Jocelyne
Wsparła się na łokciach, w pośpiechu
próbując się podnieść. W tamtej chwili to nie ewentualny ból, ale przede
wszystkim urażona duma okazała się kluczowa. Z rozdrażnieniem spojrzała na
Ryana, prawie natychmiast uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Wymownie
zerknęła na przyczynę upadku, przy okazji przekonując się, że chłopak mówił
prawdę.
– Więc…
jeździsz? – wypaliła, szturchając deskorolkę stopą, by odsunąć ją na bok. Jak
znała swoje szczęście, równie dobrze mogła się potknąć o nią raz jeszcze.
– Nawet
sporo. – Ryan podszedł bliżej, w końcu ruszając się z miejsca. W pierwszym
odruchu miała ochotę zignorować wyciągniętą ku niej dłoń, ale ostatecznie po
prostu ją ujęła, pozwalając, by chłopak pomógł jej stanąć na nogi. – A przynajmniej
tak było kiedyś. Nie wiem czy teraz byłoby tak samo… Wiesz, co mam na myśli? –
zapytał, więc jedynie potrząsnęła głową. Wywrócił oczami w odpowiedzi na
ten gest. – Jakbym oszukiwał – wyjaśnił pośpiesznie. – Wyostrzone zmysły i tak
dalej…
– To, że
odbieramy pewne rzeczy inaczej, nie znaczy, że przestają sprawiać nam
przyjemność – oznajmiła z przekonaniem.
Spojrzał na
nią z zaciekawieniem. W pośpiechu odsunęła się, uprzytomniając sobie,
że znów znaleźli się wystarczająco blisko siebie, by mogła poczuć bijące od
jego ciała ciepło.
– Coś w tym
jest. Na pewno byłoby inaczej – stwierdził w zamyśleniu, lekko
przekrzywiając głową. – Chcesz spróbować?
Nie od razu
zwróciła uwagę na znaczenie jego słów. Otworzyła usta, ale ostatecznie nie
wydała z siebie nawet dźwięki, przynajmniej przez kilka pierwszych sekund.
– Co? –
wykrztusiła w końcu.
– Czy
chcesz pojeździć – wyjaśnił usłużnie. – Bez wywracania się, o ile to w twoim
przypadku możliwe.
Prychnęła,
choć to nie jego słowa rozdrażniły ją najbardziej. Natychmiast odsunęła się, co
najmniej jakby porzucona na podłodze deskorolka mogła nagle ożyć, a potem
spróbować ją zaatakować.
– Nie,
dzięki – zaoponowała pośpiesznie. – Jak będę miała ochotę coś złamać, dam ci
znać.
– Oj, daj
spokój. Robisz ze mnie sadystę – zarzucił jej. Żartował, ale przez moment
naprawdę zabrzmiał na urażonego. – Nie dałbym ci upaść.
Coś w tej
deklaracji dało jej do myślenia. Poczuła się dziwnie, kiedy ich spojrzenia się
spotkały – zaledwie na chwilę, bo prawie natychmiast odwróciła wzrok, skupiając
się na powrót na deskorolce. To nie zabrzmiało tak, jakby po prostu obiecywał,
że nauczy ją jeździć. Takie przynajmniej miała wrażenie, chociaż…
O bogini.
Chwilami
sama nie była pewna, co myśleć. Ryan w dość jasny sposób dał jej do
zrozumienia, co o niej myślał, ale i tak czuła się z tym
dziwnie. Sama nie wiedziała, co czuła względem jego, choć bez wątpienia go
lubiła. Tak było od chwili pierwszego spotkania, nawet jeśli chłopak miał w zwyczaju
regularnie przyprawiać ją o atak serca albo po prostu wzbudzał niepokój
tym, że cokolwiek łączyło go z demonami. Liczyło się, że już nie wierzyła,
że miałby ją skrzywdzić, dzięki czemu łatwiej mogła zapanować nad odruchami. Co
więcej rozmowy, które czasami odbywali, sprawiały jej przyjemność – i to
niezależnie od tego jak dziwne by nie były. Nie miała mu nawet za złe, kiedy
poddawał w wątpliwość to, czy cokolwiek łączyło ją z wampirami.
A teraz
była tutaj. Do tej pory pamiętała, w jaki sposób poprowadził rozmowę o rodzinie,
ostatecznie decydując się ją… niejako gdziekolwiek zaprosić. Nie ukrywał swoich
intencji, a jednak Jocelyne wciąż podświadomie odsuwała od siebie myśl o tym,
że mógłby być nią naprawdę zainteresowany. Już raz pozwoliła sobie na
dopuszczenie do siebie kogoś, kto lubił ją bardziej niż powinien i nie
skończyło się to dobrze.
Facet ma w sobie coś z demona.
Trudno powiedzieć, by w jego przypadku wszystko było okej, pomyślała z przekąsem,
ale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wątpiła, by cokolwiek miało sprawić, by
wszystko ot tak się poukładało. Nie w tej sytuacji.
– Wiesz…
Co miała mu
powiedzieć? Czy w ogóle było jakieś pytanie, które zadał i na które
oczekiwał odpowiedzi? Zawahała się, przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie
pustki w głowie. Tego i wątpliwości, które ostatecznie przerodziły
się przede wszystkim w oszołomienie, gdy Ryan wyciągnął ku niej dłoń. Z jakiegoś
powodu nie zaprotestowała, kiedy ujął ją za rękę, przysuwając bliżej siebie.
– Nie daj
się prosić – powiedział cicho, starannie dobierając słowa. Jego głos zabrzmiał
inaczej niż do tej pory, łagodnie i jakby nieco chrapliwie.
– Tutaj? –
rzuciła z powątpiewaniem.
Jedynie się
uśmiechnął i choć nie było to odpowiedzią, której mogłaby oczekiwać, chcąc
nie chcąc musiała się nią zadowolić. Mimo wszystko nie od razu pozwoliła na to,
by przyciągnął ją bliżej siebie, po chwili bezceremonialnie okręcając w taki
sposób, że nalazł się tuż za jej plecami. Jego dłonie wylądowały na jej
ramionach; zadrżała, choć ręce miał przyjemnie ciepłe, a uścisk silny.
– Na razie
masz tylko na tym stanąć.
Z trudem
powstrzymała się od nerwowego śmiechu, wciąż nieufnie obserwując deskorolkę.
Tylko? Nie miała pojęcia czy to zauważył, ale w jej przypadku nawet tyle
wydawało się nie lada wyzwaniem. Miała wrażenie, że jednak oboje aż prosili się
o to, by przy pierwszej okazji się połamała, kończąc wizytę w tym
domu zdecydowanie nie w taki sposób, jakiego wszyscy oczekiwali.
Nieznacznie
potrząsnęła głową. Było wiele kwestii, których wciąż nie ustalili i przy
których coś tak mało znaczącego jak zabawa deskorolką powinno zejść na dalszy
plan. Była gotowa przysiąc, że chłopak tak naprawdę nie wyobrażał sobie, że
miałby oznajmić matce, że nie mógł wrócić do domu – czy to tymczasowo, czy
znów… w ogóle. Nie przemyśleli niczego, ratując się kłamstwami, które z jakiegoś
powodu przychodziły mu z taką łatwością, a jednak nie potrafiła się
tym przejąć. W tamtej chwili myślała wyłącznie o Ryanie, jego dotyku i tym,
czy faktycznie mogła mu zaufać.
To ostatnie
okazało się proste. W zasadzie podjęła decyzję na ułamek przed tym, jak w pełni
dotarło do niej to, co robi. Krótko obejrzała się na stojącego przy niej chłopaka,
po chwili w końcu decydując się dostosować się do tego, co mówił. Uświadomiła
sobie, że drży, raz po raz nerwowo napinając mięśnie, ale nie wycofała się, z największą
ostrożnością stawiając stopę na deskorolce. Drgnęła, kiedy ta nieznacznie się przesunęła,
ale nie dała sobie czasu na wątpliwości. W pośpiechu dostawiła drugą nogę,
w duchu modląc się o to, by Ryanowi nagle nie przyszło do głowy, by poluzować
uścisk na jej ramionach.
Nie zrobił
tego. Wciąż stał tuż za nią, spokojny i – w przeciwieństwie do Joce –
w pełni rozluźniony. Słyszała jego oddech, tym wyraźniejszy, skoro w pewnym
momencie Ryan przesunął się jeszcze bliżej. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego,
że stała na czymś absolutnie nie stabilnym, momentalnie poczuła się w pełni
bezpieczna. Jak długo nie zamierzał jej puścić, wszystko było w porządku.
– No, sama
widzisz – usłyszała tuż przy uchu. – Pełen sukces.
– Mhm…
Na nic
więcej nie było ją stać. Tkwiła w bezruchu, świadoma wyłącznie wzajemnej
bliskości i tłukącego się w piersi serca. Jakby tego było mało,
przyśpieszony puls wcale nie miał związku z tym, że mogłaby się
denerwować. Cóż, już nie. Chodziło o coś zupełnie innego, choć i o
tym nie była w stanie myśleć.
Dłonie Ryana
z wolna przesunęły się po jej ramionach, ostatecznie lądując na biodrach.
Wciąż trzymał ją w sposób tak pewny i na swój sposób zaborczy, jakby właśnie
stali na krawędzi przepaści, a nie znajdującej się zaledwie kilka centymetrów
od podłogi desce.
– To w sumie
zabawne – odezwał się ponownie Ryan. Zawahała się, bliska tego żeby zapytać, co
miał na myśli, ale nie miała okazji się odezwać. – To, że jesteś taka
strachliwa.
– Wcale nie
– zaoponowała, chociaż zabrzmiało to co najmniej żałośnie. – Też miałbyś
wątpliwości, gdybyś potykał się na prostej drodze.
– Tak. A niby
jesteś niezwykła. – Po brzmieniu jego głosu poznała, że się uśmiechał. – Pod
tym względem na pewno.
Jęknęła i spróbowała
odwrócić się na tyle, by móc zdzielić go w ramię, ale to okazało się zaskakująco
problematyczne. Serce podjechało jej aż do gardła, kiedy poczuła, że deska znów
się poruszyła – raptem o kilka centymetrów, ale jednak.
Zachwiała
się, odzyskując równowagę wyłącznie dzięki temu, że Ryan wciąż ją trzymał.
Poczuła, że palą ją policzki – kolejny raz, zwłaszcza że znów była na dobrej
drodze, by się przy nim pogrążyć.
– Chcę już zejść – wymamrotała, do samego końca wątpiąc, czy tak po prostu jej na to
pozwoli.
– Na pewno?
– zapytał zaczepnym tonem. Była pewna, że próbował się z nią droczyć. – Jak
sobie chcesz… Następnym razem spróbujemy na podjeździe – dodał, a Joce aż się
zapowietrzyła.
– Nie
będzie następnego razu!
Jeszcze
kiedy mówiła, w pośpiechu skorzystała z jego pomocy, by bezpiecznie
stanąć na podłodze. Kamień spadł jej z serca, kiedy pod stopami poczuła
stabilną powierzchnię. Słodka bogini, może i była beznadziejna, ale
zdecydowanie pewniej czuła się bez poczucia, że w każdej chwili mogłaby znów
wylądować na ziemi. To, co Ryan sądził o sytuacji i jej
nieporadności, najmniej ją w tym wszystkim interesowało.
No, prawie.
Jego opinia była ważna, ale…
Niby dlaczego?
Nie potrafiła
odpowiedzieć na to pytanie. Albo nie chciała, choć do tego nie zamierzała się
przyznać. Wystarczyło, że wszelakie myśli uleciały z jej głowy, gdy
zorientowała się, że wciąż stali zdecydowanie zbyt blisko siebie, a on nadal
ją obejmował. Nic nie wskazywało na to, by śpieszyło mu się z zabraniem
rąk z jej bioder – i to nawet mimo tego, że już nie potrzebowała
pomocy w utrzymaniu równowagi.
Ryan słowem
nie skomentował jej protestu. Wiedziała jedynie, że uważnie ją obserwował – w przesadnie
uważny, przenikliwy sposób, którego nie rozumiała, choć wydał jej się znajomy.
Czasami patrzył tak na nią Dallas, zwłaszcza wtedy, gdy…
Mogła się
odsunąć. Dał jej na to dość czasu, przez moment wydając się prosić spojrzeniem o przyzwolenie.
Gdyby tylko chciała, miałaby szansę uciec z zasięgu jego rąk, zanim
zabrnęliby zbyt daleko. Kto wie, może w ten sposób nawet uczyniłaby
wszystko mniej niezręcznym, nawet jeśli dość mało prawdopodobne wydawało się,
by mogli dalej spokojnie siedzieć sami w jego pokoju i udawać, że nic
szczególnego nie miało miejsca.
Mogła wiele,
ale nie zrobiła niczego, żeby zaprotestować, kiedy Ryan nachylił się w jej
stronę. Na moment jedynie zamarła, kiedy jego usta musnęły jej wargi – w zbyt
wprawiony sposób, by uwierzyła, że nigdy wcześniej się nie całował, ale to nie było
ważne, zwłaszcza że sama też już to robiła. Wystarczyła chwila, by pierwszy szok
minął, a ona zdołała się odwzajemnić. Odnalezienie wspólnego rytmu okazało
się zaskakująco proste, choć Joce miała wrażenie, że minęła cała wieczność,
odkąd ostatni raz pozwoliła sobie na taką bliskość.
Było inaczej
niż wtedy, gdy pozwalała na to Dallasowi. Ten pocałunek był prawdziwy i jak
najbardziej przyjemny. Bez udawania, prób zgrania się ze sobą i powtarzania,
że śmierć tak naprawdę nie zmieniała niczego.
Zmieniała.
Joce czuła to od samego początku, dobrze wiedząc, że przez cały ten czas
odwlekała nieuniknione, jednak dopiero w tamtej chwili pojęła to z całą
mocą. Uprzytomniła sobie jak bardzo tęskniła za dotykiem, bliskością i brakiem
zawrotów głowy wywołanych tym, że ktokolwiek mógłby żerować na jej energii.
Ryan był prawdziwy – żywy – a do tego znajdował się dosłownie na wyciągnięcie
ręki. Jakby tego było mało, na swój sposób byli podobni, nawet jeśli jemu
bliżej było do demona… Cokolwiek to znaczyło.
Nie poczuła
ani oporu, ani wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie – choć przez krótką chwilę
miała wrażenie, że nareszcie wszystko było na swoim miejscu. Zareagowała
instynktownie, bezceremonialnie zarzucając chłopakowi ramiona na szyję, by
znaleźć się jeszcze bliżej. Wyczuła, że go zaskoczyła, kiedy spróbowała przejąć
inicjatywę i pocałować go w bardziej zaborczy sposób, ale nie
próbował protestować. W zamian bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie,
w końcu nie zachowując się tak, jakby miał przed sobą kruche,
niedoświadczone dziecko.
– Hm… To
było ciekawe – wymamrotał, gdy tylko udało mu się złapać oddech. – Nie
sądziłem, że…
– Co? – zmartwiła
się.
Potrząsnął
głową. Wciąż trzymał ją w ramionach, palcami raz po raz przeczesując jej
włosy.
– Nic, nic.
Po prostu tak się przy mnie spinałaś… Myślałem, że cię wystraszyłem po tym, co
powiedziałem ostatnio – przyznał po chwili zastanowienia.
–
Przyjechałam tu z tobą – zauważyła przytomnie.
Uśmiechnął
się w blady, nieco roztargniony sposób.
– Fakt –
zreflektował się. – Ale to, że jesteś miła, niczego nie znaczy. Może to u was
rodzinne.
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać. To nie był pierwszy raz, kiedy zapragnęła go uderzyć
– ot tak dla zasady, zwłaszcza gdy zaczynał pleść od rzeczy.
– Ładna i ruda…
– mruknęła z przekąsem. Drgnął, co upewniło ją, że rozpoznał słowa,
którymi sam określił Renesmee, gdy pierwszy raz ze sobą rozmawiali. Cóż, tym
razem okoliczności były o niebo lepsze. – Ale to prawda, że mama jest miła…
Zwłaszcza dla tych, którzy potrzebują pomocy.
Ryan skinął
głową. Milczał, wciąż tuląc Jocelyne do siebie i spoglądając na nią tak,
jakby widzieli się po raz pierwszy. Miała wrażenie, że z przesadną wręcz
uwagą lustrował jej twarz wzrokiem, jakby szukając jakichkolwiek oznak tego, że
robił coś niewłaściwego – i że może jednak powinien się odsunąć.
– A co
powiedziałaby o tym? – zapytał w końcu, ujmując ją pod brodę.
Zadrżała, kiedy przesunął kciukiem po jej policzku.
– Jestem
pewna, że się ucieszy – oznajmiła bez zastanowienia.
Tym razem
do jej głosu wkradły się wątpliwości. Przełknęła z trudem, bezskutecznie
próbując pozbyć się nieprzyjemnego uścisku w gardle. Myślenie o mamie
było problematyczne, zwłaszcza po tym jak ta w pośpiechu wyszła gdzieś z Laylą.
Uwaga Joce jak na zawołanie skupiła się z powrotem na obu kobietach i możliwej
przyczynie ich nieobecności. Jeśli faktycznie chodziło o tatę…
– Hej, co
jest? Co to za mina? – Podenerwowany głos Ryana wystarczył, by sprowadzić ją na
ziemię. Zamrugała nieco nieprzytomnie, koncentrując spojrzenie na obejmującym ją
chłopaku. – Jednak się pośpieszyłem? Cholera, wiedziałem, że…
– Nie
chodzi o ciebie – zapewniła pośpiesznie. Westchnęła, gdy dotarło do niej,
że te słowa zabrzmiały co najmniej źle. – Nie to miałam… Och, myślałam o mamie
– wyjaśniła, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że z każdym słowem tylko
bardziej się pogrążała.
– Ach… Nie
obudziła się, prawda? – Ryan zmierzył ją wzrokiem. – I dalej wisi gdzieś… pomiędzy.
Cokolwiek to znaczy, bo chyba dalej nie rozumiem – dodał, nie kryjąc
wątpliwości. – To dziwne myśleć o tym, że w domu mógłby być duch.
– Zagubiona
dusza. Chyba – poprawiła machinalnie. – Ona nie umarła.
– Oczywiście
– rzucił, ale bez większego przekonania. „Znawczyni duchów się znalazła” –
wydawało się komunikować jego spojrzenie, ale ostatecznie nie skomentował tej
kwestii nawet słowem. – I jestem pewien, że do tego nie dojdzie – powiedział
w zamian. Czuła, że mówił przede wszystkim po to, by choć trochę ją
pocieszyć. – Teraz zaczynam czuć się źle. Nawet nie zapytałem jak się czujesz, a chyba
powinienem. – Nerwowo zacisnął usta. – Nie wyobrażam sobie jakie to uczucie,
kiedy wiesz, że twoja mama jest gdzieś obok, ale nawet nie możesz jej zobaczyć…
Chociaż czasem słyszałem jak do niej mówisz. Podobno może jakoś się
komunikować, nie? Ale to i tak dziwne.
No, to nie do końca tak…
Ucisk w gardle
przybrał na sile. Nie powiedziała mu, co tak naprawdę potrafiła. Nie zrobiła
tego, choć rozmawiali wystarczająco wiele razy, by znalazła okazję. Prawda
jednak była taka, że po prostu nie chciała tego robić – nie przez brak zaufania
albo wątpliwości co do tego, czy przypadkiem by jej nie wyśmiał. Och, jakoś nie
wątpiła, że Ryan mógłby zrozumieć, nawet jeśli sam temat wydawał mu się
abstrakcyjny. Kto jak kto, ale on z pewnością wiedział, co znaczyło robić
rzeczy, które nikomu innemu nie przyszłyby do głowy.
I właśnie w tym
leżał problem. Podobało jej się to, że w jego oczach mimo wszystko
uchodziła za zwyczajną. Zaskakiwała go właśnie tym – ludzkimi cechami,
śmiertelnością i tym, że była… po prostu sobą. Joce, a nie dziwną
dziewczyną, która poruszała się na granicy dwóch światów, dostrzegając rzeczy,
których inni nawet sobie nie wyobrażali. Może i oboje byli nieśmiertelni,
ale radosne obwieszczenie, że okazyjnie widywała martwych ludzi, było ostatnim,
co tak naprawdę chciała zrobić.
Później, obiecała sobie stanowczo. Nie
mogła omijać tematu w nieskończoność, ale jak długo miała wybór, wolała
zachować tę kwestię dla siebie. Pragnęła normalności, nawet jeśli ta miałaby trwać
zaledwie chwilę dłużej.
– Tak… Tak,
to dziwne. – Uśmiechnęła się blado. Przynajmniej próbowała, bo była gotowa
przysiąc, że wyszło jej to dość marnie. – Ale to teraz nie jest ważne. Na razie
musimy pomyśleć, co z twoją mamą. To znaczy… – zaczęła i zaraz urwała,
podchwyciwszy jego spojrzenie.
– To akurat
nie będzie aż takie trudne. Chyba – stwierdził po chwili zastanowienia Ryan.
Rozluźniła się, gdy przystał na zmianę tematu. Były ważniejsze rzeczy, na
których w końcu musieli się skupić. Cóż, na tyle, na ile było to możliwe,
skoro wciąż jej dotykał. – To stypendium to mimo wszystko wygodne tłumaczenie.
Mama już chyba przywykła, że znikam, chociaż nigdy nie zdarzyło mi się nie
odzywać przez tyle czasu.
– Nie
rozumiem…
Ryan westchnął
przeciągle. Uśmiechnął się, ale w o wiele mniej szczery, gorzki sposób.
– Kasa.
Trochę nam jej brakuje, więc… – Wzruszył ramionami. – Tak się w to
wplątałem. Tutaj nawet nie chodzi o to, że mógłbym lubić rysować.
– To brzmi,
jakbyś wcale nie chciał iść na studia – zauważyła, ale w odpowiedzi
doczekała się przede wszystkim jego udręczonego spojrzenia.
– Ależ
chciałem. To taki dodatkowy cud, który… I w zasadzie już wtedy mogłem zacząć
coś podejrzewać – mruknął, raptownie poważniejąc. – Randomowi ludzie proponują
ci spełnienie marzeń i zabezpieczenie dla rodziny. Co mogłoby pójść nie
tak? – rzucił, po czym parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Była gotowa
przysiąc, że coś zmieniło się nie tylko w wyrazie jego twarzy, ale również
emocjach. Jakby tego było mało, na ułamek sekundy jego oczy zalśniły
niepokojąco znajomym czerwonym blaskiem. – Cholera… – Poczuła się dziwnie,
kiedy bezceremonialnie odsunął ją od siebie. Poczucie bezpieczeństwa i przyciąganie,
które towarzyszyły jej przez cały ten czas, momentalnie zniknęły. – Zaraz
pewnie wyjdę na debila, ale trudno. Chodź, coś ci pokażę.
Miała dość
powodów, by nie chcieć w to brnąć. To nie tak, że jakkolwiek bała się
Ryana, ale kiedy zachowywał się w ten sposób, zaczynała mieć wątpliwości.
Miała wrażenie, że jego natura była kolejną kwestią, którą z uporem
pomijała, na każdym kroku oszukując samą siebie. Ignorowanie znaków bywało
kiepskim pomysłem, o czym zdążyła się przekonać, gdy zaatakowała ją Layla,
ale nawet tamten incydent nie czynił czegokolwiek łatwiejszym. Jak miałby,
skoro zarówno ciotkę, jak i stojącego przed nią chłopaka, darzyła bezgranicznym
zaufaniem.
Nie
zaprotestowała, kiedy chwycił ją za rękę. Pozostawało jej mieć nadzieję, że nie
zwrócił uwagi na sposób, w jaki mimowolnie się spięła w odpowiedzi na
wzajemną bliskość. Chciała tego czy nie, wyczuwała tę bardziej niepokojącą,
mroczniejszą cząstkę jego natury – coś, czego do tej pory nie miała okazji
zaobserwować w całej okazałości. Nie pierwszy raz instynkt nakazywał jej
rzucić się do ucieczki, choć zdecydowanie nie miała takiego zamiaru.
Po tym, co
wydarzyło się chwilę wcześniej, tym bardziej nie mogła sobie na to pozwolić.
Ryan
milczał, ale tym razem cisza okazała się co najmniej niezręczna. Z tym
większą ulgą przyjęła moment, w którym podprowadził ją do tonącego w papierach
biurka, choć na moment mogąc skupić uwagę na czymś konkretnym i absolutnie
niezwiązanym z nieśmiertelnością.
– O bogini…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz