Jocelyne
– Takie tam bazgroły.
Potrząsnęła
z niedowierzaniem głową. Żartował sobie? Nachyliła się nad biurkiem i to
tak bardzo, że końcówki jej włosów musnęły przysłaniające je papiery. Wodziła
wzrokiem po kolejnych rysunkach, po chwili bardzo niepewnie wyciągając rękę, by
móc musnąć jeden z nich palcami.
Były inne
niż te, które czasem wychodziły spod ręki mamy. Mniej szczegółowe, bardziej
abstrakcyjne i pełne kolorów – trochę jak sny, na dodatek w pełni
pozytywne, nie zaś koszmary. Widziała różnobarwne krajobrazy, czasem wzbogacone
o elementy, które w żaden sposób nie pasowały do reszty. Zegar spływający
z drzewa? Czemu nie? Gdzieś już widziała ten motyw, ale i tak podobał
jej się sposób, w jaki odtworzył go Ryan.
Kolory za
to jak najbardziej kojarzyły jej się z pastelami mamy. Nessie je lubiła,
twierdząc, że w ten sposób szybko mogła przenieść na papier to, co akurat
chodziło jej po głowie. Obserwując to, co stworzył Ryan, Joce była gotowa
przysiąc, że praktykował podobną metodę.
Odsunęła
kilka kolejnych kartek na bok, uważnie przypatrując się każdej kolejnej pracy.
Były różne, mniej lub bardziej udane, ale jednak równie przyjemne dla oka.
Niektóre wydawały się proste, bez zbędnych udziwnień – naśladowały
rzeczywistość, choć nie na tyle, by pomyliła je z fotografią. Przedstawienie
postaci szło mu gorzej, ale porównując kolejne rysunki szybko zorientowała się,
że wciąż się uczył – i że szło mu coraz lepiej. Również w przypadku
postaci niektóre prace zachodziły o abstrakcję i to wystarczyło, by
Joce pojęła, że najwyraźniej w takiej tematyce Ryan czuł się najlepiej.
Zatrzymała się zwłaszcza na jednym z licznych rysunków, z uwagą
przypatrując się damskiej sylwetce, która nagle przechodziła w żywy
płomień. Jak żywca pochodnia, choć to zdecydowanie nie wyglądało na coś wyjętego
żywcem z horroru. Przeciwnie, bo nic nie wskazywało na to, by postać cierpiała.
Wystarczyła
chwila, by jej myśli na powrót uciekły ku Layli. Uśmiechnęła się blado, po czym
niechętnie odsunęła rysunek na bok, by móc obejrzeć inne.
– Ten mi
się podoba – stwierdziła w końcu, z trudem powstrzymując się od
śmiechu.
Ryan prychnął,
kiedy z zadowoleniem pokazała mu nieco pomiętą kartkę z… kucykiem. Albo
jednorożcem. Chyba, bo dziwny kształt na papierze niekoniecznie musiał
przedstawiać konia. Rysunek bez wątpienia wyszedł spod ręki dziecka i przedstawiał
dziwnie powyginane, uśmiechające się szeroko stworzenie na czterech
przypominających patyczki nogach.
– Och, dzięki.
To praca zaliczeniowa – rzucił z przekąsem Ryan. Nie zaprotestowała, kiedy
wyjął jej kartkę z ręki i jakby od niechcenia odrzucił ją na stos
pozostałych. – A tak na poważnie, Cristal też lubi kredki. Zwłaszcza te
moje.
– Jest
urocza.
– To prawda
– zgodził się pośpiesznie. – Ale niekoniecznie wtedy, gdy bawi się moimi
przyborami.
Przez jego
twarz przemknął cień. Skrzyżował ramiona na piersi, po czym oparł się o biurko,
wymownie spoglądając w przestrzeń. Joce zawahała się, wciąż czekając na
reakcję z jego strony, ale chłopak z uporem milczał, myślami wydając
się być gdzieś daleko.
– Rey…
Kąciki jego
ust drgnęły, kiedy znów zwróciła się do niego w ten sposób, ale mimo
wszystko się nie uśmiechnął. W zamian westchnął przeciągle, jakby w roztargnieniu
przeczesując włosy palcami.
– Pewnie
teraz zabrzmię okropnie, ale tak, znowu chodzi o pieniądze. W tym
cały problem. – Wzruszył ramionami. – Chociaż naprawdę lubię to robić. ASP to
marzenie.
– Ale? –
zapytała wprost.
Chciała
zrozumieć, zwłaszcza że Ryan wciąż sprawiał wrażenie chętnego, by zacząć się
zwierzać. Mogła tylko zgadywać, co tak naprawdę go dręczyło. Skoro mogła go
wysłuchać, nie zamierzała się wahać, tym bardziej że pragnęła jakoś mu pomóc.
Gdyby było inaczej, nie zabrnęłaby aż tak daleko.
– Cholera…
Mam wrażenie, że czegokolwiek nie powiem, zabrzmi płytko – stwierdził,
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Ale sama widzisz jak to u nas
wygląda. Mama, Tess, Cristal… No i ja. Samotnej matce trudno utrzymać trójkę
dzieci.
Słuchała go
w milczeniu, naprzemiennie spoglądając to na jego bladą twarz, to znów na
rysunki. Prawda była taka, że w tamtej chwili już nie była w stanie
się skupić.
– Więc…
naprawdę było jakieś stypendium. Łowcy was wykorzystali – domyśliła się.
Poczuła się dziwnie, kiedy w końcu zdecydowała się ująć sprawy w tak
bezpośredni sposób.
– I tak,
i nie. Tak naprawdę nikt nas do niego nie zmuszał, a przynajmniej tak
mi się wydaje. – Ryan zawahał się na moment. – Zgłoszenia były dobrowolne. No i na
początku chodziło o warsztaty… I udział w spotkaniach.
Dostawaliśmy dobre warunki za to, że będziemy postępować zgodnie z ich oczekiwaniami.
– Stąd
pomysł z warsztatami?
– Wygodna
wymówka. No i naprawdę sądziłem, że… Sama rozumiesz. A może i nie?
Jeśli dobrze się zastanowić, to jeśli ktoś całkowicie obcy proponuje ci coś za
nic, to coś tu nie gra – stwierdził i choć zabrzmiało to obojętnie, po
jego tonie poznała, że wciąż był rozgoryczony. – Najgorsze jest to, że niewiele
pamiętam z tych spotkań. Jeździliśmy gdzieś z Cassie, ale… Zabij
mnie, a nie powiem ci gdzie i po co. I może nawet tak jest
lepiej, bo chyba wolałbym nie wiedzieć jakim cudem zetknąłem się z… tym czymś.
Wiedziała,
co miał na myśli. Demoniczna krew skądś musiała się wziąć, skoro miała na niego
jakikolwiek wpływ. Sama perspektywa robienia rzeczy, których później się nie
pamiętało, brzmiała co najmniej przerażająco, choć nie wskazywało na to, by Ryan
miał na sumieniu coś niewłaściwego. No, może poza atakiem na dom przyjaciółki
Claire.
Zacisnęła
usta. Nigdy nie zapytała o to wprost, ale mimo wszystko…
– Powiedziałeś,
że nie pamiętasz tych spotkań… I wierzę ci – zapewniła pośpiesznie – ale
jedna rzecz nie daje mi spokoju. Boję się tylko, że to może zabrzmieć źle.
Ryan nawet
się nie skrzywił.
– Strzelasz.
Mimo
wszystko się nie rozluźniła. Przez dłuższą chwilę milczała, spojrzenie na
powrót koncentrując na rysunkach. Jej wzrok skupił się przede wszystkim na
przypominającej żywy płomień dziewczynie.
– Kiedy
pierwszy raz rozmawialiśmy dałeś mi do zrozumienia, że wiesz o wampirach… I pewnie
nie tylko – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Skąd? To
nie brzmi jak cześć… jakichkolwiek warsztatów.
– Ach…
Poderwała głowę
w momencie, w którym chłopak ruszył się z miejsca. Przez chwilę
wodziła za nim wzrokiem, gdy zaczął niespokojnie krążyć na prawo i lewo,
nagle mając problem z tym, by tkwić w bezruchu.
Jakimś
cudem atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Oboje milczeli, ona
nieruchoma i z bijącym coraz bardziej nerwowo sercem.
– Jasne, że
zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Cassie wymiotowała krwią, a ja… Hm,
czasami miałem problem z tym, żeby się opanować. – Tym razem głos Ryana
zabrzmiał tak cicho, że tylko cudem zdołała rozróżnić poszczególne słowa. Mimo
wszystko wyostrzone zmysły robiły swoje. – Uczelnia i stypendium to jedno,
ale w międzyczasie szukałem pracy. Dorabiam tu i ówdzie… No, dorabiałem
– poprawił się niechętnie. Użycie czasu przeszłego przyszło mu z wyraźnym
trudem. – Zresztą nieważne. Nie raz chodziłem zmęczony i wkurzony, ale
nigdy dotąd nie zrobiłem nikomu takiej awantury jak Tess, kiedy przypadkiem potrąciła
mnie w drzwiach… Rozumiesz? Wpadliśmy na siebie, a ja naskoczyłem na
nią tak, jakby zdemolowała pół domu.
Tak naprawdę
nie musiał dodawać niczego więcej. Jocelyne doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
czym był Syndrom Agresji i jak zachowywały się przemieniające się pół-wampiry.
Co prawda to nie dotyczyło bezpośrednio Ryana, ale symptomy okazały się
porażająco wręcz podobne. Podejrzewała, że gdyby zapytała o szczegóły
Rufusa, nie otrzymałaby żadnych sensownych wyjaśnień, ale to nie było ważne.
Wystarczyło, że dostrzegała dość, by zorientować się, dokąd to wszystko
prowadziło.
Mimo
wszystko nie skomentowała słów chłopaka w żaden sposób, pozwalając, by mówił
dalej. Sama już nie była pewna, czego oczekiwała po tej rozmowie, ale jedno
było pewne – Ryanowi bez wątpienia w jakimś stopniu pomagała.
– Tak było
częściej. Cassandra słabła, ja szalałem… I ona zresztą też. Zresztą nie
bez powodu chodziła do psychologa. Swoją drogą, on ją w to wciągnął. A ona
mnie, bo stwierdziła, że ten projekt to coś idealnego dla nas oboje. – Ryan
uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. – Raz po kłótni zauważyłem w lustrze
te moje oczy i… Cholera, wierz mi, że dawno tak nie spanikowałem. Ale trudno
było się nie domyślić, kiedy się to wszystko zaczęło.
Potrzebowała
chwili, by uporządkować jego słowa w jakiś sensowny sposób. Łowcy, projekt
i objawy, które z powodzeniem mogły doprowadzić go do grobu… Och, to
zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
– I… pojechałeś
tam? – zapytała wprost. – Do łowców? To znaczy…
Samo jego
spojrzenie wystarczyło, żeby zamilkła. Zrozumiała, ale i tak mimowolnie
się spięła, kiedy zdecydował się odpowiedzieć.
– Jasne.
Sam na dodatek… I niekoniecznie się zapowiadałem. – Zawahał się na moment.
Przez jego twarz przemknął cień. – Swoją drogą, nie jestem teraz pewien, gdzie
to było… Nie pamiętam.
Cassie mówiła to samo… A przynajmniej
tak twierdziła mama, uświadomiła sobie w oszołomieniu. Zwłaszcza po
tym, czego sama doświadczyła od tych ludzi, wiedziała, że z organizacją
zdecydowanie coś było nie tak.
Ryan
potrząsnął głową. Cokolwiek go dręczyło, zachował to dla siebie, w zamian
decydując się mówić dalej.
– Wiem
jedynie, że trafiłem w cholernie złym momencie – mruknął, uśmiechając się w nieco
wymuszony sposób. – Zobaczyłem za dużo, więc mnie uświadomili. Przedstawiając
was w… nie do końca pozytywnym świetle. Zresztą jak na dzień dobry widzisz
rzucającego się na człowieka gościa z kłami, to raczej trudno udawać, że
wszystko w porządku.
Wzdrygnęła
się w odpowiedzi na jego słowa. Jakoś wątpiła, by mówił o hotelu; to
wydawało się dość mało prawdopodobne, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, w jaki
sposób chroniono tamto miejsce. Nie wyobrażała sobie, żeby rozdrażniony chłopak
ot tak wdarł się do siedziby, która była problematyczna nawet dla nieśmiertelnych.
Z drugiej strony, jeśli faktycznie robił rzeczy, których nie potrafił
zrozumieć i dopisało mu szczęście…
Miała
dziesiątki pytań. Czuła, że były ważne, zwłaszcza że wyjaśnienie Ryana mogły
okazać się kluczowe. Pamiętał czy nie, wciąż mógł powiedzieć dość, by
zabrzmiało to w co najmniej niepokojący sposób. Gdyby sytuacja była inna,
natychmiast poprosiłaby go, by powtórzył wszystko przy jej bliskich w nadziei
na to, że dzięki temu zorientują się, co powinni robić. Ten projekt – czymkolwiek
był – okazał się dziwniejszy od Projektu
Beta, a przynajmniej takie miała wrażenie.
Tyle że w tamtej
chwili nie zrobiła niczego. Po prostu tkwiła przy biurku w jego pokoju,
słuchając historii, która brzmiała co najmniej źle. Tylko tyle mogła, nawet nie
będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa czy zrobić…
czegokolwiek innego. Chciała, ale nie potrafiła mu pomóc.
–
Uprzedzając: nie jestem pewien, co stało się w tamtym domu. Cokolwiek
myślisz o tym, że zaatakowałem twoją kuzynkę i wujka… Nie miałem tego
w planach. Tego, żeby kogokolwiek zabić, tym bardziej nie.
Ze świstem
wypuściła powietrze. No tak, w tym wszystkim była jeszcze śmierć ojca
Marissy, choć sam Ryan wydawał się to pomijać. Być może nie dowierzał, ale to
nie wydało jej się ani trochę dziwne. Jeśli nie zrobił tego świadomie, sam fakt
musiał go przerażać, o ile w ogóle zamierzał dopuścić go do siebie.
Wciąż
milczała, w zamian decydując się przesunąć bliżej wpatrzonego w nią
chłopaka. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, zresztą jak i kolejne
pytania, które miała ochotę zadać, by wszystko stało się jaśniejsze. Problem
polegał na tym, że jakoś nie wyobrażała sobie, by Ryan miał ochotę odpowiadać
na którekolwiek z nich, skoro w grę wchodziło coś co najmniej dla
niego niezrozumiałego. Wiedziała, co znaczyło mierzyć się z rzeczami, które
dla wszystkich wokół (i również jej samej) wydawały się czystą abstrakcją. To
mogło się sprawdzać w przypadku fantazyjnych rysunków, ale nie czegoś, co właściwie
definiowało jego dalsze życie.
Właśnie
dlatego zdecydowała się nie mówić niczego. Nie naciskała, a gdy nabrała
pewności, że – przynajmniej tymczasowo – chłopak nie miał w planach
dodawać niczego więcej, jak gdyby nigdy nic pokonała dzielącą ich odległość.
Zesztywniał, gdy jak gdyby nigdy nic wtuliła się w jego bok. Nie od razu
zdecydował się otoczyć ją ramionami, wciąż spięty i jakby niepewny tego,
co mogłoby się między nimi stać.
– Dzięki –
wymamrotał.
Również to
zbyła milczeniem. Za co tak naprawdę był jej wdzięczny? Nie zrobiła niczego, może
poza zmuszeniem go do mówienia o rzeczach, które przerażały ich oboje.
Jakby tego było mało, wciąż nie potrafiła przemóc się do odwzajemnienia mu
podobną szczerością.
Odrzuciła
od siebie wątpliwości, w zamian unosząc głowę na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz.
Zamknęła oczy, gdy na ustach jak na zawołanie poczuła delikatne muśnięcie
znajomych już warg. Gdyby w ten sposób faktycznie mogli sprawić, by
wszystko stało się łatwiejsze…
– Ryan!
Obiad gotowy!
Odskoczyli
od siebie tak gwałtownie, że z wrażenia omal się nie wywróciła. Syknęła,
kiedy biodrem uderzyła o kant biurka. Czuła, że palą ją policzki, choć
przecież nie było nikogo, kto mógłby zaobserwować to, co działo się miedzy nimi.
Przez
chwilę oboje tkwili w bezruchu, bezradnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
Wciąż czuła się nieswojo, gdy w pewnym momencie ich spojrzenia w końcu
się spotkały.
– Ehm…
Kuchnia. Zanim mama sama po nas przyjdzie – powiedział w końcu. Prawie
była w stanie uwierzyć, że z łatwością przychodziło mu to, by
zachowywać się tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca. – Swoją drogą, wciąż
jestem ciekaw. Krew już przy mnie piłaś, więc…
– Nie
wierzę, że twoim życiowym celem jest to, żeby sprawdzić, czy jem normalnie.
Tym razem
Ryanowi udało się uśmiechnąć. Atmosfera momentalnie się rozluźniła, choć Joce
wciąż była w stanie wyczuć towarzyszące im nie tak dawno temu napięcie.
– To i jeszcze
kilka rzeczy. Choćby ponowne przekonanie cię do tego, żebyś weszła na deskę –
stwierdził, bez pośpiechu ruszając w stronę drzwi.
– Chyba
śnisz – zaoponowała. Chcąc nie chcąc poszła za nim, dla pewności nieufnie spoglądając
na wciąż tkwiącą przy drzwiach śmierć na
kółkach.
– Zobaczymy.
– Tym razem jego uśmiech był w pełni szczery i niewymuszony. – A swoją
drogą, z mamą też nie żartowałem. Jesteś taka drobniutka, że… – Urwał, po
czym z zaciekawieniem zmierzył ją wzrokiem. – Mówiłaś, że ile masz lat?
Zaczynam się bać, że zamkną mnie za pedofilię.
– Lepiej
żebyś nie wiedział – przyznała cicho.
Ryan jęknął.
Na moment przystanął, przez co omal na niego nie wpadła.
– Więc jednak
jest źle. Zbałamuciłem nieletnią – oznajmił przesadnie dramatycznym szeptem.
Miała przynajmniej nadzieję, że sobie żartował.
– Wcale
nie. Siedem lat to dla mnie pełnoletność… No i zaraz mam urodziny –
wypaliła w przypływie szczerości.
Tym razem
niewiele brakowało, żeby z wrażenia zderzył się z framugą. Momentalnie
pożałowała bezpośredniości, nagle zaczynając wątpić, czy mówienie mu o takich
rzeczach, było dobrym pomysłem. Opowiedzieli sobie dość, by faktyczny wiek
wydawał się przy tym dość mało istotny, ale z drugiej strony…
Ryan
zawahał się na moment. Przez jego twarz przemknął cień, ale mimo wszystko udało
mu się nad sobą zapanować. Miała wrażenie, że tak naprawdę od samego początku
spodziewał się czegoś niepokojącego.
Jasne, że tak. Czego innego miał oczekiwać
po czasie, który spędził z wampirami…?
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że Jocelyne wciąż mogła go zaskoczyć – i to zdecydowanie
nie w sposób, którego mógłby po niej oczekiwać.
– O mój
Boże, mam przewalone… „Panie władzo, twierdziła, że była pełnoletnia” – mruknął
bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W tamtej chwili już sama nie
była pewna czy sytuacja go bawiła, czy może próbował żartować przede wszystkim
po to, by nadmiar informacji go nie przytłoczył.
– Cóż…
Tylko się całowaliśmy – przypomniała cicho. – To coś znaczy?
Ryan
spojrzał na nią z zaciekawieniem. Otworzył i zaraz zamknął usta, nie
od razu decydując się odpowiedzieć.
– A chcesz,
żeby coś znaczyło?
Nie miała okazji
mu odpowiedzieć, bo w tym samym momencie oboje weszli do kuchni.
Natychmiast poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Tess, ale siostra Ryana
prawie natychmiast uciekła, najwyraźniej nie zamierzając czekać aż brat sam ją
wyprosi. Widok innych osób, na dodatek całkowicie nieświadomych, na moment
wytrącił Joce z równowagi. To, o czym rozmawiali w pokoju Ryana,
nagle wydało jej się całkowicie odległe i jakby oderwane od rzeczywistości.
Czy chcę…?, powtórzyła w myślach.
Pytanie, które jej zadał, wydawało się odbijać echem w jej umyśle, przez
co nie była w stanie go zignorować. Poczuła, że robi jej się gorąco, choć wspólny
posiłek zdecydowanie nie był dobrym momentem na to, by się zadręczać… A tym
bardziej rumienić, bo czuła, że wciąż paliły ją policzki. To i wspomnienie
kolejnych pocałunków, wyznań i sposobu, w jaki dotykał ją Ryan,
zdecydowanie nie pomagało jej się skupić.
– Już sobie
porozmawialiście? – zagadnęła mama chłopaka. Posłała Joce przyjazny, w pełni
szczery uśmiech, ale dziewczyna i tak poczuła się dziwnie. Wiedziała, że
to głupie, ale przez moment była gotowa przysiąc, że kobieta doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że rozmowa była tu sprawą drugorzędną. – Siadajcie,
proszę. Ryan, pomóc mi z naczyniami.
Nie
pierwszy raz miała ochotę zaprotestować, dziwnie czując się z tym, że
ktokolwiek próbował ją obsługiwać, ale jedno spojrzenie chłopaka wystarczyło,
by wybić jej ten pomysł z głowy. „Na mamę nie ma mocnych” – wydawało się
sugerować jego spojrzenie. Westchnęła, ale usłuchała, chcąc nie chcąc zajmując
wcześniejsze miejsce przy stole. Kubek z herbatą wciąż stał w tym
samym miejscu i choć zawartość zdążyła ostygnąć, Joce i tak
zdecydowała się wziąć kilka łyków. Wszystko wydawało się lepsze od bezmyślnego
obserwowania Ryana, chociaż nawet smak jabłek nie był w stanie powstrzymać
jej przed rozważaniem jego słów.
Coś się
zmieniło. Pozwoliła na to w momencie, w którym nie zaprotestowała przed
pocałunkiem. Co więcej chciała tego, choć to wydawało się komplikować sytuację.
Sama już nie była pewna na czym stała, choć gdyby miała zgadywać…
Czy to ma znaczenie?, pomyślała raz
jeszcze, choć przecież znała odpowiedź. Oczywiście, że miało. Tego przynajmniej
chciała, niezależnie od możliwego ryzyka.
Możliwe, że
powinna zacząć myśleć o sobie i Ryanie jak o parze, choć to nie
było takie proste.
Uświadomiła
sobie, że drżą jej dłonie, więc pośpiesznie schowała je pod stołem, nerwowo zaciskając
w pięści. Żałowała, że nie mieli więcej czasu na to, żeby porozmawiać i dojść
do jakichkolwiek konkretnych wniosków. Gdyby wiedziała, czego tak naprawdę
oczekiwał Ryan, łatwiej byłoby jej uporządkować wszystko tak, by miało sens.
Jeśli w rzeczywistości się z nią droczył albo po pocałunkach doszedł
do wniosku, że to nie było tym, czego naprawdę chciał…
Tyle że nic
na to nie wskazywało. Jego spojrzenia, słowa, zachowanie… Wszystko to wydawało
się sugerować tylko jedno. Słodka bogini, przecież nie wymyśliłaby sobie czegoś
takiego. Nawet żartobliwe uwagi, które rzucił po tym, jak już zdradziła mu swój
wiek, były dość wymowne. To brzmiało tak, jakby ostateczna decyzja należała do
niej, jednak Joce nie miała pewności, czy była na nią gotowa.
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się nagle, choć początkowo je zignorowała. Nie była
za to w stanie ot tak pominąć nieprzyjemnego uczucia chłodu, zwłaszcza że to
wydawało się mieć swoje źródło gdzieś za jej plecami.
Serce
podeszło jej do gardła, gdy uprzytomniła sobie, że ktoś za nią stał – intruz,
którego nikt poza nią nie mógł zobaczyć. Nie odwróciła się, ale tak naprawdę
nie musiała, aż nazbyt świadoma z czym miała do czynienia.
Albo raczej
z kim.
– Widzę, że
nieźle się bawisz…
Rozpoznała
ten głos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz