
Cassandra
– No, no…
Wzdrygnęła
się, po czym poderwała głowę. Jaques spokojnie stał u wylotu ciasnej
uliczki, obserwując ją z błyskiem w oczach. Spuściła wzrok, co
najmniej speszona sposobem, w jaki jej się przypatrywał, zwłaszcza że nie
była w stanie stwierdzić, co takiego sobie myślał – i czy przypadkiem
jej nie potępiał.
W milczeniu
spojrzała na swoje pokrwawione dłonie i porzucone na bruku ciało. Nerwowym
gestem otarła usta, próbując zetrzeć posokę z twarzy, choć podejrzewała,
że w efekcie bardziej ją rozmazała. To nie byłby pierwszy raz, bo po
każdym posiłku kończyła w takim
stanie, jakby to ją chwilę wcześniej napadnięto – z tym, że pokrywająca
jej skórę krew zdecydowanie nie należała do niej.
–
Przepraszam – wymamrotała, a obserwujący mężczyzna prychnął, kwitując jej
słowa śmiechem.
– Za co? Za
co, ptaszyno? – rzucił zaczepnym tonem. Chwilami nie była pewna kiedy mówił
poważnie, a kiedy zwracał się do niej w pobłażliwy sposób, co
najmniej jakby miał do czynienia z dzieckiem. – Jeśli potrzebujesz krwi,
nie krępuj się.
Wyczuła, że
za jego słowami kryło się coś więcej niż tylko to, że mogłaby bezkarnie
polować. W ciągu zaledwie kilku dni zabiła więcej razy niż mogłaby sobie
to wyobrazić. Co więcej każdy kolejny raz okazywał się łatwiejszy, w gruncie
rzeczy nie wzbudzając już w Cassandrze nawet cienia żalu. Nawet czyste
przerażenie, które towarzyszyło jej od chwili, w której uprzytomniła
sobie, że skrzywdziła mamę, zeszło gdzieś na dalszy plan. To po prostu się
stało, a wspomnienie równie dobrze mogło nie należeć do niej.
Zresztą
chodziło o przeszłość, a ta już nie miała znaczenia. Kiedy pojawił
się Jaques, rozpoczęło się coś nowego, Cassandra zaś spaliła wszystko, co
wiązało ją z dawnym życiem.
Niech płonie…, pomyślała mimowolnie i prawie
udało jej się uśmiechnąć.
Odrzuciła
od siebie ciało, obojętnie spoglądając na bladą, pozbawioną jakiegokolwiek
wyrazu twarz swojej ofiary. Nawet nie zastanawiała się nad tym, kogo pozbawiła
życie, świadoma co najwyżej tego, że tym razem padło na mężczyznę. Zauważyła
go, kiedy szedł do samochodu, więc po prostu skorzystała z okazji. Co
prawda odłączyła się przez to od Jaquesa, czego teoretycznie miała nie robić,
ale pragnienie okazało się silniejsze.
Sęk w tym,
że wampir mimo wszystko nie wyglądał na zdenerwowanego brakiem posłuszeństwa z jej
strony. Wciąż się uśmiechając, bez pośpiechu pokonał dzielącą ich odległość,
zachęcającym ruchem wyciągając ku Cassandrze dłoń. W pierwszym odruchu
pomyślała, że chciał pomóc jej wstać, ale coś w wyrazie jego twarzy
uprzytomniło jej, że chodziło o coś innego. A może była w stanie
to wyczuć, bo był jej stwórcą? Cokolwiek się za tym kryło, nie miało znaczenia;
liczyło się tylko to, że Cassie
wiedziała.
Z wprawą
już wgryzła się w podstawiony jej nadgarstek. Krążąca w żyłach
nieśmiertelnego krew odpowiadała jej o wiele bardziej – znajoma,
przyjemnie słodka i pod każdym możliwym względem oszałamiająca. Cassandra z trudem
powstrzymała się przed zbyt gwałtownym piciem, raz po raz powtarzając sobie, że
jeśli się zapędzi, Jaques może przestać tak chętnie dzielić się z nią
zawartością swoich żył. Nie chciała sobie tego nawet wyobrażać, w gruncie
rzeczy gotowa przysiąc, że to przede wszystkim ta posoka utrzymywała ją przy
życiu.
Krew
pomagała, przynajmniej trochę. Już nie dręczyły ją mdłości, a przynajmniej
nie tak często jak wcześniej. Odkąd Jaques ją odnalazł i zabrał z rodzinnego
domu, nie zwymiotowała ani razu, a to samo w sobie okazało się
sukcesem. Co prawda czuła, że w porównaniu z nim była żałośnie słaba i wolna,
zresztą wciąż przesypiała całe godziny, ale mężczyzna wydawał się do tego
podchodzić z zaskakującym wręcz spokojem. Nie potępiał jej, a to było
dobre.
– Wystarczy
– usłyszała i choć miała ochotę zaprotestować, posłusznie poluzowała
uścisk wokół nadgarstka stwórcy.
Na ustach
Jaquesa pojawił się dziwny, nieco niepokojący uśmiech. Pogłaskał ją po głowie,
nie tyle jak dziecko, ale trochę jak zwierzątko, które próbował w ten
sposób wynagrodzić za zrobienie czegoś zgodnego z tym, czego się od niego
oczekiwało. Myślenie o tych gestach w ten sposób nie przypadło jej do
gustu, ale z drugiej strony… Och, była jego ptaszyną, prawda?
– Wciąż cię
spowalniam – stwierdziła, wciąż unikając spoglądania mu w oczy. – Czuję
to. Ale naprawdę… staram się być użyteczna.
Nie mogła
powstrzymać się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Wątpliwości powracały
raz za razem, w miarę jak nabierała pewności, że ten mężczyzna mógłby
równie łatwo zniknąć, co i wcześniej się pojawił. Nie musiała pytać, by
wiedzieć, że gdyby tylko zechciał, zostawiłby ją. Gdyby znów wylądowała w tym
wszystkim sama i bez pomocy, na dodatek pozbawiona jego krewi…
Wzdrygnęła
się, gdy jak gdyby nigdy nic ujął jej twarz w obie dłonie. Zanim zdążyła
się zastanowić, Jaques przymusił ją do tego, żeby jednak na niego spojrzała. Na
moment zamarła, kiedy dosłownie przeniknął ją wzrokiem, lustrując jej twarz z taką
uwagą, jakby był w stanie doszukać się w niej czegoś nader istotnego.
W tamtej chwili Cassie mogła co najwyżej zgadywać, co takiego chodziło mu
po głowie.
– Ależ
wiem. – Na ustach wampira pojawił się uśmiech. – Nie wątpię, że zrobisz
wszystko… A jak długo nie mam poczucia marnowanego czasu, wszystko jest w porządku
– stwierdził, w zamyśleniu gładząc ją kciukami po policzkach. – A nie
mam, skoro już nie wyglądasz na kogoś, kto w każdej chwili mógłby umrzeć.
Takie marnotrawstwo byłoby nie do przyjęcia.
– Ehm…
Dzięki?
Chwalił ją?
Nie rozumiała, zresztą coś w jego słowach niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze.
Bezpośredniość z jaką przypominał jej, że tak naprawdę balansowała gdzieś
na granicy, chwilami wręcz doprowadzała Cassie do szału. Z drugiej strony,
to wydawało się lepsze od niedopowiedzeń i poczucia, że dla Renesmee i jej
rodziny była co najwyżej piątym kołem u wozu.
– Proszę
bardzo, jeśli dzięki temu czujesz się lepiej. – Jaques wzruszył ramionami. –
Jak wspomniałem, nie krępuj się brać tego, czego potrzebujesz. Aczkolwiek… –
Przez jego twarz przemknął cień. – Och, ptaszyno…
Zanim
zdążyła się zastanowić, z równowagi wytrącił ją palący ból. Aż zachłysnęła
się powietrzem, z jękiem opadając na ziemię i chwytając za głowę.
Chyba krzyknęła, choć z równym powodzeniem mogła wydać z siebie co
najwyżej zdławiony, nic nieznaczący jęk – nie miała pewności. Wiedziała za to,
że w tamtej chwili poczuła się tak, jakby ciśnienie w każdej chwili
mogło rozsadzić jej czaszkę.
Pojękując i z
trudem łapiąc oddech, skuliła się na ziemi. Czy umierała? Jak przez mgłę
pamiętała, że od samego początku mowa była o tym, że mogłaby się udławić
własną krwią, ale nie w taki sposób się w tamtej chwili czuła.
Towarzyszył jej wyłącznie pulsujący, przybierający na sile ból, swoje źródło
mający gdzieś bezpośrednio w jej głowie. Cassandra zacisnęła zęby, czując,
że zaczyna robić jej się niedobrze. Momentalnie zapragnęła zwrócić całą dopiero
co wypitą krew, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Dlaczego
akurat teraz? I co właściwie…?
Ból zniknął
równie nagle, co wcześniej się pojawił. To było tak, jakby ktoś wcisnął jakiś
niewidzialny przełącznik – krótka chwila i wszystko wróciło do normy.
Leżała z policzkiem przyciśniętym do ziemi, dysząc ciężko i raz po
raz się wzdrygając. Poczuła wilgoć na policzkach i to uprzytomniło jej, że
w którymś momencie się popłakała.
Usłyszała
przeciągłe westchnienie, a chwilę później ciepłe palce musnęły jej
policzek. Jaques nachylał się nad nią, raz po raz gładząc po klejących się do
twarzy włosach.
– Kiedy
mówię, że masz się nigdzie nie ruszać beze mnie, mam to na myśli. Pozwoliłbym
ci zapolować, gdybyś tylko mnie zapytała – wyjaśnił cicho, starannie dobierając
słowa. – Nie zamierzam cię ograniczać, ptaszyno. Ale jak długo chcesz mojej
pomocy i opieki, masz mnie słuchać. Jeśli nie, licz się z konsekwencjami.
–
P-przepraszam… – wykrztusiła, wciąż oszołomiona. – Wcześniej… przeprosiłam.
Myślałam…
– Dlatego
to nie była kara – wyjaśnił takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.
– Tylko… ostrzeżenie. – Zacisnął usta. – Nie patrz na mnie w tak
pokrzywdzony sposób, moja droga. Jeszcze mi za to podziękujesz. Skoro
twierdzisz, że chcesz być dla mnie użyteczna… Widzisz, jest ktoś, komu
chciałbym cię przedstawić. Ale nie zaryzykuję tego, skoro wciąż masz problemy z posłuszeństwem.
Obserwowała
go w milczeniu, przez moment czując się tak, jakby mówił do niej w jakimś
innym, całkowicie obcym języku. Wciąż oddychała szybko i płytko, bliska
tego, by jednak zwymiotować wszystko, co wypiła. Przełknęła z trudem, nie
chcąc sobie na to pozwolić, tym bardziej że buntujący się żołądek wyjątkowo nie
miał związku z tym, że jednak mogłaby być bliska śmierci.
Cóż,
przynajmniej miała taką nadzieję.
Spuściła
wzrok, nie będąc w stanie znieść spojrzenia Jaquesa. Znów się wzdrygnęła,
kiedy wampir ujął ją pod ramię, pomagając stanąć na nogi. Mimowolnie napięła
mięśnie, aż nazbyt świadoma, że gdyby tylko zechciał zrobić jej krzywdę,
uczyniłby to bez chwili wahania i najpewniej konieczności fizycznego
kontaktu. Mogła tylko zgadywać, do czego jeszcze byłby w stanie się
posunąć, skoro przez ból głowy czuła się tak, jakby czaszka w każdej
chwili mogła jej eksplodować.
Dłonie
Jaquesa znów wylądowały na jej twarzy. Niechętnie na niego spojrzała, po części
z zaciekawieniem, ale przede wszystkim z obawą. Jeśli wciąż był na
nią zły…
Ale on się
uśmiechał – szczerze i niemalże troskliwie, trochę jak ojciec spoglądający
na dziecko. Zachowywał się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca, a ona
wcale chwilę wcześniej nie kuliła się u jego stóp, cierpiąc katuszę.
– Bolesne
lekcje pamięta się lepiej niż upomnienia. Nie dawaj mi powodów, bym musiał
posunąć się jeszcze dalej – powiedział cicho, starannie dobierając słowa.
Cassie wzdrygnęła się, gdy jak gdyby nigdy nic nachylił się, by móc ucałować ją
w czoło. – Ona nie zapyta, a tym bardziej nie poprosi drugi raz. Moja
cierpliwość też ma swoje granice, ale przynajmniej istnieje.
– Ona…?
– W swoim
czasie. A konkretnie wtedy, gdy upewnię się, że nie zginiesz przy
pierwszym spotkaniu. – Jaques zamilkł i wycofał się na tyle, by móc
rozejrzeć się po pogrążonej w ciszy uliczce. Jego spojrzenie na ułamek
sekundy spoczęło na porzuconym na ziemi ciele. – Posprzątaj tutaj. To nie te
czasy, w których zostawienie trupa na ulicy nie wzbudzało zainteresowania.
Posłusznie skinęła głową. Musiałaby upaść na głowę, by po
tym wszystkim chcieć podpaść mu raz jeszcze.

Alessia
Isabeau wróciła – tak po
prostu, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Alessia od razu wyczuła
bliskość ciotki, gdy tylko po raz kolejny otworzyła oczy. Zamrugała nieco
nieprzytomnie i poderwała się na łóżku, na ułamek sekundy zapominając o dających
jej się we znaki żebrach i brzuchu. W pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła,
szukając wzrokiem Ariela, ale wszystko wskazywało na to, że poza Beau w pobliżu
nie było nikogo więcej.
– Minęliśmy
się – wyjaśniła usłużnie wampirzyca, bez trudu pojmując w czym rzecz.
Uśmiechnęła się w nieco zaczepny sposób, który Ali mogłaby uznać za w pełni
naturalny i niewymuszony, gdyby tak dobrze nie znała ciotki. – Tak się
speszył, jakbyście tutaj robili coś złego – dodała, wznosząc oczy ku górze.
– Beau…
Wampirzyca
potrząsnęła głową.
– Nic wam nie
sugeruję. Jesteś dorosła, tak?
Alessia
zacisnęła usta. Poczuła, że się rumieni, choć to nie kwestia tego, co mogłaby
robić z Arielem, kiedy nikogo nie było w pobliżu, pozostawała w tamtej
chwili kluczowa.
– Siedział
przy mnie – wyjaśniła, choć podejrzewała, że Isabeau doskonale zdawała sobie z tego
sprawę. – I my… A zresztą – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Żal
powrócił, zresztą tak jak i wątpliwości. Wiedziała, że prędzej czy później
będą musiały porozmawiać, ale wciąż nie wyobrażała sobie tego, w jaki sposób
miałoby to wyglądać. Tym bardziej nie spodziewała się, że to Isabeau jako
pierwsza do niej przyjdzie, zwłaszcza po tym jak sama dopiero co uciekła, wyrzucając
z siebie słowa, o które Ali zdecydowanie by jej nie podejrzewała.
Ciotka była dumna, a jednak w tamtej chwili…
Wciąż
unikając spoglądania na wampirzycę, Alessia spróbowała wygodniej ułożyć się na
łóżku. Skrzywiła się, gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie miała dobrego
pola manewru – znalezienie pozycji, która nie wiązałaby się z urażaniem
brzucha albo żeber wydawało się niemożliwe. Przy Arielu o tym nie myślała,
choć to równie dobrze mogło mieć związek z lekami, które podsunął jej
Carlisle, ale to też nie było w tamtej chwili ważne. Co więcej, wszystko
wskazywało na to, że środki zdążyły przestać działać.
Zacisnęła
usta. Gdyby sytuacja była normalna, już na wstępie wpadłaby ciotce w ramiona,
by poinformować ją o zaręczynach. Kto jak kto, ale Isabeau powinna wiedzieć,
zwłaszcza że Ali zawsze wyobrażała sobie, że to właśnie ciotka przeprowadzi
ceremonię. Co prawda w pierwszej kolejności chciała powiedzieć rodzicom,
ale skoro żaden z nich nie było osiągalne, pozostawało jej milczeć. Nie
wspomniała nawet Damienowi, choć ten patrzył na nią dziwnie, gdy widzieli się
ostatnim razem. Była pewna, że coś wyczuł, tym bardziej że więź wciąż działała,
a Alessia nie miała dość siły, by w pełni się od brata odciąć.
Tak czy
siak, nie wiedział nikt. W tamtej chwili nie miała głowy do planowania
ślubu czy czegokolwiek innego. Wystarczyło, że miała przy sobie Ariela, a ten
nie odstępował jej nawet na krok, a jednak…
– Przyniosłam
ci coś – oznajmiła Isabeau. Dopiero wtedy dziewczyna zdecydowała się na nią
spojrzeć, akurat w momencie, w którym kobieta podsunęła jej naczynie z czymś,
co po samym tylko zapachu Alessia rozpoznała jako zioła. – Niech Carlisle mówi
sobie, co tylko chce. Ja i tak nie dam truć cię antybiotykami.
– Och…
Teraz się przejmujesz?
Prawie
natychmiast pożałowała tych słów. Zacisnęła dłonie w pięści, dopiero po
chwili decydując się rozprostować palce. Isabeau zachowała neutralny wyraz
twarzy, ale Ali czuła, że to co najwyżej maska. Kto jak kto, ale wampirzyca
potrafiła udawać.
Z
westchnieniem sięgnęła po zioła, w pośpiechu ujmując naczynie. Napój wciąż
był przyjemnie ciepły, zaś w samym tylko zapachu Alessia wyczuła coś
niezwykle kojącego, co z miejsca pozwoliło jej się rozluźnić.
– Przepraszam
– zreflektowała się. Okręciła naczynie w dłoniach, nie od razu decydując
się wziąć choć kilka łyków. – To nie miało tak zabrzmieć, ale…
– Wiem.
Zawahała
się. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała, nie wspominając o tym, że Isabeau
nadal była nienaturalnie wręcz spokojna. Alessia miała ochotę na nią warknąć –
jakkolwiek dać ciotce do zrozumienia, że wciąż była na nią zła – ale kiedy przyszło
co do czego, zdołała co najwyżej tkwić w miejscu i bezmyślnie
wpatrywać się w zioła. Dla zyskania na czasie upiła jeszcze trochę, nawet
nie próbując skupiać się na smaku. Gdyby spróbowała, najpewniej zdołałaby
rozpoznać, co takiego znajdowało się w mieszance, którą przyniosła jej ciotka,
ale w tamtej chwili nie była w stanie skupić się na niczym innym,
prócz bliskości wampirzycy.
Jakkolwiek
by nie było, nie chciała oskarżać jej akurat o brak troski. Aż za dobrze
pamiętała, kto siedział przy niej, kiedy odzyskała przytomność. Co prawda wspomnienia
były odległe i zamazane, ale nie była w stanie ot tak zapomnieć o kojącym
szepcie Isabeau, raz po raz zapewniającej ją, że była bezpieczna. Czegokolwiek
wampirzyca nie powiedziałaby później na temat Selene, martwiła się – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Isabeau… –
zaczęła z wahaniem, ale nie miała okazji zebrać myśli, a co dopiero
dokończyć wypowiedź.
– Nie
tłumacz mi się. To ja tutaj przyszłam, żeby przepraszać. – Beau urwała, po czym
skrzyżowała ramiona na piersiach. – Może nie tyle cofnąć to, co powiedziałam…
Ale na pewno przeprosić za to, jak cię potraktowałam.
– Wciąż nie
rozumiem – przyznała zgodnie z prawdą Alessia.
Beau
jedynie wzruszyła ramionami. Przemieściła się, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
siadając na łóżku i zachęcająco wyciągając ramiona ku bratanicy. W pierwszej
chwili Ali pomyślała, że ciotka zamierzała ją objąć, ale ostatecznie Isabeau
się na to nie zdecydowała. W zamian z największą delikatnością
usadziła dziewczynę na materacu w taki sposób, by ta zwróciła się do niej
plecami.
Alessia zawahała
się, co najmniej zaskoczona. Otworzyła usta, mając zamiar o coś zapytać,
ale tym razem powstrzymało ją to, że coś przesunęło się po jej włosach.
Zesztywniała, by po chwili momentalnie się rozluźnić, gdy dotarło do niej, że
Beau jak gdyby nigdy nic zaczęła rozczesywać jej loki – co najmniej tak, jakby
miała do czynienia z małą dziewczynką.
– Ja też nie
– odezwała się w końcu wampirzyca. Kolejne muśnięcia przesuwającej się po
włosach szczotki miały w sobie coś kojącego. – I w tym problem.
Pogubiłam się, ale to przecież nie twoja wina, księżniczko.
– Ale…
– Może
potrzebuję czasu – przerwała jej pośpiesznie Isabeau. – Dimitr powiedział mi,
żebym sobie odpuściła i chyba ma rację. Zrozumiem, jeśli będziesz miała do
mnie o to żal, ale w tej chwili nie jestem w stanie dalej zajmować
się świątynią.
Nie dodała
niczego więcej, ale to w gruncie rzeczy nie było ważne. Alessia ze świstem
wypuściła powietrze, zwieszając ramiona. Mimo wszystko zdołała się rozluźnić
pod wpływem znajomego dotyku i kolejnych muśnięć.
Zamknęła
oczy.
– Nie mam
do ciebie żalu – powiedziała w końcu. – Ale nie chcę, żebyś mówiła mi
takie rzeczy. Ja… Dla mnie to wciąż ważne.
Podświadomie
czekała na protest albo jakąkolwiek oznakę tego, że Beau nie zamierzała na to
przystać. Gdyby znów zaczęła naciskać, na dodatek twierdząc, że to było dla jej
dobra…
A potem
poczuła muśnięcie ciepłego oddechu, kiedy kobieta nachyliła się, by ucałować ją
w policzek.
– Oczywiście
– zapewniła pośpiesznie Isabeau. – To po prostu ja. Nie powinnam była i…
Ali w gruncie
rzeczy nie interesowało, co jeszcze miała do dodania. Natychmiast odwróciła się
na tyle, by bezceremonialnie wpaść ciotce w ramiona. Skrzywiła się, kiedy
żebra znów dały jej się we znaki, ale nie pozwoliła na to, by Isabeau odsunęła
ją od siebie. Ostatecznie doczekała się odpowiedzi, w pełni rozluźniając
dopiero w chwili, w której wampirzyca w końcu dała za wygraną i bardziej
stanowczo przygarnęła ją do siebie.
Palce Beau
ponownie wylądowały na jej włosach. Wampirzyca w zamyśleniu gładziła ją po
głowie, miarowo kołysząc i wciąż tuląc do siebie.
– Moja Alessia
– westchnęła. Po jej tonie trudno było stwierdzić, czy była jakkolwiek
rozdrażniona uporem dziewczyny. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdybyśmy nie
dotarli do ciebie w porę. Jak już dorwę Charona…
– To nie
jest teraz ważne.
Prychnięcie,
którym skwitowała te słowa Beau, jasno uprzytomniło Alessi, że najpewniej miała
zupełnie inny pogląd na tę sprawę. Coś w tej reakcji sprawiło, że
dziewczyna prawie się uśmiechnęła; to jak najbardziej kojarzyło jej się z Isabeau,
którą znała.
– Tak czy
siak, teraz najważniejsze, żebyś doszła do siebie. Sama się tobą zajmę –
stwierdziła z przekonaniem. – Możesz przekazać Carlisle’owi, że nie ma niczego
do powiedzenia, jeśli chodzi o leki.
– Beau –
mruknęła, wywracając oczami.
Isabeau
odsunęła się, po czym z uwagą zmierzyła bratanicę wzrokiem.
– Mówię
poważnie. Chociaż wyglądasz lepiej – stwierdziła, przekrzywiając głowę. – To
Ariel? Faceci działają cuda.
– Isabeau!
Tym razem
odpowiedział jej melodyjny śmiech – zaskakująco szczery i jak najbardziej
znajomy. Co prawda wampirzyca wciąż wyglądała na zmęczoną, a coś w jej
oczach uprzytomniło Alessi, że nie do końca doszła do siebie, ale to i tak
wydawało lepsze niż nic.
– Więc
jednak Ariel – stwierdziła pogodnym tonem Beau. – Hej, nie ma w tym nic
złego… Dimitr też dobrze na mnie działa. – Jej uśmiech nagle przygasł. W spojrzeniu
dla odmiany pojawiła się podejrzliwość. – Hej, czy przypadkiem nie miałaś mi czegoś
do powiedzenia?
– W zasadzie…
Zanim zdążyła
dokończyć, drzwi sypialni otworzyły się w zbyt gwałtowny, bezceremonialny
sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz