
Ulrich
Jasna
cholera, jasna cholera, jasna… cholera…
Sytuacja
była absurdalna – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Jak inaczej miał
wytłumaczyć to, że… Cóż, najpewniej oszalał? Nic sensowniejszego nie
przychodziło mu do głowy.
Ciężko
opadł na kanapę, przy okazji zrzucając zalegające na krawędzi papiery. Nawet
nie zwrócił na to uwagi, choć – o ile dobrze pamiętał – część tych dokumentów
miała być mu później potrzebna. Podejrzewał, że za jakiś czas miał skończyć się
dokładnie tak jak zawsze, czyli na panicznych poszukiwaniach rzeczy, które
powinien zabrać do pracy. A potem równie panicznym szukaniu wymówki na
usprawiedliwienie spóźnienia, choć te już tak naprawdę nikogo nie dziwiły.
W tamtej
chwili nie miał do tego głowy. Na moment zamarł, po czym z przeciągłym
westchnieniem ukrył twarz w dłoniach, skupiony przede wszystkim na
miarowym chwytaniu powietrza. Dobry Boże, jednak oszalał. Czuł to wyraźniej z każdą
kolejną sekundą, w miarę jak podświadomie nasłuchiwał cichego, nieco
urywanego oddechu, dochodzącego z sypialni.
Udało mu
się przenieść Leanę do pokoju i zostawić na materacu. Nie sądził, że
podsunięcie jej środka uspokajającego zadziała, a tym bardziej że
dziewczyna zechce go przyjąć, ale to nie było ważne. Liczyło się, że już nie
histeryzowała, choć kiedy Ulrich otrząsnął się na tyle, by zdecydować się wziąć
ją na ręce, wciąż wydawała mu się niespokojna. Na dodatek sprawiała wrażenie
bardzo kruchej, drobnej i zdecydowanie nie sprawiającej wrażenia kogoś,
kto przy pierwszej okazji mógłby rzucić mu się do gardła. I najwyraźniej źle
się czuła, bo co innego miał sądzić o tym, że przy pierwszej okazji
wylądowała cała zapłakana w łazience, walcząc z mdłościami?
Potrząsnął
głową. W ogóle nie powinno jej tutaj być. Nie mógł udawać, że wierzy, że
miał przy sobie człowieka – był na to zbyt świadom, by pozwolić zamydlić sobie
oczy. Ta dziewczyna z równym powodzeniem mogła zamienić się w bezwzględną
maszynę do zabijania, gotową wymordować cale miasto, jeśli dać jej po temu
okazję. A nieśmiertelni tak działali, prawda? Zachwycali wyglądem, owijali
sobie ofiarę wokół palca, a potem…
Nie chciał
o tym myśleć. I tak naprawdę nie potrafił.
Zachowujesz się gorzej niż te dzieciaki, które
myślą, że organizacja to przede wszystkim wymachiwanie kołkami.
Prychnął w odpowiedzi
na tę myśl. Zawsze z politowaniem patrzył na nowych, którym chyba się
wydawało, że to faktycznie zabawa – tak długo aż na własnej skórze nie
przekonali się, że igranie z nieśmiertelnymi to bardzo, ale to bardzo zły
pomysł. Tak naprawdę rozumieli wyłącznie ci, którym już raz załamało się życie z winy
istot, które kryły się w mroku. To było okrutne, ale prawdziwe. Dopiero
mierząc się z tragedią i brakiem sensownych odpowiedzi, człowiek
zaczynał bardziej świadomie spoglądać na otaczający go świat. Ulrich miał wrażenie,
że za każdym najlepszym, najbardziej bezwzględnym łowcą, kryła się jakaś
bolesna strata.
Więc co ta dziewczyna robi w twoim domu?
Zacisnął
usta. Nie był młodziakiem, a tym bardziej nie uważał siebie za naiwnego –
zazwyczaj, bo od chwili, w której Leana wypadła mu przed auto, zachowywał
się jak kompletny idiota. Miał problem z tym, by się zdystansować, choć robił
to przez tyle czasu. Chciał usprawiedliwić się tym, że już od dłuższego czasu
nie chciał mieć nic wspólnego z organizacją, zwłaszcza odkąd Nick wrócił i zaczął
gonić za zemstą, ale…
Bezwiednie
poderwał się na równe nogi. Chwilę krążył po małym pokoiku, zanim zdecydował
się przystanąć przy kuchennym, zastawionym naczyniami blacie. Jego palce samoistnie
zacisnęły się na szyjce niemalże całkowicie opróżnionej butelki wina, a chwilę
później haustem dopił końcówkę. To nie tak, że upijał się nałogowo, zwłaszcza że
głowę od zawsze miał słabą – o wiele zbyt słabą, można by powiedzieć. Samo
wino otworzył zaledwie dwa dni wcześniej, a jego stan zawdzięczał przede wszystkim
temu, że przypadkiem zdążył je potrącić i wylać cześć zawartości. I nie,
zdecydowanie nie był z tego powodu zadowolony.
Skrzywił
się, bynajmniej nie uspokojony. To, że musiał się napić, wydawało mu się w pełni
uzasadnione. Kto w takiej sytuacji by nie musiał? Z drugiej strony,
upijanie się, gdy pod opieką miał przerażoną, panikującą dziewczynę, nie
brzmiało jak najlepszy pomysł na świecie, ale…
Pod
opieką? Właściwie dlaczego miałby?
Potrząsnął
głową, coraz bardziej sfrustrowany. Nie wiedział, co robić i to
doprowadzało go do szału. To, że nie potrafił spojrzeć na dziewczynę jak na
bestię, którą przecież była, tym bardziej.
Nogi same
poniosły go z powrotem do sypialni. Leana spała, zwinięta ciasno na jego
łóżku. Miedziane loki opadły jej na twarz, niemalże całkowicie ją przysłaniając.
Ulrich mimochodem pomyślał, że powinien pomóc jej się umyć i przebrać w rzeczy,
które dla niej kupił, ale to wcale nie było takie proste. Płacząc i dosłownie
krztusząc się łzami, nie wyglądała na zdolną, by doprowadzić się do porządku.
To, by sam ją zaprowadził, a potem pomógł wziąć prysznic… nie wchodziło w grę.
Tak czy
siak, Leana zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto mógłby kogokolwiek
skrzywdzić. Była blada, wymęczona i sprawiała wrażenie chorej, chociaż nie
miał pojęcia, czy to w przypadku istoty nieśmiertelnej możliwe. Z drugiej
strony, ta dziewczyna wydawała się bardzo ludzka, cokolwiek to oznaczało.
Właśnie ta człowiecza strona jej natury okazała się swoistą pułapką – czymś,
czego Ulrich nie potrafił zignorować i co doprowadzało go do szału za
każdym razem, gdy przyłapywał się na gorączkowym zastanawianiu nad tym, w jaki
sposób mógłby jej pomóc.
Tyle że
coś musiał zrobić. Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale…
Nawet nie
drgnęła, kiedy nachylił się nad nią, wciąż przysłuchując urywanemu oddechowi.
Było w nim coś, co go niepokoiło, zresztą jak i w sposobie, w jaki
się kuliła, ciasno obejmując ramionami. Przypominała mu spłoszone, przerażone
zwierzątko, które nawet we śnie szukało drogi ucieczki.
– I co
ja mam z tobą zrobić? – mruknął przez przekonania. Zawahał się, po czym
jednak zdecydował się odgarnąć jej włosy z twarzy, przy okazji muskając
palcami policzek dziewczyny. A potem wzdrygnął się i w popłochu
cofnął, dosłownie jak oparzony. – Co ci jest? Masz gorączkę? – wyrwało mu się.
Cholera,
to w ogóle było możliwe? Takie istoty chorowały? To brzmiało jak marny
żart, ale tylko taki wniosek przychodził mu do głowy, gdy myślał o jej
zachowaniu i tym, co zauważył teraz. Była ciepła – o wiele bardziej
niż wtedy, gdy przywiózł ją do mieszkania. Nie potrzebował termometru, by dojść
do wniosku, że coś było nie tak i to w stopniu wystarczającym, by go
zaalarmować. Gdyby zaobserwował coś podobnego u człowieka…
Ale ona ni
nie była, tak? Może to było normalne, ale…
– Leano?
W gruncie
rzeczy nie oczekiwał odpowiedzi. Chciał wierzyć, że to po prostu środek, który
sam jej podał, ale i ta myśl go nie uspokoiła. W zasadzie co mu
strzeliło do głowy? Jeśli do tego wszystkiego ją otruł…
No to co?
Nie
potrafił odpowiedzieć. Wiedział jedynie, że obojętność, płynąca z tego
pytania, rozdrażniła go jeszcze bardziej.
Raz
jeszcze spojrzał na bladą twarz dziewczyny, po czym w pośpiechu wycofał
się z powrotem do aneksu. Oparł się plecami o ścianę, w milczeniu
spoglądając w przestrzeń. Gorączkowo zastanawiał się nad tym, co robić,
pewien tylko jednego: ona nie mogła tak po prostu zostać w jego sypialni,
zwłaszcza jeśli jej coś dolegało. Ba! W ogóle nie wyobrażał sobie
zostawienia jej w mieszkaniu, ale…
– Niech to
szlag – wymamrotał, przez chwilę mając ochotę przywalić głową w ścianę.
Nie zrobił
tego. W zamian sięgnął do kieszeni, by po chwili zacząć kląć na czym świat
stoi, gdy uprzytomnił sobie, że nie zabrał telefonu. Komórka została w samochodzie,
gdzie porzucił ją po tym, jak już prawie dostał szału przez kierunek, który
przybrała rozmowa z Nickiem.
Wystarczyła
mu chwila na podjęcie decyzji. W duchu modląc się o to, by Leana nie
obudziła się pod jego nieobecność, wypadł z mieszkania, nawet nie trudząc
się ubieraniem kurtki. Panujący na zewnątrz chłód nieco go otrzeźwił, w końcu
pomagając się uspokoić, ale Ulrich i tak czuł się dziwnie, kiedy już
zabrał telefon i wrócił na klatkę. Jeszcze na schodach zaczął przeglądać listę
kontaktów, bezmyślnie wodząc wzrokiem po kolejnych imionach i próbując
podjąć jakąkolwiek decyzję. Przez chwilę zawahał się przy numerze Liz, ale
prawie natychmiast przewinął listę dalej, nie wyobrażając sobie, że miałby ją w to
mieszać – i to nawet mimo tego, że tymczasowo z wampirami miała
więcej wspólnego niż on.
Dotarł do
końca, po czym przewinął kontakty raz jeszcze – szybciej, bez większego
zainteresowania. Prawie nie zauważył tego, że dotarł pod drzwi do mieszkania,
machinalnie zaciskając dłoń na klamce. Na moment zamarł, chwilę jeszcze wpatrując
w ekran – i to tak długo, że obraz zaczął rozmazywać mu się przed
oczami.
A potem w końcu
wybrał numer, który wzbudził w nim największe zainteresowanie. Może
oszalał, ale…
Jenna
odebrała po zaledwie dwóch sygnałach.
– Nie
wierzę – oznajmiła już na wstępie, nawet nie dając mu dojść do słowa. Aż za
dobrze znał ten ton – zbyt bezpośredni i na swój sposób rozgoryczony. Och,
no i najwyraźniej była na niego zła. – Czego znów potrzebujesz?
– Skąd
pomysł, że ja…? – zaczął, ale nie dała mu dokończyć.
– Ulrich,
kochany, zawsze dzwonisz, kiedy czegoś potrzebujesz – oznajmiła bez ogródek. – Chociaż
nie, cofam. Ostatnim razem zadzwoniłeś z życzeniami. Wielkanocnymi, bo na wigilię
się nie doczekałam.
To
zamknęło mu usta. Owszem, nie rozmawiali od dawna, ale do tej pory nie był tego
świadom. Jakkolwiek by jednak nie było, pretensje Jenny wydawały się uzasadnione.
– Miałem…
– Dużo
pracy. Wyjazd służbowy. Ważną sprawę. – Kobieta westchnęła przeciągle. – Tak,
wiem. Znam już te wymówki na pamięć.
– To nie
są wymówki – mruknął bez przekonania.
Parsknęła w odpowiedzi.
Skrzywił się, bynajmniej nie zaskoczony tym, że mu nie uwierzyła. W gruncie
rzeczy sam nie był pewien, dlaczego za każdym razem ciągnął tę szopkę. Jenna
wiedziała swoje – w tym również to, że od śmierci Laryssy, bardzo
niechętnie kontaktował się z bliskimi żony.
–
Oczywiście. – W głosie szwagierki pobrzmiewała przede wszystkim ironia. –
Jak sobie chcesz. Więc cóż to za zaszczyt mnie spotkał, skoro tak nagle dzwonisz?
Całkowicie bezinteresownie, jak mniemam?
Zawahał się,
przez chwilę świadom wyłącznie narastających wyrzutów sumienia. Nerwowo
zacisnął palce wokół komórki, palec trzymając nad czerwoną słuchawką. Czuł, że
powinien się rozłączyć – powiedzieć coś względnie miłego, a potem
zakończyć połączenie, choć raz sprawiając wrażenie kogoś, kto dostrzegał ludzi
nie tylko wtedy, gdy miał jakiś interes.
Sęk w tym,
że to nie było takie proste. Ulrich z kolei nie robił tego tylko dla
siebie.
– Mam…
kłopoty – przyznał w końcu. – Przepraszam, Jenn.
Usłyszał
jej przeciągłe westchnienie. Mógł niemal wyobrazić sobie grymas, który
wykrzywił jej twarz i sposób, w jaki najpewniej przycisnęła dłoń co czoła.
Odpowiedziała
mu cisza. Gdyby nie to, że wciąż słyszał oddech swojej rozmówczyni, doszedłby
do wniosku, że zakończyła połączenie.
– Jestem u siebie.
Przyjedziesz? – zapytał wprost, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne
słowa. – Tylko się nie martw, ale potrzebuję lekarza. I to nie dla siebie.
– Ulrich…
– Pogadamy
na miejscu. Proszę – przerwał, nie zamierzając dać za wygraną. – To dość ważne,
okej? Gdybym mógł, załatwiłbym to inaczej, ale jesteś jedyną osobą, której mogę
zaufać.
Zamarł w oczekiwaniu
na odpowiedź. Oczami wyobraźni niemalże widział bladą twarz Jenny – jej
ściągnięte usta, uniesione brwi i przenikliwe spojrzenie bystrych,
ciemnych oczu. Podejrzewał, że gdyby rozmawiali w cztery oczy, dosłownie
by go stłamsiła. Kiedy się denerwowała, lepiej było zejść jej z oczu i to
najlepiej tak szybko, jak to możliwe.
Miał
wrażenie, że minęły długie godziny, zanim kobieta w końcu zdecydowała się
odezwać.
– Nie wiem
w co się wplątałeś, ale to brzmi źle – oznajmiła spiętym tonem. –
Przyjadę, ale… Och, skoro to nie ty potrzebujesz pomocy, to kto?
– Wyjaśnię
ci na miejscu – powtórzył z naciskiem. – To nie jest rozmowa na telefon, więc…
– Cudownie
się zapowiada. A ja muszę wiedzieć na czym stoję – zniecierpliwiła się. –
Nie jestem cudotwórcą, jasne? Jeśli komuś coś się stało, powinieneś zgłosić się
do szpitala, a nie do mnie. Nie wierzę, że akurat tobie muszę to
tłumaczyć.
– Gdybym
mógł zgłosić się z nią do szpitala, nie rozmawialibyśmy – zniecierpliwił
się.
Dopiero po
chwili uprzytomnił sobie pełen wydźwięk swoich słów. Przez chwilę znów miał
ochotę przeprosić Jennę, ale powstrzymał się, podejrzewając, że to i tak
niczego by nie zmieniło. Teraz zresztą istniały ważniejsze priorytety.
– Więc
powiedz mi jeszcze jedną rzecz. – Do głosu jego rozmówczynie wkradło się
wahanie. W tamtej chwili nie brzmiała na rozeźloną, ale przede wszystkim
spiętą. – Czy to coś… związanego z… tymi
rzeczami?
Ulrich ze świstem
wypuścił powietrze. W końcu zdecydował się wrócić do mieszkania, nagle uświadamiając
sobie, że jak skończony idiota tkwił na klatce schodowej, wciąż trzymając dłoń
na klamce. Od progu powitał go spokój, co mimo wszystko uznał za dobry znak, bo
wszystko wskazywało na to, że Leana wciąż spała.
– A jak
sądzisz? – zapytał, mimowolnie zniżając głos do szeptu. Nie miało znaczenia, że
istniała dość mała szansa, by ktokolwiek usłyszał jego rozmowę z Jenną.
Po drugiej
stronie zapanowała wymowna cisza.
– Będę za
godzinę.
Tylko na
tyle się zdobyła. Zaraz po tym połączenie ostatecznie zostało przerwane, ale
Ulrich i tak tkwił w miejscu, nie od razu decydując się odłożyć
telefon.
Nie miał
pewności czy wciąganie we wszystko Jenny było dobrym pomysłem. Co prawda była
jedyną osobą, którą mógł zaangażować, zwłaszcza że była lekarzem, ale to i tak
wydawało się niewłaściwe. Nie miało znaczenia, że pozostawała świadoma tego, w co
się wplątał – organizacji i świata, o którym zwykły śmiertelnik nie
powinien mieć pojęcia. W gruncie rzeczy Ulrich obawiał się, że to miało wszystko
skomplikować, zwłaszcza że nie zdradził szwagierce wszystkiego. Odpowiedź na
pytanie, które mu zadała, można było zinterpretować na naprawdę wiele sposób i szczerze
wątpił, by Jennie przyszło do głowy, że mógłby przygarnąć pod swój dach wystraszoną
nieśmiertelną. Podejrzewał, że raczej była przekonana, że ściągał ją do ofiary
wampira – kogoś, kogo obrażenia wzbudziłyby zbyt wiele wątpliwości, gdy tak po
prostu pojechał z nią do szpitala.
Nerwowo
zacisnął dłonie w pieści. Prawda była taka, że Jenna miała dość powodów,
by odmówić mu pomocy. W gruncie rzeczy właśnie tego się spodziewał – tego,
że wprost oznajmi mu, że oszalał. Nie zamierzał pozwolić na to, by Leanie stała
się krzywda, ale…
Zostawił
komórkę na szafce przy drzwiach, po czym w pośpiechu wrócił do pokoju, w którym
spała dziewczyna. Nawet gdyby Jenna się zgodziła, co mieliby zrobić z Leaną?
Ta dziewczyna wydawała się obawiać wszystkiego i wszystkich wokół, a Ulrich
mógł tylko zgadywać, w jakikolwiek sposób miała zareagować na obecność jakiejkolwiek
innej osoby – i to nawet takiej, która chciała jej pomóc.
Zdecydowanie
upadł na głowę i dostrzegał to coraz wyraźniej, dosłownie na każdym kroku.
Problem polegał na tym, że nawet z tą świadomością nie potrafił zmusić się
do tego, by się wycofać.
Nie miał pojęcia jak długo niespokojnie
krążył po mieszkaniu, bezskutecznie próbując znaleźć sobie zajęcie. W myślach
układał scenariusze ewentualnej rozmowy z Jenną, ale za każdym razem czuł się
jak kompletny idiota, próbujący wytłumaczyć drugiej osobie coś, co nie miało
sensu. „Hej, wiesz, w sypialni mam prawie na pewno chorą pół-wampirzycę.
Zerkniesz na nią? Obiecuję, że nie gryzie, bo na tę chwilę największą sympatią
darzy butelkę z mineralną!”. Nie, to zdecydowanie nie brzmiało jak
sensowne, choć po części uspokajające wyjaśnienie.
Leana
wciąż spała, ale nie był pewien czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Właściwie sam nie potrafił stwierdzić, który scenariusz niepokoił go bardziej –
to, że miałaby być przytomna, kiedy przyjedzie Jenna, czy może… obudzić się w trakcie,
gdyby jednak mieli zacząć się kłócić. Jak znał szwagierkę, dość prawdopodobne
były latające talerze i wszystko to, co wpadłoby jej w ręce. Tak czy
siak, szczerze wątpił, by taka pobudka odpowiadała komuś, kto już i tak
nie wiedział, co działo się wokół niego.
Omal nie
wyszedł z siebie, kiedy w całym mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do
drzwi. W pośpiechu dopadł do wejścia, nie pierwszy raz mając wrażenie, że
szwagierka z premedytacją uwiesiła się na przycisku. Otworzył drzwi w zdecydowanie
zbyt gwałtowny sposób, w następnej sekundzie niemalże siłą wciągając zaskoczoną
kobietę do środka.
– Obudzisz
ją – wycedził przez zaciśnięte zęby, a Jenna spojrzała na niego w przenikliwy,
pytający sposób.
– Okej, więc
jest poważnie. Wyglądasz… – Urwała, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
Nerwowym gestem poprawiła przewieszoną przez ramię torbę. – Co się dzieje? –
zapytała cicho, co mimo wszystko przyjął z ulgą. Krzyki były zbędne.
Nie odpowiedział
od razu, w pierwszej kolejności starannie zamykając za sobą drzwi. Z uporem
nie patrzył na Jennę, choć wiedział, że ta obserwowała jego. Śledziła każdy
jego ruch, milcząca, zmartwiona i bardzo poważna.
– Dzięki,
że przyjechałaś – mruknął, a kobieta prychnęła, bynajmniej nieusatysfakcjonowana
taką odpowiedzią.
–
Nastraszyłeś mnie i jeszcze się dziwisz? Co się stało? – ponagliła,
momentalnie tracąc cierpliwość. Wzdrygnął się, kiedy chwyciła go za ramię, nie pozostawiając
innego wyboru, jak tylko na nią spojrzeć. – Kim mam się zająć? Jak źle to
wygląda? Do cholery…
– Tylko
się nie denerwuj, okej?
Spojrzała
na niego w sposób, który jednoznacznie dał mu do zrozumienia, że nie miał
co liczyć na spokój z jej strony. Jej twarzy wykrzywił grymas, uwydatniając
znaczące ją zmarszczki. Nie widział jej od dawna, ale i tak uważał, że
trzymała się dobrze jak na kogoś, kto czterdzieste urodziny miał już od
dłuższego czasu za sobą. Miała ładne, zdecydowane rysy twarz i wciąż
zachwycające głęboką czernią, sięgające połowy pleców lśniące włosy, w tamtej
chwili spięte w luźny kok. Ciemne oczy dosłownie go przenikały, bystre i skupione,
a przy tym tak różne od jasnoniebieskich tęczówek Laryssy.
Ulrich z wolna
wypuścił powietrze, próbując się uspokoić. Pod wieloma względami Jenna i Lyssa
były do siebie podobne, może właśnie poza oczami… I charakterem. Tak było
lepiej, bo inaczej już dawno by oszalał, co jakiś czas mimo wszystko mając
kontakt ze szwagierką.
– W porządku…
Leana śpi, więc przynajmniej to miej na uwadze, okej? Nie chcę jej budzić, póki
nie będzie potrzeby – wyjaśnił, starannie dobierając słowa.
– Tylko
bez takich – obruszyła się Jenna. – Mogę mieć cię za bezdusznego, egoistycznego
dupka, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mam serca. Zwłaszcza że tu nie chodzi o ciebie,
tak?
– Powiedz
mi to, kiedy już wszystko ci wyjaśnię – zaproponował, siląc się na blady
uśmiech. – Pewnie uznasz, że zwariowałem, ale… Cóż, to trochę skomplikowane.
– Nie pocieszyłeś
mnie.
Zdecydowanie
nie miał takiego zamiaru. Wciąż zmieszany, chwycił szwagierkę za ramię i pociągnął
w głąb mieszkania. Zauważył, że skrzywiła się na widok stosów papierów i ogólnego
chaosu.
– Tak,
chodzi o organizację – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. – Ostatnio
trochę w tym siedziałem, ale… Och, sama wiesz czemu.
– Emma…
Nieznacznie
skinął głową. Jego przyjaźń z matką Liz była czymś, czego nigdy nie
ukrywał.
– Ale nie o to
teraz chodzi. I nie o Elizabeth, na całe szczęście – dodał, widząc że
Jenna otwiera usta. – To… ktoś inny, ale błagam, nie oceniaj mnie. I nie
rób niczego głupiego.
– A co
to niby miało…?
Nie miała
okazji, żeby dokończyć. Oboje jak na zawołanie wyprostowali się i zwrócili
ku drobnej, przestraszonej postaci, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wytoczyła
się z sypialni.
Jenna
zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz