
– Rey
przyprowadził dziewczynę – zauważyła milcząca do tej pory Tess, uśmiechając się
słodko. – Jesteście razem? – wypaliła, nawet nie zastanawiając się nad doborem
słów.
Jocelyne
wyraźnie zauważyła, że chłopak sztywnieje. Sama również wyprostowała się na
swoim miejscu, jedynie cudem nie zsuwając przed tym z krzesła. Jeśli do
tej pory była zmieszona, po słowach dziewczynki sama już nie była pewna, gdzie
oczy podziać.
– Tess –
wycedził przez zaciśnięte zęby Ryan. Siostra nie wyglądała na szczególnie
przejętą pobrzmiewającą w jego głosie groźbą. – Do pokoju. Już.
– To jest
twoja dziewczyna – stwierdziła pogodnym tonem.
Drażniła
się z nim, ale to i tak niczego nie zmieniało. Na pewno nie tego, że
Joce momentalnie zapragnęła ukryć twarz w dłoniach – a potem natychmiast
wycofać się do samochodu.
– Nawet
jeśli, to nic ci do tego.
A co to niby miało…?
– Nie
drażnij brata – zareagowała natychmiast pani domu. Joce mimo wszystko była
gotowa przysiąc, że kobieta raz po raz zerkała w jej stronę, dosłownie
taksując spojrzeniem. – Zwłaszcza że mamy gościa. I oboje na pewno są
zmęczeni.
Tess nie
wyglądała, jakby ten argument do niej przemawiał, ale przynajmniej nie dodała
niczego więcej. Wyszła z kuchni dopiero w chwili, w której Ryan
poderwał się na równe nogi – o wiele gwałtowniej niż powinien, by wydało
się to naturalne.
– Kiedyś
naprawdę coś jej zrobię – westchnął, ale w odpowiedzi doczekał się wyłącznie
pobłażliwego uśmiechu matki.
– Och, daj
spokój. Mam ci przypomnieć, w jaki sposób zachowywałeś się, kiedy Tess…
Ryan jęknął,
w pośpiechu wyrzucając obie ręce ku górze.
– Nie,
dzięki. Mamy gościa, tak? – przypomniał, przytaczająco argument, którym kobieta
sama posłużyła się chwilę wcześniej.
Joce
obserwowała ich z zaciekawieniem. Krępacja zeszła gdzieś na dalszy plan,
wyparta przez rozbawienie, ale i lekkość, którą nagle poczuła. W tym
domu było coś, co sprawiało, że czuła się dobrze. Ryan był inny – bardziej swobodny
i ludzki – a to samo w sobie o czymś świadczyło. Tak naprawdę
go nie znała, zresztą jak i jego rodziny, ale obserwując go w otoczeniu
bliskich poczuła, że zrobiła dobrze, znajdując sposób na to, by tu przyjechać.
Potrzebował tego, niezależnie od tego, co mówił. Cierpliwość, którą okazywał,
była złudna albo po prostu wymuszona – i prędzej czy później wyczerpałaby
się, dokładnie tak jak w przypadku Cassandry.
Oparła
policzek na dłoni, przez dłuższą chwilę po prostu obserwując. Dotarło do niej,
że sama również za tym tęskniła – za spokojem, rodziną i poczuciem, że
wszystko było na swoim miejscu. Jakkolwiek nerwowa atmosfera nie panowałaby
zaraz po ich przyjściu, jedno było pewne: Ryan kochał siostry i matkę,
zresztą ze wzajemnością. I choć przez moment mógł mieć je w komplecie.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, próbując skupić spojrzenie na bawiącej się na
podłodze Cristal. Wszystko wydawało się lepsze od niechcianych myśli, na których
chcąc nie chcąc zaczęła się skupiać. Nie chciała myśleć o tym, jak to wyglądało
w jej przypadku. W którymś momencie wszystko się skomplikowało, a ona
nie miała na to wpływu. Alessia omal nie umarła, Damien wyjechał, mama trwała w zawieszeniu,
a tata… mógł znajdować się gdziekolwiek. Wszystko było nie tak, a obserwowanie
rodzinnego obrazka z udziałem Ryana, uprzytomniło jej to z całą mocą.
– Hej,
wszystko gra?
W roztargnieniu
spojrzała na wpatrzonego w nią chłopaka. Obserwował ją, zresztą nie jako
jedyny, bo i jego matka w którymś momencie zamilkła, uważnie
lustrując ją wzrokiem.
– Jasne –
zreflektowała się pośpiesznie. Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna,
udało jej się uśmiechnąć. – Nic mi nie jest. Pomyślałam po prostu, że chcecie
porozmawiać, więc…
– Wszystko w swoim
czasie – zapewniła pośpiesznie kobieta. – Na to jeszcze znajdziemy chwilę. Nie
masz powodów, żeby się krępować – dodała, posyłając Joce blady uśmiech. – Cóż…
Może na razie zabierzesz Jocelyne do siebie? Zawołam was, kiedy przygotuję
jedzenie i wtedy pomówimy. O ile Joce się nie śpieszy…
– To dobry
pomysł, nie? Mamy jeszcze trochę czasu – zapewnił Ryan.
Nawet jeśli
kobieta zwróciła uwagę na liczbę mnogą w jego wypowiedzi, nie zareagowała
na nią w żaden sposób. Jocelyne jedynie skinęła głową, nie ufając sobie na
tyle, by próbować się odezwać. Bez słowa poderwała się na nogi, pozwalając na
to, by Ryan wyprowadził ją z kuchni. Ruszyła za nim w głąb domu, bezskutecznie
próbując zebrać myśli i choć trochę zapanować nad nadmiarem emocji.
Tym razem
nie zauważyła leżącej na dywanie zabawki Cristal. Zorientowała się dopiero w chwili,
w której już się o nią potknęła, jak długa lecąc do przodu – i nie
upadając tylko dlatego, że w porę pochwyciły ją znajome ramiona.
– Uważaj –
wymamrotał Ryan. Wyczuła, że się spiął, gdy dotarło do niego ile ryzykował,
korzystając w domu z nadnaturalnych zdolności. Oboje w panice
rozejrzeli się dookoła, by upewnić się, że nikt ich nie widział. – Młoda wszędzie
je rozrzuca… Nie nadążamy z mamą sprzątać.
– Twoja
siostra jest urocza – zauważyła z wahaniem.
To
zdecydowanie nie było tym, co chciała powiedzieć. Ryan prychnął, po czym w końcu
zwiększył dzielącą ich odległość, gdy tylko nabrał pewności, że jego
towarzyszka odzyskała równowagę.
– Tess też
była… A potem zamieniła się w małego, wścibskiego potwora.
–
Rodzeństwo chyba zawsze takie jest, prawda?
Jedynie
potrząsnął głową. Nie musiała pytać, by zorientować się, że to wcale nie było
reakcją na jej słowa.
– Na pewno
wszystko w porządku? Jeśli chodzi o to, co plotła Tess… – zaczął, ale
prawie natychmiast urwał, ostatecznie ograniczając się do wzruszenia ramionami.
– Och… –
wyrwało jej się. – Nie, coś ty. Znaczy… To chyba mi nie przeszkadza? Specjalna
dieta też nie – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Coś
musiałem powiedzieć.
Wywróciła
oczami.
– Jem
normalnie. Mówiłam ci już o tym – oznajmiła z naciskiem, zniżając głos
do szeptu. Raz po raz nerwowo rozglądała się na bok. To, że nikt więcej w tym
domu nie dysponował wyostrzonymi zmysłami, wcale jej nie uspokajało. – Ale
dzięki za troskę. Twoja mama…
– Uwielbia
cię – stwierdził, bez wahania. – Serio, widzę to już teraz. Nie żeby jakoś
szczególnie mnie dziwiło, że się tobą zachwyca.
– Ale nie
musi z tego powodu gotować drugiego obiadu. Nie po to z tobą
pojechałam, żeby sprawiać problem?
Ryan spojrzał
na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy.
– Jaki
problem? – obruszył się. – Zresztą nie ma mowy, by ugościła cię inaczej. Nie
zdziwię się, jeśli wyjdziesz ode mnie kilka kilogramów cięższa.
– Nie mogę
przytyć.
Na jego
ustach pojawił się nieco złośliwy uśmiech.
– Gorzej
dla ciebie. Jak moja mama się na coś uprze… – Wzruszył ramionami. Jego dłoń jak
gdyby nigdy nic wylądowała na jej talii, co uprzytomniło Joce jak blisko siebie
wciąż się znajdowali. – A ty faktycznie wyglądasz tak, jakbyś miała
zniknąć… I jakby coś bardzo cię zmartwiło – dodał, przy ostatnich słowach
raptownie poważniejąc.
Zaskoczył
ją, zresztą nie po raz pierwszy. Poderwała głowę, na krótką chwilę spoglądając
mu w oczy. Wydał jej się zmartwiony, choć to równie dobrze mogło
sprowadzać się tylko i wyłącznie do dezorientacji. Sama też czuła się
zagubiona, choć przebywanie w tym domu okazało się o wiele prostsze,
niż początkowo się spodziewało.
– Ja… To
nic takiego – rzuciła wymijająco.
Nie
przekonała go, ale przynajmniej nie skomentował jej słów w żaden sposób. W zamian
raz jeszcze powiódł wzrokiem dookoła, ostatecznie stanowczo chwytając Joce pod
ramię.
– Chodź.
Jeśli Tess nas zauważy, nie będę miał życia – stwierdził, ale po jego tonie
poznała, że to nie młodsza siostra najbardziej go martwiła. – Powiem ci, co
wymyśliłem… O ile nie masz jakiegoś planu, o którym nie wiem.
– To ty
wymyśliłeś koleżankę z warsztatów – przypomniała cicho.
Doczekała
się wyłącznie nerwowego, nieco wymuszonego śmiechu.
– I na
tym kończy się moja inwencja twórcza… A telefon serio zgubiłem – oznajmił z rozbrajającą
wręcz szczerością.
W tamtej
chwili sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Improwizacja?
Och, czemu nie! Pod tym względem Ryan wręcz porażająco przypominał jej Dallasa,
choć rozmowa z matką i tak wydawała się lepszą perspektywą niż
spontaniczna ucieczka z zamkniętego ośrodka albo spacer monitorowanymi
korytarzami, by finalnie włamać się do prywatnego gabinetu…
O tym też
nie chciała myśleć. Zwłaszcza teraz, w tej sytuacji, ale na każdym kroku
słuchając sugestii na temat tego, że miałaby być czyjąkolwiek dziewczyną, nie
była w stanie ot tak odciąć się od wspomnień.
– To mój
pokój. Zapraszam – doszedł ją nieco nerwowy głos Ryana. Otworzył przed nią
odpowiednie drzwi, zachęcającym ruchem zachęcający, by pierwsza przekroczyła
próg. – Ach, tylko ostrożnie. Nie potknij się o…
Za późno.
Tylko tyle
zdołała pomyśleć, gdy poczuła, że traci równowagę. Co więcej, tym razem Ryan
nie zdążył jej pochwycić, o ile w ogóle próbował.
Zaklęła, gdy
wylądowała na dywanie. Gdzieś za plecami usłyszała nieco zdławiony śmiech, chociaż
– jego szczęście! – chłopak wyraźnie próbował się powstrzymać.
– O deskorolkę
– dokończył spokojnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz