15 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt jeden

Leana
Kuliła się na fotelu, nerwowo przyciskając do piersi niemalże całkiem pustą butelkę wody. Nerwowo spoglądała to na swojego wybawcę, to znów na przemykający za oknem krajobraz. Nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie się w środku tego dziwnego pojazdu, jednak to nie konieczność obcowania z tą dziwną maszyną wzbudzała w Leanie największy niepokój.
Nie mogła myśleć. W głowie jej wirowało, nadmiar bodźców doprowadzał do szału, a jakby tego było mało… w grę wchodził jeszcze ten mężczyzna. Nie pojmowała, co podkusiło ją, by tak po prostu zacząć błagać o pomoc pierwszą lepszą osobę, zwłaszcza że miała do czynienia z człowiekiem. Od początku patrzył na nią dziwnie, nie wspominając o tym, że zachowywał się przy tym w co najmniej nielogiczny z perspektywy Leany sposób. Początkowo zrzuciła to na szok, tym bardziej że sama w nim trwała, ale w miarę jak emocje zaczęły opadać, to wyjaśnienie przestało ją przekonywać. Tym bardziej nielogiczne wydało się kobiecie to, że naprawdę poczuła się bezpieczna.
Jej wybawca nieznacznie się rozluźnił, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Już nie pędzili na złamanie karku, a w pojeździe w końcu zrobiło się cicho. Zdążyła się przekonać, że te dziwne, obce jej czasy, były wręcz niepokojąco głośne. Nie chciała zastanawiać się ani nad źródłem dotychczas dudniącej muzyki (czy mogła to tak nazwać), ani nad czymkolwiek innym. Wystarczyło, że już i tak czuła się osaczona, a głowa dosłownie pękała jej z bólu, skutecznie doprowadzając do szaleństwa. Ciszę przywitała niemalże z ulgą, choć na dłuższą metę milczenie również okazało się męczące.
Wciąż czekała na moment, w którym ten śmiertelnik ją zostawi. Siedziała przy tym jak na szpilkach, zwłaszcza gdy na dłuższą chwilę się zatrzymali, a on tak po prostu odszedł, zostawiając ją samą. Co prawda w tym czasie zdążyła się choć trochę uspokoić, ale emocje wciąż powracały, skutecznie mieszając Leanie w głowie. Wciąż czuła się dziwnie, gotowa przysiąc, że w każdej chwili mogłaby zwymiotować, choć krew drobnej blondynki, którą zdążyła wypić przed pojawieniem się tamtych wampirów, trochę jej pomogła. Ta była „dobra”, cokolwiek miałoby to oznaczać. Nie zmieniało to jednak faktu, że Leana czuła, że w jej organizmie zalegało coś, co skutecznie wszystko skomplikowało, przy okazji wytrącając ją z równowagi.
Powrót tego mężczyzny ją zaskoczył, zresztą jak i rzeczy, które ten mówił. Nawet jeśli był spięty (z jakiegoś powodu potrafiła to wyczuć, choćby przysłuchując się rytmowi jego serca czy tętniącej krwi), nie okazywał tego – nie świadomie. Dla odmiany silił się na łagodność, wręcz uprzejmość. Jakby tego było mało, chyba się troszczył. Chociaż trochę, bo jak inaczej miała wyjaśnić to, że przyniósł jej wody?
I wiedział. To przynajmniej zasugerował, w pewnym momencie zwracając się do niej tak, jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie była człowiekiem.
Nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– W porządku?
Jego głos wyrwał ją z zamyślenia. Poderwała głowę, by spojrzeć na niego w roztargnieniu. Znów oglądał się na nią, choć prawie natychmiast spojrzenie przeniósł z powrotem na drogę. Dłonie zaciskał na tkwiącym tuż przed nim kole, które – jak przynajmniej sądziła – musiało jakoś umożliwiać mu prowadzenie pojazdu.
To było fascynujące – myśl, że poruszali się samoistnie, bez pomocy zwierząt czy jakiejś konkretnej siły, którą mogłaby zaobserwować.
Nie odpowiedziała, ostatecznie ograniczając się do nieznacznego skinienia głową. Pomiędzy brwiami jej wybawcy pojawiła się pionowa kreska, co zdołała zauważyć wyłącznie małemu, zawieszonemu w samochodzie lusterku. Nie miała pojęcia, co tam robiło i jaki miało cel, ale bywało praktyczne. Mogła obserwować nawet wtedy, gdy jej rozmówca był zwrócony do niej plecami.
Och, poza tym była prawie pewna, że mężczyzna wykorzystywał ten drobiazg w tym samym celu.
Cisza się przeciągała, chociaż próbowała ją ignorować. Bawiła się butelką, w gruncie rzeczy marząc o tym, by wypić resztę zawartości. Nie rozumiała tego, ale woda naprawdę jej odpowiadała – i to pomimo tego, że Leanie nawet do głowy nie przyszło, że mogłaby w ten sposób zaspokoić pragnienie. Czy Renesmee mogła żywić się w normalny sposób? Na to wyglądało. Co więcej, ta świadomość jedynie podsyciła dotychczas duszone wyrzuty sumienia. Gdyby wiedziała…
Z powątpiewaniem spojrzała na swoje dłonie. Wykorzystała chusteczki, które dostała, by pozbyć się krwi, ale wiedziała, że ta i tak wsiąkła w jej ubranie. Czuła ją cały czas – zarówno tę wcześniejszą i zakrzepniętą, jak i świeżą, krążącą w żyłach towarzyszącego jej człowieka. Jakaś jej cząstka pragnęła tej drugiej, ale Leana nawet nie chciała myśleć, że miałaby rzucić się na swojego wybawcę. Ten szok skutecznie ją powstrzymywał, zresztą była gotowa przysiąc, że woda choć trochę ułatwiała normalne funkcjonowanie. Gasiła pragnienie, a to już o czymś świadczyło. No i ona też była „dobra”, dokładnie jak krew, której Leana mogłaby oczekiwać.
Ten mężczyzna nie zasłużył na taką śmierć…
Czy naprawdę wiedział, kogo do siebie dopuścił? Jeśli tak, dlaczego to robił? Chwilami patrzył na nią dziwnie, jakby sam zastanawiał się nad swoimi motywami. Dostrzegała w jego spojrzeniu wahanie, którego znaczenia mogła tylko się domyślać. Kto wie, może w takich chwilach rozważał  wbicie jej noża w plecy albo pozbycie się jej w inny sposób. Nawet jeśli, ostatecznie decydował się na gesty, w których nie dostrzegała nawet śladu wrogości. Kimkolwiek by nie był, postrzegała go jako dobrego człowieka. I robiłaby to nadal, nawet gdyby nagle się zatrzymał i – w najlepszym wypadku – wyrzucił ją z powrotem na ulicę.
– Jesteś dziwnie milcząca – odezwał się ponownie, najwyraźniej nieusatysfakcjonowany jej reakcję na wcześniejsze pytanie. – I bardzo blada, więc się zastanawiam. Nie jestem dobry w zgadywaniu, więc jeśli czegoś potrzebujesz, musisz mi powiedzieć.
Jedynie spojrzała na niego tępo, wciąż z uporem milcząc. Spróbowała wysilić się na uśmiech – cokolwiek, co wydało jej się właściwe, by podkreślić wdzięczność – ale czuła, że wyszedł jej z tego co najwyżej grymas. Na usta cisnęło jej się tylko jedno pytanie, ale nie zadała go, zbytnio obawiając się odpowiedzi.
Dlaczego? Robił to z litości czy może miał jakiś ukryty plan, który polegał na zdobyciu jej zaufania? Może jednak jechała na śmierć? Co z tego, skoro ta najpewniej czekała ją tak czy siak? Ciemność już wydała na nią wyrok i choć jakimś cudem Leanie udało się umknąć Łowcy, zdawała sobie sprawę z tego, że ten prędzej czy później ją odnajdzie. Kto wie, może wampiry, które ją zaatakowały i rozpoznały w niej Renesmee, miały z tym jakiś związek. Z drugiej strony…
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na ból, który przy okazji poczuła. Pociemniało jej przed oczami – czy to z nerwów, czy znów za sprawą narastającego z każdą kolejną sekundą zmęczenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, z uporem próbując zachować przytomność, choć była coraz bliższa tego, by jednak zapaść się w pustkę. Balansowała gdzieś na granicy, z uporem chwytając się resztek przytomności, choć w ciepłym wnętrzu i przy miarowym kołysaniu pojazdu, to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Adrenalina również opadła, pozostawiając Leanę samą, bezbronną i najzwyczajniej w świecie wyczerpaną.
Nieznacznie potrząsnęła głową, próbując się jakoś otrząsnąć. Zebranie myśli przychodziło jej z trudem, ale jednego wciąż była pewna – tego, czego obawiała się najbardziej. Jeśli Łowca wciąż za nią podążał, najpewniej ściągnęła niebezpieczeństwo również na tego dobrego człowieka, a to…
– Leano?
Zesztywniała, kiedy coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia musnęło jej policzek. Wyrwał jej się zdławiony jęk, zaraz też odsunęła się tak gwałtownie, że aż wpadła na drzwiczki pojazdu. Na moment zabrakło jej tchu, kiedy – próbując się przy tym osłonic i wciąż kuląc – w panice spojrzała na nachylonego ku niej mężczyznę. Chyba coś do niej mówił, ale poza ruchem warg, nie była w stanie określić niczego konkretnego, o zrozumieniu słów nie wspominając.
Potrzebowała dłuższej chwili, by pojąć, że to on jej dotknął. Nie zarejestrowała momentu, w którym pojazd znów się zatrzymał, tym razem w zupełnie innym miejscu niż wcześniej. Z bijącym serce w panice spojrzała najpierw na twarz swojego towarzysza, a dopiero później przez okno. Na zewnątrz prócz ciemności dostrzegła wyłącznie szarość i… pustkę. Gdziekolwiek się znajdowali, ludzie najwyraźniej się tu nie kręcili, przynajmniej późną porą.
Spuściła wzrok, nagle zawstydzona. Chciała przeprosić, ale wyszedł jej z tego zdławiony jęk. Serce tłukło jej się w piersi, zupełnie jakby chciało wyrwać się na zewnątrz. Z trudem łapała oddech, świadoma co najwyżej narastającej stopniowo paniki, choć robiła wszystko, by jakkolwiek nad własnymi odruchami zapanować. Nie miała powodów do niepokoju, ale…
– Wybacz. Przepraszam, nie powinienem… – Kolejne słowa doszły do niej jakby z oddali. Brwi Leany powędrowały ku górze, gdy dotarło do niej, że ten mężczyzna naprawdę próbował się przed nią kajać, zupełnie jakby to on czymś zawinił. Natychmiast zapragnęła zaprotestować, ale i tym razem nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. – Najwyraźniej przysnęłaś, ale… Och, nieważne. Jesteśmy na miejscu.
Miała problem ze zrozumieniem poszczególnych słów. Wydawały się zbyt bezsensowne i tak nieskładne, że nawet koncentrując się, nie była w stanie ich zrozumieć. Kolejne informacje przemykały przez jej umysł, nie pozostawiając po sobie chociażby śladu. To wszystko przypominało niezrozumiały bełkot, choć mężczyzna jakimś cudem pozostawał w tym wszystkim prawdziwy. Albo raczej Leana chciała, by tak było, raz po raz chwytając się nie tylko przytomności, ale również wszystkiego, co tyczyło się jej wybawcy – jego głosu, bliskości… zapachu…
Przełknęła z trudem. Pieczenie w gardle przybrało na sile.
– Leano…? – zaczął raz jeszcze, starannie dobierając słowa. – Musimy kawałek przejść. Chyba że jednak nie chcesz, chociaż…
Panika chwyciła ją za gardło, gdy pomyślała, że może jednak ją wypraszał. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gotowa zaprotestować, ale powstrzymało ją trzaśnięcie drzwiczek, kiedy mężczyzna tak po prostu zdecydował się wysiąść. Obraz na moment znów się zamazał, tym razem za sprawą napływających do oczu łez, ale zanim zdążyła się zastanowić, do wnętrza auta znów wdarło się chłodne powietrze.
Tym razem mężczyzna otworzył tylne drzwi, by móc swobodnie nachylić się bezpośrednio do niej. Z wahaniem spojrzała na jego wyciągniętą ku niej dłoń. Bez zastanowienia ujęła ją, ściskając nań tak kurczowo, jakby od tego zależało jej życie. Już sama nie była pewna, które z nich drżało bardziej – ona czy śmiertelnik, który pozwolił jej wysiąść na zewnątrz.
– Hej – zaniepokoił się, bo już na wstępie zatoczyła się, nie upadając tylko dlatego, że w porę uwiesiła się jego ramienia. – Co ci jest?
– Przepraszam… – wymamrotała, w końcu zdobywając się na jego reakcję.
– Nie przepraszaj, tylko mi odpowiedz – obruszył się, chwytając ją bardziej stanowczo. – Wiedziałem, że jesteś aż zbyt blada, nawet jeśli ty… – Potrząsnął głową. – Chodź.
To zabrzmiało tak, jakby sam nie miał pewności, co robić. Jakby tego było mało, Leanę kolejny raz uderzyło to, że mógłby wiedzieć kim była. To raz po raz zdawały się sugerować jego słowa, co jednak nie przeszkodziło mu z przyciągnięciem jej do siebie na tyle blisko, by niemalże wtulała twarz w jego odsłoniętą szyję.
Pragnienie wróciło, choć nie było aż tak intensywne jak wcześniej. Żołądek wciąż jej się skręcał, przez co nie wyobrażała sobie, że miałaby przełknąć cokolwiek – i to nawet krew czy wodę. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, ale całą sobą czuła, że podobny stan w przypadku istoty nieśmiertelnej, zdecydowanie nie był naturalny.
Nie miała pojęcia, w jaki sposób zdołała ruszyć się z miejsca. Wciąż tkwiła uwieszona na swoim towarzyszu, kolejne kroki stawiając wyłącznie dzięki temu, że ją podtrzymywał. Wyczuła, kiedy zrobiło się choć trochę cieplej, gdy znaleźli się na klatce schodowej. Kolejne stopnie okazały się wyzwaniem, a Leana przynajmniej kilkukrotnie potknęła się, przy okazji omal nie zrzucając i siebie, i swojego opiekuna. Cokolwiek pozwalało jej normalnie funkcjonować przez ostatnie godziny, teraz bezpowrotnie zniknęło, skutecznie wyparte przez zmęczenie.
Była gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim uścisk wokół jej talii osłabł. W pierwszym odruchu zapragnęła zaprotestować, ale zrezygnowała, gdy wylądowała na czymś miękkim. Usłyszała huk i przekleństwo, i to wystarczyło, by otrzeźwić ją na tyle, by poderwała głowę. Bała się, że jednak coś niedobrego spotkało jej opiekuna, ale kiedy zdołała zlokalizować mężczyznę, przekonała się, że ten w pośpiechu zbierał z podłogi coś, co wyglądało jak sterta papierów.
– Wybacz bałagan. Nie spodziewałem się, że będę miał gości – wymamrotał, wciąż skupiony na składaniu rzeczy. Wyprostował się, po czym niedbałym ruchem odrzucił kartki na coś, co musiało być stolikiem, choć przez nadmiar zalegających tam rzeczy, nie potrafiła określić tego z całą pewnością. Tak, zdecydowanie mógł narzekać na bałagan. – Niech ja się zastanowię… Lepiej ci? Powinienem skoczyć po auta po zakupy, o ile nie masz nic przeciwko.
Wyrzucał z siebie kolejne słowa tak szybko i nieskładnie, że ledwo za nim nadążała – i to zwłaszcza w zmęczeniu. Mogła co najwyżej bezmyślnie go obserwować, kiedy niespokojnie krążył, niezgrabnie poruszając się po małym, zdecydowanie nieprzeznaczonym dla dwóch osób pomieszczeniu. Choć skupienie się na czymkolwiek wciąż stanowiło nie lada wyzwanie, zdążyła zauważyć jedno: chaos. Panował w całym mieszkaniu, rzucając się w oczy dosłownie wszędzie, niezależnie od tego, gdzie zdecydowała się spojrzeć. Głównie widziała kolejne papiery, naczynia i śmieci. To było tak, jakby jej towarzysz funkcjonował tylko w jednym miejscu, przynosząc kolejne rzeczy, korzystając z nich, a później nie mając siły odnieść ich na miejsce.
Poczuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie, więc chcąc nie chcąc skupiła na nim wzrok. Wydawał się na coś czekać, ale milczenie ostatecznie utwierdziło go w przekonaniu, że tracił czas. Serce Leany zabiło mocniej ze zdenerwowania, kiedy mężczyzna z westchnieniem się wycofał, ale tym razem nie wpadła w panikę. Zakupy… Mówił, że chciał przynieść zakupy, tak…?
Chwilę trwała w bezruchu, próbując się uspokoić. Siedziała na czymś miękkim, choć też obrzuconym ubraniami i papierami, które w pośpiechu zagarnięto na bok, by zrobić trochę miejsca. Poszczególne rzeczy były przesycone znajomym zapachem, który jasno utwierdził ją w przekonaniu, że mężczyzna zabrał ją do siebie do domu. Dopiero wtedy do Leany z całą mocą dotarło, że nawet nie znała jego imienia, choć on już na wstępie zadał sobie dość wysiłku, by poznać jej.
Spuściła wzrok. To najpewniej nie świadczyło o niej dobrze. Z drugiej strony, pozwolenie, by obcy facet zabrał ją do swojego mieszkania, tym bardziej pozostawało wiele do życzenia. Przynajmniej kiedyś nigdy by się na to nie zdobyła, ale przecież teraz tak naprawdę nie miała wyboru. Tym bardziej brakowało jej siły na cokolwiek, choć im dłużej się nad tym zastanawiała, tym wyraźniej słyszała w głowie karcący głos matki, z przekonaniem mówiącej, że jej stan niczego nie usprawiedliwiał. Tego, czego dopuściła się w ostatnich dniach, tym bardziej.
Poczuła pieczenie pod powiekami, kiedy łzy wróciły. Zanim zdążyła się zastanowić, poderwała się na równe nogi i zastygła pośród tego całego bałaganu, podczas gdy w jej piersi narastał szloch. Cała mieszanka skrajnych emocji uderzyła w nią potężną falą, skutecznie pozbawiając tchu. Leana zachwiała się niebezpiecznie i – świadoma przy tym przede wszystkim narastających z każdą chwilą mdłości oraz czystego przerażenia – po prostu się popłakała, szlochając tak rozdzierająco, że aż samą siebie wytrąciła tym z równowagi. Przycisnęła obie dłonie do piersi, bezskutecznie próbując uporać się z uciskiem, który nagle poczuła w piersi. Wciąż z trudem chwytając powietrze, ciężko osunęła się na kolana, nagle dochodząc do wniosku, że dłużej i tak nie będzie w stanie utrzymać się w pionie.
Jak przez mgłę widziała to, co działo się wokół niej. Płakała, krztusiła się łzami i walczyła z nadmiarem emocji, których nie miała szans opanować. Czuła niemalże fizyczny, palący ból, choć rozsądek podpowiadał jej, że to nie było prawdziwe cierpienie. Nie miała prawa tego czuć, prawda? To nie działo się w rzeczywistości – nie do końca, choć palenie w piersi wydawało się bardziej realne od wciąż trawiącego jej ciało głodu. Przełknęła z trudem, próbując choć trochę nad sobą zapanować, ale to nie pomogło, a Leana wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Nerwowo objęła się ramionami, energicznie pocierając ramiona, jakby w ten sposób mogła coś zmienić – uspokoić się albo zapanować nad rozrywającej ją od środka mieszance emocji.
Nie zasłużyła sobie na to, by tutaj być. Poczucie bezpieczeństwa okazało się gorsze od lęku, który towarzyszył jej na ulicy. Tęskniła za obojętnością, którą zdołała poczuć w tamtym kościele – za ciszą, pustką i… nicością, która wypełniała ją, gdy bez mrugnięcia okiem mordowała księdza, a później ruszyła w swoją stronę z poczuciem, że nie zrobiła niczego złego. To był błąd i teraz doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale ten czas, który poświęciła na oszukiwanie samej siebie, miał w sobie coś kojącego. Pragnęła do tego wrócić, ale… nie potrafiła.
Już nie.
Przycisnęła obie dłonie do ust, kiedy mdłości przybrały na sile. Z trudem powstrzymała się przez zwymiotowaniem, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, jak wyglądała zawartość jej żołądka. Gdyby sobie na to pozwoliła…
– Jasna cholera!
Ktoś nagle znalazł się tuż obok niej. Zanim zdążyła się zastanowić, czyjeś dłonie zacisnęły się na jej barkach, przymuszając ją do tego, by stanęła na nogi. Poczuła znajomy zapach i tylko to uprzytomniło jej, że przy sobie znów miała swojego opiekuna. Znów słyszała znajomy głos, ale nie była w stanie skupić się na poszczególnych słowach. Nie zwróciła uwagi nawet na to, że pociągnął ją gdzieś za sobą, wprowadzając do jaśniejszego niż dotychczas, niemalże całkowicie białego pomieszczenia. Wciąż się krztusząc, ostatecznie nie wytrzymała i w momencie, w którym podtrzymujący ją mężczyzna pomógł jej się nachylić, w końcu zwymiotowała, kaszląc i pozwalając na to, by zalegające w jej organizmie płyny w końcu znalazły ujście. Więcej łez napłynęło jej do oczu, gdy dotarło do niej, że w takim stanie widziała ją jedyna osoba, która okazała jej choć trochę życzliwości, z jakiegoś powodu decydując przygarnąć pod swój dach.
Drżąc i ledwo łapiąc oddech, osunęła się na przyjemnie chłodną posadzkę. Ledwo zarejestrowała fakt, że mężczyzna wciąż ją obejmował, przytrzymując jej włosy i czekając aż dojdzie do siebie.
– Wypij to – usłyszała tuż przy uchu.
Potrzebowała chwili, by zarejestrować fakt, że w dłonie wcisnął jej naczynię z czymś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak woda. Chociaż wciąż nie ufała ani sobie, ani swojemu żołądkowi, nie miała odwagi odmówić. Nie zaprotestowała również wtedy, gdy wsunął jej do ust coś małego i dziwnie gorzkiego, zachęcając, by i to popiła zawartością naczynia.
– C-co…? – zaczęła sennie, ale nie była w stanie dokończyć. Wciąż się chwiała, ostatecznie pozwalając na to, by mężczyzna otoczył ją ramionami, układając w taki sposób, że oparła się o jego tors.
– Powinno cię uspokoić – wyjaśnił, chociaż kojarzenie faktów i tak przychodziło jej z trudem. W gruncie rzeczy skupiała się przede wszystkim na bijącym od jego ciała cieple i tym, że ani nie uciekł, ani nie wyrzucił jej za drzwi. Czuła się jak dziecko, a i on wydawał się traktować ją właśnie w taki sposób. – Za kilka minut zadziała. Nie przejmuj się, tylko śpij.
Do jego głosu wkradła się nuta zniecierpliwienia, choć równie dobrze mogło być tylko wrażeniem. Leana zawahała się, ale i tym razem nie znalazła powodu, by się z nim kłócić.
W zamian chcąc nie chcąc zamknęła oczy, a potem w końcu otoczyła ją ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa