Claire
Spędzanie czasu z Kristin
było proste. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się tak
swobodnie, na dodatek skupiając uwagę na czymś, czego w normalnym wypadku
zdecydowanie nie utożsamiłaby z pojęciem dobrej zabawy. Zakupy zazwyczaj kojarzyły
jej się ze zbędną stratą czasu, zwłaszcza gdy wyobrażała sobie kilka godzin
krążenia bez celu, ale kiedy przyszło co do czego, doświadczenie okazało się
przyjemne. Co nie zmieniało faktu, że i tak największą satysfakcję
poczuła, kiedy na niemalże godzinę zaszyła się między półkami z książkami
księgarni, udając, że nie dostrzega wymownych spojrzeń Kristin.
Możliwe, że
jednak lubiła zakupy. Nie na tyle, by wzdychać do kolorowych sukienek,
bluzeczek i spodniczek, ale wystarczająco, by oglądanie ich sprawiało jej
choć odrobinę przyjemności. Z drugiej strony, naprawdę chciała się rozluźnić,
zwłaszcza że ciotka zachowywała się tak, jakby naprawdę jej na tym zależało. W szczególności
po rozmowie, którą odbyły, zachowanie właściwej atmosfery wydało się Claire kluczowe.
Nie musiały
więcej rozmawiać i to okazało się dobre samo w sobie. Co więcej,
dzięki temu była w stanie nie myśleć o dziwnym niepokoju, który
towarzyszył jej przez cały ten czas. Złe przeczucia zeszły gdzieś na dalszy
plan, co prawda wciąż obecne, ale jednak znośne. W którymś momencie Claire
nabrała nadziei, że wszystko było zaledwie wytworem jej wyobraźni – zbędnym napięciem
jak to, które towarzyszyło jej, gdy w grę wchodziły zazwyczaj obce jej
rozrywki. Przed jakąkolwiek wspólną imprezą czy nawet wizytą na lodowisku też
wychodziła z siebie, spodziewając się najgorszego, a jednak kiedy
przyszło co do czego, poczuła się dobrze.
Szukając
rzeczy dla Star, uprzytomniła sobie, o jak wielu rzeczach nie pomyślała.
Wciąż oswajała się z psem i dopiero zaczynało do niej docierać, że
zatrzymanie go przy sobie mogło wymagać czegoś więcej, niż tylko regularne
poświęcanie uwagi i karmienie. W zasadzie zaczynała dochodzić do
wniosku, że to Star bardziej opiekowała się nią niż odwrotnie. Pocieszała ją,
tuliła się i po prostu była, podczas gdy Claire nawet nie miała pewności,
co powinna z nią zrobić, gdyby jednak miała wrócić do Miasta Nocy. Jak na razie
tata okazał się zadziwiająco wyrozumiały, wręcz przymuszając ją do tego, by
zabrała zwierzę ze sobą, ale z drugiej strony… to wydało się dziewczynie dość
oczywiste. Rufusowi zależało na tym, by wyjechała, zresztą Claire nie mogła
pozbyć się wrażenia, że tylko prawdziwy potwór odebrałby jej ostatnie, co miała
po Secie.
– Niech to
szlag.
Głos
Kristin wyrwał ją z zamyślenia. Poderwała głowę, przerywając próby jakiegoś
sensownego pochwycenia siatek z zakupami, które niosła, by móc spojrzeć na
ciotkę. Obawy wróciły i to ze zdwojoną siłą, ale choć spodziewała się najgorszego,
wymuszony uśmiech, który posłała jej wampirzyca, trochę ją uspokoił.
– Telefon
mi padł – wyjaśniła usłużnie, wrzucając komórkę do jednej z torebek. – Bez
tego jak bez ręki, ale trudno. Potrzebujesz czegoś jeszcze? Zawsze możemy iść
coś zjeść – dodała, dla podkreślenia swoich słów uśmiechając się w nieco niepokojący,
drapieżny sposób.
– Kristin…
– Przecież żartuję.
– Wampirzyca wywróciła oczami. – Co najwyżej mam na myśli pizzę. W domu
krwi mi nie brakuje.
Claire
rozejrzała się z obawą, woląc upewnić, że nikt nie próbował im się
przysłuchiwać. Swobodne rozważanie polowania – w żartach bądź nie – kiedy
dookoła kręcili się ludzie, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Co prawda
nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek zwracał na nich uwagę, ale wolała być ostrożna.
Po tym, co spotkało mamę, dostrzegała dość powodów, by czuć się nieswojo nawet w centrum
handlowym.
A potem do
głosu ponownie doszedł niepokój i to tak silny, że Claire zatrzymała się gwałtownie,
przez moment czując tak, jakby zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą.
Zamarła w bezruchu, oddychając szybko i płytko, i z wrażenia
omal nie upuszczając zakupów. Jakby z oddali usłyszała zaniepokojony głos
Kristin, a chwilę później ciotka chwyciła ją za ramiona, przymuszając do spojrzenia
na siebie, ale to też działo się jakby poza nią – odległe i pozbawione
większego znaczenia.
Nieprzyjemne
mrowienie rozeszło się wzdłuż jej ręki, kumulując przede wszystkim w prawej
dłoni. Claire zacisnęła ją w pięść, aż nazbyt świadoma, co to oznaczało.
– S-samochód
– poprosiła słabym głosem, spoglądając na Kristin w panice. – Wracajmy do samochodu.
Nawet jeśli
ta miała jakiekolwiek uwagi, zachowała je dla siebie. Nie dała niczego po sobie
poznać, bez słowa ujmując swoją podopieczną pod ramię i ciągnąć w odpowiednim
kierunku. Claire natychmiast spróbowała wziąć się w garść, w duchu
raz po raz powtarzając sobie, że nie miała powodów do niepokoju – nie w takim
stopniu, jak mogłaby się tego spodziewać. Już tego doświadczyła, prawda?
Niejednokrotnie, przez pewien czas nawet robiąc wszystko, by zachować
niepokojące wiersze dla siebie.
Mimo
wszystko miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wraz z Kristin
dotarły do podziemnego parkingu. Ciężko opadła na fotel pasażera, drżącymi
dłońmi szukając czegoś, co nadałoby się jako podstawka do pisania. W pośpiechu
chwyciła za dopiero co kupiony ozdobny notes, który wybrała sobie w księgarni,
nagle uprzytomniając sobie, że ten, który zwykle nosiła ze sobą, został w Seattle.
Otworzyła go na losowej stronie i – z trudem utrzymując w dłoni
ukryty w zawieszce bransoletki od Lucasa pisak – zaczęła w pośpiechu
kreślić kolejne słowa.
– Claire? –
zmartwiła się Kristin.
Stała tuż
obok, niespokojnie ją obserwując. Nie wyglądała na zaskoczoną, ale zmartwioną
jak najbardziej, tym bardziej że Claire mało kiedy pozwalała sobie pisać przy
innych. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że w takich chwilach wyglądała co
najmniej niepokojąco. Sam fakt tego, że nie miała pojęcia, jakie słowa tym
razem wyszły spod jej ręki, choć przecież napisała je osobiście, mówił sam za
siebie.
Jedynie
potrząsnęła głową. Z westchnieniem odrzuciła pisak, po czym lekko
odchyliła głowę, wymownie spoglądając w sufit i próbując się
uspokoić. Nieprzyjemne mrowienie zniknęło, pozostawiając po sobie co najwyżej
silny niepokój. Claire po prostu siedziała w bezruchu, świadoma wyłącznie
tłukącego się w piersi serca i przyśpieszonego oddech.
Nie od razu
zdecydowała się spojrzeć na spoczywający na jej kolanach notes. Na dotychczas
niezapisanej stronie pojawiły się pośpiesznie zakreślone fioletowym tuszem
linijki – dokładnie trzy, zresztą jak zawsze, gdy w grę wchodziło prorocze
haiku.
Nieważne
gdzie uciekniesz
Przeszłość
i tak
Będzie
tuż za tobą
Claire ze
świstem wypuściła powietrze. Co to niby miało znaczyć? Wpatrywała się w wiersz
tak długo, aż obraz rozmazał jej się przed oczami, przymuszając do tego, by
jednak zaczęła mrugać. Nawet gdy zamknęła oczy, fioletowe litery wciąż wydawały
się znajdować tuż przed nią – jakby wypalone w jej umyśle, przez co nie była
w stanie ot tak wyrzucić ich z pamięci.
– Wszystko w porządku?
Mogę zobaczyć? – rzuciła nerwowo Kristin. – Cholera, straszysz mnie.
Nie
odpowiedziała. Bez słowa podała wampirzycy notes, choć dobrze wiedziała, że ta
nie miała szans pomóc jej ostrzeżenia zrozumieć. Przynajmniej zakładała, że to
była przestroga; zwłaszcza w ostatnim czasie tworzyła głównie takie. Wciąż
czuła silny niepokój, który bynajmniej nie ustąpił po tym, jak w końcu
pozwoliła na to, by skumulował się pod postacią proroctwa. Wręcz przeciwnie –
strach nagle przybrał na sile, choć Claire za żadne skarby nie potrafiła
wskazać jego przyczyny.
Usłyszała
sfrustrowany jęk wyraźnie poirytowanej Kristin. Ciotka wciąż stała tuż obok
niej, z rozdrażnieniem spoglądając na dopiero co powstały wiersz.
– I niby
co to znaczy? – zniecierpliwiła się. Claire przez moment miała ochotę się
uśmiechnąć, zwłaszcza że reakcja wampirzycy skojarzyła jej się z tą,
której jak nic mogłaby się spodziewać po ojcu. – To nie ma sensu i… Hej, ale
dobrze się czujesz? Wracamy do domu?
– Gdybyś
była taka dobra…
Na nic
więcej nie było jej stać. Kristin to wystarczyło, o czym przekonała się,
gdy wampirzyca bez słowa zajęła miejsce za kierownicą, odpalając silnik. Nieco
zbyt gwałtownie wymanewrowała samochodów, chyba jedynie cudem nie rozbijając
się przy próbie wyjechania z podziemnego parkingu.
Cisza
wydawała się przeciągać, ale Claire była za nią wdzięczna. Wpatrywała się w zeszyt,
ale w gruncie rzeczy nie widziała niczego, nie będąc w stanie się
skupić. Ostatecznie ukryła twarz w dłoniach, próbując się uspokoić. Do
głosu ja na zawołanie doszedł ból głowy, ale właściwie nie zwróciła na to
uwagi. W tamtej chwili pozwalała przede wszystkim na to, by myśli
swobodnie przepływały przez jej umysł, nie pozostawiając po sobie chociażby śladu.
Kristin nie
rozumiała, więc o sama miała powiedzieć? Słodka bogini, napisała to, a jednak…
W tamtej chwili zapragnęła znaleźć się w domu, chwilę odpocząć, a najlepiej
od razu popędzić do Lucasa. Jeśli nie z nim, z kim miała rozmawiać o wierszach?
Co prawda czuła, że również nie on był prawowitym adresatem ostrzeżenia, ale to
nie było ważne. Przy nim przynajmniej zdołałaby się uspokoić i pomyśleć,
zwłaszcza że wampir aż za dobrze rozumiał poezję. Nawet jeśli nie byłby w stanie
doszukać się przekazu, który zawarła w linijkach, które tym razem wyszły
spod jej ręki, może przynajmniej poczułaby się spokojniejsza.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że tak naprawdę wiedziała, komu pragnęła pokazać haiku. Była
tylko jedna osoba, a jednak…
Claudia.
Dlaczego w tamtej chwili pomyślała akurat o niej…?
– Na pewno
wszystko w porządku? – zapytała spiętym tonem Kristin. Claire wzdrygnęła
się, kiedy przyjemnie chłodne palce ciotki musnęły jej policzek. – Tak nagle
pobladłaś…
– Głowa mi
pęka – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale to nic nowego. Te słowa… na razie
niczego nie znaczą, prawda?
– Dla mnie
na pewno. Zresztą skoro tak twierdzisz… – Kristin rzucił jej bliżej
nieokreślone spojrzenie. – Najwyżej poproszę Theo, żeby coś dla ciebie znalazł.
Nie wiem czy przeciwbólowe sprawią, że doznasz jakiegoś olśnienia, ale… A swoją
drogą, nie zamierzasz mi tu zwymiotować, co?
Claire nie
była w stanie stwierdzić czy wampirzyca mówiła poważnie. W zasadzie
zdążyła przywyknąć, że Kristin zaczynała mówić od rzeczy, kiedy była
zdenerwowana. Chociaż nie sądziła, że to możliwe, coś w głosie ciotki
wydało jej się kojące, choć na moment pozwalając zapomnieć o niepokoju i pulsowaniu
w skroniach. Bez słowa skuliła się na siedzeniu, zamykając oczy i próbując
rozluźnić na tyle, na ile było to możliwe.
– Postaram
się powstrzymać – mruknęła sennie.
Nie czuła
mdłości. Był za to silny niepokój, który coraz to bardziej doprowadzał ją do
szału, drażniąc nawet bardziej niż pulsowanie w skroniach. Nie rozumiała,
choć przecież powinna. Już raz zawiodła, w porę nie orientując się, że
Seth…
Mocniej zacisnęła
powieki. Czego nie dostrzegała tym razem?
Musiała w którymś
momencie przysnąć, a przynajmniej takie miała wrażenie. Kołysanie auta i pracujący
silnik zrobiły swoje, kojąc jej nerwy na tyle, by zdołała się rozluźnić. Nie
próbowała walczyć o zachowanie przytomności, w zamian z ulgą
korzystając z możliwości, by zapaś się w pustkę. W ten sposób co
prawda nie rozwiązała najważniejszego problemu, ale zdążyła dojść do siebie na
tyle, by już nie czuć się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na
kawałki. Co prawda w głowie wciąż miała mętlik, ale ten stał się wystarczająco
znośny, by zdołała go zignorować.
– Claire…
Zamrugała,
skutecznie przywołana do porządku przez nerwowy szept Kristin. Początkowo nie zareagowała
na swoje imię, nie śpiesząc się ze spojrzeniem na ciotkę, ale coś w sposobie,
w jaki wampirzyca wymówiła je
ponownie, dało dziewczynie do myślenia. Brzmiała na spiętą, a to…
– Co…? – wyrwało
jej się.
Wyprostowała
się, wciąż mrugając i niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Wciąż
znajdowały się w jadącym samochodem, choć krajobraz za oknem zdążył się
zmienić. Rozpoznała leśną drogę, prowadzącą bezpośrednio do posiadłości
Rosalee. Instynktownie spojrzała w kierunku, gdzie – jak podejrzewała –
znajdował się dom, choć nie była w stanie go zauważyć. Przynajmniej na
razie drzewa rosły zbyt gęsto, a one wciąż znajdowały się zbyt daleko od
celu.
Mogła za to
dostrzec coś innego i to wystarczyło, by wytrącić ją z równowagi.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, momentalnie pojmując, co takiego
zaniepokoiło Kristin.
Dym. Gęsty,
kłębiący się ku górze i…
– Trzymaj
się.
Kristin nie
dodała niczego więcej. Auto gwałtownie szarpnęło, momentalnie przyśpieszając i to
do tego stopnia, że Claire poczuła się co najmniej nieswojo. Nerwowo zacisnęła dłonie
na brzegach fotela, niepewna czego obawiała się bardziej – tego, co miały zostać
na miejscu, czy może ewentualnego zderzenia z drzewem. Pozostawało jej
modlić się o to, by wcześniejsze uwagi Kristin na temat prowadzenia auta,
były co najwyżej żartem. Słodka bogini, w tamtej chwili nie chciała wierzyć
w naprawdę wiele kwestii.
Niepokój
wrócił i to ze zdwojoną siłą, w końcu wydając się mieć jakiegoś
logiczne podstawy. Nie potrafiła znaleźć żadnego powiązania tego, co zauważyła,
z zapisanym pośpiesznie haiku, ale to nie było ważne. Podrygiwała nerwowo,
wciąż obserwując kłębiący się dym – ledwo widoczny w ciemnościach, ale
jednak obecny. Jakby tego było mało, w miarę jak zaczęły zbliżać się do
posiadłości, nabrała pewności, że działo się coś niedobrego. Łuna, którą nagle
dostrzegła, była aż nazbyt wymowną podpowiedzią, tym bardziej że ten konkretny
jasny blask Claire byłaby w stanie rozpoznać dosłownie wszędzie.
Ogień. Coś
się paliło.
Była gotowa
przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim zajechały pod dom. Brama była otwarta,
co mimo wszystko przyjęła z ulgą, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że
Kristin wyglądała na wystarczająco zdesperowaną, by w razie potrzeby zniszczyć
ją samochodem. Auto zaparkowało z piskiem opon, a wampirzyca wypadła na
zewnątrz na krótko przed tym, jak samochód w ogóle zdążył się zatrzymać.
Claire została sama, drżąca i oszołomiona, trzeźwiejąc dopiero w chwili,
w której drzwi od strony kierowcy zamknęły się z hukiem.
Nie…
Poruszając
się trochę jak w transie, uporała się z drzwiczkami po swojej
stronie. Chłodne, nocne powietrze pomogło jej dojść do siebie, ale przyjemne
wrażenie minęło równie nagle, co się pojawiło. Wystarczyło kilka wdechów, by
wyraźnie poczuła swąd spalenizny. Widziała kłębiący się dym, stopniowo
rozprzestrzeniający się po niebie i tworzący nad domem coś w rodzaju
niepokojącej, złowróżbnej mgły. Ciemność rozpraszał blask płomieni – nie aż tak
intensywny, jak Claire początkowo się wydawało, ale jednak wyraźny na tle
atramentowego nieba. W oszołomieniu uprzytomniła sobie, że pożar wydawał się
szaleć przede wszystkim na dachu, choć to w pierwszej chwili wydało jej
się bez sensu.
Starając
się o tym nie myśleć, popędziła za Kristin. Łatwo przyszło jej wychwycenie
śladu ciotki, choć ten mieszał się z dymem i topami innych
mieszkańców. Z niepisaną wręcz ulgą przyjęła fakt, że wszyscy zgromadzili
się w ogrodzie – pokaźna grupka tych, którzy zamieszkiwali rezydencję, z Rosalee
na czele. To wampirzycę zauważyła jako pierwszą, zwłaszcza że ta prawie
natychmiast zwróciła na nią swoje rubinowe tęczówki. Odetchnęła, ale nie
rozluźniła się, wyraźnie czymś zaniepokojona.
Claire
potrzebowała dłuższej chwili, by pojąć, że kobieta trzymała w dłoniach
broń – i to tak pewnie, że z łatwością dało się wyobrazić sobie, że w każdej
chwili mogłaby ją unieść i wystrzelić. To wystarczyło, by uświadomić
dziewczynie, że pod nieobecność jej i Kristin wydarzyło się coś
niedobrego. Gdyby chodziło tylko o pożar, Rosalee nie próbowałaby się zbroić.
– Claire!
Cudze ciało
omal nie ścięło jej z nóg. Marissa pojawiła się znikąd, bezceremonialnie
rzucając dziewczynie na szyję. Claire instynktownie objęła przyjaciółkę, jedynie
cudem nie tracąc równowagi. Chłód marmurowego ciała wampirzycy na moment ją
oszołomił, ale to nie różnica temperatur okazała się największym problemem. O wiele
bardziej niepokojące okazało się to, że Issie drżała, co w przypadku kogoś
nieśmiertelnego zdecydowanie nie wiązało się z tym, że mogłaby mieć
problem z panującym na zewnątrz chłodem.
– Co się stało?
– zapytała natychmiast, choć przez uścisk przyjaciółki ledwo mogła złapać
oddech. Chwyciła Marissę za ramiona, próbując przymusić do tego, by ta choć
trochę się odsunęła. – Issie…
– Wilkołak!
– Wampirzyca spojrzała na nią spanikowanymi, nienaturalnie dużymi oczyma. –
Tyle wiem! Ktoś jest w domu, a teraz jeszcze zaczęło się palić i…
Matt i Lucas dalej tam sobą – dodała, a Claire przez moment poczuła
się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
– Co?!
Jej głos
zabrzmiał dziwnie, o wiele bardziej piskliwy i drżący niż do tej
pory. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociażby
słowa – i to zwłaszcza takiego, które zabrzmiałoby sensownie.
– Ten debil
zostawił mnie i zniknął, gdy tylko coś zaczęło się dziać. Lucas twierdził,
że sobie poradzą, tyle że wtedy się nie paliło! – jęknęła Issie, w pośpiechu
wyrzucając z siebie kolejne słowa. Jej oczy wydawały się lśnić, zwłaszcza
gdy spojrzała wprost na szalejące na dachu płomienie. – To nie ma sensu.
Dlaczego tam, skoro…
–
Szklarnia.
To jedno słowo
wystarczyło, żeby zamknąć Marissie usta. Jej oczy rozszerzyły się jeszcze
bardziej, gdy dotarło do niej, że przyjaciółka miała rację. Claire samą siebie
zaskoczyła tym, że w szoku była w stanie cokolwiek wywnioskować. Z drugiej
strony, to wydawało się oczywiste, nawet jeśli nie tłumaczyło najważniejszego.
Po rozmowie, którą odbyła z Lucasem, nie trudno było jej sobie wyobrazić,
że zawędrowali właśnie tam.
Coś
ścisnęło ją w gardle ze zdenerwowania. Szklarnia płonęła, a ogień
prędzej czy później miał przenieść się dalej. Skoro pożar rozpętał się właśnie
tam, mógł być przypadkowy, ale to dalej niczego nie tłumaczyło. Na pewno nie
obecności wilkołaka, który z jakiegoś powodu pojawił się właśnie tam.
Z kolei ogień
był zabójczy i to nawet dla wampirów. Skoro ktoś znalazł powód i sposób
na to, by go rozpalić…
– A ty
dokąd?!
Nie miała
pewności, kto wykrzyczał te słowa. Liczyło się, że dosłownie ułamek przed tym
jak padły, Marissa bezceremonialnie wyrwała się z jej uścisku, biegiem rzucając
się w kierunku domu. Claire na moment pociemniało przed oczami, a sylwetka
przyjaciółki zamieniła się w zamazaną smugę kolorów, która chwilę później
zniknęła z zasięgu jej wzroku.
– Issie! –
zaoponowała, ale ta, do której mogłaby się zwracać, już i tak nie była w stanie
jej usłyszeć.
Drgnęła,
przez chwilę mając ochotę za Marissą pobiec, ale nie zdołała ruszyć się z miejsca.
Koniec końców i tak nie miała po temu okazji, bardziej wyczuwając niż
zauważając, że tuż za nią zmaterializowała się czyjaś postać.
– Nowo narodzone
wampiry i ich porywczość – wyrwało się Kristin. Bez słowa objęła Claire,
przygarniając ją do siebie. – Jak źle to wygląda?
– Obawiam
się, że bardzo – wyszeptała tak cicho, że gdyby nie wyostrzone zmysły, ciotka najpewniej
nie miałaby szansy jej usłyszeć.
Przełknęła z trudem,
coraz bardziej przerażona. Pomyślała o swoim wierszu i choć wciąż nie
dostrzegała logiki między tym, co napisała a wszystkim, co działo się na
jej oczach, nagle poczuła się jeszcze bardziej przerażona. Kolejny raz działo się
coś, czego nie była w stanie zrozumieć, choć zarazem czuła, że powinna.
Skoro przez cały ten czas czuła, że wydarzy się coś niedobrego, powinna była
się zorientować.
A jednak
tkwiła tutaj, wtulona w Kristin i całkowicie bezradna. W milczeniu
spojrzała na dom, w tamtej chwili sama niepewna, w jaki sposób się
zachować i co zrobić. Wszystko w niej aż rwało się, by pobiec za
Marissą i jakkolwiek ją zatrzymać, ale nie była w stanie.
Bezwiednie zacisnęła
dłonie w pięści, obojętna na ból wpijających się w skórę paznokci. Z wolna
uniosła głowę, spoglądając wprost na płonącą szklarnię, ale z równym
powodzeniem mogła wpatrywać się w pustkę – i tak nie widziała
niczego.
Kolejny raz
mogła co najwyżej stać i czekać. I to ją przerażało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz