21 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt cztery

Marissa

Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa. To zdecydowanie nie zdarzało jej się często, zwłaszcza że w emocjach zwykle mówiła jeszcze więcej i szybciej niż zazwyczaj. W tamtej chwili jednak Issie miała w głowie przede wszystkim pustkę, przez krótką chwilę gotowa przysiąc, że ominęło ją coś bardzo ważnego.
Choćby to, że nagle wylądowała na zupełnie innej planecie.
Potrząsnęła głową, coraz bardziej skołowana. Czy to możliwe, by wyostrzone zmysły były zawodne? Skoro do tej pory wszelakie bodźce wręcz porażały ją swoją intensywnością, jak mogło jej umknąć coś tak istotnego jak chociażby… nagłe pojawienie się śniegu? We Florencji i to po tym, jak już zaczęła oswajać się z myślą, że najpewniej go tu nie uświadczy? A jednak w tamtej chwili zalegał na ziemi u jej stóp – i zresztą nie tylko tam! Drzewa również pokrywała świeża warstwa świeżego puchu, na pierwszy rzut oka tak miękkiego i intensywnie białego, że Marissa momentalnie zapragnęła go dotknąć.
Zerknęła na Matta, ale ten nie patrzył na nią, udając zainteresowanego plątanina gałęzi nad ich głowami. I tak była gotowa przysiąc, że ją obserwował, zerkając nań w tak subtelny sposób, że nie miała szans tego zauważyć. Dlaczego nie, skoro w tamtej chwili nic z tego, co ją otaczało, nie miało sensu? To po prostu nie mogło być prawdziwe, a jednak…
Poruszając się w pełni ludzkim tempem, osunęła się na kolana. Dłonie natychmiast wyciągnęła przed siebie, choć bała się, że gdy tylko spróbuje dotknąć śniegu, ten ot tak się rozpłynie – i to bynajmniej nie dlatego, że mógłby nie wytrzymać temperatury. Spodziewała się… naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że pod palcami poczuje chłód i miękkość zalegającej na ziemi brei. Wydawała się prawdziwa, choć Issie nie odbierała niskiej temperatury tak jak do tej pory. Po prostu wiedziała, że miała do czynienia z czymś lodowatym, nawet jeśli chłód już nie robił na niej najmniejszego wrażenia.
Śnieg. Klęczała we śniegu…
A przed nią jak gdyby nigdy nic, w całej swoje okazałości, znajdowało się zamarznięte jezioro. Nie przypominała sobie, by w pobliżu domu Rosalee znajdowało się aż tak urokliwe miejsce, nie wspominając o warunkach, które aż prosiły się o jedno. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, palce wciąż zagrzebując we śniegu i szukając jakichkolwiek oznak tego, że ten był co najwyżej wytworem jej wyobraźni. Musiał być. Tak jak i lśniące, idealnie gładkie lodowisko, które jakby specjalnie dla niej utworzyła zamarznięta woda.
– Co do…? – wykrztusiła z trudem.
Znów spojrzała na Matta, nie dbając o tym, że musiała przy tym wyglądać co najmniej tak, jakby była obłąkana. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma, sama niepewna w jaki sposób powinna się zachować – rzucić mu na szyję czy może porządnie przyłożyć, najlepiej właśnie śniegiem, by w pełni dotarło do niego, co sądziła o takich niespodziankach. Ba! O jakichkolwiek, a już w szczególności tych, przez które czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła zejść na zawał.
Milczenie przeciągało się, ale to wyjątkowo wydawało się czymś właściwym. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że Matt doskonale wiedział, co takiego czuła – podejrzewała, że jej mina mówiła sama za siebie. Cóż, uśmiech, który ostatecznie pojawił się na twarzy wampira, tym bardziej.
– To miłe, że jednak potrafisz trwać w ciszy – skomentował, jako pierwszy decydując się przerwać przeciągające się milczenie.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, tymi słowami skutecznie wyrwana z letargu. Zdołała ruszyć się z miejsca, w pośpiechu podrywając na równe nogi i doskakując do niego z gracją polującego drapieżnika.
– Hej, potrafię milczeć! – obruszyła się. Założyła ramiona na piersiach, próbując wyglądać poważniej, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że szło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. – Mam przez to rozumieć, że cię męczę.
– Ani trochę. – Matthew wywrócił oczami. – Po prostu czasami za dużo mówisz.
Prychnęła, choć w gruncie rzeczy wcale nie czuła się urażona. W tamtej chwili przeważał przede wszystkim zachwyt, choć to docierało do niej powoli, w miarę jak emocje zaczęły opadać. O Boże, on naprawdę to zrobił – stworzył dla niej coś, o czym marzyła, chociaż…
– To iluzja? – zapytała wprost. – Mieszasz mi w głowie, prawda? Robicie to z Lucasem, chociaż nie sądziłam, że… O mój Boże – jęknęła, nie będąc w stanie znaleźć bardziej adekwatnych słów.
– Czemu nie. Możesz zwracać się do mnie w ten sposób, jeśli tak ci wygodniej.
Tym razem na niego warknęła, jednak decydując rzucić się nań z pięściami. Zaskoczyła go na tyle, że oboje wylądowali na ziemi – wciąż we śniegu, co uprzytomniło jej, że Matt nie rozproszył się na tyle, by stracić panowanie nad darem.
Słyszała o jego zdolnościach, ale nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym, co kryło się pod pojęciem iluzji. W zasadzie myśląc o tym, w pierwszej kolejności za każdym razem przychodziły jej do głowy głupie sztuczki ze znikającymi kartami, monetami znikąd czy wyciąganiem królika z kapelusza. Podejrzewała, że uraziłaby go, gdyby zasugerowała coś podobnego, ale nic nie mogła poradzić na kierunek, który samoistnie przybrały jej myśli.
Teraz widziała, że chodziło o coś więcej – i to o wiele. Czuła się, jakby śniła na jawie, choć zarazem nie wyobrażała sobie, by jakikolwiek nocny majak mógł okazać się aż tak wyrazisty i bogaty w szczegóły. Zresztą teraz już nie mogła śnić, do czego zresztą zdążyła przywyknąć wręcz zadziwiająco łatwo. Nie pojmowała tego, tak jak i nie rozumiała łatwości z jaką przyjmowała to, że rozluźniały się jej więzi z rodziną albo zamazywały wspomnienia. Z drugiej strony, to wszystko wydawało się w pełni naturalne i… po prostu właściwe, ale z logicznego punktu widzenia nie miało dla Marissy sensu.
A może raczej z ludzkiego. Tyle że ona już człowiekiem nie była.
Zadrżała, bynajmniej nie z zimna, kiedy palce Matta musnęły jej policzek. To nie był pierwszy raz, kiedy znajdowali się tak blisko siebie, ona praktycznie na nim leżąc. Robiła mu to cały czas – atakowała z zaskoczenia, powalając na ziemię i z radością przyjmując to, że mogłaby mieć choćby pozorną kontrolę nad sytuacją. Wiedziała, że sam jej na to pozwalał, z równym powodzeniem mogąc ją powstrzymać albo po prostu uskoczyć, ale…
– Nie odpowiedziałeś mi – mruknęła, z trudem zbierając myśli.
Matthew jedynie się uśmiechnął. Wciąż trzymał dłoń na jej policzku, jak gdyby nigdy nic wodząc palcami po jej twarzy.
– Na co? – rzucił zaczepnym tonem.
Issie stłumiła jęk.
– To iluzja – powtórzyła, siląc się na cierpliwość. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że za wszelką cenę próbował rozproszyć jej uwagę.
– Może. – Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej zaczepny. – Kto wie? Chociaż mnie to wygląda na rzeczywistość.
Jeszcze kiedy mówił, poruszył się tak gwałtownie, że ledwo była w stanie to zarejestrować. Zanim zdążyła się zastanowić, oberwała śniegiem w twarz – bezceremonialnie, bez choćby cienia szansy na unik. Zamarła, świadoma wyłącznie wilgoci i chłodu, które nagle poczuła na policzkach. Usłyszała śmiech i to wystarczyło, by rozdrażnić ją jeszcze bardziej, choć zarazem sama również miała ochotę się roześmiać.
– Teraz cię zabiję – zapowiedziała przesadnie słodkim tonem.
Wyśmiał ją, tym samym jednoznacznie dając do zrozumienia, co sądził o tej groźbie. Wystarczył ułamek sekundy, by role się odwróciły, kiedy to Issie wylądowała na plecach, dociskana do ziemi przez swojego towarzysza. Oczy Matta zabłysły, gdy nachylił się ku niej na tyle, że jego usta znalazły się niepokojąco blisko jej szyi. W normalnym wypadku najpewniej byłaby przerażona, zwłaszcza gdyby miała do czynienia z kimś innym, ale przy tym mężczyźnie sprawy miały się zupełnie inaczej.
– Jakoś wątpię – stwierdził ze spokojem Matt. – Wracając do tematu… Iluzja czy nie, to wciąż zaledwie początek mojej niespodzianki dla ciebie.
– A jest coś jeszcze? – rzuciła z zaciekawieniem.
To pytanie wystarczyło, by jego uśmiech stał się bardziej promienny i intrygujący zarazem. Nie chciała w tak otwarty sposób okazywać zainteresowania, pragnąć choć przez moment się z nim podrażnić i poudawać obrażoną, ale kiedy przyszło co do czego, przekonała się, że nie była w stanie. Nie, skoro zbyt mocno ciekawiło ją do, dokąd to wszystko zmierzało.
– Claire zasugerowała mi to i owo – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Gdyby nie to, że serce Issie już od jakiegoś czasu nie biło, najpewniej wyrwałoby jej się z piersi w chwili, w której uprzytomniła sobie, że jego wzrok powędrował ku zamarzniętemu jezioru. – Podobno masz… ciekawą pasję.
– Ach, Claire… – wyrwało jej się.
W tamtej chwili nie była pewna, czy powinna się złościć, czy może przy pierwszej okazji przyjaciółkę uściskać. Oczywiście, że miała z tym jakiś związek! Ta kwestia była oczywista od samego początku, choć kiedy przyszło co do czego, Marissie nie udało się wyciągnąć szczegółów. Co nie zmieniało faktu, że jej podejrzenia były słuszne – Claire miała jakiś związek z tym, co właśnie się działo.
I jak ja mam cię nie kochać…?
– Mówiłem, że szpilki ci się nie przydadzą – zauważył Matt, skutecznie wyrywając ją z zamyślenia. Spojrzała na niego w roztargnieniu. – Chociaż to da się załatwić. Hm… Iluzja czy rzeczywistość? – dodał, ale dopiero po chwili uprzytomniła sobie, co tak naprawdę miał na myśli.
Zawahała się, w równym stopniu zaskoczona, co i podekscytowana odkryciem, że miała na sobie łyżwy. To jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że Matt manipulował wszystkim, co działo się wokół niej, ale czy to było ważne? Z jej perspektywy wydawało się to równie rzeczywiste, co i każda inna chwila, której doświadczyła od chwili przyjazdu do Florencji. Odkąd stałą się wampirzycą, nie mogła sypiać. Trwała w niekończącym się dniu, który ukrócić mogła co najwyżej ostateczna śmierć. Dzięki tej świadomości tym łatwiej było jej udawać, że to wszystko było prawdziwe. Skoro nie mogła śnić, jakie inne wyjaśnienie wchodziło w grę?
Czuła, że Matt ją obserwował, ale to działo się jakby gdzieś poza nią. Nie od razu zdecydowała się na reakcję, nie wspominając o nieco nieporadnej próbie stanięcia na nogi. Poruszanie się w łyżwach nie było proste, o ile nie tkwiło się na lodowisku. Z drugiej strony, Marissa miała wprawę i to wystarczyło, by bez większego wysiłku i choćby jednego upadku dotarła do miejsca, w którym znajdowało się jezioro. Teraz tym prościej przyszło jej zachowanie równowagi, zwłaszcza że wyostrzone zmysły robiły swoje. Przez chwilę obawiała się, że to okaże się uciążliwe, na swój sposób kojarząc jej się ze zbędnymi ułatwieniami i oszukiwaniem, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – z niejaką ulgą odkryła, że sama myśl o jeździe i odkrywaniu jej atutów z tą nową wrażliwością na bodźce, przede wszystkim ją fascynowała.
– Wszystko gra?
Nie odwróciła się, a tym bardziej nie próbowała odpowiedzieć. W zamian po prostu się uśmiechnęła, choć przez to, że była zwrócona do Matta plecami, ten nie miał prawa tego zauważyć.
– Patrz i podziwiaj – zapowiedziała, samą siebie zaskakując pewnością siebie, którą tak nagle poczuła.
Przez chwilę przyszło jej do głowy, że może jednak zbytnio się pośpieszyła. Iluzja czy też nie, skąd miała mieć pewność, że nagle czegoś nie popsuje? Była inna, tak jak i jej ciało, którego wciąż poznawała, powoli poznając jego możliwości. Gdyby popełniła błąd, na oczach obserwującego ją wampira…
A potem w końcu kroczyła na lód i wszelakie wątpliwości zniknęły.
Matthew
Issie promieniała. Nie miał co do tego wątpliwości, choć sam nie był pewien skąd brała się pewność co do targających dziewczyną emocji. Z drugiej strony, ona od początku była dla niego niczym otwarta księga – pogodna, bezpośrednia i tak energiczna, że ledwo był w stanie za nią nadążyć. Co więcej, zdecydowanie nie pasowała do wizerunku kogoś, w kogo naturze miałaby leżeć konieczność kłamstwa czy… cóż, zabijania. To było całkiem urocze, choć – co Matt wiedział niejako z doświadczenia – równie dobrze mogło okazać się zgubne.
Manipulowanie rzeczywistością przychodziło mu z łatwością, choć nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem posunął się tak daleko. Co prawda stworzenie doskonałej iluzji w głowie Marissy wciąż było prostsze niż utrzymanie fałszywego nieba w Niebiańskiej Rezydencji, ale pierwszy raz aż do tego stopnia wampir obawiał się, że coś mogłoby pójść nie tak. No i obawiał się reakcji Issie. Skupiał się na każdym, nawet najmniej znaczącym geście czy zmianie w tonie – wszystkim, co mogłoby świadczyć o tym, że dziewczyna jednak nie była aż tak zadowolona, jak mógłby tego oczekiwać. Zaufał Claire, bo ta wydawała się dobrze wiedzieć, czego Issie potrzebowała, ale gdyby się pomyliła…
Tyle że Issie naprawdę promieniała i to w zupełności mu wystarczyło. Ożywiła się, znów zachowując jak rozentuzjazmowana dziewczynka, której właśnie oznajmiono, że święta w tym roku wypadały wcześniej. Uśmiechała się słodko, jedynie bawiąc go tym, że próbowała mu grozić i podpuszczać, gdy z takim uporem wypytywała o to, czy korzystał ze swoich zdolności. Przecież wiedziała, prawda?
A może niekoniecznie? Nie ukrywał przed nią tego, co potrafił, ale nigdy wcześniej nie miał okazji zaprezentować tego w tak otwarty, rozbudowany sposób. Co więcej, Matt doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przejście do codzienności z tym, co potrafił, zwykle wymagało czasu. Iluzja sama w sobie brzmiała jak coś nierealnego. Wiedział, że mało kto w pełni uświadamiał sobie, że stworzone w jego głowie obrazy w rzeczywistości były tylko projekcją – bliska rzeczywistości, ale jednak nieprawdziwą. W gruncie rzeczy sam Matt czasami dawał się nabrać, nawet po tych wszystkich latach wciąż porażony tym, jak idealną kopią stanowiło to, co zdarzało mu się wytworzyć.
Tak było również tym razem. Nie sądził, by Issie choć podejrzewała, że nawet nie ruszyli się z jej sypialni. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości mogłaby leżeć na łóżku, nie mając faktycznego wpływu na to, co działo się przed jej oczami. Jakby tego było mało, tym razem Matt bardziej niż wcześniej pragnął stać się częścią tej fantazji, całym sobą skupiając się na drobiazgach – chłodzie śniegu, dotyku Marissy czy wzajemnej bliskości, która może i nie miała miejsca, ale… była znajoma. W końcu robili to wielokrotnie, prawda? Wciąż próbowała na niego skakać, a on cierpliwie jej na to pozwalał, próbując ukryć to, jak wiele przyjemności sprawiały mu momenty, w których ta drobna dziewczyna lądowała w jego ramionach.
Uśmiech, który pojawił się na jej ustach, gdy dotarło do niej, jakie było przeznaczenie wyimaginowanego jeziora, był wart wszystkiego. W tamtej chwili Matt pożałował, że nie mógł zagwarantować jej prawdziwego lodowiska, ale złudzenie przynajmniej tymczasowo musiało wystarczyć. Wycofał się, z uwagą obserwując Issie i pozwalając jej przejąć kontrolę. Miał wrażenie, że naprawdę uwierzyła w to, że mogłaby być w stanie jeździć. W gruncie rzeczy właśnie o to mu chodziło – o możliwość, by pozwolić jej choć po części zaspokoić pragnienia, a już zwłaszcza tęsknotę, którą odczuwała. Nawet jeśli w grę wchodziła iluzja, to wciąż wydawało się lepsze niż nic.
Kiedy wkroczyła na lód, oddał jej pełną kontrolę. Dawno nie widział czegoś takiego, gotów przysiąc, że w chwili, w której Issie zdecydowała się ruszyć, przeszła gwałtowną, trudną do opisania przemianę. Ten sam rodzaj fascynacji odczuwał czasami podczas uroczystości ku czci Selene, gdy obserwował subtelne ruchy kapłanek. Choćby w Isabeau dostrzegał wtedy coś wyjątkowego – rodzaj charyzmy, którą może i przejawiała na co dzień, ale jednak w czasie ceremonii cecha stawała się jeszcze bardziej wyraźna. To i eteryczność, która pojawiała się wyłącznie w tej jednej chwili, gdy nieśmiertelna zaczynała prowadzić uroczystości.
Z Marissą na łyżwach było podobnie. Wyobraźnia czy też nie, jakoś nie wątpił, że byłaby w stanie powtórzyć każdy kolejny ruch z równie wielką precyzją, co i w tamtej chwili. Pewnie trzymała się na lodzie, wydając się absolutnie nie zastanawiać nad tym, co w następnej kolejności zrobić. W gruncie rzeczy wyglądała tak, jakby sunęła w powietrzu, nie tyle jeżdżąc, co najzwyczajniej w świecie płynąc. Harmonijne, pełne gracji ruchy może i nie były niczym dziwnym w przypadku istoty nieśmiertelnej, ale to niczego nie zmieniało. Liczyło się, że wampir na dłuższą chwilę zamarł w bezruchu, zdolny co najwyżej obserwować.
Issie zatrzymała się, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zwracając w jego stronę. Jej oczy zabłysły, gdy ich spojrzenia się spotkały. Rubinowe tęczówki pojaśniały, ale nie w sposób, który wydałby mu się jakkolwiek niepokojący. Jasne włosy okalały bladą twarz, delikatnie falując przy każdym ruchu, zwłaszcza że nagle ruszyła w jego stronę.
– Chodź tutaj – poprosiła, zachęcająco wyciągając rękę.
Jak miałby jej odmówić? Nie zaprotestował, kiedy wciągnęła go na lód, zwłaszcza że wtedy już nie był w stanie skupić się na szczegółach. Nie trudził się wyobrażaniem sobie łyżew, a tym bardziej próby zwizualizowania sobie tego, jak wtedy wyglądałoby poruszanie się po lodzie. Całą uwagę skupiał na Issie, zwłaszcza że ta nagle znalazła się tak blisko, że z powodzeniem mógł otoczyć ją ramionami.
– Nie umiem jeździć. Tak tylko mówię – mruknął w roztargnieniu, lustrując twarz dziewczyny wzrokiem. – Ale całkiem dobrze mi się obserwuje.
– Mam cię nauczyć? – zaproponowała, uśmiechając się.
– Hm…
To zdecydowanie nie brzmiało jak odpowiedź, której mogłaby oczekiwać, ale dbał o to. W zamian bardziej stanowczo przygarnął dziewczynę do siebie, nie pierwszy raz zwracając uwagę na to, jaka była drobna. Sięgała mu zaledwie do brody, co niezmiennie go bawiło. Z jasnymi lokami i harmonijnymi rysami twarzy, z powodzeniem mogłaby uchodzić za anioła, choć Matt nie sądził, by te bywały aż tak wygadane. Z drugiej strony, kto je tam wiedział? Może w rzeczywistości anioły miały w zwyczaju gadać jak nakręcone, a w wolnych chwilach kręciły piruety na lodzie.
Marissa zadarła głowę na tyle, by na niego spojrzeć. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, jakby w geście niedowierzania, choć nie miał pojęcia, co mogłoby ją zaskoczyć. Nie pierwszy raz trwali tak blisko siebie, choć zarazem nigdy dotąd nie wydało się to Mattowi aż do tego stopnia intymne. Z jakiegoś powodu poczuł się dziwnie, zwłaszcza gdy uśmiech Issie przygasł, nagle wyparty przez niepewności i… zawstydzenie?
Sam również się zmieszał, co najmniej tym zmartwiony. Jednak coś zepsuł? Nie podobało jej się czy może…?
– Tak bardzo cię dziękuję.
Jej głos zabrzmiał dziwnie, tak cichy, że nawet mimo wyostrzonych zmysłów miał problem ze zrozumieniem tych kilku słów. Jakby tego było mało, w tamtej chwili nie brzmiała na rozbawioną albo tak, jakby się z nim droczyła. Była w zupełności poważna i zarazem dziwnie odległa, jakby samej sobie nie potrafiła wyjaśnić, co tak naprawdę planowała zrobić.
On również miał wątpliwości. Nie był pewien bardzo wielu rzeczy, zaczynając od sposobu, w jaki jego dłonie wylądowały na jej biodrach. Wciąż trzymał ją w ramionach, choć już nie stali na środku zamarzniętego lodowiska. Prawie nie zwrócił na to uwagi, zbytnio rozproszony, by zawracać sobie głowę drobiazgami.
Wpatrywał się w Issie. W jej bladą twarz, zmierzwione włosy i lekko rozchylone usta, które…
Drobne palce zacisnęły się na przodzie jego koszuli, kiedy Marissa zdecydowała się przysunąć jeszcze bliżej – tak blisko, jakby jakimś cudem chciała w niego wniknąć. Nie potrafił stwierdzić, które z nich jako pierwsze zadecydowało o tym, by posunąć się dalej. W gruncie rzeczy to też nie było ważne.
W następnej sekundzie w końcu pozwolił sobie na to, żeby ją pocałować i wszystko w końcu stało się takie, jakie powinno być od samego początku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa