
Elena
Powinna się zawahać. Wiedziała
o tym doskonale, nie tylko przez zdrowy rozsądek, ale wszystko to, co o Łowcy
powiedział Rafael. Ta istota mieszała innym w głowach, zakrzywiając
rzeczywistość lepiej niż niejeden demon i telepata.
Ale nie
zrobiła tego. Tak po prostu ruszyła w głąb korytarza, ulegając
rozbrzmiewającemu w jej głowie głosowi. Czuła, że postępowała jak ostatnia
naiwna, ale nie czuła strachu. Przeciwnie – była gotowa przysiąc, że na końcu zaciemnionego
korytarza czekało coś dobrego.
Rafa mnie zabije.
Tyle że nic
nie wskazywało na to, by którykolwiek z demonów zauważył jej zniknięcie.
Ich głosy ucichły, ale Elena prawie nie zwróciła na to uwagi. Szła szybko,
palcami delikatnie badając ścianę korytarza, jakby w ten sposób mogła
zapewnić sobie bezpieczeństwo. Droga była prosta, co nieco ją uspokoiło,
zwłaszcza że w razie potrzeby wciąż mogła zawrócić. Sęk w tym, że
absolutnie tego nie chciała.
Kojące
zapachy przybrały na intensywności. Kwiaty, drzewa, owoce – doskonała
mieszanka, która momentalnie skojarzyła jej się z pięknym, wiosennym
ogrodem. Poczuła ciepło, choć nie miała pewności, skąd się brało. Wciąż tkwiła w ciemnościach,
ale z łatwością wyobraziła sobie słoneczny dzień – jasny, przyjemny, nie zwiastujący
niczego złego. Kiedy do tego wszystkiego usłyszała dźwięk przelewanej wody…
A potem
gdzieś w ciemnościach dostrzegła światło. Zatrzymała się gwałtownie, na
moment zamierając i bezmyślnie wpatrując się w narastający stopniowo
blask. Światełko na końcu tunelu – to zdecydowanie nie zwiastowało dobrze, ale…
nie bała się. No i nie przypominała sobie, by umierała, a to chyba
też o czymś świadczyło.
Bez obaw, moja kochana.
Łagodny
szept ponownie rozbrzmiał w jej głowie. Wydawał się owijać wokół niej, materialny
i eteryczny zarazem, chociaż nie sądziła, że coś podobnego w ogóle
było możliwe. Co więcej, Elena była gotowa przysiąc, że należał do kobiety, co w jakimś
stopniu ją uspokoiło. Wiedziała, że Beatrycze słyszała Ciemność, ale za każdym
razem w grę wchodził mężczyzna. To też nie musiało o niczym
świadczyć, bo jakoś nie wątpiła, że ojciec Rafy byłby w stanie ją znieść,
ale i tak nie była w stanie uwierzyć, że groziło jej niebezpieczeństwo.
Nie tym razem.
Krótko
obejrzała się przez ramię, ale w panującym za jej plecami mroku nie
dostrzegła niczego. Mogła tylko zgadywać, jak daleko od Przedsionka była i czy
sprzeczające się w głównej sali demony w ogóle zwróciły uwagę na to,
że zniknęła. Pilnowanie cię idzie ci
świetnie, Rafa, pomyślała z przekąsem, uśmiechając się smutno. Może
powinna mieć wyrzuty sumienia, ale wcale ich nie czuła. Przecież nie robiła
niczego złego, prawda? Rozbrzmiewający w jej głowie głos po prostu nie mógł
należeć do kogoś, kto miał względem niej złe zamiary.
Usłyszała
cichy szelest, kiedy zrobiła kolejny krok naprzód – ku światłu, które nagle
zaczęło ją przyciągać. Wtedy też uświadomiła sobie, że miała skrzydła, choć nie
przypominała sobie, by je przywoływała. W tym miejscu jestem sobą, przypomniała
sobie to, co od samego początku sugerował jej Andreas. Przedsionek był dziwnym
miejscem, którego działania wciąż nie była w stanie w pełni pojąć.
Blask
przybrał na sile, ale nie poczuła się z tego powodu zaniepokojona. Było
inaczej niż za dnia, gdy obawiała się wyjścia na zewnątrz, gotowa przysiąc, że słońce
zrobi jej krzywdę. Nie miało znaczenia, że Rafael wielokrotnie udowodnił, że nie
miała powodów do niepokoju. Ten lęk wciąż w niej był, tak jak i coś,
czego nie potrafiła określić, a co towarzyszyło jej od chwili przebudzenia
w świątyni.
Teraz to już
nie miało znaczenia. W chwili, w której wyszła na zalaną słońcem
łąkę, cienie zniknęły, a w jej duszy zapanował spokój.
Zamknęła
oczy, oślepiona wszechobecną jasnością. Zatrzymała się, instynktownie wznosząc
twarz ku górze i pozwalając, by ciepłe promienie musnęły jej policzki. To
było przyjemne, zresztą jak i łagodne muśnięcia raz po raz muskającej jej
łydki trawy. Kwiatowy zapach przybrał na sile, ale nie na tyle, by wydał jej się
drażniący. Wciąż przypominał doskonałe perfumy, choć Elena była pewna, że nawet
gdyby schodziła wszystkie dostępne sklepu, nie znalazłaby tak doskonałej
mieszanki.
To miejsce…
Przez moment była gotowa przysiąc, że już kiedyś się w nim znalazła, choć
wtedy nie czuła się aż tak swobodnie. Świat, który widziała zaledwie przez
krótką chwilę, a który tak niepokoił Beatrycze. Jak one go nazywały?
Między tu a teraz? Do tej pory pamiętała wątpliwości i nerwowość Trycze,
kiedy w pośpiechu ciągnęła ją w głąb ogrodu, zupełnie jakby liczyła
na to, że zdoła ukryć wnuczkę przed wzrokiem tego, którego tak bardzo się
obawiała.
Tyle że to
nie było tak. Miejsca może i były podobne, ale panująca w nim
atmosfera różniła się diametralnie. Elena nie czuła niczego, co świadczyłoby o obecności
Ciemności, a jakby tego było mało…
– Och –
wyrwało jej się.
Zorientowała
się, że nie jest sama, gdy tylko otworzyła oczy. Na moment zawahała się,
prostując niczym struna na widok spokojnie stojącej kilka metrów od niej
kobiety. Zamrugała nieco nieprzytomnie, nie tyle próbując przyzwyczaić oczy do
jasności, co przede wszystkim oswoić z widokiem nieznajomej. Nie była w stanie
powstrzymać od wpatrywania się w nią tak intensywnie, że to po prostu musiało
być niegrzeczne, ale…
Nie
przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała kogoś takiego. Od dziecka
powtarzano jej, że była piękna, ale w porównaniu do nieznajomej czuła się całkowicie
przeciętnej. Ta kobieta jak nic istniała po to, by wpędzać wszystkich wokół w kompleksy
– smukła, wysoka i tak doskonała, że to wydawało się wręcz
nieprawdopodobne. Miała delikatne rysy twarzy, jasne – wręcz srebrzyste – włosy
i oczy, których blady odcień błękitu momentalnie skojarzył się Elenie z Claire.
Nieznajoma uśmiechała się łagodnie, w sposób który momentalnie dziewczynę
uspokoił, nawet jeśli wciąż czuła się przy przybyszce spięta.
Kobieta bez
pośpiechu ruszyła w jej stronę. Wydawała się wręcz płynąc w powietrzu,
poruszając z lekkością, która sprawiała, że wyglądała tak, jakby się
unosiła. Dopiero wtedy Elena zauważyła, że na sobie miała długą do ziemi suknię
z dziwnego, zwiewnego materiału. Na pierwszy rzut oka wyglądał na biały,
ale to było coś więcej, choć nie potrafiła tego określić. Co więcej, wydawał
się lśnić łagodnie, zresztą tak jak i cała nieznajoma. Coś w tym
blasku skojarzyło się Elenie ze światłem księżyca – subtelnym, ujmującym i po
prostu pięknym.
Ona cała
taka była. Miała w sobie coś takiego, co przyciągało i koiło, i co
musiało być dobre. Elena nie była w stanie wyobrazić sobie, że mogłoby być
inaczej.
– Jak
dobrze w końcu cię zobaczyć – szepnęła z czułością kobieta i to
wystarczyło, by dziewczyna rozpoznała ten głos. To za nim podążała aż do tego
miejsca. – Nie bój się, dziecino. Nie skrzywdzę cię.
– Gdzie…? –
zaczęła, ale ostatecznie ograniczyła się do potrząśnięcia głową. Na nic więcej
nie było ją stać.
– To nie ma
znaczenia. Przynajmniej na razie, bo jeszcze długo nie będziesz tutaj przynależeć.
Coś w tych
słowach przyprawiło Elenę o dreszcze. Nie rozumiała ich, ale czuła, co się
za nimi kryło. Cóż, była żywa – a przynajmniej zakładała, że jakimś cudem
nie umknął jej moment, w którym ktoś zdecydował się przetrącić jej kark.
Obawy zniknęły
w chwili, w której kobieta wyciągnęła ku niej rękę – w jednoznaczny,
zachęcający sposób. Elena bez wahania ruszyła się z miejsca, pokonując
dzieląca ich odległość i pozwalając, by nieznajoma zacisnęła palce na jej
dłoni. Uścisk okazał się zaskakująco lekki i przyjemnie ciepły.
–
Przepraszam za najście – wyrwało jej się. Czuła, że bredzi od rzeczy,
gorączkowo próbując znaleźć najodpowiedniejsze słowa. – Nie powinnam, ale… Ehm,
chyba jeszcze nie do końca rozumiem Przedsionek. To znaczy…
– Twoja
obecność mnie cieszy. Miałam nadzieję, że tutaj dotrzesz – zapewniła
pośpiesznie kobieta. – Choć minęło tyle czasu, odkąd ostatnim razem otworzyłam
dla kogoś ten świat. Tak wiele się zmieniło… – dodała, po czym westchnęła
przeciągle, jakby z rozczarowaniem.
– Nie rozumiem
– przyznała niechętnie Elena.
To
przypominało sen – zbyt intensywny, niezrozumiały, ale przy tym zbyt piękny, by
chciała się obudzić. Nie zaprotestowała, kiedy kobieta poprowadziła ją w głąb
polany, zmierzając ku linii rosnących nieopodal drzew. Wtedy też stał się jasny
zapach owoców, bo gałęzie aż uginały się od świeżych jabłek. Elena zawsze lubiła
te, które rosły w pobliżu domu Licavolich w Mieście Nocy, ale nie
przypominała sobie, by zbiory kiedykolwiek były aż tak obfite i zachęcające.
Powiodła
wzrokiem dookoła, wciąż oszołomiona. Wciąż zachwycało ją to, co widziała i czuła.
Jak urzeczona wpatrywała się zarówno w rośliny w pełni rozkwitu, jak i w intensywnie
błękitne niebo. Kiedy do tego wszystkiego gdzieś jakby w oddali dostrzegła
dwa znajome kształty, serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej.
Dwa
księżyce. Nie były aż tak dobrze widocznej jak w miejscu, do którego zabrał
ją i Rafaela Andreas, ale i tak nie mogła ich zapomnieć. Zwłaszcza czerwony
rzucał się w oczy, choć na tyle srebrzystego brata wyglądał jak mały, nic
nieznaczący punkcik na niebie.
– Jest mi
tak przykro – odezwała się ni stąd, ni z owąd kobieta. Elena zamrugała, po
czym w pośpiechu przeniosła na nią wzrok. – Nie tylko z twojego
powodu. Nie powinnam dopuścić do bardzo wielu rzeczy, ale… Och, Eleno –
zaczęła, nagle po prostu zmieniając temat. Z jakiegoś powodu dziewczyny
wcale nie zaskoczyło to, że mogłaby znać jej imię. – Czułaś kiedyś, że robisz
coś dla dobra wszystkich i że to najlepsze możliwe wyjście… Podczas gdy
później okazywało się, że biernością tylko pogarszałaś sytuację? Niektóre
wybory są skomplikowane i obfite w konsekwencje – stwierdziła,
spuszczając wzrok.
W tamtej
chwili wydała się Elenie już nie tylko piękna, ale przede wszystkim bardzo
smutna. Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie płaczących aniołów,
które czasami widywało się w filmach albo na cmentarnych nagrobkach. Miała
wrażenie, że jej towarzyszka mogłaby uchodzić za jednego z nich –
pięknego, ale tak pełnego sprzecznych emocji, że to aż bolało.
To wystarczyło,
by Elena momentalnie zapragnęła ją pocieszyć. Ktokolwiek nie miałaby przed
sobą, naprawdę tego chciała – objąć tę kobietę, a później gorączkowo
zapewnić ją, że wszystko będzie w porządku. Nigdy nie uważała się za dobą
pocieszycielkę, ale to nie miało znaczenia – dokładnie tak jak wtedy, gdy bez
chwili wahania rzuciła się szukać kojących słów, byleby poprawić nastrój
Sulpicii.
Sęk w tym,
że teraz nie chodziło o złamane serce. Mogła tylko zgadywać, do czego sprowadzały
się słowa nieznajomej, ale…
– Wydaje mi
się – zaczęła z wahaniem – że nie można obwiniać się za każdą podjętą
decyzję. Jeśli w którymś momencie wydawała się słuszna…
– Ale
najwyraźniej nie była. Powiedziałabym, że przyniosła wszystkim więcej
cierpienia niż pożytku.
– Każdy
popełnia błędy – obruszyła się. Ta kobieta po prostu nie wyglądała na kogoś,
kto świadomie chciałby zrobić coś złego.
– Ale ja
nie powinnam.
Elena
uniosła brwi. Niby jak miała to rozumieć? Wiedziała jedynie, że czuła się tak, jakby
przed sobą miała kolejną osobę, dążącą do nadmiernej perfekcji – dokładnie tak
jak Rafael. Co prawda nie była w stanie tego zweryfikować po kilku
chwilach znajomości z kimś, kogo imienia nawet nie znała, ale czy to było
ważne.
– Bzdura –
wypaliła, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Nie zawsze da się postąpić właściwie.
Czasami… Och, czasami – powtórzyła, starannie dobierając słowa – robi się to,
co w danym momencie wydaje się słuszne. Nigdy nie wiadomo, co z tego
wyniknie.
Z każdym
kolejnym słowem była coraz pewniejsza tego, co mówiła. Mimowolnie pomyślała o Rafie
i tym, co sama zrobiła, kiedy znalazła go rannego w lesie. Nie miała
pojęcia w co się pakuje, kiedy zdecydowała się demonowi pomóc, zaś później
nie było już czasu na to, by próbować się wycofać. I bez znaczenia
pozostawało dla niej to, że mogła – choćby wtedy, gdy dowiedziała się, komu tak
naprawdę ocaliła życie.
Nie
potrafiła czuć żalu ani z tego powodu, ani – mimo wszystko – z momentu,
w którym pozwoliła się zabić w imię tego, w co wierzyła. I tych,
których kochała.
Zamilkła,
przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie wpatrzonych w nią oczu – bladych,
lśniących i… pełnych miłości. To ostatnie ją zaskoczyło, zwłaszcza że
dotychczas w ten sposób spoglądała na nią wyłącznie Esme.
– Masz w sobie
więcej światła niż ci się wydaje.
Zamarła w odpowiedzi
na te słowa, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił
ją czymś ciężkim po głowie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna
wykrztusić z siebie chociażby słowa. W efekcie już tylko spoglądała
na piękną nieznajomą, by w następnej sekundzie – nawet nie zastanawiając
się nad tym co i dlaczego robi – bezceremonialnie wpaść w jej
ramiona. To było niczym impuls, któremu po prostu się poddała, jak gdyby nigdy
nic obejmując stojącą tuż przed nią istotę. Przyszło jej to tak naturalnie, jak
i bliskość z Rafaelem czy członkami rodziny. W tamtej chwili też
poczuła się tak, jakby znała swoją rozmówczynię od zawsze, choć to przecież nie
miało sensu.
O bogini, co ja wyprawiam?, pomyślała w oszołomieniu.
W jej
umyśle jak na zawołanie rozbrzmiał śmiech – łagodny i znajomy, zwłaszcza
że jak nic należał do kobiety. Bez wahania odwzajemniła uścisk, nie dając
Elenie okazji, by ta spróbowała się wycofać. Zmieszanie zniknęło równie nagle,
co wcześniej się pojawiło, pozostawiając po sobie wyłącznie nieopisany spokój.
– Dziękuję
ci, moja kochana – usłyszała tuż przy uchu. – Za to, że poświęciłaś mi chwilę… I za
te słowa. – Kobieta zawahała się na moment. – Wierzę, że spotkamy się szybciej
niż myślisz. Najwyższa pora na zmiany,
Jakie znowu zmiany?, obruszyła się, ale
nie zadała tego pytania na głos. Nie miała okazji, zwłaszcza że gdzieś za jej
plecami odezwała się kolejna osoba.
– Pani? –
rzucił ktoś, tym razem mężczyzna.
Elena w pośpiechu
wyślizgnęła się z uścisku nieznajomej, by móc się obejrzeć. Jej oczy
rozszerzyły się w geście niedowierzania, gdy zauważyła przybysza – i to
bynajmniej nie dlatego, że przed sobą miała całkiem dobrze wyglądającego,
ciemnowłosego mężczyznę. Właściwie nawet nie zwróciła uwagi na jego twarz czy
parę łagodnych, choć niemalże całkowicie czarnych oczu, bardziej przejęta czymś
innym.
Tym, że
miał skrzydła – rozłożyste i… białe, dokładnie jak jej własne.
Co, do cholery…?
– Poznaj,
proszę, Elenę – zwróciła się do przybysza kobieta. Elena nie zaprotestowała,
kiedy ta przesunęła się na tyle, by objąć ją ramieniem. – To Dorian. Który zdecydowanie
zbyt często się o mnie martwi – dodała z rozbawieniem.
– Wcale nie
– zaoponował sam zainteresowany. Zaraz po tym na jego ustach pojawił się nieco
zmieszany, olśniewający uśmiech. – Ach, gdzie ja mam głowę – zreflektował się. –
Cudownie w końcu cię zobaczysz. Dziewczyna, o której głośno nawet w innych
światach – dodał, spoglądając z zaciekawieniem.
Elena nie
odpowiedziała od razu. Wciąż w oszołomieniu wodziła wzrokiem po sylwetce
Doriana, zdolna skupić się wyłącznie na skrzydłach. Na usta cisnęły jej się
dziesiątki pytań, ale zanim zdążyła zadać którekolwiek z nich, bez
zastanowienia wypowiedziała pierwszą myśl, która przyszła jej do głowy.
– Masz
skrzydła!
Doczekała
się wyłącznie rozbawionego, serdecznego śmiechu – i to nie tylko ze strony
mężczyzny, ale również wciąż obejmującej ją nieznajomej. Nawet nie potrafiła im
mieć za złe tego, że najpewniej doskonale bawili się jej kosztem.
–
Powiedziała, mogąc pochwalić się dokładnie tym samym – rzucił z rozbawieniem
Dorian. Na jego ustach pojawił się nieco pobłażliwy uśmiech. – W istocie.
Chociaż mnie nikt nie nazywa przez to światłością.
–
Zasługujesz na to miano równie mocno, co i nasza Elena – stwierdziła ze
spokojem kobieta. Nasza…, powtórzyła w oszołomieniu
dziewczyna, ale i tę uwagę zachowała dla siebie. – Wszyscy jesteście moją
radością… Ale o tym później. Nie mogę dłużej jej zatrzymywać – dodała ze
spokojem.
– Naturalnie.
– Dorian w zamyśleniu skinął głową. Założył ramiona na piersi, wciąż uważnie
obserwując przy tym Elenę. – Ktoś na ciebie czeka, prawda?
Zaskoczył
ją. Oboje wciąż to robili, a jakby tego było mało, mogła wręcz przysiąc,
że wiedzieli o niej dużo więcej, niż mogłaby podejrzewać.
W zamian
sama nie wiedziała niczego, wciąż nie rozumiejąc, co działo się wokół niej.
– No, tak…
Rafael – przyznała, nagle zaniepokojona. – O bogini, on mnie zabije. Nawet
nie wiem jak stąd wyjść i… – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Urwała,
podchwyciwszy spojrzenie pary lśniących, łagodnych oczu wciąż stojącej tuż obok
kobiety.
– Tym zajmę
się ja – stwierdziła z przekonaniem. Dziewczyna zesztywniała, kiedy
nieznajoma bez jakiekolwiek ostrzeżenia nachyliła się w jej stronę, przez
co jej twarz znalazła się zdecydowanie bliżej niż do tej pory. – Dziękuję ci za
tę rozmowę, Eleno – wyszeptała, starannie dobierając słowa.
– Ja…
– Czy mógłbym…?
– odezwał się w tym samym momencie Dorian. Kątem oka zauważyła, że przesunął
się, w pośpiechu podchodząc bliżej.
Jasnowłosa
piękność jedynie potrząsnęła głową.
– Teraz już
nie ma czasu. Ale wierz mi, że teraz wiele się zmieni – ucięła stanowczo
kobieta. Zaraz po tym jej uwaga na powrót skupiła się na Elenie. – Śpij dobrze,
dziecino.
Nie miała
okazji, by zastanowić się nad znaczeniem tych słów. Tym bardziej nie zdążyła
zaprotestować, kiedy kobieta tak po prostu ucałowała ją w czoło. To było
dziwne i przyjemne zarazem – muśnięcie delikatnych, ciepłych warg, które…
Pociemniało
jej przed oczami. W ułamku sekundy owocowy gaj zniknął, a potem była
już tylko pustka.
– Elena!
Ocknęła się
nagle, gwałtownie podrywając głowę. Odwróciła się tak gwałtownie, że niewiele
brakowało, by potknęła się o własne nogi. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza
do płuc, gotowa zacząć się tłumaczyć, kiedy podchwyciła spojrzenie Rafaela, ale
zrezygnowała, kiedy dotarło do niej, że ten nie wyglądał na rozeźlonego. Wciąż
stał przy biurku, na którego skraju siedział w pełni rozluźniony Andreas.
– Ja…
przepraszam – wyrzuciła z siebie z opóźnieniem. – Mówiłeś coś do mnie?
Rafa jedynie
wywrócił oczami.
– Tylko
tyle, że nic tu po nas. Może faktycznie powinienem sprawdzić, co z Mirą, chociaż…
– W milczeniu zmierzył ją wzrokiem. Dopiero po chwili odwrócił się, by móc
spojrzeć na brata. – Andreas uważa, że działam zbyt pochopnie. I chyba
wciąż ma do mnie pretensje o to, co powiedziałem.
– Zwykle bywasz
niemiły w nerwach – zauważył sam zainteresowany. – Ale podtrzymuję:
działasz zbyt pochopnie. Mógłbym dopuścić was do Niebiańskiego Ognia, żeby
Elena poćwiczyła, ale co to da?
Może mówił
coś więcej, ale dziewczyna już właściwie nie słuchała. Przez chwilę jeszcze
wpatrywała się w demony, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę
nie zauważyli niczego dziwnego. To było tak, jakby umknęło jej zaledwie kilka
sekund albo nic szczególnego nie miało miejsca. Wciąż tkwiła w tym samym
miejscu, które…
Serce podjechało
jej aż do gardła, gdy spojrzała na ścianę za swoimi plecami – gładką, bez
choćby śladu korytarza do którego byłaby w stanie się dostać.
–
Andreasie? – rzuciła pod wpływem impulsu, nawet nie zastanawiając się nad tym,
czy przypadkiem nie weszła któremuś z nieśmiertelnych w słowo.
Poczuła się dziwne, kiedy przeniósł na nią wzrok. – Tak mi się wydawało… Ehm,
czy tu nie było czasem przejścia?
Spodziewała
się, co usłyszy, ale to i tak wytrąciło ją z równowagi. Zwłaszcza że –
była gotowa to przysiąc! – spojrzenie demona stało się jeszcze bardziej
przenikliwe i wręcz niepokojące niż wcześniej. To było tak, jakby wiedział,
ale…
Pośpiesznie
odrzuciła od siebie tę myśl. Prawda była taka, że już nie miała pewności, co
tak naprawdę działo się wokół niej.
Andreas
zsunął się z biurka, z lekkością podrywając się na równe nogi.
– Nie
przypominam sobie – oznajmił ze spokojem. Na jego ustach pojawił się nieco roztargniony
uśmiech. – Ach… Weź żonę do domu, co? – dodał, rzucając Rafaelowi blady
uśmiech. – Wygląda na zmęczoną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz