
Miriam
Potrzebowała prysznica.
Zimnego, dlatego nawet nie wahała się przed wejściem pod strumień dopiero co
odkręconej wody. W pierwszym odruchu zesztywniała od różnicy temperatur,
ale ta tak naprawdę nie zrobiła na niej większego wrażenia. Nie przyniosła
również ukojenia, którego Mira początkowo oczekiwała, nawet w połowie nie
rozpraszając uwagi demonicy na tyle, by zapomniała o szaleństwie, w którego
środku nagle się znalazła.
Uniosła
głowę, pozwalając, by chłodny strumień obmył również jej twarz. Potarła oczy,
zupełnie jakby w ten sposób mogła pozbyć się wszystkiego, czego tak bardzo
nie chciała – zwłaszcza łez, które mimo wszystko popłynęły, doprowadzając ją
tym do szału. Nie chciała płakać. Nieważne z jakiego powodu i nawet w warunkach,
które – przynajmniej w teorii – powinny pozwolić jej to ukryć w domu
pełnym obdarzonych wyostrzonymi zmysłami nieśmiertelnych. Wystarczyło, że sama
wiedziała, że pozwoliła sobie na słabość. Więcej upokorzeń nie było jej
potrzebnych.
I jeszcze
te wampiry! Matka Eleny była nieznośnie miła, a Mira nie miała pojęcia, w jaki
sposób się względem niej zachować. Próbowała przekonywać samą siebie, że
trzymała język za zębami wyłącznie przez Rafaela, zwłaszcza że ten zdecydowanie
nie był w dobrym nastroju, ale przecież dobrze wiedziała, że prawda jawiła
się trochę inaczej. Tak naprawdę po prostu nie potrafiła kolejny raz wytrącić
tej kobiety z równowagi.
Odgarnęła
klejące się do twarzy włosy, przerzucając je na plecy. Przesunęła dłońmi wzdłuż
ciała, obojętnie obserwując jak spływająca po niej woda barwi się na różowo,
ostatecznie ginąc w odpływie. Nie pierwszy raz Mirze przyszło zmywać z siebie
krew. Zabijała tak wiele razy i bez mrugnięcia okiem, że podobny widok już
nie robił na niej wrażenia, a jednak…
Tym razem
było inaczej. Nie tylko sama nie przyczyniła się do cudzej śmierci, ale na
dodatek obserwowanie jej doprowadziło ją do ostateczności. Nigdy wcześniej nie
czuła się aż do tego stopnia bezbronna i ściekła zarazem. Miała ochotę coś
rozwalić, krzyczeć, a po wszystkim bezradnie opaść na kolana i naprzemiennie
to histerycznie się śmiać, to znów zanosić płaczem. Pomyślała, że to najpewniej
szok, ale nawet jeśli tak było, ta świadomość nie czyniła niczego łatwiejszym.
Wręcz przeciwnie – nadmiar emocji ją wykańczał, zwłaszcza że wszystkie należały
do kategorii tych, których za żadne skarby nie chciała czuć.
Nie czuła
niczego względem Huntera. Zwłaszcza odkąd został wrogiem Rafaela, sama również
mogła darzyć go w pełni uzasadnioną niechęcią. Był zbyt pewny siebie, porywczy
i zapatrzony w cel, który sam sobie wyznaczył. Ją również traktował
jak przedmiot, rozstawiając po kątach wtedy, kiedy akurat miał na to ochotę.
Czasami mu pomagała, najczęściej tylko dlatego, bo jego kaprysy pokrywały się z jej
własnymi. Jakkolwiek by jednak nie było, nie czuła względem brata nawet cienia
uczucia, którym darzyła Rafę. Co więcej sama wolała, by zginął, niż jakimś
cudem zajął najwyższą pozycję. Może powinna cieszyć się z kierunku, jaki
przybrały sprawy, a jednak…
Drżącymi
palcami przesunęła po brzuchu. Pod palcami wyczuła delikatną, ledwo widoczną
wypukłość – miejsce, w którym Hunter zagłębił posrebrzany nóż, kiedy
dopadł ją w Volterze. Demony bywały mściwe, ale prawda była taka, że
zdarzało im się ze sobą walczyć i okazyjnie próbować zabić tak wiele razy,
że to również nie zrobiło na Mirze większego znaczenia. W wolnej chwili co
najwyżej mogłaby spróbować połamać demonowi nogi, żeby „odwdzięczyć się” za ten
incydent… Oczywiście pod warunkiem, że Hunter i Rafa jakimś cudem doszliby
do porozumienia, a na to się nie zanosiło. Tak czy siak, demon
zdecydowanie nie znajdował się na liście osób, którym życzyła śmierci. Nie
takiej.
Prawda była
taka, że tu absolutnie nie chodziło o Huntera czy jakikolwiek żal, który
mogłaby czuć z jego powodu. Mira najzwyczajniej w świecie się bała.
Dusiła to w sobie, z uporem robiąc wszystko, byleby zachowywać się
jak ktoś, kto wcale nie zaczynał obawiać się własnego cienia. Problem polegał
na tym, że to tak nie działało, a kobieta z każda kolejną sekundą czuła
się coraz bardziej przerażona.
Ojciec się nimi
bawił. I zabił Huntera, najpewniej nie tylko dlatego, że ten mógłby nieprzychylnie
się o nim wyrazić. To było niczym swoista demonstracja; dowód na to, że
najpewniej nie mieli żadnych szans.
Cholera,
jak miała czuć się pewnie po czymś takim?
Zaklęła, po
czym z siłą uderzyła pięścią w kafelki. Skrzywiła się, widząc, że na
dotychczas gładkiej powierzchni pojawiły się drobne pęknięcia. Powinna się
przejąć? Szlag, w obecnej sytuacji konieczność ewentualnego remontu
powinna być dla tej rodziny najmniejszym możliwym problemem.
Gdzieś od
strony drzwi doszło ją ciche pukanie. Zesztywniała i w pośpiechu zakręciła
wodę. Wciąż tkwiła pod prysznicem, naga i drżąca, choć to nie miało
żadnego związku z panującym chłodem.
– Mira? – usłyszała
i to wystarczyło, by znów musiała zmusić się do powstrzymania jęku. Tak,
właśnie wzbudzającej w niej te dziwne emocje Esme jeszcze potrzebowała! –
Wszystko w porządku?
A jak sądzisz? Zmywam z siebie martwego
brata, jest zajebiście!
Zacisnęła
usta. W normalnym wypadku by się nie powstrzymywała, ale ten jeden raz
musiała trzymać język za zębami. Nie chciała kolejny raz wylecieć z tego
domu, nie wyobrażając sobie, że akurat teraz miałaby zostać sama.
– Zaraz wychodzę.
To nie była
odpowiedź, której mogłaby oczekiwać wampirzyca, ale nie dbała o to. Wyszła
spod prysznica, owijając się ręcznikiem i dopiero wtedy uświadamiając
sobie, że nie miała ubrań. Wszystko to, w czym przyszła, nadawało się co
najwyżej do śmietnika, nie tylko dlatego, że było we krwi. W najgorszym
wypadku założyłaby te rzeczy z powrotem, ale nie wyobrażała sobie dalszego
paradowania w czymś, w co wsiąkło to, co zostało z Huntera.
Trudno.
Nawet przesiedzenie kilku kolejnych godzin w łazience wydawało się lepsze
od błądzenia po mieście, ale…
–
Przyniosłam ci kilka rzeczy – odezwała się ponownie Esme, bynajmniej niezrażona
brakiem entuzjazmu ze strony jej gościa. Mira z trudem powstrzymała
przekleństwo. – Rose znalazła coś u siebie, bo chyba nosicie podobny rozmiar.
Przymierzysz? W razie co możemy poszukać czegoś innego.
Mniej więcej
wtedy Miriam zapragnęła uderzyć głową w kafelki, może nawet mocniej niż
wcześniej pięścią. Oczywiście, że musiały jej to robić!
– Ehm, tak…
– mruknęła z opóźnieniem. Z wolna przesunęła się bliżej drzwi. –
Dzięki. Czy coś.
Na więcej
nie było ją stać. Na szczęście wampirzyca również tego nie oczekiwała, bo
wycofała się, przynajmniej nie próbując naciskać. Miriam chwilę tkwiła w bezruchu,
dopiero po kilku kolejnych sekundach decydując się wyjrzeć na korytarz. W pobliżu
nie było nikogo, ale na podłodze po drzwiami zauważyła starannie złożone ubrania,
które zostawiła dla niej pani domu.
Jasna cholera…
Chcąc nie
chcąc zgarnęła rzeczy, po czym na powrót zamknęła się w łazience. Ułożyła je
na pralce, nie mogąc zmusić się do tego, by od razu się przebrać. Zaczęła
niespokojnie krążyć po pomieszczeniu, zwłaszcza że to okazało się wystarczająco
duże, by zapewnić jej swobodę. Cullenowie najwyraźniej lubili pokaźnych
rozmiarów, jasne pomieszczenia, przez dobór kolorów sprawiające wrażenie
jeszcze bardziej okazałych niż w rzeczywistości. I drogie rzeczy, a przynajmniej
tyle zdążyła wywnioskować po kilku wizytach w tym miejscu. Nic dziwnego,
że Elena zachowywała się jak jakaś pierdolona księżniczka.
Przystanęła
na środku pomieszczenia, zdolna wyłącznie do spazmatycznego łapania oddechu.
Mimo wszystko zaczynała się uspokajać, co uznała za dobry znak. Ciaśniej
owinęła się ręcznikiem, chociaż nie bała się, że ktokolwiek mógłby
niespodziewanie wejść jej do łazienki, na dodatek teraz, gdy była naga. Plusem
nieśmiertelności pozostawały wyostrzone zmysły i to, że nawet przypadkiem
nie mogliby siebie przeoczyć. Teraz i tak nie miała siły, by próbować ukrywać
swoją obecność. Cóż, nie żeby musiała, skoro wszyscy wiedzieli, że gościli pod
swoim dachem kolejnego demona.
Świat
oszalał. Nie potrafiła tego inaczej nazwać, bo ja miała wytłumaczyć to, że
skończyła w domu pełnym wampirów, które kiedyś sama próbowała zabić? O ile
się nie myliła, polowała na Esme – dawno temu, kiedy dostrzeżoną ją w Mieście
Nocy. Aż za dobrze pamiętała frustrację, która towarzyszyła jej, kiedy podążyła
za nieśmiertelną aż do kawiarni Michaela, odpuszczając tylko dlatego, że wampir
z uporem wypraszał ją z lokalu. Do tej pory była pewna, że to właśnie
on pomógł się kobiecie ukryć, chociaż wtedy nie miała jak mu tego udowodnić.
Tak czy siak, Esme miała dość powodów, by nie chcieć widzieć jej na oczy, a jednak…
Och, co z tą
rodziną było nie tak!? Swoją drogą, prędzej była w stanie uwierzyć, że
Elena była jej rodzoną siostrą, bardziej pasując do roli irytującego demona niż
anioła, o którym wciąż bredził Rafael. Tym bardziej nie przypominała troskliwej
matki, chociaż…
O czym ja w ogóle myślę?
Potrząsnęła
głową, przy okazji strząsając z włosów kropelki wciąż zalegających na niej
wody. W końcu sięgnęła po ubrania, z powątpiewaniem spoglądając na
rzeczy, które przygotowała dla niej siostra Eleny. Pamiętała Rosalie, tak jak i to,
że wampirzą piękność ze swoim charakterem byłaby skłonna przygotować dla niej
co najwyżej trutkę na szczury, aniżeli coś praktycznego. Swoją drogą, nie
przypominała sobie, by widziała kobietę w domu, kiedy tutaj dotarła, ale
po czasie, który spędziła zamknięta w łazience, sytuacja najwyraźniej
zdążyła ulec zmianie.
Jakby to w ogóle
było ważne.
Obojętnie
spojrzała na czarne spodnie, które – miała wrażenie – faktycznie miały być na
nią dobre. Och, no i nawet zauważyła przy nich metkę. Wywróciła oczami,
mimo wszystko uznając to za dobry znak. Czułaby się dziwnie, gdyby musiała
donosić ubrania po kimś, choć to zarazem dowodziło, że rodzina Eleny była
dziwna. Kto kupował tyle rzeczy, by być w stanie obdarowywać nimi
przypadkowe osoby? Tak czy inaczej, ten akt dobroci wydał jej się podejrzany,
choć może to oznaczało, że zaczynała być przewrażliwiona.
Tak sądziła
do momentu, w którym zauważyła bluzkę. Wiedziała, że Rosalie po prostu nie
mogłaby w pełni dostosować się do polecenia matki, nie okazując przy tym
choć odrobiny złośliwości. Mira nie znała jej za dobrze, ale potrafiła wyczuć,
kiedy ktoś nie darzył ją sympatią – a przy tym miał dość charakterku, by
zdołać to okazać. To wcale nie musiało wiązać się z przyczajeniem z nożem
w ciemnym zaułku albo…
– Jaja
sobie robisz – mruknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Falbanki.
Różowe falbanki. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, uważnie oglądając bluzkę,
która może i była ładna, ale zaraz stanowiła ostatnią rzecz, którą Mira
chciałaby na siebie włożyć. To było coś, co prędzej widziałaby na młodziutkiej,
słodkiej dziewczynce takiej jak ta ich słodka, bojąca się własnego cienia
nekromantka.
Demonica zacisnęła
usta, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że rozniesienie domu z tak
błahego powodu, byłoby głupim pomysłem. Och, nie, nie zamierzała dać im takiej
satysfakcji. Musiała tutaj zostać, a jeśli chodziło o zabarykadowanie
się w łazience… Och, jak znała Rafaela, wyciągnąłby ją stąd siłą i całkiem
nagą, gdyby zaszła taka potrzeba. I najpewniej nie widziałby w tym
absolutnie niczego złego.
Ubrała się w pośpiechu,
starając nie myśleć o tym, w jakiej sytuacji się znalazła. Wciąż
wilgotne włosy odrzuciła na plecy, po czym bez słowa ruszyła ku drzwiom, nawet
nie patrząc w lustro. Wystarczyło, że widziała różowy materiał i jego
obecność doprowadzała ją do szału. Niczego więcej w tej sytuacji nie
potrzebowała.
Zdążyła zaledwie
zacisnąć dłoń na klamce, kiedy z całą mocą poczuła, że nie jest sama.
Miała wrażenie,
że temperatura w pomieszczeniu nagle spadła, na dodatek o kilka
znaczących stopni. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, rozpaczliwie
tłukąc się w piersi. Strach powrócił, w pełni uzasadniony, bo
musiałaby upaść na głowę, by nie czuć choćby cienia szacunku względem istoty,
której obecność nagle tak wyraźnie poczuła. Nie miała odwagi się odwrócić, więc
po prostu tkwiła w miejscu, robiąc wszystko, byleby zachować spokój i wmawiając
sobie, że coś sobie wyobraziła. Musiała, prawda? Była przewrażliwiona, na
dodatek w tym domu i…
I naprawdę nawet ty odważyłaś się ode mnie
odwrócić?, rozbrzmiało w jej głowie. Chociaż spokojny, wręcz łagodny
szept wydawał się dochodzić zewsząd, Mira miała wrażenie, że w rzeczywistości
ojciec stał tuż za nią, szepcąc wprost do ucha. Przez chwilę poczuła nawet
dłoń, która wylądowała na jej ramieniu, w nieprzyjemny sposób zaciskając
się na barku.
Tym razem
nie krzyknęła, choć miała na to ochotę. Bez zastanowienia wypadła na korytarz,
na moment tracąc kontrolę nad sobą i własnym ciałem.
W chwili, w której
z impetem wpadła na kogoś, kto akurat przechodził tuż obok łazienki,
dziwne wrażenie zniknęło. Świat wrócił do normy i tylko wciąż tłukące się w jej
piersi serce uprzytomniło Mirze, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
To, że
Ciemność postanowiła ją nawiedzić, było dla niej równie oczywiste, co i śmierć
Huntera, a jednak…
– To ty –
wyrwało jej się.
Odskoczyła
jak oparzona, w milczeniu przypatrując osobie, na którą wpadła – i która
nieświadomie wybawiła ją od czegoś, czego zdecydowanie nie chciała doświadczyć.
Chyba, bo nie sądziła, by ojca powstrzymało cokolwiek, gdyby pojawił się tylko
po to, by ją zabić. Cóż, jeśli w planach miał po prostu to, by ją
nastraszyć, wyszło mu to znakomicie.
Aldero
spojrzał na nią z zaciekawieniem, pytająco unosząc brwi. Po jego wyrazie twarzy
trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał, ale Miry mimo wszystko to
nie obchodziło. Jakie właściwie miało znaczenie, co takiego chodziło temu wampirowi
po głowie? Och, no i tym razem przynajmniej nie był pijany, choć nie miała
pewności, czy to oby faktycznie dobrze. Jego spojrzenie wydawało się zbyt
bystre i świadome, i to ją drażniło.
– Wiesz,
mieszkam tutaj. Dziwne, gdyby mnie nie było – stwierdził bez większego zainteresowania.
– Fajne wdzianko.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Dłonie instynktownie zacisnęła w pięści tak
mocno, że tylko cudem nie połamała sobie palców. To nie był pierwszy raz, kiedy
miała ochotę zapoznać Aldero z prawym sierpowym – ot tak dla zasady,
zwłaszcza że niezmiennie ją drażnił.
– Będzie
fajniejsze we krwi, kiedy już wyrwę ci serce – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Miała wrażenie, że tylko go bawiła, bo w odpowiedzi uśmiechnął się w nieco
pobłażliwy, wymuszony sposób. – Ani. Słowa – dodała, akcentując kolejne słowa
tak, że zabrzmiały jak pojedyncze zdania.
Nie
sądziła, że usłucha, przez co tym bardziej zaskoczył ją, kiedy tylko wzruszył
ramionami. Tym bardziej nie spodziewała się tego, że nagle ruszy przed siebie,
najwyraźniej zamierzając odejść.
– Ej – rzuciła
za nim, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że naprawdę zdecydowała się go
zatrzymać.
Zamarł w pół
kroku, jednak decydując obejrzeć się przez ramię. Nie miała pewności czy to, że
jego spojrzenie okazało się zaskakująco poważne i skupione, faktycznie jej
odpowiadało. Może i doprowadzał ją do szału swoimi komentarzami i żartami,
ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że kiedy ten facet zaczynał brać cokolwiek
na poważnie, sprawy miały się naprawdę źle.
– Co tam? –
rzucił jakby od niechcenia.
Nie patrzył
na nią. Dotychczas czuła z tego powodu przede wszystkim rozbawienie, aż
nazbyt świadoma, że musiał myśleć o tym, co zaszło między nimi w Mieście
Nocy, ale tym razem zachowanie Aldero jedynie podsyciło towarzyszącą jej frustrację.
Och, czy to było ważne? Poszli do łóżka. Raz, na dodatek wtedy, kiedy był
pijany. Swoją drogą, to nie tak, że faceci robili tak aż nazbyt często? Gdy w grę
wchodziły procenty, myślenie przychodziło im jeszcze trudniej niż zazwyczaj.
Och, no i nie od dziś wiadomo było, że procesy myślowe samców tak czy siak
miały swoje źródło… poza głową.
– To ja się
pytam – rzuciła spiętym tonem, próbując odzyskać panowanie nad sobą. Mimo
wszystko nie mogła pozbyć się wrażenia, że jej głos zabrzmiał bardziej
piskliwie niż do tej pory. – Zrobiliście coś twórczego przez cały ten czas?
– To znaczy
wtedy, gdy wypłakiwałaś sobie oczy w łazience? – podsunął usłużnie.
Tym razem
na niego warknęła. Może wyrwanie mu serca wcale nie było aż takim złym
pomysłem. Potem mogłaby je zawinąć w tę cholerną różową bluzeczkę i oddać
przesadnie uprzejmej blondynie.
– Odpowiedz
mi – ponagliła, nie kryjąc frustracji. Nie zamierzała dać się wciągnąć akurat w taką
dyskusję.
– A skąd
mam wiedzieć? To ty powinnaś się orientować lepiej od nas – żachnął się Aldero.
W końcu zdecydował się, by spojrzeć Mirze w oczy. – Twój brat i Elena
gdzieś zniknęli, nie pierwszy raz zresztą. Babcia najwyraźniej ma w planach
jakieś spotkanie rodzinne i tyle wiem na ten temat.
–
Zajebiście. – Demonica ze świstem wypuściła powietrze. – Mam tylko nadzieję, że
do głowy jej nie przyszło, że będę spowiadać się przed całą szanowną rodzinką.
Powiedziałam tyle, ile miałam do powiedzenia.
– Nie
lubisz publicznych występów?
Tym razem
straciła cierpliwość. To był impuls, któremu bez zastanowienia się poddała, nie
pierwszy raz podążając za instynktem. Wystarczył ułamek sekundy, by dosłownie
zmaterializowała się przed wampirem, bezceremonialnie przyciskając go do
ściany. Naparła na niego całym ciałem, zaskakując na tyle, żeby nie próbował
walczyć. Dłoń przycisnęła do jego piersi, ale choć w normalnym wypadku nie
wahałaby się przed wbiciem dłoni w ciało – jednym wprawnym ruchem, aż
nazbyt świadoma, w jaki sposób zaatakować, by odszukać wolną przestrzeń
między żebrami – tym razem tego nie zrobiła.
Zamarła,
dysząc ciężko i tylko bezmyślnie wpatrując się w twarz wampira.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, gorączkowo szukając czegokolwiek, co
zabrzmiałoby sensownie – ostrzeżenia, ironicznej uwagi albo…
– Niech cię
szlag – powiedziała w końcu i to zabrzmiało tak beznadziejnie, że po
raz kolejny zapragnęła wybuchnąć pozbawionym wesołości śmiechem.
Wszystko
było nie tak. Czuła, że sprawy wymykają jej się spod kontroli, czyniąc
całkowicie bezbronną. Już nie była w stanie nawet udawać, że jest w porządku,
a kolejne wydarzenia nie robiły na niej wrażenia. Może przez moment była
tego bliska – jeszcze w łazience, klnąc na czym świat stoi przez ubrania,
które dostała – ale to zniknęło w chwili, w której w jej głowie
rozbrzmiał głos ojca. I jakoś nie wątpiła, że Ciemność doprowadziła do
tego z całkowitą premedytacją.
A teraz ten
facet. Jeśli ktoś był w stanie doprowadzić ją do ostateczności, to
zdecydowanie Aldero Devile z tym swoim irytującym poczuciem humoru i ciągłym
wzdychaniem do Eleny.
Nie odezwał
się nawet słowem, już tylko ją obserwując, kiedy tak miotła się, wahając nad
podjęciem decyzji. Jedynie to, że oddech i puls gwałtownie mu
przyśpieszyły, uświadomiło jej, że w jakimś stopniu wierzył, że zdołałaby
go skrzywdzić. Cóż, była demonem. A on widział dość, by zdawać sobie
sprawę z tego, że mogłaby posunąć się naprawdę daleko – i to nawet w domu
pełnym wampirów, które nie darowałyby jej ataku na jednego z nich.
Dłoń Miry zadrżała,
a potem z wolna przesunęła się niżej. Wyczuła, że chłopak się
rozluźnił, chociaż nie na tyle, by którekolwiek z nich uwierzyło, że już
wszystko w porządku. Wciąż czuła na sobie jego spojrzenie i bijące od
jego ciała ciepło, kiedy tak stała przed nim, napierając nań całym ciałem i…
To było
znajome. Nigdy nie zbliżała się do tych samych facetów dwa razy, poniekąd
dlatego, że wszyscy śmiertelnicy, którym pozwalała zaspokoić swoje żądze,
wkrótce po tym byli martwi. Nie widziała powodu, by poświęcać partnerowi więcej
uwagi, tym bardziej że nie interesowały ją związki. Aldero na dodatek ją
wkurzał, a tamta chwila słabości nie miała znaczenia, ale… coś w jego
bliskości było kojące.
Uniosła
głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nie miała pewności, które z nich zadecydowało
o pocałunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz