Isabeau
Ocknęła się gwałtownie, ciężko
dysząc i walcząc o każdy oddech. Nerwowym gestem przeczesała włosy
palcami, odgarniając je na bok. Przynajmniej próbowała, bo niesforne kosmyki w nieprzyjemny
sposób kleiły się do wilgotnej skóry. W pierwszej chwili pomyślała, że to
pot, ale podświadomie czuła, że chodziło o coś innego. Dopiero gdy otarła
oczy, dotarło do niej, że to łzy – najzwyklejsze w świecie, pozbawione
śladów krwi – choć to przecież nie miało sensu.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Płakała? Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując w pośpiechu
wziąć się w garść. Z bijącym sercem poderwała się na równe nogi, po
czym – obojętna na to, że zdecydowanie nie nadawała się do tego, by komukolwiek
pokazać się na oczy – szybkim krokiem ruszyła ku drzwiom.
– Beau.
Dimitr omal
nie oberwał drzwiami sypialni. Oboje zastygli w progu, on wziąć tkwiąc na
korytarzu. Chociaż w ich przypadku stworzenie więzi było niemożliwe,
czasami miała wrażenie, że wampir dysponował jakimś wyjątkowym szóstym zmysłem,
pozwalającym mu dotrzeć do niej zawsze wtedy, gdy go potrzebowała.
Czuła na
sobie jego spojrzenie. Wystarczyła chwila, by zmierzył ją wzrokiem – bladą,
wciąż dziwnie roztrzęsioną i w koszuli nocnej. Czuła, że na zewnątrz
wciąż musiało być jasno, ale wyjątkowo wpływ dnia wydawał się znikomy. Nie była
zmęczona, ale pobudzona – i to na tyle, by w przypływie emocji zrobić
coś naprawdę głupiego.
– Coś się
stało? – zapytał wprost Dimitr. Ich spojrzenia się spotkały, a po wyrazie
jego twarzy Isabeau momentalnie zorientowała się, co zaraz usłyszy. – Twoje
oczy…
– Cholera.
Tylko na
tyle było ją stać. Przesunęła się, w następnej sekundzie bezceremonialnie
wpadając mężowi w ramiona. Poczuła się pewniej, kiedy ją objął, choć w ten
sposób zdecydowanie nie miała być w stanie zrozumieć tego, co
najważniejsze.
– Znów nie
pamiętasz wizji? – drążył dalej Dimitr. – Isabeau, na litość bogini…
– Bogini
raczej nie miała z tym nic wspólnego – wymamrotała nerwowo. – Ale wiesz
co? Mogłabym przysiąc, że chodziło o Gabriela. I że najpewniej nakopię
go do tyłka, jak tylko go znajdę – dodała, po czym spróbowała wyminąć stojącego
jej na drodze króla, ale ten nie dał jej po temu okazji.
– Co znaczy,
że chcesz znaleźć Gabriela?
Isabeau
prychnęła. Nie miała wrażenia, by jej słowa były jakkolwiek niejasne.
– Dokładnie
to, co powiedziałam. – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Mam złe
przeczucia. I pewność, że mój brat zrobi albo już zrobił coś bardzo
głupiego, więc…
Jeszcze
kiedy mówiła, spróbowała wyślizgnąć się na korytarz, nagle jeszcze bardziej zniecierpliwiona.
Wystarczyła chwila, by dłoń Dimitra zacisnęła się wokół jej nadgarstka, a wampir
bezceremonialnie okręcił ją w taki sposób, by na niego spojrzała. Uścisk
zelżał, po chwili przenosząc się na jej ramiona
i nie pozostawiając wampirzycy innego wyboru, jak tylko na mężczyznę
spojrzeć.
– Nie rób
mi tego znowu – oznajmił, znów spoglądając jej w oczy. Isabeau zamarła,
przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch.
– I uspokój się. Beau, Nemezis, co widziałaś?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Miała wrażenie, że coś zmieniło się w chwili, w której
desperacko poprosiła, by przy niej został, gdy omal nie pokłócili się ostatnim
razem. Gdyby sytuacja była jakkolwiek normalna, nie zawahałaby się przed
zostawieniem wampira bez wyjaśnień i rzuceniem do działania, ale teraz…
Nie
zorientowała się, w którym momencie tak naprawdę zdecydowała się Dimitra
posłuchać. Wzięła kilka głębszych wdechów, z trudem zapanowując nad
własnym ciałem i tłukącym się w jej piersi sercem. Zadrżała, gdy dłoń
wampira z czułością przesunęła się po jej policzku. Jego dotyk był
znajomy, zresztą jak i bijący od jego ciała chłód. Coś w tej
bliskości pozwoliło jej się rozluźnić, choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna.
– Ja… Nie
jestem pewna – przyznała niechętnie.
W głowie
miała pustkę. Przynajmniej w teorii, bo zarazem jej myśli wirowały,
mieszając się ze sobą w trudny do zrozumienia, coraz bardziej skomplikowany
sposób. Uprzytomniła sobie, że faktycznie zachowywała się jak desperatka, w gruncie
rzeczy sama niepewna, co planowała zrobić po wyjściu z pokoju. Gdzie by poszła?
Do tej pory miała pretensje do Rufusa o to, że ot tak rzucił się załatwiać
sprawy we Florencji, zamiast dać komukolwiek znać o ponownym pojawieniu
się Charona, a jednak… Cóż, on przynajmniej miał jakimś konkretny cel.
Zacisnęła usta.
Nie tego oczekiwano by po dowódczyni straży.
– Widziałam…
– Zamknęła oczy. Dotyk Dimitra ją rozpraszał, ale mimo wszystko okazał się lepszy
od bezsensownego miotania na prawo i lewo. W zasadzie wampir wydawał się
najbardziej rzeczywisty ze wszystkiego, czego doświadczała w tamtej
chwili. Był niczym jej zdrowy rozsądek, którego w ostatnim czasie tak
bardzo Isabeau brakowało. – Widziałam – zaczęła raz jeszcze i coś ścisnęło
ją w gardle. – Isobel. I Gabriela.
Wszystko
wróciło, tak po prostu układając się w sensowną całość. Nagle poczuła się
tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu, bynajmniej nie po to, żeby się uspokoić. Zamrugała,
bezskutecznie próbując pozbyć się sprzed oczu obrazu, który tak bardzo wytrącił
ją z równowagi, a którego zdecydowanie nie chciała oglądać.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym zmaterializowała się po drugiej stronie
sypialni. Usłyszała huk i dopiero wtedy dotarło do niej, że musiała coś
potrącić. W roztargnieniu spojrzała na kawałki tego, co zostało z jakieś
zmyślnej figury, dotychczas stojącej na komodzie. Dimitr miał czasami fantazję,
poza tym lubię antyki.
Cóż, ten
jeden drobiazg musiał jej wybaczyć.
Oddychając
szybko i płytko, mocniej zacisnęła dłonie w pięści. Z trudem powstrzymała
się przed uderzeniem w ścianę.
– Co za
kretyn!
Samą siebie
zaskoczyła brzmieniem własnego głosu. Był dziwnie piskliwy, zachrypnięty i w najmniejszym
stopniu nie brzmiał jak coś, co mogłoby wyrwać się z piersi kogoś, kto nad
sobą panował. Do Isabeau dotarło, że znów płakała, chociaż nie była pewna dlaczego.
Gniewnym ruchem otarła policzki, ale prawie natychmiast miejsce startych łez
zastąpiły nowe – wciąż ciepłe i tak bardzo niechciane.
Właśnie
wtedy dotarło do niej, że się bała. Gdyby chodziło tylko o głupotę, którą
zrobiłby Gabriel, nie czułaby się aż do tego stopnia roztrzęsiona. To, co
pamiętała, wydawało się być zaledwie wstępem do czegoś, czego nie chciała
widzieć – a więc może również pamiętać. Nie miała pojęcia, co to znaczyło,
ale targające nią emocje zdecydowanie nie wróżyły niczego dobrego.
Ale… nie zobaczyłam. Nie zobaczyłam, żeby
on…
– Isabeau.
Głos
Dimitra przywołał ją do porządku. Poruszając się trochę jak w transie, z wolna
zwróciła się ku mężowi, bynajmniej niezaskoczona tym, że ten zmaterializował się
tuż za nią. Z ulgą przyjęła to, że nie próbował jej dotykać ani naciskać
na wyjaśnienia. W tamtej chwili nie ręczyła ani za siebie, ani tym bardziej
za swoje reakcje.
– Widziałam
ich. Gabriela i Isobel… Ten idiota do niej poszedł – wycedziła przez zaciśnięte
zęby. Tym razem jej słowa zabrzmiały przede wszystkim w stłumiony, ledwo zrozumiały
sposób, zwłaszcza że instynktownie docisnęła drżącą dłoń do ust. – Mam
pierdolone déjà vu.
Jeszcze
kilka lat temu taka wizja nie znaczyłaby niczego złego. Nie aż tak jak mogła
teraz, skoro Gabriel był zapatrzony w królową jak w obrazek. Nawet
to, że mógłby ją całować, nie byłoby aż takie zaskakujące, a jednak…
Nie chciała
wiedzieć, dlaczego to oznaczyła. I skąd brało się towarzyszące jej
przerażenie. Co więcej, dotarło do niej, że mówiła o wydarzeniach w czasie
przeszłym, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Cokolwiek widziała, już
się wydarzyło – być może w chwili, w której zdołała to dostrzec.
Mogła tylko zgadywać, co wydarzyło się później, zwłaszcza że w widzeniu
nie dostrzegła niczego, co mogłaby określić mianem tragedii. Cóż, nie w takim
znaczeniu, w jakim zdążyła do tego przywyknąć.
Cholerne niejasne widzenia, jęknęła w duchu.
Znajoma frustracja powróciła, chociaż Isabeau próbowała ją w sobie zdusić.
To był zły moment na dalsze zadręczanie tym, że nie była w stanie w porę
zareagować na nadchodzące nieszczęścia. Do tego tak naprawdę powinna się przyzwyczaić,
aż nazbyt świadoma, że załamywanie rąk i wyklinanie na czym świat stoi nie
było w stanie niczego zmienić. Z drugiej strony, skoro zobaczyła
tylko tyle…
– Muszę
wracać do Seattle – oznajmiła, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. Była tego dziwnie pewna, dokładnie jak wtedy, gdy wyjechała z Miasta
Nocy, gotowa przysiąc, że potrzebowała ją Layla. – Nie obchodzi mnie, że nie
wiem, gdzie go szukać. Mam wrażenie, że jeśli tego nie zrobię, ten kretyn zrobić
coś bardzo głupiego i… – Potrząsnęła głową. – Albo już zrobił.
Mówiła,
nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. Czuła się trochę tak, jakby wciąż
trwała w transie, choć – całe szczęście! – w pełni zdawała sobie
sprawę z tego, gdzie się znajdowała. Równie wyraźnie czuła na sobie
przenikliwe spojrzenie lśniących, rubinowych tęczówek Dimitra. Momentalnie
zorientowała się, że oczy wampira pociemniały – tylko nieznacznie, ale to
mówiło samo za siebie.
Miała wrażenie,
że minęła całą wieczność, zanim ten zdecydował się odezwać.
– Ubierz
się.
– Powiedziałam
już, że mu… – Urwała, gdy dotarł do niej sens jego słów. – Co proszę?
– Ubierz
się – powtórzył ze spokojem. – Dam znać reszcie. Dariusowi też? – zapytał,
ignorując jej skonsternowaną minę. – Byłoby dobrze, by ktoś kontrolował
sytuację, kiedy nas nie będzie.
– Ale…
Dimitr potrząsnął
głową.
– Tym razem
jadę z tobą. Nie zamierzam drugi raz czekać, aż twoja siostra zadzwoni do
mnie z informacją, że potrzebujesz wsparcia – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Brwi Isabeau powędrowały
ku górze, gdy dotarło do niej, że Dimitr tak naprawdę nie pytał. – Reszta też
będzie chciała wiedzieć na czym stoimy. Skoro chodzi o Gabriela…
– Na pewno
chodzi o Gabriela – oznajmiła z naciskiem.
Mało kiedy
była tak pewna tego, co widziała. Zwłaszcza w ostatnim czasie widzenia
bywały problematyczne, w gruncie rzeczy przynosząc jej więcej frustracji
niż faktycznej wiedzy. Nie żeby w przypadku akurat tych wizji mogła liczyć
na cokolwiek konkretnego. Z drugiej strony, już raz popełniła błąd,
odpychając od siebie ostrzeżenie – jakiekolwiek by ono nie było. Czegokolwiek
nie czułaby względem Selene i bezradności, jaką ta raz po raz ją karała,
tym razem nie zamierzała uciekać.
– Oboje
wiemy, że dodatkowa godzina nas nie zbawi. – Dimitr rzucił jej bliżej nieokreślone
spojrzenie. Oczywiście, że nie. I tak
nie powstrzymamy tego, co musi się wydarzyć, pomyślała z goryczą. – I że
emocje nie są dobrym doradcą. Tobie nie muszę tego tłumaczyć, prawda?
– Podoba mi
się, kiedy jesteś taki władczy – wymamrotała, a wampir spojrzał na nią
tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Na pewno
dobrze się czujesz, Nemezis?
Przez
moment miała ochotę na niego warknąć. Choć na krótką chwilę wątpliwości zeszły
na dalszy plan, w końcu pozwalając jej się uspokoić. Nie sądziła, że
będzie do tego zdolna, a jednak zdołała się uspokoić – na tyle, na ile
było to możliwe.
– Idź już, bo
zaraz się rozmyślę.
Nie zawahał
się. Co prawda była gotowa przysiąc, że wciąż patrzył na nią dziwnie, kiedy
wychodził, ale nie miała mu tego za złe. Po tym, co działo się ostatnio, mogła
się tego spodziewać.
Przez
chwilę tkwiła na środku sypialni, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
Jej spojrzenie obojętnie przesunęło się po odłamkach zniszczonej figury, chociaż
i tak nie była w stanie się na nich skupić. Była co najwyżej modlić
się o to, by jej podejrzenia okazały się słuszne, a los Gabriela nie
był przesądzony.
Jeśli tak, to i tak zginiesz, braciszku.
Osobiście cię rozszarpię.
Nie miała
pojęcia, co strzeliło mu do głowy, ale nie chciała o tym myśleć. Wiedziała
jedynie, że nie było dobrze. Nie chodziło tylko o to, że mógłby całować
się z Isobel, choć szczerze wątpiła, by Renesmee była zadowolona z takiego
obrotu spraw. Zdrada nie wchodziła w grę, co do tego Beau nie miała
wątpliwości. Gabriel wplątał się w coś, co mogło skończyć się naprawdę źle
i już jej głowa było w tym, by w porę zapanować nad sytuacją.
Jeśli wciąż
byli w stanie coś zdziałać, zamierzała wykorzystać sytuację. Jednego brata
już straciła, a powtarzanie tego scenariusza było ostatnim, na co
zamierzała pozwolić.
Gdyby jeszcze
do tego wszystkiego miała pewność, że miała coś do powiedzenia, wszystko
stałoby się dużo prostsze.
– Królowo!
Z trudem
powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo. Nie zatrzymała się,
ograniczając się wyłącznie do rzucenia Dariusowi ostrzegawczego, dość jednoznacznego
spojrzenia. „Próbuję pracować. Bądź taki dobry i spróbuj mi nie
przeszkadzać” – dokładnie to chciała mu przekazać, choć czuła, że gdyby
zdecydowała się ująć tę kwestię słowami, przekaz zabrzmiałby o wiele
bardziej… dobitnie.
Oczywiście, że nie odpuści, jęknęła w duchu,
gdy mężczyzna w pośpiechu się z nią zrównał. Zmaterializował się tuż
obok, po chwili zagradzając jej drogę.
Tym razem
naprawdę musiała ze sobą walczyć, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś
złośliwego.
– Dimitr
powiedział mi, że wyjeżdżacie. To znaczy… – zaczął raz jeszcze mężczyzna, ale
zbyła go machnięciem ręki. Przez jego twarz przemknął cień. – Isabeau!
– Tak mam na
imię – mruknęła z rozdrażnieniem. – Cieszę się, że w końcu zaczynasz
go używać. Tytuły są męczące.
– Ale…
– Po co pytasz,
skoro już wszystko wiesz? Tak, wyjeżdżamy. Sprawy osobiste – ucięła stanowczo. –
Mam do pogadania z kilkoma osobami, więc gdybyś był taki dobry… – Zacisnęła
usta. Chwilami nie rozumiała, jakim cudem Dimitrowi udawało się zachowywać jak
dyplomata nawet wtedy, gdy najlepszym rozwiązaniem wydawała się starannie ułożona
wiązanka. – Liczę na ciebie, okej? Wolelibyśmy mieć gdzie wracać. Co prawda są
jeszcze Pavarotti, ale i tak masz wolną rękę. Ciesz się! – dodała,
wysilając się na blady uśmiech.
Coś mimo
wszystko złagodniało w jej tonie, kiedy dostrzegła wyraz jego twarzy. Wciąż
zadziwiało ją oddanie, które okazywał niemalże na każdym kroku. Zaskakiwał ją,
chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie. Wiedziała jedynie,
że Dimitr najpewniej nie popełnił błędu, wyznaczając na jej zastępcę akurat
tego wampira, chociaż fakt, że go nie znała, komplikował naprawdę wiele.
– W tym
wszystkim nie chodzi o wolną rękę. Ani pozycję – obruszył się Darius. – Wybacz
bezpośredniość, ale wciąż podtrzymuję to, co powiedziałem podczas uroczystości.
Król i królowa działają na własną rękę, a to…
– Poza
granicami tego miejsca nie jestem nikim ważnym. Tutaj zresztą to też nie jest
takie proste – oznajmiła, bez wahania wchodząc mu w słowo. – To miłe, że
się martwisz. Ale chodzi o sprawy osobiste i tyle w tej chwili
jestem w stanie powiedzieć.
– Dlaczego
to brzmi jak bardzo niebezpieczne sprawy osobiste?
Chciała odejść,
ale po jego słowach przystanęła w pół kroku, przez moment czując się tak,
jakby wpadła na jakąś niewidzialną ścianę. Co to dopiero co o nim myślała?
Że ją zaskakiwał? Choć zdążyła już dojść do takiego wniosku, Dariusowi i tak
udało się wytrącić ją z równowagi po raz kolejny.
Był bystry.
Tyle zdążyła zauważyć, a przenikliwe spojrzenie, którym ją obdarzył,
jedynie utwierdziło ją w tym przekonaniu. Co prawda wszyscy wiedzieli
jakim darem dysponowała, ale i tak poczuła się dziwnie, kiedy spojrzał jej
w oczy. Nie wątpiła, że wciąż były bardziej srebrne niż niebieskie, ale
mimo wszystko…
– Nie
przejmuj się. – Wciąż się uśmiechała, choć przychodziło jej to z trudem. –
Po prostu zajmij się tym miejscem lepiej ode mnie. W sumie w ostatnim
czasie to nie takie trudne.
Otworzył
usta, jakby chcąc zaprotestować, ale ostatecznie tego nie zrobił. W zamian
westchnął bezradnie, w końcu uprzytomniając sobie, że tracił czas.
– Jak sobie
życzysz, kró…
– Isabeau –
poprawiła go. – A teraz weź się w garść i zajmij tym, o co
prosiłam. Sprawdzę cię po powrocie – zapowiedziała, mrugając do niego porozumiewawczo.
Nie dała mu
czasu na zorientowanie się, czy mówiła poważnie. W końcu odeszła, w pośpiechu
dopadając do schodów i zbiegając po nich tak błyskawicznie, że dla
postronnego obserwatora musiała wyglądać tak, jakby po prostu zmaterializowała
się na dole. Jej spojrzenie machinalnie powędrowało wprost na fałszywe niebo –
dziwnie spokojne, jasne i czyste. W niczym nie przypominało tego, co w tamtej
chwili działo się w jej wnętrzu.
– Nemezis,
tutaj! – usłyszała nieco tylko spięty głos Dimitra.
Dostrzegła
go przy drzwiach biblioteki, zresztą nie jako jedynego. Natychmiast ruszyła ku
niemu i Carlisle’owi, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami, kiedy
ten drugi spojrzał na nią badawczo. Cóż, przynajmniej już nie płakała, choć
podejrzewała, że nadal przypominała siódme nieszczęście.
– Mam
nadzieję, że zdążyłeś załatwić coś więcej niż tylko o mnie poplotkować i nasłać
panikującego Dariusa – rzuciła na wstępie, siląc się na zdecydowany ton głosu.
– O ile
mnie pamięć nie myli, sama pozwoliłaś mu zachować stanowisko. – Dimitr
potrząsnął głową. – Zresztą nie o to chodzi. Możliwe, że mamy problem.
Ledwo
powstrzymała się od wybuchu histerycznego śmiechu. Och, jakby spodziewała się
czegokolwiek innego! Spojrzała na Carlisle’a, w ostatniej chwili
rezygnując z powiedzenia czegoś złośliwego, byleby tylko przestał się tak
na nią patrzeć. W tamtej chwili zdecydowanie nie mieli na to czasu.
– Świetnie
się zapowiada – rzuciła, wzdychając ciężko. – Jeszcze jakieś dobre wieści?
– Nie mamy
jak dostać się do Seattle.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego. Jej brwi powędrowały ku górze, kiedy spojrzała
na stojących przed nią nieśmiertelnych tak, jakby widziała ich po raz pierwszy.
– Słucham?
Tym razem
to Carlisle zdecydował się w końcu odezwać.
– Dopiero
co rozmawiałem z Esme. Mieliśmy małe komplikacje i… – Zawahał się na moment.
Isabeau zacisnęła usta, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. – Wspominała, że
Aldero miał pojawić się tu z Lilly w dniu, w którym Claire i Layla
wróciły do Seattle. Nie wiem skąd taka decyzja i dlaczego się do nich nie
odzywał, ale…
– Wiedziałabym,
gdyby mój syn był w mieście – obruszyła się.
Chyba. W to
przynajmniej pragnęła wierzyć, choć nigdy tak naprawdę nie próbowała bliźniaków
kontrolować. Jakkolwiek by jednak nie było, nie czuła się aż tak złą matką, by
całkiem stracić kontrolę nad własnymi dziećmi. Skoro Al zdecydował się wrócić…
– W tym
rzecz. Wychodzi na to, że ani on, ani Lilianne się nie pojawili – wyjaśnił
pośpiesznie Dimitr. – Próbowałem do niej dzwonić, ale nie odbiera. Wysłałem
Matta, ale…
– Cholera.
Niepokój
nasilił się, choć nie sądziła, że to możliwe. Z drugiej strony, tym
bardziej nie spodziewała się, że do tego wszystkiego przyjdzie jej zamartwiać
się jeszcze bardziej, na dodatek wcale nie o Gabriela. Cokolwiek się
działo, nie wróżyło dobrze.
Zwróciła
się do obu nieśmiertelnych plecami, nerwowo podrygując. W tamtej chwili wolała,
by nie widzieli jej twarzy.
– Co tak naprawdę
wiemy? – zapytała, starannie dobierając słowa. Zachowanie spokoju przychodziło
jej z trudem. – Ustalmy priorytety. Teraz dowiaduję się, że najpewniej zaginął
mój syn, a poza tym nie mamy jak dostać się do Seattle. Jeszcze jakieś
rewelacje?
– Volturi… –
zaczął Carlisle, ale wampirzyca jedynie potrząsnęła głową.
– Mój brat
najpewniej radośnie pobiegł dać się zabić, bo dopiero co widziałam go z Isobel.
Chwilowo nie interesują mnie Volturi – żachnęła się. – O ile nie
wypowiedzieli wam wojny, zgaduję, że mamy ważniejsze problemy.
Odpowiedziała
jej cisza. Nie miała pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Niczego
nie mówiłem Alessi. Jeśli faktycznie Gabriel… – Carlisle zamilkł, wyraźnie
zaniepokojony. – Co zamierzasz? Musi być jakieś wyjaśnienie, ale…
– Chwilowo
żadnego nie dostrzegam – stwierdziła grobowym tonem. Zaraz po tym z westchnieniem
obejrzała się, spoglądając wprost na Dimitra. – Ale mam pomysł… I chyba
nawet lepiej, że pójdziesz ze mną – dodała po chwili zastanowienia. – Jest
ktoś, kto może pomóc, ale obawiam się, że zanim się porozumiemy, dokonam mordu w afekcie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz