24 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt pięć

Marissa
Kręciło jej się w głowie. Nie sądziła, że to możliwe, skoro była wampirem, ale najwyraźniej wciąż nie wiedziała o sobie tyle, ile mogłaby oczekiwać. Z drugiej strony, jak miałaby zachować spokój, doświadczając… czegoś takiego?
Nie miała pojęcia, jak do tego doszło. W jednej chwili wirowała na łyżwach, czując się przy tym przede wszystkim jak szczęśliwe dziecko. Wrażenie było równie intensywne, co i jej pierwsza wizyta na lodowisku – całe lata temu, gdy jeszcze miała przy sobie mamę. Teraz wspomnienie było zamazane i odległe, choć zarazem znaczyło dla Issie zbyt wiele, by ot tak pozwoliła sobie na wyrzucenie go z pamięci. Pielęgnowała je w sobie od chwili, w której odkryła, że wciąż była w stanie zachować w pamięci to, na czym najbardziej jej zależało. Teraz, z tymi nowymi i bardziej wrażliwymi zmysłami, tym bardziej nie była w stanie zapomnieć.
Tak czy siak, jazda na łyżwach zdecydowanie nie zapowiadała tego, co wydarzyło się później. Marissa ledwo była w stanie nadążyć nie tylko nad mieszanką własnych emocji czy tym, co działo się w jej głowie, ale przede wszystkim za Mattem. Była gotowa przysiąc, że już od dłuższego czasu toczyli swego rodzaju grę, o ile określenie tego w taki sposób miało sens. Prowadził ją właściwie od samego początku, czasem irytujący, zwłaszcza wtedy, gdy robił się zbyt bezpośredni i pewny siebie, ale jednak opiekuńczy. Zachowywał się tak, jakby to on ją stworzył, a przynajmniej tak sądziła. Łatwo było jej sobie wyobrazić, że między nowo narodzonym a jego twórcą powstawała specyficzna więź, trochę jak… więzy krwi. Jak dziecko i rodzic.
Sęk w tym, że zdecydowanie nie patrzyła na Matta jak na ojca. Ani nawet na brata.
Perspektywa wyobrażania sobie tego, że otrzymała nieśmiertelność dlatego, że to on o tym zadecydował, była kojąca. W gruncie rzeczy wszystko wydawało się lepsze od wspominania szkolnego balu i konsekwencji wieczoru, który niejako zmienił wszystko. Tym bardziej nie chciała myśleć o istocie, która sprawiła jej tak wiele bólu, zwłaszcza że – jak zdążyła się dowiedzieć – ta od dłuższego czasu była martwa. W zamian pojawił się Matt, z jakiegoś powodu biorąc na siebie obowiązek, którego wcale nie musiał się podejmować.
Tyle że chciał. Nie wątpiła, że w innym wypadku nie próbowałby się angażować, ale to nadal nie tłumaczyło najważniejszego – a więc tego, dlaczego w ogóle próbował. Robił więcej niż musiał, nie tylko ucząc ją wszystkiego od podstaw, cierpliwie tłumacząc i prowadząc, ale też spędzając czas w sposób, który zdecydowanie nie należałby do obowiązków jakiegokolwiek stwórcy – nawet przybranego. Issie już wcześniej wyczuła w zachowaniu wampira coś charakterystycznego i aż nazbyt oczywiste, ale nigdy nie skomentowała tego wprost. Myśl o tym, że mogłaby podobać się Matthew, była równie pociągająca, co i… na swój sposób nierealna. Gdyby coś źle zinterpretowała i zniszczyła wszystko, przy okazji robiąc z siebie idiotkę…
Tkwiąc w ramionach wampira i pozwalając na to, by ten ją całował, już nie miała wątpliwości. Wszystko nagle wskoczyło na swoje miejsce, dając jej jasny obraz tego, co rozumiała już od dłuższego czasu. Sam pocałunek i to, że mogłaby pragnąć Matta w ten jakże jednoznaczny sposób, wydały się Marissie równie naturalne, co i oddychanie. To było tak, jakby w końcu pozwoliła sobie na dostrzeżenie czegoś oczywistego, przyjmując do wiadomości fakty, o których istnieniu widziała, choć do tej pory patrzyła na nie przez palce.
I to było dobre, proste i właściwe. Dokładnie jak jazda na łyżwach, za którą tak bardzo tęskniła.
Wyczuła, w którym momencie Matt się rozproszył. Trudno było nie zauważyć, że zamiast nadal trwać na lodzie i ewentualnie na niego upaść, nagle wylądowała plecami na materacu. W pierwszej chwili to odkrycie wytrąciło ją z równowagi, ale prawie natychmiast uznała je za coś w pełni zrozumiałego. Oczywiście, że nie zabrał jej poza dom Rosalee. Co więcej… Florencja i mroźna zima? Nie wspominając o jeziorze, które znikąd pojawiło się tuż obok domu.
Cóż, mogła się tego spodziewać. Zdecydowanie nie miała wampirowi tego za złe, w tamtej chwili pragnąc mu przede wszystkim podziękować. Mocniej przywarła do obejmującego ją ciała, bardziej łapczywie wpijając w usta mężczyzny. Całowanie go przychodziło jej z łatwością, zwłaszcza że już nie musiała oddychać. W gruncie rzeczy nie musiała niczego, całą sobą mogąc skupić się tylko na tym, co działo się między nimi – na pocałunkach, wzajemnej bliskości i jego zapachu. Wciąż czuła się jak we śnie, ale jakoś nie wątpiła w to, czy cokolwiek z tego, co działo się pomiędzy nimi, było prawdziwe. W zasadzie osobiście zabiłaby go, gdyby nagle odkryła, że to również było co najwyżej wytworem jej wyobraźni – gestem wynikłym ze zwykłej uprzejmości.
Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy to Matt jako pierwszy zdecydował się odsunąć. Zaległa na łóżku, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń i dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Jako wampirzyca nie mogła się zmęczyć, ale i tak zaczęła drżeć, wytrącona z równowagi i dziwnie roztrzęsiona. Z trudem przyszło jej zapanowanie nad własnym ciałem, o krążących swobodnie myślach nie wspominając. Nadmiar emocji skutecznie przysłonił wszystko inne, czyniąc odbierane przez Marissę bodźce jeszcze bardziej wyrazistymi i niemożliwymi do zignorowania.
Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Czuła się jakby płonęła, chociaż wiedziała, że to niemożliwe. Jej ciało – choć z założenia martwe – wydawało się tak nagrzane, że aż dziwiła się, że Matt nie skomentował tego w żaden sposób. Obraz na moment rozmazał się jej przed oczami, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi, zbytnio przejęta pragnieniem, które nagle poczuła. To był silny, niemożliwy do zignorowania rodzaj głodu – z tym, że zdecydowanie nie dotyczył krwi. W gruncie rzeczy Issie pierwszy raz pragnęła czegoś więcej niż gęstej posoki, zaprzątającej jej umysł nawet wtedy, gdy próbowała o tym nie myśleć.
Wciąż z trudem łapiąc oddech, przycisnęła obie dłonie do brzucha. Pulsujące ciepło miało swoje źródło gdzieś niżej, co wytrąciło ją z równowagi bardziej niż gdyby odkryła, że w rzeczywistości jednak mogłoby chodzić o krew. Cóż, była wampirzycą. Gdyby nagle zaczęła pałać niezdrowym pragnieniem rozerwania kilku gardeł, to wcale nie byłoby takie dziwne, ale w tej sytuacji…
– Ach.
Skrzywiła się, co najmniej zaskoczona brzmieniem własnego głosu. Zdążyła już przywyknąć do tego, że był bardziej melodyjny i słodszy niż przed przemianą, ale w tamtej chwili chodziło o coś więcej, aniżeli to, co zmienił w niej jad. W zasadzie dźwięk, który nagle wyrwał się z głębi jej gardła, był czymś z pogranicza warknięcia i jęku. To było dziwne, krępujące i absolutnie dla niej niezrozumiałe.
Bardziej wyczuła niż zauważyła to, że Matt się poruszył. Z opóźnieniem uniosła głowę, po chwili z wolna siadając na łóżku. Zesztywniała, gdy natrafiła na przenikliwe spojrzenie lśniących rubinowych tęczówek. Przynajmniej dotychczas oczy Matthew były po prostu czerwone, jednak gdy spojrzała na nie w tamtej chwili, przekonała się, że z jakiegoś powodu pociemniały. Spoglądał na nią z fascynacją niemniejsza niż ta, której doszukała się w jego spojrzeniu, gdy jeszcze wirowała na lodzie. Trudno jej było ocenić emocje, które w tamtej chwili mu towarzyszyły, ale z jakiegoś powodu nie mogła pozbyć się wrażenia, że w grę wchodził zachwyt. Z jakiegoś powodu ten towarzyszył wampirowi również w tamtej chwili, chociaż…
Błogosławiąc fakt, że już nie mogła się zarumienić, w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Gdy trochę rozjaśniło jej się w głowie, z całą mocą uprzytomniła sobie, że emocje wymknęły jej się spod kontroli – i to w sposób, do którego zdecydowanie nie przywykła. Poniosło ją, o ile czas przeszły w ogóle miał rację bytu, skoro te dziwne uczucia wciąż ją wypełniały. Gorąco raz po raz rozchodziło się po całym ciele, choć nie w tak intensywny sposób jak jeszcze chwilę wcześniej.
Dobry Boże, co właściwie chodziło jej po głowie? Nie potrafiła nazwać narastających w niej pragnień, choć przecież powinna. Nie przywykła, by doświadczać emocji w tak skrajnej, przysłaniającej zdrowy rozsądek odsłonie. W którymś momencie ją poniosło, ale nie potrafiła wskazać kiedy i dlaczego. Pocałunek z Mattem nie był pierwszym w jej życiu, a jednak do tej pory żadnego nie odebrała w tak intensywny sposób. To po prostu nie miało dla niej sensu, porażając intensywnością doznań i tym, że nie była w stanie nad nimi zapanować. W jednej chwili wirowała na lodzie (nawet wyobrażonym), by w następnej poczuć się jak płonąca, szukająca zaspokojenia pochodnia. Co jak co, ale to zdecydowanie nie było normalne.
Sposób, w jaki pragnęła akurat Matta, tym bardziej. To ją dezorientowało, na domiar złego potęgując wstyd. Ten ostatni pojawił się nagle, nie mniej intensywny, co i targające Marissą pragnienia. Nie mogła nad tym zapanować, chociaż tak bardzo chciała – i ta świadomość wystarczyła, by doprowadzić ją do szaleństwa.
– Hej.
Jego głos doszedł do niej jakby z oddali. Zacisnęła usta, by powstrzymać gniewny charkot – jednoznaczną oznakę tego, że próbując zwrócić na siebie jej uwagę, niczego nie ułatwiał. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę wcale nie chciała, żeby oglądał ją w takim stanie. Ba! Że nawet nie potrafiła stwierdzić, co i dlaczego czuła. Trzęsła się, raz po raz plącząc we własnych pragnieniach i emocjach. Gubiła się i to w sposób porównywalny do dezorientacji, która towarzyszyła jej, gdy krótko po przemianie odchodziła od zmysłów, uwięziona w domu Licavolich. Te same uczucia towarzyszyły Issie podczas pierwszego spotkania z Mattem, gdy choć na moment zapomniała o głodzie, przemianie i tym, że Jasper Cullen przez większość czasu patrzył na nią jak na potencjalne zagrożenie.
Teraz znów czuła się jak zagubiona, wystraszona dziewczynka. Kuliła się na łóżku, próbując pojąć coś, co wydawało się ją przerastać pod każdym możliwym względem. Dosłownie topiła we własnych emocjach i pragnieniach, choć przecież powinna je rozumieć. Kto, jeśli nie ona? Skoro należały do niej, powinna wiedzieć, a jednak…
Wzdrygnęła się, gdy cudze palce musnęły jej policzek. Tym razem nie powstrzymała sfrustrowanego warknięcia i gwałtownie odtrąciła dłoń Matta. Najgorsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę wcale nie chciała zareagować w ten sposób. Problem polegał na tym, że jego bliskość potęgowała targające nią uczucia, a tego za wszelką cenę chciała uniknąć. Dobry Boże, gdyby choć podejrzewał, co takiego chodziło jej po głowie, uznałby ją za wariatkę.
Przez twarz wampira przemknął cień, ale nawet słowem nie skomentował jej zachowaniem. W zamian wycofał się, spoglądając na Issie z bliżej nieokreślonym wyrazem twarzy. Mogła tylko zgadywać, co tak naprawdę sobie myślał, gdy skuliła się na łóżku, odsuwając niemalże na sam jego koniec – jak najdalej od niego, choć jej ciało oczekiwało czegoś zupełnie odwrotnego.
– Przepraszam.
Poderwała głowę, przez moment czując się tak, jakby ktoś ją uderzył. To jedno słowo może i powinno paść, ale zdecydowanie nie z ust Matthew. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, przez dłuższą chwilę niezdolna wykrztusić z siebie czegokolwiek, a już zwłaszcza sensownego zdania. To nie powinno być tak!
– Za co? Ja nie… – Energicznie potrząsnęła głową. Zaraz po tym z jękiem ukryła twarz w dłoniach. – To takie bezsensowne!
– Co takiego? Jeśli zrobiłem coś nie tak… – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Ty? Raczej ja! – oznajmiła z przekonaniem. – Ja po prostu…
Nie była w stanie dokończyć. Niby jak miała wytłumaczyć mu coś takiego? Może i ją lubił – ten pocałunek mówił sam za siebie – ale to jeszcze o niczym nie świadczyło. Co więcej, zdecydowanie nie powinna czuć w ten sposób. Od dłuższego czasu marzyła o czymś, co pozwoliłoby jej choć na moment zapomnieć o pragnieniu, ale to zdecydowanie nie powinno wyglądać w ten sposób! Nie przywykła do intensywności, z jaką wszelakie bodźce odbierało jej ciało, ale to…
Tym razem chodziło o coś innego i to doprowadzało ją do szaleństwa. Zdecydowanie nie przywykła do pożądania, zwłaszcza w takim natężeniu. Jakby tego było mało, nie wyobrażała sobie, by miała ot tak powiedzieć o tym komuś, dla kogo musiała być co najwyżej niedoświadczonym dzieciakiem, który przypadkiem wylądował w samym środku dotychczas obcego mu świata.
Matt milczał, uważnie jej się przypatrując. Dopiero gdy odważyła się spojrzeć mu w oczy, zwróciła uwagę na to, że coś zmieniło się w ich wyglądzie. Wiedziała, że kolor wampirzych tęczówek zmieniał się zależnie od nastroju i natężenia głodu, ale i tak zaskoczyło ją to, że dotychczas rubinowy kolor ustąpił miejsca niemalże idealnej czerni. Całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz, bynajmniej niezwiązany z tym, że mogłaby odczuwać chłód.
– Och, Marisso – westchnął i sam sposób, w jaki wypowiedział jej imię, w zupełności wystarczył, by jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi.
Obserwowała go nieufnie, kiedy bez pośpiechu, w pełni ludzkim tempem, ruszył w jej stronę. Mimo wszystko nie zaprotestowała, gdy wyciągnął ku niej ręce, układając dłonie na jej policzkach. Zadrżała jeszcze bardziej intensywnie, nawet nie próbując tego ukryć. Chcąc nie chcąc pozwoliła na to, by uniósł jej głowę, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko wciąż patrzeć mu w oczy. Co prawda wciąż mogła w dziecinnym odruchu zacisnąć powieki i udawać, że niczego nie dostrzegała, ale nie potrafiła się do tego zmusić.
Fala gorąca po raz wtóry rozeszła się po całym jej ciele, zupełnie jakby wyzwolił ją dotyk Matta. W tamtej chwili zdecydowanie nie patrzyła na wampira jak na kogoś, kto okazyjnie mógłby ją rozbawić albo niczym się nie przejmował. Od początku zdawała sobie sprawę z tego, że to wyłącznie pozory – w końcu z jakiegoś powodu zdecydował się nią zająć, najwyraźniej mając dość doświadczenia, by poradzić sobie z nowo narodzoną – ale to nadal niczego nie tłumaczyło.
A już zdecydowanie nie to, co się z nią działo.
Gdyby jej serce biło, jak nic wyrwałoby się z piersi w chwili, w której Matt tak po prostu znów ją pocałował. Tym razem gest był mniej gwałtowny, słodki i bardzo ostrożny, ale wystarczył, by po raz kolejny wytrącić Issie z równowagi. Zamarła, całą siłą woli powstrzymując przed zrobieniem czegoś głupiego. W zamian po prostu tam siedziała, spoglądając na mężczyznę rozszerzonymi oczami, a po wszystkim próbując złapać oddech. Przynajmniej w tamtej chwili nie było ją stać na nic więcej.
– Czujemy tak intensywnie… – Na ustach Matta pojawił się szelmowski uśmiech. Zaskoczyło ją to równie mocno, co i kolejne słowa. – Czasami więcej niż powinniśmy.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Niby jak miała to rozumieć? Spojrzała na niego z niedowierzaniem, po wyrazie twarzy próbując pojąć, co takiego chodziło mu po głowie, choć zarazem wcale nie chciała tego robić. Jak miałaby spokojnie przejść do porządku dziennego nie tyle z tym, w jaki sposób się czuła, co ze świadomością, że… mógłby o tym wiedzieć?
Nie to mi sugerujesz, prawda? Nie mógłbyś…
Przełknęła z trudem. Co wiedziała o wampirach? Na pewno potrafiły wyczuć krew, ale to było dość oczywiste. Za to gdy w grę wchodziły emocje, z łatwością była w stanie rozróżnić cudzy lęk – o tym zdążyła się przekonać, a przynajmniej tak jej się wydawało. W dużej mierze potrafiła się zorientować, kiedy Claire zaczynała się przy niej spinać i denerwować. Sam lęk za to przypominał trochę metaliczny posmak na języku, choć do tej pory nie potrafiła zastanawiać się nad tym, skąd to się brało. W gruncie rzeczy nie myślała nad wieloma kwestiami, wystarczająco przytłoczona nadmiarem bodźców, które musiała znosić od chwili przemiany.
Co jednak jeśli możliwości wampirów sięgały dalej? Gdyby Matt mógł wyczuć pożądanie, zwłaszcza tak silne…
W ułamku sekundy zapragnęła zapaść się pod ziemię. Już i tak błogosławiła fakt, że nie była w stanie się zarumienić, w zasadzie nawet nie mając czym. Co prawda słyszała, że jako ktoś, kto nie tak dawno temu był człowiekiem, wciąż miała w organizmie resztki krwi i to one czyniły ją silniejszą od przeciętnego wampira, ale to niczego nie zmieniało. Nie sprawiało również, że wstyd stawał się jakkolwiek łatwiejszy do zignorowania.
– Och, nie… – wyrwało jej się. – O mój Boże.
– Issie – rzucił w odpowiedzi Matt. Brzmiał na rozbawionego, co jedynie bardziej ją sfrustrowało. – Wszystko w porządku?
Spojrzała na niego tak, jakby widziała go po raz pierwszy. Gdyby wzrok zabijał, wtedy jak nic miałaby wampira na sumieniu.
– Czy wszystko…? – powtórzyła z niedowierzaniem. Zaraz po tym warknęła i dosłownie rzuciła się na niego z pięściami. – Jaja sobie robisz? Ani trochę! Ja…
Kolejny raz urwała, ale to nie było ważne. Matt nie zdążył zaprotestować, w ułamku sekundy lądując pod nią, gdy zdecydowała się na niego skoczyć. Dopiero gdy chwycił ją za nadgarstki, uprzytomniła sobie, co takiego robiła. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, ledwo tylko uprzytomniła sobie, że wręcz rwała się do tego, by go zaatakować – i to właściwie bez powodu.
Z głębi jej gardła wyrwało się coś z pogranicza jęku i gniewnego warknięcia. Przemieściła się błyskawicznie, w mgnieniu oka materializując w kącie pokoju. Dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, oparła się dłońmi o ścianę i pochyliła głowę. Wyczuła ruch za plecami, co dało jej znać, że Matt znów znalazł się zdecydowanie zbyt blisko niej, ale zmusiła się do tego, by go zignorować. To było trudne, zwłaszcza że stał za jej plecami, przez co instynkt Marissy aż krzyczał, dając jej do zrozumienia, że z równym powodzeniem mogłaby mieć za sobą wroga, ale dziewczyna stanowczo kazała mu się zamknąć.
To nie powinno być tak. Nie rozumiała niczego z tego, co robiła, samą siebie zaskakując niespójnością uczuć i kolejnymi odruchami. Sądziła, że najgorszy okres miała już za sobą, ale z jakiegoś powodu to wróciło – dezorientacja, zbyt szybko zmieniające się nastroje i… lęk. Ten ostatni pojawił się nagle, na dłuższą chwilę wytrącając ją z równowagi. Co oznaczał? I dlaczego znów była jak spłoszone zwierzątko, które kierowało się instynktami, zachowując się tak, jakby w każdej chwili ktoś mógł je skrzywdzić?
– Nie mam pojęcia, co robię – wyszeptała drżącym głosem, nawet na Matta nie patrząc. – To nie jest twoja wina. Chyba, bo teraz niczego już nie jestem pewna.
– Wierz mi, że absolutnie to rozumiem.
Prychnęła, jeszcze bardziej zaskoczona. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała.
– Ja za to niekoniecznie – oznajmiła, bezceremonialnie zwracając się ku niemu. Zacisnęła dłonie w pięści, z trudem powstrzymując się przed ponownym zrobieniem czegoś głupiego i zdecydowanie zbyt gwałtownego. – Nie panuję nad sobą. I nad… Cóż, nad sobą – powtórzyła z naciskiem, ale po jego spojrzeniu poznała, że dobrze wiedział z czym tak naprawdę miała problem.
– Oczywiście, że tak. Jak to nowo narodzona – stwierdził, nie tracąc opanowania.
Brwi Marissy powędrowały ku górze. To brzmiało tak… irytująco sensownie, kiedy mówił o tym z taką swobodą!
– To, że na ciebie warczę? No i myślałam… – Potrząsnęła głową. – Panuję nad sobą przy Claire. I nie o pragnienie tutaj chodzi – dodała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Nie takie – wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
– Co dopiero ci powiedziałem? Czujemy intensywniej – przypomniał natychmiast Matthew. – W zasadzie to, co robisz… Powiedziałbym, że dla mnie to olbrzymi komplement. Issie, posłuchaj…
Cokolwiek miał do powiedzenia, nie było mu dane dokończyć.
Gdzieś z dolnego piętra doszedł ich ogłuszający, niepokojący huk. Kiedy w następnej sekundzie Matt zaklął i bezceremonialnie wypadł z pokoju, zostawiając ją samą, Marissa pojęła, że działo się coś niedobrego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa