27 marca 2019

Dwieście pięćdziesiąt osiem

Lucas
Odnalezienie brata okazało się dziecinnie proste. W zasadzie miał wrażenie, że byliby w stanie odszukać siebie nawzajem nawet na końcu świata, gdyby zaszła taka potrzeba.
Matt nie drgnął, kiedy brat zmaterializował się za jego plecami. Po prostu dalej lustrował wzrokiem pozornie opustoszały korytarz, wpatrując potencjalnego zagrożenia.
– Co tam? – rzucił jakby od niechcenia, ale Lucas znał go wystarczająco dobrze, by wyczuć pobrzmiewające w tym pytaniu napięcie.
– Mógłbym pytać o to samo. Issie najpewniej uważa, że obaj poszaleliśmy – dodał i tym razem udało mu się wtrącić brata z równowagi.
– Widziałeś Marissę?
Prawie udało mu się uśmiechnąć. Gdyby sytuacja choć trochę sprzyjała żartom, nie powstrzymywałby się. Och, zdecydowanie nie miałby takiego zamiaru, zwłaszcza po tych wszystkich przytykach w odniesieniu do jego i Claire. Nie żeby Matt ukrywał swoje zainteresowanie Issie, ale…
– Zostawiłem ją z Theo – wyjaśnił ze spokojem. Nie musiał pytać, by zorientować się, że brat się rozluźnił. – Rosalee zebrała wszystkich na tyłach domu.
– I tyle dobrego. – Matt raz jeszcze z uwagą powiódł wzrokiem po opustoszałym korytarzu. – Wilkołak? Tutaj? – dodał, nie kryjąc zwątpienia.
– To nie pierwszy raz, kiedy okazyjnie im odwala, prawda?
Tyle że Lucas też miał wątpliwości. Coś mu nie pasowało i to już od momentu, w którym zorientował się z czym mieli do czynienia. W Mieście Nocy nawet nie byłby zaskoczony i przy pierwszej okazji dał znać Riddleyowi, jakoś nie wątpić, że ten osobiście rozwiąże problem, ale tym razem było inaczej. I to martwiło go w tym wszystkim najbardziej.
Mimo wszystko dzieci księżyca pozostawały rzadkością. Odkąd sięgał pamięcią, liczebność wilkołaków pozostawiała wiele do życzenia, przynajmniej z perspektywy samych zainteresowanych. Miasto Nocy i Lille pozostawały największymi skupiskami i choć prawdopodobnym wydawało się, że prędzej czy później również w tym gatunku mógł pojawić się jakiś nomada, Lucas mimo wszystko w to wątpił. Nawet większość czasu spędzając z daleka od Niebiańskiej Rezydencji, był świadom sytuacji. W zasadzie gdyby nie to, że przejmował się Claire, a Matt wziął sobie pod opiekę modą wampirzycę, obaj już dawno wróciliby, by mieć oko na Beau i Dimitra.
Wilkołaki. Wiedział, że działo się w związku z nimi sporo, nie tylko przez wzgląd na nieszczęsną ceremonię sprzed kilku dni. Już wcześniej straż ucierpiała, nie wspominając o tym, że z zamieszkujących twierdzę młodzików nie pozostał nikt. Wszystko z kolei sprowadzało się do jednej istoty – pierwotnego Charona. Lucas nie mógł pozbyć się wrażenia, że i tym razem atak akurat na dom Rosalee nie był przypadkowy.
– Jest… spokojnie.
Matthew dosłownie wyjął mu te słowa z ust. Wymienili krótkie, wymowne spojrzenia, w gruncie rzeczy nie potrzebując niczego więcej, by dojść do porozumienia. Coś było nie tak, a panująca dookoła cisza jedynie jeszcze bardziej wszystko komplikowało. Cholera, jeśli to był wilkołak, atak powinien wyglądać zupełnie inaczej. Przynajmniej Lucas miał dość doświadczeń z tymi istotami, by spodziewać się czegoś więcej niż wybitego okna i odrobiny hałasu. Zabawa w kotka i myszkę nie pasowały do porywczej istoty, która traciła cierpliwość ot tak. Nawet jedno dziecko księżyca potrafiło być problematyczne, w najgorszym wypadku będąc w stanie dokonać w pojedynkę małej masakry, jeśli dać mu po temu okazję.
Ten spokój nie pasował i to martwiło Lucasa bardziej niż odkrycie, że po korytarzach biega krwiożercza bestia. Obaj z Mattem milczeli, bez pośpiechu przechadzając się korytarzami i nasłuchując. Próbował skupić się na charakterystycznym zapachu wilka, ale choć wyraźnie czuł intruza, nie potrafił stwierdzić, gdzie ten mógłby się znajdować.
– Może powinniśmy wrócić – odezwał się ponownie Matt. Jako pierwszy zdecydował się przerwać przeciągającą się ciszę. – Nie wiem, co się tutaj dzieje, ale na razie krążymy bez celu.
– Sprawdziliśmy zaledwie jedno piętro. – Lucas potrząsnął głową. – Idź na górę, a ja zajrzę do szklarni. Spotkamy się przy schodach – zaproponował i nie czekając na odpowiedź, przyśpieszył kroku.
– Szklarnię? – prychnął w odpowiedzi Matt. – Serio? Ktoś wszedł do domu, by podprowadzić te twoje ukochane kwiaty?
Jedynie wywrócił oczami, nie zamierzając dać wytrącić się z równowagi. Brat mógł sobie z niego żartować, ale Lucas i tak wiedział swoje. Szklarnia może i nie była pierwszym miejscem, w którym szukałby intruza, ale też nie wyobrażał sobie, że miałby ją pominąć. Ogród na dachu wydawał się idealnym miejscem nie tylko po to, by pomyśleć, ale też ewentualnie się schować.
– Jeśli coś spróbuje cię zeżreć, krzycz – rzucił na odchodne, siląc się na niemalże przesadnie uprzejmy ton głosu. – Będę wiedział, że mam nie przychodzić.
Nawet jeśli Matt miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Lucas mimo wszystko obejrzał się przez ramię, by upewnić się, że brat zniknął, chcąc nie chcąc podporządkowując się propozycji. Rozdzielanie się nigdy nie skończyło się dobrze w żadnym filmie, pomyślał mimochodem, ale nie dał sobie czasu na wątpliwości. To nie był horror, a poruszając się po dwóch różnych poziomach jednocześnie znacznie miało przyśpieszyć poszukiwania. Co prawda podejrzewał, że przy pierwszej okazji Rosalee miała ich obu zdzielić po głowie za działanie na własną rękę, ale czy to było takie złe? Czuł się odpowiedzialny. Przez lata spędzone w Niebiańskiej Rezydencji przywykł do tego, by chronić – i to nie tylko króla czy kapłanki.
Nie pozwolił sobie na zbędne myśli, skupiając się przede wszystkim na tym, co podsuwały mu zmysły. To było proste, zwłaszcza że wiedział, że Claire znajdowała się poza domem. Jak długo miał pewność, że była bezpieczna, nie musiał przejmować się niczym więcej.
Tyle że to również nie okazało się aż tak łatwe, jak mógłby tego oczekiwać. Milczenie doprowadzało go do szału, jedynie podsycając napięcie, które towarzyszyło wszystkim od chwili, w której pojęli, z kim mieli do czynienia. Lucas nade wszystko pragnął odpowiedzi i zorientowania się na czym stali, a jednak…
Dźwięk tłuczonego szkła na moment wytrącił go z równowagi. Wzdrygnął się i obejrzał przez ramię akurat w momencie, w którym ozdobny kryształ, który dotychczas stał na zalegającej w korytarzu komodzie, wylądował na podłodze, rozbijając się na setki kawałków. Widok sam w sobie okazał się zadziwiająco wręcz piękny, zwłaszcza dla kogoś, kto dzięki wyostrzonym zmysłom mógł zauważyć każdy, nawet najmniej znaczący szczegół. Właśnie dzięki temu Lucas zauważył wszystko – każde załamanie światła, kąt pod jakim padały odłamki i… sprawcę całego zamieszania.
Mężczyzna stał spokojnie, jakby od niechcenia opierając się o komodę, z której strącił kryształ. Lucas nie miał pojęcia, jakim cudem umknęło mu pojawienie się nieśmiertelnego, ale to nie było ważne. Liczyło się, że wilkołak znalazł się dosłownie na wyciągnięcie ręki – spokojny, rozluźniony i z uśmiechem na ustach. Wampir jakoś nie wątpił, że przybysz specjalnie ujawnił swoją obecność. Zbyt dobrze wcześniej udawało mu się kryć, by inny scenariusz miał sens.
– Czego chcesz? – zapytał wprost Lucas, nie zamierzając dać wciągnąć się w dalsze gierki. Miał złe przeczucia, choć te równie dobrze mogły wynikać z obecności naturalnego wroga.
Nie doczekał się odpowiedzi. W zamian uśmiech na ustach nieznajomego stał się bardziej drapieżny i niepokojący. Ciemne oczy zabłysły, choć zarazem nie zdradzały żadnych konkretnych emocji. On cały taki był – obojętny – choć Lucas nie mógł pozbyć się wrażenia, że to wyłącznie pozory.
W gruncie rzeczy nie potrafił określić niczego. Jedno było pewne: nigdy wcześniej nie było dane mu widzieć tego z synów księżyca. Jakoś nie wątpił, że miał przed sobą wilkołaka, ale i tak wyczuł w nim coś, czego nie potrafił opisać, a co podsycało towarzyszące mu przez cały ten czas wątpliwości. Na pierwszy rzut oka mężczyzna nie wyglądał groźnie. Mógł mieć co najwyżej trzydzieści lat, może więcej, choć w przypadku nieśmiertelnych wizualne wrażenie mało kiedy szło w parze z faktycznym wiekiem. Co więcej, patrząc w parę lśniących, ciemnych oczu, Lucas całym sobą poczuł, że  miał do czynienia z kimś, kto chodziło po świecie o wiele dłużej od niego.
Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim wilkołak ruszył się z miejsca. Wyprostował się, jakby od niechcenia przeciągając, nim zdecydował się zrobić krok naprzód. Uważnie obserwował Lucasa, ale nic nie wskazywało na to, by traktował go jak zagrożenie. To jedynie wampira rozdrażniło, ale przymusił się do spokojnego stania w miejscu, raz po raz powtarzając sobie, że emocje – w tym zwłaszcza urażona duma – nie były najlepszym doradcą.
– Szukam kogoś – oznajmił bez ogródek mężczyzna. Lucas uniósł brwi, co najmniej zaskoczony tym, że jednak doczekał się odpowiedzi na pytanie. – I śmiem twierdzić, że znajdę tę osobę w tym domu.
– Dość mało prawdopodobne – stwierdził, nim zdążył ugryźć się w język. – Ewakuowałeś wszystkich, więc najpewniej jesteśmy sami. A ja cię nie znam.
Doczekał się jedynie przypominającego szczeknięcie parsknięcia śmiechem. Wilkołak przesunął się jeszcze bliżej – bez pośpiechu, z wyczuciem, prawie jak drapieżca, który właśnie próbował osaczyć swoją ofiarę.
Niedoczekanie twoje.
Lucas cofnął się, próbując przekonać samego siebie, że to wcale nie dlatego, że się bał. Przez moment poczuł się tak, jakby jednak dał wciągnąć się w jakaś głupią gierkę polegającą na tym, by wciąż trzymać się w tej samej odległości od drugiej osoby. Kiedy przybysz robił krok naprzód, on po prostu się cofał – bez pośpiechu, jakby od niechcenia, ale w tamtej chwili obaj doskonale wiedzieli, że to zaledwie kwestia czasu. W którymś momencie miało wydarzyć się coś, co ostatecznie sprowokowałoby wilkołaka do ataku, a wtedy… mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
– Nie znasz – zgodził się mężczyzna, w zamyśleniu kiwając głową. – I najpewniej nie poznasz, chociaż wcześniej zawsze możemy urządzić sobie małą pogawędkę. Zwykle daję sobie trochę więcej czasu na… hm, właściwe zmotywowanie rozmówcy do udzielenia odpowiedzi – wyjaśnił usłużnie, znów się uśmiechając – ale teraz niekoniecznie mam na to czas. Rozsądniej dla ciebie, jeśli mi tego zaoszczędzisz.
Dokądkolwiek zmierzała ta rozmowa, nie podobało mu się to. Wszystko w nim rwało się do ucieczki i to nie tylko dlatego, że miał przed sobą wroga. Gdyby chodziło o zwykłego wilkołaka, Lucas jak nic pozwoliłby sobie na jakiś złośliwy komentarz, a potem skończył tę farsę, prowokując przeciwnika do ataku. Ba! Najpewniej wcale nie musiałby się wysilać, już od samego początku uganiając się po korytarzu za szczeniakiem, który z jakiegoś powodu wpadł na głupi pomysł zaatakowania domu, który zamieszkiwały wampiry. W teorii nie miał żadnego powodu, by obawiać się przybysza bardziej niż każdego innego z jego pobratymców, a jednak…
A potem zrozumiał, ale nawet świadomość tego, że najpewniej miał przed sobą pierwotnego, go nie uspokoiła. Wręcz przeciwnie – do Lucasa z całą mocą dotarło, że mógł mieć problem. W żadnym wypadku nie chciałby wejść w drogę Isobel, więc co dopiero miał powiedzieć o kimś, kto dla wilkołaków mógłby być jej odpowiednikiem?
– Charon – wyrwało mu się.
To wystarczyło. Przez ułamek sekundy mężczyzna wydawał się zaskoczony, ale prawie natychmiast na jego ustach znów pojawił się uśmiech. Coś w jego reakcji jedynie utwierdziło Lucasa w przekonaniu, że trafił w sedno.
– Nie wiem czy mi to schlebia, czy martwi. Znów zaczynam być rozpoznawalny. – Wilkołak lekko przekrzywił głowę. – Szkoda tylko, że w kręgach pijawek.
Nie dodał niczego więcej, to zresztą było zbędne. W następnej sekundzie wszystko potoczyło się bardzo szybko, kiedy twarz nieśmiertelnego nieoczekiwanie wykrzywił grymas. Uciekaj!, podsunął Lucasowi instynkt i to wystarczyło, by zapragnął go posłuchać – przynajmniej ten jeden raz, póki jeszcze miał okazję.
Czyli jednak sobie nie pogadamy…
Nie wypowiedział tych słów na głos. W zasadzie wątpił, by Charon był nimi zainteresowany, a tym bardziej zdołał którekolwiek z nich zrozumieć, skoro nagle zdecydował się przemienić – przy akompaniamencie zbolałych jęków i trzasku pękających, przestawiających się kości. Lucas już kiedyś miał okazję widzieć przemieniające się wilkołaki, zwłaszcza że istniało wystarczająco wielu szaleńców, którzy praktykowali transformację nawet wtedy, gdy faza księżyca temu nie sprzyjała, ale nigdy wcześniej nie widział, by ktokolwiek dokonał tego z taką wprawą. Zanim zdążył się zastanowić, stała już przed nim dysząca ciężko, na wpół ludzka bestia – jedynie po części przypominająca człowieka, porośnięta futrem i z błyszczącymi dziko ślepiami, które nie wyrażały nawet cienia pozytywnych emocji.
Lucas nie zamierzał czekać, by zaobserwować cokolwiek więcej. Bez słowa popędził w głąb korytarza, odskakując zaledwie ułamek sekundy przed tym, jak wilkołak zdecydował się na niego rzucić. Usłyszał huk, kiedy wielkie cielsko z impetem uderzyło w ścianę korytarza, krusząc tynk i zrywając ozdobną tapetę. Kolejny raz uskoczył i – wcześniej próbując wykorzystać zdolności, by choć trochę zmylić przeciwnika – ruszył przed siebie, w ostatniej chwili rezygnując z pomysłu poprowadzenia Charona z powrotem ku schodom. Gdyby wpadli na Matta albo kogokolwiek innego, skutki mogłyby być opłakane.
Usłyszał gniewne warknięcie, gdy wilkołak raz jeszcze z impetem uderzył w ścianę. Zataczał się, co Lucas przyjął z dziką satysfakcją, zwłaszcza że było jego zasługą. Obecność pierwotnego wytrąciła go z równowagi, ale nie na tyle, by nie był w stanie skorzystać z daru. Ucieczka niekoniecznie szła w parze z tworzeniem iluzji, ale wciąż był w stanie pozwolić sobie na to i owo – choćby zakrzywienie rzeczywistości na tyle, by odnalezienie się w korytarzu zaczęło być problematyczne. Robił wszystko, by jak najbardziej skomplikować pozornie prostą drogę, w wyobraźni dodając kolejne zakręty i nieistniejące przeszkody.
Zadziałało zaledwie na chwilę.
Właściwie sam nie był pewien, jakim cudem udało mu się wyczuć, że znów powinien odskoczyć. Pierwotny okazał się szybszy niż początkowo założył Lucas, nie wspominając o tym, że zadziwiająco łatwo przyszło mu zignorowanie iluzji. Zdecydowanie nie był kimś, kogo ot tak dało się wyprowadzić w pole – i to niezależnie od zdolności czy sztuczek. Mimowolnie pomyślał, że Charon zachowywał się jak ktoś, kto musiał mieć jakiś związek z telepatią – być może w przeszłości, choć czas odgrywał tu najmniejszą rolę. Liczyło się, że nieśmiertelny dobrze wiedział, w jaki sposób uodpornić się na mieszanie w głowie, w tym również na iluzję.
Świetnie.
Lucas zaklął pod nosem, uprzytomniając sobie, że najpewniej tracił czas. Zrezygnował z daru, w duchu modląc się o to, by to okazało się dobrą decyzją. W zasadzie taktyczny odwrót zawsze był dobrym rozwiązaniem, zwłaszcza gdy przeciwnik okazywał się zdecydowanie zbyt doświadczoną, niebezpieczną bestią. W takich sytuacjach liczyła się każda sekunda i skupienie, i choć panowanie nad iluzją zwykle nie wymagało od wampira szczególnych pokładów energii, tym razem nie mógł pozwolić sobie na nawet najdrobniejsze rozproszenie. W zamian skupił się na biegu, w duchu błogosławiąc fakt, że przynajmniej pod jednym względem wciąż miał przewagę – znał ten dom i to aż nazbyt dobrze.
Nawet nie trudził się zamykaniem za sobą drzwi, jakoś nie wątpiąc, że Charon zamieniłby je w stos drzazg zanim zdążyłby się domknąć. Udało mu się dotrzeć do schodów po drugiej stronie domu i choć początkowo planował uciekać na parter, i tym razem się powstrzymał. Nie, sprowadzenie wilkołaka do ogrodu, w którym zebrali się wszyscy mieszkańcy, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Może zaryzykowałby, gdyby mieli do czynienia ze zwykłym dzieckiem księżyca, ale coś w Charonie niepokoiło go wystarczająco mocno, by chciał trzymać nieśmiertelnego jak najdalej od potencjalnych ofiar.
Więc pozostał mu dach. Przyśpieszył, błyskawicznie pokonując kolejne stopnie i kierując się tam, gdzie od samego początku planował – wprost do szklarni, choć sam nie był pewien, co chciał dzięki temu osiągnąć. Nie miał planu, ale wszystko wydawało się lepsze od trwania w miejscu. Poniekąd chciał kupić sobie czas, w pędzie gorączkowo zastanawiając nad tym, czy na górze znajdowało się cokolwiek, co mogłoby pomóc mu w walce. Rosalee na pewno trzymała gdzieś na terenie posiadłości broń, ale jakoś nie wyobrażał sobie, że ta miałaby jak gdyby nigdy nic leżeć sobie na widoku, na dodatek między orchideą a nawozem. W najgorszym wypadku pozostawało mu to, co robił do tej pory – ciągła ucieczka, choćby to oznaczało wyskoczenie przez jedną z oszklonych ścian.
Dopiero w chwili, w której pokonał strome, prowadzące do najwyżej położonego punktu stopnie, dotarło do niego, że ucieczka do szklarni musiała wiązać się tylko z jednym. Z równym powodzeniem mógłby wprowadzić słonia do składziku porcelany – zniszczenia byłby takie same. Zaczęło się od drzwi, które najwyraźniej okazały się zbyt wąskie, by przeistoczony wilkołak zdołał się przez nie przecisnąć. Ostatecznie wyłamał je razem z futryną, a Lucas prawie nimi oberwał, w ostatniej chwili odskakując przed jednym z większych odłamków. Nie żeby kawałek drewna był w stanie go skrzywdzić, ale nieśmiertelność i wytrzymałe ciało jeszcze nie oznaczały, że zamierzał pozwolić na to, by ktokolwiek okładał go czym popadnie.
Inaczej sprawy się miały, jeśli chodziło o samego Charona. Spoglądając na przyczajoną pomiędzy kwiatami, na wpół ludzką bestię, Lucas nie wątpił, że wilkołak byłby w stanie go zabić. W gruncie rzeczy byli do tego stworzeni – począwszy od ponadprzeciętnej siły, która wyróżniała ich od ludzi nawet wtedy, gdy nie było pełni, aż po ostre pazury i komplet wyszczerzonych zębów.
Lucas zatrzymał się, przystając w jednym z licznych przejść, którymi nie tak dawno temu prowadził Claire. Charon również się zatrzymał, blokując cielskiem wyjście i z uwagą lustrując pomieszczenie. Panował nad sobą lepiej niż przemieniony w czasie pełni wilk, w pełni świadom tego, co zamierzał robić. Co więcej, bawił się, z premedytacją zwlekając z ponowieniem ataku. Zachowywał się jak kto, kto miał absolutną pewność, że ofiara i tak nie miała szansy na to, by mu się wymknąć.
Wampir przemieścił się, instynktownie przybierając pozycję obronną. Raz jeszcze zmierzył wilkołaka wzrokiem, mimowolnie myśląc o tym, że sytuacja była co najmniej niedorzeczna. Słodka bogini, znał tę szklarnię bardzo dobrze. Była niczym raj na ziemi; idealne miejsce na ucieczkę albo zwierzanie się komuś innemu, ale zdecydowanie nie walkę. Widok przeistoczonego wilkołaka, tkwiącego pośród odłamków drewna i otoczonego kolorowymi kwiatami, był tak groteskowy, że nawet iluzjonista nie byłby w stanie tego wymyślić.
– No chodź, chodź… – wymamrotał, uważnie obserwując przeciwnika. Odciągnął go wystarczająco daleko od innych, by przestać obawiać się przynajmniej o niechciane obawy. Sęk w tym, że to nie rozwiązywało najważniejszego problemu. – Bieganina zaczyna być nudna.
Jakimś cudem Charonowi nawet w takiej formie udało się uśmiechnąć. To wystarczyło, by Lucas momentalnie pożałował prowokowania go. Widział, że nieśmiertelny przesunął się, nie zamierzając zwlekać ze spełnieniem prośby. Wampirowi pozostało tylko śledzić jego ruchy, by w porę zareagować, choć z jakiegoś powodu wątpił w to, żeby walka na dłuższą metę miała sens. Jasne, nie zamierzał dać zabić się ot tak, ale wciąż miał do czynienia z pierwotnym – i to wystarczająco doświadczonym, skoro udało mu się przetrwać całe wieki.
Na co tam wszyscy narzekali? Że gość nie do końca wie, że powinien zdechnąć od magazynka srebrnych kul?, pomyślał w przypływie paniki, przez chwilę mając ochotę histerycznie się roześmiać. Cóż, jeśli to był Charon, to i tak wszyscy mieli problem. I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Sęk w tym, że to niczego nie zmieniało – w tym tego, że zamierzał z wilkołakiem walczyć. Zorientował się, w którym momencie nieśmiertelny podjął decyzję, w następnej sekundzie w końcu decydując się na atak. Natychmiast uskoczył, po czym – próbując znaleźć dość miejsca, by swobodnie lawirować między otaczającymi ich roślinami – spróbował samemu zaatakować. Charon odskoczył, ale Lucasowi udało się pchnąć go na tyle mocno, by z impetem wylądował po przeciwległej stronie pomieszczenia.
W chwili, w której nieśmiertelny poderwał się na równe nogi, a jego oczy zabłysły dziko, stało się jasne, że to jeszcze nie koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa