
Claire
Wiedziała, że powinna się
ocknąć, ale przebudzenie i tak okazało się gwałtowne. Nie chodziło tylko o to,
że w pamięci wciąż miała dziwną rozmowę z odbiciem, w tym każde
słowo, które to do niej wypowiedziało – z naciskiem na te najdziwniejsze i najmniej
zrozumiałe. Równie oszałamiające okazały się emocje, które towarzyszyły jej przed
utratą przytomności, a które nagle wróciły ze zdwojoną siłą, na moment wytrącając
ją z równowagi.
Och, no i ktoś
krzyczał. Czemu nie?
– …
próbujesz mnie przepraszać? Rosalee, na litość bogini, ona tam prawie zginęła!
Sama przed chwilą to powiedziałaś!
– Przyszłam
w porę – zaoponowała natychmiast wampirzyca. Jej głos zabrzmiał
zadziwiająco cicho i niepewnie, co za nic w świecie nie pasowało Claire
do tej kobiety. Rosalee nie była kimś, kogo ot tak dałoby się wystraszyć. – Nie
tknął jej. Ja nie…
– Dlaczego w ogóle
tam poszła?
To pytanie
wystarczyło, by choć na moment zapanowała przenikliwa cisza. Claire skrzywiła
się, nie tyle zaniepokojona, co przez stopniowo przybierający na sile ból
głowy. Potrzebowała dłuższej chwili, by zebrać myśli i uprzytomnić sobie,
że Rosalee próbowała dyskutować z Rufusem. Choć mogła się tego spodziewać
po prośbach swojej lustrzanej kopii – chciała tego czy nie, naprawdę wierzyła w niepokojąca
wręcz świadomość odbicia – na moment i tak zamarła, co najmniej zaskoczona.
Jasne, że przyjechał. Mogła się założyć, że Lily nie miała zbyt wielkiego
wyboru, jak tylko znów posłużyć za środek szybkiej podróży, zwłaszcza że poprosiłby ją o to akurat on.
Zatrzepotała
powiekami, w pierwszym odruchu obawiając się jasności i zbyt gwałtownego
powrotu do rzeczywistości, ale nic podobnego nie miało miejsca. Leżała na łóżku
w przyjemnie zaciemnionym pokoju, który momentalnie rozpoznała jak swoją
własną sypialnię w domu Rosalee. Pożar…,
przeszło jej przez myśl w pierwszym odruchu, ale zaraz po tym z ulgą
uprzytomniła sobie, że najwyraźniej jednak zdołała go powstrzymać. Jeśli ogień
nie wydostał się poza szklarnię, reszta rezydencji najwyraźniej nie ucierpiała.
Nie była
pewna, czy chciała się wtrącać. Na moment zamarła, nasłuchując głosów Rosalee i Rufusa,
ale ci z jakiegoś powodu nadal trwali w ciszy. Nie była pewna czy to
dobrze, czy może wręcz przeciwnie, tym bardziej że to mogło oznaczać wszystko –
w tym również to, że ta dwójka pozabijała się w afekcie.
Omal nie
wyszła z siebie, kiedy ciepłe palce z czułością przesunęły się po jej
policzku.
– Hej –
usłyszała i to wystarczyło, by uprzytomnić jej, że tuż obok niej siedział
ktoś jeszcze.
Layla była
bledsza niż zazwyczaj i to nawet mimo wiecznej gorączki. Mimo wszystko
udało jej się uśmiechnąć, gdy tylko natrafiła na świadome, choć wciąż
oszołomione spojrzenie córki. To wystarczyło, by Claire w pośpiechu
poderwała się do pionu i – całkowicie obojętna na zawroty głowy – wpadła
matce w ramiona. Owinęły się wokół niej wystarczająco mocno, by w końcu
poczuła się bezpieczniej i zdołała rozluźnić.
– Mamo… –
Uniosła głowę na tyle, by móc obserwować twarz wampirzycy. – Jak długo ja…?
– Jeśli
wierzyć Theo, to niecałą godzinę – wyjaśniła, bez trudu pojmując do czego dążyła
Claire.
Dziewczyna
uniosła brwi, co najmniej zaskoczona. Och, no tak. Nie przypominała sobie, by
rozmawiała z odbiciem szczególnie długo, choć ich spotkania zwykle tak wyglądały
– zdecydowanie zbyt krótkie, oszałamiające i absolutnie dla Claire
niezrozumiałe. Co więcej to wciąż nie wykluczało, że po zamknięciu oczu mogło
się z nią dziać dosłownie cokolwiek, zwłaszcza że wtedy nie miała kontroli
nad własnym ciałem.
Jakkolwiek
by nie było, godzina nie brzmiała źle. Wręcz przeciwnie – ta informacja na
moment jeszcze bardziej wytrąciła Claire z równowagi, uprzytomniając jej,
jak wiele musiało się wydarzyć w tak krótkim czasie. Spróbowała sobie
przypomnieć, co stało się, zanim ostatecznie zapadła się w ciemność, ale
to okazało się trudniejsze niż przypuszczała. Cała jej uwaga skupiała się
przede wszystkim na wilkołaku i tym, że napierał na nią całym cielskiem, spoglądając
przy tym tam, jakby zastanawiał się od czego zacząć rozrywanie jej na
kawałeczki. To spojrzenie, stęchły oddech i… słowa, które wypowiedział…
I strzał. Pamiętała,
że ktoś strzelał.
Potrząsnęła
głową, choć to niewiele pomogło przy próbie uporządkowania myśli. Wzdrygnęła
się i to wystarczył, by Layla bardziej stanowczo przygarnęła ją do siebie,
delikatnie kołysząc. Wydawała się spokojna, ale Claire wiedziała, że to
wyłącznie pozory. Była tutaj – aż we Florencji – a to mówiło samo za siebie.
To, że wystarczyła zaledwie godzina, by ona i Rufus pojawili się tutaj,
tym bardziej.
Pozwalając
na to, by Layla wciąż ją obejmowała, w pośpiechu powiodła wzrokiem
dookoła. Właściwie sama nie była pewna, co spodziewała się ujrzeć w pokoju.
Przez moment pomyślała nawet, że głosy Rosalee i ojca dochodziły z korytarza,
bo przy wyostrzonych zmysłach i tak byłaby w stanie je usłyszeć.
Szybko przekonała się, że jej podejrzenia były błędne, bo oboje znajdowali się
bliżej niż sądziła. Momentalnie dostrzegła jasnowłosą Rosalee, zastygłą tuż
przy drzwiach i wyraźnie podenerwowaną. Już nie wyglądała tak pewnie i władczo
jak do tej pory, sprawiając raczej wrażenie kogoś, kto przy pierwszej okazji
najchętniej by się wymknął. Ramiona skrzyżowała na piersiach, a spojrzenie
utkwiła w Rufusie, jakby chcąc stwierdzić czy ten okaże się na tyle
nieprzewidywalny, by jednak rzucić się jej do gardła.
Wampir
znajdował się zaledwie kilka metrów od niej. Obie dłonie zacisnął na oparciu stojącego
zazwyczaj w kącie drewnianego krzesła – i to na tyle mocno, że cudem wydawało
się to, że wciąż go nie połamał. Milczał, ale to okazało się bardziej
niepokojące niż gdyby wciąż ciskał się na prawo i lewo. Chwilę jeszcze
obejmował Rosalee, nim jego spojrzenie bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
przeniosło się na Claire – tylko na ułamek sekundy, ale to wystarczyło, by
dziewczyna poczuła się co najmniej nieswojo. Zwykle czekoladowe oczy
pociemniały w sposób, który zwykle nie zwiastował niczego dobrego.
Rufus
wyprostował się i bez pośpiechu ruszył ku niej i Layli. Na Rosalee nawet
nie spojrzał, ale aż nazbyt oczywistym było, że słowo, które wypowiedział
chwilę później, było przeznaczone właśnie dla niej.
– Wyjdź.
Nawet się
nie zawahała. Co prawda przez jej twarz przemknął cień, a Claire była
pewna, że wampirzyca najchętniej by zaprotestowała i przypomniała jej
ojcu, do kogo należał dom, w którym przebywali, ale nie zrobiła tego.
– Idę się
rozejrzeć – oznajmiła na odchodne. – Wciąż sprawdzamy okolicę. Ja…
– Jeśli
będę chciał informacji, sam cię znajdę – przerwał jej chłodno Rufus. – Dziękuję
ci bardzo.
– Rufus – syknęła
Layla, ale i to nie zrobiło na nim większego wrażenia.
Rosalee zacisnęła
usta. Zaraz po tym w pośpiechu wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi.
Claire nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała tę kobietę aż
do tego stopnia podenerwowaną. Aż za dobrze pamiętała, że przy pierwszym spotkaniu
nic nie powstrzymywało jej przed umiejętnym zawstydzaniu zarówno jej, jak i Rufusa.
To, że teraz tak po prostu mogłaby odpuścić, pozwalając by ktokolwiek
rozstawiał ją po kątach w jej własnym domu, wydawało się wręcz
nieprawdopodobne.
W pokoju na
dłuższą chwilę znów zapanowała cisza. Claire w pośpiechu uciekła wzrokiem
gdzieś w bok, mocniej wtulając się w mamę.
– To było
zbędne – odezwała się ponownie Layla. Palcami raz po raz przeczesywała włosy
córki. – Nie znam jej, ale wydaje się miła. I nic się nie stało, tak? –
nie dawała za wygraną.
Nie
doczekała się odpowiedzi. Claire nie zauważyła, by Rufus się poruszył, a jednak
musiał, skoro bez w ułamek sekundy później poczuła jego dłoń na policzku.
Wzdrygnęła się, ale nie zaprotestowała, chcąc nie chcąc przenosząc na niego
wzrok. Coś w jego spojrzeniu złagodniało, choć nie na tyle, by poczuła się
spokojniejsza. Pozwoliła, by ujął ją pod brodę i zlustrował wzrokiem
zarówno jej twarz, jak i szyję.
– Coś cię
boli?
Potrząsnęła
głową. Pamiętała zaciskające się na jej gardle palce i to, że wilkołak w zdecydowanie
niedelikatny sposób przycisnął ją do ściany, ale to wszystko zeszło gdzieś na
dalszy plan, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Nawet jeśli oberwała, w tamtej
chwili nie czuła niczego, co mogłoby ją zaniepokoić. Całą uwagę i tak
skupiała na bijącym od ojca podenerwowaniu, zwłaszcza że wampir wyglądał na
chętnego, by rozwalić pierwszą rzecz, która wpadłaby mu w ręce.
Chwilę
jeszcze przypatrywał jej się z uwaga, jakby chcąc doszukać się w jej
spojrzeniu czegokolwiek, co świadczyłoby o to, że kłamała. Claire poczuła
się jeszcze bardziej nieswojo, zwłaszcza że przez myśl przeszło jej, że Rufus
mógłby spróbować na nią wpłynąć. Nie podobało jej się to, niezależnie od tego
czy naprawdę wyglądała na kogoś, kto miał problemy z zapanowaniem nad sobą
na tyle, by mówić z sensem.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Rufus zdecydował się ją puścić.
Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić.
– Dobrze
się czuję – oznajmiła bardziej stanowczym tonem. – A to nie była wina
Rosalee.
Prychnął w odpowiedzi,
co uprzytomniło Claire jak bardzo był sfrustrowany. Dłonie zacisnął w pięści,
co zauważyła nawet mimo tego, że prawie natychmiast schował je za plecami.
– To jej
dom. Zostawiłem cię tutaj, bo obiecała mi, że będziesz przy niej bezpieczna –
powiedział, starannie dobierając słowa. Nie brzmiał aż tak ostro jak wtedy, gdy
rozmawiał z Rosalee, ale Claire i tak nie podobała się pobrzmiewająca
w jego głosie gniewna nuta. – Nie winię ją za atak. Ale za to, że się tam
znalazłaś i owszem. – Jego spojrzenie po raz kolejny spoczęło bezpośrednio
na niej. – Wiem, że nie zaskoczył cię, kiedy byłaś w domu. Sama tam
poszłaś. Co ty miałaś w głowie, dziecko?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, mimowolnie wzdrygając się, kiedy dotarło do niej, że za nią też
był zły. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem do tego doszło. Rufus nie
krzyczał, zresztą nigdy tego nie robił, kiedy chodziło o nią – i to
nawet wtedy, gdy naprawdę się tego spodziewało. Miał za to jakiś dziwny talent
do wytrącania jej z równowagi czy to tonem, czy sposobie w jaki z nią
rozmawiał po tym jak zrobiła coś głupiego. Był wręcz zadziwiająco łagodny,
kiedy omal nie umarła w tamtym hotelu albo gdy znalazł ją zapłakaną u boku
martwego Setha. Nawet to, że wraz z bliźniakami rzuciła się ratować Joce i Shannon,
kiedy te wpadły w kłopoty w ośrodku, jakoś udało mu się przełknąć.
Tym razem
było inaczej, chociaż nie potrafiła określić różnicy. Z drugiej strony, z jego
perspektywy sprawa musiała być dość oczywista. Słodka bogini, jasne, że to było
głupie – popędzić wprost do miejsca, gdzie szalał pożar i grasował wilkołak.
Tym razem nie ucierpiała aż tak, by musiał przejmować się tym, czy nagle nie
przestanie oddychać.
Claire zacisnęła
usta. Może i to rozumiała, ale…
– Issie –
wykrztusiła w końcu, próbując zabrzmieć choć trochę rzeczowo. – Poszłam za
Issie. Musiałam…
– Co
musiałaś? – obruszył się Rufus. – Czy w takim razie powinienem dorwać
twoją przyjaciółkę? Claire, na litość bogini, coś ty sobie myślała?
– Musiałam
coś zrobić – zaoponowała, prostując się w ramionach Layli. Rozszerzonymi oczyma
spojrzała na ojca. – Miałam czekać w ogrodzie jak reszta?
– W ogrodzie
pełnym wampirów, gdzie były małe szanse na to, by stała ci się krzywda? –
zapytał niemalże uprzejmym tonem wampir. – Nie, skądże. Lepiej było iść i dać
się zabić!
Wzdrygnęła
się w odpowiedzi na te słowa. Miał rację. Wiedziała o tym, zwłaszcza
że już za nim ruszyła za przyjaciółką czuła, że popełnia głupstwo – i to
najdelikatniej rzecz ujmując – ale to wciąż nie zmieniało najważniejszego.
– Gdyby nie
ja, zginęliby tam. I Issie, i… – Potrząsnęła głową. Potrzebowała chwili,
by złapać oddech. – A potem wszystko by spłonęło, gdyby ogień się
rozprzestrzenił. Prędzej czy później pożar zająłby cały dom.
Tego
drugiego wcale nie była taka pewna, zwłaszcza że do czasu wymknięcia się płomieni
poza szklarnię mogło wydarzyć się wszystko, ale to nie było ważne. Wiedziała
jedynie, że zrobiła to, co musiała. W to przynajmniej chciała wierzyć, nie
wyobrażając sobie, że miałaby tkwić w ogrodzie i czekać. Nie miało
znaczenia czy Rosalee wiedziała, co robić, skoro wszyscy i tak zwlekali. W gruncie
rzeczy decydując się popędzić za Marissą, nie przemyślała bardzo wielu kwestii.
Cisza
doprowadzała ją do szału. Rufus milczał, nagle po prostu zaczynając
niespokojnie krążyć, przez co ledwo była w stanie nad nim nadążyć.
Usłyszała, że westchnął przeciągle, wyraźnie sfrustrowany. Miała wrażenie, że
właśnie się poddał, nie mając siły ani do niej, ani do jej wyjaśnień.
– Zdajesz
sobie sprawę, co tam mogło się stać? – zapytał ni stąd, ni zowąd. Tym razem
jego głos zabrzmiał niemalże łagodnie, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Przeciwnie, bo gdy zachowywał się w ten sposób, niepokoiła się jeszcze
bardziej. – Kto to w ogóle był?
– Charon… –
wyrwało jej się.
Dopiero kiedy
wypowiedziała to jedno słowo na głos, uprzytomniła sobie, że to prawda.
Zrozumienie pojawiło się nagle, zwłaszcza że już nie kuliła się pod ścianą, w panice
próbując walczyć z wilkołakiem. Pytanie Rufusa dodatkowo naprowadziło ją
na trop, uprzytomniając Claire dlaczego był aż do tego stopnia zdenerwowany.
Przynajmniej zakładała, że chodziło właśnie o to. W ostatnim czasie
wszystko kręciło się wokół tego jednego nieśmiertelnego i choć
niedorzecznym wydawało się, że ten mógłby zawędrować aż tak daleko…
Rufus w końcu
się zatrzymał, wciąż zwrócony do niej plecami. Zauważyła, że nieznacznie skinął
głową, ostatecznie utwierdzając ją w przekonaniu, że trafiła w sedno.
– Charon –
powtórzył z naciskiem – który już zdążył pokazać, co potrafi. Sam
zajmowałem się ranami Alessi i wierz mi, że gdybyśmy nie zabrali się w porę,
pewnie skończyłaby gorzej niż z połamanymi żebrami. Może nawet gorzej niż
ty, kiedy… – Urwał, ale Claire i tak się wzdrygnęła, instynktownie
przyciskając obie dłonie do piersi. Przez krótką chwilę była gotowa przysiąc,
że pozostała po ataku w hotelu blizna dosłownie paliła. – Myślisz, że co
sobie pomyślałem, kiedy Kristin dała nam znać?
Coś
ścisnęło ją w gardle w odpowiedzi na te słowa. Skrzywiła się, kuląc
jeszcze bardziej niż do tej pory, choć sama nie była pewna, co oszołomiło ją w większym
stopniu – wyrzuty sumienia czy wszystko to, co mówił. Miał do niej pretensje i wiedziała,
że były słuszne, a jednak…
–
Przepraszam.
– I tyle?
Zresztą nie w tym rzecz – stwierdził, wzruszając ramionami. – Mam dość powodów,
by się denerwować, więc – na litość bogini – nie osłabiajcie mnie powtarzaniem,
że powinienem się uspokoić.
Zacisnęła
usta, niepewna co odpowiedzieć. W gruncie rzeczy wątpiła, by jakiekolwiek
słowa były odpowiednie w tej sytuacji. Nawet nie potrafiła go winić, choć
zarazem nie wyobrażała sobie, że miałaby postąpić inaczej. Chciała tego czy
nie, Rufus traktował ją jak dziecko, co może nie tak do końca mijało się z prawdą.
Zawahała
się, przez dłuższą chwilę zdolna skupić wyłącznie na obejmujących ją ramionach
Layli. Wampirzyca milczała, co jedynie utwierdziło Claire w przekonaniu, że
cisza wcale nie była takim złym wyjściem. Kto jak kto, ale mama na pewno
wiedziała, w jaki sposób obchodzić się z Rufusem. Znała go, a skoro
tym razem sama zdecydowała się na milczenie, coś musiało być na rzeczy.
Sęk w tym,
że to nie było takie proste. Marzyła o tym, by się wycofać i choć na
moment uciec w sen, choć zarazem korciło ją, by popędzić i upewnić
się, że nikomu nic się nie stało. Nie chciała prowokować Rufusa kolejnymi
pytaniami, a jednak…
A potem
chcąc nie chcąc pomyślała o rozmowie z odbiciem. Jej lustrzane „ja”
prosiło, by była wyrozumiała, zupełnie jakby w tym wszystkim to ona, a nie
Rufus, miała powody do zdenerwowania.
– Tato? –
zaczęła z wahaniem.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, nieco bardziej piskliwie niż zazwyczaj. Wampir drgnął, po
czym z wolna obejrzał się na nią. Zauważyła, że przez jego twarz przemknął
cień, a w spojrzeniu coś złagodniało, choć wciąż wyglądał na
bliskiego tego, by kogoś zabić.
– Hm?
– Jest coś…
co wydaje mi się ważne – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – I co ma
związek z Charonem – dodała już pewniej, decydując się postawić sprawę
jasno.
Drgnął, po
czym dosłownie zmaterializował się przed nią. Jego spojrzenie wciąż miało w sobie
coś niepokojącego i zdecydowanie zbyt przenikliwego, by mogła poczuć się
swobodnie.
– Co
takiego? – ponaglił. To jedno pytanie wystarczyło, by pojęła, że nie miała co
liczyć na choćby odrobinę cierpliwości z jego strony. Nie tym razem.
– Pomylił
mnie z kimś. Chociaż… Sama nie wiem? – Wzruszyła ramionami. – Ale stał i patrzył
na mnie tak, jakbyśmy spotkali się wcześniej. Chciał wiedzieć, czy nią jestem –
dodała, przez moment czując się tak jak wtedy, gdy cytowała swoje prorocze
wersje, niezmiennie mając przy tym wrażenie, że bredziła od rzeczy.
Musiała być
spięta, bo Layla przygarnęła ją do siebie w jeszcze bardziej zdecydowany
sposób. Coś w bijącym od ciała wampirzycy cieple sprawiło, że Claire choć
trochę udało się rozluźnić.
Rufus milczał,
przynajmniej początkowo. Kiedy cisza zaczęła się przeciągać, jako pierwszy
zdecydował się ją przerwać.
– O czym
mówisz? – zapytał wprost, z uwagą mierząc córkę wzrokiem. – Co ci powiedział?
Na litość bogini…
– Pomylił
mnie z Claudią – oznajmiła wprost. – Ale potem stwierdził, że nią nie
jestem, chociaż wyczuwa we mnie… – Urwała, kiedy ucisk w gardle przybrał
na sile. Potrzebowała chwili, by zebrać myśli i się odezwać. – Kim jest
Lily Anne? – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Rufus zastygł,
nagle blednąc, co zauważyła nawet pomimo tego, że wampir w pośpiechu
odwrócił się do niej plecami. Jego reakcja wystarczyła, by uświadomić Claire,
że to imię nie było mu obce. Cokolwiek się za tym kryło, trafiła w sedno.
Po takim czasie w końcu trafiła na kogoś, kto miał szansę wyjaśnić jej
tożsamość osoby, której imię dręczyło jej przez tyle czasu. Problem polegał na
tym, że znała ojca zdecydowanie zbyt dobrze, by uwierzyć, że wyciągnięcie od
niego jakichkolwiek wyjaśnień mogłoby być takie proste.
– Ja… Coś
ty powiedziała? – zapytał w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Claire zacisnęła
usta.
– Słyszałeś
mnie. I znasz to imię – stwierdziła, nie zamierzając czekać aż spróbuje
się wyprzeć. Słodka bogini, nie była przecież głupia. – Kto to jest? – ponowiła
pytanie. – Charon powiedział, że jej krew krąży w moich żyłach. Czy to
znaczy…?
– To absolutnie
nic nie znaczy – zaoponował, ale przyszło mu to tak nieudolnie, że poczuła
przede wszystkim narastającą frustrację.
Oczywiście.
W gruncie rzeczy nie spodziewała się niczego innego, zwłaszcza po rozmowie
z odbiciem. On nie potrafi inaczej…,
pomyślała i przez moment miała ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości,
nieco gorzkim śmiechem.
Ucisk w gardle
przybrał na sile, choć tym razem nie miał niczego wspólnego z wyrzutami
sumienia. Popełniła głupstwo czy też nie, to jeszcze nie znaczyło, że
zamierzała pozwolić się okłamywać.
– Rufus – rzuciła
nerwowo Layla. Claire natychmiast przeniosła na nią wzrok, gotowa przysiąc, że
mama była po jej stronie. I najpewniej również wiedziała. – Jej powiedz.
Powinna wiedzieć.
– Tyle że
tu nie ma o czym mówić – obruszył się wampir. – Claire nie…
– Claire
tutaj jest – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Zaczynała mieć
dość ciszy, która zapadała niemalże po każdym słowie. Tym razem było podobnie,
ale próbowała o tym nie myśleć.
O tym, że
już kiedyś wykorzystała ten sam argument, by zamknąć Rufusowi usta, tym
bardziej.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu doczekała się
jakiejkolwiek reakcji ze strony wampira. I choć mogła się jej spodziewać,
mimo wszystko sprawiła jej przykrość.
– Chcesz
jej powiedzieć? Proszę bardzo – zwrócił się do Layli, choć i na nią nie
patrzył. – Róbcie co chcecie. A ja idę się przejść.
Wraz z tymi
słowami po prostu wyszedł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz