
Renesmee
Zaczęło się od tego, że Layla
zaczęła krzyczeć. To były ułamki sekund, ale wystarczyły, żeby mnie zaniepokoić
– i to najdelikatniej rzecz ujmując. W tamtej chwili błogosławiłam
fakt, że byłam w stanie przenikać przez wszystko i wszystkich wokół, w efekcie
dosłownie materializując się przy dosłownie wiszącej na barierce schodów
dziewczynie.
– Mamo…?
Mamo!
Claire
stała tuż obok, choć trudno było mi stwierdzić, czy były razem. Dziewczyna
równie dobrze mogła przybiec po tym, jak Layla narobiła zamieszania na cały
dom. To właściwie i tak nie miało dla mnie znaczenia. Działo się coś
ważnego, ale za żadne skarby nie potrafiłam stwierdzić co.
– Lay… – wyrwało
mi się, choć przecież nie miała szansy mnie usłyszeć.
Nie
zareagowała, co zresztą było do przewidzenia. Zignorowała również nawoływanie
córki, najwyraźniej zbyt oszołomiona, by skupić się na poszczególnych słowach.
Zauważyłam, że zgięła się wpół, palce kurczowo zaciskając na poręczy schodów.
Bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń, dysząc ciężko i wydając się
wkładać cały wysiłek w to, by utrzymać się w pionie.
– Co się
stało?
Nie
zdziwiło mnie pojawienie się rodziców. W zasadzie w jakimś stopniu
ulżyło mi, że nie byłam w domu sama, zwłaszcza że w aktualnej postaci
i tak nie byłam w stanie niczego zdziałać. Nawet nie próbowałam Layli
dotykać, jakoś nie wątpiąc, że mogłabym co najwyżej przez nią przeniknąć. Nerwy
robiły swoje, a to wciąż wydawało się zaledwie początkiem problemów.
Nerwowo zacisnęłam
dłonie w pięści, przy okazji mocniej chwytając kryształ. Gdybym była czymś
więcej, aniżeli tylko zawieszonym między światami bytem, jak nic połamałabym
sobie przy okazji palce, ale i tym nie potrafiłam się przejąć.
Uświadomiłam sobie, że drżę, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona, choć
przecież powinno mi ulżyć. Layla nie wyglądała, jakby była ranna, a nigdzie
w pobliżu nie wyczuwałam potencjalnego zagrożenia, co przecież wróżyło
dobrze. Z drugiej strony, jeśli to nie ona była problemem…
– Gabriel –
wydyszała ciężko dziewczyna, nagle prostując się niczym struna. Nerwowym ruchem
spróbowała odsunąć od siebie wyraźnie zaniepokojoną Claire.
Przez
chwilę poczułam się tak, jakby ktoś mnie uderzył. Gwałtownie zaczerpnęłam
powietrza, ale i tak miałam wrażenie, że zaczęło brakować mi tlenu. Chciałam
wykrztusić z siebie chociażby słowo, ale nie byłam w stanie, zresztą
nie było nikogo, kto miałby szansę mnie usłyszeć.
– Co…? –
doszedł mnie nieco drżący, ledwo słyszalny głos Belli. Mama podeszła bliżej,
przeskakując po kilka stopniu na raz, by jak najszybciej znaleźć się przy mojej
szwagierce. – Co masz na myśli? Czy ty…? – drążyła, dosłownie wyjmując mi te
pytania z ust.
– Nie wiem!
– Przez twarz Layli przemknął cień. Znowu się skrzywiła, dłoń nerwowym ruchem
przyciskając do piersi. – Odciął się ode mnie, ale… O bogini.
Wyglądała
jakby cierpiała, chociaż to nie powstrzymało ją przed tym, by się wyprostować.
Wciąż chwiała się na nogach, ale tym razem byłam gotowa przysiąc, że to z nerwów,
nie zaś dającego jej się we znaki bólu. Więź bywała w równym stopniu
błogosławieństwem, co i przekleństwem, zwłaszcza gdy w grę wchodziło
współodczuwanie. Cierpienie nie było prawdziwe – cóż, nie do końca, choć aż nazbyt
dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak realny potrafił być cudzy ból –
ale skoro w ogóle je odczuwała…
Och, nie.
– Lay –
jęknęłam, wyciągając ku niej ramiona.
Ledwo
powstrzymałam cisnące mi się na usta przekleństwo, kiedy przekonałam się, że nie
byłam w stanie jej dotknąć. Ręce mi się trzęsły, bardziej nawet po tym,
jak palcami już przeniknęłam przez jej ramię. Osiągnęłam jedynie tyle, że
wzdrygnęła się, po czym nieco nieprzytomnie powiodła wzrokiem dookoła. W jej
oczach doszukałam się zrozumienia i to wystarczyło, bym nabrała pewności,
że przynajmniej dałam jej znać o swojej obecności.
– Już
wszystko dobrze? – nie dawała za wygraną mama. Zrobiła taki ruch, jakby jednak
chciała dla pewności wampirzycę pochwycić, by nie ryzykować, że ta jednak
straci równowagę. Miałam ochotę ją za to uściskać. – Zejdźmy na dół. Cokolwiek
się dzieje…
– N-nie. –
Layla potrząsnęła głową. Jej palce mocniej zacisnęły się na poręczy. –
Zdecydowanie nic nie jest dobrze. Nie czuję go, ale…
Coś
ścisnęło mnie w gardle, gdy tak po prostu urwała. Zapragnęłam porządnie
nią potrząsnąć, ale nie byłam w stanie zdobyć się nawet na tyle. Mogłam co
najwyżej niespokojnie krążyć dookoła, zupełnie jakbym w ten sposób mogła
pozbyć się poczucia bezradności. To nie był pierwszy raz, kiedy czułam się w ten
sposób, ale nie potrafiłam się do tego przyzwyczaić. Jakbym miała?
– Mamo?
– Zostań w domu
– poprosiła cicho Layla, krótko zerkając na córkę. – Wszyscy zostańcie. Ja…
muszę coś załatwić.
– Tak po
prostu wychodzisz? – doszedł mnie spięty głos Edwarda. Wystarczyła chwila, by
tata pojawił się w zasięgu mojego wzroku. – Dopiero co rozmawiałem z Esme.
Mamy problemy i dobrze byłoby, gdybyśmy… – zaczął, ale wampirzyca nie dała
mu dokończyć.
– Więc
skupicie się na nich. Pogadamy potem – zadecydowała, w następnej sekundzie
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając się z miejsca. – Muszę rozejrzeć
się po mieście. Teraz.
Nawet nie
czekała na przyzwolenie. Mało kiedy widywałam ją w takim stanie –
podenerwowaną, nieskorą do rozmowy i wystarczająco poruszona, bym uwierzyła
w to, że w przypływie emocji mogłaby spróbować zrobić coś naprawdę
głupiego. Na moment wszyscy zamarliśmy, kiedy tak po prostu ruszyła się z miejsca,
na moment dosłownie zamieniając w ledwo widoczną smugę. Byłam gotowa
przysiąc, że coś zmieniło się w wyrazie jej twarzy – i że przez
ułamek sekundy naprawdę widziałam w jej oczach znajome czerwone błyski.
– Layla!
Ruszyłam za
nią, kolejny raz nie dbając o to, że nie mogła mnie ani usłyszeć, ani
zobaczyć. Dotrzymanie jej kroku okazało się wyzwaniem, choć bieganie przychodziło
mi nawet łatwiej niż tacie. Przynajmniej nie musiałam ryzykować, że ktokolwiek
spróbuje mnie zatrzymać, ale i to nie poprawiło mi nastroju. Byłam w stanie
skupić się wyłącznie na podążaniu za szwagierką i próbach bezskutecznego
zapanowania nad emocjami.
Gabriel. Chodziło
o Gabriela, a jakby tego było mało, musiało spotkać go coś złego. Już
samo to, że wciąż nie mieliśmy pomysłu, gdzie mógł się podziewać, mówiło samo za
siebie, z kolei teraz…
Layla nie
odbiegła zbyt daleko. Zatrzymała się w środku lasu, właściwie bez powodu,
dysząc ciężko i wodząc wzrokiem dookoła. Wyczuła, że za nią podążałam?
Zawahałam się, chcąc nie chcąc przystając zaledwie kilka metrów od niej. Dopiero
wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę nie miałyśmy żadnego planu, a dziewczyna
sama nie wiedziała, co robi. Działanie pod wpływem emocji nigdy nie było dobrym
pomysłem, ale ani trochę mnie nie dziwiło. Więź wszystko komplikowała;
wiedziałam o tym nawet mimo tego, że moja z Gabrielem przestała
istnieć.
– Och nie,
nie, nie… – wymamrotała nerwowo Layla, wplatając drżące palce we włosy. Raz jeszcze
okręciła się wokół własnej osi, ale już nie miałam złudzeń co do tego, czy
faktycznie próbowała wypatrzeć kogoś w gęstwinie. – Czemu za każdym razem
mi to robisz? Gabrielu, do cholery…
Powiedzieć,
że była po prostu zdenerwowana, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Jej głos był
drżący, niemalże płaczliwy, choć wyraźnie próbowała nad sobą zapanować. Prawda
była taka, że Layla była przerażona i to wystarczyło, by wytrącić z równowagi
również mnie.
Zareagowałam
instynktownie, w pośpiechu pokonując dzielącą nas odległość. I tym
razem nie udało mi się jej dotknąć, ale wyczuła moją obecność wystarczająco
wyraźnie, by zwrócić się ku mnie.
– Jesteś
tu, Nessie? – zapytała z wahaniem. Choć na moment udało mi się rozluźnić. –
Oby. Dziwne, żeby nie, ale… Rany, nic mi nie jest – wyrzuciła z siebie na
wydechu. Dłonie wciąż nerwowo przyciskała do piersi. – Ale czuję, że powinnyśmy
się pośpieszyć. Wzięłabym auto, ale teraz nie powinnam prowadzić i…
Urwała, po
czym z jękiem osunęła się na kolana. W tamtej chwili wydała mu się
krucha, zagubiona i absolutnie bezbronna.
Poczułam
się dziwnie, kiedy spojrzała w kierunku, w którym stałam – co prawda wciąż
mnie nie widząc, ale sprawiając przy tym wrażenie zaskakująco świadomej tego, że
byłam obok.
– Czułam
jego ból tylko przez chwilę, ale to nie wyglądało dobrze. To… Och, kogo ja
oszukuję? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Płonęłam. Tak to chyba
mogę nazwać.
O bogini…
Mogłam
tylko zgadywać, co to oznaczało. Zamarłam w bezruchu, zdolna co najwyżej patrzeć
i walczyć z mętlikiem w głowie. Strach uderzył we mnie z całą
siłą, skutecznie przysłaniając wszystko inne i sprawiając, że przez moment
sama miałam ochotę skulić się na ziemi i czekać na jakieś cudowne
rozwiązanie. Zrobić to, a potem protestować przed każdym scenariuszem,
który zakładałby najgorsze – w tym również to, że Gabriel wcale ot tak się
od Layli nie odciął.
Tyle że to
nie było tak. Nie mogło. Musiała być różnica pomiędzy cudzą ingerencją a więzią,
która pękała, bo… jedna ze stron przestawała istnieć.
Cokolwiek się
działo, nie chciałam nawet zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę się działo.
– Nie wiem,
gdzie go szukać – wyszeptała drżącym głosem Layla. – Powinnam zaczekać na…
cokolwiek. W domu. Albo zadzwonić do Rufusa, ale… nie mogę. – Jej głos
zabrzmiał w co najmniej zdesperowany sposób. – Jeśli ktoś może go znaleźć,
to tylko ja. Muszę tylko… się zastanowić.
Plotła trzy
po trzy, a przynajmniej takie miałam wrażenie. To brzmiało tak, jakby sama
nie do końca wierzyła we własne słowa, próbując przekonać samą siebie, że wciąż
miała coś do powiedzenia. Obserwowałam ją bezradnie, kiedy – wciąż klęcząc na
ziemi – zamknęła oczy. Dłonie docisnęła do skroni, lekko je pocierając,
zupełnie jakby nagle rozbolała ją głowa. Jej oddech w końcu zwolnił,
chociaż wciąż wydawał mi się zbyt urywany i płytki, bym uznała go za
naturalny.
Czekałam,
choć to wydawało się pozbawione sensu. Chciałam działać, choćby i bez
większego planu, nawet jeśli takie działanie prowadziłoby donikąd.
Byłam
gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność nim Layla zdołała się odezwać.
– Nie
będzie się przede mną krył. Muszę tylko… – Mocniej zacisnęła powieki. Mięśnie
napięła tak mocno, że aż zaczęła drżeć. – Gabrielu, na litość bogini… –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Drgnęłam w odpowiedzi
na brzmienie jego imienia. Znów poczułam się tak, jakby ktoś próbował mnie
uderzyć, choć to nawet w połowie nie oddawało tego, jak nagle zaczęłam się
czuć. „Co znaczy, że płonęłaś?” – chciałam zapytać, ale nawet gdybym mogła, to
pytanie nie przeszłoby mi przez gardło. Gdyby Gabriel był nowym wampirem,
byłabym jeszcze bardziej przerażona, bo takie stwierdzenie w takim
przypadku oznaczałoby tylko jedno, ale teraz…
Musiałam
coś zrobić. Chciałam, ale nie byłam w stanie nawet częściowo wspomóc
Layli. Choć wiedziałam, że wykorzystywała moc, próbując jakkolwiek ominąć
bariery, którymi otoczył się jej brat, nie mogłam jej wyczuć – choćby i śladu,
choć wcześniej wykrywanie telepatii przychodziło mi naturalnie. Tym bardziej
nie mogłam jej wspomóc i ta świadomość doprowadzała mnie do szaleństwa.
To brzmiało
cholernie znajomo i żałośnie zarazem. Już przez to przechodziłam – przez
tę bezradność, kiedy dotarło do mnie, że nie jestem w stanie dotrzeć ani
do Layli, ani nawet do własnej córki. Obie żyły cudem, bynajmniej nie dlatego,
że byłam jakkolwiek przydatna. Nie mogłam nic zrobić nawet po tym, jak oberwała
Alessia, z kolei teraz mogłam co najwyżej rozkładać ręce, choć chodziło o mojego
męża.
Słodka
bogini, to brzmiało jak marny żart, na dodatek taki, który…
– Nessie!
Odwróciłam
się tak gwałtownie, że aż pociemniało mi przed oczami. W ciemnościach
dostrzegłam przypominającą płomienie smugę, która dopiero po chwili nabrała
kształtu i którą ostatecznie rozpoznałam jako rude loki Rosy.
Dziewczyna
dosłownie skoczyła w moją stronę, bezceremonialnie chwytając mnie za rękę.
Mimowolnie zaparłam się, kiedy tak po prostu pociągnęła mnie za sobą.
–
Obiecałam, że ci pomogę – oznajmiła, rzucając mi nerwowe spojrzenie. Jej oczy
wydawały się lśnić. – Więc to robię. Wiem, gdzie iść, ale musimy się
pośpieszyć.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta. Moje spojrzenie momentalnie powędrowało ku Layli, ale chociaż
chciałam zapytać o szwagierkę, ostatecznie tego nie zrobiłam.
Jednego
Rosa nie musiała mi tłumaczyć – tego, że zwłoka po prostu nie wchodziła w grę.
– Chodźmy.

Jocelyne
– Co tu się…?
– Nic,
kochanie. Chodź tu do mnie – rzucił Edward, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona.
Joce
zesztywniała, ale nie próbowała się wyrywać. Było coś nerwowego i zdecydowanie
zbyt zaborczego w sposobie, w jaki dziadek przytulił ją do siebie. To
zdecydowanie ograniczyło jej pole manewru, ale nie na tyle, by nie zdołała
rozejrzeć się dookoła.
Bella stałą
z założonymi rękoma zaledwie kilka metrów dalej. Wyglądała na
podenerwowaną i to nawet bardziej niż wtedy, gdy widziały się po tym, jak
Jocelyne udało się wydostać z kostnicy. Wciąż miała z tego powodu
wyrzuty sumienia, zwłaszcza że wampirzyca wydawała się obwiniać o wszystko
siebie, choć to przecież nie było tak.
– Słyszałam
krzyki – zaczęła z wahaniem Joce, starannie dobierając słowa. Próbowała
brzmieć jakkolwiek spokojnie i rozsądnie, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. – Jestem pewna. No i Layla…
– Layla
musiała na chwilę wyjść. To nic takiego – wyjaśnił pośpiesznie Edward. – Chciała,
żebyśmy zostali w domu. Na pewno niedługo wróci.
– Ale…
W ostatniej
chwili zrezygnowała z dalszego drążenia, szybko orientując się, że
wypytywanie prowadziło donikąd. Wiedziała, że kiedy dziadek zachowywał się w ten
sposób, jakiekolwiek próby wyciągnięcia od niego konkretnych informacji
spełzały na niczym. W niej dodatkowo widział dziecko, choć to wcale nie
dziwiło jej aż tak bardzo – i to zwłaszcza po tym, co stało się, kiedy
ostatnim razem jej uległ i gdziekolwiek zabrał ze sobą. Ryzykując spotkanie
z zagniewanymi duszami jedynie pogorszyła sytuację, ale mimo wszystko…
Bo to wcale nie tak, że czegokolwiek mi nie
mówicie, prawda?, pomyślała z rozdrażnieniem.
Edward
nieznacznie drgnął i to uświadomiło jej, że wychwycił tę myśl, ale
przynajmniej w żaden sposób na nią nie zareagował. Nie miała pewności czy
to dobrze, czy źle.
–
Potrzebujesz czegoś, Joce? – zapytał w zamian, jak gdyby nigdy nic
zmieniając temat. Raz po raz przeczesywał jej włosy palcami. – Jeśli chcesz,
możemy znowu pojechać do klubu… Alice na pewno by się ucieszyła – dodał, a Jocelyne
zapragnęła się roześmiać. Naprawdę sądził, że w ten sposób odwrócić jej
uwagę? – Albo gdzieś indziej. Wiem, że dopiero co widziałaś się z resztą,
ale…
Spojrzała
na niego z zaciekawieniem, w końcu decydując się oswobodzić z jego
uścisku. Przystał na to z wyraźną niechęcią, ale przynajmniej pozwolił na
to, by się odsunęła. Kiedy na niego spojrzała, wydał jej się przede wszystkim zmęczony,
choć w przypadku wampira podobny stan był czystą abstrakcją. Cóż,
przynajmniej w sensie fizycznym.
– Nie ma
takiej potrzeby. Naprawdę. – Zawahała się na moment. Wciąż miała wątpliwości, w gruncie
rzeczy podejrzewając, czego dotyczyło zamieszanie. No i nigdzie nie
widziała mamy, a to również mówiło samo za siebie. – Skoro nie chcecie mi
niczego powiedzieć…
– Po prostu
nie dzieje się nic wartego uwagi. Layla też nie wnikała w szczegóły. –
Edward urwał, jakby nagle dotarło do niego, że powiedział za dużo. Joce
wymownie uniosła brwi. – Nie chciałbym, żebyś niepotrzebnie wplątała się w kłopoty.
To wszystko, w porządku? Zwłaszcza że wyglądasz naprawdę blado, no i cóż…
Ostatnio wiele się dzieje, prawda?
Zdobyła się
wyłącznie na to, żeby skinąć głową. Och, tak – słyszała dość, by zdawać sobie z tego
sprawę. Kłopoty z Volturi, rozmowa z Eleazarem… Chciała tego czy nie,
słyszała dość.
A teraz
Layla. Jeśli chodziło o tatę…
– Joce? –
usłyszała i to wystarczyło, by zwróciła się ku Belli, zwłaszcza że ta
odezwała się pierwszy raz od dłuższej chwili. – Czy… Nessie gdzieś tu jest? –
zapytała wprost, ciasno obejmując się ramionami.
Naprawdę chcecie mi wmawiać, że
rozmawialibyśmy w ten sposób, gdyby wszystko było w porządku…?
Nerwowo zacisnęła
usta.
– Nie czuję
jej – przyznała, a Edward wydał z siebie coś z pogranicza
westchnienia i jęku.
– Pewnie
poszły razem. – Po tonie wampira natychmiast poznała, że ta wiadomość go
zmartwiła… Delikatnie rzecz ujmując. – Jej jednej nic się nie stanie, ale i tak…
–
Powinnyśmy ich poszukać – stwierdziła Bella.
Nie
brzmiała na przekonaną. Coś w sposobie, w jaki wciąż ciasno obejmowała
się ramionami, niemalże błagalnie spoglądając na męża, sprawiło, że Joce
zrobiło jej się żal.
– Nie da
się znaleźć Layli, jeśli nie będzie chciała być znaleziona – przypomniała
cicho, starannie dobierając słowa. – Ale zwykle wie, co robi. Mama też, więc…
– To prawda
– zgodziła się natychmiast wampirzyca, choć zabrzmiało to tak, jakby sama
chciała w to uwierzyć.
Joce westchnęła,
po czym instynktownie przesunęła się w jej stronę. To był impuls – tylko tyle
potrzebowała, by jak gdyby nigdy nic Bellę uściskać, całkowicie obojętna na
bijący od ciała wampirzycy chłód. Wyczuła, że ta zamarła, początkowo zaskoczona,
ale po chwili odwzajemniła uścisk.
– Nigdzie
się nie wybieram, jeśli to was martwi. Skoro to nic takiego… – Urwała, bez trudu
wyczuwając we własnym głosie zwątpienie. Kłamała, ale to wydawało się
najlepsze, by uniknąć niepotrzebnego napięcia. – Chociaż… jest coś, co chciałabym
zrobić. I to niekoniecznie oznacza wyjazd do klubu – dodała po chwili zastanowienia.
– Doprawdy?
– Edward spojrzał na nią z rezerwą. Jego brwi powędrowały ku górze, kiedy
wychwycił jej myśli. – Och…
– Chciałam
zapytać już wcześniej – wyjaśniła, starannie dobierając słowa. Wciąż kurczowo
tuliła się do Belli. – Jemu bardzo na tym zależy. I naprawdę nie sądzę, by
stało się coś złego, jeśli mu pozwolimy… Możemy pojechać razem – zaproponowała,
wysilając się na uśmiech. Czuła, że przyszło jej to z trudem, ale gest
okazał się zaskakująco szczery. – No i nie sami, więc…
– Nie wiem
czy… powinniśmy – stwierdził natychmiast Edward, ale to nie zabrzmiało tak
ostateczniej, jak początkowo się obawiała. – Chociaż to prawda, że powinniśmy
coś zrobić… Choćby wyjaśnić to, dlaczego zniknął.
– O co
chodzi? – zaniepokoiła się Bella.
Joce
poderwała głowę, by móc na nią spojrzeć.
– O nic
takiego. Mówimy o Ryanie – wyjaśnił pośpiesznie. – Obiecałam mu, że zapytam
was o coś, co jest dla niego ważne. Powiedział mi, że tęskni za rodziną.
Ja… – Wzruszyła ramionami. – Chciałby choć na chwilę pojechać do domu. To chyba
nic dziwnego, prawda?
–
Edwardzie…
Przez twarz
wampira przemknął cień, gdy tylko podchwycił spojrzenie żony. Bella odsunęła
się, puszczając wnuczkę i jakby od niechcenia podchodząc do męża.
– To dość
ryzykowne – oznajmił spiętym tonem. – Zwłaszcza że to ktoś, o kim niewiele
wiemy. To znaczy…
– Jest tu
od jakiegoś czasu i nie sprawia problemów. Nie zauważyłam, żeby był
niebezpieczny.
– Bo nie
jest – wtrąciła natychmiast Joce. – Niezależnie od tego, co mówił wujek.
Edward
spojrzał na nie z niedowierzaniem. W tamtej chwili wyglądał na
jeszcze bardziej zmęczonego niż do tej pory.
Było coś nerwowego
w sposobie, w jaki przeczesał włosy palcami.
– Dlaczego
za każdym razem…? Och, w porządku – jęknął, potrząsając głową. – I to
tylko dlatego, że mówimy o wyjeździe do miasta. Bo jest z Seattle,
tak?
– Chodził na
tę uczelnię, co mama. Zgaduję, że tak – zapewniła pośpiesznie Jocelyne. – No i tym
razem się nie wymykam, więc…
– Nawet mi
nie przypominaj – obruszył się. – Zresztą jeśli to ma być argumentem, to przekonanie
mnie słabo ci idzie.
– Myślałam,
że już się zgodziłeś.
Wampir
uniósł brwi.
– Zabrać
cię gdziekolwiek akurat teraz, na dodatek w towarzystwie chłopaka, o którym
nic nie wiemy? Ani trochę.
– Edwardzie
– zareagowała natychmiast Bella. – Sam powiedziałeś, że powinniśmy coś zrobić,
tak?
– Och,
kochanie… – jęknął, ale to wystarczyło.
Joce
odetchnęła w duchu. Jeśli nie jej, była jedna osoba, której Edward Cullen
ulegał zawsze – i która najwyraźniej obrała jej stronę.
– Idę po
Ryana – oznajmiła z entuzjazmem.
Cokolwiek
kryło się za wyjściem Layli i Renesmee, choć przez moment miała dobry
powód, by o tym nie myśleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz