Elena
Nigdy nie widziała Miriam w takim
stanie. To najzwyczajniej w świecie do niej nie pasowało – roztrzęsienie,
cisnące się do oczu łzy i fakt, że demonica ledwo trzymała się na nogach.
Ta kobieta była w stanie przelecieć pół Volterry pomimo tego, że była
ranna, a jednak w tamtej chwili sprawiała wrażenie kogoś, kto w każdej
chwili mógłby zemdleć od nadmiaru emocji. Co jak co, ale taki stan rzeczy
zdecydowanie nie należał do normalnych.
Z
powątpiewaniem spojrzała na Rafaela, bezskutecznie próbując stwierdzić, co
takiego chodziło mu po głowie. Wydawał się nienaturalnie wręcz spokojny, choć w sposobie,
w jaki zwracał się do siostry, było coś niepokojącego. Elena nie była w stanie
określić, co tak naprawdę się działo i jak poważna zrobiła się sytuacja, ale
jedno wydawało się oczywiste: mieli problem.
Za to
Hunter był martwy. I choć najpewniej powinna, wcale nie potrafiła się z tego
cieszyć.
Panujące
dookoła zamieszanie doprowadzało ją do szału. Co prawda wszystko wydawało się
dużo łatwiejsze, odkąd nie musiała ukrywać przed bliskimi tego, co działo się
dookoła, ale obserwując demony, całą sobą pragnęła odciąć najbliższych od coraz
bardziej wymykającego się spod kontroli szaleństwa. Chociaż tyle, nawet jeśli
to po prostu było niemożliwe.
Głos
Rafaela wyrwał ją z oszołomienia. To, że serafin spoglądał wprost na nią,
nawet nie próbując ukrywać, że to jej bezpieczeństwo dręczyło go w tym
wszystkim najbardziej. Nigdy się nie
nauczysz, prawda?, pomyślała, ale tym razem zachowała tę uwagę dla siebie.
To nie był dobry moment na kolejną dyskusję o znaczeniu rodziny, zresztą gdy
chwilę później Rafa zdecydował się na powiedzenie czegoś, co od biedy mogłaby podciągnąć
zarówno pod prośbę, jak i – o bogini! – troskę o siostrę,
zaczęła się zastanawiać.
– Może ja… –
zaczęła, ale jedno spojrzenie demona wystarczyło, by zorientowała się, że wolał
mieć ją przy sobie.
– My mamy
do pogadania – oznajmił, a Elena uniosła brwi. To nie zabrzmiało szczególnie
optymistycznie.
Mira
drgnęła, po czym spojrzała na brata tak, jakby widziała go po raz pierwszy.
– I tak
nie jestem tu mile widziana. I sama trafię do łazienki – obruszyła się. –
To naprawdę nie jest ważne, czy ja…
– Jeśli
chcesz, sama ci pokażę – odezwała się w tym samym momencie Esme. W pomieszczeniu
jak na zawołanie zapadła cisza, a cała uwaga skupiła się na wampirzycy. –
Na pewno znajdziemy ci jakieś rzeczy. Zebrałam sporo ubrań i jeszcze nie
miałam okazji przekazać ich fundacji.
Mama zawsze
to robiła – gromadziła całe torby rzeczy, których już nie używali, zwłaszcza że
przy zapędach Alice ubrań nigdy nie brakowało. To był też powód, dla którego
nigdy ich nie wyrzucali, tym bardziej że w niektórych kreacjach jej siostry
pokazywały się zaledwie raz. Tak czy siak, Esme nie widziała powodu, by nie
przekazywać tych rzeczy dalej, do osób, którego mogłyby potrzebować wsparcia.
Jakkolwiek
by nie było, chociaż propozycja nie miała w sobie niczego niewłaściwego,
Miriam i tak się spięła. Dłuższą chwilę milczała, spoglądając na
wampirzycę tak, jakby widziała ją po raz pierwszy.
– Mam… tutaj
zostać – powiedziała w końcu. To nie było pytanie, ale i tak wydawała
się nie dowierzać.
– Oczywiście.
– Esme nawet się nie zawahała. – Jesteś przerażona. I najwyraźniej tego
potrzebujesz.
– Nie jestem
– warknęła Mira, ale jej sprzeciw nie zrobił na nikim wrażenia.
Nawet jeśli
miała do dodania coś jeszcze, nie zrobiła tego – czy to za sprawą
ostrzegawczego spojrzenia Rafaela, czy też własne obawy. Ostatecznie z westchnieniem
skinęła głową, chcąc nie chcąc decydując się ruszyć za wampirzycą. Elena
zawahała się, mimo wszystko wątpiąc czy zostawienie Miry z mamą było
dobrym pomysłem, ale zdecydowała się tego nie komentować. Nie mogła pozbyć się
wrażenia, że siostra Rafy była zdecydowanie zbyt poruszona, by ryzykować
ponowne wyrzucenie za drzwi. Mimo wszystko zauważyła, że Jasper z powątpiewaniem
spojrzał w ślad za kobietami, przez chwilę wyglądając na chętnego, by za
nimi ruszyć.
W przedpokoju
ponownie zapanowała cisza. Elena skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle niepewna,
co zrobić z rękami. Potrzebowała dłuższej chwili, by uporządkować myśli i wyciągnąć
jakiekolwiek sensowne wnioski z tego, co udało im się wyciągnąć od Miriam.
– Cóż… –
wyrwało jej się w końcu. – Ona nie dramatyzuje, prawda?
Jakoś w to
nie wątpiła. Mira nie była strachliwa, a tym bardziej nie pozwoliłaby sobie
na okazanie słabości, gdyby miała na to wpływ. To, że na samym wstępie wpadła w ramiona
akurat jej…
Wolała o tym
nie myśleć. A tym bardziej nie wspominać, choć w normalnym wypadku
nie byłaby w stanie tak po prostu tego przemilczeć.
– Mogłem
się tego spodziewać.
W
odpowiedzi jedynie uniosła brwi. Po tonie Rafaela wciąż nie była w stanie
stwierdzić niczego konkretnego i to ją martwiło. Słodka bogini, niby co
miała o tym sądzić? Wiedzieli o Łowcy, wciąż próbując trzymać się
razem, ale jego obecność mimo wszystko wydawała się czymś abstrakcyjnym. Jak
długo nie atakował, w zamian trzymając się na uboczu…
Ale teraz
to zrobił.
– Bądźmy
szczerzy… Nie wiesz, co robić, prawda? – zapytał wprost Aldero. Elena drgnęła,
momentalnie przenosząc wzrok na kuzyna. – Mamy przewalone, ale oczywiście tego
nie przyznasz.
Al, cholera…, jęknęła w duchu.
Ostatnim, czego potrzebowała, to znów próbować powstrzymywać ich przed
rzuceniem się sobie do gardeł.
O dziwo nie
musiała. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że Rafa po prostu się
uśmiechnie – w pozbawiony wesołości, nieco wymuszony sposób.
– Akurat to
dawałem wam do zrozumienia od samego początku – stwierdził takim tonem, jakby
to była najoczywistsza rzecz na świecie.
– Ale… –
Alice urwała równie szybko, co zaczęła mówić. Myśl o tym, że akurat tej
wampirzycy mogłoby zabraknąć słów, wydawała się nienaturalna. – Powinnam dać
znać reszcie. O tym, co się dzieje.
– Jak
uważasz – rzucił jakby od niechcenia Rafael. – Tej nocy i tak nic więcej
się nie wydarzy.
Tym razem Elena
już nie była w stanie milczeć.
– Skąd
wiesz?
Natychmiast
zwrócił się w jej stronę. Wzdrygnęła się, kiedy zmaterializował się tuż
obok, zdecydowanym ruchem ujmując ją za rękę. Kątem oka zauważyła, że Aldero
drgnął i bez słowa zwrócił się do nich plecami, w dość jasny sposób
dając jej do zrozumienia, co sądził o całej sytuacji.
– Ponieważ
Mira tutaj jest – wyjaśnił ze spokojem Rafa. – I najpewniej ma rację. To
gra na jego zasadach… A gdyby chciał zakończyć ją dzisiaj, zrobiłby to.
– Chyba że
twoja siostra jest ostrzeżeniem – mruknął grobowym tonem Jasper. W milczeniu
spojrzał w ślad za żoną, kiedy ta wyszła do salonu, przyciskając do ucha
telefon. – Pokazał nam, że to już ten moment… Sam znasz go najlepiej, więc
lepiej powiedz mi, czy to możliwe.
– Obawiam
się, że nikt tak naprawdę nie zna mojego ojca. Gdybym rozumiał sens każdego rozkazu,
który padał z jego ust, oszalałbym. – Rafa wzruszył ramionami. – Więc
niczego nie wykluczam.
– Skoro
tak, może powinniśmy…
Tym razem
demon nie pozwolił Jasperowi dokończyć.
– Możecie
się organizować, jeśli chcecie. Tyle że to najpewniej nic nie znaczy, zwłaszcza
jeśli zginął Hunter – wyjaśnił zniecierpliwionym tonem. – Nasza krew jest
niebezpieczna. Jakoś nie wątpię, że wzmocniła Łowcę, nawet jeśli wciąż nie ma
ciała.
Słuchanie
tego przychodziło jej z trudem. Przez chwilę miała ochotę zachować się w iście
dziecinny sposób, zasłonić uszy dłońmi i próbować w ten sposób udawać,
że cała ta rozmowa jej nie dotyczyła. Sęk w tym, że to nie działało w ten
sposób, a tym bardziej nie rozwiązywało najważniejszego problemu – w tym
tego, że wszystko tak naprawdę było jej winą. Od samego początku chodziło właśnie
o nią, a skoro tak…
– Więc jaki
w tym sens? – zniecierpliwił się Jasper. – Z czym my tak naprawdę
walczymy? Mówiłeś o koszmarze na jawie, a jednak teraz…
– Nigdy nie
powiedziałem, że ten koszmar nie może nas pozabijać. Najważniejsze pytanie
brzmi: co go powstrzymuje?
Tym razem
nikt więcej się nie odezwał. Elena poczuła się jeszcze dziwniej, zdolna co
najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie wpatrywać się w zebranych.
Nie miała pojęcia, w co pogrywał ojciec Rafaela, a tym bardziej co
zamierzał jego syn, ale nie podobało jej się to. Nie, skoro na każdym kroku
słyszała, że tak naprawdę byli na z góry przegranej pozycji.
Gdzieś od
strony schodów usłyszała ciche, lekkie kroki. Beatrycze pojawiła się w zasięgu
jej wzroku, kurczowo trzymając się poręczy. Jej twarz nie wyrażała żadnych
emocji, kiedy zaś Elena spojrzała kobiecie w oczy…
Determinacja.
To nie miało sensu, ale…
– Kto? –
zapytała wprost.
Nie miała
dawać niczego więcej. To, że wiedziała, że coś się wydarzyło, było równie oczywiste,
co i obecność krwi w domu.
– Jeden z moich
braci – odparł obojętnym tonem Rafael. – Nikt warty uwagi. Za to jedno mógłbym w zasadzie
ojcu podziękować.
– Więc to
jego zasługa?
Nie
otrzymała odpowiedzi, ale ta najwyraźniej nie była jej potrzebna. Zamarła na
schodach, wciąż nerwowo zaciskając palce na poręczy – i to tak mocno, że chyba
tylko cudem nie połamała jej na kawałeczki, zwłaszcza przy nadmiernej sile nowo
narodzonej.
– Dałam
znać Edwardowi. Emmett i Rose też niedługo wrócą do domu… Cammy z nimi
jest – oznajmiła Alice, w pośpiechu wracając do przedpokoju. Krótko
spojrzała na Rafaela, jakby szukając aprobaty w tym, że jej rodzeństwo
jednak poruszało się w towarzystwie telepaty. – Nie wiem, co z Carlisle’em.
Pewnie będą chcieli wrócić, ale…
– Wstrzymaj
się na razie – poprosiła ze swojego miejsca Beatrycze. – Lepiej niech będzie z Alessią,
skoro jeszcze nie doszła do siebie. No i L… – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– Sama dam im znać. O ile mamy czas – dodała, ostatnie słowa jak nic kierując
do Rafaela.
– Czas to
pojęcie względne, zwłaszcza w tej sytuacji – odparł wymijająco demon. –
Róbcie to, co uważacie za słuszne… Przynajmniej tak długo, jak nie sprowadza się
to do głupich posunięć. Pierwotne ustalenia wciąż są najlepszymi, jakie mogę
wam zaoferować – stwierdził, w następnej chwili bezceremonialnie chwytając
Elenę za rękę. – Pozwól, proszę, lilan.
– Dokąd
idziecie? – zaniepokoiła się Alice.
Demon nawet
na nią nie spojrzał. W zamian bardziej stanowczo pociągnął Elenę za sobą,
jak gdyby nigdy nic kierując się ku drzwiom.
– W bezpieczne
miejsce. Nie naraziłbym jej – zniecierpliwił się. – Wrócimy tutaj stosunkowo
szybko.
– Ale…
Tym razem
nawet nie czekał aż wampirzyca skończy odpowiedź. Elena wzdrygnęła się, w pierwszym
odruchu gotowa zaprotestować, ale nie miała po temu okazji. Chcąc nie chcąc
wyszła z Rafaelem przed dom, zbytnio skupiona na tym, by przypadkiem nie
potknąć się o własne nogi.
– Co ty właściwie…?
– zaczęła, a potem słowa zamarły jej na ustach, kiedy uprzytomniła sobie,
że wcale nie stali na ganku.
Przedsionek
nic a nic się nie zmienił od ich ostatniej wizyty. Wciąż był ciemny,
niepokojący i pełen korytarzy, które na pierwszy rzut oka wydawały się
prowadzić donikąd. Jedyną różnicę stanowiło ustawione na samym środku biurko –
proste, drewniane i najwyraźniej dość wygodnie, skoro Andreas zdołał na
nim zasnąć. Rozłożył się na krześle, głowę wspierając na blacie. Właściwie nie
widziała jego twarzy, zwłaszcza że ukrył ją w ramionach, ale i tak
nie miała wątpliwości co do tego, że spał. Nawet nie drgnął, kiedy wraz z Rafaelem
podeszła bliżej, wzdrygając się dopiero w chwili, w której brat
bezceremonialnie oparł się o biurko – na tyle gwałtownie, by narobić hałasu.
– Serio? –
wycedził przez zaciśnięte zęby. Mimo wszystko wydał się Elenie rozbawiony.
Tyle
wystarczyło. Andreas poderwał się tak gwałtownie, że prawie spadł z krzesła.
Drewniany mebel z hukiem upadł na podłogę, tym głośniejszy, skoro odgłos,
który przy tym wydał, odbił się echem od ścian korytarza.
– Rafa…
Cholera, wybacz! – zreflektował się pośpiesznie Andreas. – Naprawdę musicie
zacząć się zapowiadać – stwierdził niemalże urażonym tonem. – Mogłem…
– Udawać,
że robisz coś praktycznego? – podsunął usłużnie demon. Elena była pewna, że
wywrócił oczami. – Zresztą nieważne. Oczywiście znajdziesz dla nas chwilę?
– A mam
wybór? – mruknął bez przekonania Andreas. Dopiero po chwili jego twarz
rozjaśnił uśmiech, gdy w końcu zwrócił uwagę na stojącą tuż za plecami Rafaela
dziewczynę. – Ach… Witaj, Eleno – rzucił o wiele uprzejmiej niż wcześniej.
Uśmiechnęła
się, a przynajmniej próbowała, bo wciąż nie była w stanie ot tak się
rozluźnić. Wizyta w Przedsionku nie wróżyła niczego dobrego, a przynajmniej
tyle wywnioskowała z zachowania Rafaela. Co prawda to wydawało się lepsze,
niż gdyby zdecydował się zrobić coś tak głupiego, jak chociażby sprawdzenie
miejsca, w którym zaatakowano Huntera, ale dziewczyna i tak miała
wątpliwości. Gdyby przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać…
Obserwowała
Andreasa, kiedy bez pośpiechu obszedł biurko. Ostatecznie przysiadł na jego
krawędzi, z uwagą obserwując swoich gości.
– Nie
podoba mi się to, co czuję. Masz krew na dłoniach, Rafa – zauważył, tym samym
uświadamiając Elenie, że miał rację. Zorientowała się, że musiał pobrudzić się
tym, co zalegało na ubraniu Miry, kiedy ustawiał siostrę do pionu. – A twoja
żona jest przerażona – dodał, podejrzliwie mrużąc oczy.
– Ojciec
zabił Huntera – wypalił bez chwili wahania Rafael.
Andreas
otworzył i zaraz zamknął usta. Dłuższą chwilę milczał, spoglądając na
swoich gości tak, jakby widział ich po raz pierwszy. Wciąż siedział na skraju
biurka, wyraźnie spięty i podenerwowany. Zdobył się tylko na to, by
nerwowym gestem przeczesać włosy palcami, byleby zająć czymś ręce.
– Kurwa –
wyrwało mu się.
Elena aż
się wzdrygnęła. Pierwszy raz słyszała, by przeklinał, zwłaszcza że do tej pory
robił wszystko, byleby brzmieć uprzejmie. To, że choć na moment zapomniał w jej
obecność o manierach, wydało jej się bardziej wymowne niż całe wiązanki,
które w przypływie emocji potrafiła wyrzucić z siebie Mira.
– Nie wiem,
co tam się stało – podjął Rafael, jak gdyby nigdy nic mówiąc dalej. – Miriam
przy tym była, ale Łowca jej nie skrzywdził. Nie ma pojęcia czemu i jakoś
jej wierzę. W to, że ojciec z nami igra, tym bardziej.
– Co ja mam
do rzeczy? – zapytał wprost Andreas.
Nie od razu
uzyskał odpowiedź. Rafael w milczeniu zmierzył brata wzrokiem, wydając się
gorączkowo nad czymś zastanawiać.
– Dobre
pytanie – stwierdził w końcu. – Nie słyszałeś czegoś? Szepczecie tyle
czasu za moimi plecami, więc… No i to pierwsze miejsce, które przyszło mi
do głowy, by kupić mnie i Elenie choć trochę czasu. Ciemności od dawna tu
nie było, prawda?
– Ojciec
przychodzi kiedy chce i zwykle się ze mną mija. Najwyraźniej nie widzi
powodu, by ze mną dyskutować – wyjaśnił zniecierpliwionym tonem demon. – On też
się nie zapowiada, ale w tej sytuacji… Wiesz, chyba nie mam pretensji.
– A do
mnie tak? – Brwi Rafaela powędrowały ku górze. – Nie jestem tu mile widziany? Jeśli
sugerujesz, że już wybrałeś stronę… – zaczął, ale tym razem brat zdecydował się
mu przerwać.
– Ja nie
biorę udziału w żadnym konflikcie. Nie jestem ani po jego stronie, ani po
twojej – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. Chwilowa nieporadność, z jaką
Elena postrzegała go, gdy spał przy biurku, momentalnie zniknęła. W zamian
naprawdę dostrzegła w Andreasie niebezpiecznego demona, dokładnie jak wtedy,
gdy z powagą oznajmił jej, że powinna podziękować Niebiańskiemu Ogniu za
to, że się przed nią ujawnił. – To miejsce zawsze było i będzie neutralne.
Jestem strażnikiem, z kolei to – ciągnął, znacząco rozglądając się po Przedsionku
– jest mój dom. W tym miejscu ja ustalam zasady i lepiej dla ciebie,
żebyś to zapamiętał, Rafa.
Facet ma jaja… Albo jest głupi,
pomyślała w oszołomieniu.
Twarz
Rafaela stężała w odpowiedzi na te słowa. Przez jego twarz przemknął cień,
ale – ku zaskoczeniu Eleny – demon w żaden sposób nie skomentował tego, co
powiedział mu Andreas. W zamian z wolna skinął głowa, po czym w końcu
odsunął się na tyle, by już nie sprawiać wrażenia kogoś, kto planował rzucić
się swojemu rozmówcy do gardła.
–
Naturalnie – zreflektował się pośpiesznie. – Jesteś neutralny… Cokolwiek to
oznacza. Ale znasz mnie – przypomniał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. –
Jeśli ktoś okazuje się moim wrogiem…
– Grożenie mi
w świecie, nad którym sprawuję kontrolę, to naprawdę głupie posunięcie –
oznajmił Andreas, starannie dobierając słowa. – Jestem w stanie przymknąć
na to oko, bo to naturalne, że głupiejesz, kiedy chodzi o bezpieczeństwo
twojej żony. Aczkolwiek…
– Co to
niby miało znaczyć? – obruszył się Rafael.
Brat rzucił
mu niemalże pobłażliwe spojrzenie.
– Sam mi
odpowiedz. Naprawdę nie zauważyłeś, że twoja Światłość zdobyła moją sympatię? –
żachnął się Andreas. – Jestem neutralny – powtórzył z naciskiem – ale
chętnie pomogę. Chyba że dalej zamierzasz mnie obrażać.
– Rafa… –
mruknęła, decydując się wtrącić, ale nic nie wskazywało na to, by którykolwiek z demonów
zamierzał zwrócić na nią uwagę.
Nie miała
pojęcia, co było nie tak z facetami. Wiedziała jedynie, że nie pierwszy
raz miała ochotę przywalić dwóm na raz, byleby w końcu się uspokoili. Tym
razem przynajmniej nie chodziło o Aldero, ale poziom napięcia w powietrzu
i tak zaczynał Elenę przerastać. Skoro mieli jeden cel, a Andreas nie
zachowywał się jak ktoś, kto przy pierwszej okazji planował wyręczyć Ciemność w zabiciu
ich, tym bardziej nie widziała powodów do obaw.
Gdzieś pod
ubraniem poczuła pulsowanie ciepła w miejscu, w którym znajdował się
zawieszony na łańcuszku klucz – ten sam, który dostała od strażnika Przedsionka.
Coś w świadomości, że nadal miała drobiazg przy sobie, pozwoliło jej się
rozluźnić.
– Ehm…
Moglibyście w końcu… – zaczęła raz jeszcze, ale i tym razem nie
doczekała się większego zainteresowania z ich strony.
– Daj nam
chwilę, lilan.
Prychnęła, w pierwszym
odruchu spoglądając na Rafaela z niedowierzaniem. Pamiętasz naszą rozmowę o tym miejscu?, rozbrzmiało w jej
głowie i to pytanie wystarczyło, żeby jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi.
Pamiętała, że obiecała mu, że będzie grzecznie milczeć i pytać o wszystko,
co planowała zrobić, ale… Więc po prostu
to rób, uciął temat Rafa, tym samym uświadamiając jej, że tak naprawdę nie
miała wyboru.
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy szczególnie by się
przejął, gdyby zdecydowała się mu przyłożyć. Cholerne demony! Tak naprawdę
nawet nie chciała zastanawiać się nad tym, dlaczego w ogóle przyszli do
Przedsionka. Cóż, skoro jego zdaniem miała się nie wtrącać…
Świetnie.
Nie zwrócili
na nią większej uwagi, kiedy wycofała się, z braku lepszych pomysłów
przystając przy jednym z wejść do kolejnego ciemnego korytarza. Tym razem
przynajmniej nie czuła w pobliżu demonów, które próbowałby zaatakować ją
przy pierwszej okazji, a później szukały jakichś wyniosłych określeń dla
niej czy raczej istoty, w którą wierzyły, że była. To było dość
pocieszające, bo nie miała nerwów, by poprawiać kolejnego mglistego demona,
przypominając mu, że była Eleną – nikim więcej, żadną panienką, panią czy –
bogini, uchowaj! – królową.
Westchnęła w duchu.
Słyszała nerwowy głos Rafaela, ale już próbowała skupiać się na rozmowie. Ona
po prostu tkwiła w kącie, starając się powstrzymać przed zrobieniem czegoś
naprawdę głupiego, czego jak nic przyszłoby jej później żałować. Skoro Rafael
uważał, że w tej sytuacji i tak nie miała niczego do powiedzenia…
Zadrżała,
czując na skórze chłodne powietrze. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona tym zjawiskiem,
zwłaszcza że do tej pory temperatura w Przedsionku wydawała się równie neutralna,
co i Andreas. Lekko przekrzywiła głowę, z zaciekawieniem przypatrując
tunelowi, przy którym się zatrzymała – jednym z wielu, które wychodziły z głównej
sali. W mroku nie widziała niczego, ale nie poczuła się zaniepokojona tym,
co mogłoby czaić się w ciemnościach.
I ten
zapach… Nie zwróciła na to wcześniej uwagi, ale nagle z całą mocą poczuła świeże
owoce i kwiaty, które okazały się lepsze niż niejedne drogie perfumy.
A to ciekawe…, pomyślała w oszołomieniu.
A potem w jej
głowie rozbrzmiał łagodny, hipnotyzujący szept.
Eleno…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz