
Claire
Niepewnie weszła do łazienki.
Coś ścisnęło ją w gardle, ledwo przekroczyła próg. W pamięci wciąż
miała moment, w którym wszystko poszło nie tak – krwawy napis, swoje
przerażenie i poczucie, że… coś było nie tak. Incydent co prawda więcej
się nie powtórzył, ale Claire i tak za każdym razem była gotowa przysiąc,
że zapadnie się w pustkę, gdy tylko pozwoli sobie na chwilę nieuwagi.
Tym
bardziej zaniepokojona poczuła się, gdy w końcu stanęła przed lustrem. Z powątpiewaniem
przyjrzała się swojemu odbiciu, chcąc upewnić się, że było takie jak trzeba.
Pomijając niespokojny błysk w oczach, nie dostrzegła niczego, co mogłaby
uznać za powód do niepokoju. Jej odbicie też zachowywało się normalnie, choć
wciąż niedorzecznym wydawało się Claire to, że mogłaby oczekiwać czegoś innego.
Może w tym dziwnym śnie, ale w rzeczywistości…
Tyle że już
od dawna nie wierzyła, że kolejne pogaduszki ze swoim drugim „ja” w lustrze,
były co najwyżej wytworem jej wyobraźni. Co prawda to przeczyło wszystkiemu, w co
wierzyła, zwykle twardo stąpając po ziemi, ale z drugiej strony, po
proroczych wierszach czy istnieniu wizji, była skłonna spodziewać się dosłownie
wszystkiego.
W
zamyśleniu dotknęła lustra, ostrożnie przesuwając palcami po gładkiej
powierzchni. Mimo obaw nachyliła się bliżej, choć to jedynie sprawiło, że ucisk
w gardle przybrał na sile. Przez chwilę z trudem łapała oddech,
niemalże spodziewając się, że wydarzy się coś dziwnego. Gdyby odbicie zaczęło
do niej przemawiać również na jawie…
– Claire!
Podskoczyła
jak oparzona, oskakując tak gwałtownie, że tylko cudem nie potknęła się o własne
nogi. Ze świstem wypuściła powietrze, próbując się uspokoić, zwłaszcza że udało
jej się rozpoznać głos Issie. To nie był pierwszy raz, kiedy przyjaciółka
wpadała do jej pokoju jak do siebie – w gruncie rzeczy Claire zdążyła się
do tego przyzwyczaić i już nawet nie miała dziewczynie takiego zachowania
za złe – nie zmieniało to jednak faktu, że Marissa regularnie była na dobrej
drodze, by przyprawić ją o zawał serca.
W duchu
modląc się o to, by podekscytowana wampirzyca nie zauważyła niczego
dziwnego w jej zachowaniu, bez pośpiechu wycofała się z powrotem do
pokoju.
– Co
znowu…? – zaczęła od progu, ale nie miała okazji, żeby dokończyć, bo Issie
niemalże od razu zmaterializowała się tuż przed nią, bezceremonialnie chwytając zaskoczoną Claire
za obie dłonie.
– Wychodzę!
– oznajmiła takim tonem, jakby właśnie dowiedziała się, że gwiazdka wypada dwa
razy w roku. Claire uniosła brwi, zwłaszcza gdy wampirzyca zaczęła
podskakiwać, przy okazji sprawiając, że jasne, przypominające sprężynki loki,
zafalowały wokół jej twarzy. – Matt mnie gdzieś zabiera, chociaż nie mam
pojęcia gdzie.
To głosu
Marissy na ułamek sekundy wkradło się zniecierpliwienie, ale to prawie
natychmiast zostało wyparte przed podekscytowanie. Tych kilka słów i zachowanie
nieśmiertelnej wystarczyło, by Claire zdołała się uśmiechnąć – i to
najzupełniej szczerze, wręcz z satysfakcją. Och, więc Matt się spisał.
Przynajmniej zakładała, że wziął na poważnie to, co powiedziała mu kilka dni wcześniej,
gdy udało jej się złapać go samego na korytarzu.
– To
cudownie – rzuciła z przekonaniem. – Bawcie się dobrze.
Przez twarz
Issie przemknął cień. Przestała skakać, po czym w przesadnie wręcz
przenikliwy sposób spojrzała na przyjaciółkę.
– Hm…
– Co? –
zniecierpliwiła się Claire. Poczuła niepokój, gdy przyszło jej do głowy, że
jednak wciąż mogłaby wyglądać na tyle dziwnie, by Issie zwróciła na to uwagę.
– Nic –
zapewniła wampirzyca, ale to i tak brzmiało jak jedno wielkie kłamstwo. –
Chociaż nie. Ty coś wiesz! – zarzuciła jej, w końcu puszczając dłonie
Claire, by swobodnie założyć ramiona na piersiach.
– Nie mam
pojęcia, o czym ty…?
Issie
jedynie potrząsnęła głową.
– Wiesz! –
powtórzyła z uporem. Wydęła usta, nagle jeszcze bardziej zniecierpliwiona.
– Co znów knujecie za moimi plecami, hm?
Claire
jedynie wywróciła oczami. Nie zamierzała niczego zdradzać, co zresztą nie było
aż takie trudne, skoro przywykła do udawania niczego nieświadomej przed
Rufusem. Kiedy mama snuła swoje plany, też zwykle zmuszona była milczeć, nawet
jeśli ojciec zdecydowanie zbyt szybko orientował się, że powinien zacząć się
obawiać. Tak czy inaczej, tym razem obiecała coś Mattowi i zamierzała
dotrzymać obietnicy. Cóż, biorąc pod uwagę to jak często Issie stawiała ją pod
ścianą, tym bardziej miała ochotę choć na chwilę odwrócić role.
– Zobaczysz
– powiedziała w końcu, ograniczając się wyłącznie do wzruszenia ramionami.
– No i nie mam pojęcia, co tak naprawdę wymyślił sobie Matt.
– Ale coś
wymyślił i ty to wiesz. – Marissa z niedowierzaniem pokręciła głową.
– Co to jest? Nie mam pojęcia, co zrobić i… jak się ubrać – uświadomiła sobie, a jej
oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania. – Do tej pory nie zabierał
mnie dalej niż do lasu. To znów jakiś spacer? Czy może…? O Boże, jeśli wychodzimy
do miasta, to ja odpadam. Nie dam rady.
– Issie…
– Zarżnę
pół wioski i przyjdą do nas z pochodniami! – jęknęła, wyrzucając obie
ręce ku górze w poddańczym geście.
– Marissa!
Zdążyła już
wcześniej przekonać się, że dziewczyna bywała impulsywna, ale od chwili
przemiany robiło to jeszcze większe wrażenie. Jej nastroje zmieniały się ot
tak, co może i było normalne dla kogoś, kto dopiero co przeistoczył się w wampira,
ale i tak sprawiało, że Claire czuła się nieswojo. Trudno było przeoczyć
nowo narodzoną, która może i radziła sobie w obecności kogoś na wpół
nieśmiertelnego, ale wciąż pozostawała nadpobudliwa.
– No co? Słuchałam,
kiedy mówiliście mi, kim jestem – obruszyła się Issie. – Przy tobie czuję sobie
dobrze, chociaż czasami… – Natychmiast zamilkła. Przez jej twarz przemknął
cień, jakby nagle uświadomiła sobie, że powiedziała za dużo. Claire zawahała
się, ale zdecydowała się nie drążyć, w gruncie rzeczy woląc nie
dowiedzieć, co znaczyły słowa wampirzycy. Mogła przewidzieć, że będzie ją
kusiła, choć nie przypominała sobie, by w ostatnim czasie Issie zrobiła
coś wyjątkowo niepokojącego, co mogłoby o tym świadczyć. – Nieważne. Nie
dałabym sobie rady z ludźmi. Nie po tak krótkim czasie i…
– I dlatego
nie sądzę, by Matt wprowadził cię do miasta. Cokolwiek planuje, to na pewno nie
to – oznajmiła z przekonaniem, decydując się wejść przyjaciółce w słowo.
– Przynajmniej zakładam, że nie upadł na głowę.
O dziwo,
Issie jedynie się uśmiechnęła.
– No nie
wiem, nie wiem… – mruknęła, rzucając Claire bliżej nieokreślone spojrzenie. –
Jeśli są z bratem aż tak podobni do siebie, to może być różnie.
– A co
to niby miało…? – zaczęła, ale tym razem to Marissa nie pozwoliła jej
dokończyć.
–
Absolutnie nic. Mówiłam ci, że jesteś słodka, Claire? – dodała i jak gdyby
nigdy nic przesunęła się bliżej, by przyjaciółkę uściskać. – Tak swoją drogą,
Kristin cię szuka.
Pozwoliła,
by wampirzyca ją uściskała, chociaż czuła, że ta nie powiedziała jej
wszystkiego. Przynajmniej zakładała, że coś właśnie jej umykało, na dodatek związanego
z Lucasem. Słodka bogini, co to miało znaczyć? I dlaczego miała
wrażenie, że Issie patrzyła na nią w pobłażliwy, nieco tylko rozdrażniony
sposób? Co prawda po zachowaniu dziewczyny spodziewała się dosłownie
wszystkiego, zwłaszcza przy jej zmiennych nastrojach, ale i tak poczuła
się co najmniej dziwnie.
I co do
tego wszystkiego miał Lucas? Ostatnio spędzali ze sobą sporo czasu, ale to nie
było niczym nowym. Stęskniła się i za nim, i za spokojem, którego w końcu
zaznała we Florencji. W pamięci co prawda wciąż miała to, co powiedział
jej o sobie i bracie w szklarni, ale nie wracali do tematu.
Historia Alexandry na swój sposób ją prześladowała, chociaż z czasem i o tym
Claire przestała myśleć. Wciąż nie miała pewności, jaki udział miała w tym
wszystkim Rosalee, zresztą czasami nie mogła pozbyć się wrażenia, że wampirzyca
patrzyła na nią w dziwny, przenikliwy sposób. Uwielbiała ją, ale z jakiegoś
powodu czuła się przy tej kobiecie co najmniej nieswojo.
Co nie
zmieniało faktu, że w wielkim domu Rosalee czuła się spokojna i bezpieczna.
To było tak, jakby czas nagle stanął w miejscu, a wszelakie
zamieszanie związane z Seattle i Miastem Nocy zostało gdzieś poza
nią, odległe i pozbawione większego znaczenia. Gdyby nie zadręczała się
odbiciem, sytuacja byłaby wręcz idealna. Co więcej, nawet nie przeszkadzało jej
to, że niejako została odcięta od informacji. Liczyło się, że wciąż miała
kontakt z bliskimi i – przynajmniej zgodnie z tym, co mówili –
sprawy się nie pogorszyły. Co prawda to nie brzmiało szczególnie pocieszająco,
ale i tak wydawało się lepsze niż nic.
Zostawiła
Issie w sypialni, woląc się nie zastanawiać, czego wampirzyca mogła szukać
w jej pokoju. Bez pośpiechu wycofała się na korytarz, na moment przystając
w hallu i z westchnieniem opierając się o zamknięte drzwi.
Nie miała pewności, czy poczuła ulgę dzięki temu, że Marissa odciągnęła ją od
łazienki i lustra. Wciąż czuła się nieswojo, ogarnięta niejasnym,
narastającym w jej wnętrzu niepokojem, którego nie potrafiła sprecyzować.
Nie był aż tak silny jak wtedy, gdy spodziewała się kolejnego wiersza, ale to
wystarczyło, by wzbudzić w niej wątpliwości.
Coś wisiało
w powietrzu. Tyle że nie miała pojęcia co takiego.
Usłyszała
zmierzające ku niej, dość charakterystyczne kroki i to wystarczyło, by
wyrwać ją z zamyślenia. Star podreptała w jej stronę, śliniąc się i dysząc,
co jedynie sprawiło, że Claire zdołała się uśmiechnąć. Jeszcze jakiś czas temu
na sam widok biegnącego ku niej psa dostałaby ataku paniki, ale z tym
kochanym stworzeniem było inaczej. Już nawet nie chodziło o to, że suczka
była jedynym, co pozostało jej po Secie. O wiele ważniejsze okazało się,
że zwierzę w jakimś cudem wydawało się ją rozumieć – po prostu czuło i…
wiedziało.
Pies
tradycyjnie zwolnił i podszedł do niej w bardziej ostrożny sposób,
jakby w obawie, że w innym wypadku ją wystraszy. Wiedziała, że Star
lubiła radośnie podskakiwać, ujadać i wywracać każdego, kto chciał się z nią
pobawić, ale z nią było inaczej.
Wciąż
obserwując psa, przykucnęła i wyciągnęła ku stworzeniu rękę. To zachęciło
Star, by podbiegła bliżej, najpierw ocierając się o jej palce, a później
podchodząc na tyle bliżej, by jak gdyby nigdy nic ułożyć się na kolanach
dziewczyny. Bliskość rozgrzanego, ruchliwego ciała miała w sobie coś
kojącego, tak jak i miękkość jasnej sierści. Claire mimowolnie się
rozluźniła, po czym z westchnieniem otoczyła psa ramionami, wtulając się w jego
szyję.
– No co? –
mruknęła, choć w najmniejszym wypadku nie oczekiwała odpowiedzi.
Doczekała
się co najwyżej dyszenia i ciepłego, nieco wilgotnego oddechu na twarzy.
To też sprawiło, że poczuła się lepiej, choć na moment zapominając o dotychczas
targających nią wątpliwościach.
– Aż
dziwnie widzieć cię taką – usłyszała znajomy głos, ale tym razem nawet się nie
wzdrygnęła.
Kristin bez
pośpiechu zmierzała w jej stronę. Poruszała się z lekkością
wystarczającą, by jej kroki okazały się niemalże bezszelestne. Wydawała się
wręcz promienieć, zwłaszcza że na sobie miała jasną, rzucającą się w oczy
sukienkę, która sprawiała, że wampirzyca na pierwszy rzut oka przypominała…
słońce. Claire zdążyła przywyknąć do zamiłowania ciotki do dziwnych, przesadnie
wręcz intensywnych kolorów, więc i tym razem kreacja wampirzycy jej nie
zaskoczyła.
– Issie
mówiła, że mnie szukasz – powiedziała w zamian, odsuwając się od Star na
tyle, by lepiej widzieć przybyszkę.
– Bo to
prawda. – Kristin nawet się nie wzdrygnęła, kiedy dotychczas wtulona w Claire
suczka bezceremonialnie ruszyła w jej stronę. – Jest cudowna. Pies znaczy
się – dodała z rozbawieniem wampirzyca. – Ale jeśli pobrudzi mi sukienkę,
to przysięgam, że na kolację robimy chińszczyznę – mruknęła, zakładając ramiona
na piersiach.
– Kris.
– Zawsze
byłam ciekawa, co da się zrobić z psa – ciągnęła radośnie Kristin. – Skoro
Cullenowie mogą pić krew, ja zawsze mogę zorganizować grilla.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza. Nie
żeby wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Kristin i tak żartowała, a przynajmniej
taką nadzieję miała Claire. Jak znała tę wampirzycę, każdy scenariusz w jej
wykonaniu wydawał się równie prawdopodobny, nawet jeśli na pierwszy rzut oka
wydawał się niedorzeczny.
– Szukałaś
mnie – powtórzyła, woląc skupić się na bezpieczniejszym temacie. – Dlaczego?
Kristin
spojrzała na nią z zaciekawieniem, lekko przekrzywiając głowę.
– To
zabrzmiało, jakbyś miała o to pretensje – oznajmiła z pozornym
rozczarowaniem. Uśmiech, który wciąż malował jej na jej twarzy, stanowczo
zaprzeczał temu, że mogłaby być zła. – Każdą wolną chwilę spędzasz z chłopakami i Marissą. Co dziwnego w tym, że teraz ja chcę mieć swoje pięć minut?
– obruszyła się. – Stęskniłam się za tobą.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego. Kristin nigdy nie była wylewna, a jednak w tamtej
chwili wydawała się mówić w pełni poważnie. Claire uświadomiła sobie, że
przez cały ten czas faktycznie się mijały, choć zdążyła zobaczyć się i z wampirzycą,
i z Theo. Ich obecność też sprawiała, że czuła się lepiej, tym
bardziej po blisko wieku spędzonych w podziemiach. To, że byli obok,
wydawało jej się w pełni naturalne.
Kristin bez
pośpiechu, wciąż ludzkim krokiem, podeszła bliżej. Bez słowa ujęła dziewczynę
pod ramię, po czym jak gdyby nigdy nic pociągnęła ją za sobą, zmierzając ku
głównym schodom. Star radośnie podreptała za nimi, pomrukując coś cicho.
– Zrobiło
się ciemno i tyle dobrego. Florencja jest cudowna, ale noc trwa tutaj
zdecydowanie za krótko – podjęła pogodnym tonem Kristin, w pośpiechu
wyrzucając słowa. – Wiem od Lucasa, że jeszcze nie zabrał cię do miasta, więc
ja zamierzam to zrobić. Zwiedzanie to świetna sprawa, zwłaszcza gdy pod ręką ma
się sklepy.
– Kristin…
–
Podprowadziłam Rosaliee samochód – ciągnęła dalej, ignorując to, że dziewczyna
mogłaby próbować jej przerwać. Brzmiała przy tym na co najmniej zadowoloną z siebie.
– Wspominałam, że nauczyłam się prowadzić? Z parkowaniem gorzej, ale w razie
co policję biorę na siebie.
Claire
zawahała się, przez moment sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może
płakać. Wolała nawet nie pytać o ewentualne prawo jazdy, bo odpowiedź
wydawała się aż nazbyt oczywista. Nie było go. Kristin z kolei lubiła
rozwiązywać ewentualne problemy w prosty sposób, choćby mieszając
potencjalnym świadom w głowie.
– Theo
jedzie z nami? – zapytała, próbując wysilić się na entuzjazm. Zwłaszcza w tym
wypadku lekarz pod ręką wydawał się wręcz wskazany.
–
Oczywiście, że nie. To kobiece wyjście – stwierdziła takim tonem, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie. – Layli nie musiałabym tego tłumaczyć… Zresztą
on nie przepada za zakupami.
– Ja też
nie.
– I to
kolejny dowód na to, że za dużo czasu spędzasz z Pavarottimi i Rufusem.
Jeśli sądziłaś, że dam ci cały wyjazd przesiedzieć w pokoju, to chyba cię
rozczaruję.
Nie miała
innego wyboru, jak tylko dać za wygraną. Kłótnia Kristin z założenia nie
miała sensu, ale to była jedna z tych cech, które mimo wszystko w ciotce
lubiła. Co więcej nie pamiętała już, kiedy ostatnim razem spędziła z wampirzycą
więcej czasu. Uprzytomniła sobie, że tak naprawdę nie widziały się od chwili
jej pierwszego wyjazdu do Seattle, zwłaszcza że wkrótce po tym Theo i Kristin
uciekli do Florencji. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na to, by w najbliższym
czasie zamierzali wracać.
Star
została w rezydencji, posłusznie zatrzymując się w przedsionku, gdy
tylko nakazały jej zostać. Claire poczuła się co najmniej nieswojo, kiedy wraz z Kristin
znalazły się przy samochodzie. Dla pewności rozejrzała się dookoła, po cichu
licząc na pojawienie się Theo albo kogokolwiek innego, ale wszystko wskazywało
na to, że ciotka mówiła poważnie – i że faktycznie zamierzała prowadzić.
– No nie
patrz na mnie w taki przerażony sposób! – obruszyła się Kristin. –
Żartowałam przecież z tym parkowaniem – dodała, ale Claire i tak spojrzała
na nią z powątpiewaniem.
– Serio?
Wampirzyca
wywróciła oczami.
– Pewnie. –
Zawahała się na moment. – Ostatnim razem prawie mi wyszło… Potrącenie Matta nie
liczy się jako wypadek, prawda? To wampir. Pozbierał się zanim wysiadłam.
Nie miała
pewności, w jaki sposób zareagować na te słowa. Jak znała Kristin, równie
dobrze mogły okazać się prawdziwe albo pozostać ni mniej, ni więcej, ale co
najwyżej głupim żartem. Chciała wierzyć w to drugie, mimowolnie myśląc o tym,
że gdyby faktycznie wjechała w wampira, samochód nie wyszedłby z tego
bez szwanku. Z drugiej strony czerwony lakier wyglądał na świeży, a kiedy
przyjrzała się karoserii, zwłaszcza na przodzie…
Słodka bogini, tato, nie wyszło ci. To nie
łowcy, tylko Kristin mnie wykończy.
– Wsiadasz?
Z
powątpiewaniem spojrzała na wampirzycę, co najmniej wytrącona z równowagi
drapieżnym uśmiechem, który pojawił się na jej ustach. Jak gdyby nigdy nic opierała
się o uchylone drzwi, spoglądając przy tym na Claire z błyskiem w lśniących,
stalowoszarych oczach. Dziewczyna jakoś nie miała wątpliwości, że ciotka
doskonale zdawała sobie sprawę z targających nią emocji. Może nawet
rozumiała je o wiele lepiej, niż ona sama mogłaby sobie tego życzyć.
Próbując
jakkolwiek nad sobą zapanować, przymusiła się do tego, by ruszyć się z miejsca.
Chcąc nie chcąc zajęła miejsce u boku kierowy, w ostatniej chwili
powstrzymując przed zapięciem pasów.
– Świetnie.
Swoją drogą, mogłabyś mi trochę bardziej ufać – oznajmiła niemalże urażonym tonem
wampirzyca, zajmując miejsce za kierownicą. Zaraz po tym raptownie spoważniała,
nagle czymś zaniepokojona. – Już ci nie matkuję, ale to nie znaczy, że zapomniałam
jak to robić. Wciąż jestem ostatnią osobą, która zrobiłaby ci krzywdę… Wiesz o tym,
prawda?
To krótkie
pytanie zaskoczyło ją nawet bardziej niż wcześniejsza wzmianka o zakupach
czy nieporadnym parkowaniu. Uniosła głowę, spoglądając na Kristin tak, jakby
widziała ją po raz pierwszy. Nie, ta wampirzyca nigdy nie bywała wylewna. Z drugiej
strony, w tamtej chwili wydawała się być myślami gdzieś daleko, a jakby
tego było mało…
Kristin
westchnęła, po czym w pośpiechu odpaliła silnik. Claire machinalnie zacisnęła
palce na brzegu fotela, wciąż niepewna, czego powinna się spodziewać. Nie była w stanie
ukryć zaskoczenia, kiedy nie tylko bez większych problemów ruszyły, ale na
dodatek łagodnie wyjechały na drogę.
– Nie
miałam wcześniej okazji zapytać… I może nie powinnam, ale nie umiem dłużej
udawać obojętnej – oznajmiał wprost wampirzyca, przerywając przeciągająca się
ciszę. – Jak się czujesz? Wiem, że w Seattle wydarzyło się coś złego. I nie,
nie pytam w tej chwili o Laylę, bo jej nieobecnością martwiła się już
wcześniej. – Potrząsnęła głową. – Ale coś musiało się stać, zwłaszcza że jesteś
tutaj. I bije od ciebie taki smutek, że nie uwierzę, że mogłoby chodzić
tylko o śmierć Allegry.
– Ja…
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Bezpośredniość wampirzycy wytrąciła ją z równowagi, choć
mogła się tego po Kristin spodziewać. Z drugiej strony, nie przypominała
sobie, kiedy ostatnim razem rozmawiały szczerze. Prawda była taka, że kobieta w którymś
momencie po prostu wycofała się w jej życia, zachowując się tak, jakby
przez blisko wiek wcale nie próbowała zastępować Claire matki.
Poczuła się
co najmniej źle, gdy to do niej dotarło. Coś ścisnęło ją w gardle, zwłaszcza
gdy uprzytomniła sobie, że ostatnim razem Kristin nawet nie pojawiła się na jej
urodzinach. Co prawda złożyła jej życzenia, ale…
– Na pewno
chcesz o tym słuchać? – zapytała wprost, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Myślałam…
Urwała, w gruncie
rzeczy niepewna, w jaki sposób powinna dokończyć. Coś w obecności Kristin
sprawiło, że nagle poczuła się nieswojo – i to najdelikatniej rzecz
ujmując.
– Co
myślałaś? – zapytała łagodnie kobieta, ale nie oczekiwała odpowiedzi. W zamian
westchnęła przeciągle, jakby sfrustrowana. Spojrzenie wbiła wprost w pas
drogi przed sobą. – Oj, Claire, moja kochana, myślałam, że to będzie oczywiste.
Teraz widzę, że niekoniecznie…
Po tych
słowach zapanowała wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz