
Claire
Chciała coś powiedzieć.
Gorączkowo zastanawiała się nad odpowiednimi słowami, ale żadne nie
przychodziły jej do głowy. Co więcej, im dłużej wpatrywała się w profil
wpatrzonej w drogę Kristin, tym wyraźniej czuła, że tak naprawdę to
wampirzyca powinna odezwać się pierwsza.
Była gotowa
przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim kobieta w końcu się na to
zdecydowała.
– To
głupie. – Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem, brzmiąc przy tym tak, jakby
sama nie była pewna tego, co właśnie robiła. – Ale odkąd przyjechałaś, trudno
mi udawać, że wszystko gra. Stęskniłam się i taka jest prawda.
– Ja też –
oznajmiła bez chwili wahania Claire. Tego jednego była akurat pewna. – I za
tobą, i za Theo. To chyba nic dziwnego? – dodała i mimo wszystko
zabrzmiało to jak pytanie.
Nie miała
pewności, dokąd prowadziła ta rozmowa. Atmosfera, która nagle wywiązała się
między nią a Kristin, okazała się co najmniej dziwna.
– No… dla
mnie niekoniecznie. Albo raczej nie chciałam, żeby było – przyznała z wahaniem
wampirzyca. – Ehm… Już ci nie matkuję, pamiętasz?
– Nie
rozumiem…
– Jasna
cholera. – Wampirzyca potrząsnęła głową, nagle jeszcze bardziej sfrustrowana.
Claire z obawą spojrzała na jezdnię, nagle zaczynając martwić tym, czy oby
na pewno tylko parkowanie miało się okazać problematyczne. – Bredzę od rzeczy,
ale… Cóż, nie jestem osobą odpowiednią do zwierzeń. Z drugiej strony,
kiedy widzę cię taką przygaszoną, chcę wiedzieć, co się stało. Jestem w kropce,
Claire.
– To dalej
nie ma sensu – uświadomiła ją z wahaniem dziewczyna.
Kristin
wydała z siebie coś z pogranicza jęku i westchnienia.
– Chodzi mi
o to, że masz Laylę. Od lat próbuję się nie angażować i całkiem
dobrze mi to wychodziło… A przynajmniej tak myślałam – dodała po chwili
zastanowienia. – Nie chcę zajmować miejsca przyjaciółki, ale…
– Czekaj –
przerwała pod wpływem impulsu. – O czym mówisz? Nie wiesz, czy możesz mnie
wypytywać, skoro mogłabym pomówić z mamą? – zapytała, choć to zabrzmiało
co najmniej niedorzecznie.
Spojrzała
wyczekująco na Kristin, próbując przekonać samą siebie, że właśnie coś
pomyliła. Musiała, bo jak żeby inaczej? Nie przypominała sobie, by wampirzyca
miała do niej pretensje o to, że mogłaby stracić na znaczeniu, odkąd Layla
odzyskała wspomnienia. Przynajmniej Claire nie przypominała sobie, by coś
podobnego miało miejsce przez całe lata. Kristin była… Kristin, a ich
relacja w którymś momencie zaczęła się rozluźniać.
Znów
uderzyło ją to, jak łatwo do tego doszło. Lgnęła do rodziców, co wydawało się
naturalne, choć to nie znaczyło, że zdążyła zapomnieć, komu zawdzięczała
najwięcej. Kristin zastępowała jej matkę, choć nigdy nią nie była i –
Claire była gotowa to przysiąc – nie chciała być.
Wymowna
cisza, która na powrót zapadła w samochodzie, jeszcze bardziej wytrąciła
ją z równowagi.
– Skąd
pomysł, że nie będę chciała rozmawiać? Myślałam… – Claire z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. – Myślałam – zaczęła raz jeszcze – że tobie to na rękę.
Nigdy nie protestowałaś, kiedy wróciła mama.
– Bo nie
miałam przeciwko czemu protestować. To ona jest matką – oznajmiła z przekonaniem
wampirzyca. – Tak to chyba powinno wyglądać, nie? Ale ja się stęskniłam i…
Wiesz, nie zastanawiałam się nad tym aż tak bardzo, póki byłaś szczęśliwa.
Lgnęłaś do Layli, to się usnęłam. I tak, dobrze mi z tym. – Zawahała
się na moment. – Chyba. Rany… Nie wiem! – jęknęła, nagle znów tracąc
cierpliwość. – Może trudno mi znaleźć granicę między matkowaniem, a… byciem
ciotką? Nawet nią nie jestem.
– Kristin…
– Bredzę od
rzeczy. Znowu. – Potrząsnęła głową. – Nie przejmuj się mną. Theo już mi powiedział,
że szukam problemów tam, gdzie ich nie ma.
–
Najwyraźniej tak jest – oznajmiła z przekonaniem. Kristin rzuciła jej po
części zaskoczone, a po części urażone spojrzenie. – To nie tak, że po
powrocie mamy o czymkolwiek zapomniałam. Ja… Przecież wiesz, że cię
kocham, prawda? Zawsze.
– Przestań,
bo się poryczę. I wtedy naprawdę spowoduję wypadek, bo nikt nie ma prawa
tego oglądać – mruknęła w odpowiedzi wampirzyca. Uśmiechała się, choć
wyraźnie próbowała się przed tym powstrzymać. – Zresztą uwierzysz mi, że… chyba
w tym problem? Zanim się pojawiłaś, ja instynkt macierzyński nie mieliśmy
ze sobą nic wspólnego… I dalej nie mamy, żeby nie było. I tak nie
mogę. – Zaśmiała się nerwowo. – Może to przez to miejsce? Wciąż czuję się jak
na długim miesiącu miodowym. Tutaj jest… tak spokojnie. No i cały czas mam
obok Theo, trochę jak wtedy, gdy jeszcze mieszkaliśmy w tunelach. To
cudowne, ale… chyba czegoś mi brakuje.
Claire
przysłuchiwała jej się w milczeniu, próbując sobie przypomnieć, czy
kiedykolwiek Kristin rozmawiała z nią w tak otwarty sposób. Zwykle
była bezpośrednia, ale to było coś więcej niż rzucenie złośliwości czy
zdecydowanie zbyt dobitne wyjaśnienie jakiegoś innego tematu, jak choćby wtedy,
gdy jako nastolatka przyszła do niej zapłakana i przerażona pierwszym
okresem. Oczywiście, że Rufus jej nie powiedział. Sama z kolei jak na
ironię potrafiłaby wyrecytować z pamięci cały układ pierwiastków, ale za
to nie miała pojęcia, czego spodziewać się… po sobie samej. Pamiętała, że
ciotka wtedy nie przebierała w słowach, w równym stopniu rozbawiona,
co i dziwnie rozczulona.
Ale nigdy
nie była taka. To, że mogłaby przejść do porządku dziennego z obecnością
Layli i ot tak zdecydować się wycofać, wydawało się w zupełności do
niej pasować. I to do tego stopnia, że Claire nawet nie poczuła się
szczególnie urażona tym, że Kristin przestała poświęcać jej uwagę, choć robiła
to przez blisko wiek.
– To moja
wina? – zapytała z wahaniem, ostrożnie dobierając słowa. – Jeśli to, że
tutaj jestem…
– Tylko nie
zaczynaj się kajać, bo coraz bardziej mi głupio. Słodka bogini… – obruszyła się
Kristin. – Nie, żadna twoja wina. Raczej moja głupota. No i w końcu
zaproponowałam wspólne wyjście, nie? – Nerwowo postukała palcami w kierownicę.
– Cokolwiek sobie do tej pory myślałaś, wciąż o ciebie dbam. Już,
powiedziałam to. A teraz możemy zmieć temat?!
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, bynajmniej nieuspokojona. Niektóre zachowania ciotki były
dziwne, ale chyba zdążyła się do tego przyzwyczaić. Widok miotającej się,
niepewnej własnych emocji Kristin sam w sobie był ciekawy, choć nie była
pewna, czy określenie tego w ten sposób było właściwe. Właśnie dlatego
zdecydowała się nie mówić niczego, w zamian przesuwając się na tyle blisko
wampirzycy, by ta swobodnie mogła otoczyć ją ramieniem. Nie była pewna czy to
dobry pomysł w pędzącym samochodzie, ale wolała o tym nie myśleć,
zwłaszcza że poczuła, że ten gest wystarczył, by Kristin się rozluźniła.
Na nią
bliskość ciotki podziałała równie kojąco. Nie skłamała, kiedy stwierdziła, że tęskniła.
W ostatnim czasie działo się dość, by rozproszyć jej uwagę, ale to
przecież nie zmieniało najważniejszego.
I chciała
porozmawiać. Chociaż trochę, nawet jeśli wciąż nie miała pewności, czy Kristin
faktycznie miała cierpliwość do wysłuchiwania zwierzeń.
– Mój
nastrój i Star… – zaczęła z wahaniem. – Przyjechałam tutaj z psem.
Ja.
– Cóż, też
prędzej podejrzewałabym cię o kota. Albo białą myszkę – rzuciła zaczepnym
tonem Kristin. – Taką laboratoryjną.
Claire
powstrzymała się od wywrócenia oczami.
– Star
należała do kogoś, kto stał mi się… bardzo bliski – przyznała z wahaniem,
ostrożnie dobierając słowa. – I teraz jest jedynym, co mam po tej
osobie.
Wampirzyca
momentalnie spoważniała. Claire wyczuła to wyraźnie, zwłaszcza że Kristin nadal
obejmowała ją ramieniem.
– I teraz
nie mówmy o Marissie, prawda? – zapytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi.
– Swoją drogą, ta mała sporo gada. I przypomina mi Laylę, chociaż nie wiem
czy to dobrze. Już ja się domyślam, jak wyglądało to wasze zawieranie
przyjaźni…
– Issie
jest cudowna – zapewniła natychmiast Claire. Cóż, nie żeby mogła powiedzieć co
innego. Co więcej, wciąż zadziwiało ją to, że dziewczyna miała do niej
cierpliwość i to po tym, jak ta znajomość zaprowadziła ją prosto do grobu.
– Chodziło o… kogoś innego.
– Hm… Mów
dalej – zachęciła Kristin. Tym razem jej głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie. –
I nie śpiesz się. Chociaż nie wyczuwam niczego miłego – przyznała i zawahała
się na moment. – Chodzi o faceta, co? Powiedz mi przynajmniej, że nie
skończyło się tak jak Deanem.
Wyprostowała
się niczym struna, co najmniej zaskoczona. Chciała o coś zapytać, ale
ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa, zdolna co najwyżej
bezmyślnie wpatrywać się w ciotkę. Skąd wiedziała? To było takie
oczywiste, czy może… próbowała mieszać jej w głowie? Z jednej strony
była telepatką, z drugiej jednak Claire nie przypominała sobie, by
wampirzyca kiedykolwiek posunęła się względem niej tak daleko.
Kristin
jedynie wzruszyła ramionami.
– Issie
dużo mówi – powtórzyła z naciskiem. – Zresztą sama już zauważyłaś, że
przyjechałaś tutaj z psem. Layla zwykle działa cuda, ale jakoś nie
wyobrażam sobie, by Rufus ot tak chciał przygarnąć zwierzaka. Nie przypominam
sobie, byś kiedykolwiek chciała mieć szczeniaka, z kolei po tym wstępie…
Cóż, trudno się nie zorientować. Tak myślę.
Zawahała
się, po czym skinęła głową. Kto wie, może to faktycznie było takie proste?
Wyjaśnienia Kristin na swój sposób takim to czyniły.
– Seth był…
zupełnie inny niż Dean – przyznała cicho, w końcu decydując się przejść do
rzeczy. Pytanie, które zadała jej wampirzyca, wydawało się rozbrzmiewać echem w jej
umyśle, przez co nie potrafiła całkiem go zignorować. – Zupełnie inny. A teraz
go nie ma.
W gruncie
rzeczy nie miała do tej pory czasu na żałobę. Martwiła się mamą, związanym z łowcami
szaleństwem i… wszystkim innym. Poniekąd wciąż nie potrafiła stwierdzić, czy
naprawdę kochała Setha w taki sposób, by określić go mianem partnera czy
może nawet kogoś, kto miałby szanse zostać w przyszłości jej mężem. Ten
chłopak był słodki, miły i darzył ją uczuciem, którego wciąż nie potrafiła
pojąć, zwłaszcza że wpojenie wiązało się tylko z jednym: z magią. W to
zdecydowanie nie wierzyła, a jednak…
Zresztą to
już nie miało znaczenia. Seth odszedł, a ona do tej pory nie była pewna,
czy faktycznie nie powinna się obwiniać. Umarł, bo chciał ją chronić. Sama go
ściągnęła, ale skąd mogła wiedzieć, co się wydarzy? Jakby tego było mało, nie
potrafiła ot tak znienawidzić Claudii, wciąż skołowana kierunkiem, który
przybrała ich rozmowa, kiedy widziały się ostatnim razem. Jasne, że wampirzyca
mogła łgać w żywe oczy, gdy wspominała coś o ratunku, ale Claire z jakiegoś
powodu w to nie wierzyła.
Seth
próbował chronić ją przed Claudią. Claudia z kolei broniła jej przed
Sethem.
To wciąż
brzmiało co najmniej jak marny, absolutnie nieśmieszny żart.
Nie
wspomniała Kristin o spotkaniu z wampirzyca. Wystarczyło, że na samą
wzmiankę o kobiecie, ciotka wyprostowała się niczym struna i dosłownie
zapowietrzyła. Claire wiedziała, dlaczego ona i Theo wyjechali do Rosalee,
więc ta reakcja wydała jej się w pełni uzasadniona. To, że w którymś
momencie się popłakała, również nie pomagało, ale o tym próbowała nie
myśleć. Nawet nie starała się zapanować nad łzami, po prostu pozwalając im
płynąć. Było w tym coś kojącego, zwłaszcza że nagle poczuła się tak, jakby
zrzuciła z ramion jakiś olbrzymi ciężar. Tego samego doświadczyła przy
Secie, kiedy opowiadała mu o Deanie, choć tym razem wspomnienia i uczucia
okazały się o wiele bardziej świeże.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym Kristin bezceremonialnie zjechała na
pobocze. Nie zabiła przy tym nikogo, a przynajmniej Claire nie zauważyła
niczego, co świadczyłoby o ewentualnych problemach z parkowaniem.
Jakkolwiek by nie było, samochód się zatrzymał, pozwalając wampirzycy w pełni
skupić się na niej. Choć w pierwszej chwili ciotka wydała się co najmniej
zmieszana, sposób w jaki ujęła jej twarz w obie dłonie, okazał się w zupełności
naturalny i niezwykle czuły.
– No już,
już… – mruknęła, przesuwając kciukami po wilgotnych policzkach Claire. –
Popłacz sobie. Tyle dobrego, że się nie malujesz, bo wyglądałabyś okropnie.
Parsknęła
śmiechem w odpowiedzi na te słowa. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna,
ale coś w bezpośredniości Kristin wydało jej się tak pocieszające i znajome
zarazem, że nie była w stanie się powstrzymać. Pod wpływem impulsu wpadła
wampirzycy w ramiona, pozwalając, by ta przygarnęła ją do siebie, mrucząc
coś uspokajającym tonem. Nie poganiała, w zamian raz po raz przeczesując
palcami włosy Claire i sprawiając, że ta z wolna zaczęła się
uspokajać.
Nie była
pewna, jak długo to trwało. Na pewno o wiele krócej, niż mogłaby się
spodziewać, zwłaszcza że pamiętała w jaką histerie potrafiła wpadać, kiedy
jeszcze dochodziła do siebie po tym, co spotkało ją z winy Deana. Wspomnienie
śmierci Setha bolało równie mocno, ale to był inny rodzaj cierpienia. Ten żal
wydawał się… właściwy, na swój sposób czysty, choć Claire nie miała pojęcia,
czy takie określenie w ogóle miało sens.
– Moja
mała… – westchnęła Kristin. Sposób, w jaki zwykle zwracał się do Claire
Rufus, wydawał się dziwnie brzmieć w jej ustach. – Już w porządku…
Lepiej ci? – upewniła się, bynajmniej nie zniecierpliwiona.
– Tak
sądzę…
Zdecydowanie
nie w ten sposób wyobrażała sobie wspólne wyjście. Na pewno nie miała w planach
ani prowadzić trudnych rozmów, ani tym bardziej szlochać i zmuszając
Kristin do tego, by cierpliwie próbowała ją uspokajać. Z drugiej strony,
bliskość właśnie tej kobiety wydawała się właściwa, nawet jeśli sama
zainteresowana miała co do tego wątpliwości. Ona rozumiała. A już na pewno
miała prawo oglądać Claire w takim stanie.
Ciepłe
wargi musnęły jej czoło. Nie zaprotestowała, kiedy Kristin odsunęła ją na
długość wyciągniętych ramion, po chwili po raz ostatni ocierając przemoczone
policzki.
– Możemy
wrócić do domu, jeśli chcesz. Chociaż przyznam, że zdążyłam się już napalić na
to wyjście… No i jesteśmy naprawdę blisko miasta – przyznała z bladym
uśmiechem wampirzyca. – Nie podpuszczam cię, nic z tych rzeczy, ale zakupy
poprawiają humor. Poza tym… Hm, masz cokolwiek dla Star?
– Dla Star?
– powtórzyła tępo.
Kristin wzniosła
oczy ku górze.
– Rzeczy. To
pies, ale nie znaczy, że niczego nie potrzebuje. I nie, nie chodzi mi
tylko o jedzenie – wyjaśniła usłużnie. – A potem możemy zahaczyć o jakaś
księgarnię. Znalezienie czegoś dla ciebie pewnie będzie graniczyć z cudem,
ale nie zaszkodzi spróbować. Popatrz tylko jaka jestem łaskawa!
Coś w entuzjazmie,
z jakim wypowiedziała te słowa, sprawiło, że Claire udało się uśmiechnąć.
Wiedziała, że Kristin próbowała ją pocieszyć i na dłuższą metę to naprawdę
działało. Z wolna skinęła głową, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem do
jej głosu mogłoby wkraść się coś, co w choć niewielkim stopniu
zasugerowałoby wampirzycy, że nie podchodziła entuzjastycznie do zakupów.
Chodziło przede wszystkim o spędzanie czasu z Kristin, a na to zdecydowanie
miała ochotę.
Otarła
oczy, żałując, że nie zabrała ze sobą chusteczek. Mimowolnie pomyślała, że gdyby
towarzyszył im Lucas, najpewniej wyczarowałoby jakąś dosłownie znikąd. W jakimś
niezrozumiały dla niej od lat sposób, to on zawsze był tym przewidującym, przynajmniej
jeśli chodziło o jej ewentualne potrzeby. Co więcej, taki stan rzeczy wciąż
ją rozczulał i zadziwiał.
Coś otarło
się o jej policzek. Opuściła rękę, by móc spojrzeć na okalającą jej
nadgarstek bransoletki. Jedna była prezentem urodzinowy od Lucasa; pomijając
układające się w jej imię litery, na tle biżuterii wciąż odcinało się serduszko-pisak.
Claire zawahała się, z obawą wyczekując momentu, w którym jednak
doszłaby do wniosku, że powinna po niego sięgnąć, ale nic podobnego nie miało
miejsca. Co prawda towarzyszący jej od dłuższego czasu niepokój nie zelżał, ale
też nie skumulował się w postaci napięcia, które towarzyszyło jej zawsze,
gdy zbierała się do napisania kolejnego proroctwa.
Zaraz po tym
jej spojrzenie spoczęło na drugiej bransoletce – plecionej i własnoręcznie
zrobionej, choć dalej nie wyobrażała sobie Setha, która próbuje stworzyć dla niej
biżuterię. Pamiętała też jego zmieszanie, kiedy jej ją dawał. Miała zapytać
Renesmee o jej znaczenie, cokolwiek kryło się pod tymi słowami, ale… nigdy
tego nie zrobiła.
Zacisnęła
usta. Z jakiegoś powodu nie była pewna, czy oby na pewno chciała się tego
dowiedzieć.
– Claire?
Poderwała
głowę. W roztargnieniu spojrzała na Kristin, wysilając się przy tym na
uśmiech. Przyszło jej to o wiele łatwiej i naturalniej, aniżeli
mogłaby się spodziewać.
– Jedźmy –
poprosiła bez chwili wahania. – Tą księgarnią mnie masz.
Wampirzyca
jedynie wywróciła oczami, po czym oddaliła silnik. Przez całą drogę do centrum handlowego
nie zatrzymały się więcej ani razu.

Marissa
Przystanęła w przedsionku,
raz po raz rozglądając się dookoła. Nerwowym ruchem wygładziła przód sukienki,
na którą ostatecznie się zdecydowała – czarnej, sięgającej do kolan i dość
skromnej. Absolutnie nie wyglądała jak coś, co można by ubrać na ewentualną randkę, a przynajmniej tak sądziła
Issie. W końcu to nie było to, prawda? Matt powiedział jej jedynie, że gdzieś
razem wychodzą, więc naturalnie chciała się dobrze prezentować. Nic ponadto.
Ani trochę.
Och, Claire, oczywiście nie mogłaś mi
powiedzieć?, pomyślała z rozdrażnieniem, z trudem powstrzymując
się od westchnienia.
Oczywiście
nie była na przyjaciółkę zła, zresztą zmieszanie dziewczyny ją bawiło, ale
sytuacja na dłuższą metę wydawała się co najmniej frustrująca. Marissa nie
przepadała za niespodziankami, o ile sama ich nie organizowała. Tym
bardziej nie lubiła, kiedy nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna zachować
się wobec faceta, którego… cóż, poniekąd lubiła. I to bardzo.
– Gdzie się
tak odstawiłaś?
Poderwała
głowę, wzdrygając się, gdy napotkała spojrzenie lśniących, rubinowych tęczówek.
Matt uśmiechał się zaczepnie, co byłoby całkiem zabawne, gdyby w tamtej
chwili nie miała ochoty porządnie mu przyłożyć. Wręcz błogosławiła fakt, że
jako wampirzyca nie mogła się więcej zarumienić. W zamian wysiliła się na uśmiech,
próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto absolutnie nie miał powodów do tego, żeby
się zawstydzić.
–
Wychodzimy, tak? To nic złego, że chcę wyglądać dobrze – wyjaśniła, nerwowo stukając
obcasem o posadzkę. – Ani że mogłabym chcieć być wyższa – dodała, bo
wampir z zaciekawieniem spojrzał na jej buty.
– I tak
ci się nie przydadzą. Prędzej zgubisz je w lesie – stwierdził, a Issie
prychnęła z rozdrażnieniem.
– Więc
idziemy do lasu?
Po wyrazie
jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał. Wciąż się
uśmiechał i to w sposób, który jasno dał Marissie do zrozumienia, że
najpewniej doskonale bawił się jej kosztem.
– Może. –
Miała ochotę na niego warknąć, gdy zdecydował się na tak lakoniczną odpowiedź. –
Sama zobaczysz. Mam poczekać, żebyś jednak się przebrała?
– Jest
dobrze – wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć wcale nie była tego taka pewna.
Matt otworzył usta, ale prawie natychmiast je zamknął, gdy podchwycił jej spojrzenie.
– Chodźmy, co?
– Jak sobie
życzysz.
Próbowała
nie okazywać zdenerwowania, kiedy wyciągnął do niej rękę. Zmierzyła go wzrokiem,
mimochodem zauważając, że wyglądał najzupełniej normalnie. Jego strój był luźny
i przede wszystkim wygodny, w żadnym wypadku nie sugerując, że
oczekiwał po wspólnym wyjściu czegoś więcej. Co prawda szli do lasu, czego
zresztą mogła się spodziewać, ale…
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. Coś ścisnęło ją w gardle, choć sama nie była
pewna dlaczego.
–
Poprowadzę cię. To niedaleko, ale i tak chcę zobaczyć twoją minę –
oznajmił z entuzjazmem Matt, ledwo tylko znaleźli się przed domem. Jego
skóra subtelnie zalśniła w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. –
Spodoba ci się, tak sądzę. No i nie ukrywam, że jestem ciekawy…
– Ciekawy
czego? – mruknęła bez przekonania.
Znów
doczekała się co najwyżej zaczepnego uśmiechu. Matthew bardziej zdecydowanym
ruchem pociągnął ją za sobą, narzucając tempo na tyle pokaźne, że ledwo była w stanie
na nim nadążyć.
–
Zobaczysz.
Tym razem
zapragnęła na niego warknąć, jeszcze bardziej sfrustrowana. Czego znów nie
wiedziała? Mogła wybaczyć Claire kręcenie, ale im dłużej trwała w wątpliwościach,
sama niepewna, dokąd właśnie dawała się prowadzić…
A potem
Matt w końcu się zatrzymał i puścił ją przodem. Kiedy spojrzała przed
siebie, zrozumiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz