26 maja 2019

Dwieście dziewięćdziesiąt cztery

Renesmee
Zaczęło się od tego, że Layla zaczęła krzyczeć. To były ułamki sekund, ale wystarczyły, żeby mnie zaniepokoić – i to najdelikatniej rzecz ujmując. W tamtej chwili błogosławiłam fakt, że byłam w stanie przenikać przez wszystko i wszystkich wokół, w efekcie dosłownie materializując się przy dosłownie wiszącej na barierce schodów dziewczynie.
– Mamo…? Mamo!
Claire stała tuż obok, choć trudno było mi stwierdzić, czy były razem. Dziewczyna równie dobrze mogła przybiec po tym, jak Layla narobiła zamieszania na cały dom. To właściwie i tak nie miało dla mnie znaczenia. Działo się coś ważnego, ale za żadne skarby nie potrafiłam stwierdzić co.
– Lay… – wyrwało mi się, choć przecież nie miała szansy mnie usłyszeć.
Nie zareagowała, co zresztą było do przewidzenia. Zignorowała również nawoływanie córki, najwyraźniej zbyt oszołomiona, by skupić się na poszczególnych słowach. Zauważyłam, że zgięła się wpół, palce kurczowo zaciskając na poręczy schodów. Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń, dysząc ciężko i wydając się wkładać cały wysiłek w to, by utrzymać się w pionie.
– Co się stało?
Nie zdziwiło mnie pojawienie się rodziców. W zasadzie w jakimś stopniu ulżyło mi, że nie byłam w domu sama, zwłaszcza że w aktualnej postaci i tak nie byłam w stanie niczego zdziałać. Nawet nie próbowałam Layli dotykać, jakoś nie wątpiąc, że mogłabym co najwyżej przez nią przeniknąć. Nerwy robiły swoje, a to wciąż wydawało się zaledwie początkiem problemów.
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, przy okazji mocniej chwytając kryształ. Gdybym była czymś więcej, aniżeli tylko zawieszonym między światami bytem, jak nic połamałabym sobie przy okazji palce, ale i tym nie potrafiłam się przejąć. Uświadomiłam sobie, że drżę, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona, choć przecież powinno mi ulżyć. Layla nie wyglądała, jakby była ranna, a nigdzie w pobliżu nie wyczuwałam potencjalnego zagrożenia, co przecież wróżyło dobrze. Z drugiej strony, jeśli to nie ona była problemem…
– Gabriel – wydyszała ciężko dziewczyna, nagle prostując się niczym struna. Nerwowym ruchem spróbowała odsunąć od siebie wyraźnie zaniepokojoną Claire.
Przez chwilę poczułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, ale i tak miałam wrażenie, że zaczęło brakować mi tlenu. Chciałam wykrztusić z siebie chociażby słowo, ale nie byłam w stanie, zresztą nie było nikogo, kto miałby szansę mnie usłyszeć.
– Co…? – doszedł mnie nieco drżący, ledwo słyszalny głos Belli. Mama podeszła bliżej, przeskakując po kilka stopniu na raz, by jak najszybciej znaleźć się przy mojej szwagierce. – Co masz na myśli? Czy ty…? – drążyła, dosłownie wyjmując mi te pytania z ust.
– Nie wiem! – Przez twarz Layli przemknął cień. Znowu się skrzywiła, dłoń nerwowym ruchem przyciskając do piersi. – Odciął się ode mnie, ale… O bogini.
Wyglądała jakby cierpiała, chociaż to nie powstrzymało ją przed tym, by się wyprostować. Wciąż chwiała się na nogach, ale tym razem byłam gotowa przysiąc, że to z nerwów, nie zaś dającego jej się we znaki bólu. Więź bywała w równym stopniu błogosławieństwem, co i przekleństwem, zwłaszcza gdy w grę wchodziło współodczuwanie. Cierpienie nie było prawdziwe – cóż, nie do końca, choć aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak realny potrafił być cudzy ból – ale skoro w ogóle je odczuwała…
Och, nie.
– Lay – jęknęłam, wyciągając ku niej ramiona.
Ledwo powstrzymałam cisnące mi się na usta przekleństwo, kiedy przekonałam się, że nie byłam w stanie jej dotknąć. Ręce mi się trzęsły, bardziej nawet po tym, jak palcami już przeniknęłam przez jej ramię. Osiągnęłam jedynie tyle, że wzdrygnęła się, po czym nieco nieprzytomnie powiodła wzrokiem dookoła. W jej oczach doszukałam się zrozumienia i to wystarczyło, bym nabrała pewności, że przynajmniej dałam jej znać o swojej obecności.
– Już wszystko dobrze? – nie dawała za wygraną mama. Zrobiła taki ruch, jakby jednak chciała dla pewności wampirzycę pochwycić, by nie ryzykować, że ta jednak straci równowagę. Miałam ochotę ją za to uściskać. – Zejdźmy na dół. Cokolwiek się dzieje…
– N-nie. – Layla potrząsnęła głową. Jej palce mocniej zacisnęły się na poręczy. – Zdecydowanie nic nie jest dobrze. Nie czuję go, ale…
Coś ścisnęło mnie w gardle, gdy tak po prostu urwała. Zapragnęłam porządnie nią potrząsnąć, ale nie byłam w stanie zdobyć się nawet na tyle. Mogłam co najwyżej niespokojnie krążyć dookoła, zupełnie jakbym w ten sposób mogła pozbyć się poczucia bezradności. To nie był pierwszy raz, kiedy czułam się w ten sposób, ale nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. Jakbym miała?
– Mamo?
– Zostań w domu – poprosiła cicho Layla, krótko zerkając na córkę. – Wszyscy zostańcie. Ja… muszę coś załatwić.
– Tak po prostu wychodzisz? – doszedł mnie spięty głos Edwarda. Wystarczyła chwila, by tata pojawił się w zasięgu mojego wzroku. – Dopiero co rozmawiałem z Esme. Mamy problemy i dobrze byłoby, gdybyśmy… – zaczął, ale wampirzyca nie dała mu dokończyć.
– Więc skupicie się na nich. Pogadamy potem – zadecydowała, w następnej sekundzie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając się z miejsca. – Muszę rozejrzeć się po mieście. Teraz.
Nawet nie czekała na przyzwolenie. Mało kiedy widywałam ją w takim stanie – podenerwowaną, nieskorą do rozmowy i wystarczająco poruszona, bym uwierzyła w to, że w przypływie emocji mogłaby spróbować zrobić coś naprawdę głupiego. Na moment wszyscy zamarliśmy, kiedy tak po prostu ruszyła się z miejsca, na moment dosłownie zamieniając w ledwo widoczną smugę. Byłam gotowa przysiąc, że coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy – i że przez ułamek sekundy naprawdę widziałam w jej oczach znajome czerwone błyski.
– Layla!
Ruszyłam za nią, kolejny raz nie dbając o to, że nie mogła mnie ani usłyszeć, ani zobaczyć. Dotrzymanie jej kroku okazało się wyzwaniem, choć bieganie przychodziło mi nawet łatwiej niż tacie. Przynajmniej nie musiałam ryzykować, że ktokolwiek spróbuje mnie zatrzymać, ale i to nie poprawiło mi nastroju. Byłam w stanie skupić się wyłącznie na podążaniu za szwagierką i próbach bezskutecznego zapanowania nad emocjami.
Gabriel. Chodziło o Gabriela, a jakby tego było mało, musiało spotkać go coś złego. Już samo to, że wciąż nie mieliśmy pomysłu, gdzie mógł się podziewać, mówiło samo za siebie, z kolei teraz…
Layla nie odbiegła zbyt daleko. Zatrzymała się w środku lasu, właściwie bez powodu, dysząc ciężko i wodząc wzrokiem dookoła. Wyczuła, że za nią podążałam? Zawahałam się, chcąc nie chcąc przystając zaledwie kilka metrów od niej. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę nie miałyśmy żadnego planu, a dziewczyna sama nie wiedziała, co robi. Działanie pod wpływem emocji nigdy nie było dobrym pomysłem, ale ani trochę mnie nie dziwiło. Więź wszystko komplikowała; wiedziałam o tym nawet mimo tego, że moja z Gabrielem przestała istnieć.
– Och nie, nie, nie… – wymamrotała nerwowo Layla, wplatając drżące palce we włosy. Raz jeszcze okręciła się wokół własnej osi, ale już nie miałam złudzeń co do tego, czy faktycznie próbowała wypatrzeć kogoś w gęstwinie. – Czemu za każdym razem mi to robisz? Gabrielu, do cholery…
Powiedzieć, że była po prostu zdenerwowana, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Jej głos był drżący, niemalże płaczliwy, choć wyraźnie próbowała nad sobą zapanować. Prawda była taka, że Layla była przerażona i to wystarczyło, by wytrącić z równowagi również mnie.
Zareagowałam instynktownie, w pośpiechu pokonując dzielącą nas odległość. I tym razem nie udało mi się jej dotknąć, ale wyczuła moją obecność wystarczająco wyraźnie, by zwrócić się ku mnie.
– Jesteś tu, Nessie? – zapytała z wahaniem. Choć na moment udało mi się rozluźnić. – Oby. Dziwne, żeby nie, ale… Rany, nic mi nie jest – wyrzuciła z siebie na wydechu. Dłonie wciąż nerwowo przyciskała do piersi. – Ale czuję, że powinnyśmy się pośpieszyć. Wzięłabym auto, ale teraz nie powinnam prowadzić i…
Urwała, po czym z jękiem osunęła się na kolana. W tamtej chwili wydała mu się krucha, zagubiona i absolutnie bezbronna.
Poczułam się dziwnie, kiedy spojrzała w kierunku, w którym stałam – co prawda wciąż mnie nie widząc, ale sprawiając przy tym wrażenie zaskakująco świadomej tego, że byłam obok.
– Czułam jego ból tylko przez chwilę, ale to nie wyglądało dobrze. To… Och, kogo ja oszukuję? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Płonęłam. Tak to chyba mogę nazwać.
O bogini…
Mogłam tylko zgadywać, co to oznaczało. Zamarłam w bezruchu, zdolna co najwyżej patrzeć i walczyć z mętlikiem w głowie. Strach uderzył we mnie z całą siłą, skutecznie przysłaniając wszystko inne i sprawiając, że przez moment sama miałam ochotę skulić się na ziemi i czekać na jakieś cudowne rozwiązanie. Zrobić to, a potem protestować przed każdym scenariuszem, który zakładałby najgorsze – w tym również to, że Gabriel wcale ot tak się od Layli nie odciął.
Tyle że to nie było tak. Nie mogło. Musiała być różnica pomiędzy cudzą ingerencją a więzią, która pękała, bo… jedna ze stron przestawała istnieć.
Cokolwiek się działo, nie chciałam nawet zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę się działo.
– Nie wiem, gdzie go szukać – wyszeptała drżącym głosem Layla. – Powinnam zaczekać na… cokolwiek. W domu. Albo zadzwonić do Rufusa, ale… nie mogę. – Jej głos zabrzmiał w co najmniej zdesperowany sposób. – Jeśli ktoś może go znaleźć, to tylko ja. Muszę tylko… się zastanowić.
Plotła trzy po trzy, a przynajmniej takie miałam wrażenie. To brzmiało tak, jakby sama nie do końca wierzyła we własne słowa, próbując przekonać samą siebie, że wciąż miała coś do powiedzenia. Obserwowałam ją bezradnie, kiedy – wciąż klęcząc na ziemi – zamknęła oczy. Dłonie docisnęła do skroni, lekko je pocierając, zupełnie jakby nagle rozbolała ją głowa. Jej oddech w końcu zwolnił, chociaż wciąż wydawał mi się zbyt urywany i płytki, bym uznała go za naturalny.
Czekałam, choć to wydawało się pozbawione sensu. Chciałam działać, choćby i bez większego planu, nawet jeśli takie działanie prowadziłoby donikąd.
Byłam gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność nim Layla zdołała się odezwać.
– Nie będzie się przede mną krył. Muszę tylko… – Mocniej zacisnęła powieki. Mięśnie napięła tak mocno, że aż zaczęła drżeć. – Gabrielu, na litość bogini… – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Drgnęłam w odpowiedzi na brzmienie jego imienia. Znów poczułam się tak, jakby ktoś próbował mnie uderzyć, choć to nawet w połowie nie oddawało tego, jak nagle zaczęłam się czuć. „Co znaczy, że płonęłaś?” – chciałam zapytać, ale nawet gdybym mogła, to pytanie nie przeszłoby mi przez gardło. Gdyby Gabriel był nowym wampirem, byłabym jeszcze bardziej przerażona, bo takie stwierdzenie w takim przypadku oznaczałoby tylko jedno, ale teraz…
Musiałam coś zrobić. Chciałam, ale nie byłam w stanie nawet częściowo wspomóc Layli. Choć wiedziałam, że wykorzystywała moc, próbując jakkolwiek ominąć bariery, którymi otoczył się jej brat, nie mogłam jej wyczuć – choćby i śladu, choć wcześniej wykrywanie telepatii przychodziło mi naturalnie. Tym bardziej nie mogłam jej wspomóc i ta świadomość doprowadzała mnie do szaleństwa.
To brzmiało cholernie znajomo i żałośnie zarazem. Już przez to przechodziłam – przez tę bezradność, kiedy dotarło do mnie, że nie jestem w stanie dotrzeć ani do Layli, ani nawet do własnej córki. Obie żyły cudem, bynajmniej nie dlatego, że byłam jakkolwiek przydatna. Nie mogłam nic zrobić nawet po tym, jak oberwała Alessia, z kolei teraz mogłam co najwyżej rozkładać ręce, choć chodziło o mojego męża.
Słodka bogini, to brzmiało jak marny żart, na dodatek taki, który…
– Nessie!
Odwróciłam się tak gwałtownie, że aż pociemniało mi przed oczami. W ciemnościach dostrzegłam przypominającą płomienie smugę, która dopiero po chwili nabrała kształtu i którą ostatecznie rozpoznałam jako rude loki Rosy.
Dziewczyna dosłownie skoczyła w moją stronę, bezceremonialnie chwytając mnie za rękę. Mimowolnie zaparłam się, kiedy tak po prostu pociągnęła mnie za sobą.
– Obiecałam, że ci pomogę – oznajmiła, rzucając mi nerwowe spojrzenie. Jej oczy wydawały się lśnić. – Więc to robię. Wiem, gdzie iść, ale musimy się pośpieszyć.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta. Moje spojrzenie momentalnie powędrowało ku Layli, ale chociaż chciałam zapytać o szwagierkę, ostatecznie tego nie zrobiłam.
Jednego Rosa nie musiała mi tłumaczyć – tego, że zwłoka po prostu nie wchodziła w grę.
– Chodźmy.
Jocelyne
– Co tu się…?
– Nic, kochanie. Chodź tu do mnie – rzucił Edward, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona.
Joce zesztywniała, ale nie próbowała się wyrywać. Było coś nerwowego i zdecydowanie zbyt zaborczego w sposobie, w jaki dziadek przytulił ją do siebie. To zdecydowanie ograniczyło jej pole manewru, ale nie na tyle, by nie zdołała rozejrzeć się dookoła.
Bella stałą z założonymi rękoma zaledwie kilka metrów dalej. Wyglądała na podenerwowaną i to nawet bardziej niż wtedy, gdy widziały się po tym, jak Jocelyne udało się wydostać z kostnicy. Wciąż miała z tego powodu wyrzuty sumienia, zwłaszcza że wampirzyca wydawała się obwiniać o wszystko siebie, choć to przecież nie było tak.
– Słyszałam krzyki – zaczęła z wahaniem Joce, starannie dobierając słowa. Próbowała brzmieć jakkolwiek spokojnie i rozsądnie, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. – Jestem pewna. No i Layla…
– Layla musiała na chwilę wyjść. To nic takiego – wyjaśnił pośpiesznie Edward. – Chciała, żebyśmy zostali w domu. Na pewno niedługo wróci.
– Ale…
W ostatniej chwili zrezygnowała z dalszego drążenia, szybko orientując się, że wypytywanie prowadziło donikąd. Wiedziała, że kiedy dziadek zachowywał się w ten sposób, jakiekolwiek próby wyciągnięcia od niego konkretnych informacji spełzały na niczym. W niej dodatkowo widział dziecko, choć to wcale nie dziwiło jej aż tak bardzo – i to zwłaszcza po tym, co stało się, kiedy ostatnim razem jej uległ i gdziekolwiek zabrał ze sobą. Ryzykując spotkanie z zagniewanymi duszami jedynie pogorszyła sytuację, ale mimo wszystko…
Bo to wcale nie tak, że czegokolwiek mi nie mówicie, prawda?, pomyślała z rozdrażnieniem.
Edward nieznacznie drgnął i to uświadomiło jej, że wychwycił tę myśl, ale przynajmniej w żaden sposób na nią nie zareagował. Nie miała pewności czy to dobrze, czy źle.
– Potrzebujesz czegoś, Joce? – zapytał w zamian, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. Raz po raz przeczesywał jej włosy palcami. – Jeśli chcesz, możemy znowu pojechać do klubu… Alice na pewno by się ucieszyła – dodał, a Jocelyne zapragnęła się roześmiać. Naprawdę sądził, że w ten sposób odwrócić jej uwagę? – Albo gdzieś indziej. Wiem, że dopiero co widziałaś się z resztą, ale…
Spojrzała na niego z zaciekawieniem, w końcu decydując się oswobodzić z jego uścisku. Przystał na to z wyraźną niechęcią, ale przynajmniej pozwolił na to, by się odsunęła. Kiedy na niego spojrzała, wydał jej się przede wszystkim zmęczony, choć w przypadku wampira podobny stan był czystą abstrakcją. Cóż, przynajmniej w sensie fizycznym.
– Nie ma takiej potrzeby. Naprawdę. – Zawahała się na moment. Wciąż miała wątpliwości, w gruncie rzeczy podejrzewając, czego dotyczyło zamieszanie. No i nigdzie nie widziała mamy, a to również mówiło samo za siebie. – Skoro nie chcecie mi niczego powiedzieć…
– Po prostu nie dzieje się nic wartego uwagi. Layla też nie wnikała w szczegóły. – Edward urwał, jakby nagle dotarło do niego, że powiedział za dużo. Joce wymownie uniosła brwi. – Nie chciałbym, żebyś niepotrzebnie wplątała się w kłopoty. To wszystko, w porządku? Zwłaszcza że wyglądasz naprawdę blado, no i cóż… Ostatnio wiele się dzieje, prawda?
Zdobyła się wyłącznie na to, żeby skinąć głową. Och, tak – słyszała dość, by zdawać sobie z tego sprawę. Kłopoty z Volturi, rozmowa z Eleazarem… Chciała tego czy nie, słyszała dość.
A teraz Layla. Jeśli chodziło o tatę…
– Joce? – usłyszała i to wystarczyło, by zwróciła się ku Belli, zwłaszcza że ta odezwała się pierwszy raz od dłuższej chwili. – Czy… Nessie gdzieś tu jest? – zapytała wprost, ciasno obejmując się ramionami.
Naprawdę chcecie mi wmawiać, że rozmawialibyśmy w ten sposób, gdyby wszystko było w porządku…?
Nerwowo zacisnęła usta.
– Nie czuję jej – przyznała, a Edward wydał z siebie coś z pogranicza westchnienia i jęku.
– Pewnie poszły razem. – Po tonie wampira natychmiast poznała, że ta wiadomość go zmartwiła… Delikatnie rzecz ujmując. – Jej jednej nic się nie stanie, ale i tak…
– Powinnyśmy ich poszukać – stwierdziła Bella.
Nie brzmiała na przekonaną. Coś w sposobie, w jaki wciąż ciasno obejmowała się ramionami, niemalże błagalnie spoglądając na męża, sprawiło, że Joce zrobiło jej się żal.
– Nie da się znaleźć Layli, jeśli nie będzie chciała być znaleziona – przypomniała cicho, starannie dobierając słowa. – Ale zwykle wie, co robi. Mama też, więc…
– To prawda – zgodziła się natychmiast wampirzyca, choć zabrzmiało to tak, jakby sama chciała w to uwierzyć.
Joce westchnęła, po czym instynktownie przesunęła się w jej stronę. To był impuls – tylko tyle potrzebowała, by jak gdyby nigdy nic Bellę uściskać, całkowicie obojętna na bijący od ciała wampirzycy chłód. Wyczuła, że ta zamarła, początkowo zaskoczona, ale po chwili odwzajemniła uścisk.
– Nigdzie się nie wybieram, jeśli to was martwi. Skoro to nic takiego… – Urwała, bez trudu wyczuwając we własnym głosie zwątpienie. Kłamała, ale to wydawało się najlepsze, by uniknąć niepotrzebnego napięcia. – Chociaż… jest coś, co chciałabym zrobić. I to niekoniecznie oznacza wyjazd do klubu – dodała po chwili zastanowienia.
– Doprawdy? – Edward spojrzał na nią z rezerwą. Jego brwi powędrowały ku górze, kiedy wychwycił jej myśli. – Och…
– Chciałam zapytać już wcześniej – wyjaśniła, starannie dobierając słowa. Wciąż kurczowo tuliła się do Belli. – Jemu bardzo na tym zależy. I naprawdę nie sądzę, by stało się coś złego, jeśli mu pozwolimy… Możemy pojechać razem – zaproponowała, wysilając się na uśmiech. Czuła, że przyszło jej to z trudem, ale gest okazał się zaskakująco szczery. – No i nie sami, więc…
– Nie wiem czy… powinniśmy – stwierdził natychmiast Edward, ale to nie zabrzmiało tak ostateczniej, jak początkowo się obawiała. – Chociaż to prawda, że powinniśmy coś zrobić… Choćby wyjaśnić to, dlaczego zniknął.
– O co chodzi? – zaniepokoiła się Bella.
Joce poderwała głowę, by móc na nią spojrzeć.
– O nic takiego. Mówimy o Ryanie – wyjaśnił pośpiesznie. – Obiecałam mu, że zapytam was o coś, co jest dla niego ważne. Powiedział mi, że tęskni za rodziną. Ja… – Wzruszyła ramionami. – Chciałby choć na chwilę pojechać do domu. To chyba nic dziwnego, prawda?
– Edwardzie…
Przez twarz wampira przemknął cień, gdy tylko podchwycił spojrzenie żony. Bella odsunęła się, puszczając wnuczkę i jakby od niechcenia podchodząc do męża.
– To dość ryzykowne – oznajmił spiętym tonem. – Zwłaszcza że to ktoś, o kim niewiele wiemy. To znaczy…
– Jest tu od jakiegoś czasu i nie sprawia problemów. Nie zauważyłam, żeby był niebezpieczny.
– Bo nie jest – wtrąciła natychmiast Joce. – Niezależnie od tego, co mówił wujek.
Edward spojrzał na nie z niedowierzaniem. W tamtej chwili wyglądał na jeszcze bardziej zmęczonego niż do tej pory.
Było coś nerwowego w sposobie, w jaki przeczesał włosy palcami.
– Dlaczego za każdym razem…? Och, w porządku – jęknął, potrząsając głową. – I to tylko dlatego, że mówimy o wyjeździe do miasta. Bo jest z Seattle, tak?
– Chodził na tę uczelnię, co mama. Zgaduję, że tak – zapewniła pośpiesznie Jocelyne. – No i tym razem się nie wymykam, więc…
– Nawet mi nie przypominaj – obruszył się. – Zresztą jeśli to ma być argumentem, to przekonanie mnie słabo ci idzie.
– Myślałam, że już się zgodziłeś.
Wampir uniósł brwi.
– Zabrać cię gdziekolwiek akurat teraz, na dodatek w towarzystwie chłopaka, o którym nic nie wiemy? Ani trochę.
– Edwardzie – zareagowała natychmiast Bella. – Sam powiedziałeś, że powinniśmy coś zrobić, tak?
– Och, kochanie… – jęknął, ale to wystarczyło.
Joce odetchnęła w duchu. Jeśli nie jej, była jedna osoba, której Edward Cullen ulegał zawsze – i która najwyraźniej obrała jej stronę.
– Idę po Ryana – oznajmiła z entuzjazmem.
Cokolwiek kryło się za wyjściem Layli i Renesmee, choć przez moment miała dobry powód, by o tym nie myśleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa