1 kwietnia 2019

Dwieście sześćdziesiąt jeden

Claire
Wiedziała, że powinna się ocknąć, ale przebudzenie i tak okazało się gwałtowne. Nie chodziło tylko o to, że w pamięci wciąż miała dziwną rozmowę z odbiciem, w tym każde słowo, które to do niej wypowiedziało – z naciskiem na te najdziwniejsze i najmniej zrozumiałe. Równie oszałamiające okazały się emocje, które towarzyszyły jej przed utratą przytomności, a które nagle wróciły ze zdwojoną siłą, na moment wytrącając ją z równowagi.
Och, no i ktoś krzyczał. Czemu nie?
– … próbujesz mnie przepraszać? Rosalee, na litość bogini, ona tam prawie zginęła! Sama przed chwilą to powiedziałaś!
– Przyszłam w porę – zaoponowała natychmiast wampirzyca. Jej głos zabrzmiał zadziwiająco cicho i niepewnie, co za nic w świecie nie pasowało Claire do tej kobiety. Rosalee nie była kimś, kogo ot tak dałoby się wystraszyć. – Nie tknął jej. Ja nie…
– Dlaczego w ogóle tam poszła?
To pytanie wystarczyło, by choć na moment zapanowała przenikliwa cisza. Claire skrzywiła się, nie tyle zaniepokojona, co przez stopniowo przybierający na sile ból głowy. Potrzebowała dłuższej chwili, by zebrać myśli i uprzytomnić sobie, że Rosalee próbowała dyskutować z Rufusem. Choć mogła się tego spodziewać po prośbach swojej lustrzanej kopii – chciała tego czy nie, naprawdę wierzyła w niepokojąca wręcz świadomość odbicia – na moment i tak zamarła, co najmniej zaskoczona. Jasne, że przyjechał. Mogła się założyć, że Lily nie miała zbyt wielkiego wyboru, jak tylko znów posłużyć za środek szybkiej podróży, zwłaszcza że poprosiłby ją o to akurat on.
Zatrzepotała powiekami, w pierwszym odruchu obawiając się jasności i zbyt gwałtownego powrotu do rzeczywistości, ale nic podobnego nie miało miejsca. Leżała na łóżku w przyjemnie zaciemnionym pokoju, który momentalnie rozpoznała jak swoją własną sypialnię w domu Rosalee. Pożar…, przeszło jej przez myśl w pierwszym odruchu, ale zaraz po tym z ulgą uprzytomniła sobie, że najwyraźniej jednak zdołała go powstrzymać. Jeśli ogień nie wydostał się poza szklarnię, reszta rezydencji najwyraźniej nie ucierpiała.
Nie była pewna, czy chciała się wtrącać. Na moment zamarła, nasłuchując głosów Rosalee i Rufusa, ale ci z jakiegoś powodu nadal trwali w ciszy. Nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, tym bardziej że to mogło oznaczać wszystko – w tym również to, że ta dwójka pozabijała się w afekcie.
Omal nie wyszła z siebie, kiedy ciepłe palce z czułością przesunęły się po jej policzku.
– Hej – usłyszała i to wystarczyło, by uprzytomnić jej, że tuż obok niej siedział ktoś jeszcze.
Layla była bledsza niż zazwyczaj i to nawet mimo wiecznej gorączki. Mimo wszystko udało jej się uśmiechnąć, gdy tylko natrafiła na świadome, choć wciąż oszołomione spojrzenie córki. To wystarczyło, by Claire w pośpiechu poderwała się do pionu i – całkowicie obojętna na zawroty głowy – wpadła matce w ramiona. Owinęły się wokół niej wystarczająco mocno, by w końcu poczuła się bezpieczniej i zdołała rozluźnić.
– Mamo… – Uniosła głowę na tyle, by móc obserwować twarz wampirzycy. – Jak długo ja…?
– Jeśli wierzyć Theo, to niecałą godzinę – wyjaśniła, bez trudu pojmując do czego dążyła Claire.
Dziewczyna uniosła brwi, co najmniej zaskoczona. Och, no tak. Nie przypominała sobie, by rozmawiała z odbiciem szczególnie długo, choć ich spotkania zwykle tak wyglądały – zdecydowanie zbyt krótkie, oszałamiające i absolutnie dla Claire niezrozumiałe. Co więcej to wciąż nie wykluczało, że po zamknięciu oczu mogło się z nią dziać dosłownie cokolwiek, zwłaszcza że wtedy nie miała kontroli nad własnym ciałem.
Jakkolwiek by nie było, godzina nie brzmiała źle. Wręcz przeciwnie – ta informacja na moment jeszcze bardziej wytrąciła Claire z równowagi, uprzytomniając jej, jak wiele musiało się wydarzyć w tak krótkim czasie. Spróbowała sobie przypomnieć, co stało się, zanim ostatecznie zapadła się w ciemność, ale to okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Cała jej uwaga skupiała się przede wszystkim na wilkołaku i tym, że napierał na nią całym cielskiem, spoglądając przy tym tam, jakby zastanawiał się od czego zacząć rozrywanie jej na kawałeczki. To spojrzenie, stęchły oddech i… słowa, które wypowiedział…
I strzał. Pamiętała, że ktoś strzelał.
Potrząsnęła głową, choć to niewiele pomogło przy próbie uporządkowania myśli. Wzdrygnęła się i to wystarczył, by Layla bardziej stanowczo przygarnęła ją do siebie, delikatnie kołysząc. Wydawała się spokojna, ale Claire wiedziała, że to wyłącznie pozory. Była tutaj – aż we Florencji – a to mówiło samo za siebie. To, że wystarczyła zaledwie godzina, by ona i Rufus pojawili się tutaj, tym bardziej.
Pozwalając na to, by Layla wciąż ją obejmowała, w pośpiechu powiodła wzrokiem dookoła. Właściwie sama nie była pewna, co spodziewała się ujrzeć w pokoju. Przez moment pomyślała nawet, że głosy Rosalee i ojca dochodziły z korytarza, bo przy wyostrzonych zmysłach i tak byłaby w stanie je usłyszeć. Szybko przekonała się, że jej podejrzenia były błędne, bo oboje znajdowali się bliżej niż sądziła. Momentalnie dostrzegła jasnowłosą Rosalee, zastygłą tuż przy drzwiach i wyraźnie podenerwowaną. Już nie wyglądała tak pewnie i władczo jak do tej pory, sprawiając raczej wrażenie kogoś, kto przy pierwszej okazji najchętniej by się wymknął. Ramiona skrzyżowała na piersiach, a spojrzenie utkwiła w Rufusie, jakby chcąc stwierdzić czy ten okaże się na tyle nieprzewidywalny, by jednak rzucić się jej do gardła.
Wampir znajdował się zaledwie kilka metrów od niej. Obie dłonie zacisnął na oparciu stojącego zazwyczaj w kącie drewnianego krzesła – i to na tyle mocno, że cudem wydawało się to, że wciąż go nie połamał. Milczał, ale to okazało się bardziej niepokojące niż gdyby wciąż ciskał się na prawo i lewo. Chwilę jeszcze obejmował Rosalee, nim jego spojrzenie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przeniosło się na Claire – tylko na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, by dziewczyna poczuła się co najmniej nieswojo. Zwykle czekoladowe oczy pociemniały w sposób, który zwykle nie zwiastował niczego dobrego.
Rufus wyprostował się i bez pośpiechu ruszył ku niej i Layli. Na Rosalee nawet nie spojrzał, ale aż nazbyt oczywistym było, że słowo, które wypowiedział chwilę później, było przeznaczone właśnie dla niej.
– Wyjdź.
Nawet się nie zawahała. Co prawda przez jej twarz przemknął cień, a Claire była pewna, że wampirzyca najchętniej by zaprotestowała i przypomniała jej ojcu, do kogo należał dom, w którym przebywali, ale nie zrobiła tego.
– Idę się rozejrzeć – oznajmiła na odchodne. – Wciąż sprawdzamy okolicę. Ja…
– Jeśli będę chciał informacji, sam cię znajdę – przerwał jej chłodno Rufus. – Dziękuję ci bardzo.
– Rufus – syknęła Layla, ale i to nie zrobiło na nim większego wrażenia.
Rosalee zacisnęła usta. Zaraz po tym w pośpiechu wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi. Claire nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała tę kobietę aż do tego stopnia podenerwowaną. Aż za dobrze pamiętała, że przy pierwszym spotkaniu nic nie powstrzymywało jej przed umiejętnym zawstydzaniu zarówno jej, jak i Rufusa. To, że teraz tak po prostu mogłaby odpuścić, pozwalając by ktokolwiek rozstawiał ją po kątach w jej własnym domu, wydawało się wręcz nieprawdopodobne.
W pokoju na dłuższą chwilę znów zapanowała cisza. Claire w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok, mocniej wtulając się w mamę.
– To było zbędne – odezwała się ponownie Layla. Palcami raz po raz przeczesywała włosy córki. – Nie znam jej, ale wydaje się miła. I nic się nie stało, tak? – nie dawała za wygraną.
Nie doczekała się odpowiedzi. Claire nie zauważyła, by Rufus się poruszył, a jednak musiał, skoro bez w ułamek sekundy później poczuła jego dłoń na policzku. Wzdrygnęła się, ale nie zaprotestowała, chcąc nie chcąc przenosząc na niego wzrok. Coś w jego spojrzeniu złagodniało, choć nie na tyle, by poczuła się spokojniejsza. Pozwoliła, by ujął ją pod brodę i zlustrował wzrokiem zarówno jej twarz, jak i szyję.
– Coś cię boli?
Potrząsnęła głową. Pamiętała zaciskające się na jej gardle palce i to, że wilkołak w zdecydowanie niedelikatny sposób przycisnął ją do ściany, ale to wszystko zeszło gdzieś na dalszy plan, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Nawet jeśli oberwała, w tamtej chwili nie czuła niczego, co mogłoby ją zaniepokoić. Całą uwagę i tak skupiała na bijącym od ojca podenerwowaniu, zwłaszcza że wampir wyglądał na chętnego, by rozwalić pierwszą rzecz, która wpadłaby mu w ręce.
Chwilę jeszcze przypatrywał jej się z uwaga, jakby chcąc doszukać się w jej spojrzeniu czegokolwiek, co świadczyłoby o to, że kłamała. Claire poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, zwłaszcza że przez myśl przeszło jej, że Rufus mógłby spróbować na nią wpłynąć. Nie podobało jej się to, niezależnie od tego czy naprawdę wyglądała na kogoś, kto miał problemy z zapanowaniem nad sobą na tyle, by mówić z sensem.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Rufus zdecydował się ją puścić. Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić.
– Dobrze się czuję – oznajmiła bardziej stanowczym tonem. – A to nie była wina Rosalee.
Prychnął w odpowiedzi, co uprzytomniło Claire jak bardzo był sfrustrowany. Dłonie zacisnął w pięści, co zauważyła nawet mimo tego, że prawie natychmiast schował je za plecami.
– To jej dom. Zostawiłem cię tutaj, bo obiecała mi, że będziesz przy niej bezpieczna – powiedział, starannie dobierając słowa. Nie brzmiał aż tak ostro jak wtedy, gdy rozmawiał z Rosalee, ale Claire i tak nie podobała się pobrzmiewająca w jego głosie gniewna nuta. – Nie winię ją za atak. Ale za to, że się tam znalazłaś i owszem. – Jego spojrzenie po raz kolejny spoczęło bezpośrednio na niej. – Wiem, że nie zaskoczył cię, kiedy byłaś w domu. Sama tam poszłaś. Co ty miałaś w głowie, dziecko?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, mimowolnie wzdrygając się, kiedy dotarło do niej, że za nią też był zły. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem do tego doszło. Rufus nie krzyczał, zresztą nigdy tego nie robił, kiedy chodziło o nią – i to nawet wtedy, gdy naprawdę się tego spodziewało. Miał za to jakiś dziwny talent do wytrącania jej z równowagi czy to tonem, czy sposobie w jaki z nią rozmawiał po tym jak zrobiła coś głupiego. Był wręcz zadziwiająco łagodny, kiedy omal nie umarła w tamtym hotelu albo gdy znalazł ją zapłakaną u boku martwego Setha. Nawet to, że wraz z bliźniakami rzuciła się ratować Joce i Shannon, kiedy te wpadły w kłopoty w ośrodku, jakoś udało mu się przełknąć.
Tym razem było inaczej, chociaż nie potrafiła określić różnicy. Z drugiej strony, z jego perspektywy sprawa musiała być dość oczywista. Słodka bogini, jasne, że to było głupie – popędzić wprost do miejsca, gdzie szalał pożar i grasował wilkołak. Tym razem nie ucierpiała aż tak, by musiał przejmować się tym, czy nagle nie przestanie oddychać.
Claire zacisnęła usta. Może i to rozumiała, ale…
– Issie – wykrztusiła w końcu, próbując zabrzmieć choć trochę rzeczowo. – Poszłam za Issie. Musiałam…
– Co musiałaś? – obruszył się Rufus. – Czy w takim razie powinienem dorwać twoją przyjaciółkę? Claire, na litość bogini, coś ty sobie myślała?
– Musiałam coś zrobić – zaoponowała, prostując się w ramionach Layli. Rozszerzonymi oczyma spojrzała na ojca. – Miałam czekać w ogrodzie jak reszta?
– W ogrodzie pełnym wampirów, gdzie były małe szanse na to, by stała ci się krzywda? – zapytał niemalże uprzejmym tonem wampir. – Nie, skądże. Lepiej było iść i dać się zabić!
Wzdrygnęła się w odpowiedzi na te słowa. Miał rację. Wiedziała o tym, zwłaszcza że już za nim ruszyła za przyjaciółką czuła, że popełnia głupstwo – i to najdelikatniej rzecz ujmując – ale to wciąż nie zmieniało najważniejszego.
– Gdyby nie ja, zginęliby tam. I Issie, i… – Potrząsnęła głową. Potrzebowała chwili, by złapać oddech. – A potem wszystko by spłonęło, gdyby ogień się rozprzestrzenił. Prędzej czy później pożar zająłby cały dom.
Tego drugiego wcale nie była taka pewna, zwłaszcza że do czasu wymknięcia się płomieni poza szklarnię mogło wydarzyć się wszystko, ale to nie było ważne. Wiedziała jedynie, że zrobiła to, co musiała. W to przynajmniej chciała wierzyć, nie wyobrażając sobie, że miałaby tkwić w ogrodzie i czekać. Nie miało znaczenia czy Rosalee wiedziała, co robić, skoro wszyscy i tak zwlekali. W gruncie rzeczy decydując się popędzić za Marissą, nie przemyślała bardzo wielu kwestii.
Cisza doprowadzała ją do szału. Rufus milczał, nagle po prostu zaczynając niespokojnie krążyć, przez co ledwo była w stanie nad nim nadążyć. Usłyszała, że westchnął przeciągle, wyraźnie sfrustrowany. Miała wrażenie, że właśnie się poddał, nie mając siły ani do niej, ani do jej wyjaśnień.
– Zdajesz sobie sprawę, co tam mogło się stać? – zapytał ni stąd, ni zowąd. Tym razem jego głos zabrzmiał niemalże łagodnie, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Przeciwnie, bo gdy zachowywał się w ten sposób, niepokoiła się jeszcze bardziej. – Kto to w ogóle był?
– Charon… – wyrwało jej się.
Dopiero kiedy wypowiedziała to jedno słowo na głos, uprzytomniła sobie, że to prawda. Zrozumienie pojawiło się nagle, zwłaszcza że już nie kuliła się pod ścianą, w panice próbując walczyć z wilkołakiem. Pytanie Rufusa dodatkowo naprowadziło ją na trop, uprzytomniając Claire dlaczego był aż do tego stopnia zdenerwowany. Przynajmniej zakładała, że chodziło właśnie o to. W ostatnim czasie wszystko kręciło się wokół tego jednego nieśmiertelnego i choć niedorzecznym wydawało się, że ten mógłby zawędrować aż tak daleko…
Rufus w końcu się zatrzymał, wciąż zwrócony do niej plecami. Zauważyła, że nieznacznie skinął głową, ostatecznie utwierdzając ją w przekonaniu, że trafiła w sedno.
– Charon – powtórzył z naciskiem – który już zdążył pokazać, co potrafi. Sam zajmowałem się ranami Alessi i wierz mi, że gdybyśmy nie zabrali się w porę, pewnie skończyłaby gorzej niż z połamanymi żebrami. Może nawet gorzej niż ty, kiedy… – Urwał, ale Claire i tak się wzdrygnęła, instynktownie przyciskając obie dłonie do piersi. Przez krótką chwilę była gotowa przysiąc, że pozostała po ataku w hotelu blizna dosłownie paliła. – Myślisz, że co sobie pomyślałem, kiedy Kristin dała nam znać?
Coś ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na te słowa. Skrzywiła się, kuląc jeszcze bardziej niż do tej pory, choć sama nie była pewna, co oszołomiło ją w większym stopniu – wyrzuty sumienia czy wszystko to, co mówił. Miał do niej pretensje i wiedziała, że były słuszne, a jednak…
– Przepraszam.
– I tyle? Zresztą nie w tym rzecz – stwierdził, wzruszając ramionami. – Mam dość powodów, by się denerwować, więc – na litość bogini – nie osłabiajcie mnie powtarzaniem, że powinienem się uspokoić.
Zacisnęła usta, niepewna co odpowiedzieć. W gruncie rzeczy wątpiła, by jakiekolwiek słowa były odpowiednie w tej sytuacji. Nawet nie potrafiła go winić, choć zarazem nie wyobrażała sobie, że miałaby postąpić inaczej. Chciała tego czy nie, Rufus traktował ją jak dziecko, co może nie tak do końca mijało się z prawdą.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę zdolna skupić wyłącznie na obejmujących ją ramionach Layli. Wampirzyca milczała, co jedynie utwierdziło Claire w przekonaniu, że cisza wcale nie była takim złym wyjściem. Kto jak kto, ale mama na pewno wiedziała, w jaki sposób obchodzić się z Rufusem. Znała go, a skoro tym razem sama zdecydowała się na milczenie, coś musiało być na rzeczy.
Sęk w tym, że to nie było takie proste. Marzyła o tym, by się wycofać i choć na moment uciec w sen, choć zarazem korciło ją, by popędzić i upewnić się, że nikomu nic się nie stało. Nie chciała prowokować Rufusa kolejnymi pytaniami, a jednak…
A potem chcąc nie chcąc pomyślała o rozmowie z odbiciem. Jej lustrzane „ja” prosiło, by była wyrozumiała, zupełnie jakby w tym wszystkim to ona, a nie Rufus, miała powody do zdenerwowania.
– Tato? – zaczęła z wahaniem.
Jej głos zabrzmiał dziwnie, nieco bardziej piskliwie niż zazwyczaj. Wampir drgnął, po czym z wolna obejrzał się na nią. Zauważyła, że przez jego twarz przemknął cień, a w spojrzeniu coś złagodniało, choć wciąż wyglądał na bliskiego tego, by kogoś zabić.
– Hm?
– Jest coś… co wydaje mi się ważne – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – I co ma związek z Charonem – dodała już pewniej, decydując się postawić sprawę jasno.
Drgnął, po czym dosłownie zmaterializował się przed nią. Jego spojrzenie wciąż miało w sobie coś niepokojącego i zdecydowanie zbyt przenikliwego, by mogła poczuć się swobodnie.
– Co takiego? – ponaglił. To jedno pytanie wystarczyło, by pojęła, że nie miała co liczyć na choćby odrobinę cierpliwości z jego strony. Nie tym razem.
– Pomylił mnie z kimś. Chociaż… Sama nie wiem? – Wzruszyła ramionami. – Ale stał i patrzył na mnie tak, jakbyśmy spotkali się wcześniej. Chciał wiedzieć, czy nią jestem – dodała, przez moment czując się tak jak wtedy, gdy cytowała swoje prorocze wersje, niezmiennie mając przy tym wrażenie, że bredziła od rzeczy.
Musiała być spięta, bo Layla przygarnęła ją do siebie w jeszcze bardziej zdecydowany sposób. Coś w bijącym od ciała wampirzycy cieple sprawiło, że Claire choć trochę udało się rozluźnić.
Rufus milczał, przynajmniej początkowo. Kiedy cisza zaczęła się przeciągać, jako pierwszy zdecydował się ją przerwać.
– O czym mówisz? – zapytał wprost, z uwagą mierząc córkę wzrokiem. – Co ci powiedział? Na litość bogini…
– Pomylił mnie z Claudią – oznajmiła wprost. – Ale potem stwierdził, że nią nie jestem, chociaż wyczuwa we mnie… – Urwała, kiedy ucisk w gardle przybrał na sile. Potrzebowała chwili, by zebrać myśli i się odezwać. – Kim jest Lily Anne? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Rufus zastygł, nagle blednąc, co zauważyła nawet pomimo tego, że wampir w pośpiechu odwrócił się do niej plecami. Jego reakcja wystarczyła, by uświadomić Claire, że to imię nie było mu obce. Cokolwiek się za tym kryło, trafiła w sedno. Po takim czasie w końcu trafiła na kogoś, kto miał szansę wyjaśnić jej tożsamość osoby, której imię dręczyło jej przez tyle czasu. Problem polegał na tym, że znała ojca zdecydowanie zbyt dobrze, by uwierzyć, że wyciągnięcie od niego jakichkolwiek wyjaśnień mogłoby być takie proste.
– Ja… Coś ty powiedziała? – zapytał w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Claire zacisnęła usta.
– Słyszałeś mnie. I znasz to imię – stwierdziła, nie zamierzając czekać aż spróbuje się wyprzeć. Słodka bogini, nie była przecież głupia. – Kto to jest? – ponowiła pytanie. – Charon powiedział, że jej krew krąży w moich żyłach. Czy to znaczy…?
– To absolutnie nic nie znaczy – zaoponował, ale przyszło mu to tak nieudolnie, że poczuła przede wszystkim narastającą frustrację.
Oczywiście. W gruncie rzeczy nie spodziewała się niczego innego, zwłaszcza po rozmowie z odbiciem. On nie potrafi inaczej…, pomyślała i przez moment miała ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości, nieco gorzkim śmiechem.
Ucisk w gardle przybrał na sile, choć tym razem nie miał niczego wspólnego z wyrzutami sumienia. Popełniła głupstwo czy też nie, to jeszcze nie znaczyło, że zamierzała pozwolić się okłamywać.
– Rufus – rzuciła nerwowo Layla. Claire natychmiast przeniosła na nią wzrok, gotowa przysiąc, że mama była po jej stronie. I najpewniej również wiedziała. – Jej powiedz. Powinna wiedzieć.
– Tyle że tu nie ma o czym mówić – obruszył się wampir. – Claire nie…
– Claire tutaj jest – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Zaczynała mieć dość ciszy, która zapadała niemalże po każdym słowie. Tym razem było podobnie, ale próbowała o tym nie myśleć.
O tym, że już kiedyś wykorzystała ten sam argument, by zamknąć Rufusowi usta, tym bardziej.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu doczekała się jakiejkolwiek reakcji ze strony wampira. I choć mogła się jej spodziewać, mimo wszystko sprawiła jej przykrość.
– Chcesz jej powiedzieć? Proszę bardzo – zwrócił się do Layli, choć i na nią nie patrzył. – Róbcie co chcecie. A ja idę się przejść.
Wraz z tymi słowami po prostu wyszedł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa