31 maja 2019

Dwieście dziewięćdziesiąt osiem

Jocelyne
– Takie tam bazgroły.
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Żartował sobie? Nachyliła się nad biurkiem i to tak bardzo, że końcówki jej włosów musnęły przysłaniające je papiery. Wodziła wzrokiem po kolejnych rysunkach, po chwili bardzo niepewnie wyciągając rękę, by móc musnąć jeden z nich palcami.
Były inne niż te, które czasem wychodziły spod ręki mamy. Mniej szczegółowe, bardziej abstrakcyjne i pełne kolorów – trochę jak sny, na dodatek w pełni pozytywne, nie zaś koszmary. Widziała różnobarwne krajobrazy, czasem wzbogacone o elementy, które w żaden sposób nie pasowały do reszty. Zegar spływający z drzewa? Czemu nie? Gdzieś już widziała ten motyw, ale i tak podobał jej się sposób, w jaki odtworzył go Ryan.
Kolory za to jak najbardziej kojarzyły jej się z pastelami mamy. Nessie je lubiła, twierdząc, że w ten sposób szybko mogła przenieść na papier to, co akurat chodziło jej po głowie. Obserwując to, co stworzył Ryan, Joce była gotowa przysiąc, że praktykował podobną metodę.
Odsunęła kilka kolejnych kartek na bok, uważnie przypatrując się każdej kolejnej pracy. Były różne, mniej lub bardziej udane, ale jednak równie przyjemne dla oka. Niektóre wydawały się proste, bez zbędnych udziwnień – naśladowały rzeczywistość, choć nie na tyle, by pomyliła je z fotografią. Przedstawienie postaci szło mu gorzej, ale porównując kolejne rysunki szybko zorientowała się, że wciąż się uczył – i że szło mu coraz lepiej. Również w przypadku postaci niektóre prace zachodziły o abstrakcję i to wystarczyło, by Joce pojęła, że najwyraźniej w takiej tematyce Ryan czuł się najlepiej. Zatrzymała się zwłaszcza na jednym z licznych rysunków, z uwagą przypatrując się damskiej sylwetce, która nagle przechodziła w żywy płomień. Jak żywca pochodnia, choć to zdecydowanie nie wyglądało na coś wyjętego żywcem z horroru. Przeciwnie, bo nic nie wskazywało na to, by postać cierpiała.
Wystarczyła chwila, by jej myśli na powrót uciekły ku Layli. Uśmiechnęła się blado, po czym niechętnie odsunęła rysunek na bok, by móc obejrzeć inne.
– Ten mi się podoba – stwierdziła w końcu, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
Ryan prychnął, kiedy z zadowoleniem pokazała mu nieco pomiętą kartkę z… kucykiem. Albo jednorożcem. Chyba, bo dziwny kształt na papierze niekoniecznie musiał przedstawiać konia. Rysunek bez wątpienia wyszedł spod ręki dziecka i przedstawiał dziwnie powyginane, uśmiechające się szeroko stworzenie na czterech przypominających patyczki nogach.
– Och, dzięki. To praca zaliczeniowa – rzucił z przekąsem Ryan. Nie zaprotestowała, kiedy wyjął jej kartkę z ręki i jakby od niechcenia odrzucił ją na stos pozostałych. – A tak na poważnie, Cristal też lubi kredki. Zwłaszcza te moje.
– Jest urocza.
– To prawda – zgodził się pośpiesznie. – Ale niekoniecznie wtedy, gdy bawi się moimi przyborami.
Przez jego twarz przemknął cień. Skrzyżował ramiona na piersi, po czym oparł się o biurko, wymownie spoglądając w przestrzeń. Joce zawahała się, wciąż czekając na reakcję z jego strony, ale chłopak z uporem milczał, myślami wydając się być gdzieś daleko.
– Rey…
Kąciki jego ust drgnęły, kiedy znów zwróciła się do niego w ten sposób, ale mimo wszystko się nie uśmiechnął. W zamian westchnął przeciągle, jakby w roztargnieniu przeczesując włosy palcami.
– Pewnie teraz zabrzmię okropnie, ale tak, znowu chodzi o pieniądze. W tym cały problem. – Wzruszył ramionami. – Chociaż naprawdę lubię to robić. ASP to marzenie.
– Ale? – zapytała wprost.
Chciała zrozumieć, zwłaszcza że Ryan wciąż sprawiał wrażenie chętnego, by zacząć się zwierzać. Mogła tylko zgadywać, co tak naprawdę go dręczyło. Skoro mogła go wysłuchać, nie zamierzała się wahać, tym bardziej że pragnęła jakoś mu pomóc. Gdyby było inaczej, nie zabrnęłaby aż tak daleko.
– Cholera… Mam wrażenie, że czegokolwiek nie powiem, zabrzmi płytko – stwierdził, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Ale sama widzisz jak to u nas wygląda. Mama, Tess, Cristal… No i ja. Samotnej matce trudno utrzymać trójkę dzieci.
Słuchała go w milczeniu, naprzemiennie spoglądając to na jego bladą twarz, to znów na rysunki. Prawda była taka, że w tamtej chwili już nie była w stanie się skupić.
– Więc… naprawdę było jakieś stypendium. Łowcy was wykorzystali – domyśliła się. Poczuła się dziwnie, kiedy w końcu zdecydowała się ująć sprawy w tak bezpośredni sposób.
– I tak, i nie. Tak naprawdę nikt nas do niego nie zmuszał, a przynajmniej tak mi się wydaje. – Ryan zawahał się na moment. – Zgłoszenia były dobrowolne. No i na początku chodziło o warsztaty… I udział w spotkaniach. Dostawaliśmy dobre warunki za to, że będziemy postępować zgodnie z ich oczekiwaniami.
– Stąd pomysł z warsztatami?
– Wygodna wymówka. No i naprawdę sądziłem, że… Sama rozumiesz. A może i nie? Jeśli dobrze się zastanowić, to jeśli ktoś całkowicie obcy proponuje ci coś za nic, to coś tu nie gra – stwierdził i choć zabrzmiało to obojętnie, po jego tonie poznała, że wciąż był rozgoryczony. – Najgorsze jest to, że niewiele pamiętam z tych spotkań. Jeździliśmy gdzieś z Cassie, ale… Zabij mnie, a nie powiem ci gdzie i po co. I może nawet tak jest lepiej, bo chyba wolałbym nie wiedzieć jakim cudem zetknąłem się z… tym czymś.
Wiedziała, co miał na myśli. Demoniczna krew skądś musiała się wziąć, skoro miała na niego jakikolwiek wpływ. Sama perspektywa robienia rzeczy, których później się nie pamiętało, brzmiała co najmniej przerażająco, choć nie wskazywało na to, by Ryan miał na sumieniu coś niewłaściwego. No, może poza atakiem na dom przyjaciółki Claire.
Zacisnęła usta. Nigdy nie zapytała o to wprost, ale mimo wszystko…
– Powiedziałeś, że nie pamiętasz tych spotkań… I wierzę ci – zapewniła pośpiesznie – ale jedna rzecz nie daje mi spokoju. Boję się tylko, że to może zabrzmieć źle.
Ryan nawet się nie skrzywił.
– Strzelasz.
Mimo wszystko się nie rozluźniła. Przez dłuższą chwilę milczała, spojrzenie na powrót koncentrując na rysunkach. Jej wzrok skupił się przede wszystkim na przypominającej żywy płomień dziewczynie.
– Kiedy pierwszy raz rozmawialiśmy dałeś mi do zrozumienia, że wiesz o wampirach… I pewnie nie tylko – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Skąd? To nie brzmi jak cześć… jakichkolwiek warsztatów.
– Ach…
Poderwała głowę w momencie, w którym chłopak ruszył się z miejsca. Przez chwilę wodziła za nim wzrokiem, gdy zaczął niespokojnie krążyć na prawo i lewo, nagle mając problem z tym, by tkwić w bezruchu.
Jakimś cudem atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Oboje milczeli, ona nieruchoma i z bijącym coraz bardziej nerwowo sercem.
– Jasne, że zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Cassie wymiotowała krwią, a ja… Hm, czasami miałem problem z tym, żeby się opanować. – Tym razem głos Ryana zabrzmiał tak cicho, że tylko cudem zdołała rozróżnić poszczególne słowa. Mimo wszystko wyostrzone zmysły robiły swoje. – Uczelnia i stypendium to jedno, ale w międzyczasie szukałem pracy. Dorabiam tu i ówdzie… No, dorabiałem – poprawił się niechętnie. Użycie czasu przeszłego przyszło mu z wyraźnym trudem. – Zresztą nieważne. Nie raz chodziłem zmęczony i wkurzony, ale nigdy dotąd nie zrobiłem nikomu takiej awantury jak Tess, kiedy przypadkiem potrąciła mnie w drzwiach… Rozumiesz? Wpadliśmy na siebie, a ja naskoczyłem na nią tak, jakby zdemolowała pół domu.
Tak naprawdę nie musiał dodawać niczego więcej. Jocelyne doskonale zdawała sobie sprawę z tego, czym był Syndrom Agresji i jak zachowywały się przemieniające się pół-wampiry. Co prawda to nie dotyczyło bezpośrednio Ryana, ale symptomy okazały się porażająco wręcz podobne. Podejrzewała, że gdyby zapytała o szczegóły Rufusa, nie otrzymałaby żadnych sensownych wyjaśnień, ale to nie było ważne. Wystarczyło, że dostrzegała dość, by zorientować się, dokąd to wszystko prowadziło.
Mimo wszystko nie skomentowała słów chłopaka w żaden sposób, pozwalając, by mówił dalej. Sama już nie była pewna, czego oczekiwała po tej rozmowie, ale jedno było pewne – Ryanowi bez wątpienia w jakimś stopniu pomagała.
– Tak było częściej. Cassandra słabła, ja szalałem… I ona zresztą też. Zresztą nie bez powodu chodziła do psychologa. Swoją drogą, on ją w to wciągnął. A ona mnie, bo stwierdziła, że ten projekt to coś idealnego dla nas oboje. – Ryan uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. – Raz po kłótni zauważyłem w lustrze te moje oczy i… Cholera, wierz mi, że dawno tak nie spanikowałem. Ale trudno było się nie domyślić, kiedy się to wszystko zaczęło.
Potrzebowała chwili, by uporządkować jego słowa w jakiś sensowny sposób. Łowcy, projekt i objawy, które z powodzeniem mogły doprowadzić go do grobu… Och, to zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
– I… pojechałeś tam? – zapytała wprost. – Do łowców? To znaczy…
Samo jego spojrzenie wystarczyło, żeby zamilkła. Zrozumiała, ale i tak mimowolnie się spięła, kiedy zdecydował się odpowiedzieć.
– Jasne. Sam na dodatek… I niekoniecznie się zapowiadałem. – Zawahał się na moment. Przez jego twarz przemknął cień. – Swoją drogą, nie jestem teraz pewien, gdzie to było… Nie pamiętam.
Cassie mówiła to samo… A przynajmniej tak twierdziła mama, uświadomiła sobie w oszołomieniu. Zwłaszcza po tym, czego sama doświadczyła od tych ludzi, wiedziała, że z organizacją zdecydowanie coś było nie tak.
Ryan potrząsnął głową. Cokolwiek go dręczyło, zachował to dla siebie, w zamian decydując się mówić dalej.
– Wiem jedynie, że trafiłem w cholernie złym momencie – mruknął, uśmiechając się w nieco wymuszony sposób. – Zobaczyłem za dużo, więc mnie uświadomili. Przedstawiając was w… nie do końca pozytywnym świetle. Zresztą jak na dzień dobry widzisz rzucającego się na człowieka gościa z kłami, to raczej trudno udawać, że wszystko w porządku.
Wzdrygnęła się w odpowiedzi na jego słowa. Jakoś wątpiła, by mówił o hotelu; to wydawało się dość mało prawdopodobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, w jaki sposób chroniono tamto miejsce. Nie wyobrażała sobie, żeby rozdrażniony chłopak ot tak wdarł się do siedziby, która była problematyczna nawet dla nieśmiertelnych. Z drugiej strony, jeśli faktycznie robił rzeczy, których nie potrafił zrozumieć i dopisało mu szczęście…
Miała dziesiątki pytań. Czuła, że były ważne, zwłaszcza że wyjaśnienie Ryana mogły okazać się kluczowe. Pamiętał czy nie, wciąż mógł powiedzieć dość, by zabrzmiało to w co najmniej niepokojący sposób. Gdyby sytuacja była inna, natychmiast poprosiłaby go, by powtórzył wszystko przy jej bliskich w nadziei na to, że dzięki temu zorientują się, co powinni robić. Ten projekt – czymkolwiek był – okazał się dziwniejszy od Projektu Beta, a przynajmniej takie miała wrażenie.
Tyle że w tamtej chwili nie zrobiła niczego. Po prostu tkwiła przy biurku w jego pokoju, słuchając historii, która brzmiała co najmniej źle. Tylko tyle mogła, nawet nie będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa czy zrobić… czegokolwiek innego. Chciała, ale nie potrafiła mu pomóc.
– Uprzedzając: nie jestem pewien, co stało się w tamtym domu. Cokolwiek myślisz o tym, że zaatakowałem twoją kuzynkę i wujka… Nie miałem tego w planach. Tego, żeby kogokolwiek zabić, tym bardziej nie.
Ze świstem wypuściła powietrze. No tak, w tym wszystkim była jeszcze śmierć ojca Marissy, choć sam Ryan wydawał się to pomijać. Być może nie dowierzał, ale to nie wydało jej się ani trochę dziwne. Jeśli nie zrobił tego świadomie, sam fakt musiał go przerażać, o ile w ogóle zamierzał dopuścić go do siebie.
Wciąż milczała, w zamian decydując się przesunąć bliżej wpatrzonego w nią chłopaka. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, zresztą jak i kolejne pytania, które miała ochotę zadać, by wszystko stało się jaśniejsze. Problem polegał na tym, że jakoś nie wyobrażała sobie, by Ryan miał ochotę odpowiadać na którekolwiek z nich, skoro w grę wchodziło coś co najmniej dla niego niezrozumiałego. Wiedziała, co znaczyło mierzyć się z rzeczami, które dla wszystkich wokół (i również jej samej) wydawały się czystą abstrakcją. To mogło się sprawdzać w przypadku fantazyjnych rysunków, ale nie czegoś, co właściwie definiowało jego dalsze życie.
Właśnie dlatego zdecydowała się nie mówić niczego. Nie naciskała, a gdy nabrała pewności, że – przynajmniej tymczasowo – chłopak nie miał w planach dodawać niczego więcej, jak gdyby nigdy nic pokonała dzielącą ich odległość. Zesztywniał, gdy jak gdyby nigdy nic wtuliła się w jego bok. Nie od razu zdecydował się otoczyć ją ramionami, wciąż spięty i jakby niepewny tego, co mogłoby się między nimi stać.
– Dzięki – wymamrotał.
Również to zbyła milczeniem. Za co tak naprawdę był jej wdzięczny? Nie zrobiła niczego, może poza zmuszeniem go do mówienia o rzeczach, które przerażały ich oboje. Jakby tego było mało, wciąż nie potrafiła przemóc się do odwzajemnienia mu podobną szczerością.
Odrzuciła od siebie wątpliwości, w zamian unosząc głowę na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz. Zamknęła oczy, gdy na ustach jak na zawołanie poczuła delikatne muśnięcie znajomych już warg. Gdyby w ten sposób faktycznie mogli sprawić, by wszystko stało się łatwiejsze…
– Ryan! Obiad gotowy!
Odskoczyli od siebie tak gwałtownie, że z wrażenia omal się nie wywróciła. Syknęła, kiedy biodrem uderzyła o kant biurka. Czuła, że palą ją policzki, choć przecież nie było nikogo, kto mógłby zaobserwować to, co działo się miedzy nimi.
Przez chwilę oboje tkwili w bezruchu, bezradnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Wciąż czuła się nieswojo, gdy w pewnym momencie ich spojrzenia w końcu się spotkały.
– Ehm… Kuchnia. Zanim mama sama po nas przyjdzie – powiedział w końcu. Prawie była w stanie uwierzyć, że z łatwością przychodziło mu to, by zachowywać się tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca. – Swoją drogą, wciąż jestem ciekaw. Krew już przy mnie piłaś, więc…
– Nie wierzę, że twoim życiowym celem jest to, żeby sprawdzić, czy jem normalnie.
Tym razem Ryanowi udało się uśmiechnąć. Atmosfera momentalnie się rozluźniła, choć Joce wciąż była w stanie wyczuć towarzyszące im nie tak dawno temu napięcie.
– To i jeszcze kilka rzeczy. Choćby ponowne przekonanie cię do tego, żebyś weszła na deskę – stwierdził, bez pośpiechu ruszając w stronę drzwi.
– Chyba śnisz – zaoponowała. Chcąc nie chcąc poszła za nim, dla pewności nieufnie spoglądając na wciąż tkwiącą przy drzwiach śmierć na kółkach.
– Zobaczymy. – Tym razem jego uśmiech był w pełni szczery i niewymuszony. – A swoją drogą, z mamą też nie żartowałem. Jesteś taka drobniutka, że… – Urwał, po czym z zaciekawieniem zmierzył ją wzrokiem. – Mówiłaś, że ile masz lat? Zaczynam się bać, że zamkną mnie za pedofilię.
– Lepiej żebyś nie wiedział – przyznała cicho.
Ryan jęknął. Na moment przystanął, przez co omal na niego nie wpadła.
– Więc jednak jest źle. Zbałamuciłem nieletnią – oznajmił przesadnie dramatycznym szeptem. Miała przynajmniej nadzieję, że sobie żartował.
– Wcale nie. Siedem lat to dla mnie pełnoletność… No i zaraz mam urodziny – wypaliła w przypływie szczerości.
Tym razem niewiele brakowało, żeby z wrażenia zderzył się z framugą. Momentalnie pożałowała bezpośredniości, nagle zaczynając wątpić, czy mówienie mu o takich rzeczach, było dobrym pomysłem. Opowiedzieli sobie dość, by faktyczny wiek wydawał się przy tym dość mało istotny, ale z drugiej strony…
Ryan zawahał się na moment. Przez jego twarz przemknął cień, ale mimo wszystko udało mu się nad sobą zapanować. Miała wrażenie, że tak naprawdę od samego początku spodziewał się czegoś niepokojącego.
Jasne, że tak. Czego innego miał oczekiwać po czasie, który spędził z wampirami…?
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Jocelyne wciąż mogła go zaskoczyć – i to zdecydowanie nie w sposób, którego mógłby po niej oczekiwać.
– O mój Boże, mam przewalone… „Panie władzo, twierdziła, że była pełnoletnia” – mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W tamtej chwili już sama nie była pewna czy sytuacja go bawiła, czy może próbował żartować przede wszystkim po to, by nadmiar informacji go nie przytłoczył.
– Cóż… Tylko się całowaliśmy – przypomniała cicho. – To coś znaczy?
Ryan spojrzał na nią z zaciekawieniem. Otworzył i zaraz zamknął usta, nie od razu decydując się odpowiedzieć.
– A chcesz, żeby coś znaczyło?
Nie miała okazji mu odpowiedzieć, bo w tym samym momencie oboje weszli do kuchni. Natychmiast poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Tess, ale siostra Ryana prawie natychmiast uciekła, najwyraźniej nie zamierzając czekać aż brat sam ją wyprosi. Widok innych osób, na dodatek całkowicie nieświadomych, na moment wytrącił Joce z równowagi. To, o czym rozmawiali w pokoju Ryana, nagle wydało jej się całkowicie odległe i jakby oderwane od rzeczywistości.
Czy chcę…?, powtórzyła w myślach. Pytanie, które jej zadał, wydawało się odbijać echem w jej umyśle, przez co nie była w stanie go zignorować. Poczuła, że robi jej się gorąco, choć wspólny posiłek zdecydowanie nie był dobrym momentem na to, by się zadręczać… A tym bardziej rumienić, bo czuła, że wciąż paliły ją policzki. To i wspomnienie kolejnych pocałunków, wyznań i sposobu, w jaki dotykał ją Ryan, zdecydowanie nie pomagało jej się skupić.
– Już sobie porozmawialiście? – zagadnęła mama chłopaka. Posłała Joce przyjazny, w pełni szczery uśmiech, ale dziewczyna i tak poczuła się dziwnie. Wiedziała, że to głupie, ale przez moment była gotowa przysiąc, że kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że rozmowa była tu sprawą drugorzędną. – Siadajcie, proszę. Ryan, pomóc mi z naczyniami.
Nie pierwszy raz miała ochotę zaprotestować, dziwnie czując się z tym, że ktokolwiek próbował ją obsługiwać, ale jedno spojrzenie chłopaka wystarczyło, by wybić jej ten pomysł z głowy. „Na mamę nie ma mocnych” – wydawało się sugerować jego spojrzenie. Westchnęła, ale usłuchała, chcąc nie chcąc zajmując wcześniejsze miejsce przy stole. Kubek z herbatą wciąż stał w tym samym miejscu i choć zawartość zdążyła ostygnąć, Joce i tak zdecydowała się wziąć kilka łyków. Wszystko wydawało się lepsze od bezmyślnego obserwowania Ryana, chociaż nawet smak jabłek nie był w stanie powstrzymać jej przed rozważaniem jego słów.
Coś się zmieniło. Pozwoliła na to w momencie, w którym nie zaprotestowała przed pocałunkiem. Co więcej chciała tego, choć to wydawało się komplikować sytuację. Sama już nie była pewna na czym stała, choć gdyby miała zgadywać…
Czy to ma znaczenie?, pomyślała raz jeszcze, choć przecież znała odpowiedź. Oczywiście, że miało. Tego przynajmniej chciała, niezależnie od możliwego ryzyka.
Możliwe, że powinna zacząć myśleć o sobie i Ryanie jak o parze, choć to nie było takie proste.
Uświadomiła sobie, że drżą jej dłonie, więc pośpiesznie schowała je pod stołem, nerwowo zaciskając w pięści. Żałowała, że nie mieli więcej czasu na to, żeby porozmawiać i dojść do jakichkolwiek konkretnych wniosków. Gdyby wiedziała, czego tak naprawdę oczekiwał Ryan, łatwiej byłoby jej uporządkować wszystko tak, by miało sens. Jeśli w rzeczywistości się z nią droczył albo po pocałunkach doszedł do wniosku, że to nie było tym, czego naprawdę chciał…
Tyle że nic na to nie wskazywało. Jego spojrzenia, słowa, zachowanie… Wszystko to wydawało się sugerować tylko jedno. Słodka bogini, przecież nie wymyśliłaby sobie czegoś takiego. Nawet żartobliwe uwagi, które rzucił po tym, jak już zdradziła mu swój wiek, były dość wymowne. To brzmiało tak, jakby ostateczna decyzja należała do niej, jednak Joce nie miała pewności, czy była na nią gotowa.
Poczucie bycia obserwowaną pojawiło się nagle, choć początkowo je zignorowała. Nie była za to w stanie ot tak pominąć nieprzyjemnego uczucia chłodu, zwłaszcza że to wydawało się mieć swoje źródło gdzieś za jej plecami.
Serce podeszło jej do gardła, gdy uprzytomniła sobie, że ktoś za nią stał – intruz, którego nikt poza nią nie mógł zobaczyć. Nie odwróciła się, ale tak naprawdę nie musiała, aż nazbyt świadoma z czym miała do czynienia.
Albo raczej z kim.
– Widzę, że nieźle się bawisz…
Rozpoznała ten głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa