9 kwietnia 2019

Dwieście sześćdziesiąt pięć

Ulrich
Jasna cholera, jasna cholera, jasna… cholera…
Sytuacja była absurdalna – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Jak inaczej miał wytłumaczyć to, że… Cóż, najpewniej oszalał? Nic sensowniejszego nie przychodziło mu do głowy.
Ciężko opadł na kanapę, przy okazji zrzucając zalegające na krawędzi papiery. Nawet nie zwrócił na to uwagi, choć – o ile dobrze pamiętał – część tych dokumentów miała być mu później potrzebna. Podejrzewał, że za jakiś czas miał skończyć się dokładnie tak jak zawsze, czyli na panicznych poszukiwaniach rzeczy, które powinien zabrać do pracy. A potem równie panicznym szukaniu wymówki na usprawiedliwienie spóźnienia, choć te już tak naprawdę nikogo nie dziwiły.
W tamtej chwili nie miał do tego głowy. Na moment zamarł, po czym z przeciągłym westchnieniem ukrył twarz w dłoniach, skupiony przede wszystkim na miarowym chwytaniu powietrza. Dobry Boże, jednak oszalał. Czuł to wyraźniej z każdą kolejną sekundą, w miarę jak podświadomie nasłuchiwał cichego, nieco urywanego oddechu, dochodzącego z sypialni.
Udało mu się przenieść Leanę do pokoju i zostawić na materacu. Nie sądził, że podsunięcie jej środka uspokajającego zadziała, a tym bardziej że dziewczyna zechce go przyjąć, ale to nie było ważne. Liczyło się, że już nie histeryzowała, choć kiedy Ulrich otrząsnął się na tyle, by zdecydować się wziąć ją na ręce, wciąż wydawała mu się niespokojna. Na dodatek sprawiała wrażenie bardzo kruchej, drobnej i zdecydowanie nie sprawiającej wrażenia kogoś, kto przy pierwszej okazji mógłby rzucić mu się do gardła. I najwyraźniej źle się czuła, bo co innego miał sądzić o tym, że przy pierwszej okazji wylądowała cała zapłakana w łazience, walcząc z mdłościami?
Potrząsnął głową. W ogóle nie powinno jej tutaj być. Nie mógł udawać, że wierzy, że miał przy sobie człowieka – był na to zbyt świadom, by pozwolić zamydlić sobie oczy. Ta dziewczyna z równym powodzeniem mogła zamienić się w bezwzględną maszynę do zabijania, gotową wymordować cale miasto, jeśli dać jej po temu okazję. A nieśmiertelni tak działali, prawda? Zachwycali wyglądem, owijali sobie ofiarę wokół palca, a potem…
Nie chciał o tym myśleć. I tak naprawdę nie potrafił.
Zachowujesz się gorzej niż te dzieciaki, które myślą, że organizacja to przede wszystkim wymachiwanie kołkami.
Prychnął w odpowiedzi na tę myśl. Zawsze z politowaniem patrzył na nowych, którym chyba się wydawało, że to faktycznie zabawa – tak długo aż na własnej skórze nie przekonali się, że igranie z nieśmiertelnymi to bardzo, ale to bardzo zły pomysł. Tak naprawdę rozumieli wyłącznie ci, którym już raz załamało się życie z winy istot, które kryły się w mroku. To było okrutne, ale prawdziwe. Dopiero mierząc się z tragedią i brakiem sensownych odpowiedzi, człowiek zaczynał bardziej świadomie spoglądać na otaczający go świat. Ulrich miał wrażenie, że za każdym najlepszym, najbardziej bezwzględnym łowcą, kryła się jakaś bolesna strata.
Więc co ta dziewczyna robi w twoim domu?
Zacisnął usta. Nie był młodziakiem, a tym bardziej nie uważał siebie za naiwnego – zazwyczaj, bo od chwili, w której Leana wypadła mu przed auto, zachowywał się jak kompletny idiota. Miał problem z tym, by się zdystansować, choć robił to przez tyle czasu. Chciał usprawiedliwić się tym, że już od dłuższego czasu nie chciał mieć nic wspólnego z organizacją, zwłaszcza odkąd Nick wrócił i zaczął gonić za zemstą, ale…
Bezwiednie poderwał się na równe nogi. Chwilę krążył po małym pokoiku, zanim zdecydował się przystanąć przy kuchennym, zastawionym naczyniami blacie. Jego palce samoistnie zacisnęły się na szyjce niemalże całkowicie opróżnionej butelki wina, a chwilę później haustem dopił końcówkę. To nie tak, że upijał się nałogowo, zwłaszcza że głowę od zawsze miał słabą – o wiele zbyt słabą, można by powiedzieć. Samo wino otworzył zaledwie dwa dni wcześniej, a jego stan zawdzięczał przede wszystkim temu, że przypadkiem zdążył je potrącić i wylać cześć zawartości. I nie, zdecydowanie nie był z tego powodu zadowolony.
Skrzywił się, bynajmniej nie uspokojony. To, że musiał się napić, wydawało mu się w pełni uzasadnione. Kto w takiej sytuacji by nie musiał? Z drugiej strony, upijanie się, gdy pod opieką miał przerażoną, panikującą dziewczynę, nie brzmiało jak najlepszy pomysł na świecie, ale…
Pod opieką? Właściwie dlaczego miałby?
Potrząsnął głową, coraz bardziej sfrustrowany. Nie wiedział, co robić i to doprowadzało go do szału. To, że nie potrafił spojrzeć na dziewczynę jak na bestię, którą przecież była, tym bardziej.
Nogi same poniosły go z powrotem do sypialni. Leana spała, zwinięta ciasno na jego łóżku. Miedziane loki opadły jej na twarz, niemalże całkowicie ją przysłaniając. Ulrich mimochodem pomyślał, że powinien pomóc jej się umyć i przebrać w rzeczy, które dla niej kupił, ale to wcale nie było takie proste. Płacząc i dosłownie krztusząc się łzami, nie wyglądała na zdolną, by doprowadzić się do porządku. To, by sam ją zaprowadził, a potem pomógł wziąć prysznic… nie wchodziło w grę.
Tak czy siak, Leana zdecydowanie nie wyglądała jak ktoś, kto mógłby kogokolwiek skrzywdzić. Była blada, wymęczona i sprawiała wrażenie chorej, chociaż nie miał pojęcia, czy to w przypadku istoty nieśmiertelnej możliwe. Z drugiej strony, ta dziewczyna wydawała się bardzo ludzka, cokolwiek to oznaczało. Właśnie ta człowiecza strona jej natury okazała się swoistą pułapką – czymś, czego Ulrich nie potrafił zignorować i co doprowadzało go do szału za każdym razem, gdy przyłapywał się na gorączkowym zastanawianiu nad tym, w jaki sposób mógłby jej pomóc.
Tyle że coś musiał zrobić. Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale…
Nawet nie drgnęła, kiedy nachylił się nad nią, wciąż przysłuchując urywanemu oddechowi. Było w nim coś, co go niepokoiło, zresztą jak i w sposobie, w jaki się kuliła, ciasno obejmując ramionami. Przypominała mu spłoszone, przerażone zwierzątko, które nawet we śnie szukało drogi ucieczki.
– I co ja mam z tobą zrobić? – mruknął przez przekonania. Zawahał się, po czym jednak zdecydował się odgarnąć jej włosy z twarzy, przy okazji muskając palcami policzek dziewczyny. A potem wzdrygnął się i w popłochu cofnął, dosłownie jak oparzony. – Co ci jest? Masz gorączkę? – wyrwało mu się.
Cholera, to w ogóle było możliwe? Takie istoty chorowały? To brzmiało jak marny żart, ale tylko taki wniosek przychodził mu do głowy, gdy myślał o jej zachowaniu i tym, co zauważył teraz. Była ciepła – o wiele bardziej niż wtedy, gdy przywiózł ją do mieszkania. Nie potrzebował termometru, by dojść do wniosku, że coś było nie tak i to w stopniu wystarczającym, by go zaalarmować. Gdyby zaobserwował coś podobnego u człowieka…
Ale ona ni nie była, tak? Może to było normalne, ale…
– Leano?
W gruncie rzeczy nie oczekiwał odpowiedzi. Chciał wierzyć, że to po prostu środek, który sam jej podał, ale i ta myśl go nie uspokoiła. W zasadzie co mu strzeliło do głowy? Jeśli do tego wszystkiego ją otruł…
No to co?
Nie potrafił odpowiedzieć. Wiedział jedynie, że obojętność, płynąca z tego pytania, rozdrażniła go jeszcze bardziej.
Raz jeszcze spojrzał na bladą twarz dziewczyny, po czym w pośpiechu wycofał się z powrotem do aneksu. Oparł się plecami o ścianę, w milczeniu spoglądając w przestrzeń. Gorączkowo zastanawiał się nad tym, co robić, pewien tylko jednego: ona nie mogła tak po prostu zostać w jego sypialni, zwłaszcza jeśli jej coś dolegało. Ba! W ogóle nie wyobrażał sobie zostawienia jej w mieszkaniu, ale…
– Niech to szlag – wymamrotał, przez chwilę mając ochotę przywalić głową w ścianę.
Nie zrobił tego. W zamian sięgnął do kieszeni, by po chwili zacząć kląć na czym świat stoi, gdy uprzytomnił sobie, że nie zabrał telefonu. Komórka została w samochodzie, gdzie porzucił ją po tym, jak już prawie dostał szału przez kierunek, który przybrała rozmowa z Nickiem.
Wystarczyła mu chwila na podjęcie decyzji. W duchu modląc się o to, by Leana nie obudziła się pod jego nieobecność, wypadł z mieszkania, nawet nie trudząc się ubieraniem kurtki. Panujący na zewnątrz chłód nieco go otrzeźwił, w końcu pomagając się uspokoić, ale Ulrich i tak czuł się dziwnie, kiedy już zabrał telefon i wrócił na klatkę. Jeszcze na schodach zaczął przeglądać listę kontaktów, bezmyślnie wodząc wzrokiem po kolejnych imionach i próbując podjąć jakąkolwiek decyzję. Przez chwilę zawahał się przy numerze Liz, ale prawie natychmiast przewinął listę dalej, nie wyobrażając sobie, że miałby ją w to mieszać – i to nawet mimo tego, że tymczasowo z wampirami miała więcej wspólnego niż on.
Dotarł do końca, po czym przewinął kontakty raz jeszcze – szybciej, bez większego zainteresowania. Prawie nie zauważył tego, że dotarł pod drzwi do mieszkania, machinalnie zaciskając dłoń na klamce. Na moment zamarł, chwilę jeszcze wpatrując w ekran – i to tak długo, że obraz zaczął rozmazywać mu się przed oczami.
A potem w końcu wybrał numer, który wzbudził w nim największe zainteresowanie. Może oszalał, ale…
Jenna odebrała po zaledwie dwóch sygnałach.
– Nie wierzę – oznajmiła już na wstępie, nawet nie dając mu dojść do słowa. Aż za dobrze znał ten ton – zbyt bezpośredni i na swój sposób rozgoryczony. Och, no i najwyraźniej była na niego zła. – Czego znów potrzebujesz?
– Skąd pomysł, że ja…? – zaczął, ale nie dała mu dokończyć.
– Ulrich, kochany, zawsze dzwonisz, kiedy czegoś potrzebujesz – oznajmiła bez ogródek. – Chociaż nie, cofam. Ostatnim razem zadzwoniłeś z życzeniami. Wielkanocnymi, bo na wigilię się nie doczekałam.
To zamknęło mu usta. Owszem, nie rozmawiali od dawna, ale do tej pory nie był tego świadom. Jakkolwiek by jednak nie było, pretensje Jenny wydawały się uzasadnione.
– Miałem…
– Dużo pracy. Wyjazd służbowy. Ważną sprawę. – Kobieta westchnęła przeciągle. – Tak, wiem. Znam już te wymówki na pamięć.
– To nie są wymówki – mruknął bez przekonania.
Parsknęła w odpowiedzi. Skrzywił się, bynajmniej nie zaskoczony tym, że mu nie uwierzyła. W gruncie rzeczy sam nie był pewien, dlaczego za każdym razem ciągnął tę szopkę. Jenna wiedziała swoje – w tym również to, że od śmierci Laryssy, bardzo niechętnie kontaktował się z bliskimi żony.
– Oczywiście. – W głosie szwagierki pobrzmiewała przede wszystkim ironia. – Jak sobie chcesz. Więc cóż to za zaszczyt mnie spotkał, skoro tak nagle dzwonisz? Całkowicie bezinteresownie, jak mniemam?
Zawahał się, przez chwilę świadom wyłącznie narastających wyrzutów sumienia. Nerwowo zacisnął palce wokół komórki, palec trzymając nad czerwoną słuchawką. Czuł, że powinien się rozłączyć – powiedzieć coś względnie miłego, a potem zakończyć połączenie, choć raz sprawiając wrażenie kogoś, kto dostrzegał ludzi nie tylko wtedy, gdy miał jakiś interes.
Sęk w tym, że to nie było takie proste. Ulrich z kolei nie robił tego tylko dla siebie.
– Mam… kłopoty – przyznał w końcu. – Przepraszam, Jenn.
Usłyszał jej przeciągłe westchnienie. Mógł niemal wyobrazić sobie grymas, który wykrzywił jej twarz i sposób, w jaki najpewniej przycisnęła dłoń co czoła.
Odpowiedziała mu cisza. Gdyby nie to, że wciąż słyszał oddech swojej rozmówczyni, doszedłby do wniosku, że zakończyła połączenie.
– Jestem u siebie. Przyjedziesz? – zapytał wprost, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Tylko się nie martw, ale potrzebuję lekarza. I to nie dla siebie.
– Ulrich…
– Pogadamy na miejscu. Proszę – przerwał, nie zamierzając dać za wygraną. – To dość ważne, okej? Gdybym mógł, załatwiłbym to inaczej, ale jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
Zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź. Oczami wyobraźni niemalże widział bladą twarz Jenny – jej ściągnięte usta, uniesione brwi i przenikliwe spojrzenie bystrych, ciemnych oczu. Podejrzewał, że gdyby rozmawiali w cztery oczy, dosłownie by go stłamsiła. Kiedy się denerwowała, lepiej było zejść jej z oczu i to najlepiej tak szybko, jak to możliwe.
Miał wrażenie, że minęły długie godziny, zanim kobieta w końcu zdecydowała się odezwać.
– Nie wiem w co się wplątałeś, ale to brzmi źle – oznajmiła spiętym tonem. – Przyjadę, ale… Och, skoro to nie ty potrzebujesz pomocy, to kto?
– Wyjaśnię ci na miejscu – powtórzył z naciskiem. – To nie jest rozmowa na telefon, więc…
– Cudownie się zapowiada. A ja muszę wiedzieć na czym stoję – zniecierpliwiła się. – Nie jestem cudotwórcą, jasne? Jeśli komuś coś się stało, powinieneś zgłosić się do szpitala, a nie do mnie. Nie wierzę, że akurat tobie muszę to tłumaczyć.
– Gdybym mógł zgłosić się z nią do szpitala, nie rozmawialibyśmy – zniecierpliwił się.
Dopiero po chwili uprzytomnił sobie pełen wydźwięk swoich słów. Przez chwilę znów miał ochotę przeprosić Jennę, ale powstrzymał się, podejrzewając, że to i tak niczego by nie zmieniło. Teraz zresztą istniały ważniejsze priorytety.
– Więc powiedz mi jeszcze jedną rzecz. – Do głosu jego rozmówczynie wkradło się wahanie. W tamtej chwili nie brzmiała na rozeźloną, ale przede wszystkim spiętą. – Czy to coś… związanego z… tymi rzeczami?
Ulrich ze świstem wypuścił powietrze. W końcu zdecydował się wrócić do mieszkania, nagle uświadamiając sobie, że jak skończony idiota tkwił na klatce schodowej, wciąż trzymając dłoń na klamce. Od progu powitał go spokój, co mimo wszystko uznał za dobry znak, bo wszystko wskazywało na to, że Leana wciąż spała.
– A jak sądzisz? – zapytał, mimowolnie zniżając głos do szeptu. Nie miało znaczenia, że istniała dość mała szansa, by ktokolwiek usłyszał jego rozmowę z Jenną.
Po drugiej stronie zapanowała wymowna cisza.
– Będę za godzinę.
Tylko na tyle się zdobyła. Zaraz po tym połączenie ostatecznie zostało przerwane, ale Ulrich i tak tkwił w miejscu, nie od razu decydując się odłożyć telefon.
Nie miał pewności czy wciąganie we wszystko Jenny było dobrym pomysłem. Co prawda była jedyną osobą, którą mógł zaangażować, zwłaszcza że była lekarzem, ale to i tak wydawało się niewłaściwe. Nie miało znaczenia, że pozostawała świadoma tego, w co się wplątał – organizacji i świata, o którym zwykły śmiertelnik nie powinien mieć pojęcia. W gruncie rzeczy Ulrich obawiał się, że to miało wszystko skomplikować, zwłaszcza że nie zdradził szwagierce wszystkiego. Odpowiedź na pytanie, które mu zadała, można było zinterpretować na naprawdę wiele sposób i szczerze wątpił, by Jennie przyszło do głowy, że mógłby przygarnąć pod swój dach wystraszoną nieśmiertelną. Podejrzewał, że raczej była przekonana, że ściągał ją do ofiary wampira – kogoś, kogo obrażenia wzbudziłyby zbyt wiele wątpliwości, gdy tak po prostu pojechał z nią do szpitala.
Nerwowo zacisnął dłonie w pieści. Prawda była taka, że Jenna miała dość powodów, by odmówić mu pomocy. W gruncie rzeczy właśnie tego się spodziewał – tego, że wprost oznajmi mu, że oszalał. Nie zamierzał pozwolić na to, by Leanie stała się krzywda, ale…
Zostawił komórkę na szafce przy drzwiach, po czym w pośpiechu wrócił do pokoju, w którym spała dziewczyna. Nawet gdyby Jenna się zgodziła, co mieliby zrobić z Leaną? Ta dziewczyna wydawała się obawiać wszystkiego i wszystkich wokół, a Ulrich mógł tylko zgadywać, w jakikolwiek sposób miała zareagować na obecność jakiejkolwiek innej osoby – i to nawet takiej, która chciała jej pomóc.
Zdecydowanie upadł na głowę i dostrzegał to coraz wyraźniej, dosłownie na każdym kroku. Problem polegał na tym, że nawet z tą świadomością nie potrafił zmusić się do tego, by się wycofać.

Nie miał pojęcia jak długo niespokojnie krążył po mieszkaniu, bezskutecznie próbując znaleźć sobie zajęcie. W myślach układał scenariusze ewentualnej rozmowy z Jenną, ale za każdym razem czuł się jak kompletny idiota, próbujący wytłumaczyć drugiej osobie coś, co nie miało sensu. „Hej, wiesz, w sypialni mam prawie na pewno chorą pół-wampirzycę. Zerkniesz na nią? Obiecuję, że nie gryzie, bo na tę chwilę największą sympatią darzy butelkę z mineralną!”. Nie, to zdecydowanie nie brzmiało jak sensowne, choć po części uspokajające wyjaśnienie.
Leana wciąż spała, ale nie był pewien czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Właściwie sam nie potrafił stwierdzić, który scenariusz niepokoił go bardziej – to, że miałaby być przytomna, kiedy przyjedzie Jenna, czy może… obudzić się w trakcie, gdyby jednak mieli zacząć się kłócić. Jak znał szwagierkę, dość prawdopodobne były latające talerze i wszystko to, co wpadłoby jej w ręce. Tak czy siak, szczerze wątpił, by taka pobudka odpowiadała komuś, kto już i tak nie wiedział, co działo się wokół niego.
Omal nie wyszedł z siebie, kiedy w całym mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi. W pośpiechu dopadł do wejścia, nie pierwszy raz mając wrażenie, że szwagierka z premedytacją uwiesiła się na przycisku. Otworzył drzwi w zdecydowanie zbyt gwałtowny sposób, w następnej sekundzie niemalże siłą wciągając zaskoczoną kobietę do środka.
– Obudzisz ją – wycedził przez zaciśnięte zęby, a Jenna spojrzała na niego w przenikliwy, pytający sposób.
– Okej, więc jest poważnie. Wyglądasz… – Urwała, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Nerwowym gestem poprawiła przewieszoną przez ramię torbę. – Co się dzieje? – zapytała cicho, co mimo wszystko przyjął z ulgą. Krzyki były zbędne.
Nie odpowiedział od razu, w pierwszej kolejności starannie zamykając za sobą drzwi. Z uporem nie patrzył na Jennę, choć wiedział, że ta obserwowała jego. Śledziła każdy jego ruch, milcząca, zmartwiona i bardzo poważna.
– Dzięki, że przyjechałaś – mruknął, a kobieta prychnęła, bynajmniej nieusatysfakcjonowana taką odpowiedzią.
– Nastraszyłeś mnie i jeszcze się dziwisz? Co się stało? – ponagliła, momentalnie tracąc cierpliwość. Wzdrygnął się, kiedy chwyciła go za ramię, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko na nią spojrzeć. – Kim mam się zająć? Jak źle to wygląda? Do cholery…
– Tylko się nie denerwuj, okej?
Spojrzała na niego w sposób, który jednoznacznie dał mu do zrozumienia, że nie miał co liczyć na spokój z jej strony. Jej twarzy wykrzywił grymas, uwydatniając znaczące ją zmarszczki. Nie widział jej od dawna, ale i tak uważał, że trzymała się dobrze jak na kogoś, kto czterdzieste urodziny miał już od dłuższego czasu za sobą. Miała ładne, zdecydowane rysy twarz i wciąż zachwycające głęboką czernią, sięgające połowy pleców lśniące włosy, w tamtej chwili spięte w luźny kok. Ciemne oczy dosłownie go przenikały, bystre i skupione, a przy tym tak różne od jasnoniebieskich tęczówek Laryssy.
Ulrich z wolna wypuścił powietrze, próbując się uspokoić. Pod wieloma względami Jenna i Lyssa były do siebie podobne, może właśnie poza oczami… I charakterem. Tak było lepiej, bo inaczej już dawno by oszalał, co jakiś czas mimo wszystko mając kontakt ze szwagierką.
– W porządku… Leana śpi, więc przynajmniej to miej na uwadze, okej? Nie chcę jej budzić, póki nie będzie potrzeby – wyjaśnił, starannie dobierając słowa.
– Tylko bez takich – obruszyła się Jenna. – Mogę mieć cię za bezdusznego, egoistycznego dupka, ale to jeszcze nie znaczy, że nie mam serca. Zwłaszcza że tu nie chodzi o ciebie, tak?
– Powiedz mi to, kiedy już wszystko ci wyjaśnię – zaproponował, siląc się na blady uśmiech. – Pewnie uznasz, że zwariowałem, ale… Cóż, to trochę skomplikowane.
– Nie pocieszyłeś mnie.
Zdecydowanie nie miał takiego zamiaru. Wciąż zmieszany, chwycił szwagierkę za ramię i pociągnął w głąb mieszkania. Zauważył, że skrzywiła się na widok stosów papierów i ogólnego chaosu.
– Tak, chodzi o organizację – zaczął, ostrożnie dobierając słowa. – Ostatnio trochę w tym siedziałem, ale… Och, sama wiesz czemu.
– Emma…
Nieznacznie skinął głową. Jego przyjaźń z matką Liz była czymś, czego nigdy nie ukrywał.
– Ale nie o to teraz chodzi. I nie o Elizabeth, na całe szczęście – dodał, widząc że Jenna otwiera usta. – To… ktoś inny, ale błagam, nie oceniaj mnie. I nie rób niczego głupiego.
– A co to niby miało…?
Nie miała okazji, żeby dokończyć. Oboje jak na zawołanie wyprostowali się i zwrócili ku drobnej, przestraszonej postaci, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wytoczyła się z sypialni.
Jenna zamarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa