Marissa
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa. To zdecydowanie
nie zdarzało jej się często, zwłaszcza że w emocjach zwykle mówiła jeszcze
więcej i szybciej niż zazwyczaj. W tamtej chwili jednak Issie miała w głowie
przede wszystkim pustkę, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że ominęło ją coś
bardzo ważnego.
Choćby to,
że nagle wylądowała na zupełnie innej planecie.
Potrząsnęła
głową, coraz bardziej skołowana. Czy to możliwe, by wyostrzone zmysły były
zawodne? Skoro do tej pory wszelakie bodźce wręcz porażały ją swoją
intensywnością, jak mogło jej umknąć coś tak istotnego jak chociażby… nagłe
pojawienie się śniegu? We Florencji i to po tym, jak już zaczęła oswajać
się z myślą, że najpewniej go tu nie uświadczy? A jednak w tamtej
chwili zalegał na ziemi u jej stóp – i zresztą nie tylko tam! Drzewa
również pokrywała świeża warstwa świeżego puchu, na pierwszy rzut oka tak
miękkiego i intensywnie białego, że Marissa momentalnie zapragnęła go
dotknąć.
Zerknęła na
Matta, ale ten nie patrzył na nią, udając zainteresowanego plątanina gałęzi nad
ich głowami. I tak była gotowa przysiąc, że ją obserwował, zerkając nań w tak
subtelny sposób, że nie miała szans tego zauważyć. Dlaczego nie, skoro w tamtej
chwili nic z tego, co ją otaczało, nie miało sensu? To po prostu nie mogło
być prawdziwe, a jednak…
Poruszając
się w pełni ludzkim tempem, osunęła się na kolana. Dłonie natychmiast
wyciągnęła przed siebie, choć bała się, że gdy tylko spróbuje dotknąć śniegu,
ten ot tak się rozpłynie – i to bynajmniej nie dlatego, że mógłby nie
wytrzymać temperatury. Spodziewała się… naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie
tego, że pod palcami poczuje chłód i miękkość zalegającej na ziemi brei.
Wydawała się prawdziwa, choć Issie nie odbierała niskiej temperatury tak jak do
tej pory. Po prostu wiedziała, że miała do czynienia z czymś lodowatym,
nawet jeśli chłód już nie robił na niej najmniejszego wrażenia.
Śnieg.
Klęczała we śniegu…
A przed nią
jak gdyby nigdy nic, w całej swoje okazałości, znajdowało się zamarznięte
jezioro. Nie przypominała sobie, by w pobliżu domu Rosalee znajdowało się
aż tak urokliwe miejsce, nie wspominając o warunkach, które aż prosiły się
o jedno. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, palce wciąż zagrzebując
we śniegu i szukając jakichkolwiek oznak tego, że ten był co najwyżej
wytworem jej wyobraźni. Musiał być. Tak jak i lśniące, idealnie gładkie
lodowisko, które jakby specjalnie dla niej utworzyła zamarznięta woda.
– Co do…? –
wykrztusiła z trudem.
Znów
spojrzała na Matta, nie dbając o tym, że musiała przy tym wyglądać co
najmniej tak, jakby była obłąkana. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi
oczyma, sama niepewna w jaki sposób powinna się zachować – rzucić mu na
szyję czy może porządnie przyłożyć, najlepiej właśnie śniegiem, by w pełni
dotarło do niego, co sądziła o takich niespodziankach. Ba! O jakichkolwiek,
a już w szczególności tych, przez które czuła się tak, jakby w każdej
chwili mogła zejść na zawał.
Milczenie
przeciągało się, ale to wyjątkowo wydawało się czymś właściwym. Nie mogła
pozbyć się wrażenia, że Matt doskonale wiedział, co takiego czuła –
podejrzewała, że jej mina mówiła sama za siebie. Cóż, uśmiech, który
ostatecznie pojawił się na twarzy wampira, tym bardziej.
– To miłe,
że jednak potrafisz trwać w ciszy – skomentował, jako pierwszy decydując
się przerwać przeciągające się milczenie.
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, tymi słowami skutecznie wyrwana z letargu. Zdołała
ruszyć się z miejsca, w pośpiechu podrywając na równe nogi i doskakując
do niego z gracją polującego drapieżnika.
– Hej,
potrafię milczeć! – obruszyła się. Założyła ramiona na piersiach, próbując
wyglądać poważniej, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że szło jej to –
najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. – Mam przez to rozumieć, że cię męczę.
– Ani trochę.
– Matthew wywrócił oczami. – Po prostu czasami za dużo mówisz.
Prychnęła,
choć w gruncie rzeczy wcale nie czuła się urażona. W tamtej chwili
przeważał przede wszystkim zachwyt, choć to docierało do niej powoli, w miarę
jak emocje zaczęły opadać. O Boże, on naprawdę to zrobił – stworzył dla
niej coś, o czym marzyła, chociaż…
– To
iluzja? – zapytała wprost. – Mieszasz mi w głowie, prawda? Robicie to z Lucasem,
chociaż nie sądziłam, że… O mój Boże – jęknęła, nie będąc w stanie
znaleźć bardziej adekwatnych słów.
– Czemu
nie. Możesz zwracać się do mnie w ten sposób, jeśli tak ci wygodniej.
Tym razem
na niego warknęła, jednak decydując rzucić się nań z pięściami. Zaskoczyła
go na tyle, że oboje wylądowali na ziemi – wciąż we śniegu, co uprzytomniło
jej, że Matt nie rozproszył się na tyle, by stracić panowanie nad darem.
Słyszała o jego
zdolnościach, ale nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym, co kryło się
pod pojęciem iluzji. W zasadzie myśląc o tym, w pierwszej
kolejności za każdym razem przychodziły jej do głowy głupie sztuczki ze
znikającymi kartami, monetami znikąd czy wyciąganiem królika z kapelusza.
Podejrzewała, że uraziłaby go, gdyby zasugerowała coś podobnego, ale nic nie
mogła poradzić na kierunek, który samoistnie przybrały jej myśli.
Teraz widziała,
że chodziło o coś więcej – i to o wiele. Czuła się, jakby śniła
na jawie, choć zarazem nie wyobrażała sobie, by jakikolwiek nocny majak mógł
okazać się aż tak wyrazisty i bogaty w szczegóły. Zresztą teraz już
nie mogła śnić, do czego zresztą zdążyła przywyknąć wręcz zadziwiająco łatwo.
Nie pojmowała tego, tak jak i nie rozumiała łatwości z jaką
przyjmowała to, że rozluźniały się jej więzi z rodziną albo zamazywały
wspomnienia. Z drugiej strony, to wszystko wydawało się w pełni
naturalne i… po prostu właściwe, ale z logicznego punktu widzenia nie
miało dla Marissy sensu.
A może
raczej z ludzkiego. Tyle że ona już człowiekiem nie była.
Zadrżała,
bynajmniej nie z zimna, kiedy palce Matta musnęły jej policzek. To nie był
pierwszy raz, kiedy znajdowali się tak blisko siebie, ona praktycznie na nim
leżąc. Robiła mu to cały czas – atakowała z zaskoczenia, powalając na
ziemię i z radością przyjmując to, że mogłaby mieć choćby pozorną
kontrolę nad sytuacją. Wiedziała, że sam jej na to pozwalał, z równym powodzeniem
mogąc ją powstrzymać albo po prostu uskoczyć, ale…
– Nie
odpowiedziałeś mi – mruknęła, z trudem zbierając myśli.
Matthew
jedynie się uśmiechnął. Wciąż trzymał dłoń na jej policzku, jak gdyby nigdy nic
wodząc palcami po jej twarzy.
– Na co? –
rzucił zaczepnym tonem.
Issie
stłumiła jęk.
– To iluzja
– powtórzyła, siląc się na cierpliwość. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że za
wszelką cenę próbował rozproszyć jej uwagę.
– Może. –
Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej zaczepny. – Kto wie? Chociaż mnie to
wygląda na rzeczywistość.
Jeszcze
kiedy mówił, poruszył się tak gwałtownie, że ledwo była w stanie to
zarejestrować. Zanim zdążyła się zastanowić, oberwała śniegiem w twarz – bezceremonialnie,
bez choćby cienia szansy na unik. Zamarła, świadoma wyłącznie wilgoci i chłodu,
które nagle poczuła na policzkach. Usłyszała śmiech i to wystarczyło, by
rozdrażnić ją jeszcze bardziej, choć zarazem sama również miała ochotę się
roześmiać.
– Teraz cię
zabiję – zapowiedziała przesadnie słodkim tonem.
Wyśmiał ją,
tym samym jednoznacznie dając do zrozumienia, co sądził o tej groźbie. Wystarczył
ułamek sekundy, by role się odwróciły, kiedy to Issie wylądowała na plecach,
dociskana do ziemi przez swojego towarzysza. Oczy Matta zabłysły, gdy nachylił
się ku niej na tyle, że jego usta znalazły się niepokojąco blisko jej szyi. W normalnym
wypadku najpewniej byłaby przerażona, zwłaszcza gdyby miała do czynienia z kimś
innym, ale przy tym mężczyźnie sprawy miały się zupełnie inaczej.
– Jakoś
wątpię – stwierdził ze spokojem Matt. – Wracając do tematu… Iluzja czy nie, to wciąż
zaledwie początek mojej niespodzianki dla ciebie.
– A jest
coś jeszcze? – rzuciła z zaciekawieniem.
To pytanie
wystarczyło, by jego uśmiech stał się bardziej promienny i intrygujący
zarazem. Nie chciała w tak otwarty sposób okazywać zainteresowania,
pragnąć choć przez moment się z nim podrażnić i poudawać obrażoną, ale
kiedy przyszło co do czego, przekonała się, że nie była w stanie. Nie,
skoro zbyt mocno ciekawiło ją do, dokąd to wszystko zmierzało.
– Claire
zasugerowała mi to i owo – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Gdyby nie to, że serce Issie już od jakiegoś czasu nie biło, najpewniej
wyrwałoby jej się z piersi w chwili, w której uprzytomniła
sobie, że jego wzrok powędrował ku zamarzniętemu jezioru. – Podobno masz…
ciekawą pasję.
– Ach, Claire…
– wyrwało jej się.
W tamtej
chwili nie była pewna, czy powinna się złościć, czy może przy pierwszej okazji
przyjaciółkę uściskać. Oczywiście, że miała z tym jakiś związek! Ta
kwestia była oczywista od samego początku, choć kiedy przyszło co do czego,
Marissie nie udało się wyciągnąć szczegółów. Co nie zmieniało faktu, że jej
podejrzenia były słuszne – Claire miała jakiś związek z tym, co właśnie się
działo.
I jak ja mam cię nie kochać…?
– Mówiłem,
że szpilki ci się nie przydadzą – zauważył Matt, skutecznie wyrywając ją z zamyślenia.
Spojrzała na niego w roztargnieniu. – Chociaż to da się załatwić. Hm…
Iluzja czy rzeczywistość? – dodał, ale dopiero po chwili uprzytomniła sobie, co
tak naprawdę miał na myśli.
Zawahała
się, w równym stopniu zaskoczona, co i podekscytowana odkryciem, że
miała na sobie łyżwy. To jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że Matt manipulował
wszystkim, co działo się wokół niej, ale czy to było ważne? Z jej
perspektywy wydawało się to równie rzeczywiste, co i każda inna chwila,
której doświadczyła od chwili przyjazdu do Florencji. Odkąd stałą się
wampirzycą, nie mogła sypiać. Trwała w niekończącym się dniu, który ukrócić
mogła co najwyżej ostateczna śmierć. Dzięki tej świadomości tym łatwiej było
jej udawać, że to wszystko było prawdziwe. Skoro nie mogła śnić, jakie inne
wyjaśnienie wchodziło w grę?
Czuła, że
Matt ją obserwował, ale to działo się jakby gdzieś poza nią. Nie od razu zdecydowała
się na reakcję, nie wspominając o nieco nieporadnej próbie stanięcia na
nogi. Poruszanie się w łyżwach nie było proste, o ile nie tkwiło się
na lodowisku. Z drugiej strony, Marissa miała wprawę i to
wystarczyło, by bez większego wysiłku i choćby jednego upadku dotarła do
miejsca, w którym znajdowało się jezioro. Teraz tym prościej przyszło jej
zachowanie równowagi, zwłaszcza że wyostrzone zmysły robiły swoje. Przez chwilę
obawiała się, że to okaże się uciążliwe, na swój sposób kojarząc jej się ze
zbędnymi ułatwieniami i oszukiwaniem, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Wręcz przeciwnie – z niejaką ulgą odkryła, że sama myśl o jeździe i odkrywaniu
jej atutów z tą nową wrażliwością na bodźce, przede wszystkim ją
fascynowała.
– Wszystko
gra?
Nie
odwróciła się, a tym bardziej nie próbowała odpowiedzieć. W zamian po
prostu się uśmiechnęła, choć przez to, że była zwrócona do Matta plecami, ten
nie miał prawa tego zauważyć.
– Patrz i podziwiaj
– zapowiedziała, samą siebie zaskakując pewnością siebie, którą tak nagle
poczuła.
Przez
chwilę przyszło jej do głowy, że może jednak zbytnio się pośpieszyła. Iluzja czy
też nie, skąd miała mieć pewność, że nagle czegoś nie popsuje? Była inna, tak
jak i jej ciało, którego wciąż poznawała, powoli poznając jego możliwości.
Gdyby popełniła błąd, na oczach obserwującego ją wampira…
A potem w końcu
kroczyła na lód i wszelakie wątpliwości zniknęły.
Matthew
Issie promieniała. Nie miał co
do tego wątpliwości, choć sam nie był pewien skąd brała się pewność co do targających
dziewczyną emocji. Z drugiej strony, ona od początku była dla niego niczym
otwarta księga – pogodna, bezpośrednia i tak energiczna, że ledwo był w stanie
za nią nadążyć. Co więcej, zdecydowanie nie pasowała do wizerunku kogoś, w kogo
naturze miałaby leżeć konieczność kłamstwa czy… cóż, zabijania. To było całkiem
urocze, choć – co Matt wiedział niejako z doświadczenia – równie dobrze
mogło okazać się zgubne.
Manipulowanie
rzeczywistością przychodziło mu z łatwością, choć nie przypominał sobie,
kiedy ostatnim razem posunął się tak daleko. Co prawda stworzenie doskonałej
iluzji w głowie Marissy wciąż było prostsze niż utrzymanie fałszywego
nieba w Niebiańskiej Rezydencji, ale pierwszy raz aż do tego stopnia
wampir obawiał się, że coś mogłoby pójść nie tak. No i obawiał się reakcji
Issie. Skupiał się na każdym, nawet najmniej znaczącym geście czy zmianie w tonie
– wszystkim, co mogłoby świadczyć o tym, że dziewczyna jednak nie była aż
tak zadowolona, jak mógłby tego oczekiwać. Zaufał Claire, bo ta wydawała się
dobrze wiedzieć, czego Issie potrzebowała, ale gdyby się pomyliła…
Tyle że
Issie naprawdę promieniała i to w zupełności mu wystarczyło. Ożywiła
się, znów zachowując jak rozentuzjazmowana dziewczynka, której właśnie oznajmiono,
że święta w tym roku wypadały wcześniej. Uśmiechała się słodko, jedynie
bawiąc go tym, że próbowała mu grozić i podpuszczać, gdy z takim uporem
wypytywała o to, czy korzystał ze swoich zdolności. Przecież wiedziała,
prawda?
A może
niekoniecznie? Nie ukrywał przed nią tego, co potrafił, ale nigdy wcześniej nie
miał okazji zaprezentować tego w tak otwarty, rozbudowany sposób. Co
więcej, Matt doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przejście do
codzienności z tym, co potrafił, zwykle wymagało czasu. Iluzja sama w sobie
brzmiała jak coś nierealnego. Wiedział, że mało kto w pełni uświadamiał
sobie, że stworzone w jego głowie obrazy w rzeczywistości były tylko
projekcją – bliska rzeczywistości, ale jednak nieprawdziwą. W gruncie
rzeczy sam Matt czasami dawał się nabrać, nawet po tych wszystkich latach wciąż
porażony tym, jak idealną kopią stanowiło to, co zdarzało mu się wytworzyć.
Tak było również
tym razem. Nie sądził, by Issie choć podejrzewała, że nawet nie ruszyli się z jej
sypialni. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości mogłaby
leżeć na łóżku, nie mając faktycznego wpływu na to, co działo się przed jej
oczami. Jakby tego było mało, tym razem Matt bardziej niż wcześniej pragnął
stać się częścią tej fantazji, całym sobą skupiając się na drobiazgach –
chłodzie śniegu, dotyku Marissy czy wzajemnej bliskości, która może i nie
miała miejsca, ale… była znajoma. W końcu robili to wielokrotnie, prawda? Wciąż
próbowała na niego skakać, a on cierpliwie jej na to pozwalał, próbując
ukryć to, jak wiele przyjemności sprawiały mu momenty, w których ta drobna
dziewczyna lądowała w jego ramionach.
Uśmiech, który
pojawił się na jej ustach, gdy dotarło do niej, jakie było przeznaczenie wyimaginowanego
jeziora, był wart wszystkiego. W tamtej chwili Matt pożałował, że nie mógł
zagwarantować jej prawdziwego lodowiska, ale złudzenie przynajmniej tymczasowo
musiało wystarczyć. Wycofał się, z uwagą obserwując Issie i pozwalając
jej przejąć kontrolę. Miał wrażenie, że naprawdę uwierzyła w to, że
mogłaby być w stanie jeździć. W gruncie rzeczy właśnie o to mu
chodziło – o możliwość, by pozwolić jej choć po części zaspokoić
pragnienia, a już zwłaszcza tęsknotę, którą odczuwała. Nawet jeśli w grę
wchodziła iluzja, to wciąż wydawało się lepsze niż nic.
Kiedy
wkroczyła na lód, oddał jej pełną kontrolę. Dawno nie widział czegoś takiego,
gotów przysiąc, że w chwili, w której Issie zdecydowała się ruszyć,
przeszła gwałtowną, trudną do opisania przemianę. Ten sam rodzaj fascynacji
odczuwał czasami podczas uroczystości ku czci Selene, gdy obserwował subtelne
ruchy kapłanek. Choćby w Isabeau dostrzegał wtedy coś wyjątkowego – rodzaj
charyzmy, którą może i przejawiała na co dzień, ale jednak w czasie ceremonii
cecha stawała się jeszcze bardziej wyraźna. To i eteryczność, która
pojawiała się wyłącznie w tej jednej chwili, gdy nieśmiertelna zaczynała
prowadzić uroczystości.
Z Marissą na
łyżwach było podobnie. Wyobraźnia czy też nie, jakoś nie wątpił, że byłaby w stanie
powtórzyć każdy kolejny ruch z równie wielką precyzją, co i w tamtej
chwili. Pewnie trzymała się na lodzie, wydając się absolutnie nie zastanawiać
nad tym, co w następnej kolejności zrobić. W gruncie rzeczy wyglądała
tak, jakby sunęła w powietrzu, nie tyle jeżdżąc, co najzwyczajniej w świecie
płynąc. Harmonijne, pełne gracji ruchy może i nie były niczym dziwnym w przypadku
istoty nieśmiertelnej, ale to niczego nie zmieniało. Liczyło się, że wampir na
dłuższą chwilę zamarł w bezruchu, zdolny co najwyżej obserwować.
Issie
zatrzymała się, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zwracając w jego stronę. Jej
oczy zabłysły, gdy ich spojrzenia się spotkały. Rubinowe tęczówki pojaśniały,
ale nie w sposób, który wydałby mu się jakkolwiek niepokojący. Jasne włosy
okalały bladą twarz, delikatnie falując przy każdym ruchu, zwłaszcza że nagle
ruszyła w jego stronę.
– Chodź
tutaj – poprosiła, zachęcająco wyciągając rękę.
Jak miałby
jej odmówić? Nie zaprotestował, kiedy wciągnęła go na lód, zwłaszcza że wtedy
już nie był w stanie skupić się na szczegółach. Nie trudził się wyobrażaniem
sobie łyżew, a tym bardziej próby zwizualizowania sobie tego, jak wtedy
wyglądałoby poruszanie się po lodzie. Całą uwagę skupiał na Issie, zwłaszcza że
ta nagle znalazła się tak blisko, że z powodzeniem mógł otoczyć ją ramionami.
– Nie umiem
jeździć. Tak tylko mówię – mruknął w roztargnieniu, lustrując twarz dziewczyny
wzrokiem. – Ale całkiem dobrze mi się obserwuje.
– Mam cię
nauczyć? – zaproponowała, uśmiechając się.
– Hm…
To zdecydowanie
nie brzmiało jak odpowiedź, której mogłaby oczekiwać, ale dbał o to. W zamian
bardziej stanowczo przygarnął dziewczynę do siebie, nie pierwszy raz zwracając
uwagę na to, jaka była drobna. Sięgała mu zaledwie do brody, co niezmiennie go
bawiło. Z jasnymi lokami i harmonijnymi rysami twarzy, z powodzeniem
mogłaby uchodzić za anioła, choć Matt nie sądził, by te bywały aż tak wygadane.
Z drugiej strony, kto je tam wiedział? Może w rzeczywistości anioły miały
w zwyczaju gadać jak nakręcone, a w wolnych chwilach kręciły
piruety na lodzie.
Marissa
zadarła głowę na tyle, by na niego spojrzeć. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie,
jakby w geście niedowierzania, choć nie miał pojęcia, co mogłoby ją
zaskoczyć. Nie pierwszy raz trwali tak blisko siebie, choć zarazem nigdy dotąd
nie wydało się to Mattowi aż do tego stopnia intymne. Z jakiegoś powodu
poczuł się dziwnie, zwłaszcza gdy uśmiech Issie przygasł, nagle wyparty przez
niepewności i… zawstydzenie?
Sam również
się zmieszał, co najmniej tym zmartwiony. Jednak coś zepsuł? Nie podobało jej
się czy może…?
– Tak bardzo
cię dziękuję.
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, tak cichy, że nawet mimo wyostrzonych zmysłów miał problem
ze zrozumieniem tych kilku słów. Jakby tego było mało, w tamtej chwili nie
brzmiała na rozbawioną albo tak, jakby się z nim droczyła. Była w zupełności
poważna i zarazem dziwnie odległa, jakby samej sobie nie potrafiła
wyjaśnić, co tak naprawdę planowała zrobić.
On również
miał wątpliwości. Nie był pewien bardzo wielu rzeczy, zaczynając od sposobu, w jaki
jego dłonie wylądowały na jej biodrach. Wciąż trzymał ją w ramionach, choć
już nie stali na środku zamarzniętego lodowiska. Prawie nie zwrócił na to
uwagi, zbytnio rozproszony, by zawracać sobie głowę drobiazgami.
Wpatrywał
się w Issie. W jej bladą twarz, zmierzwione włosy i lekko
rozchylone usta, które…
Drobne
palce zacisnęły się na przodzie jego koszuli, kiedy Marissa zdecydowała się przysunąć
jeszcze bliżej – tak blisko, jakby jakimś cudem chciała w niego wniknąć.
Nie potrafił stwierdzić, które z nich jako pierwsze zadecydowało o tym,
by posunąć się dalej. W gruncie rzeczy to też nie było ważne.
W następnej
sekundzie w końcu pozwolił sobie na to, żeby ją pocałować i wszystko w końcu
stało się takie, jakie powinno być od samego początku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz