25 kwietnia 2019

Dwieście siedemdziesiąt pięć

Elena
Powinna się zawahać. Wiedziała o tym doskonale, nie tylko przez zdrowy rozsądek, ale wszystko to, co o Łowcy powiedział Rafael. Ta istota mieszała innym w głowach, zakrzywiając rzeczywistość lepiej niż niejeden demon i telepata.
Ale nie zrobiła tego. Tak po prostu ruszyła w głąb korytarza, ulegając rozbrzmiewającemu w jej głowie głosowi. Czuła, że postępowała jak ostatnia naiwna, ale nie czuła strachu. Przeciwnie – była gotowa przysiąc, że na końcu zaciemnionego korytarza czekało coś dobrego.
Rafa mnie zabije.
Tyle że nic nie wskazywało na to, by którykolwiek z demonów zauważył jej zniknięcie. Ich głosy ucichły, ale Elena prawie nie zwróciła na to uwagi. Szła szybko, palcami delikatnie badając ścianę korytarza, jakby w ten sposób mogła zapewnić sobie bezpieczeństwo. Droga była prosta, co nieco ją uspokoiło, zwłaszcza że w razie potrzeby wciąż mogła zawrócić. Sęk w tym, że absolutnie tego nie chciała.
Kojące zapachy przybrały na intensywności. Kwiaty, drzewa, owoce – doskonała mieszanka, która momentalnie skojarzyła jej się z pięknym, wiosennym ogrodem. Poczuła ciepło, choć nie miała pewności, skąd się brało. Wciąż tkwiła w ciemnościach, ale z łatwością wyobraziła sobie słoneczny dzień – jasny, przyjemny, nie zwiastujący niczego złego. Kiedy do tego wszystkiego usłyszała dźwięk przelewanej wody…
A potem gdzieś w ciemnościach dostrzegła światło. Zatrzymała się gwałtownie, na moment zamierając i bezmyślnie wpatrując się w narastający stopniowo blask. Światełko na końcu tunelu – to zdecydowanie nie zwiastowało dobrze, ale… nie bała się. No i nie przypominała sobie, by umierała, a to chyba też o czymś świadczyło.
Bez obaw, moja kochana.
Łagodny szept ponownie rozbrzmiał w jej głowie. Wydawał się owijać wokół niej, materialny i eteryczny zarazem, chociaż nie sądziła, że coś podobnego w ogóle było możliwe. Co więcej, Elena była gotowa przysiąc, że należał do kobiety, co w jakimś stopniu ją uspokoiło. Wiedziała, że Beatrycze słyszała Ciemność, ale za każdym razem w grę wchodził mężczyzna. To też nie musiało o niczym świadczyć, bo jakoś nie wątpiła, że ojciec Rafy byłby w stanie ją znieść, ale i tak nie była w stanie uwierzyć, że groziło jej niebezpieczeństwo. Nie tym razem.
Krótko obejrzała się przez ramię, ale w panującym za jej plecami mroku nie dostrzegła niczego. Mogła tylko zgadywać, jak daleko od Przedsionka była i czy sprzeczające się w głównej sali demony w ogóle zwróciły uwagę na to, że zniknęła. Pilnowanie cię idzie ci świetnie, Rafa, pomyślała z przekąsem, uśmiechając się smutno. Może powinna mieć wyrzuty sumienia, ale wcale ich nie czuła. Przecież nie robiła niczego złego, prawda? Rozbrzmiewający w jej głowie głos po prostu nie mógł należeć do kogoś, kto miał względem niej złe zamiary.
Usłyszała cichy szelest, kiedy zrobiła kolejny krok naprzód – ku światłu, które nagle zaczęło ją przyciągać. Wtedy też uświadomiła sobie, że miała skrzydła, choć nie przypominała sobie, by je przywoływała. W tym miejscu jestem sobą, przypomniała sobie to, co od samego początku sugerował jej Andreas. Przedsionek był dziwnym miejscem, którego działania wciąż nie była w stanie w pełni pojąć.
Blask przybrał na sile, ale nie poczuła się z tego powodu zaniepokojona. Było inaczej niż za dnia, gdy obawiała się wyjścia na zewnątrz, gotowa przysiąc, że słońce zrobi jej krzywdę. Nie miało znaczenia, że Rafael wielokrotnie udowodnił, że nie miała powodów do niepokoju. Ten lęk wciąż w niej był, tak jak i coś, czego nie potrafiła określić, a co towarzyszyło jej od chwili przebudzenia w świątyni.
Teraz to już nie miało znaczenia. W chwili, w której wyszła na zalaną słońcem łąkę, cienie zniknęły, a w jej duszy zapanował spokój.
Zamknęła oczy, oślepiona wszechobecną jasnością. Zatrzymała się, instynktownie wznosząc twarz ku górze i pozwalając, by ciepłe promienie musnęły jej policzki. To było przyjemne, zresztą jak i łagodne muśnięcia raz po raz muskającej jej łydki trawy. Kwiatowy zapach przybrał na sile, ale nie na tyle, by wydał jej się drażniący. Wciąż przypominał doskonałe perfumy, choć Elena była pewna, że nawet gdyby schodziła wszystkie dostępne sklepu, nie znalazłaby tak doskonałej mieszanki.
To miejsce… Przez moment była gotowa przysiąc, że już kiedyś się w nim znalazła, choć wtedy nie czuła się aż tak swobodnie. Świat, który widziała zaledwie przez krótką chwilę, a który tak niepokoił Beatrycze. Jak one go nazywały? Między tu a teraz? Do tej pory pamiętała wątpliwości i nerwowość Trycze, kiedy w pośpiechu ciągnęła ją w głąb ogrodu, zupełnie jakby liczyła na to, że zdoła ukryć wnuczkę przed wzrokiem tego, którego tak bardzo się obawiała.
Tyle że to nie było tak. Miejsca może i były podobne, ale panująca w nim atmosfera różniła się diametralnie. Elena nie czuła niczego, co świadczyłoby o obecności Ciemności, a jakby tego było mało…
– Och – wyrwało jej się.
Zorientowała się, że nie jest sama, gdy tylko otworzyła oczy. Na moment zawahała się, prostując niczym struna na widok spokojnie stojącej kilka metrów od niej kobiety. Zamrugała nieco nieprzytomnie, nie tyle próbując przyzwyczaić oczy do jasności, co przede wszystkim oswoić z widokiem nieznajomej. Nie była w stanie powstrzymać od wpatrywania się w nią tak intensywnie, że to po prostu musiało być niegrzeczne, ale…
Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała kogoś takiego. Od dziecka powtarzano jej, że była piękna, ale w porównaniu do nieznajomej czuła się całkowicie przeciętnej. Ta kobieta jak nic istniała po to, by wpędzać wszystkich wokół w kompleksy – smukła, wysoka i tak doskonała, że to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Miała delikatne rysy twarzy, jasne – wręcz srebrzyste – włosy i oczy, których blady odcień błękitu momentalnie skojarzył się Elenie z Claire. Nieznajoma uśmiechała się łagodnie, w sposób który momentalnie dziewczynę uspokoił, nawet jeśli wciąż czuła się przy przybyszce spięta.
Kobieta bez pośpiechu ruszyła w jej stronę. Wydawała się wręcz płynąc w powietrzu, poruszając z lekkością, która sprawiała, że wyglądała tak, jakby się unosiła. Dopiero wtedy Elena zauważyła, że na sobie miała długą do ziemi suknię z dziwnego, zwiewnego materiału. Na pierwszy rzut oka wyglądał na biały, ale to było coś więcej, choć nie potrafiła tego określić. Co więcej, wydawał się lśnić łagodnie, zresztą tak jak i cała nieznajoma. Coś w tym blasku skojarzyło się Elenie ze światłem księżyca – subtelnym, ujmującym i po prostu pięknym.
Ona cała taka była. Miała w sobie coś takiego, co przyciągało i koiło, i co musiało być dobre. Elena nie była w stanie wyobrazić sobie, że mogłoby być inaczej.
– Jak dobrze w końcu cię zobaczyć – szepnęła z czułością kobieta i to wystarczyło, by dziewczyna rozpoznała ten głos. To za nim podążała aż do tego miejsca. – Nie bój się, dziecino. Nie skrzywdzę cię.
– Gdzie…? – zaczęła, ale ostatecznie ograniczyła się do potrząśnięcia głową. Na nic więcej nie było ją stać.
– To nie ma znaczenia. Przynajmniej na razie, bo jeszcze długo nie będziesz tutaj przynależeć.
Coś w tych słowach przyprawiło Elenę o dreszcze. Nie rozumiała ich, ale czuła, co się za nimi kryło. Cóż, była żywa – a przynajmniej zakładała, że jakimś cudem nie umknął jej moment, w którym ktoś zdecydował się przetrącić jej kark.
Obawy zniknęły w chwili, w której kobieta wyciągnęła ku niej rękę – w jednoznaczny, zachęcający sposób. Elena bez wahania ruszyła się z miejsca, pokonując dzieląca ich odległość i pozwalając, by nieznajoma zacisnęła palce na jej dłoni. Uścisk okazał się zaskakująco lekki i przyjemnie ciepły.
– Przepraszam za najście – wyrwało jej się. Czuła, że bredzi od rzeczy, gorączkowo próbując znaleźć najodpowiedniejsze słowa. – Nie powinnam, ale… Ehm, chyba jeszcze nie do końca rozumiem Przedsionek. To znaczy…
– Twoja obecność mnie cieszy. Miałam nadzieję, że tutaj dotrzesz – zapewniła pośpiesznie kobieta. – Choć minęło tyle czasu, odkąd ostatnim razem otworzyłam dla kogoś ten świat. Tak wiele się zmieniło… – dodała, po czym westchnęła przeciągle, jakby z rozczarowaniem.
– Nie rozumiem – przyznała niechętnie Elena.
To przypominało sen – zbyt intensywny, niezrozumiały, ale przy tym zbyt piękny, by chciała się obudzić. Nie zaprotestowała, kiedy kobieta poprowadziła ją w głąb polany, zmierzając ku linii rosnących nieopodal drzew. Wtedy też stał się jasny zapach owoców, bo gałęzie aż uginały się od świeżych jabłek. Elena zawsze lubiła te, które rosły w pobliżu domu Licavolich w Mieście Nocy, ale nie przypominała sobie, by zbiory kiedykolwiek były aż tak obfite i zachęcające.
Powiodła wzrokiem dookoła, wciąż oszołomiona. Wciąż zachwycało ją to, co widziała i czuła. Jak urzeczona wpatrywała się zarówno w rośliny w pełni rozkwitu, jak i w intensywnie błękitne niebo. Kiedy do tego wszystkiego gdzieś jakby w oddali dostrzegła dwa znajome kształty, serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej.
Dwa księżyce. Nie były aż tak dobrze widocznej jak w miejscu, do którego zabrał ją i Rafaela Andreas, ale i tak nie mogła ich zapomnieć. Zwłaszcza czerwony rzucał się w oczy, choć na tyle srebrzystego brata wyglądał jak mały, nic nieznaczący punkcik na niebie.
– Jest mi tak przykro – odezwała się ni stąd, ni z owąd kobieta. Elena zamrugała, po czym w pośpiechu przeniosła na nią wzrok. – Nie tylko z twojego powodu. Nie powinnam dopuścić do bardzo wielu rzeczy, ale… Och, Eleno – zaczęła, nagle po prostu zmieniając temat. Z jakiegoś powodu dziewczyny wcale nie zaskoczyło to, że mogłaby znać jej imię. – Czułaś kiedyś, że robisz coś dla dobra wszystkich i że to najlepsze możliwe wyjście… Podczas gdy później okazywało się, że biernością tylko pogarszałaś sytuację? Niektóre wybory są skomplikowane i obfite w konsekwencje – stwierdziła, spuszczając wzrok.
W tamtej chwili wydała się Elenie już nie tylko piękna, ale przede wszystkim bardzo smutna. Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie płaczących aniołów, które czasami widywało się w filmach albo na cmentarnych nagrobkach. Miała wrażenie, że jej towarzyszka mogłaby uchodzić za jednego z nich – pięknego, ale tak pełnego sprzecznych emocji, że to aż bolało.
To wystarczyło, by Elena momentalnie zapragnęła ją pocieszyć. Ktokolwiek nie miałaby przed sobą, naprawdę tego chciała – objąć tę kobietę, a później gorączkowo zapewnić ją, że wszystko będzie w porządku. Nigdy nie uważała się za dobą pocieszycielkę, ale to nie miało znaczenia – dokładnie tak jak wtedy, gdy bez chwili wahania rzuciła się szukać kojących słów, byleby poprawić nastrój Sulpicii.
Sęk w tym, że teraz nie chodziło o złamane serce. Mogła tylko zgadywać, do czego sprowadzały się słowa nieznajomej, ale…
– Wydaje mi się – zaczęła z wahaniem – że nie można obwiniać się za każdą podjętą decyzję. Jeśli w którymś momencie wydawała się słuszna…
– Ale najwyraźniej nie była. Powiedziałabym, że przyniosła wszystkim więcej cierpienia niż pożytku.
– Każdy popełnia błędy – obruszyła się. Ta kobieta po prostu nie wyglądała na kogoś, kto świadomie chciałby zrobić coś złego.
– Ale ja nie powinnam.
Elena uniosła brwi. Niby jak miała to rozumieć? Wiedziała jedynie, że czuła się tak, jakby przed sobą miała kolejną osobę, dążącą do nadmiernej perfekcji – dokładnie tak jak Rafael. Co prawda nie była w stanie tego zweryfikować po kilku chwilach znajomości z kimś, kogo imienia nawet nie znała, ale czy to było ważne.
– Bzdura – wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Nie zawsze da się postąpić właściwie. Czasami… Och, czasami – powtórzyła, starannie dobierając słowa – robi się to, co w danym momencie wydaje się słuszne. Nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie.
Z każdym kolejnym słowem była coraz pewniejsza tego, co mówiła. Mimowolnie pomyślała o Rafie i tym, co sama zrobiła, kiedy znalazła go rannego w lesie. Nie miała pojęcia w co się pakuje, kiedy zdecydowała się demonowi pomóc, zaś później nie było już czasu na to, by próbować się wycofać. I bez znaczenia pozostawało dla niej to, że mogła – choćby wtedy, gdy dowiedziała się, komu tak naprawdę ocaliła życie.
Nie potrafiła czuć żalu ani z tego powodu, ani – mimo wszystko – z momentu, w którym pozwoliła się zabić w imię tego, w co wierzyła. I tych, których kochała.
Zamilkła, przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie wpatrzonych w nią oczu – bladych, lśniących i… pełnych miłości. To ostatnie ją zaskoczyło, zwłaszcza że dotychczas w ten sposób spoglądała na nią wyłącznie Esme.
– Masz w sobie więcej światła niż ci się wydaje.
Zamarła w odpowiedzi na te słowa, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa. W efekcie już tylko spoglądała na piękną nieznajomą, by w następnej sekundzie – nawet nie zastanawiając się nad tym co i dlaczego robi – bezceremonialnie wpaść w jej ramiona. To było niczym impuls, któremu po prostu się poddała, jak gdyby nigdy nic obejmując stojącą tuż przed nią istotę. Przyszło jej to tak naturalnie, jak i bliskość z Rafaelem czy członkami rodziny. W tamtej chwili też poczuła się tak, jakby znała swoją rozmówczynię od zawsze, choć to przecież nie miało sensu.
O bogini, co ja wyprawiam?, pomyślała w oszołomieniu.
W jej umyśle jak na zawołanie rozbrzmiał śmiech – łagodny i znajomy, zwłaszcza że jak nic należał do kobiety. Bez wahania odwzajemniła uścisk, nie dając Elenie okazji, by ta spróbowała się wycofać. Zmieszanie zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło, pozostawiając po sobie wyłącznie nieopisany spokój.
– Dziękuję ci, moja kochana – usłyszała tuż przy uchu. – Za to, że poświęciłaś mi chwilę… I za te słowa. – Kobieta zawahała się na moment. – Wierzę, że spotkamy się szybciej niż myślisz. Najwyższa pora na zmiany,
Jakie znowu zmiany?, obruszyła się, ale nie zadała tego pytania na głos. Nie miała okazji, zwłaszcza że gdzieś za jej plecami odezwała się kolejna osoba.
– Pani? – rzucił ktoś, tym razem mężczyzna.
Elena w pośpiechu wyślizgnęła się z uścisku nieznajomej, by móc się obejrzeć. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, gdy zauważyła przybysza – i to bynajmniej nie dlatego, że przed sobą miała całkiem dobrze wyglądającego, ciemnowłosego mężczyznę. Właściwie nawet nie zwróciła uwagi na jego twarz czy parę łagodnych, choć niemalże całkowicie czarnych oczu, bardziej przejęta czymś innym.
Tym, że miał skrzydła – rozłożyste i… białe, dokładnie jak jej własne.
Co, do cholery…?
– Poznaj, proszę, Elenę – zwróciła się do przybysza kobieta. Elena nie zaprotestowała, kiedy ta przesunęła się na tyle, by objąć ją ramieniem. – To Dorian. Który zdecydowanie zbyt często się o mnie martwi – dodała z rozbawieniem.
– Wcale nie – zaoponował sam zainteresowany. Zaraz po tym na jego ustach pojawił się nieco zmieszany, olśniewający uśmiech. – Ach, gdzie ja mam głowę – zreflektował się. – Cudownie w końcu cię zobaczysz. Dziewczyna, o której głośno nawet w innych światach – dodał, spoglądając z zaciekawieniem.
Elena nie odpowiedziała od razu. Wciąż w oszołomieniu wodziła wzrokiem po sylwetce Doriana, zdolna skupić się wyłącznie na skrzydłach. Na usta cisnęły jej się dziesiątki pytań, ale zanim zdążyła zadać którekolwiek z nich, bez zastanowienia wypowiedziała pierwszą myśl, która przyszła jej do głowy.
– Masz skrzydła!
Doczekała się wyłącznie rozbawionego, serdecznego śmiechu – i to nie tylko ze strony mężczyzny, ale również wciąż obejmującej ją nieznajomej. Nawet nie potrafiła im mieć za złe tego, że najpewniej doskonale bawili się jej kosztem.
– Powiedziała, mogąc pochwalić się dokładnie tym samym – rzucił z rozbawieniem Dorian. Na jego ustach pojawił się nieco pobłażliwy uśmiech. – W istocie. Chociaż mnie nikt nie nazywa przez to światłością.
– Zasługujesz na to miano równie mocno, co i nasza Elena – stwierdziła ze spokojem kobieta. Nasza…, powtórzyła w oszołomieniu dziewczyna, ale i tę uwagę zachowała dla siebie. – Wszyscy jesteście moją radością… Ale o tym później. Nie mogę dłużej jej zatrzymywać – dodała ze spokojem.
– Naturalnie. – Dorian w zamyśleniu skinął głową. Założył ramiona na piersi, wciąż uważnie obserwując przy tym Elenę. – Ktoś na ciebie czeka, prawda?
Zaskoczył ją. Oboje wciąż to robili, a jakby tego było mało, mogła wręcz przysiąc, że wiedzieli o niej dużo więcej, niż mogłaby podejrzewać.
W zamian sama nie wiedziała niczego, wciąż nie rozumiejąc, co działo się wokół niej.
– No, tak… Rafael – przyznała, nagle zaniepokojona. – O bogini, on mnie zabije. Nawet nie wiem jak stąd wyjść i… – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Urwała, podchwyciwszy spojrzenie pary lśniących, łagodnych oczu wciąż stojącej tuż obok kobiety.
– Tym zajmę się ja – stwierdziła z przekonaniem. Dziewczyna zesztywniała, kiedy nieznajoma bez jakiekolwiek ostrzeżenia nachyliła się w jej stronę, przez co jej twarz znalazła się zdecydowanie bliżej niż do tej pory. – Dziękuję ci za tę rozmowę, Eleno – wyszeptała, starannie dobierając słowa.
– Ja…
– Czy mógłbym…? – odezwał się w tym samym momencie Dorian. Kątem oka zauważyła, że przesunął się, w pośpiechu podchodząc bliżej.
Jasnowłosa piękność jedynie potrząsnęła głową.
– Teraz już nie ma czasu. Ale wierz mi, że teraz wiele się zmieni – ucięła stanowczo kobieta. Zaraz po tym jej uwaga na powrót skupiła się na Elenie. – Śpij dobrze, dziecino.
Nie miała okazji, by zastanowić się nad znaczeniem tych słów. Tym bardziej nie zdążyła zaprotestować, kiedy kobieta tak po prostu ucałowała ją w czoło. To było dziwne i przyjemne zarazem – muśnięcie delikatnych, ciepłych warg, które…
Pociemniało jej przed oczami. W ułamku sekundy owocowy gaj zniknął, a potem była już tylko pustka.

– Elena!
Ocknęła się nagle, gwałtownie podrywając głowę. Odwróciła się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by potknęła się o własne nogi. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, gotowa zacząć się tłumaczyć, kiedy podchwyciła spojrzenie Rafaela, ale zrezygnowała, kiedy dotarło do niej, że ten nie wyglądał na rozeźlonego. Wciąż stał przy biurku, na którego skraju siedział w pełni rozluźniony Andreas.
– Ja… przepraszam – wyrzuciła z siebie z opóźnieniem. – Mówiłeś coś do mnie?
Rafa jedynie wywrócił oczami.
– Tylko tyle, że nic tu po nas. Może faktycznie powinienem sprawdzić, co z Mirą, chociaż… – W milczeniu zmierzył ją wzrokiem. Dopiero po chwili odwrócił się, by móc spojrzeć na brata. – Andreas uważa, że działam zbyt pochopnie. I chyba wciąż ma do mnie pretensje o to, co powiedziałem.
– Zwykle bywasz niemiły w nerwach – zauważył sam zainteresowany. – Ale podtrzymuję: działasz zbyt pochopnie. Mógłbym dopuścić was do Niebiańskiego Ognia, żeby Elena poćwiczyła, ale co to da?
Może mówił coś więcej, ale dziewczyna już właściwie nie słuchała. Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w demony, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę nie zauważyli niczego dziwnego. To było tak, jakby umknęło jej zaledwie kilka sekund albo nic szczególnego nie miało miejsca. Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, które…
Serce podjechało jej aż do gardła, gdy spojrzała na ścianę za swoimi plecami – gładką, bez choćby śladu korytarza do którego byłaby w stanie się dostać.
– Andreasie? – rzuciła pod wpływem impulsu, nawet nie zastanawiając się nad tym, czy przypadkiem nie weszła któremuś z nieśmiertelnych w słowo. Poczuła się dziwne, kiedy przeniósł na nią wzrok. – Tak mi się wydawało… Ehm, czy tu nie było czasem przejścia?
Spodziewała się, co usłyszy, ale to i tak wytrąciło ją z równowagi. Zwłaszcza że – była gotowa to przysiąc! – spojrzenie demona stało się jeszcze bardziej przenikliwe i wręcz niepokojące niż wcześniej. To było tak, jakby wiedział, ale…
Pośpiesznie odrzuciła od siebie tę myśl. Prawda była taka, że już nie miała pewności, co tak naprawdę działo się wokół niej.
Andreas zsunął się z biurka, z lekkością podrywając się na równe nogi.
– Nie przypominam sobie – oznajmił ze spokojem. Na jego ustach pojawił się nieco roztargniony uśmiech. – Ach… Weź żonę do domu, co? – dodał, rzucając Rafaelowi blady uśmiech. – Wygląda na zmęczoną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa