8 kwietnia 2019

Dwieście sześćdziesiąt cztery

Alessia
Natychmiast poderwała głowę. W tym samym momencie Isabeau poderwała się gwałtownie, nagle prostując niczym struna i w gniewny sposób spoglądając na przybysza. Alessia zawahała się, gotowa przysiąc, że pierwszy raz widziała nieśmiertelnego, który ze speszoną miną przystanął w progu.
– Królowo – odezwał się jako pierwszy, nieznacznie kiwając jej głową. Ali nie mogła pozbyć się wrażenie, że gdyby tylko mógł, przy pierwszej okazji zawróciłby, byleby zniknąć Isabeau w oczu. – Wybaczcie mi, proszę, tak nagłe najście, ale…
– Zawsze wpadasz do cudzej sypialni bez zaproszenia? – przerwała mu wampirzyca, krzyżując ramiona na piersiach. – Ciekawa sprawa. Myślałam, że jesteś służbistą, Dariusie.
Alessia pytająco spojrzała na ciotkę. W jej głosie pobrzmiewała niechęć, zwłaszcza że wampirzyca nawet nie próbowała jej ukrywać. Co więcej, najwyraźniej ta dwójka się znała, choć to nadal nie wyjaśniało najważniejszego – w tym tego, dlaczego Isabeau spięła się tak, jakby ktoś próbował rzucić jej się do gardła. A tym bardziej dlaczego sprawiała wrażenie kogoś, kto miał ochotę to zrobić.
Przez twarz mężczyzny przemknął cień. Natychmiast uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nie będąc w stanie znieść przenikliwego spojrzenia błękitnych oczu Beau.
– Proszę o wybaczenie – powtórzył, starannie dobierając słowa. – Ale stało się coś, co uznałem za na tyle ważne, by natychmiast cię poinformować, pani.
Coś w tych słowach natychmiast wytrąciło Isabeau z równowagi. Wampirzyca wyprostowała się, wzdrygając i spoglądając na Dariusa z jeszcze większą niechęcią.
– Nie zwracaj się do mnie w ten sposób, bo zaczynam czuć się niezręcznie – wymamrotała, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Mam na imię Isabeau.
– Ale…
– Isabeau. – Gniewnie zmrużyła oczy. – Jeśli chcesz się ze mną porozumieć, zacznijmy od tego, że daleko mi do osoby, która da się wcisnąć  w ładną kieckę i usadzić na tronie. Sądziłam, że to jedno mamy ustalone.
– Oczywiście, pa… – Darius urwał, nagle jeszcze bardziej speszony. – Isabeau – poprawił się pośpiesznie.
Jej imię zabrzmiało w jego ustach nienaturalnie, jakby sam nie dowierzał, że miałby przejść z królową na „ty”. Alessia w milczeniu wodziła wzrokiem to w jedną, to znów w drugą stronę, sama niepewna jak powinna się czuć. W jakimś stopniu sytuacja ją bawiła, zwłaszcza że zmieszanie Dariusa było urocze, ale z drugiej… Och, naturalnie, że rozumiała reakcję Beau. Zbyt wiele razy słyszała, jak podwładni zwracali się do Isobel, kiedy da dzierżyła władzę. Isabeau zdecydowanie było daleko do tego rodzaju władczyni, nawet jeśli z równą łatwością potrafiła sprawić, by jej rozmówca zapragnął się ewakuować.
Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie lśniących oczu Isabeau i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Krótko spojrzała na ciotkę, a ta westchnęła i w końcu choć trochę się rozluźniła. Kiedy ponownie zwróciła się do Dariusa, jej głos zabrzmiał o wiele łagodniej.
– To Alessia – wyjaśniła usłużnie, na powrót opadając na materac. – Ale sądzę, że ją rozpoznałeś, skoro byłeś na uroczystościach. Ali, to Darius. Mój… Hm, najwyraźniej zastępca.
– Co? – wyrwało jej się.
Skrzywiła się, aż nazbyt świadoma, że zdecydowanie nie zabrzmiała jak panująca nad sobą i doborem słów kapłanka. Otworzyła usta, chcąc się zreflektować, ale w głowie miała pustkę, zresztą nim zdążyła ułożyć jakiekolwiek sensowniejsze pytanie, Darius osobiście zdecydował się ją uświadomić.
– Dobrze widzieć, że nic ci nie jest. Wcześniej nie mieliśmy okazji – stwierdził, zachęcającym gestem wyciągając ku niej rękę. – Mam na imię Darius. Na życzenie Dimitra zażądałem strażą pod nieobecność królowej.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Bez słowa ścisnęła dłoń wampira, wciąż uważnie mu się przypatrując. Wydawał się miły – wręcz do przesady, choć to akurat wydawało się właściwe dla większości nieśmiertelnych. Wielu z tych, którzy przewijali się przez Niebiańską Rezydencję, zachowywało się tak, jakby żywcem wyrwali się z jakichś dawnych czasów.
– Tak jak powiedział – oznajmiła jak gdyby nigdy nic Isabeau. – Skoro wróciłam, najwyraźniej powinnam uznać go za zastępcę. To wydaje się fair, chociaż o tym jeszcze porozmawiamy – dodała, po czym podejrzliwie zmierzyła Dariusa wzrokiem. – Co się stało? Chyba że jednak wparowałeś do pokoju mojej bratanicy tak dla zasady.
– Ja wcale nie… – Mężczyzna z niedowierzaniem potrząsnął głową. Ostatecznie westchnął, rezygnując z próby ponownego tłumaczenia się. – Wydarzyło się coś ważnego. Sądzę, że powinnaś wiedzieć.
Isabeau momentalnie spoważniała. Wciąż podejrzliwie mrużyła oczy, wyraźnie zaniepokojona.
– Do rzeczy.
– Oczywiście. Z tego, co mi wiadomo, we Florencji pojawiły się problemy – wyjaśnił pośpiesznie Darius, starannie dobierając słowa. – Przez chwilę widziałem się z… Hm, chyba ma na imię Rufus. Tyle zapamiętałem z uroczystości.
– Rufus jest jedną z tych osób, których nie da się ot tak zapomnieć. – Isabeau skrzyżowała ramiona na piersiach. – Słodka bogini, gdzie on znowu jest? Jeśli cię wysłał…
– Najwyraźniej wyszedł. Powiedział tylko o Florencji i problemach – powtórzył Darius, a przez jego twarz przemknął cień. Nie wyglądał na zadowolonego z tego, że miał do powiedzenia tak niewiele. – Najpewniej chodzi o Charona, więc…
– Charon we Florencji? A niech to szlag!
Alessia aż się wzdrygnęła, choć to nie był pierwszy raz, kiedy widziała Isabeau zdenerwowaną. Z niepokojem obserwowała wampirzycę, kiedy ta nagle zaczęła niespokojnie krążyć.
– Ciociu? – zaczęła z wahaniem.
Beau rzuciła jej niespokojne spojrzenie.
– Claire tam jest. U Rosalee – wyjaśniła pośpiesznie. – Jak znam Rufusa, pewnie zaraz zrobi coś głupiego. Nie żebym się nim przejmowała, ale dobrze byłoby wiedzieć na czym stoimy. – Nerwowo zacisnęła usta. – Dzwonię do Layli. I zabiję ją, jeśli się okaże, że tez już wie, ale nie dała mi znać.
Nawet nie czekała na reakcję, w następnej sekundzie bezceremonialnie wypadając na korytarz i zatrzaskując za sobą drzwi. Alessia odprowadziła ją wzrokiem, wciąż co najmniej zaskoczona. Wymieniła krótkie spojrzenia ze wciąż speszonym Dariusem, przy okazji przekonując się, że ten przynajmniej na razie nie ruszył się z miejsca.
– Królowa jest… bardzo energiczna – powiedział cicho i coś w tych słowach sprawiło, że Ali zapragnęła się roześmiać.
To brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, mimowolnie myśląc o tym, że istniało przynajmniej kilkanaście lepszych określeń na zachowanie jej ciotki. Z drugiej strony, z dwojga złego wolała widzieć Beau w takim nastroju niż przeżywać jej załamanie. Co prawda wszystko wskazywało na to, że wampirzyca wciąż nie zmieniła swojego stosunku do Selene, ale i tak było lepiej.
– Przyzwyczaisz się – stwierdziła, choć wcale nie była tego taka pewna. Po minie Dariusa poznała, że on też miał wątpliwości. – Jest cudowna. I zwykle wie, co robi.
– Nie śmiałbym w to wątpić. – Wampir zawahał się na moment. – Raz jeszcze proszę o wybaczenie za to najście, kapłanko.
– Do mnie też możesz mówić po imieniu – poprawiła go machinalnie.
Mężczyzna zawahał się, po czym skinął głowę.
– Zaiste Licavoli mają w sobie coś zapadającego w pamięć – mruknął bardziej do siebie niż do niej. Uniosła brwi, ale nie skomentowała tej uwagi nawet słowem. – Skoro już tu jestem, mogę zaoferować swoją pomoc? Wiem, że jeszcze dochodzisz do siebie, więc jeśli czegoś potrzebujesz…
Natychmiastowego spotkania z bratem… Albo kimkolwiek, kto będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej, pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Szczerze wątpiła, by Darius mógł załatwić jej akurat to. O tym, by bez słowa wypuścił ją z pokoju, skoro wciąż dosłownie słaniała się na nogach, tym bardziej.
– Poradzę sobie – powiedziała w zamian. – Dziękuję ci.
Spojrzał na nią dziwnie, ale skinął głową. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy wycofał się w ślad za Isabeau, starannie zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy Alessia pozwoliła sobie na to, by wypuścić ze świstem powietrze i dopuścić do siebie nadmiar narastających w jej wnętrzu emocji.
Słodka bogini, wszystko było nie tak. Darius nie potrafił udzielić konkretnych informacji, co zresztą wcale jej nie dziwiło, skoro Rufus odprawił go z kwitkiem, ale to nie zmieniało najważniejszego – martwiła się. Jeśli znów komuś stała się krzywda…
Dopiero pulsowanie w piersi uprzytomniło jej, że ruszyła się z miejsca. Skrzywiła się, machinalnie przyciskając dłoń do klatki piersiowej i próbując złapać oddech. Zaklęła w duchu, nagle co najmniej sfrustrowana, gdy dotarło do niej, jak bardzo była ograniczona. Prawda była taka, że przywykła do uzdrawiającej mocy Damiena – tego, że sam dotyk wystarczył, by doszła do siebie. Słabość jeszcze mogłaby znieść, zwłaszcza że doświadczyła jej wielokrotnie, gdy do głosu dochodził telepatyczny głód, ale tym razem chodziło o coś więcej i to doprowadzało Alessie do szału.
Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując ignorować to, że każdy wiązał się z bólem połamanych żeber. Tym bardziej nie chciała myśleć o paleniu na brzuchu, zwłaszcza że do tej pory udawało jej się niedogodności ignorować. Poniekąd zawdzięczała to lekom, które dawał jej Carlisle, a które najwyraźniej działały o wiele krócej niż mogłaby sobie tego życzyć. Z drugiej strony, może odbierała to w ten sposób przede wszystkim dlatego, że zwykle przesypiała po nich długie godziny, co może i było dobre, ale na pewno mało praktyczne. Zbyt wiele się działo, by chciała ot tak przesiadywać w pokoju.
Weź się w garść, nakazała sobie stanowczo. Gdyby do tego wszystkiego okazało się to aż takie proste…
Alessia zmusiła się do tego, by ruszyć się z miejsca. Co prawda podejrzewała, że daleko nie zawędrowałaby w koszuli nocnej, ale zawsze mogła spróbować. Chwilę krążyła do pokoju, ostatecznie przystając przy szafie, choć sama nie była pewna, czego po jej zawartości oczekiwała. Może czegoś, w co mogłaby się przebrać, choć to i tak wydawało się brzmieć jak wyzwanie.
Zawroty głowy pojawiły się nagle, przymuszając ją do tego, by jednak zastygła w miejscu. Palce zacisnęła na krawędzi mebla, uwieszając się na nim całym ciałem, żeby nie upaść. Na moment zacisnęła powieki, czekając aż słabość ustąpić, tak jak i nieprzyjemny ból w klatce.
– Ej, ej… A ty dokąd? – Aż wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Nie zarejestrowała momentu, w którym ktoś wszedł do pokoju, a tym bardziej zdecydował się otoczyć ją ramionami. – Oszalałaś całkiem?
– Muszę… – zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.
Lawrence i tak nie czekał na to, co miała mu do powiedzenia. Nawet nie próbowała protestować, kiedy wampir bezceremonialnie porwał ją na ręce i to z taką lekkością, jakby niczego nie ważyła. Poczuła się prawie jak dziecko, tak jak wtedy, gdy zajął się nią po tym, jak omal nie umarła, wykorzystując nadmiar mocy. Damien wtedy jeszcze nie potrafił jej pomóc, zresztą uwięzieni z domu Devile’ów nie mieli co liczyć na zbyt wielu chętnych do pomocy sprzymierzeńców.
Westchnęła, kiedy znów wylądowała na materacu. Zatrzepotała powiekami, z powątpiewaniem spoglądając na nachylonego nad nią wampira.
– Nic nie musisz – stwierdził, gniewnie mrużąc oczy. Choć zabrzmiał to zaskakująco łagodnie, wiedziała, że był podenerwowany. – Gdzie jest ten twój Ariel, hm?
– Najwyraźniej… musiał na chwilę wyjść – przyznała. – No i Isabeau do mnie przyszła.
– I zdenerwowała cię na tyle, byś doszła do wniosku, że masochizm to fajna sprawa? – żachnął się L. – Miałaś nie ruszać się sama. Nie żebyś była w stanie, ale…
– Do łazienki też zaczniecie mnie odprowadzać?
Brwi wampira powędrowały ku górze.
– A masz potrzebę, by przejść się do łazienki? – zapytał takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.
Spojrzała na niego z  niedowierzaniem, jakoś nie mając wątpliwości, że nie żartował. Jak zdążyła poznać Lawrence’a, to byłoby prawdopodobne – to, by odprowadził ją nawet do łazienki, gdyby miał jakiekolwiek podejrzenia, że w pojedynkę mogłaby zrobić coś głupiego.
– Isabeau nic mi nie zrobiła – oznajmiła, decydując się przemilczeć jego ostatnie pytanie. – Dogadałyśmy się.
– To bardzo miło, ale i tak cię nie dopilnowała.
Alessia poczuła, że ma ochotę na niego warknąć.
– Albo po prostu wie, że jestem dorosła. Wiem, co robię i… Au! – wyrwało jej się, gdy tylko do głosu znów doszedł ból. Zbyt gwałtowne podnoszenie się w tej sytuacji nie było dobrym pomysłem.
L. spojrzał na nią bez większego zainteresowania, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zaskoczonego.
– Tak, właśnie widzę – mruknął, wznosząc oczy ku górze. – Co mówiłaś?
Mruknęła coś w odpowiedzi, po chwili bez słowa wtulając twarz w poduszkę. Frustracja wróciła i to ze zdwojoną siłą, chociaż Alessia próbowała robić wszystko, byleby jej nie okazywać. Gdyby na dodatek miała popłakać się akurat teraz, gdy nie była sama…
Wzdrygnęła się, kiedy chłodne palce musnęły jej policzek. Mocniej zacisnęła powieki, próbując ignorować swojego niechcianego towarzysza, ale to okazało się trudniejsze niż mogłaby sobie życzyć.
– Dobrze się czujesz? – usłyszała i to wystarczyło, by chcąc nie chcąc zdecydowała się odpuścić.
– Nie wiem – mruknęła głosem nieco tylko zniekształconym przez pościel. – Przejmuję się. I tak, mam powody.
– To żadna odpowiedź – zarzucił jej L. – Uświadomisz mnie, dokąd się wybierałaś?
Z trudem powstrzymała prychnięcie.
– Na pewno nie do łazienki.
Skwitował jej słowa śmiechem, przez co jeszcze trudniej przyszło jej złoszczenie się na niego. Lawrence miał to do siebie, że niezależnie od tego, co robił, wciąż go lubiła. To, że w ogóle zdecydował się przyjechać, gdy tylko dowiedział się, że mogła zginąć, mówiło samo za siebie.
Westchnęła, po czym w końcu odwróciła się, by na niego spojrzeć. Jak gdyby nigdy nic siedział na skraju łóżka, pochylony w jej stronę.
– Sama nie wiem. Może zobaczyć się z Damienem? – powiedziała w końcu. – Coś się stało i wolałabym kontrolować sytuację.
– Ach, tak…
– Charon – oznajmiła bez chwili wahania. – Ktoś dopiero co przekazał Isabeau wiadomość. Pojawił się we Florencji, a tam jest Claire. I nie tylko ona.
L. wyprostował się, wciąż z uporem milcząc. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.
– Dlaczego wy wszystkie musicie…? – zaczął, po czym westchnął przeciągle. – Dobra, nieważne. Coś stało się we Florencji. I co chciałaś w związku z tym zrobić?
– W zasadzie…
Urwała i jęknęła, kolejny raz świadoma wyłącznie bezsilności. Wiedziała, że trafił w sedno, bo odpowiedź była tylko jedna: nie mogła niczego. Co z tego, że tak naprawdę nie odpowiadała za to, co robił Charon? Sęk w tym, że z jakiegoś powodu podążał właśnie za nią, z kolei teraz…
– Zacznij mi się mazać, a naprawdę się zdenerwuję. Oj, księżniczko… – L. zabrzmiał na co najmniej speszonego. – Prześpij się, co? Ja sobie tu posiedzę.
Spojrzała na niego załzawionymi oczyma, niepewna co sądzić o jego słowach. Zamierzał jej pilnować? To zauważyła już wcześniej, ale z jakiegoś powodu nie miała mi tego za złe. Nie, skoro dobrze wiedziała, że i tak nie dotarłaby nawet do przedsionka rezydencji, nie wywracając się po drodze.
– Mam tego dość – przyznała zgodnie z prawdą.
– Czego? Ludzkich słabości? – Wampir wywrócił oczyma. – To akurat rozumiem. Nie bez powodu zrezygnowałem z człowieczeństwa tak szybko, jak to możliwe – przypomniał, po czym raz jeszcze zmierzył ją wzrokiem. Coś w wyrazie jego twarzy złagodniało. – Jeśli chcesz, mogę się dowiedzieć tego i owego, kiedy już znajdę kogoś, kto popilnuje cię za mnie. Swoją drogą, mam tu podesłać twojego brata? – dodał, ale jedynie potrząsnęła głową.
– Wystarczy mi Ariel, ale on sam wróci – zapewniła pośpiesznie. Wolała nie dodawać, że Damien… był zajęty. Co prawda nie przez cały czas, ale dzięki więzi wyczuła dość, by zdecydować się wycofać. Ostatnim, czego potrzebowała, był zadręczający się brakiem uzdrawiających zdolności bliźniak. A skoro bliskość Liz mu służyła… – Swoją drogą, wciąż tu jesteś.
– Pilnuję cię.
Warknęła cicho. Uniosła się na łokciach na tyle, by móc na niego spojrzeć.
– Nie o to mi chodzi – obruszyła się. Jakoś nie wątpiła, że specjalnie unikał odpowiedzi na jej pytanie. – Carlisle mówił, że najpewniej wrócisz do domu, więc…
– Co nie oznacza, że zrobię to od razu. Wszystko w swoim czasie, księżniczko – uciął stanowczym tonem. – Na tę chwilę widać, że dobrze zrobiłem, decydując się zostać. Teraz pewnie czołgałabyś się obok schodów.
– Musisz być złośliwy, prawda?
L. uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.
– Musisz zadawać mi trudne pytania, prawda? – zapytał w zamian i to wystarczyło, żeby zrozumiała, że nie miała co liczyć na dalszą rozmowę.
Wciąż rozdrażniona, skuliła się na łóżku. Tym razem nie powstrzymywała się przed zamknięciem oczu, aż nazbyt świadoma, że nie miała co liczyć na możliwość wyjścia z pokoju. Lawrence nigdzie się nie wybierał, poza tym wciąż na nią patrzył, choć nie w tak nachalny, przenikliwy sposób jak wcześniej. Co więcej, coś w jego bliskości było kojące, nawet jeśli myśl o tym, że traktował ją jak dziecko, niezmiennie doprowadzała Alessię do szału.
Mogła się tego po nim spodziewać. Tego, że nie będzie się śpieszył z wypełnieniem czegoś, o co poprosił go Carlisle, tym bardziej. Podejrzewała, że robił to dla zasady, chociaż w jakimś stopniu z pewnością chodziło o nią. Lubił ją i to od dawna, z jakiegoś powodu przejmując się o wiele bardziej, aniżeli mogłaby się spodziewać.
– L? – rzuciła pod wpływem impulsu.
Jej głos zabrzmiał słabo i sennie, ale jakoś nie wątpiła, że wampir i tak był w stanie ją usłyszeć. Westchnienie, które usłyszała chwilę później, jedynie utwierdziło ją w tym przekonaniu.
– Miałaś odpocząć.
Puściła pobrzmiewające w jego głosie rozdrażnienie mimo uszu.
– Dzięki – szepnęła, wciąż na niego nie patrząc. Wystarczyło, że L. nie odrywał od niej wzroku, w tamtej chwili jak nic dodatkowo zdezorientowany. – Że przyjechałeś. I że… Tak po prostu.
Nie odpowiedział, ale to nie było ważne. Alessia nie oczekiwała żadnego konkretnej reakcji, świadoma co najwyżej ulgi, którą poczuła, kiedy w końcu zdecydowała się wypowiedzieć te słowa. Westchnęła w duchu, nieco tylko rozczarowana wymowną ciszą, która jak na zawołanie zapanowała w pokoju, przy okazji sprawiając, że dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. Zacisnęła powieki, w końcu pozwalając sobie na to, by się rozluźnić, co okazało się o wiele łatwiejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać.
Zmęczenie przybrało na sile, ale nie próbowała z nim walczyć. Była bliska tego, by jednak zapaść się w ciemność, gdy jakby z oddali wyczuła ruch – tylko nieznaczny, przez co pomyślała, że mogłaby go sobie wyobrazić. Dopiero ponowne muśnięcie palców na policzku utwierdziło ją w przekonaniu, że gest był prawdziwy. Równie rzeczywiste okazało się to, że Lawrence jak gdyby nigdy nic zarzucił na nią kołdrę, a chwilę później nachylił się, by musnąć wargami jej czoło.
Oczywiście, że nie powiesz mi nic miłego…
To też było znajome. L. od samego początku po prostu był i ją chronił, nawet wtedy, gdy nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Mogła powiedzieć o nim wiele, w tym również to, że był irytujący jak cholera, ale to nie zmieniało najważniejszego: że nigdy nie miała go za potwora. To, że przez większość czasu próba odnowienia relacji z rodzina, szła mu co najmniej marnie, było sprawą drugorzędną. I nie, Alessia zdecydowanie nie wierzyła w to, że ani trochę mu na tym nie zależało. Zwłaszcza teraz, gdy wróciła Beatrycze, tak naprawdę nie miał wyboru.
Sęk w tym, że to było dobre i w choć niewielkim stopniu poprawiało jej nastrój. Myśl o tym, że podczas gdy wszystko wokół się sypało, przynajmniej ten wampir zachowywał się jak ktoś, komu choć trochę zależało, była pocieszająca – i to zwłaszcza przy świadomości, że rodzice byli nieosiągalni. Gdyby sytuacja była choć trochę inna…
Prawda była taka, że tęskniła za Seattle. I nie miała pewności, co powinna z tym zrobić.
Później, nakazała sobie stanowczo, choć i to nie pomogło jej się uspokoić. Potrzebowała dłuższej chwili, by w końcu wyzbyć się niechcianych myśli i w końcu uspokoić.
Była pewna, że Lawrence został z nią nawet po tym, jak w końcu zasnęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa