
Alessia
Natychmiast poderwała głowę. W tym
samym momencie Isabeau poderwała się gwałtownie, nagle prostując niczym struna i w gniewny
sposób spoglądając na przybysza. Alessia zawahała się, gotowa przysiąc, że pierwszy
raz widziała nieśmiertelnego, który ze speszoną miną przystanął w progu.
– Królowo –
odezwał się jako pierwszy, nieznacznie kiwając jej głową. Ali nie mogła pozbyć
się wrażenie, że gdyby tylko mógł, przy pierwszej okazji zawróciłby, byleby
zniknąć Isabeau w oczu. – Wybaczcie mi, proszę, tak nagłe najście, ale…
– Zawsze
wpadasz do cudzej sypialni bez zaproszenia? – przerwała mu wampirzyca,
krzyżując ramiona na piersiach. – Ciekawa sprawa. Myślałam, że jesteś
służbistą, Dariusie.
Alessia pytająco
spojrzała na ciotkę. W jej głosie pobrzmiewała niechęć, zwłaszcza że
wampirzyca nawet nie próbowała jej ukrywać. Co więcej, najwyraźniej ta dwójka
się znała, choć to nadal nie wyjaśniało najważniejszego – w tym tego,
dlaczego Isabeau spięła się tak, jakby ktoś próbował rzucić jej się do gardła. A tym
bardziej dlaczego sprawiała wrażenie kogoś, kto miał ochotę to zrobić.
Przez twarz
mężczyzny przemknął cień. Natychmiast uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nie będąc
w stanie znieść przenikliwego spojrzenia błękitnych oczu Beau.
– Proszę o wybaczenie
– powtórzył, starannie dobierając słowa. – Ale stało się coś, co uznałem za na
tyle ważne, by natychmiast cię poinformować, pani.
Coś w tych
słowach natychmiast wytrąciło Isabeau z równowagi. Wampirzyca wyprostowała
się, wzdrygając i spoglądając na Dariusa z jeszcze większą niechęcią.
– Nie
zwracaj się do mnie w ten sposób, bo zaczynam czuć się niezręcznie –
wymamrotała, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Mam na imię Isabeau.
– Ale…
– Isabeau. –
Gniewnie zmrużyła oczy. – Jeśli chcesz się ze mną porozumieć, zacznijmy od tego,
że daleko mi do osoby, która da się wcisnąć w ładną kieckę i usadzić na tronie.
Sądziłam, że to jedno mamy ustalone.
–
Oczywiście, pa… – Darius urwał, nagle jeszcze bardziej speszony. – Isabeau –
poprawił się pośpiesznie.
Jej imię zabrzmiało
w jego ustach nienaturalnie, jakby sam nie dowierzał, że miałby przejść z królową
na „ty”. Alessia w milczeniu wodziła wzrokiem to w jedną, to znów w drugą
stronę, sama niepewna jak powinna się czuć. W jakimś stopniu sytuacja ją
bawiła, zwłaszcza że zmieszanie Dariusa było urocze, ale z drugiej… Och,
naturalnie, że rozumiała reakcję Beau. Zbyt wiele razy słyszała, jak podwładni zwracali
się do Isobel, kiedy da dzierżyła władzę. Isabeau zdecydowanie było daleko do
tego rodzaju władczyni, nawet jeśli z równą łatwością potrafiła sprawić,
by jej rozmówca zapragnął się ewakuować.
Poczuła na
sobie przenikliwe spojrzenie lśniących oczu Isabeau i to wystarczyło, by wyrwać
ją z zamyślenia. Krótko spojrzała na ciotkę, a ta westchnęła i w końcu
choć trochę się rozluźniła. Kiedy ponownie zwróciła się do Dariusa, jej głos
zabrzmiał o wiele łagodniej.
– To
Alessia – wyjaśniła usłużnie, na powrót opadając na materac. – Ale sądzę, że ją
rozpoznałeś, skoro byłeś na uroczystościach. Ali, to Darius. Mój… Hm, najwyraźniej
zastępca.
– Co? – wyrwało
jej się.
Skrzywiła
się, aż nazbyt świadoma, że zdecydowanie nie zabrzmiała jak panująca nad sobą i doborem
słów kapłanka. Otworzyła usta, chcąc się zreflektować, ale w głowie miała
pustkę, zresztą nim zdążyła ułożyć jakiekolwiek sensowniejsze pytanie, Darius
osobiście zdecydował się ją uświadomić.
– Dobrze
widzieć, że nic ci nie jest. Wcześniej nie mieliśmy okazji – stwierdził,
zachęcającym gestem wyciągając ku niej rękę. – Mam na imię Darius. Na życzenie
Dimitra zażądałem strażą pod nieobecność królowej.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Bez słowa ścisnęła dłoń wampira, wciąż
uważnie mu się przypatrując. Wydawał się miły – wręcz do przesady, choć to
akurat wydawało się właściwe dla większości nieśmiertelnych. Wielu z tych,
którzy przewijali się przez Niebiańską Rezydencję, zachowywało się tak, jakby żywcem
wyrwali się z jakichś dawnych czasów.
– Tak jak
powiedział – oznajmiła jak gdyby nigdy nic Isabeau. – Skoro wróciłam,
najwyraźniej powinnam uznać go za zastępcę. To wydaje się fair, chociaż o tym
jeszcze porozmawiamy – dodała, po czym podejrzliwie zmierzyła Dariusa wzrokiem.
– Co się stało? Chyba że jednak wparowałeś do pokoju mojej bratanicy tak dla
zasady.
– Ja wcale
nie… – Mężczyzna z niedowierzaniem potrząsnął głową. Ostatecznie westchnął,
rezygnując z próby ponownego tłumaczenia się. – Wydarzyło się coś ważnego.
Sądzę, że powinnaś wiedzieć.
Isabeau momentalnie
spoważniała. Wciąż podejrzliwie mrużyła oczy, wyraźnie zaniepokojona.
– Do
rzeczy.
–
Oczywiście. Z tego, co mi wiadomo, we Florencji pojawiły się problemy –
wyjaśnił pośpiesznie Darius, starannie dobierając słowa. – Przez chwilę
widziałem się z… Hm, chyba ma na imię Rufus. Tyle zapamiętałem z uroczystości.
– Rufus
jest jedną z tych osób, których nie da się ot tak zapomnieć. – Isabeau
skrzyżowała ramiona na piersiach. – Słodka bogini, gdzie on znowu jest? Jeśli
cię wysłał…
–
Najwyraźniej wyszedł. Powiedział tylko o Florencji i problemach –
powtórzył Darius, a przez jego twarz przemknął cień. Nie wyglądał na
zadowolonego z tego, że miał do powiedzenia tak niewiele. – Najpewniej
chodzi o Charona, więc…
– Charon we
Florencji? A niech to szlag!
Alessia aż
się wzdrygnęła, choć to nie był pierwszy raz, kiedy widziała Isabeau
zdenerwowaną. Z niepokojem obserwowała wampirzycę, kiedy ta nagle zaczęła
niespokojnie krążyć.
– Ciociu? –
zaczęła z wahaniem.
Beau
rzuciła jej niespokojne spojrzenie.
– Claire
tam jest. U Rosalee – wyjaśniła pośpiesznie. – Jak znam Rufusa, pewnie
zaraz zrobi coś głupiego. Nie żebym się nim przejmowała, ale dobrze byłoby
wiedzieć na czym stoimy. – Nerwowo zacisnęła usta. – Dzwonię do Layli. I zabiję
ją, jeśli się okaże, że tez już wie, ale nie dała mi znać.
Nawet nie
czekała na reakcję, w następnej sekundzie bezceremonialnie wypadając na
korytarz i zatrzaskując za sobą drzwi. Alessia odprowadziła ją wzrokiem,
wciąż co najmniej zaskoczona. Wymieniła krótkie spojrzenia ze wciąż speszonym
Dariusem, przy okazji przekonując się, że ten przynajmniej na razie nie ruszył
się z miejsca.
– Królowa
jest… bardzo energiczna – powiedział cicho i coś w tych słowach
sprawiło, że Ali zapragnęła się roześmiać.
To brzmiało
jak niedopowiedzenie stulecia – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową, mimowolnie myśląc o tym, że istniało przynajmniej kilkanaście
lepszych określeń na zachowanie jej ciotki. Z drugiej strony, z dwojga
złego wolała widzieć Beau w takim nastroju niż przeżywać jej załamanie. Co
prawda wszystko wskazywało na to, że wampirzyca wciąż nie zmieniła swojego stosunku
do Selene, ale i tak było lepiej.
–
Przyzwyczaisz się – stwierdziła, choć wcale nie była tego taka pewna. Po minie
Dariusa poznała, że on też miał wątpliwości. – Jest cudowna. I zwykle wie,
co robi.
– Nie
śmiałbym w to wątpić. – Wampir zawahał się na moment. – Raz jeszcze proszę
o wybaczenie za to najście, kapłanko.
– Do mnie też
możesz mówić po imieniu – poprawiła go machinalnie.
Mężczyzna
zawahał się, po czym skinął głowę.
– Zaiste
Licavoli mają w sobie coś zapadającego w pamięć – mruknął bardziej do
siebie niż do niej. Uniosła brwi, ale nie skomentowała tej uwagi nawet słowem. –
Skoro już tu jestem, mogę zaoferować swoją pomoc? Wiem, że jeszcze dochodzisz
do siebie, więc jeśli czegoś potrzebujesz…
Natychmiastowego spotkania z bratem…
Albo kimkolwiek, kto będzie w stanie powiedzieć mi coś więcej,
pomyślała, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Szczerze wątpiła, by Darius
mógł załatwić jej akurat to. O tym, by bez słowa wypuścił ją z pokoju,
skoro wciąż dosłownie słaniała się na nogach, tym bardziej.
– Poradzę sobie
– powiedziała w zamian. – Dziękuję ci.
Spojrzał na
nią dziwnie, ale skinął głową. Odprowadziła go wzrokiem, kiedy wycofał się w ślad
za Isabeau, starannie zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy Alessia pozwoliła sobie
na to, by wypuścić ze świstem powietrze i dopuścić do siebie nadmiar
narastających w jej wnętrzu emocji.
Słodka
bogini, wszystko było nie tak. Darius nie potrafił udzielić konkretnych
informacji, co zresztą wcale jej nie dziwiło, skoro Rufus odprawił go z kwitkiem,
ale to nie zmieniało najważniejszego – martwiła się. Jeśli znów komuś stała się
krzywda…
Dopiero pulsowanie
w piersi uprzytomniło jej, że ruszyła się z miejsca. Skrzywiła się,
machinalnie przyciskając dłoń do klatki piersiowej i próbując złapać oddech.
Zaklęła w duchu, nagle co najmniej sfrustrowana, gdy dotarło do niej, jak
bardzo była ograniczona. Prawda była taka, że przywykła do uzdrawiającej mocy
Damiena – tego, że sam dotyk wystarczył, by doszła do siebie. Słabość jeszcze
mogłaby znieść, zwłaszcza że doświadczyła jej wielokrotnie, gdy do głosu
dochodził telepatyczny głód, ale tym razem chodziło o coś więcej i to
doprowadzało Alessie do szału.
Wzięła kilka
głębszych wdechów, próbując ignorować to, że każdy wiązał się z bólem
połamanych żeber. Tym bardziej nie chciała myśleć o paleniu na brzuchu,
zwłaszcza że do tej pory udawało jej się niedogodności ignorować. Poniekąd zawdzięczała
to lekom, które dawał jej Carlisle, a które najwyraźniej działały o wiele
krócej niż mogłaby sobie tego życzyć. Z drugiej strony, może odbierała to w ten
sposób przede wszystkim dlatego, że zwykle przesypiała po nich długie godziny,
co może i było dobre, ale na pewno mało praktyczne. Zbyt wiele się działo,
by chciała ot tak przesiadywać w pokoju.
Weź się w garść, nakazała sobie
stanowczo. Gdyby do tego wszystkiego okazało się to aż takie proste…
Alessia zmusiła
się do tego, by ruszyć się z miejsca. Co prawda podejrzewała, że daleko
nie zawędrowałaby w koszuli nocnej, ale zawsze mogła spróbować. Chwilę
krążyła do pokoju, ostatecznie przystając przy szafie, choć sama nie była
pewna, czego po jej zawartości oczekiwała. Może czegoś, w co mogłaby się
przebrać, choć to i tak wydawało się brzmieć jak wyzwanie.
Zawroty
głowy pojawiły się nagle, przymuszając ją do tego, by jednak zastygła w miejscu.
Palce zacisnęła na krawędzi mebla, uwieszając się na nim całym ciałem, żeby nie
upaść. Na moment zacisnęła powieki, czekając aż słabość ustąpić, tak jak i nieprzyjemny
ból w klatce.
– Ej, ej… A ty
dokąd? – Aż wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Nie zarejestrowała momentu, w którym
ktoś wszedł do pokoju, a tym bardziej zdecydował się otoczyć ją ramionami.
– Oszalałaś całkiem?
– Muszę… –
zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.
Lawrence i tak
nie czekał na to, co miała mu do powiedzenia. Nawet nie próbowała protestować,
kiedy wampir bezceremonialnie porwał ją na ręce i to z taką
lekkością, jakby niczego nie ważyła. Poczuła się prawie jak dziecko, tak jak
wtedy, gdy zajął się nią po tym, jak omal nie umarła, wykorzystując nadmiar
mocy. Damien wtedy jeszcze nie potrafił jej pomóc, zresztą uwięzieni z domu
Devile’ów nie mieli co liczyć na zbyt wielu chętnych do pomocy sprzymierzeńców.
Westchnęła,
kiedy znów wylądowała na materacu. Zatrzepotała powiekami, z powątpiewaniem
spoglądając na nachylonego nad nią wampira.
– Nic nie
musisz – stwierdził, gniewnie mrużąc oczy. Choć zabrzmiał to zaskakująco
łagodnie, wiedziała, że był podenerwowany. – Gdzie jest ten twój Ariel, hm?
–
Najwyraźniej… musiał na chwilę wyjść – przyznała. – No i Isabeau do mnie
przyszła.
– I zdenerwowała
cię na tyle, byś doszła do wniosku, że masochizm to fajna sprawa? – żachnął się
L. – Miałaś nie ruszać się sama. Nie żebyś była w stanie, ale…
– Do
łazienki też zaczniecie mnie odprowadzać?
Brwi
wampira powędrowały ku górze.
– A masz
potrzebę, by przejść się do łazienki? – zapytał takim tonem, jakby właśnie
dyskutowali o pogodzie.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, jakoś nie mając wątpliwości, że nie żartował.
Jak zdążyła poznać Lawrence’a, to byłoby prawdopodobne – to, by odprowadził ją
nawet do łazienki, gdyby miał jakiekolwiek podejrzenia, że w pojedynkę
mogłaby zrobić coś głupiego.
– Isabeau
nic mi nie zrobiła – oznajmiła, decydując się przemilczeć jego ostatnie
pytanie. – Dogadałyśmy się.
– To bardzo
miło, ale i tak cię nie dopilnowała.
Alessia
poczuła, że ma ochotę na niego warknąć.
– Albo po
prostu wie, że jestem dorosła. Wiem, co robię i… Au! – wyrwało jej się, gdy tylko
do głosu znów doszedł ból. Zbyt gwałtowne podnoszenie się w tej sytuacji
nie było dobrym pomysłem.
L. spojrzał
na nią bez większego zainteresowania, bynajmniej nie sprawiając wrażenia
zaskoczonego.
– Tak, właśnie
widzę – mruknął, wznosząc oczy ku górze. – Co mówiłaś?
Mruknęła
coś w odpowiedzi, po chwili bez słowa wtulając twarz w poduszkę.
Frustracja wróciła i to ze zdwojoną siłą, chociaż Alessia próbowała robić
wszystko, byleby jej nie okazywać. Gdyby na dodatek miała popłakać się akurat
teraz, gdy nie była sama…
Wzdrygnęła
się, kiedy chłodne palce musnęły jej policzek. Mocniej zacisnęła powieki,
próbując ignorować swojego niechcianego towarzysza, ale to okazało się trudniejsze
niż mogłaby sobie życzyć.
– Dobrze
się czujesz? – usłyszała i to wystarczyło, by chcąc nie chcąc zdecydowała
się odpuścić.
– Nie wiem –
mruknęła głosem nieco tylko zniekształconym przez pościel. – Przejmuję się. I tak,
mam powody.
– To żadna
odpowiedź – zarzucił jej L. – Uświadomisz mnie, dokąd się wybierałaś?
Z trudem
powstrzymała prychnięcie.
– Na pewno
nie do łazienki.
Skwitował
jej słowa śmiechem, przez co jeszcze trudniej przyszło jej złoszczenie się na
niego. Lawrence miał to do siebie, że niezależnie od tego, co robił, wciąż go
lubiła. To, że w ogóle zdecydował się przyjechać, gdy tylko dowiedział
się, że mogła zginąć, mówiło samo za siebie.
Westchnęła,
po czym w końcu odwróciła się, by na niego spojrzeć. Jak gdyby nigdy nic
siedział na skraju łóżka, pochylony w jej stronę.
– Sama nie
wiem. Może zobaczyć się z Damienem? – powiedziała w końcu. – Coś się stało
i wolałabym kontrolować sytuację.
– Ach, tak…
– Charon –
oznajmiła bez chwili wahania. – Ktoś dopiero co przekazał Isabeau wiadomość.
Pojawił się we Florencji, a tam jest Claire. I nie tylko ona.
L.
wyprostował się, wciąż z uporem milcząc. Po wyrazie jego twarzy trudno
było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.
– Dlaczego
wy wszystkie musicie…? – zaczął, po czym westchnął przeciągle. – Dobra,
nieważne. Coś stało się we Florencji. I co chciałaś w związku z tym
zrobić?
– W zasadzie…
Urwała i jęknęła,
kolejny raz świadoma wyłącznie bezsilności. Wiedziała, że trafił w sedno,
bo odpowiedź była tylko jedna: nie mogła niczego. Co z tego, że tak naprawdę
nie odpowiadała za to, co robił Charon? Sęk w tym, że z jakiegoś
powodu podążał właśnie za nią, z kolei teraz…
– Zacznij
mi się mazać, a naprawdę się zdenerwuję. Oj, księżniczko… – L. zabrzmiał
na co najmniej speszonego. – Prześpij się, co? Ja sobie tu posiedzę.
Spojrzała
na niego załzawionymi oczyma, niepewna co sądzić o jego słowach. Zamierzał
jej pilnować? To zauważyła już wcześniej, ale z jakiegoś powodu nie miała
mi tego za złe. Nie, skoro dobrze wiedziała, że i tak nie dotarłaby nawet
do przedsionka rezydencji, nie wywracając się po drodze.
– Mam tego
dość – przyznała zgodnie z prawdą.
– Czego?
Ludzkich słabości? – Wampir wywrócił oczyma. – To akurat rozumiem. Nie bez
powodu zrezygnowałem z człowieczeństwa tak szybko, jak to możliwe –
przypomniał, po czym raz jeszcze zmierzył ją wzrokiem. Coś w wyrazie jego
twarzy złagodniało. – Jeśli chcesz, mogę się dowiedzieć tego i owego, kiedy
już znajdę kogoś, kto popilnuje cię za mnie. Swoją drogą, mam tu podesłać
twojego brata? – dodał, ale jedynie potrząsnęła głową.
– Wystarczy
mi Ariel, ale on sam wróci – zapewniła pośpiesznie. Wolała nie dodawać, że Damien…
był zajęty. Co prawda nie przez cały czas, ale dzięki więzi wyczuła dość, by
zdecydować się wycofać. Ostatnim, czego potrzebowała, był zadręczający się
brakiem uzdrawiających zdolności bliźniak. A skoro bliskość Liz mu służyła…
– Swoją drogą, wciąż tu jesteś.
– Pilnuję
cię.
Warknęła
cicho. Uniosła się na łokciach na tyle, by móc na niego spojrzeć.
– Nie o to
mi chodzi – obruszyła się. Jakoś nie wątpiła, że specjalnie unikał odpowiedzi
na jej pytanie. – Carlisle mówił, że najpewniej wrócisz do domu, więc…
– Co nie
oznacza, że zrobię to od razu. Wszystko w swoim czasie, księżniczko – uciął
stanowczym tonem. – Na tę chwilę widać, że dobrze zrobiłem, decydując się
zostać. Teraz pewnie czołgałabyś się obok schodów.
– Musisz
być złośliwy, prawda?
L. uśmiechnął
się w pozbawiony wesołości sposób.
– Musisz
zadawać mi trudne pytania, prawda? – zapytał w zamian i to
wystarczyło, żeby zrozumiała, że nie miała co liczyć na dalszą rozmowę.
Wciąż rozdrażniona,
skuliła się na łóżku. Tym razem nie powstrzymywała się przed zamknięciem oczu,
aż nazbyt świadoma, że nie miała co liczyć na możliwość wyjścia z pokoju.
Lawrence nigdzie się nie wybierał, poza tym wciąż na nią patrzył, choć nie w tak
nachalny, przenikliwy sposób jak wcześniej. Co więcej, coś w jego
bliskości było kojące, nawet jeśli myśl o tym, że traktował ją jak
dziecko, niezmiennie doprowadzała Alessię do szału.
Mogła się
tego po nim spodziewać. Tego, że nie będzie się śpieszył z wypełnieniem czegoś,
o co poprosił go Carlisle, tym bardziej. Podejrzewała, że robił to dla
zasady, chociaż w jakimś stopniu z pewnością chodziło o nią.
Lubił ją i to od dawna, z jakiegoś powodu przejmując się o wiele
bardziej, aniżeli mogłaby się spodziewać.
– L? –
rzuciła pod wpływem impulsu.
Jej głos
zabrzmiał słabo i sennie, ale jakoś nie wątpiła, że wampir i tak był w stanie
ją usłyszeć. Westchnienie, które usłyszała chwilę później, jedynie utwierdziło
ją w tym przekonaniu.
– Miałaś
odpocząć.
Puściła
pobrzmiewające w jego głosie rozdrażnienie mimo uszu.
– Dzięki –
szepnęła, wciąż na niego nie patrząc. Wystarczyło, że L. nie odrywał od niej
wzroku, w tamtej chwili jak nic dodatkowo zdezorientowany. – Że
przyjechałeś. I że… Tak po prostu.
Nie
odpowiedział, ale to nie było ważne. Alessia nie oczekiwała żadnego konkretnej
reakcji, świadoma co najwyżej ulgi, którą poczuła, kiedy w końcu zdecydowała
się wypowiedzieć te słowa. Westchnęła w duchu, nieco tylko rozczarowana
wymowną ciszą, która jak na zawołanie zapanowała w pokoju, przy okazji sprawiając,
że dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej zmęczona. Zacisnęła powieki, w końcu
pozwalając sobie na to, by się rozluźnić, co okazało się o wiele
łatwiejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać.
Zmęczenie
przybrało na sile, ale nie próbowała z nim walczyć. Była bliska tego, by
jednak zapaść się w ciemność, gdy jakby z oddali wyczuła ruch – tylko
nieznaczny, przez co pomyślała, że mogłaby go sobie wyobrazić. Dopiero ponowne
muśnięcie palców na policzku utwierdziło ją w przekonaniu, że gest był
prawdziwy. Równie rzeczywiste okazało się to, że Lawrence jak gdyby nigdy nic
zarzucił na nią kołdrę, a chwilę później nachylił się, by musnąć wargami
jej czoło.
Oczywiście, że nie powiesz mi nic miłego…
To też było
znajome. L. od samego początku po prostu był i ją chronił, nawet wtedy,
gdy nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Mogła powiedzieć o nim
wiele, w tym również to, że był irytujący jak cholera, ale to nie zmieniało
najważniejszego: że nigdy nie miała go za potwora. To, że przez większość czasu
próba odnowienia relacji z rodzina, szła mu co najmniej marnie, było
sprawą drugorzędną. I nie, Alessia zdecydowanie nie wierzyła w to, że
ani trochę mu na tym nie zależało. Zwłaszcza teraz, gdy wróciła Beatrycze, tak
naprawdę nie miał wyboru.
Sęk w tym,
że to było dobre i w choć niewielkim stopniu poprawiało jej nastrój.
Myśl o tym, że podczas gdy wszystko wokół się sypało, przynajmniej ten
wampir zachowywał się jak ktoś, komu choć trochę zależało, była pocieszająca – i to
zwłaszcza przy świadomości, że rodzice byli nieosiągalni. Gdyby sytuacja była choć
trochę inna…
Prawda była
taka, że tęskniła za Seattle. I nie miała pewności, co powinna z tym
zrobić.
Później, nakazała sobie stanowczo, choć i to
nie pomogło jej się uspokoić. Potrzebowała dłuższej chwili, by w końcu
wyzbyć się niechcianych myśli i w końcu uspokoić.
Była pewna,
że Lawrence został z nią nawet po tym, jak w końcu zasnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz