17 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt dwa

Claire
Niepewnie weszła do łazienki. Coś ścisnęło ją w gardle, ledwo przekroczyła próg. W pamięci wciąż miała moment, w którym wszystko poszło nie tak – krwawy napis, swoje przerażenie i poczucie, że… coś było nie tak. Incydent co prawda więcej się nie powtórzył, ale Claire i tak za każdym razem była gotowa przysiąc, że zapadnie się w pustkę, gdy tylko pozwoli sobie na chwilę nieuwagi.
Tym bardziej zaniepokojona poczuła się, gdy w końcu stanęła przed lustrem. Z powątpiewaniem przyjrzała się swojemu odbiciu, chcąc upewnić się, że było takie jak trzeba. Pomijając niespokojny błysk w oczach, nie dostrzegła niczego, co mogłaby uznać za powód do niepokoju. Jej odbicie też zachowywało się normalnie, choć wciąż niedorzecznym wydawało się Claire to, że mogłaby oczekiwać czegoś innego. Może w tym dziwnym śnie, ale w rzeczywistości…
Tyle że już od dawna nie wierzyła, że kolejne pogaduszki ze swoim drugim „ja” w lustrze, były co najwyżej wytworem jej wyobraźni. Co prawda to przeczyło wszystkiemu, w co wierzyła, zwykle twardo stąpając po ziemi, ale z drugiej strony, po proroczych wierszach czy istnieniu wizji, była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego.
W zamyśleniu dotknęła lustra, ostrożnie przesuwając palcami po gładkiej powierzchni. Mimo obaw nachyliła się bliżej, choć to jedynie sprawiło, że ucisk w gardle przybrał na sile. Przez chwilę z trudem łapała oddech, niemalże spodziewając się, że wydarzy się coś dziwnego. Gdyby odbicie zaczęło do niej przemawiać również na jawie…
– Claire!
Podskoczyła jak oparzona, oskakując tak gwałtownie, że tylko cudem nie potknęła się o własne nogi. Ze świstem wypuściła powietrze, próbując się uspokoić, zwłaszcza że udało jej się rozpoznać głos Issie. To nie był pierwszy raz, kiedy przyjaciółka wpadała do jej pokoju jak do siebie – w gruncie rzeczy Claire zdążyła się do tego przyzwyczaić i już nawet nie miała dziewczynie takiego zachowania za złe – nie zmieniało to jednak faktu, że Marissa regularnie była na dobrej drodze, by przyprawić ją o zawał serca.
W duchu modląc się o to, by podekscytowana wampirzyca nie zauważyła niczego dziwnego w jej zachowaniu, bez pośpiechu wycofała się z powrotem do pokoju.
– Co znowu…? – zaczęła od progu, ale nie miała okazji, żeby dokończyć, bo Issie niemalże od razu zmaterializowała się tuż przed nią,  bezceremonialnie chwytając zaskoczoną Claire za obie dłonie.
– Wychodzę! – oznajmiła takim tonem, jakby właśnie dowiedziała się, że gwiazdka wypada dwa razy w roku. Claire uniosła brwi, zwłaszcza gdy wampirzyca zaczęła podskakiwać, przy okazji sprawiając, że jasne, przypominające sprężynki loki, zafalowały wokół jej twarzy. – Matt mnie gdzieś zabiera, chociaż nie mam pojęcia gdzie.
To głosu Marissy na ułamek sekundy wkradło się zniecierpliwienie, ale to prawie natychmiast zostało wyparte przed podekscytowanie. Tych kilka słów i zachowanie nieśmiertelnej wystarczyło, by Claire zdołała się uśmiechnąć – i to najzupełniej szczerze, wręcz z satysfakcją. Och, więc Matt się spisał. Przynajmniej zakładała, że wziął na poważnie to, co powiedziała mu kilka dni wcześniej, gdy udało jej się złapać go samego na korytarzu.
– To cudownie – rzuciła z przekonaniem. – Bawcie się dobrze.
Przez twarz Issie przemknął cień. Przestała skakać, po czym w przesadnie wręcz przenikliwy sposób spojrzała na przyjaciółkę.
– Hm…
– Co? – zniecierpliwiła się Claire. Poczuła niepokój, gdy przyszło jej do głowy, że jednak wciąż mogłaby wyglądać na tyle dziwnie, by Issie zwróciła na to uwagę.
– Nic – zapewniła wampirzyca, ale to i tak brzmiało jak jedno wielkie kłamstwo. – Chociaż nie. Ty coś wiesz! – zarzuciła jej, w końcu puszczając dłonie Claire, by swobodnie założyć ramiona na piersiach.
– Nie mam pojęcia, o czym ty…?
Issie jedynie potrząsnęła głową.
– Wiesz! – powtórzyła z uporem. Wydęła usta, nagle jeszcze bardziej zniecierpliwiona. – Co znów knujecie za moimi plecami, hm?
Claire jedynie wywróciła oczami. Nie zamierzała niczego zdradzać, co zresztą nie było aż takie trudne, skoro przywykła do udawania niczego nieświadomej przed Rufusem. Kiedy mama snuła swoje plany, też zwykle zmuszona była milczeć, nawet jeśli ojciec zdecydowanie zbyt szybko orientował się, że powinien zacząć się obawiać. Tak czy inaczej, tym razem obiecała coś Mattowi i zamierzała dotrzymać obietnicy. Cóż, biorąc pod uwagę to jak często Issie stawiała ją pod ścianą, tym bardziej miała ochotę choć na chwilę odwrócić role.
– Zobaczysz – powiedziała w końcu, ograniczając się wyłącznie do wzruszenia ramionami. – No i nie mam pojęcia, co tak naprawdę wymyślił sobie Matt.
– Ale coś wymyślił i ty to wiesz. – Marissa z niedowierzaniem pokręciła głową. – Co to jest? Nie mam pojęcia, co zrobić i… jak się ubrać – uświadomiła sobie, a jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania. – Do tej pory nie zabierał mnie dalej niż do lasu. To znów jakiś spacer? Czy może…? O Boże, jeśli wychodzimy do miasta, to ja odpadam. Nie dam rady.
– Issie…
– Zarżnę pół wioski i przyjdą do nas z pochodniami! – jęknęła, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście.
– Marissa!
Zdążyła już wcześniej przekonać się, że dziewczyna bywała impulsywna, ale od chwili przemiany robiło to jeszcze większe wrażenie. Jej nastroje zmieniały się ot tak, co może i było normalne dla kogoś, kto dopiero co przeistoczył się w wampira, ale i tak sprawiało, że Claire czuła się nieswojo. Trudno było przeoczyć nowo narodzoną, która może i radziła sobie w obecności kogoś na wpół nieśmiertelnego, ale wciąż pozostawała nadpobudliwa.
– No co? Słuchałam, kiedy mówiliście mi, kim jestem – obruszyła się Issie. – Przy tobie czuję sobie dobrze, chociaż czasami… – Natychmiast zamilkła. Przez jej twarz przemknął cień, jakby nagle uświadomiła sobie, że powiedziała za dużo. Claire zawahała się, ale zdecydowała się nie drążyć, w gruncie rzeczy woląc nie dowiedzieć, co znaczyły słowa wampirzycy. Mogła przewidzieć, że będzie ją kusiła, choć nie przypominała sobie, by w ostatnim czasie Issie zrobiła coś wyjątkowo niepokojącego, co mogłoby o tym świadczyć. – Nieważne. Nie dałabym sobie rady z ludźmi. Nie po tak krótkim czasie i…
– I dlatego nie sądzę, by Matt wprowadził cię do miasta. Cokolwiek planuje, to na pewno nie to – oznajmiła z przekonaniem, decydując się wejść przyjaciółce w słowo. – Przynajmniej zakładam, że nie upadł na głowę.
O dziwo, Issie jedynie się uśmiechnęła.
– No nie wiem, nie wiem… – mruknęła, rzucając Claire bliżej nieokreślone spojrzenie. – Jeśli są z bratem aż tak podobni do siebie, to może być różnie.
– A co to niby miało…? – zaczęła, ale tym razem to Marissa nie pozwoliła jej dokończyć.
– Absolutnie nic. Mówiłam ci, że jesteś słodka, Claire? – dodała i jak gdyby nigdy nic przesunęła się bliżej, by przyjaciółkę uściskać. – Tak swoją drogą, Kristin cię szuka.
Pozwoliła, by wampirzyca ją uściskała, chociaż czuła, że ta nie powiedziała jej wszystkiego. Przynajmniej zakładała, że coś właśnie jej umykało, na dodatek związanego z Lucasem. Słodka bogini, co to miało znaczyć? I dlaczego miała wrażenie, że Issie patrzyła na nią w pobłażliwy, nieco tylko rozdrażniony sposób? Co prawda po zachowaniu dziewczyny spodziewała się dosłownie wszystkiego, zwłaszcza przy jej zmiennych nastrojach, ale i tak poczuła się co najmniej dziwnie.
I co do tego wszystkiego miał Lucas? Ostatnio spędzali ze sobą sporo czasu, ale to nie było niczym nowym. Stęskniła się i za nim, i za spokojem, którego w końcu zaznała we Florencji. W pamięci co prawda wciąż miała to, co powiedział jej o sobie i bracie w szklarni, ale nie wracali do tematu. Historia Alexandry na swój sposób ją prześladowała, chociaż z czasem i o tym Claire przestała myśleć. Wciąż nie miała pewności, jaki udział miała w tym wszystkim Rosalee, zresztą czasami nie mogła pozbyć się wrażenia, że wampirzyca patrzyła na nią w dziwny, przenikliwy sposób. Uwielbiała ją, ale z jakiegoś powodu czuła się przy tej kobiecie co najmniej nieswojo.
Co nie zmieniało faktu, że w wielkim domu Rosalee czuła się spokojna i bezpieczna. To było tak, jakby czas nagle stanął w miejscu, a wszelakie zamieszanie związane z Seattle i Miastem Nocy zostało gdzieś poza nią, odległe i pozbawione większego znaczenia. Gdyby nie zadręczała się odbiciem, sytuacja byłaby wręcz idealna. Co więcej, nawet nie przeszkadzało jej to, że niejako została odcięta od informacji. Liczyło się, że wciąż miała kontakt z bliskimi i – przynajmniej zgodnie z tym, co mówili – sprawy się nie pogorszyły. Co prawda to nie brzmiało szczególnie pocieszająco, ale i tak wydawało się lepsze niż nic.
Zostawiła Issie w sypialni, woląc się nie zastanawiać, czego wampirzyca mogła szukać w jej pokoju. Bez pośpiechu wycofała się na korytarz, na moment przystając w hallu i z westchnieniem opierając się o zamknięte drzwi. Nie miała pewności, czy poczuła ulgę dzięki temu, że Marissa odciągnęła ją od łazienki i lustra. Wciąż czuła się nieswojo, ogarnięta niejasnym, narastającym w jej wnętrzu niepokojem, którego nie potrafiła sprecyzować. Nie był aż tak silny jak wtedy, gdy spodziewała się kolejnego wiersza, ale to wystarczyło, by wzbudzić w niej wątpliwości.
Coś wisiało w powietrzu. Tyle że nie miała pojęcia co takiego.
Usłyszała zmierzające ku niej, dość charakterystyczne kroki i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Star podreptała w jej stronę, śliniąc się i dysząc, co jedynie sprawiło, że Claire zdołała się uśmiechnąć. Jeszcze jakiś czas temu na sam widok biegnącego ku niej psa dostałaby ataku paniki, ale z tym kochanym stworzeniem było inaczej. Już nawet nie chodziło o to, że suczka była jedynym, co pozostało jej po Secie. O wiele ważniejsze okazało się, że zwierzę w jakimś cudem wydawało się ją rozumieć – po prostu czuło i… wiedziało.
Pies tradycyjnie zwolnił i podszedł do niej w bardziej ostrożny sposób, jakby w obawie, że w innym wypadku ją wystraszy. Wiedziała, że Star lubiła radośnie podskakiwać, ujadać i wywracać każdego, kto chciał się z nią pobawić, ale z nią było inaczej.
Wciąż obserwując psa, przykucnęła i wyciągnęła ku stworzeniu rękę. To zachęciło Star, by podbiegła bliżej, najpierw ocierając się o jej palce, a później podchodząc na tyle bliżej, by jak gdyby nigdy nic ułożyć się na kolanach dziewczyny. Bliskość rozgrzanego, ruchliwego ciała miała w sobie coś kojącego, tak jak i miękkość jasnej sierści. Claire mimowolnie się rozluźniła, po czym z westchnieniem otoczyła psa ramionami, wtulając się w jego szyję.
– No co? – mruknęła, choć w najmniejszym wypadku nie oczekiwała odpowiedzi.
Doczekała się co najwyżej dyszenia i ciepłego, nieco wilgotnego oddechu na twarzy. To też sprawiło, że poczuła się lepiej, choć na moment zapominając o dotychczas targających nią wątpliwościach.
– Aż dziwnie widzieć cię taką – usłyszała znajomy głos, ale tym razem nawet się nie wzdrygnęła.
Kristin bez pośpiechu zmierzała w jej stronę. Poruszała się z lekkością wystarczającą, by jej kroki okazały się niemalże bezszelestne. Wydawała się wręcz promienieć, zwłaszcza że na sobie miała jasną, rzucającą się w oczy sukienkę, która sprawiała, że wampirzyca na pierwszy rzut oka przypominała… słońce. Claire zdążyła przywyknąć do zamiłowania ciotki do dziwnych, przesadnie wręcz intensywnych kolorów, więc i tym razem kreacja wampirzycy jej nie zaskoczyła.
– Issie mówiła, że mnie szukasz – powiedziała w zamian, odsuwając się od Star na tyle, by lepiej widzieć przybyszkę.
– Bo to prawda. – Kristin nawet się nie wzdrygnęła, kiedy dotychczas wtulona w Claire suczka bezceremonialnie ruszyła w jej stronę. – Jest cudowna. Pies znaczy się – dodała z rozbawieniem wampirzyca. – Ale jeśli pobrudzi mi sukienkę, to przysięgam, że na kolację robimy chińszczyznę – mruknęła, zakładając ramiona na piersiach.
– Kris.
– Zawsze byłam ciekawa, co da się zrobić z psa – ciągnęła radośnie Kristin. – Skoro Cullenowie mogą pić krew, ja zawsze mogę zorganizować grilla.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza. Nie żeby wiedziała, co powinna odpowiedzieć. Kristin i tak żartowała, a przynajmniej taką nadzieję miała Claire. Jak znała tę wampirzycę, każdy scenariusz w jej wykonaniu wydawał się równie prawdopodobny, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawał się niedorzeczny.
– Szukałaś mnie – powtórzyła, woląc skupić się na bezpieczniejszym temacie. – Dlaczego?
Kristin spojrzała na nią z zaciekawieniem, lekko przekrzywiając głowę.
– To zabrzmiało, jakbyś miała o to pretensje – oznajmiła z pozornym rozczarowaniem. Uśmiech, który wciąż malował jej na jej twarzy, stanowczo zaprzeczał temu, że mogłaby być zła. – Każdą wolną chwilę spędzasz z chłopakami i Marissą. Co dziwnego w tym, że teraz ja chcę mieć swoje pięć minut? – obruszyła się. – Stęskniłam się za tobą.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego. Kristin nigdy nie była wylewna, a jednak w tamtej chwili wydawała się mówić w pełni poważnie. Claire uświadomiła sobie, że przez cały ten czas faktycznie się mijały, choć zdążyła zobaczyć się i z wampirzycą, i z Theo. Ich obecność też sprawiała, że czuła się lepiej, tym bardziej po blisko wieku spędzonych w podziemiach. To, że byli obok, wydawało jej się w pełni naturalne.
Kristin bez pośpiechu, wciąż ludzkim krokiem, podeszła bliżej. Bez słowa ujęła dziewczynę pod ramię, po czym jak gdyby nigdy nic pociągnęła ją za sobą, zmierzając ku głównym schodom. Star radośnie podreptała za nimi, pomrukując coś cicho.
– Zrobiło się ciemno i tyle dobrego. Florencja jest cudowna, ale noc trwa tutaj zdecydowanie za krótko – podjęła pogodnym tonem Kristin, w pośpiechu wyrzucając słowa. – Wiem od Lucasa, że jeszcze nie zabrał cię do miasta, więc ja zamierzam to zrobić. Zwiedzanie to świetna sprawa, zwłaszcza gdy pod ręką ma się sklepy.
– Kristin…
– Podprowadziłam Rosaliee samochód – ciągnęła dalej, ignorując to, że dziewczyna mogłaby próbować jej przerwać. Brzmiała przy tym na co najmniej zadowoloną z siebie. – Wspominałam, że nauczyłam się prowadzić? Z parkowaniem gorzej, ale w razie co policję biorę na siebie.
Claire zawahała się, przez moment sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Wolała nawet nie pytać o ewentualne prawo jazdy, bo odpowiedź wydawała się aż nazbyt oczywista. Nie było go. Kristin z kolei lubiła rozwiązywać ewentualne problemy w prosty sposób, choćby mieszając potencjalnym świadom w głowie.
– Theo jedzie z nami? – zapytała, próbując wysilić się na entuzjazm. Zwłaszcza w tym wypadku lekarz pod ręką wydawał się wręcz wskazany.
– Oczywiście, że nie. To kobiece wyjście – stwierdziła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Layli nie musiałabym tego tłumaczyć… Zresztą on nie przepada za zakupami.
– Ja też nie.
– I to kolejny dowód na to, że za dużo czasu spędzasz z Pavarottimi i Rufusem. Jeśli sądziłaś, że dam ci cały wyjazd przesiedzieć w pokoju, to chyba cię rozczaruję.
Nie miała innego wyboru, jak tylko dać za wygraną. Kłótnia Kristin z założenia nie miała sensu, ale to była jedna z tych cech, które mimo wszystko w ciotce lubiła. Co więcej nie pamiętała już, kiedy ostatnim razem spędziła z wampirzycą więcej czasu. Uprzytomniła sobie, że tak naprawdę nie widziały się od chwili jej pierwszego wyjazdu do Seattle, zwłaszcza że wkrótce po tym Theo i Kristin uciekli do Florencji. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie zamierzali wracać.
Star została w rezydencji, posłusznie zatrzymując się w przedsionku, gdy tylko nakazały jej zostać. Claire poczuła się co najmniej nieswojo, kiedy wraz z Kristin znalazły się przy samochodzie. Dla pewności rozejrzała się dookoła, po cichu licząc na pojawienie się Theo albo kogokolwiek innego, ale wszystko wskazywało na to, że ciotka mówiła poważnie – i że faktycznie zamierzała prowadzić.
– No nie patrz na mnie w taki przerażony sposób! – obruszyła się Kristin. – Żartowałam przecież z tym parkowaniem – dodała, ale Claire i tak spojrzała na nią z powątpiewaniem.
– Serio?
Wampirzyca wywróciła oczami.
– Pewnie. – Zawahała się na moment. – Ostatnim razem prawie mi wyszło… Potrącenie Matta nie liczy się jako wypadek, prawda? To wampir. Pozbierał się zanim wysiadłam.
Nie miała pewności, w jaki sposób zareagować na te słowa. Jak znała Kristin, równie dobrze mogły okazać się prawdziwe albo pozostać ni mniej, ni więcej, ale co najwyżej głupim żartem. Chciała wierzyć w to drugie, mimowolnie myśląc o tym, że gdyby faktycznie wjechała w wampira, samochód nie wyszedłby z tego bez szwanku. Z drugiej strony czerwony lakier wyglądał na świeży, a kiedy przyjrzała się karoserii, zwłaszcza na przodzie…
Słodka bogini, tato, nie wyszło ci. To nie łowcy, tylko Kristin mnie wykończy.
– Wsiadasz?
Z powątpiewaniem spojrzała na wampirzycę, co najmniej wytrącona z równowagi drapieżnym uśmiechem, który pojawił się na jej ustach. Jak gdyby nigdy nic opierała się o uchylone drzwi, spoglądając przy tym na Claire z błyskiem w lśniących, stalowoszarych oczach. Dziewczyna jakoś nie miała wątpliwości, że ciotka doskonale zdawała sobie sprawę z targających nią emocji. Może nawet rozumiała je o wiele lepiej, niż ona sama mogłaby sobie tego życzyć.
Próbując jakkolwiek nad sobą zapanować, przymusiła się do tego, by ruszyć się z miejsca. Chcąc nie chcąc zajęła miejsce u boku kierowy, w ostatniej chwili powstrzymując przed zapięciem pasów.
– Świetnie. Swoją drogą, mogłabyś mi trochę bardziej ufać – oznajmiła niemalże urażonym tonem wampirzyca, zajmując miejsce za kierownicą. Zaraz po tym raptownie spoważniała, nagle czymś zaniepokojona. – Już ci nie matkuję, ale to nie znaczy, że zapomniałam jak to robić. Wciąż jestem ostatnią osobą, która zrobiłaby ci krzywdę… Wiesz o tym, prawda?
To krótkie pytanie zaskoczyło ją nawet bardziej niż wcześniejsza wzmianka o zakupach czy nieporadnym parkowaniu. Uniosła głowę, spoglądając na Kristin tak, jakby widziała ją po raz pierwszy. Nie, ta wampirzyca nigdy nie bywała wylewna. Z drugiej strony, w tamtej chwili wydawała się być myślami gdzieś daleko, a jakby tego było mało…
Kristin westchnęła, po czym w pośpiechu odpaliła silnik. Claire machinalnie zacisnęła palce na brzegu fotela, wciąż niepewna, czego powinna się spodziewać. Nie była w stanie ukryć zaskoczenia, kiedy nie tylko bez większych problemów ruszyły, ale na dodatek łagodnie wyjechały na drogę.
– Nie miałam wcześniej okazji zapytać… I może nie powinnam, ale nie umiem dłużej udawać obojętnej – oznajmiał wprost wampirzyca, przerywając przeciągająca się ciszę. – Jak się czujesz? Wiem, że w Seattle wydarzyło się coś złego. I nie, nie pytam w tej chwili o Laylę, bo jej nieobecnością martwiła się już wcześniej. – Potrząsnęła głową. – Ale coś musiało się stać, zwłaszcza że jesteś tutaj. I bije od ciebie taki smutek, że nie uwierzę, że mogłoby chodzić tylko o śmierć Allegry.
– Ja…
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Bezpośredniość wampirzycy wytrąciła ją z równowagi, choć mogła się tego po Kristin spodziewać. Z drugiej strony, nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem rozmawiały szczerze. Prawda była taka, że kobieta w którymś momencie po prostu wycofała się w jej życia, zachowując się tak, jakby przez blisko wiek wcale nie próbowała zastępować Claire matki.
Poczuła się co najmniej źle, gdy to do niej dotarło. Coś ścisnęło ją w gardle, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że ostatnim razem Kristin nawet nie pojawiła się na jej urodzinach. Co prawda złożyła jej życzenia, ale…
– Na pewno chcesz o tym słuchać? – zapytała wprost, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Myślałam…
Urwała, w gruncie rzeczy niepewna, w jaki sposób powinna dokończyć. Coś w obecności Kristin sprawiło, że nagle poczuła się nieswojo – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Co myślałaś? – zapytała łagodnie kobieta, ale nie oczekiwała odpowiedzi. W zamian westchnęła przeciągle, jakby sfrustrowana. Spojrzenie wbiła wprost w pas drogi przed sobą. – Oj, Claire, moja kochana, myślałam, że to będzie oczywiste. Teraz widzę, że niekoniecznie…
Po tych słowach zapanowała wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa