29 maja 2019

Dwieście dziewięćdziesiąt sześć

Jocelyne
Przez moment poczuła się jak intruz. Tkwiła z boku, w milczeniu obserwując tulącego się do matki Ryana. W zasadzie to ona trzymała go w ramionach, podczas gdy sam zainteresowany zamarł w bezruchu, wciąż trzymając w ramionach siostrę. Joce nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała go aż do tego stopnia zmieszanego. Miała wrażenie, że zastanawiał się nad ucieczką – i to bynajmniej nie dlatego, że do głosu nagle mógłby dojść głód. A przynajmniej miała nadzieję, że w porę zorientowałaby się, gdyby chodziło właśnie o to.
To była jej wina? Pomyślała, że może jednak nie powinna mu towarzyszyć, w zamian tak jak Bella i Edward kontrolując sytuację z odległości, ale było już za późno, by mogła się wycofać. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, mimowolnie zastanawiając nad tym, dlaczego faceci musieli być tacy uparci. Okej, tęsknił za rodziną, w tym również mamą. Czy było w tym cokolwiek złego?
Nerwowo przygryzła dolną wargę. Słyszała radosny głos Cristal, choć już nie próbowała skupiać się na wyrzucanych przez dziewczynkę słowach. Wiedziała jedynie, że zdecydowanie zbyt długo zwlekali z podjęciem jakiejkolwiek decyzji, jeśli chodziło o Ryana. On sam nie naciskał – nie jak Cassandra – ale to niczego nie zmieniało. Te dzieciaki miały swoje rodziny, którym trzeba było jakoś wytłumaczyć ich nieobecność. I nie tylko to, bo w pamięci wciąż miała wszystko to, co usłyszała o hybrydach. Wyglądał na niebezpiecznego czy też nie, chłopak nadal mógł zrobić coś, czego później przyszłoby mu żałować.
Sęk w tym, że to wcale nie było takie proste. Nie mieli planu czy nawet choć po części sensownej, tymczasowej wersji, którą mogliby usprawiedliwić to, że Ryan nie mógł zostać w domu na stałe. Gdyby była matką, jak nic nie przyjęłaby tłumaczenia, że „tak po prostu będzie lepiej”. Och, w zasadzie kto posłusznie przytaknąłby, gdyby usłyszał takie słowa? Zaczęła się nawet obawiać, że ostatecznie oboje stchórzą, a Ryan po prostu zostanie, tym samym narażając się na coś co najmniej niebezpiecznego.
Jak Cassandra…
– To już zachodzi za daleko – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Drgnęła, sama niepewna, co bardziej ją zaskoczyło – sens wypowiedzi matki Ryana czy to, że do głosu kobiety nagle wkradło się podenerwowanie. – Rozumiem projekt, stypendium i to, że zawsze lubiłeś znikać. Nigdy cię nie zatrzymywałam, ale – na Boga – z jakiegoś powodu masz telefon.
– Wybacz, mamo – mruknął w odpowiedzi Ryan. Zaraz po tym z westchnieniem spróbował oswobodzić się z jej uścisku, wciąż tuląc do siebie Cristal. – Miałem odezwać się wcześniej, ale… po prostu sporo się działo.
Och, żeby tylko!
Kobieta jedynie potrząsnęła głową. Zmierzyła syna wzrokiem, ale z jakiegoś powodu nie wydała się Joce aż tak poruszona, jak mogłoby się wydawać po tylu dniach nieobecności.
– Za dużo, żeby zadzwonić do domu? Och, Ryan…
– No i zgubiłem telefon.
Tym razem zaskoczył również Joce, choć nie z tego samego powodu, co matkę. Zawahała się, co najmniej skonsternowana z łatwością, jaką przyszło mu kłamstwo. Nie miała pewności czy wymyślił je przed chwilą, czy rozważał scenariusze już wcześniej. Liczyło się, że zachowywał się naturalnie, a przynajmniej takie wrażenie odniosła, wsłuchując się w brzmienie jego głosu.
Skrzyżowała ramiona na piersiach. To było dziwne – stać przed całkowicie obcym domem i przysłuchiwać się jak matka strofuje syna za coś, przez co powinna odchodzić od zmysłów. Cóż, na pewno by tak było, gdyby wiedziała, co naprawdę kryło się za jego nieobecnością. Z drugiej strony…
– I tak mogłeś dać mi znać. To stypendium robi się coraz dziwniejsze – stwierdziła z rezerwą kobieta. – Nawet nie wiedziałam, że wracasz. Słowem nie wspomniałeś, ile będą trwały te warsztaty, a teraz…
Jakie warsztaty?, pomyślała w oszołomieniu.
Ryan uniósł wolną rękę w poddańczym geście, tym samym próbując skłonić matkę do tego, żeby zamilkła. Zrobiła to z wyraźną niechęcią, wciąż podenerwowana. Przynajmniej nie miotała się na prawo i lewo, a tym bardziej nie zachowała jak ktoś, kto dla odmiany mógłby zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji i – powiedzmy – przygotować się na tyle, by przywitać niechcianego gościa kołkiem. Tak naprawdę Jocelyne nie miała pewności, czego spodziewać się po łowcach i czy ci przypadkiem nie próbowali kontaktować się z rodziną kogoś, kogo wciągnęli w swój chory projekt. Wiedziała, że o coś podobnego pokusili się po zniknięciu Marissy, co wyjaśniało kłopoty Rufusa i Claire, ale tym razem trudno było jej stwierdzić, na czym tak naprawdę stała. Matka Ryana mimo wszystko nie zachowywała się jak ktoś, kto wiedział, najwyraźniej wierząc w coś innego – warsztaty, cokolwiek powinna rozumieć pod tym pojęciem.
– Pogadamy później – zaproponował pośpiesznie chłopak, ledwo tylko udało mu się dojść do głosu. – Po pierwsze, jest zimno. Po drugie, mamy gościa.
Reakcja była natychmiastowa. Joce mimowolnie się spięła, kiedy spojrzenie dotychczas skupionej na synu kobiety powędrowało ku niej. Mama Ryana otworzyła i zaraz zamknęła usta, wciąż przypatrując jej się w tak przenikliwy, zaskoczony sposób, że dziewczyna aż się zarumieniła. W tamtej chwili zaczęła błogosławić fakt, że na mrozie zaczerwienione policzki dało się wyjaśnić również w inny, bardziej naturalny sposób.
– Och…
Wysiliła się na blady uśmiech, próbując zachowywać się tak, jakby nie działo się nic wartego uwagi. Dłonie splotła za plecami, nie mając pojęcia, co z nimi zrobić. Raz po raz to zaciskała place, to znów luzowała uścisk.
– Dzień dobry – rzuciła. Z trudem powstrzymała grymas, gdy jej głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż zazwyczaj.
– To Jocelyne – wyjaśnił usłużnie Ryan. – Dobra… przyjaciółka – dodał, starannie dobierając słowa – która w ostatnim czasie bardzo mi pomaga.
Wyrzuty sumienia wróciły i to ze zdwojoną siłą. Naprawdę tak o niej myślał? Momentalnie jeszcze bardziej pożałowała, że nie pomogła mu wcześniej. Nie czuła zresztą, by zrobiła cokolwiek wyjątkowego, o zasłużeniu sobie na jakiekolwiek zainteresowanie nie wspominając. Przyszła z nim tutaj, tak, a jednak…
– Jocelyne… – powtórzyła kobieta, w końcu zdobywając się na powiedzenie czegokolwiek. W następnej sekundzie otrząsnęła się na tyle, by dosłownie rzucić się do przodu i jak gdyby nigdy nic chwycić wciąż milczącą dziewczynę za rękę. – O mój Boże, przepraszam! Tak mnie zaskoczyliście… Zwłaszcza Ryan. – Z niedowierzaniem spojrzała na syna. – Mogłeś od razu mi powiedzieć, że mamy gościa! Wybacz, kochanie – dodała, zwracając się do Joce. – Nie tkwilibyśmy przed domem i… Och, chodźcie. Zrobię herbatę.
– Nie trze… – zaczęła w pośpiechu, ale nie miała okazji, żeby dokończyć.
– Świetnie – podchwycił natychmiast Ryan.
Zamilkła, nie mając innego wyboru, jak tylko pozwolić wciągnąć się do domu. Mimo wszystko poczuła się pewniej, kiedy znaleźli się w ciepłym przedpokoju. W ostatniej chwili przeskoczyła nad jakąś porzuconą w malutkim przedpokoju zabawką, po czym pozwoliła zaciągnąć się do kuchni. Wtedy też przekonała się, że w domu była jeszcze jedna osoba – kolejna dziewczynka, starsza od Cristal o przynajmniej dziesięć lat.
Druga z sióstr Ryana (a przynajmniej tak podejrzewała Joce) wyraźnie wdała się w matkę. Ciemne, sięgające ramion włosy zafalowały, gdy w pośpiechu poderwała się na równe nogi.
– Ryan wrócił? – zapytała, natychmiast przenosząc wzrok na brata.
– I to nie sam. Nastaw wodę, Tess – poleciła dziewczynie matka. W końcu puściła Joce, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, co robiła. W roztargnieniu rozejrzała się po kuchni, jakby niepewna od czego powinna zacząć. – Rozgośćcie się. Ach… Daj mi Cristal – dodała, decydując się uwolnić syna od konieczności niańczenia siostry.
Mała nie protestowała, co chłopak przyjął z wyraźną ulga. W milczeniu odprowadził matkę wzrokiem, kiedy ta – z dzieckiem na rękach – obeszła stół, by móc posadzić Cristal na kolorowej, przysłoniętej zabawkami macie, którą ułożono w kącie pomieszczenia. Dziewczynka natychmiast chwyciła pierwszą z brzegu zabawkę, po chwili tracąc zainteresowanie i skupiając się na jeszcze innej. Jej spojrzenie kilkukrotnie uciekło ku Ryanowi, ale i podekscytowanie, które czuła po jego powrocie, z wolna ustąpiło.
Pani domu wróciła do nich, gdy tylko upewniła się, że Cristal zajęła się sobą. Z wolna wyprostowała się i – odrzuciwszy niesforny kosmyk włosów na plecy – podeszła do jednej z szafek, by wyjąć z niej kubki.
– Jabłkowa może być? Nie zdążyłam zrobić zakupów – rzuciła przepraszającym tonem. – No i jesteśmy już po obiedzie, ale zaraz coś przyszykuję. Twoja przyjaciółka jest taka drobniutka, jakby zaraz miała zniknąć.
Kolejny raz chciała zaprotestować, ale spojrzenie Ryana wystarczyło, by się powstrzymała. „Wszystko gra” – wydawało się sugerować i choć początkowo Joce nie poczuła się przekonana, ostatecznie skinęła głową. Och, gdyby to było takie proste! Miała ochotę przeniknąć umysł chłopaka, by dać mu do zrozumienia, co tak naprawdę o całej sytuacji sądziła, ale i tego zdecydowała się nie robić. Nie chciała ryzykować, aż nazbyt łatwo mogąc sobie wyobrazić moment, w którym poniosłyby ich emocje. Moc poza kontrolą była ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowali.
– Moja przyjaciółka preferuje specjalną dietę – wyjaśnił Ryan. Skinął głową w kierunku stołu, co Joce uznała za dość wymowne zaproszenie do tego, żeby usiąść. – To znaczy…
– Jaką znów dietę? – weszła mu w słowo matka. Chwilę skupiała się na zalaniu herbaty, zanim spojrzenie na powrót przeniosła na Jocelyne. Jedynie z westchnieniem potrząsnęła głową. – Czasami naprawdę nie rozumiem tej głupiej mody.
– Ryan źle mnie zrozumiał – wtrąciła pośpiesznie. Natychmiast poczuła na sobie zaciekawione spojrzenie chłopaka. – To żadna moda… I żadna dieta. Jem normalnie.
Tylko czasami trochę inaczej, dodała w myślach. Jakoś wątpiła, by w domu trzymali coś bardziej wyjątkowego od mleka modyfikowanego, o ile Cristal wciąż je piła.
– Skoro tak twierdzisz… – mruknął Ryan, wywracając oczami.
Zacisnęła usta. Chciał pomóc czy ją pogrążyć? Do tej pory pamiętała jego spojrzenie, kiedy szykowała sobie krew. Co prawda sądziła, że ten temat mieli już wyjaśniony, ale chłopak najwyraźniej nie mógł powstrzymać się przed sprawdzeniem jej w innej, o wiele bardziej przyziemnej sytuacji.
I pomyśleć, że nagle kluczowe jest to, czy wypiję herbatę… Albo zjem obiad.
– Nie jest wam zimno? Niepotrzebnie trzymałam was tyle przed domem, ale zaskoczyliście mnie – podjęła mama Ryana. Joce skinęła jej głową, kiedy ta postawiła przed nią parujący kubek. – Zwłaszcza że mało kiedy mamy gości… Znacie się z warsztatów?
Pytanie nie było skierowane do nikogo konkretnego, co przyjęła z ulgą. Tym bardziej rozluźniła się, kiedy to Ryan pośpieszył z odpowiedzią, tym samym utwierdzając ją w przekonaniu, że jak najbardziej przemyślał to, co miał do powiedzenia.
– Zgadza się. Joce była na tyle dobra, by ze mną przyjść… Pomyślałem, że jeśli nie będę sam, nie zabijesz mnie za ten telefon – wyjaśnił, a kobieta prychnęła w odpowiedzi.
– Oj, Ryan…
– Rey przyprowadził dziewczynę – zauważyła milcząca do tej pory Tess, uśmiechając się słodko. – Jesteście razem? – wypaliła, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
Jocelyne wyraźnie zauważyła, że chłopak sztywnieje. Sama również wyprostowała się na swoim miejscu, jedynie cudem nie zsuwając przed tym z krzesła. Jeśli do tej pory była zmieszona, po słowach dziewczynki sama już nie była pewna, gdzie oczy podziać.
– Tess – wycedził przez zaciśnięte zęby Ryan. Siostra nie wyglądała na szczególnie przejętą pobrzmiewającą w jego głosie groźbą. – Do pokoju. Już.
– To jest twoja dziewczyna – stwierdziła pogodnym tonem.
Drażniła się z nim, ale to i tak niczego nie zmieniało. Na pewno nie tego, że Joce momentalnie zapragnęła ukryć twarz w dłoniach – a potem natychmiast wycofać się do samochodu.
– Nawet jeśli, to nic ci do tego.
A co to niby miało…?
– Nie drażnij brata – zareagowała natychmiast pani domu. Joce mimo wszystko była gotowa przysiąc, że kobieta raz po raz zerkała w jej stronę, dosłownie taksując spojrzeniem. – Zwłaszcza że mamy gościa. I oboje na pewno są zmęczeni.
Tess nie wyglądała, jakby ten argument do niej przemawiał, ale przynajmniej nie dodała niczego więcej. Wyszła z kuchni dopiero w chwili, w której Ryan poderwał się na równe nogi – o wiele gwałtowniej niż powinien, by wydało się to naturalne.
– Kiedyś naprawdę coś jej zrobię – westchnął, ale w odpowiedzi doczekał się wyłącznie pobłażliwego uśmiechu matki.
– Och, daj spokój. Mam ci przypomnieć, w jaki sposób zachowywałeś się, kiedy Tess…
Ryan jęknął, w pośpiechu wyrzucając obie ręce ku górze.
– Nie, dzięki. Mamy gościa, tak? – przypomniał, przytaczająco argument, którym kobieta sama posłużyła się chwilę wcześniej.
Joce obserwowała ich z zaciekawieniem. Krępacja zeszła gdzieś na dalszy plan, wyparta przez rozbawienie, ale i lekkość, którą nagle poczuła. W tym domu było coś, co sprawiało, że czuła się dobrze. Ryan był inny – bardziej swobodny i ludzki – a to samo w sobie o czymś świadczyło. Tak naprawdę go nie znała, zresztą jak i jego rodziny, ale obserwując go w otoczeniu bliskich poczuła, że zrobiła dobrze, znajdując sposób na to, by tu przyjechać. Potrzebował tego, niezależnie od tego, co mówił. Cierpliwość, którą okazywał, była złudna albo po prostu wymuszona – i prędzej czy później wyczerpałaby się, dokładnie tak jak w przypadku Cassandry.
Oparła policzek na dłoni, przez dłuższą chwilę po prostu obserwując. Dotarło do niej, że sama również za tym tęskniła – za spokojem, rodziną i poczuciem, że wszystko było na swoim miejscu. Jakkolwiek nerwowa atmosfera nie panowałaby zaraz po ich przyjściu, jedno było pewne: Ryan kochał siostry i matkę, zresztą ze wzajemnością. I choć przez moment mógł mieć je w komplecie.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując skupić spojrzenie na bawiącej się na podłodze Cristal. Wszystko wydawało się lepsze od niechcianych myśli, na których chcąc nie chcąc zaczęła się skupiać. Nie chciała myśleć o tym, jak to wyglądało w jej przypadku. W którymś momencie wszystko się skomplikowało, a ona nie miała na to wpływu. Alessia omal nie umarła, Damien wyjechał, mama trwała w zawieszeniu, a tata… mógł znajdować się gdziekolwiek. Wszystko było nie tak, a obserwowanie rodzinnego obrazka z udziałem Ryana, uprzytomniło jej to z całą mocą.
– Hej, wszystko gra?
W roztargnieniu spojrzała na wpatrzonego w nią chłopaka. Obserwował ją, zresztą nie jako jedyny, bo i jego matka w którymś momencie zamilkła, uważnie lustrując ją wzrokiem.
– Jasne – zreflektowała się pośpiesznie. Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, udało jej się uśmiechnąć. – Nic mi nie jest. Pomyślałam po prostu, że chcecie porozmawiać, więc…
– Wszystko w swoim czasie – zapewniła pośpiesznie kobieta. – Na to jeszcze znajdziemy chwilę. Nie masz powodów, żeby się krępować – dodała, posyłając Joce blady uśmiech. – Cóż… Może na razie zabierzesz Jocelyne do siebie? Zawołam was, kiedy przygotuję jedzenie i wtedy pomówimy. O ile Joce się nie śpieszy…
– To dobry pomysł, nie? Mamy jeszcze trochę czasu – zapewnił Ryan.
Nawet jeśli kobieta zwróciła uwagę na liczbę mnogą w jego wypowiedzi, nie zareagowała na nią w żaden sposób. Jocelyne jedynie skinęła głową, nie ufając sobie na tyle, by próbować się odezwać. Bez słowa poderwała się na nogi, pozwalając na to, by Ryan wyprowadził ją z kuchni. Ruszyła za nim w głąb domu, bezskutecznie próbując zebrać myśli i choć trochę zapanować nad nadmiarem emocji.
Tym razem nie zauważyła leżącej na dywanie zabawki Cristal. Zorientowała się dopiero w chwili, w której już się o nią potknęła, jak długa lecąc do przodu – i nie upadając tylko dlatego, że w porę pochwyciły ją znajome ramiona.
– Uważaj – wymamrotał Ryan. Wyczuła, że się spiął, gdy dotarło do niego ile ryzykował, korzystając w domu z nadnaturalnych zdolności. Oboje w panice rozejrzeli się dookoła, by upewnić się, że nikt ich nie widział. – Młoda wszędzie je rozrzuca… Nie nadążamy z mamą sprzątać.
– Twoja siostra jest urocza – zauważyła z wahaniem.
To zdecydowanie nie było tym, co chciała powiedzieć. Ryan prychnął, po czym w końcu zwiększył dzielącą ich odległość, gdy tylko nabrał pewności, że jego towarzyszka odzyskała równowagę.
– Tess też była… A potem zamieniła się w małego, wścibskiego potwora.
– Rodzeństwo chyba zawsze takie jest, prawda?
Jedynie potrząsnął głową. Nie musiała pytać, by zorientować się, że to wcale nie było reakcją na jej słowa.
– Na pewno wszystko w porządku? Jeśli chodzi o to, co plotła Tess… – zaczął, ale prawie natychmiast urwał, ostatecznie ograniczając się do wzruszenia ramionami.
– Och… – wyrwało jej się. – Nie, coś ty. Znaczy… To chyba mi nie przeszkadza? Specjalna dieta też nie – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Coś musiałem powiedzieć.
Wywróciła oczami.
– Jem normalnie. Mówiłam ci już o tym – oznajmiła z naciskiem, zniżając głos do szeptu. Raz po raz nerwowo rozglądała się na bok. To, że nikt więcej w tym domu nie dysponował wyostrzonymi zmysłami, wcale jej nie uspokajało. – Ale dzięki za troskę. Twoja mama…
– Uwielbia cię – stwierdził, bez wahania. – Serio, widzę to już teraz. Nie żeby jakoś szczególnie mnie dziwiło, że się tobą zachwyca.
– Ale nie musi z tego powodu gotować drugiego obiadu. Nie po to z tobą pojechałam, żeby sprawiać problem?
Ryan spojrzał na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy.
– Jaki problem? – obruszył się. – Zresztą nie ma mowy, by ugościła cię inaczej. Nie zdziwię się, jeśli wyjdziesz ode mnie kilka kilogramów cięższa.
– Nie mogę przytyć.
Na jego ustach pojawił się nieco złośliwy uśmiech.
– Gorzej dla ciebie. Jak moja mama się na coś uprze… – Wzruszył ramionami. Jego dłoń jak gdyby nigdy nic wylądowała na jej talii, co uprzytomniło Joce jak blisko siebie wciąż się znajdowali. – A ty faktycznie wyglądasz tak, jakbyś miała zniknąć… I jakby coś bardzo cię zmartwiło – dodał, przy ostatnich słowach raptownie poważniejąc.
Zaskoczył ją, zresztą nie po raz pierwszy. Poderwała głowę, na krótką chwilę spoglądając mu w oczy. Wydał jej się zmartwiony, choć to równie dobrze mogło sprowadzać się tylko i wyłącznie do dezorientacji. Sama też czuła się zagubiona, choć przebywanie w tym domu okazało się o wiele prostsze, niż początkowo się spodziewało.
– Ja… To nic takiego – rzuciła wymijająco.
Nie przekonała go, ale przynajmniej nie skomentował jej słów w żaden sposób. W zamian raz jeszcze powiódł wzrokiem dookoła, ostatecznie stanowczo chwytając Joce pod ramię.
– Chodź. Jeśli Tess nas zauważy, nie będę miał życia – stwierdził, ale po jego tonie poznała, że to nie młodsza siostra najbardziej go martwiła. – Powiem ci, co wymyśliłem… O ile nie masz jakiegoś planu, o którym nie wiem.
– To ty wymyśliłeś koleżankę z warsztatów – przypomniała cicho.
Doczekała się wyłącznie nerwowego, nieco wymuszonego śmiechu.
– I na tym kończy się moja inwencja twórcza… A telefon serio zgubiłem – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością.
W tamtej chwili sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Improwizacja? Och, czemu nie! Pod tym względem Ryan wręcz porażająco przypominał jej Dallasa, choć rozmowa z matką i tak wydawała się lepszą perspektywą niż spontaniczna ucieczka z zamkniętego ośrodka albo spacer monitorowanymi korytarzami, by finalnie włamać się do prywatnego gabinetu…
O tym też nie chciała myśleć. Zwłaszcza teraz, w tej sytuacji, ale na każdym kroku słuchając sugestii na temat tego, że miałaby być czyjąkolwiek dziewczyną, nie była w stanie ot tak odciąć się od wspomnień.
– To mój pokój. Zapraszam – doszedł ją nieco nerwowy głos Ryana. Otworzył przed nią odpowiednie drzwi, zachęcającym ruchem zachęcający, by pierwsza przekroczyła próg. – Ach, tylko ostrożnie. Nie potknij się o…
Za późno.
Tylko tyle zdołała pomyśleć, gdy poczuła, że traci równowagę. Co więcej, tym razem Ryan nie zdążył jej pochwycić, o ile w ogóle próbował.
Zaklęła, gdy wylądowała na dywanie. Gdzieś za plecami usłyszała nieco zdławiony śmiech, chociaż – jego szczęście! – chłopak wyraźnie próbował się powstrzymać.
– O deskorolkę – dokończył spokojnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa