
Renesmee
– Łowcy? Kolejny raz, na dodatek
w domu tej dziewczyny? – Tata zamilkł, już tylko potrząsając z niedowierzaniem
głową. – To wygląda coraz gorzej. Nie wiem dlaczego w ogóle tam poszliście
– stwierdził, wymownie rozglądając się po salonie.
Czułam, że
już z przyzwyczajenia szukał wzrokiem mnie, choć w obecnym stanie byłam
najbezpieczniejsza ze wszystkich. Jedynie westchnęłam, po czym przesunęłam się
na tyle, by móc objąć go ramionami. Drgnął, ale wyraźnie się rozluźnił, nawet
słowem nie komentując tego, że nadal nie mógł mnie zobaczyć.
– Nie
mieliśmy zbyt wielkiego wyboru – zauważyła przytomnie Layla. – Cassie nie ma
zbyt długo. Teraz przynajmniej wiemy na czym stoimy.
– W zasadzie
wiemy dużo więcej – poprawił dziewczynę Jasper. – Chociaż nadal brakuje mi w tym
szczegółów. Powiedzieli, że dziewczyna najpewniej zabiła matkę i kobietę z sąsiedztwa…
To miałoby sens, przynajmniej moim zdaniem – podjął, ostrożnie dobierając
słowa. – Czymkolwiek ona by nie była, to wciąż trochę jak młody wampir, prawda?
Ale była też wzmianka o kościele w innej części miasta.
Brwi
Edwarda powędrowały ku górze.
– Sądzisz,
że to nie ona? – zapytał, a ja zesztywniałam. Z jednej strony miałoby
to sens, ale z drugiej…
– Nie wiem.
– Przez twarz Jaspera przemknął cień. – Ale to zastanawiające, skoro wciąż nie
wiemy na czym stoimy. No i pierwszy raz miałem do czynienia z takimi
ludźmi – dodał, krzyżując ramiona na piersi. – Szczerze mówiąc, oni też nie
dają mi spokoju. Skoro ostatnio wydarzyło się tak wiele, a jednak wciąż działają…
Zakładam, że nie powiedzieli nam wszystkiego. Takich wypadków musiało byś
więcej, skoro zainteresowali się sprawą.
–
Ewentualnie interesowali się nią wcześniej – podsunęła z wahaniem Alice.
Słuchałam
tego zaniepokojona, wciąż tkwiąc u boku taty. Miałam wrażenie, że swoją
bliskością go uspokajałam, choć prawda była taka, że zarazem sama dosłownie
odchodziłam od zmysłów.
– To dalej
brzmi źle – stwierdził Edward. – I wiem, o czym myślisz – zapewnił, a gdyby
nie sytuacja, może nawet udałoby mu się nas tym rozbawić. – Ale naprawdę nie
sądzę, by tym razem chodziło o nowo narodzonych. Zauważylibyśmy, chociaż…
Chyba że nie chodzi o takie wampiry.
Po jego
słowach zapanowała wymowna cisza. Poczułam, że robi mi się zimno, zwłaszcza gdy
podjęłam, co rozważali. Gdyby faktycznie chodziło o armię młodych
wampirów, nie dałoby jej się tak po prostu ukryć – nie wyobrażałam sobie tego, w szczególności
w tak wielkiej metropolii. Gdy w grę wchodził instynkt, bliskość tysięcy
ludzi zdecydowanie nie pomagała w utrzymaniu nerwów na wodzy.
Ale to nie
zmieniało faktu, że łowcy musieli za czymś podążać. Gdyby chodziło tylko o trzy
drobne przypadki, nie interweniowaliby – nie po tym, co wydarzyło się w hotelu.
– Mogłabym…
porozmawiać z Charliem – odezwała się z wahaniem mama, odzywając się
pierwszy raz od momentu, w którym w ogóle zaczęliśmy temat. – To zły
czas, ale chyba nie mamy wyboru. Może będzie w stanie dowiedzieć się
czegoś więcej, a nawet jeśli nie… Hm, zawsze mogę zapytać o ten
kościół.
– Byłoby
dobrze – podchwycił natychmiast Jasper.
– Pytanie
tylko, w jaki sposób wyjaśnimy to Charliemu – wtrąciła Alice, tym samym
trafiając w sedno.
Mnie też to
martwiło. Co prawda podejrzewałam, że kolejny raz mogliśmy wykręcić się stwierdzeniem,
że chodziło o rzeczy, o których „nie powinien wiedzieć”, ale to i tak
wydawało się ryzykowne. Wystarczyło, że dopiero co zginął Seth, a dziadek
był przekonany, że chorowałam, na dodatek na tyle poważnie, by nie móc się z nim
zobaczyć. Charlie zresztą nie był głupi, a ja obawiałam się, że za którymś
razem ostatecznie miała skończyć mu się cierpliwość. Nie mogliśmy przecież non
stop kłamać mu w żywe oczy i oczekiwać, że będzie spokojnie to
przyjmował.
Z tym, że
mama miała rację – w gruncie rzeczy nie mieliśmy wyboru.
– Pomyślimy
o tym – uciął temat tata, ale wcale nie poczułam się dzięki temu spokojniejsza.
Prawda była taka, że nie mieliśmy żadnego konkretnego planu. – Na razie
powinniśmy być ostrożniejsi. Teraz pozwolili wam odejść, ale i tak mi się
to nie podoba. No i wciąż powinniśmy poczekać aż pozostali wrócą z Miasta
Nocy.
W takim
podejściu było coś kusząco kojącego, choć zarazem zdawałam sobie sprawę z tego,
że w ucieczce od tematu raczej nie mieliśmy znaleźć jakiegoś cudownego rozwiązania.
Z drugiej strony, wszystko wydawało się lepsze od dalszego zadręczania
się, skoro koniec końców i tak utknęliśmy w martwym punkcie. I to
po raz kolejny, bo równie źle sprawy miały się, jeśli chodziło o szukanie
konkretów na temat sigili. Nie żeby tajemnicze symbole z domu Licavolich wydawały
się czymś, co mogło nam pomóc, ale świadomość, że i o nich nadal nie wiedzieliśmy
niczego konkretnego, coraz bardziej mnie dobijała.
Westchnęłam,
choć i tak nikt nie był w stanie tego usłyszeć. Bezradność
doprowadzała mnie do szału, zresztą jak i wątpliwości, które poczułam, gdy
tylko Edward wspomniał o Mieście Nocy. To wystarczyło, bym momentalnie
znów zaczęła martwić się o Alessię, a skoro tak…
– To nie
wszystko – odezwała się Layla, tym samym skutecznie skupiając na sobie uwagę
zebranych. Wciąż wyglądała na spiętą, nie wspominając o tym, że myślami
wydawała się być gdzieś daleko. – Pokój Cassie nie nadawał się do czego, ale i tak
go obejrzałam. Chodziło o pożar, a że ogień jest mi najbliższy… Mam
wrażenie, że kogoś wyczułam, chociaż wolałabym się mylić.
– Możesz…
komunikować się z ogniem? – zapytała z wahaniem Alice. – Coś jak
rozmowa albo…?
Nie
dokończyła, ale Layla i tak zrozumiała.
– Nie do
końca. Ja po prostu go rozumiem – oznajmiła z przekonaniem wampirzyca,
choć to w gruncie rzeczy niczego nie tłumaczyło. – Tak czy inaczej mogłabym
przysiąc, że wyczułam Jaquesa.
Gwałtownie
zaczerpnęłam powietrza, nagle prostując się niczym struna. Momentalnie pomyślałam
o pierwszej mojej wizycie w domu Cassandry, kiedy dosłownie
rozpływałam się nad jej rysunkami, porażona szczegółowością z jaką
potrafiła oddać otaczający ją świat. Pamiętałam również szok, którego doznałam,
gdy rozpoznałam postać, którą przedstawiał jeden z nich. Sam Jaques miał
jakiś związek z łowcami, przez jakiś czas będąc ich zabawką, a skoro
Cassie już wcześniej o nim śniła…
– Ten Jaques?
– zapytał z niedowierzaniem tata. – Ten sam, który…?
– Absolutnie
tak.
Wymienili z Laylą
zaniepokojone spojrzenia. Instynktownie mocniej przywarłam do Edwarda, już sama
niepewna czy bardziej próbowałam go w ten sposób uspokoić, czy może
szukałam w tej bliskości ukojenia dla mnie. Co więcej niezależnie od
sytuacji, to tak czy inaczej wydawało się działać dość marnie.
– Chyba coś
znowu nas ominęło – przyznała z wahaniem Alice. Nie wyglądała na
rozeźloną, ale przede wszystkim bardzo, bardzo zmartwioną.
– Dłuższa
historia – stwierdził zgodnie z prawdą tata. – Później wam opowiem, ale na
razie powinniśmy się zastanowić, co robimy dalej. Jeśli w tym domu nie
wydarzyło się nic więcej…
– W zasadzie…
chyba wydarzyło – przyznała z wahaniem Layla. – Nessie zdobyła dla nas coś
interesującego.
Drgnęłam,
kiedy wampirzyca wypowiedziała moje imię. Przez moment poczułam się choć
odrobinę lepiej, kiedy uprzytomniłam sobie, że może jednak faktycznie zdołałam
się na coś przydać. W końcu odsunęłam się od ojca, w zamian
przesuwając bliżej Layli, by móc przyjrzeć się urządzeniu, które je dałam. Co
prawda w domu Cassie miałam okazję przyjrzeć się małemu, przypominającemu telefon
urządzeniu, ale to nie zmieniało faktu, że nie miałam pojęcia, do czego mogłoby
służyć. Wiedziałam jedynie, że wolałam, by ani Nick, ani żaden inny łowca nie
miał go do dyspozycji. Oczywiście równie dobrze mogło się okazać, że straciłam
czas i właśnie zachwycaliśmy się pilotem otwierającym drzwi garażowe, ale…
Layla
obróciła urządzenie, z powątpiewaniem spoglądając na kilka niczym
niewyróżniających się przycisków. Kiedy zdecydowała się wcisnąć jeden z nich,
na obudowie dostrzegłam niewielką diodę, która w odpowiedzi na klikniecie zamigotała i zaświeciła
się na zielono. Poza tym nie wydarzyło się nic wartego uwagi, ale i tak
poczułam się nieswojo.
– Hm… –
Wampirzyca raz jeszcze obróciła urządzenie, jakby w nadziei, że nagle
pojawiło się na nim coś wartego uwagi. – To głośnik?
Na pierwszy
rzut oka właśnie z tym kojarzyły się niewielkie otwory, które znalazła po
drugiej stronie. Problem polegał na tym, że to nadal nie tłumaczyło najważniejszego.
Doszły mnie
ciche kroki, choć na chwilę rozpraszając na tyle, bym przestała się interesować
poczynaniami Layli. Ryan na moment
przystanął w progu salonu, dopiero po chwili decydując się podejść bliżej.
Wyglądał blado, a w dłoniach nadal obracał kubek z czymś, co jak
nic musiało być krwią. Atak łowców wytrącił go z równowagi bardziej niż początkowo
nam się wydawało, choć przynajmniej nic nie wskazywało na to, by rana na barku wciąż
mu dokuczała. Wszystko wskazywało na to, że zniknęła, choć to bynajmniej nie
sprawiło, że chłopak nagle zaczął tryskać entuzjazmem.
Po sposobie,
w jaki trzymał naczynie, raz po raz obracając kubek w dłoniach, bez
trudu zorientowałam się, że picie krwi dalej było dla niego abstrakcją.
– Lepiej
ci? – rzuciła niemalże troskliwym tonem Layla. Dosłownie wyjęła mi to pytanie z ust.
Ryan
jedynie wzruszył ramionami.
– Tym razem
przynajmniej nie w serce, hm? – mruknął bez przekonania, po czym jęknął, jakby
porażony własnymi słowami.
Zacisnęłam
usta, z trudem powstrzymując się od westchnienia. Nie żeby to miało
jakiekolwiek znaczenie, skoro nikt nie mógł mnie usłyszeć, ale i tak
czułam się dziwnie ze świadomością, że nerwy wymykały mi się spod kontroli. Co
więcej chcąc nie chcąc pomyślałam o sposobie, w jaki Rufus początkowo
potraktował tego chłopaka. Nie żebym miała mu za złe, że próbował bronić siebie
i Claire, ale dalej nie byłam w stanie przejść do porządku dziennego z myślą
o tym, że ktokolwiek wykorzystywał moją piwnicę jako więzienie.
– Ważne, że
nic się nie stało – zauważyła pośpiesznie Layla. – Chociaż i tak sporo
kwestii nie daje mi spokoju.
– Mhm… Jak
mój udział w tym? – rzucił bez przekonania chłopak.
Wampirzyca
drgnęła. Dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się przenieść na niego wzrok.
– Też –
przyznała w końcu. – Ale to nie tak, że coś ci zarzucam. Wierzę, że nie
miałeś pojęcia, co robisz.
Ryan parsknął
pozbawionym wesołości, wymuszonym śmiechem.
– Ładne
ujęte – przyznał i zawahał się na moment. – Nie wiem na ile prawdy ci powiedzieli.
Niewiele pamiętam z tego, co ich dotyczy, ale to już wam mówiłem, prawda?
Ja i Cassie nie możemy przypomnieć sobie niczego, co wiąże się z organizacją…
A ci ludzie z niczym mi się nie kojarzą.
– Nie
widziałeś ich wcześniej? – zapytał z powątpiewaniem Jasper.
Chłopak
wzruszył ramionami. W dłoniach wciąż nerwowo obracał kubek.
– Nie –
mruknął z wyraźną niechęcią. – Ale to nic nie znaczy. Mogłem zapomnieć.
To niczego
nie wyjaśniało, ale i tak mu uwierzyłam. Nie sądziła, by próbował kłamać, skoro
wciąż tutaj był. Zdecydowanie nie miał powodów, by utrudniać nam radzenie sobie
z łowcami, zwłaszcza że ci niejako zniszczyli mu życie. Żałowałam co
prawda, że nie mieliśmy okazji poruszyć tematu tego nieszczęsnego stypendium,
ale szczerze wątpiłam, by Nick albo jego towarzysze chcieli o tym
rozmawiać. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że tak naprawdę najwięcej do powiedzenia
mógł mieć wspomniany Simon, choć to niewiele nam pomagało, skoro faktycznie był
martwy.
Albo
Castiel.
Zacisnęłam
usta, nagle zaniepokojona. Nadal nie wierzyłam, by zrobił cos nie tak
świadomie, ale jeśli istniał choć cień szansy, że mógłby naprowadzić nas na
trop…
– Co to
właściwie jest?
Poderwałam
głowę akurat w momencie, w którym Ryan podszedł bliżej Layli, spoglądając
na urządzenie w jej dłoniach. W zasadzie nagle zmaterializował się
tuż obok dziewczyny, nagle zamierając, jakby samego siebie zaskoczył łatwość z jaką
przychodziło mu używanie nadnaturalnych zdolności.
– Dobre pytanie
– mruknęła, raz po raz przesuwając palcami po obudowie. Raz jeszcze spojrzała
na migającą diodę i przyciski. – Hm… Czerwony nie wróży dobrze, prawda? –
zapytała nieoczekiwanie.
Żadne z nas
nie miało okazji jej odpowiedzieć. Sama nie zdążyłam nawet zauważyć zmiany,
nagle po prostu doświadczając déjà vu.
Zesztywniałam, kiedy Layla nagle z piskiem upuściła urządzenie na podłogę,
z jękiem chwytając się za głowę. Nie była w tym odosobniona, a ja
po prostu mogłam kolejny raz bezradnie patrzeć jak wszyscy obecni zamierając,
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia osuwając się na podłogę. To była krótka chwila,
ale tyle wystarczyło, by serce podeszło mi aż do gardła, tłukąc się przy tym tak
gwałtownie, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.
Słodka bogini…
W panice
powiodłam wzrokiem dookoła. Moje myśli wirowały, a ja byłam w stanie
skupić się tylko na jednej – tym, że powinnam coś zrobić i to natychmiast.
Poruszając się trochę jak w transie, instynktownie rzuciłam się ku Layli,
choć w nerwach i tak nie byłam w stanie jej dotknąć. Zaklęłam,
kiedy moje dłonie po prostu przeniknęły przez jej ramię.
Moje
spojrzenie przykuł porzucony na podłodze przedmiot. Sięgnęłam ku niemu, przy
okazji odkrywając, że dioda na nim faktycznie zaczęła migać na czerwono. W tamtej
chwili pojęłam, w jaki sposób łowcom udało się obezwładnić moich bliskich
za pierwszym razem, ale to nadal nie tłumaczyło najważniejszego. Nie miałam
pojęcia, co się działo, ale to musiało zaczekać. Chciałam przede wszystkim to
przerwać, ale…
– Cholera
jasna – wyrwało mi się.
Byłam
gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim w końcu zdołałam zapanować
nad sobą na tyle, by pochwycić urządzenie. Omal nie popłakałam się z ulgi,
kiedy w końcu udało mi się musnąć palcami obudowę. Tym razem dziwny
przedmiot nie przeniknął przez moje dłonie, a ja z wolna uniosłam go i –
wciąż drżącymi dłońmi – obejrzałam ze wszystkich stron, szukając przycisków. Na
oślep wcisnęłam pierwszy, mogąc mieć co najwyżej nadzieję, że w ten sposób
nie pogorszę sytuacji.
Początkowo
nic się nie zmieniło. Jęknęłam, gotowa przysiąc, że jakimś cudem jednak coś
popsułam, ale zanim zdobyłam się na jakąkolwiek reakcję, światełko na obudowie
zamigotało po raz ostatni i zgasło. Niemalże ze wstrętem odrzuciłam od
siebie urządzenie, przez moment czując się tak, jakbym miała do czynienia z niebezpiecznym,
trującym stworzeniem, które w każdej chwili mogło mnie ukąsić.
W panice
powiodłam wzrokiem dookoła. Kamień spadł mi z serca, kiedy zauważyłam, że
mama jako pierwsza poderwała się na równe nogi – oszołomiona, ale jednak cała.
Moja uwaga jak na zawołanie spoczęła na Layli, zwłaszcza gdy wyczułam krew.
Jakimś cudem znów krwawiła z uszu i nosa, choć nie miałam pojęcia
jakim cudem.
– C-co…? –
wyrwało się Alice, ale cokolwiek miała do powiedzenia, ostatecznie nie zdobyła się
na to, żeby dokończyć.
Uczepiłam
się ramienia Layli, próbując jakkolwiek zwrócić na siebie jej uwagę. Spróbowałam
pomóc jej się wyprostować, wciąż zaniepokojona tym, co się z nią działo.
Kątem oka zauważyłam, że Ryan też się poruszył, klnąc przy tym na czym świat
stoi, ale nie byłam w stanie się na nim skupić. Moje myśli wirowały, a ja
byłam w stanie co najwyżej myśleć tylko o jednym: o tym, co tak naprawdę
się wydarzyło.
– Jakim
cudem? – doszedł mnie stłumiony głos ojca. Edward nagle znalazł się tuż obok, w pośpiechu
podnosząc porzucone przeze mnie urządzenie. – Nessie, nic ci nie jest? – rzucił
w przestrzeń, wodząc wzrokiem dookoła. Wciąż nie mógł mnie zlokalizować,
ale do tego zdążyłam już się przyzwyczaić.
– Jest…
koło mnie – wykrztusiła Layla. Odetchnęłam, słysząc jej głos. – I chyba to
wyłączyła… O bogini, dzięki – dodała, zdecydowanym ruchem ocierając krew z twarzy.
– Jestem cała. Chyba – zapewniła, a ja prychnęłam, bo w ten sposób
zdecydowanie nie miała być w stanie mnie uspokoić.
Nie podniosła
się z podłogi, wciąż klęcząc i sprawiając wrażenie co najmniej oszołomionej.
Niespokojnie spojrzała na Edwarda, z obawą spoglądając na urządzenie w jego
dłoniach. Wampir westchnął, po czym wsunął je do kieszeni, zupełnie jakby w ten
sposób mógł uczynić je mniej szkodliwym.
– Nie wiem,
co to jest, ale lepiej się tym nie bawić – rzucił spiętym tonem.
Trudno było
się z nim nie zgodzić. To wciąż niczego nie tłumaczyło, ale jedno było
pewne: łowcy posunęli się w swoich odkryciach dalej niż moglibyśmy
przypuścić.
– Dzwonię
do Rufusa – oznajmiła Layla. Jej głos wciąż brzmiał dziwnie, bardziej drżący i piskliwy
niż zazwyczaj, ale przynajmniej próbowała wziąć się w garść. Wciąż siedząc
na podłodze, drżącymi dłońmi wyjęła telefon. – Nie będzie zadowolony, ale
trudno.
W to jedno
akurat nie wątpiłam, ale prawda była taka, że nie mieliśmy wyboru. Sfrustrowany
Rufus i tak wydawał się lepszą opcją niż to, że przypadkiem mogliśmy zrobić
sobie krzywdę.
Layla raz
jeszcze otarła twarz, zanim przycisnęła telefon do ucha. Wsłuchiwałam się w jej
oddech, ale wszystko wskazywało na to, że się uspokoiła – na tyle, na ile było
to możliwe.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim wampir w końcu odebrał.
– Jeśli to
Nessie kazała ci mnie dręczyć, to przekaż jej, że nic się nie zmieniło – padło
już na wstępie. Prychnęłam, w tamtej chwili żałując, że nie mógł tego
usłyszeć. Nie przypominałam sobie, żebym była aż tak uciążliwa, chociaż z drugiej
strony… – Alessia żyje, nikt więcej nie ucierpiał, a Isabeau dalej
zachowuje się dziwnie. To wszystko czy dzwonisz z czymś jeszcze?
Uprzedzając: tak, kocham cię, choć nie mam pojęcia, czemu ciągle musimy sobie o tym
przypominać.
Layla
otworzyła i zaraz zamknęła usta. Wciąż zaciskała palce na telefonie, wyraźnie
wytrącona z równowagi słowami męża. Podejrzewałam, że w normalnym
wypadku natychmiast znalazłaby jakąś odpowiedź, ale w tamtej chwili wyglądała
mi przede wszystkim na zmęczoną. Co więcej wciąż krwawiła, a przynajmniej
tyle wywnioskowałam ze słodkiego, intensywniejszego niż zazwyczaj zapachu krwi.
– Rufus… –
wykrztusiła w końcu.
Coś w tonie
jej głosu i sposobie, w jaki wypowiedziała jego imię, musiało dać mu
do myślenia. Niemalże byłam w stanie sobie wyobrazić zmianę wyrazu jego
twarzy, gdy uprzytomnił sobie, że w istocie musiało wydarzyć się cos więcej.
– Co się
stało? – zapytał natychmiast. Warknął cicho, kiedy nie otrzymał natychmiastowej
odpowiedzi. – Na litość bogini, powiedz mi, że przynajmniej jesteś w domu –
dodał, nagle jeszcze bardziej zaniepokojony.
Tych kilka
słów wystarczyło, by wampirzycę otrzeźwić. Wyprostowała się i – ignorując
to, że wciąż trwałam u jej boku, mocno obejmując za ramię – z niejakim
wysiłkiem dźwignęła się na równe nogi.
– Jestem –
zapewniła pośpiesznie. – Ze mną wszystko gra, ale stało się coś… Obawiam się,
że to ci się nie spodoba.
Po drugiej
stronie zapanowała wymowna cisza. To zaniepokoiło mnie nawet bardziej niż gdyby
Rufus w jakiś sposób skomentował jej słowa, sugerując chociażby to, że
wcale go tymi zapowiedziami nie pocieszyła. W gruncie rzeczy ta cisza
wydała mi się bardziej jednoznaczną oznaką troski niż jakiekolwiek czułe
słówka.
Lay
odetchnęła, próbując się uspokoić. Musiało do niej dotrzeć, że nie ma co czekać
na odpowiedź, bo w końcu chcąc nie chcąc przeszła do rzeczy. Mówiła szybko
i nieskładnie, chcąc nie chcąc streszczając naszą wycieczkę do domu Cassandry
i spotkanie z łowcami. Niemalże spodziewałam się, że Rufus w którymś
momencie spróbuje wejść jej w słowo, ale nic podobnego nie miało miejsca.
On po prostu słuchał, chociaż nie byłam pewna czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie.
Wampirzyca
urwała, gdy doszła do momentu, w którym wróciliśmy do domu. Nie pominęła
niczego, łącznie z momentem, w którym łowcy już za pierwszym razem
okazali się zdolni do unieruchomienia wampira. Znów odetchnęła, być może
planując przejść do rzeczy i wspomnieć o urządzeniu, które zabrałam i które
najwyraźniej miało z tym jakiś związek, ale zanim zdążyła dodać coś
więcej, Rufus w końcu zdecydował się wtrącić.
– Layla –
zaczął i jego głos zabrzmiał zadziwiająco wręcz łagodnie. Do czasu. – Moja
droga, powiedz mi tylko jedną rzecz… Co, do jasnej cholery, strzeliło wam znowu
do głów?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz