26 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt siedem

Claire
Spędzanie czasu z Kristin było proste. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się tak swobodnie, na dodatek skupiając uwagę na czymś, czego w normalnym wypadku zdecydowanie nie utożsamiłaby z pojęciem dobrej zabawy. Zakupy zazwyczaj kojarzyły jej się ze zbędną stratą czasu, zwłaszcza gdy wyobrażała sobie kilka godzin krążenia bez celu, ale kiedy przyszło co do czego, doświadczenie okazało się przyjemne. Co nie zmieniało faktu, że i tak największą satysfakcję poczuła, kiedy na niemalże godzinę zaszyła się między półkami z książkami księgarni, udając, że nie dostrzega wymownych spojrzeń Kristin.
Możliwe, że jednak lubiła zakupy. Nie na tyle, by wzdychać do kolorowych sukienek, bluzeczek i spodniczek, ale wystarczająco, by oglądanie ich sprawiało jej choć odrobinę przyjemności. Z drugiej strony, naprawdę chciała się rozluźnić, zwłaszcza że ciotka zachowywała się tak, jakby naprawdę jej na tym zależało. W szczególności po rozmowie, którą odbyły, zachowanie właściwej atmosfery wydało się Claire kluczowe.
Nie musiały więcej rozmawiać i to okazało się dobre samo w sobie. Co więcej, dzięki temu była w stanie nie myśleć o dziwnym niepokoju, który towarzyszył jej przez cały ten czas. Złe przeczucia zeszły gdzieś na dalszy plan, co prawda wciąż obecne, ale jednak znośne. W którymś momencie Claire nabrała nadziei, że wszystko było zaledwie wytworem jej wyobraźni – zbędnym napięciem jak to, które towarzyszyło jej, gdy w grę wchodziły zazwyczaj obce jej rozrywki. Przed jakąkolwiek wspólną imprezą czy nawet wizytą na lodowisku też wychodziła z siebie, spodziewając się najgorszego, a jednak kiedy przyszło co do czego, poczuła się dobrze.
Szukając rzeczy dla Star, uprzytomniła sobie, o jak wielu rzeczach nie pomyślała. Wciąż oswajała się z psem i dopiero zaczynało do niej docierać, że zatrzymanie go przy sobie mogło wymagać czegoś więcej, niż tylko regularne poświęcanie uwagi i karmienie. W zasadzie zaczynała dochodzić do wniosku, że to Star bardziej opiekowała się nią niż odwrotnie. Pocieszała ją, tuliła się i po prostu była, podczas gdy Claire nawet nie miała pewności, co powinna z nią zrobić, gdyby jednak miała wrócić do Miasta Nocy. Jak na razie tata okazał się zadziwiająco wyrozumiały, wręcz przymuszając ją do tego, by zabrała zwierzę ze sobą, ale z drugiej strony… to wydało się dziewczynie dość oczywiste. Rufusowi zależało na tym, by wyjechała, zresztą Claire nie mogła pozbyć się wrażenia, że tylko prawdziwy potwór odebrałby jej ostatnie, co miała po Secie.
– Niech to szlag.
Głos Kristin wyrwał ją z zamyślenia. Poderwała głowę, przerywając próby jakiegoś sensownego pochwycenia siatek z zakupami, które niosła, by móc spojrzeć na ciotkę. Obawy wróciły i to ze zdwojoną siłą, ale choć spodziewała się najgorszego, wymuszony uśmiech, który posłała jej wampirzyca, trochę ją uspokoił.
– Telefon mi padł – wyjaśniła usłużnie, wrzucając komórkę do jednej z torebek. – Bez tego jak bez ręki, ale trudno. Potrzebujesz czegoś jeszcze? Zawsze możemy iść coś zjeść – dodała, dla podkreślenia swoich słów uśmiechając się w nieco niepokojący, drapieżny sposób.
– Kristin…
– Przecież żartuję. – Wampirzyca wywróciła oczami. – Co najwyżej mam na myśli pizzę. W domu krwi mi nie brakuje.
Claire rozejrzała się z obawą, woląc upewnić, że nikt nie próbował im się przysłuchiwać. Swobodne rozważanie polowania – w żartach bądź nie – kiedy dookoła kręcili się ludzie, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Co prawda nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zwracał na nich uwagę, ale wolała być ostrożna. Po tym, co spotkało mamę, dostrzegała dość powodów, by czuć się nieswojo nawet w centrum handlowym.
A potem do głosu ponownie doszedł niepokój i to tak silny, że Claire zatrzymała się gwałtownie, przez moment czując tak, jakby zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Zamarła w bezruchu, oddychając szybko i płytko, i z wrażenia omal nie upuszczając zakupów. Jakby z oddali usłyszała zaniepokojony głos Kristin, a chwilę później ciotka chwyciła ją za ramiona, przymuszając do spojrzenia na siebie, ale to też działo się jakby poza nią – odległe i pozbawione większego znaczenia.
Nieprzyjemne mrowienie rozeszło się wzdłuż jej ręki, kumulując przede wszystkim w prawej dłoni. Claire zacisnęła ją w pięść, aż nazbyt świadoma, co to oznaczało.
– S-samochód – poprosiła słabym głosem, spoglądając na Kristin w panice. – Wracajmy do samochodu.
Nawet jeśli ta miała jakiekolwiek uwagi, zachowała je dla siebie. Nie dała niczego po sobie poznać, bez słowa ujmując swoją podopieczną pod ramię i ciągnąć w odpowiednim kierunku. Claire natychmiast spróbowała wziąć się w garść, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że nie miała powodów do niepokoju – nie w takim stopniu, jak mogłaby się tego spodziewać. Już tego doświadczyła, prawda? Niejednokrotnie, przez pewien czas nawet robiąc wszystko, by zachować niepokojące wiersze dla siebie.
Mimo wszystko miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wraz z Kristin dotarły do podziemnego parkingu. Ciężko opadła na fotel pasażera, drżącymi dłońmi szukając czegoś, co nadałoby się jako podstawka do pisania. W pośpiechu chwyciła za dopiero co kupiony ozdobny notes, który wybrała sobie w księgarni, nagle uprzytomniając sobie, że ten, który zwykle nosiła ze sobą, został w Seattle. Otworzyła go na losowej stronie i – z trudem utrzymując w dłoni ukryty w zawieszce bransoletki od Lucasa pisak – zaczęła w pośpiechu kreślić kolejne słowa.
– Claire? – zmartwiła się Kristin.
Stała tuż obok, niespokojnie ją obserwując. Nie wyglądała na zaskoczoną, ale zmartwioną jak najbardziej, tym bardziej że Claire mało kiedy pozwalała sobie pisać przy innych. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że w takich chwilach wyglądała co najmniej niepokojąco. Sam fakt tego, że nie miała pojęcia, jakie słowa tym razem wyszły spod jej ręki, choć przecież napisała je osobiście, mówił sam za siebie.
Jedynie potrząsnęła głową. Z westchnieniem odrzuciła pisak, po czym lekko odchyliła głowę, wymownie spoglądając w sufit i próbując się uspokoić. Nieprzyjemne mrowienie zniknęło, pozostawiając po sobie co najwyżej silny niepokój. Claire po prostu siedziała w bezruchu, świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca i przyśpieszonego oddech.
Nie od razu zdecydowała się spojrzeć na spoczywający na jej kolanach notes. Na dotychczas niezapisanej stronie pojawiły się pośpiesznie zakreślone fioletowym tuszem linijki – dokładnie trzy, zresztą jak zawsze, gdy w grę wchodziło prorocze haiku.
Nieważne gdzie uciekniesz
Przeszłość i tak
Będzie tuż za tobą
Claire ze świstem wypuściła powietrze. Co to niby miało znaczyć? Wpatrywała się w wiersz tak długo, aż obraz rozmazał jej się przed oczami, przymuszając do tego, by jednak zaczęła mrugać. Nawet gdy zamknęła oczy, fioletowe litery wciąż wydawały się znajdować tuż przed nią – jakby wypalone w jej umyśle, przez co nie była w stanie ot tak wyrzucić ich z pamięci.
– Wszystko w porządku? Mogę zobaczyć? – rzuciła nerwowo Kristin. – Cholera, straszysz mnie.
Nie odpowiedziała. Bez słowa podała wampirzycy notes, choć dobrze wiedziała, że ta nie miała szans pomóc jej ostrzeżenia zrozumieć. Przynajmniej zakładała, że to była przestroga; zwłaszcza w ostatnim czasie tworzyła głównie takie. Wciąż czuła silny niepokój, który bynajmniej nie ustąpił po tym, jak w końcu pozwoliła na to, by skumulował się pod postacią proroctwa. Wręcz przeciwnie – strach nagle przybrał na sile, choć Claire za żadne skarby nie potrafiła wskazać jego przyczyny.
Usłyszała sfrustrowany jęk wyraźnie poirytowanej Kristin. Ciotka wciąż stała tuż obok niej, z rozdrażnieniem spoglądając na dopiero co powstały wiersz.
– I niby co to znaczy? – zniecierpliwiła się. Claire przez moment miała ochotę się uśmiechnąć, zwłaszcza że reakcja wampirzycy skojarzyła jej się z tą, której jak nic mogłaby się spodziewać po ojcu. – To nie ma sensu i… Hej, ale dobrze się czujesz? Wracamy do domu?
– Gdybyś była taka dobra…
Na nic więcej nie było jej stać. Kristin to wystarczyło, o czym przekonała się, gdy wampirzyca bez słowa zajęła miejsce za kierownicą, odpalając silnik. Nieco zbyt gwałtownie wymanewrowała samochodów, chyba jedynie cudem nie rozbijając się przy próbie wyjechania z podziemnego parkingu.
Cisza wydawała się przeciągać, ale Claire była za nią wdzięczna. Wpatrywała się w zeszyt, ale w gruncie rzeczy nie widziała niczego, nie będąc w stanie się skupić. Ostatecznie ukryła twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. Do głosu ja na zawołanie doszedł ból głowy, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi. W tamtej chwili pozwalała przede wszystkim na to, by myśli swobodnie przepływały przez jej umysł, nie pozostawiając po sobie chociażby śladu.
Kristin nie rozumiała, więc o sama miała powiedzieć? Słodka bogini, napisała to, a jednak… W tamtej chwili zapragnęła znaleźć się w domu, chwilę odpocząć, a najlepiej od razu popędzić do Lucasa. Jeśli nie z nim, z kim miała rozmawiać o wierszach? Co prawda czuła, że również nie on był prawowitym adresatem ostrzeżenia, ale to nie było ważne. Przy nim przynajmniej zdołałaby się uspokoić i pomyśleć, zwłaszcza że wampir aż za dobrze rozumiał poezję. Nawet jeśli nie byłby w stanie doszukać się przekazu, który zawarła w linijkach, które tym razem wyszły spod jej ręki, może przynajmniej poczułaby się spokojniejsza.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że tak naprawdę wiedziała, komu pragnęła pokazać haiku. Była tylko jedna osoba, a jednak…
Claudia. Dlaczego w tamtej chwili pomyślała akurat o niej…?
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytała spiętym tonem Kristin. Claire wzdrygnęła się, kiedy przyjemnie chłodne palce ciotki musnęły jej policzek. – Tak nagle pobladłaś…
– Głowa mi pęka – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale to nic nowego. Te słowa… na razie niczego nie znaczą, prawda?
– Dla mnie na pewno. Zresztą skoro tak twierdzisz… – Kristin rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Najwyżej poproszę Theo, żeby coś dla ciebie znalazł. Nie wiem czy przeciwbólowe sprawią, że doznasz jakiegoś olśnienia, ale… A swoją drogą, nie zamierzasz mi tu zwymiotować, co?
Claire nie była w stanie stwierdzić czy wampirzyca mówiła poważnie. W zasadzie zdążyła przywyknąć, że Kristin zaczynała mówić od rzeczy, kiedy była zdenerwowana. Chociaż nie sądziła, że to możliwe, coś w głosie ciotki wydało jej się kojące, choć na moment pozwalając zapomnieć o niepokoju i pulsowaniu w skroniach. Bez słowa skuliła się na siedzeniu, zamykając oczy i próbując rozluźnić na tyle, na ile było to możliwe.
– Postaram się powstrzymać – mruknęła sennie.
Nie czuła mdłości. Był za to silny niepokój, który coraz to bardziej doprowadzał ją do szału, drażniąc nawet bardziej niż pulsowanie w skroniach. Nie rozumiała, choć przecież powinna. Już raz zawiodła, w porę nie orientując się, że Seth…
Mocniej zacisnęła powieki. Czego nie dostrzegała tym razem?
Musiała w którymś momencie przysnąć, a przynajmniej takie miała wrażenie. Kołysanie auta i pracujący silnik zrobiły swoje, kojąc jej nerwy na tyle, by zdołała się rozluźnić. Nie próbowała walczyć o zachowanie przytomności, w zamian z ulgą korzystając z możliwości, by zapaś się w pustkę. W ten sposób co prawda nie rozwiązała najważniejszego problemu, ale zdążyła dojść do siebie na tyle, by już nie czuć się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałki. Co prawda w głowie wciąż miała mętlik, ale ten stał się wystarczająco znośny, by zdołała go zignorować.
– Claire…
Zamrugała, skutecznie przywołana do porządku przez nerwowy szept Kristin. Początkowo nie zareagowała na swoje imię, nie śpiesząc się ze spojrzeniem na ciotkę, ale coś w sposobie,  w jaki wampirzyca wymówiła je ponownie, dało dziewczynie do myślenia. Brzmiała na spiętą, a to…
– Co…? – wyrwało jej się.
Wyprostowała się, wciąż mrugając i niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Wciąż znajdowały się w jadącym samochodem, choć krajobraz za oknem zdążył się zmienić. Rozpoznała leśną drogę, prowadzącą bezpośrednio do posiadłości Rosalee. Instynktownie spojrzała w kierunku, gdzie – jak podejrzewała – znajdował się dom, choć nie była w stanie go zauważyć. Przynajmniej na razie drzewa rosły zbyt gęsto, a one wciąż znajdowały się zbyt daleko od celu.
Mogła za to dostrzec coś innego i to wystarczyło, by wytrącić ją z równowagi. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, momentalnie pojmując, co takiego zaniepokoiło Kristin.
Dym. Gęsty, kłębiący się ku górze i…
– Trzymaj się.
Kristin nie dodała niczego więcej. Auto gwałtownie szarpnęło, momentalnie przyśpieszając i to do tego stopnia, że Claire poczuła się co najmniej nieswojo. Nerwowo zacisnęła dłonie na brzegach fotela, niepewna czego obawiała się bardziej – tego, co miały zostać na miejscu, czy może ewentualnego zderzenia z drzewem. Pozostawało jej modlić się o to, by wcześniejsze uwagi Kristin na temat prowadzenia auta, były co najwyżej żartem. Słodka bogini, w tamtej chwili nie chciała wierzyć w naprawdę wiele kwestii.
Niepokój wrócił i to ze zdwojoną siłą, w końcu wydając się mieć jakiegoś logiczne podstawy. Nie potrafiła znaleźć żadnego powiązania tego, co zauważyła, z zapisanym pośpiesznie haiku, ale to nie było ważne. Podrygiwała nerwowo, wciąż obserwując kłębiący się dym – ledwo widoczny w ciemnościach, ale jednak obecny. Jakby tego było mało, w miarę jak zaczęły zbliżać się do posiadłości, nabrała pewności, że działo się coś niedobrego. Łuna, którą nagle dostrzegła, była aż nazbyt wymowną podpowiedzią, tym bardziej że ten konkretny jasny blask Claire byłaby w stanie rozpoznać dosłownie wszędzie.
Ogień. Coś się paliło.
Była gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim zajechały pod dom. Brama była otwarta, co mimo wszystko przyjęła z ulgą, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Kristin wyglądała na wystarczająco zdesperowaną, by w razie potrzeby zniszczyć ją samochodem. Auto zaparkowało z piskiem opon, a wampirzyca wypadła na zewnątrz na krótko przed tym, jak samochód w ogóle zdążył się zatrzymać. Claire została sama, drżąca i oszołomiona, trzeźwiejąc dopiero w chwili, w której drzwi od strony kierowcy zamknęły się z hukiem.
Nie…
Poruszając się trochę jak w transie, uporała się z drzwiczkami po swojej stronie. Chłodne, nocne powietrze pomogło jej dojść do siebie, ale przyjemne wrażenie minęło równie nagle, co się pojawiło. Wystarczyło kilka wdechów, by wyraźnie poczuła swąd spalenizny. Widziała kłębiący się dym, stopniowo rozprzestrzeniający się po niebie i tworzący nad domem coś w rodzaju niepokojącej, złowróżbnej mgły. Ciemność rozpraszał blask płomieni – nie aż tak intensywny, jak Claire początkowo się wydawało, ale jednak wyraźny na tle atramentowego nieba. W oszołomieniu uprzytomniła sobie, że pożar wydawał się szaleć przede wszystkim na dachu, choć to w pierwszej chwili wydało jej się bez sensu.
Starając się o tym nie myśleć, popędziła za Kristin. Łatwo przyszło jej wychwycenie śladu ciotki, choć ten mieszał się z dymem i topami innych mieszkańców. Z niepisaną wręcz ulgą przyjęła fakt, że wszyscy zgromadzili się w ogrodzie – pokaźna grupka tych, którzy zamieszkiwali rezydencję, z Rosalee na czele. To wampirzycę zauważyła jako pierwszą, zwłaszcza że ta prawie natychmiast zwróciła na nią swoje rubinowe tęczówki. Odetchnęła, ale nie rozluźniła się, wyraźnie czymś zaniepokojona.
Claire potrzebowała dłuższej chwili, by pojąć, że kobieta trzymała w dłoniach broń – i to tak pewnie, że z łatwością dało się wyobrazić sobie, że w każdej chwili mogłaby ją unieść i wystrzelić. To wystarczyło, by uświadomić dziewczynie, że pod nieobecność jej i Kristin wydarzyło się coś niedobrego. Gdyby chodziło tylko o pożar, Rosalee nie próbowałaby się zbroić.
– Claire!
Cudze ciało omal nie ścięło jej z nóg. Marissa pojawiła się znikąd, bezceremonialnie rzucając dziewczynie na szyję. Claire instynktownie objęła przyjaciółkę, jedynie cudem nie tracąc równowagi. Chłód marmurowego ciała wampirzycy na moment ją oszołomił, ale to nie różnica temperatur okazała się największym problemem. O wiele bardziej niepokojące okazało się to, że Issie drżała, co w przypadku kogoś nieśmiertelnego zdecydowanie nie wiązało się z tym, że mogłaby mieć problem z panującym na zewnątrz chłodem.
– Co się stało? – zapytała natychmiast, choć przez uścisk przyjaciółki ledwo mogła złapać oddech. Chwyciła Marissę za ramiona, próbując przymusić do tego, by ta choć trochę się odsunęła. – Issie…
– Wilkołak! – Wampirzyca spojrzała na nią spanikowanymi, nienaturalnie dużymi oczyma. – Tyle wiem! Ktoś jest w domu, a teraz jeszcze zaczęło się palić i… Matt i Lucas dalej tam sobą – dodała, a Claire przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
– Co?!
Jej głos zabrzmiał dziwnie, o wiele bardziej piskliwy i drżący niż do tej pory. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby słowa – i to zwłaszcza takiego, które zabrzmiałoby sensownie.
– Ten debil zostawił mnie i zniknął, gdy tylko coś zaczęło się dziać. Lucas twierdził, że sobie poradzą, tyle że wtedy się nie paliło! – jęknęła Issie, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Jej oczy wydawały się lśnić, zwłaszcza gdy spojrzała wprost na szalejące na dachu płomienie. – To nie ma sensu. Dlaczego tam, skoro…
– Szklarnia.
To jedno słowo wystarczyło, żeby zamknąć Marissie usta. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy dotarło do niej, że przyjaciółka miała rację. Claire samą siebie zaskoczyła tym, że w szoku była w stanie cokolwiek wywnioskować. Z drugiej strony, to wydawało się oczywiste, nawet jeśli nie tłumaczyło najważniejszego. Po rozmowie, którą odbyła z Lucasem, nie trudno było jej sobie wyobrazić, że zawędrowali właśnie tam.
Coś ścisnęło ją w gardle ze zdenerwowania. Szklarnia płonęła, a ogień prędzej czy później miał przenieść się dalej. Skoro pożar rozpętał się właśnie tam, mógł być przypadkowy, ale to dalej niczego nie tłumaczyło. Na pewno nie obecności wilkołaka, który z jakiegoś powodu pojawił się właśnie tam.
Z kolei ogień był zabójczy i to nawet dla wampirów. Skoro ktoś znalazł powód i sposób na to, by go rozpalić…
– A ty dokąd?!
Nie miała pewności, kto wykrzyczał te słowa. Liczyło się, że dosłownie ułamek przed tym jak padły, Marissa bezceremonialnie wyrwała się z jej uścisku, biegiem rzucając się w kierunku domu. Claire na moment pociemniało przed oczami, a sylwetka przyjaciółki zamieniła się w zamazaną smugę kolorów, która chwilę później zniknęła z zasięgu jej wzroku.
– Issie! – zaoponowała, ale ta, do której mogłaby się zwracać, już i tak nie była w stanie jej usłyszeć.
Drgnęła, przez chwilę mając ochotę za Marissą pobiec, ale nie zdołała ruszyć się z miejsca. Koniec końców i tak nie miała po temu okazji, bardziej wyczuwając niż zauważając, że tuż za nią zmaterializowała się czyjaś postać.
– Nowo narodzone wampiry i ich porywczość – wyrwało się Kristin. Bez słowa objęła Claire, przygarniając ją do siebie. – Jak źle to wygląda?
– Obawiam się, że bardzo – wyszeptała tak cicho, że gdyby nie wyostrzone zmysły, ciotka najpewniej nie miałaby szansy jej usłyszeć.
Przełknęła z trudem, coraz bardziej przerażona. Pomyślała o swoim wierszu i choć wciąż nie dostrzegała logiki między tym, co napisała a wszystkim, co działo się na jej oczach, nagle poczuła się jeszcze bardziej przerażona. Kolejny raz działo się coś, czego nie była w stanie zrozumieć, choć zarazem czuła, że powinna. Skoro przez cały ten czas czuła, że wydarzy się coś niedobrego, powinna była się zorientować.
A jednak tkwiła tutaj, wtulona w Kristin i całkowicie bezradna. W milczeniu spojrzała na dom, w tamtej chwili sama niepewna, w jaki sposób się zachować i co zrobić. Wszystko w niej aż rwało się, by pobiec za Marissą i jakkolwiek ją zatrzymać, ale nie była w stanie.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na ból wpijających się w skórę paznokci. Z wolna uniosła głowę, spoglądając wprost na płonącą szklarnię, ale z równym powodzeniem mogła wpatrywać się w pustkę – i tak nie widziała niczego.
Kolejny raz mogła co najwyżej stać i czekać. I to ją przerażało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa