7 marca 2019

Dwieście czterdzieści sześć

Renesmee
– Łowcy? Kolejny raz, na dodatek w domu tej dziewczyny? – Tata zamilkł, już tylko potrząsając z niedowierzaniem głową. – To wygląda coraz gorzej. Nie wiem dlaczego w ogóle tam poszliście – stwierdził, wymownie rozglądając się po salonie.
Czułam, że już z przyzwyczajenia szukał wzrokiem mnie, choć w obecnym stanie byłam najbezpieczniejsza ze wszystkich. Jedynie westchnęłam, po czym przesunęłam się na tyle, by móc objąć go ramionami. Drgnął, ale wyraźnie się rozluźnił, nawet słowem nie komentując tego, że nadal nie mógł mnie zobaczyć.
– Nie mieliśmy zbyt wielkiego wyboru – zauważyła przytomnie Layla. – Cassie nie ma zbyt długo. Teraz przynajmniej wiemy na czym stoimy.
– W zasadzie wiemy dużo więcej – poprawił dziewczynę Jasper. – Chociaż nadal brakuje mi w tym szczegółów. Powiedzieli, że dziewczyna najpewniej zabiła matkę i kobietę z sąsiedztwa… To miałoby sens, przynajmniej moim zdaniem – podjął, ostrożnie dobierając słowa. – Czymkolwiek ona by nie była, to wciąż trochę jak młody wampir, prawda? Ale była też wzmianka o kościele w innej części miasta.
Brwi Edwarda powędrowały ku górze.
– Sądzisz, że to nie ona? – zapytał, a ja zesztywniałam. Z jednej strony miałoby to sens, ale z drugiej…
– Nie wiem. – Przez twarz Jaspera przemknął cień. – Ale to zastanawiające, skoro wciąż nie wiemy na czym stoimy. No i pierwszy raz miałem do czynienia z takimi ludźmi – dodał, krzyżując ramiona na piersi. – Szczerze mówiąc, oni też nie dają mi spokoju. Skoro ostatnio wydarzyło się tak wiele, a jednak wciąż działają… Zakładam, że nie powiedzieli nam wszystkiego. Takich wypadków musiało byś więcej, skoro zainteresowali się sprawą.
– Ewentualnie interesowali się nią wcześniej – podsunęła z wahaniem Alice.
Słuchałam tego zaniepokojona, wciąż tkwiąc u boku taty. Miałam wrażenie, że swoją bliskością go uspokajałam, choć prawda była taka, że zarazem sama dosłownie odchodziłam od zmysłów.
– To dalej brzmi źle – stwierdził Edward. – I wiem, o czym myślisz – zapewnił, a gdyby nie sytuacja, może nawet udałoby mu się nas tym rozbawić. – Ale naprawdę nie sądzę, by tym razem chodziło o nowo narodzonych. Zauważylibyśmy, chociaż… Chyba że nie chodzi o takie wampiry.
Po jego słowach zapanowała wymowna cisza. Poczułam, że robi mi się zimno, zwłaszcza gdy podjęłam, co rozważali. Gdyby faktycznie chodziło o armię młodych wampirów, nie dałoby jej się tak po prostu ukryć – nie wyobrażałam sobie tego, w szczególności w tak wielkiej metropolii. Gdy w grę wchodził instynkt, bliskość tysięcy ludzi zdecydowanie nie pomagała w utrzymaniu nerwów na wodzy.
Ale to nie zmieniało faktu, że łowcy musieli za czymś podążać. Gdyby chodziło tylko o trzy drobne przypadki, nie interweniowaliby – nie po tym, co wydarzyło się w hotelu.
– Mogłabym… porozmawiać z Charliem – odezwała się z wahaniem mama, odzywając się pierwszy raz od momentu, w którym w ogóle zaczęliśmy temat. – To zły czas, ale chyba nie mamy wyboru. Może będzie w stanie dowiedzieć się czegoś więcej, a nawet jeśli nie… Hm, zawsze mogę zapytać o ten kościół.
– Byłoby dobrze – podchwycił natychmiast Jasper.
– Pytanie tylko, w jaki sposób wyjaśnimy to Charliemu – wtrąciła Alice, tym samym trafiając w sedno.
Mnie też to martwiło. Co prawda podejrzewałam, że kolejny raz mogliśmy wykręcić się stwierdzeniem, że chodziło o rzeczy, o których „nie powinien wiedzieć”, ale to i tak wydawało się ryzykowne. Wystarczyło, że dopiero co zginął Seth, a dziadek był przekonany, że chorowałam, na dodatek na tyle poważnie, by nie móc się z nim zobaczyć. Charlie zresztą nie był głupi, a ja obawiałam się, że za którymś razem ostatecznie miała skończyć mu się cierpliwość. Nie mogliśmy przecież non stop kłamać mu w żywe oczy i oczekiwać, że będzie spokojnie to przyjmował.
Z tym, że mama miała rację – w gruncie rzeczy nie mieliśmy wyboru.
– Pomyślimy o tym – uciął temat tata, ale wcale nie poczułam się dzięki temu spokojniejsza. Prawda była taka, że nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. – Na razie powinniśmy być ostrożniejsi. Teraz pozwolili wam odejść, ale i tak mi się to nie podoba. No i wciąż powinniśmy poczekać aż pozostali wrócą z Miasta Nocy.
W takim podejściu było coś kusząco kojącego, choć zarazem zdawałam sobie sprawę z tego, że w ucieczce od tematu raczej nie mieliśmy znaleźć jakiegoś cudownego rozwiązania. Z drugiej strony, wszystko wydawało się lepsze od dalszego zadręczania się, skoro koniec końców i tak utknęliśmy w martwym punkcie. I to po raz kolejny, bo równie źle sprawy miały się, jeśli chodziło o szukanie konkretów na temat sigili. Nie żeby tajemnicze symbole z domu Licavolich wydawały się czymś, co mogło nam pomóc, ale świadomość, że i o nich nadal nie wiedzieliśmy niczego konkretnego, coraz bardziej mnie dobijała.
Westchnęłam, choć i tak nikt nie był w stanie tego usłyszeć. Bezradność doprowadzała mnie do szału, zresztą jak i wątpliwości, które poczułam, gdy tylko Edward wspomniał o Mieście Nocy. To wystarczyło, bym momentalnie znów zaczęła martwić się o Alessię, a skoro tak…
– To nie wszystko – odezwała się Layla, tym samym skutecznie skupiając na sobie uwagę zebranych. Wciąż wyglądała na spiętą, nie wspominając o tym, że myślami wydawała się być gdzieś daleko. – Pokój Cassie nie nadawał się do czego, ale i tak go obejrzałam. Chodziło o pożar, a że ogień jest mi najbliższy… Mam wrażenie, że kogoś wyczułam, chociaż wolałabym się mylić.
– Możesz… komunikować się z ogniem? – zapytała z wahaniem Alice. – Coś jak rozmowa albo…?
Nie dokończyła, ale Layla i tak zrozumiała.
– Nie do końca. Ja po prostu go rozumiem – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca, choć to w gruncie rzeczy niczego nie tłumaczyło. – Tak czy inaczej mogłabym przysiąc, że wyczułam Jaquesa.
Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, nagle prostując się niczym struna. Momentalnie pomyślałam o pierwszej mojej wizycie w domu Cassandry, kiedy dosłownie rozpływałam się nad jej rysunkami, porażona szczegółowością z jaką potrafiła oddać otaczający ją świat. Pamiętałam również szok, którego doznałam, gdy rozpoznałam postać, którą przedstawiał jeden z nich. Sam Jaques miał jakiś związek z łowcami, przez jakiś czas będąc ich zabawką, a skoro Cassie już wcześniej o nim śniła…
– Ten Jaques? – zapytał z niedowierzaniem tata. – Ten sam, który…?
– Absolutnie tak.
Wymienili z Laylą zaniepokojone spojrzenia. Instynktownie mocniej przywarłam do Edwarda, już sama niepewna czy bardziej próbowałam go w ten sposób uspokoić, czy może szukałam w tej bliskości ukojenia dla mnie. Co więcej niezależnie od sytuacji, to tak czy inaczej wydawało się działać dość marnie.
– Chyba coś znowu nas ominęło – przyznała z wahaniem Alice. Nie wyglądała na rozeźloną, ale przede wszystkim bardzo, bardzo zmartwioną.
– Dłuższa historia – stwierdził zgodnie z prawdą tata. – Później wam opowiem, ale na razie powinniśmy się zastanowić, co robimy dalej. Jeśli w tym domu nie wydarzyło się nic więcej…
– W zasadzie… chyba wydarzyło – przyznała z wahaniem Layla. – Nessie zdobyła dla nas coś interesującego.
Drgnęłam, kiedy wampirzyca wypowiedziała moje imię. Przez moment poczułam się choć odrobinę lepiej, kiedy uprzytomniłam sobie, że może jednak faktycznie zdołałam się na coś przydać. W końcu odsunęłam się od ojca, w zamian przesuwając bliżej Layli, by móc przyjrzeć się urządzeniu, które je dałam. Co prawda w domu Cassie miałam okazję przyjrzeć się małemu, przypominającemu telefon urządzeniu, ale to nie zmieniało faktu, że nie miałam pojęcia, do czego mogłoby służyć. Wiedziałam jedynie, że wolałam, by ani Nick, ani żaden inny łowca nie miał go do dyspozycji. Oczywiście równie dobrze mogło się okazać, że straciłam czas i właśnie zachwycaliśmy się pilotem otwierającym drzwi garażowe, ale…
Layla obróciła urządzenie, z powątpiewaniem spoglądając na kilka niczym niewyróżniających się przycisków. Kiedy zdecydowała się wcisnąć jeden z nich, na obudowie dostrzegłam niewielką diodę, która  w odpowiedzi na klikniecie zamigotała i zaświeciła się na zielono. Poza tym nie wydarzyło się nic wartego uwagi, ale i tak poczułam się nieswojo.
– Hm… – Wampirzyca raz jeszcze obróciła urządzenie, jakby w nadziei, że nagle pojawiło się na nim coś wartego uwagi. – To głośnik?
Na pierwszy rzut oka właśnie z tym kojarzyły się niewielkie otwory, które znalazła po drugiej stronie. Problem polegał na tym, że to nadal nie tłumaczyło najważniejszego.
Doszły mnie ciche kroki, choć na chwilę rozpraszając na tyle, bym przestała się interesować poczynaniami Layli.  Ryan na moment przystanął w progu salonu, dopiero po chwili decydując się podejść bliżej. Wyglądał blado, a w dłoniach nadal obracał kubek z czymś, co jak nic musiało być krwią. Atak łowców wytrącił go z równowagi bardziej niż początkowo nam się wydawało, choć przynajmniej nic nie wskazywało na to, by rana na barku wciąż mu dokuczała. Wszystko wskazywało na to, że zniknęła, choć to bynajmniej nie sprawiło, że chłopak nagle zaczął tryskać entuzjazmem.
Po sposobie, w jaki trzymał naczynie, raz po raz obracając kubek w dłoniach, bez trudu zorientowałam się, że picie krwi dalej było dla niego abstrakcją.
– Lepiej ci? – rzuciła niemalże troskliwym tonem Layla. Dosłownie wyjęła mi to pytanie z ust.
Ryan jedynie wzruszył ramionami.
– Tym razem przynajmniej nie w serce, hm? – mruknął bez przekonania, po czym jęknął, jakby porażony własnymi słowami.
Zacisnęłam usta, z trudem powstrzymując się od westchnienia. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro nikt nie mógł mnie usłyszeć, ale i tak czułam się dziwnie ze świadomością, że nerwy wymykały mi się spod kontroli. Co więcej chcąc nie chcąc pomyślałam o sposobie, w jaki Rufus początkowo potraktował tego chłopaka. Nie żebym miała mu za złe, że próbował bronić siebie i Claire, ale dalej nie byłam w stanie przejść do porządku dziennego z myślą o tym, że ktokolwiek wykorzystywał moją piwnicę jako więzienie.
– Ważne, że nic się nie stało – zauważyła pośpiesznie Layla. – Chociaż i tak sporo kwestii nie daje mi spokoju.
– Mhm… Jak mój udział w tym? – rzucił bez przekonania chłopak.
Wampirzyca drgnęła. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się przenieść na niego wzrok.
– Też – przyznała w końcu. – Ale to nie tak, że coś ci zarzucam. Wierzę, że nie miałeś pojęcia, co robisz.
Ryan parsknął pozbawionym wesołości, wymuszonym śmiechem.
– Ładne ujęte – przyznał i zawahał się na moment. – Nie wiem na ile prawdy ci powiedzieli. Niewiele pamiętam z tego, co ich dotyczy, ale to już wam mówiłem, prawda? Ja i Cassie nie możemy przypomnieć sobie niczego, co wiąże się z organizacją… A ci ludzie z niczym mi się nie kojarzą.
– Nie widziałeś ich wcześniej? – zapytał z powątpiewaniem Jasper.
Chłopak wzruszył ramionami. W dłoniach wciąż nerwowo obracał kubek.
– Nie – mruknął z wyraźną niechęcią. – Ale to nic nie znaczy. Mogłem zapomnieć.
To niczego nie wyjaśniało, ale i tak mu uwierzyłam. Nie sądziła, by próbował kłamać, skoro wciąż tutaj był. Zdecydowanie nie miał powodów, by utrudniać nam radzenie sobie z łowcami, zwłaszcza że ci niejako zniszczyli mu życie. Żałowałam co prawda, że nie mieliśmy okazji poruszyć tematu tego nieszczęsnego stypendium, ale szczerze wątpiłam, by Nick albo jego towarzysze chcieli o tym rozmawiać. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę najwięcej do powiedzenia mógł mieć wspomniany Simon, choć to niewiele nam pomagało, skoro faktycznie był martwy.
Albo Castiel.
Zacisnęłam usta, nagle zaniepokojona. Nadal nie wierzyłam, by zrobił cos nie tak świadomie, ale jeśli istniał choć cień szansy, że mógłby naprowadzić nas na trop…
– Co to właściwie jest?
Poderwałam głowę akurat w momencie, w którym Ryan podszedł bliżej Layli, spoglądając na urządzenie w jej dłoniach. W zasadzie nagle zmaterializował się tuż obok dziewczyny, nagle zamierając, jakby samego siebie zaskoczył łatwość z jaką przychodziło mu używanie nadnaturalnych zdolności.
– Dobre pytanie – mruknęła, raz po raz przesuwając palcami po obudowie. Raz jeszcze spojrzała na migającą diodę i przyciski. – Hm… Czerwony nie wróży dobrze, prawda? – zapytała nieoczekiwanie.
Żadne z nas nie miało okazji jej odpowiedzieć. Sama nie zdążyłam nawet zauważyć zmiany, nagle po prostu doświadczając déjà vu. Zesztywniałam, kiedy Layla nagle z piskiem upuściła urządzenie na podłogę, z jękiem chwytając się za głowę. Nie była w tym odosobniona, a ja po prostu mogłam kolejny raz bezradnie patrzeć jak wszyscy obecni zamierając, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia osuwając się na podłogę. To była krótka chwila, ale tyle wystarczyło, by serce podeszło mi aż do gardła, tłukąc się przy tym tak gwałtownie, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.
Słodka bogini…
W panice powiodłam wzrokiem dookoła. Moje myśli wirowały, a ja byłam w stanie skupić się tylko na jednej – tym, że powinnam coś zrobić i to natychmiast. Poruszając się trochę jak w transie, instynktownie rzuciłam się ku Layli, choć w nerwach i tak nie byłam w stanie jej dotknąć. Zaklęłam, kiedy moje dłonie po prostu przeniknęły przez jej ramię.
Moje spojrzenie przykuł porzucony na podłodze przedmiot. Sięgnęłam ku niemu, przy okazji odkrywając, że dioda na nim faktycznie zaczęła migać na czerwono. W tamtej chwili pojęłam, w jaki sposób łowcom udało się obezwładnić moich bliskich za pierwszym razem, ale to nadal nie tłumaczyło najważniejszego. Nie miałam pojęcia, co się działo, ale to musiało zaczekać. Chciałam przede wszystkim to przerwać, ale…
– Cholera jasna – wyrwało mi się.
Byłam gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim w końcu zdołałam zapanować nad sobą na tyle, by pochwycić urządzenie. Omal nie popłakałam się z ulgi, kiedy w końcu udało mi się musnąć palcami obudowę. Tym razem dziwny przedmiot nie przeniknął przez moje dłonie, a ja z wolna uniosłam go i – wciąż drżącymi dłońmi – obejrzałam ze wszystkich stron, szukając przycisków. Na oślep wcisnęłam pierwszy, mogąc mieć co najwyżej nadzieję, że w ten sposób nie pogorszę sytuacji.
Początkowo nic się nie zmieniło. Jęknęłam, gotowa przysiąc, że jakimś cudem jednak coś popsułam, ale zanim zdobyłam się na jakąkolwiek reakcję, światełko na obudowie zamigotało po raz ostatni i zgasło. Niemalże ze wstrętem odrzuciłam od siebie urządzenie, przez moment czując się tak, jakbym miała do czynienia z niebezpiecznym, trującym stworzeniem, które w każdej chwili mogło mnie ukąsić.
W panice powiodłam wzrokiem dookoła. Kamień spadł mi z serca, kiedy zauważyłam, że mama jako pierwsza poderwała się na równe nogi – oszołomiona, ale jednak cała. Moja uwaga jak na zawołanie spoczęła na Layli, zwłaszcza gdy wyczułam krew. Jakimś cudem znów krwawiła z uszu i nosa, choć nie miałam pojęcia jakim cudem.
– C-co…? – wyrwało się Alice, ale cokolwiek miała do powiedzenia, ostatecznie nie zdobyła się na to, żeby dokończyć.
Uczepiłam się ramienia Layli, próbując jakkolwiek zwrócić na siebie jej uwagę. Spróbowałam pomóc jej się wyprostować, wciąż zaniepokojona tym, co się z nią działo. Kątem oka zauważyłam, że Ryan też się poruszył, klnąc przy tym na czym świat stoi, ale nie byłam w stanie się na nim skupić. Moje myśli wirowały, a ja byłam w stanie co najwyżej myśleć tylko o jednym: o tym, co tak naprawdę się wydarzyło.
– Jakim cudem? – doszedł mnie stłumiony głos ojca. Edward nagle znalazł się tuż obok, w pośpiechu podnosząc porzucone przeze mnie urządzenie. – Nessie, nic ci nie jest? – rzucił w przestrzeń, wodząc wzrokiem dookoła. Wciąż nie mógł mnie zlokalizować, ale do tego zdążyłam już się przyzwyczaić.
– Jest… koło mnie – wykrztusiła Layla. Odetchnęłam, słysząc jej głos. – I chyba to wyłączyła… O bogini, dzięki – dodała, zdecydowanym ruchem ocierając krew z twarzy. – Jestem cała. Chyba – zapewniła, a ja prychnęłam, bo w ten sposób zdecydowanie nie miała być w stanie mnie uspokoić.
Nie podniosła się z podłogi, wciąż klęcząc i sprawiając wrażenie co najmniej oszołomionej. Niespokojnie spojrzała na Edwarda, z obawą spoglądając na urządzenie w jego dłoniach. Wampir westchnął, po czym wsunął je do kieszeni, zupełnie jakby w ten sposób mógł uczynić je mniej szkodliwym.
– Nie wiem, co to jest, ale lepiej się tym nie bawić – rzucił spiętym tonem.
Trudno było się z nim nie zgodzić. To wciąż niczego nie tłumaczyło, ale jedno było pewne: łowcy posunęli się w swoich odkryciach dalej niż moglibyśmy przypuścić.
– Dzwonię do Rufusa – oznajmiła Layla. Jej głos wciąż brzmiał dziwnie, bardziej drżący i piskliwy niż zazwyczaj, ale przynajmniej próbowała wziąć się w garść. Wciąż siedząc na podłodze, drżącymi dłońmi wyjęła telefon. – Nie będzie zadowolony, ale trudno.
W to jedno akurat nie wątpiłam, ale prawda była taka, że nie mieliśmy wyboru. Sfrustrowany Rufus i tak wydawał się lepszą opcją niż to, że przypadkiem mogliśmy zrobić sobie krzywdę.
Layla raz jeszcze otarła twarz, zanim przycisnęła telefon do ucha. Wsłuchiwałam się w jej oddech, ale wszystko wskazywało na to, że się uspokoiła – na tyle, na ile było to możliwe.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wampir w końcu odebrał.
– Jeśli to Nessie kazała ci mnie dręczyć, to przekaż jej, że nic się nie zmieniło – padło już na wstępie. Prychnęłam, w tamtej chwili żałując, że nie mógł tego usłyszeć. Nie przypominałam sobie, żebym była aż tak uciążliwa, chociaż z drugiej strony… – Alessia żyje, nikt więcej nie ucierpiał, a Isabeau dalej zachowuje się dziwnie. To wszystko czy dzwonisz z czymś jeszcze? Uprzedzając: tak, kocham cię, choć nie mam pojęcia, czemu ciągle musimy sobie o tym przypominać.
Layla otworzyła i zaraz zamknęła usta. Wciąż zaciskała palce na telefonie, wyraźnie wytrącona z równowagi słowami męża. Podejrzewałam, że w normalnym wypadku natychmiast znalazłaby jakąś odpowiedź, ale w tamtej chwili wyglądała mi przede wszystkim na zmęczoną. Co więcej wciąż krwawiła, a przynajmniej tyle wywnioskowałam ze słodkiego, intensywniejszego niż zazwyczaj zapachu krwi.
– Rufus… – wykrztusiła w końcu.
Coś w tonie jej głosu i sposobie, w jaki wypowiedziała jego imię, musiało dać mu do myślenia. Niemalże byłam w stanie sobie wyobrazić zmianę wyrazu jego twarzy, gdy uprzytomnił sobie, że w istocie musiało wydarzyć się cos więcej.
– Co się stało? – zapytał natychmiast. Warknął cicho, kiedy nie otrzymał natychmiastowej odpowiedzi. – Na litość bogini, powiedz mi, że przynajmniej jesteś w domu – dodał, nagle jeszcze bardziej zaniepokojony.
Tych kilka słów wystarczyło, by wampirzycę otrzeźwić. Wyprostowała się i – ignorując to, że wciąż trwałam u jej boku, mocno obejmując za ramię – z niejakim wysiłkiem dźwignęła się na równe nogi.
– Jestem – zapewniła pośpiesznie. – Ze mną wszystko gra, ale stało się coś… Obawiam się, że to ci się nie spodoba.
Po drugiej stronie zapanowała wymowna cisza. To zaniepokoiło mnie nawet bardziej niż gdyby Rufus w jakiś sposób skomentował jej słowa, sugerując chociażby to, że wcale go tymi zapowiedziami nie pocieszyła. W gruncie rzeczy ta cisza wydała mi się bardziej jednoznaczną oznaką troski niż jakiekolwiek czułe słówka.
Lay odetchnęła, próbując się uspokoić. Musiało do niej dotrzeć, że nie ma co czekać na odpowiedź, bo w końcu chcąc nie chcąc przeszła do rzeczy. Mówiła szybko i nieskładnie, chcąc nie chcąc streszczając naszą wycieczkę do domu Cassandry i spotkanie z łowcami. Niemalże spodziewałam się, że Rufus w którymś momencie spróbuje wejść jej w słowo, ale nic podobnego nie miało miejsca. On po prostu słuchał, chociaż nie byłam pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Wampirzyca urwała, gdy doszła do momentu, w którym wróciliśmy do domu. Nie pominęła niczego, łącznie z momentem, w którym łowcy już za pierwszym razem okazali się zdolni do unieruchomienia wampira. Znów odetchnęła, być może planując przejść do rzeczy i wspomnieć o urządzeniu, które zabrałam i które najwyraźniej miało z tym jakiś związek, ale zanim zdążyła dodać coś więcej, Rufus w końcu zdecydował się wtrącić.
– Layla – zaczął i jego głos zabrzmiał zadziwiająco wręcz łagodnie. Do czasu. – Moja droga, powiedz mi tylko jedną rzecz… Co, do jasnej cholery, strzeliło wam znowu do głów?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa