19 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt trzy

Claire
Chciała coś powiedzieć. Gorączkowo zastanawiała się nad odpowiednimi słowami, ale żadne nie przychodziły jej do głowy. Co więcej, im dłużej wpatrywała się w profil wpatrzonej w drogę Kristin, tym wyraźniej czuła, że tak naprawdę to wampirzyca powinna odezwać się pierwsza.
Była gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim kobieta w końcu się na to zdecydowała.
– To głupie. – Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem, brzmiąc przy tym tak, jakby sama nie była pewna tego, co właśnie robiła. – Ale odkąd przyjechałaś, trudno mi udawać, że wszystko gra. Stęskniłam się i taka jest prawda.
– Ja też – oznajmiła bez chwili wahania Claire. Tego jednego była akurat pewna. – I za tobą, i za Theo. To chyba nic dziwnego? – dodała i mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Nie miała pewności, dokąd prowadziła ta rozmowa. Atmosfera, która nagle wywiązała się między nią a Kristin, okazała się co najmniej dziwna.
– No… dla mnie niekoniecznie. Albo raczej nie chciałam, żeby było – przyznała z wahaniem wampirzyca. – Ehm… Już ci nie matkuję, pamiętasz?
– Nie rozumiem…
– Jasna cholera. – Wampirzyca potrząsnęła głową, nagle jeszcze bardziej sfrustrowana. Claire z obawą spojrzała na jezdnię, nagle zaczynając martwić tym, czy oby na pewno tylko parkowanie miało się okazać problematyczne. – Bredzę od rzeczy, ale… Cóż, nie jestem osobą odpowiednią do zwierzeń. Z drugiej strony, kiedy widzę cię taką przygaszoną, chcę wiedzieć, co się stało. Jestem w kropce, Claire.
– To dalej nie ma sensu – uświadomiła ją z wahaniem dziewczyna.
Kristin wydała z siebie coś z pogranicza jęku i westchnienia.
– Chodzi mi o to, że masz Laylę. Od lat próbuję się nie angażować i całkiem dobrze mi to wychodziło… A przynajmniej tak myślałam – dodała po chwili zastanowienia. – Nie chcę zajmować miejsca przyjaciółki, ale…
– Czekaj – przerwała pod wpływem impulsu. – O czym mówisz? Nie wiesz, czy możesz mnie wypytywać, skoro mogłabym pomówić z mamą? – zapytała, choć to zabrzmiało co najmniej niedorzecznie.
Spojrzała wyczekująco na Kristin, próbując przekonać samą siebie, że właśnie coś pomyliła. Musiała, bo jak żeby inaczej? Nie przypominała sobie, by wampirzyca miała do niej pretensje o to, że mogłaby stracić na znaczeniu, odkąd Layla odzyskała wspomnienia. Przynajmniej Claire nie przypominała sobie, by coś podobnego miało miejsce przez całe lata. Kristin była… Kristin, a ich relacja w którymś momencie zaczęła się rozluźniać.
Znów uderzyło ją to, jak łatwo do tego doszło. Lgnęła do rodziców, co wydawało się naturalne, choć to nie znaczyło, że zdążyła zapomnieć, komu zawdzięczała najwięcej. Kristin zastępowała jej matkę, choć nigdy nią nie była i – Claire była gotowa to przysiąc – nie chciała być.
Wymowna cisza, która na powrót zapadła w samochodzie, jeszcze bardziej wytrąciła ją z równowagi.
– Skąd pomysł, że nie będę chciała rozmawiać? Myślałam… – Claire z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Myślałam – zaczęła raz jeszcze – że tobie to na rękę. Nigdy nie protestowałaś, kiedy wróciła mama.
– Bo nie miałam przeciwko czemu protestować. To ona jest matką – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca. – Tak to chyba powinno wyglądać, nie? Ale ja się stęskniłam i… Wiesz, nie zastanawiałam się nad tym aż tak bardzo, póki byłaś szczęśliwa. Lgnęłaś do Layli, to się usnęłam. I tak, dobrze mi z tym. – Zawahała się na moment. – Chyba. Rany… Nie wiem! – jęknęła, nagle znów tracąc cierpliwość. – Może trudno mi znaleźć granicę między matkowaniem, a… byciem ciotką? Nawet nią nie jestem.
– Kristin…
– Bredzę od rzeczy. Znowu. – Potrząsnęła głową. – Nie przejmuj się mną. Theo już mi powiedział, że szukam problemów tam, gdzie ich nie ma.
– Najwyraźniej tak jest – oznajmiła z przekonaniem. Kristin rzuciła jej po części zaskoczone, a po części urażone spojrzenie. – To nie tak, że po powrocie mamy o czymkolwiek zapomniałam. Ja… Przecież wiesz, że cię kocham, prawda? Zawsze.
– Przestań, bo się poryczę. I wtedy naprawdę spowoduję wypadek, bo nikt nie ma prawa tego oglądać – mruknęła w odpowiedzi wampirzyca. Uśmiechała się, choć wyraźnie próbowała się przed tym powstrzymać. – Zresztą uwierzysz mi, że… chyba w tym problem? Zanim się pojawiłaś, ja instynkt macierzyński nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego… I dalej nie mamy, żeby nie było. I tak nie mogę. – Zaśmiała się nerwowo. – Może to przez to miejsce? Wciąż czuję się jak na długim miesiącu miodowym. Tutaj jest… tak spokojnie. No i cały czas mam obok Theo, trochę jak wtedy, gdy jeszcze mieszkaliśmy w tunelach. To cudowne, ale… chyba czegoś mi brakuje.
Claire przysłuchiwała jej się w milczeniu, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek Kristin rozmawiała z nią w tak otwarty sposób. Zwykle była bezpośrednia, ale to było coś więcej niż rzucenie złośliwości czy zdecydowanie zbyt dobitne wyjaśnienie jakiegoś innego tematu, jak choćby wtedy, gdy jako nastolatka przyszła do niej zapłakana i przerażona pierwszym okresem. Oczywiście, że Rufus jej nie powiedział. Sama z kolei jak na ironię potrafiłaby wyrecytować z pamięci cały układ pierwiastków, ale za to nie miała pojęcia, czego spodziewać się… po sobie samej. Pamiętała, że ciotka wtedy nie przebierała w słowach, w równym stopniu rozbawiona, co i dziwnie rozczulona.
Ale nigdy nie była taka. To, że mogłaby przejść do porządku dziennego z obecnością Layli i ot tak zdecydować się wycofać, wydawało się w zupełności do niej pasować. I to do tego stopnia, że Claire nawet nie poczuła się szczególnie urażona tym, że Kristin przestała poświęcać jej uwagę, choć robiła to przez blisko wiek.
– To moja wina? – zapytała z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – Jeśli to, że tutaj jestem…
– Tylko nie zaczynaj się kajać, bo coraz bardziej mi głupio. Słodka bogini… – obruszyła się Kristin. – Nie, żadna twoja wina. Raczej moja głupota. No i w końcu zaproponowałam wspólne wyjście, nie? – Nerwowo postukała palcami w kierownicę. – Cokolwiek sobie do tej pory myślałaś, wciąż o ciebie dbam. Już, powiedziałam to. A teraz możemy zmieć temat?!
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, bynajmniej nieuspokojona. Niektóre zachowania ciotki były dziwne, ale chyba zdążyła się do tego przyzwyczaić. Widok miotającej się, niepewnej własnych emocji Kristin sam w sobie był ciekawy, choć nie była pewna, czy określenie tego w ten sposób było właściwe. Właśnie dlatego zdecydowała się nie mówić niczego, w zamian przesuwając się na tyle blisko wampirzycy, by ta swobodnie mogła otoczyć ją ramieniem. Nie była pewna czy to dobry pomysł w pędzącym samochodzie, ale wolała o tym nie myśleć, zwłaszcza że poczuła, że ten gest wystarczył, by Kristin się rozluźniła.
Na nią bliskość ciotki podziałała równie kojąco. Nie skłamała, kiedy stwierdziła, że tęskniła. W ostatnim czasie działo się dość, by rozproszyć jej uwagę, ale to przecież nie zmieniało najważniejszego.
I chciała porozmawiać. Chociaż trochę, nawet jeśli wciąż nie miała pewności, czy Kristin faktycznie miała cierpliwość do wysłuchiwania zwierzeń.
– Mój nastrój i Star… – zaczęła z wahaniem. – Przyjechałam tutaj z psem. Ja.
– Cóż, też prędzej podejrzewałabym cię o kota. Albo białą myszkę – rzuciła zaczepnym tonem Kristin. – Taką laboratoryjną.
Claire powstrzymała się od wywrócenia oczami.
– Star należała do kogoś, kto stał mi się… bardzo bliski – przyznała z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – I teraz jest jedynym, co mam po tej osobie.
Wampirzyca momentalnie spoważniała. Claire wyczuła to wyraźnie, zwłaszcza że Kristin nadal obejmowała ją ramieniem.
– I teraz nie mówmy o Marissie, prawda? – zapytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. – Swoją drogą, ta mała sporo gada. I przypomina mi Laylę, chociaż nie wiem czy to dobrze. Już ja się domyślam, jak wyglądało to wasze zawieranie przyjaźni…
– Issie jest cudowna – zapewniła natychmiast Claire. Cóż, nie żeby mogła powiedzieć co innego. Co więcej, wciąż zadziwiało ją to, że dziewczyna miała do niej cierpliwość i to po tym, jak ta znajomość zaprowadziła ją prosto do grobu. – Chodziło o… kogoś innego.
– Hm… Mów dalej – zachęciła Kristin. Tym razem jej głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie. – I nie śpiesz się. Chociaż nie wyczuwam niczego miłego – przyznała i zawahała się na moment. – Chodzi o faceta, co? Powiedz mi przynajmniej, że nie skończyło się tak jak Deanem.
Wyprostowała się niczym struna, co najmniej zaskoczona. Chciała o coś zapytać, ale ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa, zdolna co najwyżej bezmyślnie wpatrywać się w ciotkę. Skąd wiedziała? To było takie oczywiste, czy może… próbowała mieszać jej w głowie? Z jednej strony była telepatką, z drugiej jednak Claire nie przypominała sobie, by wampirzyca kiedykolwiek posunęła się względem niej tak daleko.
Kristin jedynie wzruszyła ramionami.
– Issie dużo mówi – powtórzyła z naciskiem. – Zresztą sama już zauważyłaś, że przyjechałaś tutaj z psem. Layla zwykle działa cuda, ale jakoś nie wyobrażam sobie, by Rufus ot tak chciał przygarnąć zwierzaka. Nie przypominam sobie, byś kiedykolwiek chciała mieć szczeniaka, z kolei po tym wstępie… Cóż, trudno się nie zorientować. Tak myślę.
Zawahała się, po czym skinęła głową. Kto wie, może to faktycznie było takie proste? Wyjaśnienia Kristin na swój sposób takim to czyniły.
– Seth był… zupełnie inny niż Dean – przyznała cicho, w końcu decydując się przejść do rzeczy. Pytanie, które zadała jej wampirzyca, wydawało się rozbrzmiewać echem w jej umyśle, przez co nie potrafiła całkiem go zignorować. – Zupełnie inny. A teraz go nie ma.
W gruncie rzeczy nie miała do tej pory czasu na żałobę. Martwiła się mamą, związanym z łowcami szaleństwem i… wszystkim innym. Poniekąd wciąż nie potrafiła stwierdzić, czy naprawdę kochała Setha w taki sposób, by określić go mianem partnera czy może nawet kogoś, kto miałby szanse zostać w przyszłości jej mężem. Ten chłopak był słodki, miły i darzył ją uczuciem, którego wciąż nie potrafiła pojąć, zwłaszcza że wpojenie wiązało się tylko z jednym: z magią. W to zdecydowanie nie wierzyła, a jednak…
Zresztą to już nie miało znaczenia. Seth odszedł, a ona do tej pory nie była pewna, czy faktycznie nie powinna się obwiniać. Umarł, bo chciał ją chronić. Sama go ściągnęła, ale skąd mogła wiedzieć, co się wydarzy? Jakby tego było mało, nie potrafiła ot tak znienawidzić Claudii, wciąż skołowana kierunkiem, który przybrała ich rozmowa, kiedy widziały się ostatnim razem. Jasne, że wampirzyca mogła łgać w żywe oczy, gdy wspominała coś o ratunku, ale Claire z jakiegoś powodu w to nie wierzyła.
Seth próbował chronić ją przed Claudią. Claudia z kolei broniła jej przed Sethem.
To wciąż brzmiało co najmniej jak marny, absolutnie nieśmieszny żart.
Nie wspomniała Kristin o spotkaniu z wampirzyca. Wystarczyło, że na samą wzmiankę o kobiecie, ciotka wyprostowała się niczym struna i dosłownie zapowietrzyła. Claire wiedziała, dlaczego ona i Theo wyjechali do Rosalee, więc ta reakcja wydała jej się w pełni uzasadniona. To, że w którymś momencie się popłakała, również nie pomagało, ale o tym próbowała nie myśleć. Nawet nie starała się zapanować nad łzami, po prostu pozwalając im płynąć. Było w tym coś kojącego, zwłaszcza że nagle poczuła się tak, jakby zrzuciła z ramion jakiś olbrzymi ciężar. Tego samego doświadczyła przy Secie, kiedy opowiadała mu o Deanie, choć tym razem wspomnienia i uczucia okazały się o wiele bardziej świeże.
Nie zarejestrowała momentu, w którym Kristin bezceremonialnie zjechała na pobocze. Nie zabiła przy tym nikogo, a przynajmniej Claire nie zauważyła niczego, co świadczyłoby o ewentualnych problemach z parkowaniem. Jakkolwiek by nie było, samochód się zatrzymał, pozwalając wampirzycy w pełni skupić się na niej. Choć w pierwszej chwili ciotka wydała się co najmniej zmieszana, sposób w jaki ujęła jej twarz w obie dłonie, okazał się w zupełności naturalny i niezwykle czuły.
– No już, już… – mruknęła, przesuwając kciukami po wilgotnych policzkach Claire. – Popłacz sobie. Tyle dobrego, że się nie malujesz, bo wyglądałabyś okropnie.
Parsknęła śmiechem w odpowiedzi na te słowa. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ale coś w bezpośredniości Kristin wydało jej się tak pocieszające i znajome zarazem, że nie była w stanie się powstrzymać. Pod wpływem impulsu wpadła wampirzycy w ramiona, pozwalając, by ta przygarnęła ją do siebie, mrucząc coś uspokajającym tonem. Nie poganiała, w zamian raz po raz przeczesując palcami włosy Claire i sprawiając, że ta z wolna zaczęła się uspokajać.
Nie była pewna, jak długo to trwało. Na pewno o wiele krócej, niż mogłaby się spodziewać, zwłaszcza że pamiętała w jaką histerie potrafiła wpadać, kiedy jeszcze dochodziła do siebie po tym, co spotkało ją z winy Deana. Wspomnienie śmierci Setha bolało równie mocno, ale to był inny rodzaj cierpienia. Ten żal wydawał się… właściwy, na swój sposób czysty, choć Claire nie miała pojęcia, czy takie określenie w ogóle miało sens.
– Moja mała… – westchnęła Kristin. Sposób, w jaki zwykle zwracał się do Claire Rufus, wydawał się dziwnie brzmieć w jej ustach. – Już w porządku… Lepiej ci? – upewniła się, bynajmniej nie zniecierpliwiona.
– Tak sądzę…
Zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie wspólne wyjście. Na pewno nie miała w planach ani prowadzić trudnych rozmów, ani tym bardziej szlochać i zmuszając Kristin do tego, by cierpliwie próbowała ją uspokajać. Z drugiej strony, bliskość właśnie tej kobiety wydawała się właściwa, nawet jeśli sama zainteresowana miała co do tego wątpliwości. Ona rozumiała. A już na pewno miała prawo oglądać Claire w takim stanie.
Ciepłe wargi musnęły jej czoło. Nie zaprotestowała, kiedy Kristin odsunęła ją na długość wyciągniętych ramion, po chwili po raz ostatni ocierając przemoczone policzki.
– Możemy wrócić do domu, jeśli chcesz. Chociaż przyznam, że zdążyłam się już napalić na to wyjście… No i jesteśmy naprawdę blisko miasta – przyznała z bladym uśmiechem wampirzyca. – Nie podpuszczam cię, nic z tych rzeczy, ale zakupy poprawiają humor. Poza tym… Hm, masz cokolwiek dla Star?
– Dla Star? – powtórzyła tępo.
Kristin wzniosła oczy ku górze.
– Rzeczy. To pies, ale nie znaczy, że niczego nie potrzebuje. I nie, nie chodzi mi tylko o jedzenie – wyjaśniła usłużnie. – A potem możemy zahaczyć o jakaś księgarnię. Znalezienie czegoś dla ciebie pewnie będzie graniczyć z cudem, ale nie zaszkodzi spróbować. Popatrz tylko jaka jestem łaskawa!
Coś w entuzjazmie, z jakim wypowiedziała te słowa, sprawiło, że Claire udało się uśmiechnąć. Wiedziała, że Kristin próbowała ją pocieszyć i na dłuższą metę to naprawdę działało. Z wolna skinęła głową, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem do jej głosu mogłoby wkraść się coś, co w choć niewielkim stopniu zasugerowałoby wampirzycy, że nie podchodziła entuzjastycznie do zakupów. Chodziło przede wszystkim o spędzanie czasu z Kristin, a na to zdecydowanie miała ochotę.
Otarła oczy, żałując, że nie zabrała ze sobą chusteczek. Mimowolnie pomyślała, że gdyby towarzyszył im Lucas, najpewniej wyczarowałoby jakąś dosłownie znikąd. W jakimś niezrozumiały dla niej od lat sposób, to on zawsze był tym przewidującym, przynajmniej jeśli chodziło o jej ewentualne potrzeby. Co więcej, taki stan rzeczy wciąż ją rozczulał i zadziwiał.
Coś otarło się o jej policzek. Opuściła rękę, by móc spojrzeć na okalającą jej nadgarstek bransoletki. Jedna była prezentem urodzinowy od Lucasa; pomijając układające się w jej imię litery, na tle biżuterii wciąż odcinało się serduszko-pisak. Claire zawahała się, z obawą wyczekując momentu, w którym jednak doszłaby do wniosku, że powinna po niego sięgnąć, ale nic podobnego nie miało miejsca. Co prawda towarzyszący jej od dłuższego czasu niepokój nie zelżał, ale też nie skumulował się w postaci napięcia, które towarzyszyło jej zawsze, gdy zbierała się do napisania kolejnego proroctwa.
Zaraz po tym jej spojrzenie spoczęło na drugiej bransoletce – plecionej i własnoręcznie zrobionej, choć dalej nie wyobrażała sobie Setha, która próbuje stworzyć dla niej biżuterię. Pamiętała też jego zmieszanie, kiedy jej ją dawał. Miała zapytać Renesmee o jej znaczenie, cokolwiek kryło się pod tymi słowami, ale… nigdy tego nie zrobiła.
Zacisnęła usta. Z jakiegoś powodu nie była pewna, czy oby na pewno chciała się tego dowiedzieć.
– Claire?
Poderwała głowę. W roztargnieniu spojrzała na Kristin, wysilając się przy tym na uśmiech. Przyszło jej to o wiele łatwiej i naturalniej, aniżeli mogłaby się spodziewać.
– Jedźmy – poprosiła bez chwili wahania. – Tą księgarnią mnie masz.
Wampirzyca jedynie wywróciła oczami, po czym oddaliła silnik. Przez całą drogę do centrum handlowego nie zatrzymały się więcej ani razu.
Marissa
Przystanęła w przedsionku, raz po raz rozglądając się dookoła. Nerwowym ruchem wygładziła przód sukienki, na którą ostatecznie się zdecydowała – czarnej, sięgającej do kolan i dość skromnej. Absolutnie nie wyglądała jak coś, co można by ubrać na ewentualną randkę, a przynajmniej tak sądziła Issie. W końcu to nie było to, prawda? Matt powiedział jej jedynie, że gdzieś razem wychodzą, więc naturalnie chciała się dobrze prezentować. Nic ponadto.
Ani trochę.
Och, Claire, oczywiście nie mogłaś mi powiedzieć?, pomyślała z rozdrażnieniem, z trudem powstrzymując się od westchnienia.
Oczywiście nie była na przyjaciółkę zła, zresztą zmieszanie dziewczyny ją bawiło, ale sytuacja na dłuższą metę wydawała się co najmniej frustrująca. Marissa nie przepadała za niespodziankami, o ile sama ich nie organizowała. Tym bardziej nie lubiła, kiedy nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna zachować się wobec faceta, którego… cóż, poniekąd lubiła. I to bardzo.
– Gdzie się tak odstawiłaś?
Poderwała głowę, wzdrygając się, gdy napotkała spojrzenie lśniących, rubinowych tęczówek. Matt uśmiechał się zaczepnie, co byłoby całkiem zabawne, gdyby w tamtej chwili nie miała ochoty porządnie mu przyłożyć. Wręcz błogosławiła fakt, że jako wampirzyca nie mogła się więcej zarumienić. W zamian wysiliła się na uśmiech, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto absolutnie nie miał powodów do tego, żeby się zawstydzić.
– Wychodzimy, tak? To nic złego, że chcę wyglądać dobrze – wyjaśniła, nerwowo stukając obcasem o posadzkę. – Ani że mogłabym chcieć być wyższa – dodała, bo wampir z zaciekawieniem spojrzał na jej buty.
– I tak ci się nie przydadzą. Prędzej zgubisz je w lesie – stwierdził, a Issie prychnęła z rozdrażnieniem.
– Więc idziemy do lasu?
Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał. Wciąż się uśmiechał i to w sposób, który jasno dał Marissie do zrozumienia, że najpewniej doskonale bawił się jej kosztem.
– Może. – Miała ochotę na niego warknąć, gdy zdecydował się na tak lakoniczną odpowiedź. – Sama zobaczysz. Mam poczekać, żebyś jednak się przebrała?
– Jest dobrze – wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć wcale nie była tego taka pewna. Matt otworzył usta, ale prawie natychmiast je zamknął, gdy podchwycił jej spojrzenie. – Chodźmy, co?
– Jak sobie życzysz.
Próbowała nie okazywać zdenerwowania, kiedy wyciągnął do niej rękę. Zmierzyła go wzrokiem, mimochodem zauważając, że wyglądał najzupełniej normalnie. Jego strój był luźny i przede wszystkim wygodny, w żadnym wypadku nie sugerując, że oczekiwał po wspólnym wyjściu czegoś więcej. Co prawda szli do lasu, czego zresztą mogła się spodziewać, ale…
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Coś ścisnęło ją w gardle, choć sama nie była pewna dlaczego.
– Poprowadzę cię. To niedaleko, ale i tak chcę zobaczyć twoją minę – oznajmił z entuzjazmem Matt, ledwo tylko znaleźli się przed domem. Jego skóra subtelnie zalśniła w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. – Spodoba ci się, tak sądzę. No i nie ukrywam, że jestem ciekawy…
– Ciekawy czego? – mruknęła bez przekonania.
Znów doczekała się co najwyżej zaczepnego uśmiechu. Matthew bardziej zdecydowanym ruchem pociągnął ją za sobą, narzucając tempo na tyle pokaźne, że ledwo była w stanie na nim nadążyć.
– Zobaczysz.
Tym razem zapragnęła na niego warknąć, jeszcze bardziej sfrustrowana. Czego znów nie wiedziała? Mogła wybaczyć Claire kręcenie, ale im dłużej trwała w wątpliwościach, sama niepewna, dokąd właśnie dawała się prowadzić…
A potem Matt w końcu się zatrzymał i puścił ją przodem. Kiedy spojrzała przed siebie, zrozumiała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa