
Lucas
Odnalezienie brata okazało się
dziecinnie proste. W zasadzie miał wrażenie, że byliby w stanie
odszukać siebie nawzajem nawet na końcu świata, gdyby zaszła taka potrzeba.
Matt nie
drgnął, kiedy brat zmaterializował się za jego plecami. Po prostu dalej lustrował
wzrokiem pozornie opustoszały korytarz, wpatrując potencjalnego zagrożenia.
– Co tam? –
rzucił jakby od niechcenia, ale Lucas znał go wystarczająco dobrze, by wyczuć
pobrzmiewające w tym pytaniu napięcie.
– Mógłbym
pytać o to samo. Issie najpewniej uważa, że obaj poszaleliśmy – dodał i tym
razem udało mu się wtrącić brata z równowagi.
– Widziałeś
Marissę?
Prawie
udało mu się uśmiechnąć. Gdyby sytuacja choć trochę sprzyjała żartom, nie
powstrzymywałby się. Och, zdecydowanie nie miałby takiego zamiaru, zwłaszcza po
tych wszystkich przytykach w odniesieniu do jego i Claire. Nie żeby
Matt ukrywał swoje zainteresowanie Issie, ale…
–
Zostawiłem ją z Theo – wyjaśnił ze spokojem. Nie musiał pytać, by
zorientować się, że brat się rozluźnił. – Rosalee zebrała wszystkich na tyłach
domu.
– I tyle
dobrego. – Matt raz jeszcze z uwagą powiódł wzrokiem po opustoszałym
korytarzu. – Wilkołak? Tutaj? – dodał, nie kryjąc zwątpienia.
– To nie
pierwszy raz, kiedy okazyjnie im odwala, prawda?
Tyle że
Lucas też miał wątpliwości. Coś mu nie pasowało i to już od momentu, w którym
zorientował się z czym mieli do czynienia. W Mieście Nocy nawet nie
byłby zaskoczony i przy pierwszej okazji dał znać Riddleyowi, jakoś nie
wątpić, że ten osobiście rozwiąże problem, ale tym razem było inaczej. I to
martwiło go w tym wszystkim najbardziej.
Mimo
wszystko dzieci księżyca pozostawały rzadkością. Odkąd sięgał pamięcią,
liczebność wilkołaków pozostawiała wiele do życzenia, przynajmniej z perspektywy
samych zainteresowanych. Miasto Nocy i Lille pozostawały największymi
skupiskami i choć prawdopodobnym wydawało się, że prędzej czy później
również w tym gatunku mógł pojawić się jakiś nomada, Lucas mimo wszystko w to
wątpił. Nawet większość czasu spędzając z daleka od Niebiańskiej
Rezydencji, był świadom sytuacji. W zasadzie gdyby nie to, że przejmował
się Claire, a Matt wziął sobie pod opiekę modą wampirzycę, obaj już dawno wróciliby,
by mieć oko na Beau i Dimitra.
Wilkołaki.
Wiedział, że działo się w związku z nimi sporo, nie tylko przez wzgląd
na nieszczęsną ceremonię sprzed kilku dni. Już wcześniej straż ucierpiała, nie
wspominając o tym, że z zamieszkujących twierdzę młodzików nie
pozostał nikt. Wszystko z kolei sprowadzało się do jednej istoty –
pierwotnego Charona. Lucas nie mógł pozbyć się wrażenia, że i tym razem
atak akurat na dom Rosalee nie był przypadkowy.
– Jest…
spokojnie.
Matthew
dosłownie wyjął mu te słowa z ust. Wymienili krótkie, wymowne spojrzenia, w gruncie
rzeczy nie potrzebując niczego więcej, by dojść do porozumienia. Coś było nie
tak, a panująca dookoła cisza jedynie jeszcze bardziej wszystko
komplikowało. Cholera, jeśli to był wilkołak, atak powinien wyglądać zupełnie
inaczej. Przynajmniej Lucas miał dość doświadczeń z tymi istotami, by
spodziewać się czegoś więcej niż wybitego okna i odrobiny hałasu. Zabawa w kotka
i myszkę nie pasowały do porywczej istoty, która traciła cierpliwość ot
tak. Nawet jedno dziecko księżyca potrafiło być problematyczne, w najgorszym
wypadku będąc w stanie dokonać w pojedynkę małej masakry, jeśli dać mu
po temu okazję.
Ten spokój nie
pasował i to martwiło Lucasa bardziej niż odkrycie, że po korytarzach
biega krwiożercza bestia. Obaj z Mattem milczeli, bez pośpiechu przechadzając
się korytarzami i nasłuchując. Próbował skupić się na charakterystycznym
zapachu wilka, ale choć wyraźnie czuł intruza, nie potrafił stwierdzić, gdzie
ten mógłby się znajdować.
– Może
powinniśmy wrócić – odezwał się ponownie Matt. Jako pierwszy zdecydował się
przerwać przeciągającą się ciszę. – Nie wiem, co się tutaj dzieje, ale na razie
krążymy bez celu.
– Sprawdziliśmy
zaledwie jedno piętro. – Lucas potrząsnął głową. – Idź na górę, a ja zajrzę
do szklarni. Spotkamy się przy schodach – zaproponował i nie czekając na
odpowiedź, przyśpieszył kroku.
– Szklarnię?
– prychnął w odpowiedzi Matt. – Serio? Ktoś wszedł do domu, by podprowadzić
te twoje ukochane kwiaty?
Jedynie
wywrócił oczami, nie zamierzając dać wytrącić się z równowagi. Brat mógł sobie z niego żartować, ale Lucas i tak wiedział swoje.
Szklarnia może i nie była pierwszym miejscem, w którym szukałby
intruza, ale też nie wyobrażał sobie, że miałby ją pominąć. Ogród na dachu
wydawał się idealnym miejscem nie tylko po to, by pomyśleć, ale też ewentualnie
się schować.
– Jeśli coś
spróbuje cię zeżreć, krzycz – rzucił na odchodne, siląc się na niemalże przesadnie
uprzejmy ton głosu. – Będę wiedział, że mam nie przychodzić.
Nawet jeśli
Matt miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Lucas mimo wszystko obejrzał
się przez ramię, by upewnić się, że brat zniknął, chcąc nie chcąc podporządkowując
się propozycji. Rozdzielanie się nigdy
nie skończyło się dobrze w żadnym filmie, pomyślał mimochodem, ale nie
dał sobie czasu na wątpliwości. To nie był horror, a poruszając się po dwóch
różnych poziomach jednocześnie znacznie miało przyśpieszyć poszukiwania. Co
prawda podejrzewał, że przy pierwszej okazji Rosalee miała ich obu zdzielić po
głowie za działanie na własną rękę, ale czy to było takie złe? Czuł się
odpowiedzialny. Przez lata spędzone w Niebiańskiej Rezydencji przywykł do
tego, by chronić – i to nie tylko króla czy kapłanki.
Nie
pozwolił sobie na zbędne myśli, skupiając się przede wszystkim na tym, co
podsuwały mu zmysły. To było proste, zwłaszcza że wiedział, że Claire
znajdowała się poza domem. Jak długo miał pewność, że była bezpieczna, nie
musiał przejmować się niczym więcej.
Tyle że to
również nie okazało się aż tak łatwe, jak mógłby tego oczekiwać. Milczenie
doprowadzało go do szału, jedynie podsycając napięcie, które towarzyszyło
wszystkim od chwili, w której pojęli, z kim mieli do czynienia. Lucas
nade wszystko pragnął odpowiedzi i zorientowania się na czym stali, a jednak…
Dźwięk
tłuczonego szkła na moment wytrącił go z równowagi. Wzdrygnął się i obejrzał
przez ramię akurat w momencie, w którym ozdobny kryształ, który
dotychczas stał na zalegającej w korytarzu komodzie, wylądował na
podłodze, rozbijając się na setki kawałków. Widok sam w sobie okazał się
zadziwiająco wręcz piękny, zwłaszcza dla kogoś, kto dzięki wyostrzonym zmysłom
mógł zauważyć każdy, nawet najmniej znaczący szczegół. Właśnie dzięki temu
Lucas zauważył wszystko – każde załamanie światła, kąt pod jakim padały odłamki
i… sprawcę całego zamieszania.
Mężczyzna
stał spokojnie, jakby od niechcenia opierając się o komodę, z której
strącił kryształ. Lucas nie miał pojęcia, jakim cudem umknęło mu pojawienie się
nieśmiertelnego, ale to nie było ważne. Liczyło się, że wilkołak znalazł się
dosłownie na wyciągnięcie ręki – spokojny, rozluźniony i z uśmiechem
na ustach. Wampir jakoś nie wątpił, że przybysz specjalnie ujawnił swoją
obecność. Zbyt dobrze wcześniej udawało mu się kryć, by inny scenariusz miał
sens.
– Czego chcesz?
– zapytał wprost Lucas, nie zamierzając dać wciągnąć się w dalsze gierki.
Miał złe przeczucia, choć te równie dobrze mogły wynikać z obecności
naturalnego wroga.
Nie
doczekał się odpowiedzi. W zamian uśmiech na ustach nieznajomego stał się
bardziej drapieżny i niepokojący. Ciemne oczy zabłysły, choć zarazem nie
zdradzały żadnych konkretnych emocji. On cały taki był – obojętny – choć Lucas
nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wyłącznie pozory.
W gruncie
rzeczy nie potrafił określić niczego. Jedno było pewne: nigdy wcześniej nie
było dane mu widzieć tego z synów księżyca. Jakoś nie wątpił, że miał
przed sobą wilkołaka, ale i tak wyczuł w nim coś, czego nie potrafił opisać,
a co podsycało towarzyszące mu przez cały ten czas wątpliwości. Na
pierwszy rzut oka mężczyzna nie wyglądał groźnie. Mógł mieć co najwyżej
trzydzieści lat, może więcej, choć w przypadku nieśmiertelnych wizualne
wrażenie mało kiedy szło w parze z faktycznym wiekiem. Co więcej, patrząc
w parę lśniących, ciemnych oczu, Lucas całym sobą poczuł, że miał do czynienia z kimś, kto chodziło
po świecie o wiele dłużej od niego.
Wydawało
się, że minęła cała wieczność, zanim wilkołak ruszył się z miejsca.
Wyprostował się, jakby od niechcenia przeciągając, nim zdecydował się zrobić
krok naprzód. Uważnie obserwował Lucasa, ale nic nie wskazywało na to, by
traktował go jak zagrożenie. To jedynie wampira rozdrażniło, ale przymusił się
do spokojnego stania w miejscu, raz po raz powtarzając sobie, że emocje – w tym
zwłaszcza urażona duma – nie były najlepszym doradcą.
– Szukam kogoś
– oznajmił bez ogródek mężczyzna. Lucas uniósł brwi, co najmniej zaskoczony
tym, że jednak doczekał się odpowiedzi na pytanie. – I śmiem twierdzić, że
znajdę tę osobę w tym domu.
– Dość mało
prawdopodobne – stwierdził, nim zdążył ugryźć się w język. – Ewakuowałeś
wszystkich, więc najpewniej jesteśmy sami. A ja cię nie znam.
Doczekał
się jedynie przypominającego szczeknięcie parsknięcia śmiechem. Wilkołak
przesunął się jeszcze bliżej – bez pośpiechu, z wyczuciem, prawie jak
drapieżca, który właśnie próbował osaczyć swoją ofiarę.
Niedoczekanie twoje.
Lucas cofnął
się, próbując przekonać samego siebie, że to wcale nie dlatego, że się bał.
Przez moment poczuł się tak, jakby jednak dał wciągnąć się w jakaś głupią
gierkę polegającą na tym, by wciąż trzymać się w tej samej odległości od
drugiej osoby. Kiedy przybysz robił krok naprzód, on po prostu się cofał – bez
pośpiechu, jakby od niechcenia, ale w tamtej chwili obaj doskonale
wiedzieli, że to zaledwie kwestia czasu. W którymś momencie miało wydarzyć
się coś, co ostatecznie sprowokowałoby wilkołaka do ataku, a wtedy… mogło
wydarzyć się dosłownie wszystko.
– Nie znasz
– zgodził się mężczyzna, w zamyśleniu kiwając głową. – I najpewniej
nie poznasz, chociaż wcześniej zawsze możemy urządzić sobie małą pogawędkę.
Zwykle daję sobie trochę więcej czasu na… hm, właściwe zmotywowanie rozmówcy do
udzielenia odpowiedzi – wyjaśnił usłużnie, znów się uśmiechając – ale teraz
niekoniecznie mam na to czas. Rozsądniej dla ciebie, jeśli mi tego zaoszczędzisz.
Dokądkolwiek
zmierzała ta rozmowa, nie podobało mu się to. Wszystko w nim rwało się do
ucieczki i to nie tylko dlatego, że miał przed sobą wroga. Gdyby chodziło o zwykłego
wilkołaka, Lucas jak nic pozwoliłby sobie na jakiś złośliwy komentarz, a potem
skończył tę farsę, prowokując przeciwnika do ataku. Ba! Najpewniej wcale nie
musiałby się wysilać, już od samego początku uganiając się po korytarzu za
szczeniakiem, który z jakiegoś powodu wpadł na głupi pomysł zaatakowania
domu, który zamieszkiwały wampiry. W teorii nie miał żadnego powodu, by
obawiać się przybysza bardziej niż każdego innego z jego pobratymców, a jednak…
A potem
zrozumiał, ale nawet świadomość tego, że najpewniej miał przed sobą
pierwotnego, go nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie – do Lucasa z całą mocą
dotarło, że mógł mieć problem. W żadnym wypadku nie chciałby wejść w drogę
Isobel, więc co dopiero miał powiedzieć o kimś, kto dla wilkołaków mógłby
być jej odpowiednikiem?
– Charon –
wyrwało mu się.
To
wystarczyło. Przez ułamek sekundy mężczyzna wydawał się zaskoczony, ale prawie
natychmiast na jego ustach znów pojawił się uśmiech. Coś w jego reakcji
jedynie utwierdziło Lucasa w przekonaniu, że trafił w sedno.
– Nie wiem
czy mi to schlebia, czy martwi. Znów zaczynam być rozpoznawalny. – Wilkołak
lekko przekrzywił głowę. – Szkoda tylko, że w kręgach pijawek.
Nie dodał
niczego więcej, to zresztą było zbędne. W następnej sekundzie wszystko
potoczyło się bardzo szybko, kiedy twarz nieśmiertelnego nieoczekiwanie
wykrzywił grymas. Uciekaj!, podsunął
Lucasowi instynkt i to wystarczyło, by zapragnął go posłuchać – przynajmniej
ten jeden raz, póki jeszcze miał okazję.
Czyli jednak sobie nie pogadamy…
Nie
wypowiedział tych słów na głos. W zasadzie wątpił, by Charon był nimi
zainteresowany, a tym bardziej zdołał którekolwiek z nich zrozumieć,
skoro nagle zdecydował się przemienić – przy akompaniamencie zbolałych jęków i trzasku
pękających, przestawiających się kości. Lucas już kiedyś miał okazję widzieć
przemieniające się wilkołaki, zwłaszcza że istniało wystarczająco wielu
szaleńców, którzy praktykowali transformację nawet wtedy, gdy faza księżyca
temu nie sprzyjała, ale nigdy wcześniej nie widział, by ktokolwiek dokonał tego
z taką wprawą. Zanim zdążył się zastanowić, stała już przed nim dysząca
ciężko, na wpół ludzka bestia – jedynie po części przypominająca człowieka,
porośnięta futrem i z błyszczącymi dziko ślepiami, które nie wyrażały
nawet cienia pozytywnych emocji.
Lucas nie
zamierzał czekać, by zaobserwować cokolwiek więcej. Bez słowa popędził w głąb
korytarza, odskakując zaledwie ułamek sekundy przed tym, jak wilkołak zdecydował
się na niego rzucić. Usłyszał huk, kiedy wielkie cielsko z impetem
uderzyło w ścianę korytarza, krusząc tynk i zrywając ozdobną tapetę.
Kolejny raz uskoczył i – wcześniej próbując wykorzystać zdolności, by choć
trochę zmylić przeciwnika – ruszył przed siebie, w ostatniej chwili
rezygnując z pomysłu poprowadzenia Charona z powrotem ku schodom. Gdyby
wpadli na Matta albo kogokolwiek innego, skutki mogłyby być opłakane.
Usłyszał
gniewne warknięcie, gdy wilkołak raz jeszcze z impetem uderzył w ścianę.
Zataczał się, co Lucas przyjął z dziką satysfakcją, zwłaszcza że było jego
zasługą. Obecność pierwotnego wytrąciła go z równowagi, ale nie na tyle,
by nie był w stanie skorzystać z daru. Ucieczka niekoniecznie szła w parze
z tworzeniem iluzji, ale wciąż był w stanie pozwolić sobie na to i owo
– choćby zakrzywienie rzeczywistości na tyle, by odnalezienie się w korytarzu
zaczęło być problematyczne. Robił wszystko, by jak najbardziej skomplikować
pozornie prostą drogę, w wyobraźni dodając kolejne zakręty i nieistniejące
przeszkody.
Zadziałało
zaledwie na chwilę.
Właściwie
sam nie był pewien, jakim cudem udało mu się wyczuć, że znów powinien
odskoczyć. Pierwotny okazał się szybszy niż początkowo założył Lucas, nie
wspominając o tym, że zadziwiająco łatwo przyszło mu zignorowanie iluzji. Zdecydowanie
nie był kimś, kogo ot tak dało się wyprowadzić w pole – i to niezależnie
od zdolności czy sztuczek. Mimowolnie pomyślał, że Charon zachowywał się jak ktoś,
kto musiał mieć jakiś związek z telepatią – być może w przeszłości,
choć czas odgrywał tu najmniejszą rolę. Liczyło się, że nieśmiertelny dobrze
wiedział, w jaki sposób uodpornić się na mieszanie w głowie, w tym
również na iluzję.
Świetnie.
Lucas zaklął
pod nosem, uprzytomniając sobie, że najpewniej tracił czas. Zrezygnował z daru,
w duchu modląc się o to, by to okazało się dobrą decyzją. W zasadzie
taktyczny odwrót zawsze był dobrym rozwiązaniem, zwłaszcza gdy przeciwnik
okazywał się zdecydowanie zbyt doświadczoną, niebezpieczną bestią. W takich
sytuacjach liczyła się każda sekunda i skupienie, i choć panowanie
nad iluzją zwykle nie wymagało od wampira szczególnych pokładów energii, tym
razem nie mógł pozwolić sobie na nawet najdrobniejsze rozproszenie. W zamian
skupił się na biegu, w duchu błogosławiąc fakt, że przynajmniej pod jednym
względem wciąż miał przewagę – znał ten dom i to aż nazbyt dobrze.
Nawet nie
trudził się zamykaniem za sobą drzwi, jakoś nie wątpiąc, że Charon zamieniłby
je w stos drzazg zanim zdążyłby się domknąć. Udało mu się dotrzeć do
schodów po drugiej stronie domu i choć początkowo planował uciekać na
parter, i tym razem się powstrzymał. Nie, sprowadzenie wilkołaka do
ogrodu, w którym zebrali się wszyscy mieszkańcy, zdecydowanie nie było
dobrym pomysłem. Może zaryzykowałby, gdyby mieli do czynienia ze zwykłym dzieckiem
księżyca, ale coś w Charonie niepokoiło go wystarczająco mocno, by chciał
trzymać nieśmiertelnego jak najdalej od potencjalnych ofiar.
Więc
pozostał mu dach. Przyśpieszył, błyskawicznie pokonując kolejne stopnie i kierując
się tam, gdzie od samego początku planował – wprost do szklarni, choć sam nie był
pewien, co chciał dzięki temu osiągnąć. Nie miał planu, ale wszystko wydawało
się lepsze od trwania w miejscu. Poniekąd chciał kupić sobie czas, w pędzie
gorączkowo zastanawiając nad tym, czy na górze znajdowało się cokolwiek, co
mogłoby pomóc mu w walce. Rosalee na pewno trzymała gdzieś na terenie
posiadłości broń, ale jakoś nie wyobrażał sobie, że ta miałaby jak gdyby nigdy
nic leżeć sobie na widoku, na dodatek między orchideą a nawozem. W najgorszym
wypadku pozostawało mu to, co robił do tej pory – ciągła ucieczka, choćby to
oznaczało wyskoczenie przez jedną z oszklonych ścian.
Dopiero w chwili,
w której pokonał strome, prowadzące do najwyżej położonego punktu stopnie,
dotarło do niego, że ucieczka do szklarni musiała wiązać się tylko z jednym.
Z równym powodzeniem mógłby wprowadzić słonia do składziku porcelany –
zniszczenia byłby takie same. Zaczęło się od drzwi, które najwyraźniej okazały
się zbyt wąskie, by przeistoczony wilkołak zdołał się przez nie przecisnąć.
Ostatecznie wyłamał je razem z futryną, a Lucas prawie nimi oberwał, w ostatniej
chwili odskakując przed jednym z większych odłamków. Nie żeby kawałek
drewna był w stanie go skrzywdzić, ale nieśmiertelność i wytrzymałe
ciało jeszcze nie oznaczały, że zamierzał pozwolić na to, by ktokolwiek okładał
go czym popadnie.
Inaczej sprawy
się miały, jeśli chodziło o samego Charona. Spoglądając na przyczajoną pomiędzy
kwiatami, na wpół ludzką bestię, Lucas nie wątpił, że wilkołak byłby w stanie
go zabić. W gruncie rzeczy byli do tego stworzeni – począwszy od ponadprzeciętnej
siły, która wyróżniała ich od ludzi nawet wtedy, gdy nie było pełni, aż po
ostre pazury i komplet wyszczerzonych zębów.
Lucas
zatrzymał się, przystając w jednym z licznych przejść, którymi nie
tak dawno temu prowadził Claire. Charon również się zatrzymał, blokując cielskiem
wyjście i z uwagą lustrując pomieszczenie. Panował nad sobą lepiej
niż przemieniony w czasie pełni wilk, w pełni świadom tego, co
zamierzał robić. Co więcej, bawił się, z premedytacją zwlekając z ponowieniem
ataku. Zachowywał się jak kto, kto miał absolutną pewność, że ofiara i tak
nie miała szansy na to, by mu się wymknąć.
Wampir
przemieścił się, instynktownie przybierając pozycję obronną. Raz jeszcze
zmierzył wilkołaka wzrokiem, mimowolnie myśląc o tym, że sytuacja była co
najmniej niedorzeczna. Słodka bogini, znał tę szklarnię bardzo dobrze. Była niczym
raj na ziemi; idealne miejsce na ucieczkę albo zwierzanie się komuś innemu, ale
zdecydowanie nie walkę. Widok przeistoczonego wilkołaka, tkwiącego pośród
odłamków drewna i otoczonego kolorowymi kwiatami, był tak groteskowy, że
nawet iluzjonista nie byłby w stanie tego wymyślić.
– No chodź,
chodź… – wymamrotał, uważnie obserwując przeciwnika. Odciągnął go wystarczająco
daleko od innych, by przestać obawiać się przynajmniej o niechciane obawy.
Sęk w tym, że to nie rozwiązywało najważniejszego problemu. – Bieganina
zaczyna być nudna.
Jakimś
cudem Charonowi nawet w takiej formie udało się uśmiechnąć. To
wystarczyło, by Lucas momentalnie pożałował prowokowania go. Widział, że nieśmiertelny
przesunął się, nie zamierzając zwlekać ze spełnieniem prośby. Wampirowi
pozostało tylko śledzić jego ruchy, by w porę zareagować, choć z jakiegoś
powodu wątpił w to, żeby walka na dłuższą metę miała sens. Jasne, nie
zamierzał dać zabić się ot tak, ale wciąż miał do czynienia z pierwotnym –
i to wystarczająco doświadczonym, skoro udało mu się przetrwać całe wieki.
Na co tam wszyscy narzekali? Że gość nie do
końca wie, że powinien zdechnąć od magazynka srebrnych kul?, pomyślał w przypływie
paniki, przez chwilę mając ochotę histerycznie się roześmiać. Cóż, jeśli to był
Charon, to i tak wszyscy mieli problem. I to najdelikatniej rzecz
ujmując.
Sęk w tym,
że to niczego nie zmieniało – w tym tego, że zamierzał z wilkołakiem
walczyć. Zorientował się, w którym momencie nieśmiertelny podjął decyzję, w następnej
sekundzie w końcu decydując się na atak. Natychmiast uskoczył, po czym –
próbując znaleźć dość miejsca, by swobodnie lawirować między otaczającymi ich
roślinami – spróbował samemu zaatakować. Charon odskoczył, ale Lucasowi udało
się pchnąć go na tyle mocno, by z impetem wylądował po przeciwległej
stronie pomieszczenia.
W chwili, w której
nieśmiertelny poderwał się na równe nogi, a jego oczy zabłysły dziko, stało
się jasne, że to jeszcze nie koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz