5 kwietnia 2019

Dwieście sześćdziesiąt trzy

Cassandra
– No, no…
Wzdrygnęła się, po czym poderwała głowę. Jaques spokojnie stał u wylotu ciasnej uliczki, obserwując ją z błyskiem w oczach. Spuściła wzrok, co najmniej speszona sposobem, w jaki jej się przypatrywał, zwłaszcza że nie była w stanie stwierdzić, co takiego sobie myślał – i czy przypadkiem jej nie potępiał.
W milczeniu spojrzała na swoje pokrwawione dłonie i porzucone na bruku ciało. Nerwowym gestem otarła usta, próbując zetrzeć posokę z twarzy, choć podejrzewała, że w efekcie bardziej ją rozmazała. To nie byłby pierwszy raz, bo po każdym posiłku kończyła w takim stanie, jakby to ją chwilę wcześniej napadnięto – z tym, że pokrywająca jej skórę krew zdecydowanie nie należała do niej.
– Przepraszam – wymamrotała, a obserwujący mężczyzna prychnął, kwitując jej słowa śmiechem.
– Za co? Za co, ptaszyno? – rzucił zaczepnym tonem. Chwilami nie była pewna kiedy mówił poważnie, a kiedy zwracał się do niej w pobłażliwy sposób, co najmniej jakby miał do czynienia z dzieckiem. – Jeśli potrzebujesz krwi, nie krępuj się.
Wyczuła, że za jego słowami kryło się coś więcej niż tylko to, że mogłaby bezkarnie polować. W ciągu zaledwie kilku dni zabiła więcej razy niż mogłaby sobie to wyobrazić. Co więcej każdy kolejny raz okazywał się łatwiejszy, w gruncie rzeczy nie wzbudzając już w Cassandrze nawet cienia żalu. Nawet czyste przerażenie, które towarzyszyło jej od chwili, w której uprzytomniła sobie, że skrzywdziła mamę, zeszło gdzieś na dalszy plan. To po prostu się stało, a wspomnienie równie dobrze mogło nie należeć do niej.
Zresztą chodziło o przeszłość, a ta już nie miała znaczenia. Kiedy pojawił się Jaques, rozpoczęło się coś nowego, Cassandra zaś spaliła wszystko, co wiązało ją z dawnym życiem.
Niech płonie…, pomyślała mimowolnie i prawie udało jej się uśmiechnąć.
Odrzuciła od siebie ciało, obojętnie spoglądając na bladą, pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarz swojej ofiary. Nawet nie zastanawiała się nad tym, kogo pozbawiła życie, świadoma co najwyżej tego, że tym razem padło na mężczyznę. Zauważyła go, kiedy szedł do samochodu, więc po prostu skorzystała z okazji. Co prawda odłączyła się przez to od Jaquesa, czego teoretycznie miała nie robić, ale pragnienie okazało się silniejsze.
Sęk w tym, że wampir mimo wszystko nie wyglądał na zdenerwowanego brakiem posłuszeństwa z jej strony. Wciąż się uśmiechając, bez pośpiechu pokonał dzielącą ich odległość, zachęcającym ruchem wyciągając ku Cassandrze dłoń. W pierwszym odruchu pomyślała, że chciał pomóc jej wstać, ale coś w wyrazie jego twarzy uprzytomniło jej, że chodziło o coś innego. A może była w stanie to wyczuć, bo był jej stwórcą? Cokolwiek się za tym kryło, nie miało znaczenia; liczyło się  tylko to, że Cassie wiedziała.
Z wprawą już wgryzła się w podstawiony jej nadgarstek. Krążąca w żyłach nieśmiertelnego krew odpowiadała jej o wiele bardziej – znajoma, przyjemnie słodka i pod każdym możliwym względem oszałamiająca. Cassandra z trudem powstrzymała się przed zbyt gwałtownym piciem, raz po raz powtarzając sobie, że jeśli się zapędzi, Jaques może przestać tak chętnie dzielić się z nią zawartością swoich żył. Nie chciała sobie tego nawet wyobrażać, w gruncie rzeczy gotowa przysiąc, że to przede wszystkim ta posoka utrzymywała ją przy życiu.
Krew pomagała, przynajmniej trochę. Już nie dręczyły ją mdłości, a przynajmniej nie tak często jak wcześniej. Odkąd Jaques ją odnalazł i zabrał z rodzinnego domu, nie zwymiotowała ani razu, a to samo w sobie okazało się sukcesem. Co prawda czuła, że w porównaniu z nim była żałośnie słaba i wolna, zresztą wciąż przesypiała całe godziny, ale mężczyzna wydawał się do tego podchodzić z zaskakującym wręcz spokojem. Nie potępiał jej, a to było dobre.
– Wystarczy – usłyszała i choć miała ochotę zaprotestować, posłusznie poluzowała uścisk wokół nadgarstka stwórcy.
Na ustach Jaquesa pojawił się dziwny, nieco niepokojący uśmiech. Pogłaskał ją po głowie, nie tyle jak dziecko, ale trochę jak zwierzątko, które próbował w ten sposób wynagrodzić za zrobienie czegoś zgodnego z tym, czego się od niego oczekiwało. Myślenie o tych gestach w ten sposób nie przypadło jej do gustu, ale z drugiej strony… Och, była jego ptaszyną, prawda?
– Wciąż cię spowalniam – stwierdziła, wciąż unikając spoglądania mu w oczy. – Czuję to. Ale naprawdę… staram się być użyteczna.
Nie mogła powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Wątpliwości powracały raz za razem, w miarę jak nabierała pewności, że ten mężczyzna mógłby równie łatwo zniknąć, co i wcześniej się pojawił. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że gdyby tylko zechciał, zostawiłby ją. Gdyby znów wylądowała w tym wszystkim sama i bez pomocy, na dodatek pozbawiona jego krewi…
Wzdrygnęła się, gdy jak gdyby nigdy nic ujął jej twarz w obie dłonie. Zanim zdążyła się zastanowić, Jaques przymusił ją do tego, żeby jednak na niego spojrzała. Na moment zamarła, kiedy dosłownie przeniknął ją wzrokiem, lustrując jej twarz z taką uwagą, jakby był w stanie doszukać się w niej czegoś nader istotnego. W tamtej chwili Cassie mogła co najwyżej zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie.
– Ależ wiem. – Na ustach wampira pojawił się uśmiech. – Nie wątpię, że zrobisz wszystko… A jak długo nie mam poczucia marnowanego czasu, wszystko jest w porządku – stwierdził, w zamyśleniu gładząc ją kciukami po policzkach. – A nie mam, skoro już nie wyglądasz na kogoś, kto w każdej chwili mógłby umrzeć. Takie marnotrawstwo byłoby nie do przyjęcia.
– Ehm… Dzięki?
Chwalił ją? Nie rozumiała, zresztą coś w jego słowach niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze. Bezpośredniość z jaką przypominał jej, że tak naprawdę balansowała gdzieś na granicy, chwilami wręcz doprowadzała Cassie do szału. Z drugiej strony, to wydawało się lepsze od niedopowiedzeń i poczucia, że dla Renesmee i jej rodziny była co najwyżej piątym kołem u wozu.
– Proszę bardzo, jeśli dzięki temu czujesz się lepiej. – Jaques wzruszył ramionami. – Jak wspomniałem, nie krępuj się brać tego, czego potrzebujesz. Aczkolwiek… – Przez jego twarz przemknął cień. – Och, ptaszyno…
Zanim zdążyła się zastanowić, z równowagi wytrącił ją palący ból. Aż zachłysnęła się powietrzem, z jękiem opadając na ziemię i chwytając za głowę. Chyba krzyknęła, choć z równym powodzeniem mogła wydać z siebie co najwyżej zdławiony, nic nieznaczący jęk – nie miała pewności. Wiedziała za to, że w tamtej chwili poczuła się tak, jakby ciśnienie w każdej chwili mogło rozsadzić jej czaszkę.
Pojękując i z trudem łapiąc oddech, skuliła się na ziemi. Czy umierała? Jak przez mgłę pamiętała, że od samego początku mowa była o tym, że mogłaby się udławić własną krwią, ale nie w taki sposób się w tamtej chwili czuła. Towarzyszył jej wyłącznie pulsujący, przybierający na sile ból, swoje źródło mający gdzieś bezpośrednio w jej głowie. Cassandra zacisnęła zęby, czując, że zaczyna robić jej się niedobrze. Momentalnie zapragnęła zwrócić całą dopiero co wypitą krew, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Dlaczego akurat teraz? I co właściwie…?
Ból zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. To było tak, jakby ktoś wcisnął jakiś niewidzialny przełącznik – krótka chwila i wszystko wróciło do normy. Leżała z policzkiem przyciśniętym do ziemi, dysząc ciężko i raz po raz się wzdrygając. Poczuła wilgoć na policzkach i to uprzytomniło jej, że w którymś momencie się popłakała.
Usłyszała przeciągłe westchnienie, a chwilę później ciepłe palce musnęły jej policzek. Jaques nachylał się nad nią, raz po raz gładząc po klejących się do twarzy włosach.
– Kiedy mówię, że masz się nigdzie nie ruszać beze mnie, mam to na myśli. Pozwoliłbym ci zapolować, gdybyś tylko mnie zapytała – wyjaśnił cicho, starannie dobierając słowa. – Nie zamierzam cię ograniczać, ptaszyno. Ale jak długo chcesz mojej pomocy i opieki, masz mnie słuchać. Jeśli nie, licz się z konsekwencjami.
– P-przepraszam… – wykrztusiła, wciąż oszołomiona. – Wcześniej… przeprosiłam. Myślałam…
– Dlatego to nie była kara – wyjaśnił takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie. – Tylko… ostrzeżenie. – Zacisnął usta. – Nie patrz na mnie w tak pokrzywdzony sposób, moja droga. Jeszcze mi za to podziękujesz. Skoro twierdzisz, że chcesz być dla mnie użyteczna… Widzisz, jest ktoś, komu chciałbym cię przedstawić. Ale nie zaryzykuję tego, skoro wciąż masz problemy z posłuszeństwem.
Obserwowała go w milczeniu, przez moment czując się tak, jakby mówił do niej w jakimś innym, całkowicie obcym języku. Wciąż oddychała szybko i płytko, bliska tego, by jednak zwymiotować wszystko, co wypiła. Przełknęła z trudem, nie chcąc sobie na to pozwolić, tym bardziej że buntujący się żołądek wyjątkowo nie miał związku z tym, że jednak mogłaby być bliska śmierci.
Cóż, przynajmniej miała taką nadzieję.
Spuściła wzrok, nie będąc w stanie znieść spojrzenia Jaquesa. Znów się wzdrygnęła, kiedy wampir ujął ją pod ramię, pomagając stanąć na nogi. Mimowolnie napięła mięśnie, aż nazbyt świadoma, że gdyby tylko zechciał zrobić jej krzywdę, uczyniłby to bez chwili wahania i najpewniej konieczności fizycznego kontaktu. Mogła tylko zgadywać, do czego jeszcze byłby w stanie się posunąć, skoro przez ból głowy czuła się tak, jakby czaszka w każdej chwili mogła jej eksplodować.
Dłonie Jaquesa znów wylądowały na jej twarzy. Niechętnie na niego spojrzała, po części z zaciekawieniem, ale przede wszystkim z obawą. Jeśli wciąż był na nią zły…
Ale on się uśmiechał – szczerze i niemalże troskliwie, trochę jak ojciec spoglądający na dziecko. Zachowywał się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, a ona wcale chwilę wcześniej nie kuliła się u jego stóp, cierpiąc katuszę.
– Bolesne lekcje pamięta się lepiej niż upomnienia. Nie dawaj mi powodów, bym musiał posunąć się jeszcze dalej – powiedział cicho, starannie dobierając słowa. Cassie wzdrygnęła się, gdy jak gdyby nigdy nic nachylił się, by móc ucałować ją w czoło. – Ona nie zapyta, a tym bardziej nie poprosi drugi raz. Moja cierpliwość też ma swoje granice, ale przynajmniej istnieje.
– Ona…?
– W swoim czasie. A konkretnie wtedy, gdy upewnię się, że nie zginiesz przy pierwszym spotkaniu. – Jaques zamilkł i wycofał się na tyle, by móc rozejrzeć się po pogrążonej w ciszy uliczce. Jego spojrzenie na ułamek sekundy spoczęło na porzuconym na ziemi ciele. – Posprzątaj tutaj. To nie te czasy, w których zostawienie trupa na ulicy nie wzbudzało zainteresowania.
Posłusznie skinęła głową. Musiałaby upaść na głowę, by po tym wszystkim chcieć podpaść mu raz jeszcze.
Alessia
Isabeau wróciła – tak po prostu, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Alessia od razu wyczuła bliskość ciotki, gdy tylko po raz kolejny otworzyła oczy. Zamrugała nieco nieprzytomnie i poderwała się na łóżku, na ułamek sekundy zapominając o dających jej się we znaki żebrach i brzuchu. W pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła, szukając wzrokiem Ariela, ale wszystko wskazywało na to, że poza Beau w pobliżu nie było nikogo więcej.
– Minęliśmy się – wyjaśniła usłużnie wampirzyca, bez trudu pojmując w czym rzecz. Uśmiechnęła się w nieco zaczepny sposób, który Ali mogłaby uznać za w pełni naturalny i niewymuszony, gdyby tak dobrze nie znała ciotki. – Tak się speszył, jakbyście tutaj robili coś złego – dodała, wznosząc oczy ku górze.
– Beau…
Wampirzyca potrząsnęła głową.
– Nic wam nie sugeruję. Jesteś dorosła, tak?
Alessia zacisnęła usta. Poczuła, że się rumieni, choć to nie kwestia tego, co mogłaby robić z Arielem, kiedy nikogo nie było w pobliżu, pozostawała w tamtej chwili kluczowa.
– Siedział przy mnie – wyjaśniła, choć podejrzewała, że Isabeau doskonale zdawała sobie z tego sprawę. – I my… A zresztą – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Żal powrócił, zresztą tak jak i wątpliwości. Wiedziała, że prędzej czy później będą musiały porozmawiać, ale wciąż nie wyobrażała sobie tego, w jaki sposób miałoby to wyglądać. Tym bardziej nie spodziewała się, że to Isabeau jako pierwsza do niej przyjdzie, zwłaszcza po tym jak sama dopiero co uciekła, wyrzucając z siebie słowa, o które Ali zdecydowanie by jej nie podejrzewała. Ciotka była dumna, a jednak w tamtej chwili…
Wciąż unikając spoglądania na wampirzycę, Alessia spróbowała wygodniej ułożyć się na łóżku. Skrzywiła się, gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie miała dobrego pola manewru – znalezienie pozycji, która nie wiązałaby się z urażaniem brzucha albo żeber wydawało się niemożliwe. Przy Arielu o tym nie myślała, choć to równie dobrze mogło mieć związek z lekami, które podsunął jej Carlisle, ale to też nie było w tamtej chwili ważne. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że środki zdążyły przestać działać.
Zacisnęła usta. Gdyby sytuacja była normalna, już na wstępie wpadłaby ciotce w ramiona, by poinformować ją o zaręczynach. Kto jak kto, ale Isabeau powinna wiedzieć, zwłaszcza że Ali zawsze wyobrażała sobie, że to właśnie ciotka przeprowadzi ceremonię. Co prawda w pierwszej kolejności chciała powiedzieć rodzicom, ale skoro żaden z nich nie było osiągalne, pozostawało jej milczeć. Nie wspomniała nawet Damienowi, choć ten patrzył na nią dziwnie, gdy widzieli się ostatnim razem. Była pewna, że coś wyczuł, tym bardziej że więź wciąż działała, a Alessia nie miała dość siły, by w pełni się od brata odciąć.
Tak czy siak, nie wiedział nikt. W tamtej chwili nie miała głowy do planowania ślubu czy czegokolwiek innego. Wystarczyło, że miała przy sobie Ariela, a ten nie odstępował jej nawet na krok, a jednak…
– Przyniosłam ci coś – oznajmiła Isabeau. Dopiero wtedy dziewczyna zdecydowała się na nią spojrzeć, akurat w momencie, w którym kobieta podsunęła jej naczynie z czymś, co po samym tylko zapachu Alessia rozpoznała jako zioła. – Niech Carlisle mówi sobie, co tylko chce. Ja i tak nie dam truć cię antybiotykami.
– Och… Teraz się przejmujesz?
Prawie natychmiast pożałowała tych słów. Zacisnęła dłonie w pięści, dopiero po chwili decydując się rozprostować palce. Isabeau zachowała neutralny wyraz twarzy, ale Ali czuła, że to co najwyżej maska. Kto jak kto, ale wampirzyca potrafiła udawać.
Z westchnieniem sięgnęła po zioła, w pośpiechu ujmując naczynie. Napój wciąż był przyjemnie ciepły, zaś w samym tylko zapachu Alessia wyczuła coś niezwykle kojącego, co z miejsca pozwoliło jej się rozluźnić.
– Przepraszam – zreflektowała się. Okręciła naczynie w dłoniach, nie od razu decydując się wziąć choć kilka łyków. – To nie miało tak zabrzmieć, ale…
– Wiem.
Zawahała się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, nie wspominając o tym, że Isabeau nadal była nienaturalnie wręcz spokojna. Alessia miała ochotę na nią warknąć – jakkolwiek dać ciotce do zrozumienia, że wciąż była na nią zła – ale kiedy przyszło co do czego, zdołała co najwyżej tkwić w miejscu i bezmyślnie wpatrywać się w zioła. Dla zyskania na czasie upiła jeszcze trochę, nawet nie próbując skupiać się na smaku. Gdyby spróbowała, najpewniej zdołałaby rozpoznać, co takiego znajdowało się w mieszance, którą przyniosła jej ciotka, ale w tamtej chwili nie była w stanie skupić się na niczym innym, prócz bliskości wampirzycy.
Jakkolwiek by nie było, nie chciała oskarżać jej akurat o brak troski. Aż za dobrze pamiętała, kto siedział przy niej, kiedy odzyskała przytomność. Co prawda wspomnienia były odległe i zamazane, ale nie była w stanie ot tak zapomnieć o kojącym szepcie Isabeau, raz po raz zapewniającej ją, że była bezpieczna. Czegokolwiek wampirzyca nie powiedziałaby później na temat Selene, martwiła się – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Isabeau… – zaczęła z wahaniem, ale nie miała okazji zebrać myśli, a co dopiero dokończyć wypowiedź.
– Nie tłumacz mi się. To ja tutaj przyszłam, żeby przepraszać. – Beau urwała, po czym skrzyżowała ramiona na piersiach. – Może nie tyle cofnąć to, co powiedziałam… Ale na pewno przeprosić za to, jak cię potraktowałam.
– Wciąż nie rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą Alessia.
Beau jedynie wzruszyła ramionami. Przemieściła się, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia siadając na łóżku i zachęcająco wyciągając ramiona ku bratanicy. W pierwszej chwili Ali pomyślała, że ciotka zamierzała ją objąć, ale ostatecznie Isabeau się na to nie zdecydowała. W zamian z największą delikatnością usadziła dziewczynę na materacu w taki sposób, by ta zwróciła się do niej plecami.
Alessia zawahała się, co najmniej zaskoczona. Otworzyła usta, mając zamiar o coś zapytać, ale tym razem powstrzymało ją to, że coś przesunęło się po jej włosach. Zesztywniała, by po chwili momentalnie się rozluźnić, gdy dotarło do niej, że Beau jak gdyby nigdy nic zaczęła rozczesywać jej loki – co najmniej tak, jakby miała do czynienia z małą dziewczynką.
– Ja też nie – odezwała się w końcu wampirzyca. Kolejne muśnięcia przesuwającej się po włosach szczotki miały w sobie coś kojącego. – I w tym problem. Pogubiłam się, ale to przecież nie twoja wina, księżniczko.
– Ale…
– Może potrzebuję czasu – przerwała jej pośpiesznie Isabeau. – Dimitr powiedział mi, żebym sobie odpuściła i chyba ma rację. Zrozumiem, jeśli będziesz miała do mnie o to żal, ale w tej chwili nie jestem w stanie dalej zajmować się świątynią.
Nie dodała niczego więcej, ale to w gruncie rzeczy nie było ważne. Alessia ze świstem wypuściła powietrze, zwieszając ramiona. Mimo wszystko zdołała się rozluźnić pod wpływem znajomego dotyku i kolejnych muśnięć.
Zamknęła oczy.
– Nie mam do ciebie żalu – powiedziała w końcu. – Ale nie chcę, żebyś mówiła mi takie rzeczy. Ja… Dla mnie to wciąż ważne.
Podświadomie czekała na protest albo jakąkolwiek oznakę tego, że Beau nie zamierzała na to przystać. Gdyby znów zaczęła naciskać, na dodatek twierdząc, że to było dla jej dobra…
A potem poczuła muśnięcie ciepłego oddechu, kiedy kobieta nachyliła się, by ucałować ją w policzek.
– Oczywiście – zapewniła pośpiesznie Isabeau. – To po prostu ja. Nie powinnam była i…
Ali w gruncie rzeczy nie interesowało, co jeszcze miała do dodania. Natychmiast odwróciła się na tyle, by bezceremonialnie wpaść ciotce w ramiona. Skrzywiła się, kiedy żebra znów dały jej się we znaki, ale nie pozwoliła na to, by Isabeau odsunęła ją od siebie. Ostatecznie doczekała się odpowiedzi, w pełni rozluźniając dopiero w chwili, w której wampirzyca w końcu dała za wygraną i bardziej stanowczo przygarnęła ją do siebie.
Palce Beau ponownie wylądowały na jej włosach. Wampirzyca w zamyśleniu gładziła ją po głowie, miarowo kołysząc i wciąż tuląc do siebie.
– Moja Alessia – westchnęła. Po jej tonie trudno było stwierdzić, czy była jakkolwiek rozdrażniona uporem dziewczyny. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyśmy nie dotarli do ciebie w porę. Jak już dorwę Charona…
– To nie jest teraz ważne.
Prychnięcie, którym skwitowała te słowa Beau, jasno uprzytomniło Alessi, że najpewniej miała zupełnie inny pogląd na tę sprawę. Coś w tej reakcji sprawiło, że dziewczyna prawie się uśmiechnęła; to jak najbardziej kojarzyło jej się z Isabeau, którą znała.
– Tak czy siak, teraz najważniejsze, żebyś doszła do siebie. Sama się tobą zajmę – stwierdziła z przekonaniem. – Możesz przekazać Carlisle’owi, że nie ma niczego do powiedzenia, jeśli chodzi o leki.
– Beau – mruknęła, wywracając oczami.
Isabeau odsunęła się, po czym z uwagą zmierzyła bratanicę wzrokiem.
– Mówię poważnie. Chociaż wyglądasz lepiej – stwierdziła, przekrzywiając głowę. – To Ariel? Faceci działają cuda.
– Isabeau!
Tym razem odpowiedział jej melodyjny śmiech – zaskakująco szczery i jak najbardziej znajomy. Co prawda wampirzyca wciąż wyglądała na zmęczoną, a coś w jej oczach uprzytomniło Alessi, że nie do końca doszła do siebie, ale to i tak wydawało lepsze niż nic.
– Więc jednak Ariel – stwierdziła pogodnym tonem Beau. – Hej, nie ma w tym nic złego… Dimitr też dobrze na mnie działa. – Jej uśmiech nagle przygasł. W spojrzeniu dla odmiany pojawiła się podejrzliwość. – Hej, czy przypadkiem nie miałaś mi czegoś do powiedzenia?
– W zasadzie…
Zanim zdążyła dokończyć, drzwi sypialni otworzyły się w zbyt gwałtowny, bezceremonialny sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa