3 kwietnia 2019

Dwieście sześćdziesiąt dwa

Claire
W milczeniu odprowadziła Rufusa wzrokiem. Z trudem powstrzymała grymas, kiedy drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem, na dodatek w zdecydowanie niedelikatny sposób.
– Cholera – wyrwało się Layli.
Claire spojrzała na nią z powątpiewaniem, sama niepewna, co sądzić o jej reakcji. Jak jeszcze sfrustrowanego ojca mogła sobie wyobrazić, tak mama, która zaczynała przeklinać w jakikolwiek sposób, zwykle nie wróżyła niczego dobrego.
– O co chodzi? – zapytała cicho, choć szept wydawał się pozbawiony sensu. Nie, skoro najwyraźniej to nie ona miała coś do ukrycia. – O czym znowu nie wiem?
Doczekała się wyłącznie przeciągłego westchnienia i przepraszającego spojrzenia, które rzuciła jej wampirzycy. Przez chwilę obie milczały, co w pierwszej chwili wydało się dziewczynie co najmniej drażniące, ale uczucie to zelżało w chwili, w której Layla bez słowa wzięła ją w ramiona. Jej uścisk był znajomy, przyjemnie ciepły i kojący, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie tłumaczył niczego.
– Wierz mi, że chciałam ci powiedzieć. To coś, o czym powinnaś wiedzieć, ale… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Znasz Rufusa. Powiedzmy, że sprawy trochę go przerosły, choć on nie powie ci tego wprost.
– Mamo…
– Nie zamierzam się wykręcać, więc spokojnie. Nie wiem czy mówił poważnie, kiedy stwierdził, że mam robić co chcę, ale to nie ma znaczenia. Kto jak kto, ale ty powinnaś wiedzieć. – Layla nerwowo zacisnęła usta. Nagle wydała się Claire przede wszystkim zmęczona. – Ale najpierw powiedz mi, czy na pewno dobrze się czujesz. Wystraszyłam się.
Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały – dwie pary niebieskich oczu, jedne o wiele jaśniejsze od drugich. Claire ze świstem wypuściła powietrze, próbując się uspokoić. Teraz, gdy nie było w pokoju Rufusa, przyszło jej to o wiele łatwiej, zwłaszcza że najwięcej do zarzucenia miała właśnie jemu. Rozumiała, dlaczego się denerwował, nie wspominając o tym, że wciąż towarzyszyły jej wyrzuty sumienia, ale to nie zmieniało najważniejszego.
Okłamał ją. Jeszcze nie była pewna jak, ale…
– Boli mnie głowa – przyznała z opóźnieniem. Zaraz po tym z wolna uniosła dłoń do szyi. – I gardło, ale to nic takiego. Ostatecznie… wszystko jest w porządku, prawda?
Podejrzewała, że Rufus skwitowałby jej słowa prychnięciem, ale w przypadku mamy sprawy miały się inaczej. Jedynie skinęła głowa, uspokojona.
– W porządku. Poczekaj chwilę.
Nie miała pewności, jak powinna zinterpretować te słowa. Otworzyła usta, gotowa prosić wampirzycę o to, by nie zostawiała jej samej, ale szybko przekonała się, że Layla nigdzie się nie wybierała. Jej dłonie jak na zawołanie wylądowały na policzkach córki, kiedy ujęła jej twarz w obie dłonie, palcami muskając skronie. Dłonie miała przyjemnie ciepłe, zresztą jak zawsze; wieczna gorączka miała w sobie coś kojącego.
Claire zawahała się, wciąż wpatrzona w jasne oczy mamy. Zauważyła, że kobieta zacisnęła powieki, jakby chcąc się skoncentrować. Bijące od jej ciała ciepło przybrało na intensywności, nagle nie tylko emanując z dłoni, ale wydając się sięgać gdzieś dalej, przy okazji przenikając wciąż zdezorientowana dziewczynę. Nie była telepatką, ale bez trudu rozpoznała moc, zwłaszcza że to, co robiła Layla, momentalnie skojarzyło jej się z uzdrawiającym wpływem Damiena.
Wystarczyła chwila, by zdołała się rozluźnić. Cokolwiek robiła wampirzyca, pomagało – nie na tyle, by całkiem zapomniała o bólu, ale wystarczająco, by pulsowanie w skroniach stało się bardziej znośne.
– Lepiej? – Layla wysiliła się na blady uśmiech. – Dawno tego nie robiłam, ale chyba wciąż pamiętam – stwierdziła, w zamyśleniu przesuwając dłonią po policzku Claire.
Jedynie skinęła głową. Zaraz po tym bez słowa przesunęła się bliżej mamy, na powrót wpadając jej w ramiona. Przez moment faktycznie poczuła się jak dziecko, ale starała się o tym nie myśleć. Przez krótką chwilę nawet jej się to udawało, przynajmniej do momentu, w którym Layla gestem dała jej do zrozumienia, by opadła na poduszkę. Sama ułożyła się tuż obok, jakby od niechcenia spoglądając w sufit.
Cisza miała w sobie coś przygnębiającego. Z drugiej strony…
– Nie wiem od czego zacząć – przyznała z wahaniem wampirzyca, ostrożnie dobierając słowa. – Chociaż może od jeszcze jednego pytania, bo to nie daje mi spokoju. Lily Anne… Słyszałaś wcześniej to imię?
Claire zawahała się, choć przecież doskonale znała odpowiedź. Co prawda nie czuła, by to ona musiała się przed kimkolwiek tłumaczyć, ale w pytaniu mamy nie doszukała się niczego, co uznałaby za próbę odsunięcia wyjaśnień w czasie.
No i to była Layla. Komu jak komu, ale jej mogła powiedzieć.
– Już od jakiegoś czasu. Zanim ty… Sama wiesz – rzuciła wymijająco. Myślenie o łowcach zdecydowanie nie było tym, na co miała ochotę. – Rafael dał mi do myślenia – dodała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Rafael…
Skinęła głową. Wyczuła, że Layla się spięła, ale to była zaledwie krótka chwila, bo prawie natychmiast udało jej się nad sobą zapanować. Claire odetchnęła, zwłaszcza że to było coś, czego mogła się po mamie spodziewać. Rufus dostałby szału, zwłaszcza gdyby akurat teraz przyznała, że kiedykolwiek zdarzyło jej się dyskutować z demonem.
– Zaniosłam mu wiersz po tym jak umarła Elena – wyjaśniła, decydując się postawić sprawy jasno. – Był dla mnie… cóż, miły i nazywał wieszczką. Powiedział, że kiedyś istniał ktoś o zdolnościach podobnych do moich.
Layla skinęła głową. Jej twarz nie wyrażała niczego konkretnego, choć w spojrzeniu jak na zawołanie pojawiła się troska.
– I co z tym zrobiłaś? – zapytała cicho.
Claire wydała z siebie nieco sfrustrowany jęk.
– Szukałam, oczywiście. Przetrząsnęłam całą bibliotekę – i tę taty, i w Niebiańskiej Rezydencji. Na więcej nie miałam czasu, bo wróciliśmy do Seattle – wyjaśniła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Skoro ta kobieta nie była zwykłym człowiekiem, coś musiało być na rzeczy. Zresztą Allegra już dawno powiedziała mi, że ktoś kiedyś robił to co ja, ale dopiero teraz miałam jakiś punkt zaczepienia… Tyle że nie znalazłam niczego. – Zacisnęła usta. Towarzysząca jej przez cały ten czas frustracja momentalnie wróciła. – Może to nic takiego, ale byłam ciekawa. Ktoś przede mną pisał o rzeczach, które dopiero miały nadejść. Chyba chciałam to zrozumieć.
– Nie tłumacz mi się tak, jakby było w tym coś złego. Oczywiście, że byłaś ciekawa – zapewniła Layla. Claire nie zaprotestowała, kiedy ciepłe palce zacisnęły się wokół jej dłoni. – I… znalazłaś coś?
Potrząsnęła głową. Po spojrzeniu i tonie mamy wciąż nie była pewna, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.
– Jakby nie istniała – oznajmiła wprost. – Ja… To wydało mi się dziwne, bo nikt nie potrafił powiedzieć mi niczego konkretnego. Nie pytałam, bo skoro nie było o niej wzmianki w naszych pismach… – Wzruszyła ramionami. – Szukałam nawet w Seattle. Wtedy, gdy byłyśmy z Joce w bibliotece.
Zawahała się, mimowolnie zastanawiając nad tym, jak głupio brzmiało to, co mówiła. W gruncie rzeczy sama czuła się, jakby goniła za cieniem albo czymś równie niematerialnym i mało istotnym. Z drugiej strony, coś w tym imieniu ją przyciągało i to od samego początku.
Chwilę milczała, próbując zebrać myśli. Potrzebowała kilku kolejnych sekund, by znów zdecydować się odezwać:
– Wtedy jeszcze raz porozmawiałam z Rafaelem. Nie specjalnie, ale że akurat pojawiła się okazja… – Z wolna usiadła, by móc raz jeszcze spojrzeć Layli w oczy. – Powiedział mi, że każda historia ma karty, do których nie chce się wracać. Mówił, że Lily Anne była kimś, o kim pragnięto zapomnieć… I że czasem utożsamiano ją z demonem albo czarownicą. – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Aż za dobrze pamiętała zarówno swoje oszołomienie, jak i nieco uszczypliwy ton demona, kiedy w nieco uszczypliwy sposób skomentował jej pochodzenie, porównując z równie mocno zapatrzonym w naukę Rufusem. – Twierdził, że podobno zabiła tysiąc osób za jednym razem, choć nikt nie ma pojęcia jak.
Po tych słowach zapanowała wymowna, przenikliwa cisza. Claire czekała, choć sama nie była pewna na co. Zaczęła bawić się końcówkami włosów, raz po raz nawijając kosmyki na palec, by po chwili znów je rozprostować. Uprzytomniła sobie, że drży, choć bynajmniej nie z zimna. W gruncie rzeczy ledwo była w stanie usiedzieć w miejscu, nagle mając ochotę zacząć krążyć w równie niespokojny sposób, co i wcześniej Rufus.
– Ja… Słodka bogini – wyszeptała w końcu Layla. Jej głos był ledwo słyszalny, choć dzięki wyostrzonym zmysłom, Claire była świadoma każdego kolejnego słowa. – O tym nie miałam pojęcia.
A o czym miałaś?, pomyślała w pierwszym odruchu, ale powstrzymała się przed zadaniem tego pytania na głos. Brzmiało źle, prawie jak oskarżenie, a przecież nie o to jej chodziło – i to zwłaszcza w rozmowie z mamą.
– Dlaczego zapytałam. Charon powiedział… że jej krew krąży we mnie – zaczęła z wahaniem. – I pomylił mnie z Claudią. Tylko dlatego się zawahał, a ja nie mam pojęcia dlaczego.
Za to moje lustrzane odbicie, o którym czasami śnię, kazało zacząć wypytywać tatę. Widać to nie takie głupie, skoro w panice uciekł…
Ucisk w gardle przybrał na sile, gdy pomyślała o Rufusie. Sytuacja była znajoma i to w dość niepokojącym sensie. Słodka bogini, już raz przez to przeszła – ktoś chciał ją zabić, a ona nie miała pojęcia dlaczego. Gdyby w porę dowiedziała się, że Dean…
W pośpiechu odrzuciła od siebie tę myśl. Nie, nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie w tamtej chwili, zwłaszcza że perspektywa kolejnych kłamstw najzwyczajniej w świecie bolała.
– Więc teraz ja – oznajmiła z przekonaniem Layla. Claire zamarła, mimo wszystko zaskoczona, gdy dotarło do niej, że wampirzyca jak najbardziej zamierzała przejść do rzeczy. – Szczerze mówiąc… dość sporo wydarzyło się, kiedy pojechaliśmy do Lille. Wtedy, gdy uparłam się szukać Claudii w rejestrach.
– Znaleźliście ją.
To nie było pytanie, ale Layla i tak skinęła głową. Ta jedna kwestia wydała się Claire aż nazbyt oczywista.
– Wtedy pojawił się Charon i skupiliśmy się głównie na tym, a później… Cóż. Tak czy siak, jak najbardziej znalazłam Claudię – zgodziła się, ostrożnie dobierając słowa. – I nie tylko ją. Nie wiem czy to jakiekolwiek usprawiedliwienie, ale tam stało się coś, co… naprawdę wytrąciło Rufusa z równowagi. Zresztą nie tylko jego, ale nie o to chodzi. – Layla urwała, po czym również usiadła, by łatwiej móc spojrzeć Claire oczy. Jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając. – Znasz go i to równie dobrze jak ja. Czasami mam wrażenie, że rozumiesz nawet lepiej.
Coś w tych słowach sprawiło, że Claire zapragnęła się roześmiać. Znała? Gdyby tak było, regularnie nie dostawałaby szału przez kolejne niedopowiedzenia i tajemnice. Może i w laboratorium dogadywali się świetnie, ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Trudno, by było inaczej, skoro wciąż miała wrażenie, że Rufus spoglądał na nią jak na kogoś, kto może i byłby w stanie zrozumieć nawet najbardziej skomplikowane równanie matematyczne, ale już podstawowych spraw nie.
Zacisnęła usta, z trudem powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś, czego jak nic przyszłoby jej żałować. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, z uporem milcząc i czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony mamy. Chociaż wciąż miała wątpliwości, z ulgą przekonała się, że wampirzyca aż za dobrze zrozumiała jej oczekiwania.
– O cokolwiek chodziło Charonowi, najwyraźniej trafił w sedno. Kimkolwiek nie byłaby Lily Anne, wszystko wskazuje na to, że jesteście spokrewnione – oznajmiła, a Claire zesztywniała, momentalnie prostując się niczym struna. To znaczyło, że… – Rufus nie miał pojęcia, póki nie znalazłam w spisach Claudii. I jego – podjęła, ostrożnie dobierając słowa. – Zupełnym przypadkiem! A potem okazało się, że noszą to samo nazwisko i… Cóż, mają tę samą matkę. Kiedy przeczytałam o darze Lily Anne, o przypadku tym bardziej nie było mowy.
Z wrażenia omal nie zsunęła się z łóżka. Nerwowo zacisnęła palce na pościeli, choć prawie nie była tego świadoma. Słuchała, ale przez moment miała wrażenie, że Layla mówiła do niej w jakimś obcym, niezrozumiałym języku. W gruncie rzeczy już nie była pewna czy ta wciąż coś mówiła, czy może zamilkła. To i ta nie było w tamtej chwili ważne.
Zrozumiała. Chciała tego czy nie, słowa Layli wystarczyły, by wszystko stało się jasne – i zarazem jeszcze bardziej zagmatwane. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, próbując się uspokoić, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli Claire mogłaby sobie tego życzyć. Serce tłukło jej się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, że złapanie tchu okazało się wyzwaniem, lecz i na to prawie nie zwróciła uwagi.
Jakoś nie wątpiła, że Rufus nie miał pojęcia, przynajmniej początkowo. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wspominał o rodzinie, w gruncie rzecz za bliskie osoby uznając tylko ją i mamę. To, że mógłby nie być zainteresowany własnym pochodzeniem, wydało się jej dość prawdopodobne. To, że dopiero Layli udało się dowiedzieć czegoś więcej, tym bardziej.
Sęk w tym, że to nie było wszystko.
– Nie powiedzieliście mi…
– Nie powiedziałam nikomu, bo mnie poprosił. Tyle się działo… – Layla wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Za dużo, by którekolwiek z nas o tym myślała. Zresztą… to Rufus.
Jakimś cudem Claire prawie udało się uśmiechnąć. Tak, to w gruncie rzeczy tłumaczyło wszystko.
Wbiła wzrok we własne dłonie, raz po raz to zaciskając je w pięści, to znów rozprostowując. Ból głowy powrócił i to nawet mimo wcześniejszych starań mamy, zwłaszcza że tym razem miał zupełnie inną przyczynę. Ledwo była w stanie zapanować nad niespójnymi myślami, a co dopiero uporządkować je w sensowną całość.
Gdyby chodziło tylko o Lily Anne, mogłaby to przełknąć. Pokrewieństwo z nią nie byłoby takie dziwne, jak i odkrycie, że niektóre umiejętności były dziedziczne. To nie byłby pierwszy przypadek, w którym wnuki okazywały się podobne do dziadków, ale…
Z tym, że było coś więcej.
A Claudia była jej ciotką.
Jej myśli jak na zawołanie powędrowały ku wierszowi, który zapisała w samochodzie. Notes został a aucie, zresztą jak i reszta zakupów, a przynajmniej Claire miała nadzieję, że wciąż tam były. Co prawda znała haiku na pamięć, gotowa bez zająknięcia wyrecytować poszczególne linijki, ale i tak wolała mieć zapiski przy sobie. Nie miała jeszcze pewności, co z tym zrobić, ale chciała wierzyć, że będzie miała czas na zastanowienie się.
Zawahała się, coraz bardziej oszołomiona. To dlatego Claudia traktowała ją w tak dziwny sposób? Aż za dobrze pamiętała spojrzenie wampirzycy – i to zarówno w noc, w którą ta zabiła Setha, i później, gdy tłumaczyła się tym, że mogłaby kogokolwiek ratować. Od początku coś ją do Claire ciągnęło, zresztą ze wzajemnością, z kolei teraz… Och, no i wiedziała, że miała do czynienia z córką Rufusa – i to pomimo tego, że jednocześnie twierdziła, że nie miała okazji go poznać.
– Claire?
Wzdrygnęła się, w pośpiechu przenosząc wzrok na Laylę. Mama obserwowała ją z uwagą, wyraźnie zmartwiona. W jej głosie było coś łagodnego, wręcz przepraszającego, co uprzytomniło Claire, że przynajmniej ona jedna miała sobie za złe zwłokę.
Poruszając się trochę jak w transie, dziewczyna przesunęła się na tyle, by wpaść wampirzycy w ramiona. Layla przygarnęła ją do siebie, ostrożnie układając w swoich ramionach i kołysząc tak, jakby miała do czynienia z małym dzieckiem. W tym wypadku Claire zdecydowanie to nie przeszkadzało.
– I co teraz? – zapytała cicho.
Layla drgnęła i spojrzała na nią w przenikliwy, bliżej nieokreślony sposób. Przez chwilę wahała się nad odpowiedzią, wyraźnie zaskoczona zmianą tematu. Ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem, co Claire przyjęła z ulgą.
– Jestem tutaj. A ty jesteś wymęczona – stwierdziła, raz po raz przeczesując włosy córki palcami. – Sądzę, że im szybciej wyjedziemy, tym lepiej. Zwłaszcza po tym jak Rufus potraktował Rosalee. – Wywróciła oczami. – Theo i Kristin w końcu wracają do Miasta Nocy. Nie wiem co z Pavarottimi, ale… Wiesz, chętnie sama bym wróciła, ale prawda jest taka, że wciąż mam coś do zrobienia w Seattle.
– Więc jadę z tobą – oznajmiła bez wahania Claire.
Nie miała pojęcia, co takiego zaplanował sobie Rufus, ale przynajmniej chwilowo jej to nie obchodziło. Gdyby miała wybierać, bez wahania wskazałaby Seattle na miejsce, w którym chciała się znaleźć. Nie chciała zastanawiać się ani nad ewentualnym zagrożeniem ze strony łowców, ani tym, czy po Mieście Nocy mógł kręcić się ktoś niepowołany. Charona co prawda już tam nie było, ale Claire jakoś nie wątpiła, że to w każdej chwili mogło się zmienić. Skoro coś przygnało go aż do Florencji, równie dobrze mógł pojawić się gdzieś indziej.
Claudia, pomyślała mimochodem i coś ścisnęło ją w gardle. Jej szukał? Skoro przez moment pomylił ją z wampirzycą…
Nie powiedziała tego na głos, ale w takim wypadku sama miała coś do zrobienia. Co prawda nie miała pewności, jaka istniała szansa na to, że Claudia i Oliver wciąż przebywali w tym samym mieszkaniu, ale musiała przynajmniej spróbować ją znaleźć. Ten wiersz, atak Charona i to, czego dowiedziała się od mamy…
Zacisnęła powieki. Może i całkiem upadła na głowę, ale nie mogła tak po prostu zignorować kolejnych przypadków i układających się w całość skrawków informacji. Co więcej, z jakiegoś powodu nie mogła pozbyć się wrażenia, że nawet rozmowa z Claudią okazałaby się prostsza od porozumienia z Rufusem. Jakaś jej cząstka zapragnęła za nim pójść i spróbować porozmawiać, ale Claire znała wampira zbyt dobrze, by wierzyć, że to było możliwe akurat tego wieczora. Nawet gdyby posłuchała odbicia i spróbowała być wyrozumiała, wątpiła by w emocjach jakakolwiek wymiana zdań okazała się choć trochę sensowna.
Zresztą jeśli Claudia wiedziała, mogła powiedzieć jej coś więcej. Gdyby okazało się, że znała Lily Anne…
Mocniej wtuliła się w Laylę, próbując skupić się przede wszystkim na niej, kojącym dotyku i poczuciu bezpieczeństwa. Zmęczenie wróciło, gdy tylko ułożyła się na łóżku, próbując choć trochę się uspokoić. Ucieczka w sen wydawała się dość marnym pomysłem, zwłaszcza że tak naprawdę nie rozwiązywała niczego, ale Claire potrzebowała przynajmniej chwili spokoju. Inna sprawa, że – choć nie przyznała tego wprost – po cichu liczyła na to, że zdoła raz jeszcze zobaczyć się z odbiciem. To nie tak, że wierzyła swojej lustrzanej kopii, ale…
– Śpij – usłyszała tuż przy uchu. Layla delikatnie musnęła wargami jej policzek. – Jesteś całkowicie bezpieczna.
Było w tym coś kojącego, choć nie atakiem wilkołaka przejmowała się najbardziej. Choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe, to nie strach wysunął się na pierwszy plan. Mętlik w głowie skutecznie go zagłuszył, choć wątpliwości wciąż gdzieś tam były – to i wspomnienie cudzych palców, zaciskających się na jej gardle. Mogła tylko zgadywać, co wydarzyłoby się, gdyby Charon się nie zawahał albo gdyby Rosalee i pozostali jednak przyszli za późno.
– Nikomu nic się nie stało, prawda? – zapytała dla pewności, mimo wszystko woląc się upewnić. Wszystko wskazywało na to, że sytuację w porę opanowano, ale…
– Nic a nic – oznajmiła z przekonaniem mama. Claire momentalnie jej uwierzyła. – Teraz już nie ma znaczenia to, co się stało. Możemy… pomówić później, zwłaszcza że będziemy miały na to czas. Najważniejsze, że nikt nie ucierpiał.
Uspokojona, w końcu pozwoliła sobie na to, by się rozluźnić. Przynajmniej próbowała, choć spokój nie przyszedł od razu. Jeszcze przez kilka długich minut leżała w bezruchu, podczas gdy niechciane myśli raz po raz powracały, skutecznie dając jej się we znaki.
Była gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim w końcu udało jej się zasnąć.
Chociaż do samego końca liczyła, że odpowiedzi cudem pojawią się we śnie, lustrzane odbicie nie przyszło jej odwiedzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa