9 marca 2019

Dwieście czterdzieści siedem

Renesmee
Mimowolnie skrzywiłam się, choć wywód Rufus nie był skierowany do mnie – nie bezpośrednio. Zauważyłam, że Layla na moment zamarła i odsunęła od siebie telefon tak, jakby obawiała się, że ten jakimś cudem ją zaatakuje. Po wyrazie jej twarzy trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślała.
– Przepraszam? – zaryzykowała w końcu. Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Rufus zamilkł, po czym westchnął przeciągle.
– Przepraszasz… – powtórzył takim tonem, jak sam nie był pewien czy powinien skwitować jej słowa śmiechem, czy prychnięciem. – Może jeszcze mi powiesz, że nie wiesz, dlaczego się irytuję? Layla, na litość bogini…
– Musiałam coś zrobić – obruszyła się sama zainteresowana. – I nic się nie stało, a to chyba najważniejsze, prawda? Nie zadzwoniłam tylko po to, by doprowadzić cię do szału.
Mruknął w odpowiedzi coś, co z równym powodzeniem mogło okazać się wyrazem wątpliwości. Ostatecznie wszelakie uwagi zachował dla siebie, być może dochodząc do wniosku, że sprawa zrobiła się zbyt poważne.
– Mów dalej – zadecydował w końcu. Miałam wrażenie, że zachowanie cierpliwości kosztowało coraz więcej energii. To Layla trzymała komórkę, poza tym nie przeszła na tryb głośnomówiący, przez co nie słyszałam wszystkiego aż tak wyraźnie jak mogłam sobie tego życzyć, ale i tak byłam gotowa przysiąc, że Rufus zaczął krążyć. – Co się stało? Mówiłaś, że jesteście w domu, ale…
– Jesteśmy – uspokoiła go pośpiesznie Layla. Westchnął, gdy tak po prostu weszła mu w słowo. – Dzwonię, bo przed chwilą stało się coś jeszcze. Mam wrażenie, że dzięki Nessie wiemy… cóż, nie tyle jak, ale czym nas wtedy unieruchomili.
– Nie rozumiem…
– To wygląda jak jakiś pilot. Albo… Czy ja wiem? Mogę wysłać ci zdjęcie – zaproponowała, wzruszając ramionami. – Nessie po prostu wyjęła to któremuś z nich z kieszeni.
Wywróciłam oczami. To brzmiało jakby sama była zaskoczona, że zdobyłam się na coś takiego. Może poniekąd tak było, bo do mnie samej nie docierało, że ot tak zdecydowałam się zbliżyć w takim celu do któregokolwiek z łowców, ale z drugiej strony… Byłam niewidzialna, prawda? Wątpiłam, by ludzie w jakikolwiek sposób mogli mi bardziej zaszkodzić.
Chyba.
– Mnie tam bardziej przypomina głośnik – wtrąciła ze swojego miejsca Alice.
Po drugiej stornie jak na zawołanie zapanowała cisza. Przez moment niemalże spodziewałam się, że Rufus powie coś złośliwego, gdy zorientuje się, że ktokolwiek jeszcze mógłby się przysłuchiwać ich wymianie zdań, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Mogłabyś powtórzyć? – zapytał w zamian, raptownie poważniejąc.
– Ja? – Alice zamrugała nieco nieprzytomnie. – Mówiłam, że przypomina głośnik. To pewnie nic nie znaczy, bo niczego nie słyszałam, ale…
– To ma więcej sensu niż się wydaje – uciął wampir. Zacisnęłam usta, przez moment mając ochotę na niego warknąć. Nie żebym w ten sposób mogła cokolwiek zmienić, zwłaszcza że Rufus i tak nie mógł mnie usłyszeć, ale to nie zmieniało faktu, że kolejne niedopowiedzenia i to, że kolejny raz zapominał, że nie wszystko, co mówił, było dla nas jasne, doprowadzały mnie do szału. – Nie potrzebuję zdjęć w takim razie. Połóżcie to w jakimś bezpiecznym miejscu i spróbujcie nie zrobić sobie krzywdy.
– Rufus – obruszyła się Layla.
– Mówię poważnie. Zajmę się tym, kiedy się zobaczymy – stwierdził ze spokojem. – Podejrzewam, że Isabeau nie pochwaliła się tym, co stało się w podziemiach. Cóż… Powiedzmy, że w dość bolesny sposób odkryła jeden z ciekawszych eksperymentów łowców. Dalej uważam, że wykorzystanie dźwięku jak broni jest mało odkrywcze, aczkolwiek…
Layla drgnęła, po czym mocniej przycisnęła telefon do ucha.
– O czym ty mówisz?
– Nie rozumiesz? – zapytał niemalże łagodnym tonem. Nie czekał na odpowiedź. – Podejrzewam, że to słabsza i mniej niebezpieczna wersja broni, którą trzymali w podziemiach. O ile się nie mylę, kolejny raz chodzi o emisję dźwięku. Istnieją częstotliwości, które mogą być zabójcze, jeśli odpowiednio je wykorzystać.
– Ale było tak, jak powiedziała Alice – uprzytomniła mu Layla. – Niczego nie słyszeliśmy.
– Nie musieliście – stwierdził Rufus takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Z jego perspektywy najpewniej tak właśnie było. – Rozmawiałem już o tym z Isabeau, ale powtórzę. Wampirze zmysły mają swoje ograniczenia… A dźwięk bywa interesującym zjawiskiem. Niektórych natężeń nie słychać, ale są niebezpieczne. Sama mogłaś się o tym przekonać. – Nagle urwał, jakby coś sobie uprzytomnił. – Ale w takim razie zakładam, że Renesmee nie zabrała im wszystkiego.
Że co?, pomyślałam, mimowolnie zastanawiając się nad tym czy teraz mnie oskarżał, czy po prostu stwierdzał fakt. W przypadku tego wampira byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Rufus jeszcze przez chwilę milczał, nim w końcu zdecydował się odezwać.
– Sparaliżowało was, a ty twierdzisz, że zaczęłaś krwawić – zwrócił się do Layli, ostrożnie dobierając słowa. – To wszystko jest zrozumiałe, ale nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego skutki w żaden sposób nie dotknęły tych ludzi. Śmiem twierdzić, że powinni się cieszyć, że uszli z życiem.
Ledwo nadążałam za tym, co mówił, ale aż za dobrze pojmowałam, co go martwiło. Zawahałam się, gorączkowo zastanawiając nad tym, czy poza dziwnym urządzeniem dostrzegłam coś jeszcze, ale nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Łowcy zachowywali się tak, jakby doskonale wiedzieli, co i dlaczego robią. Tylko tyle zdołałam zaobserwować i to samo w sobie wystarczyło, by wzbudzić we mnie wątpliwości.
Wniosek nasuwał się jeden, choć zdecydowanie mi się nie podobał. Nie miałam pojęcia kim byli ci ludzie, ale najwyraźniej działali i przygotowywali się do walki dłużej niż sądziłam. Co więcej dysponowali bronią, która dla wszystkich mogła okazać się co najmniej problematyczna.
– Więc co teraz? – doszedł mnie spięty głos taty. Edward dosłownie wyjął mi to pytanie z ust.
– Na razie to zostawcie, tak jak powiedziałem – powtórzył z naciskiem Rufus. Już samo to, że ktokolwiek niejako prosił go o podjęcie decyzji co do sposobu działania, wydało mi się dość wymowne. – I nie wchodźcie im w drogę. Nie wiem, co tam się między nimi dzieje, ale jak na moje, to naprawdę źle wygląda. Mamy dość własnych problemów.
Ze świstem wypuściłam powietrze. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację, zwłaszcza w kwestii tego ostatniego.
Gabriel
Przystanął przy schodach, podejrzliwie spoglądając na pnące się ku górze stopnie. Drzwi wyjściowe znajdowały się właśnie tam – przynajmniej tak twierdziła Amelie. Tak czy siak, wyjście znajdowało się dosłownie na wyciągnięcie ręki. W teorii żadnego problemu nie powinno stanowić to, by dostać się na górę, wyślizgnąć na zewnątrz, a później po prostu robić swoje. Co prawda nie miał pojęcia, w której części miasta się znajdowali, ale odnalezienie się nawet w mniej znanych rejonach Seattle powinno okazać się dziecinnie proste, zwłaszcza dla kogoś obdarzonego nadnaturalnymi zdolnościami – i to w szczególności telepatią.
A jednak wciąż tu tkwił, z każdym kolejnym dniem dostając szału, gdy docierało do niego, że niepotrzebnie tracił czas. Początkowo pokonała go wywołana brakiem energii słabość, ale zdążył dojść do siebie na tyle, by już nie potrzebować pomocy Amelie. Mógł tylko zgadywać, jaki cel miała w tym, by go uratować, zwłaszcza że to nie był pierwszy raz. Nie miał też pewności, dlaczego zdecydował się jej zaufać i to na tyle, by przyjąć podsuwane mu przez nią zioła, które – przynajmniej jej zdaniem – miały choć trochę zrównoważyć poziom mocy, powoli neutralizując zmiany wywołane przez kryształ. Minęły lata od chwili, w której ostatecznie przestał ufać kwartetowi, a jednak gdy chodziło o tę kobietę…
Z drugiej strony, nie widział sensu w tym, by po udzieleniu mu pomocy sama chciała go otruć. Raczej nie była aż do tego stopnia szalona, prawda?
I tak miał wątpliwości.
Jakkolwiek by nie było, czuł się lepiej. Co więcej wiedział, że po raz wtóry zaciągnął u Amelie dług, choć do tej pory wampirzyca ani razu nie dała mu do zrozumienia, że mogłaby oczekiwać zapłaty. Gabriel wiedział, że niespłacone zobowiązania bywały niebezpieczne, ale trudno było mu cokolwiek zdziałać, skoro nie miał pojęcia, czego oczekiwała nieśmiertelna. Nie powiedziała mu niczego wprost, choć jasno dał jej do zrozumienia, że o wiele pewniej by się czuł, gdyby zagrali w otwarte karty. Co prawda istniała spora szansa, że zażądałaby wtedy czegoś, co doprowadziłoby go do szału, ale…
Och, a może i było coś takiego. Jedno zdanie, które powtarzała niczym mantrę za każdym razem, gdy zdarzało im się zamienić chociaż kilka słów.
– Wracaj do domu.
Jeśli chciała go dręczyć, była na dobrej drodze. W pamięci wciąż miał jej słowa na temat Joce, ale nawet to nie potrafiło skłonić go do tego, by ot tak udać się do domu i udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. O bliskich był spokojny, a jeśli chodziło o nieobecność Renesmee…
Nie potrafił o tym myśleć. Wszystkim w nim za to rwało się, by dalej szukać istoty, która przejęła jej ciało, choć po czasie, który stracił, Gabriel wyraźnie czuł, że nie miał już na to szans. Wytropił ją cudem, a teraz pozwolił uciec, omal nie przypłacając tego życiem. Gdyby przynajmniej stoczyli wymagającą walkę, może mógłby to przełknąć, ale w tej sytuacji? Stracił przytomność tylko dlatego, że wykorzystał moc i to go przerosło. Słodka bogini, jak bardzo żałosne to było?
Inna sprawa, że nie wyobrażał sobie spojrzenia komukolwiek z najbliższych w oczy. Jak, skoro wiedział, że stracił kontrolę? Nie rozpoznał, że nie ma przed sobą Nessie, a przez moment nawet pokusił się o to, by wgryźć się w jej gardło. To nic, że ostatecznie okazało się, że nie miał przed sobą żony – liczył się sam fakt tego, że zaatakował. Nie mógł ufać sobie, własnym zmysłom i samokontroli, która zasadniczo wydawała się nie istnieć. Sytuacja wciąż wymykała mu się spod kontroli, zanikając równie szybko, co i energia, którą przyswajał. Co prawda czuł, że Amelie w dużej mierze udało się to powstrzymać (a może przynajmniej chciał wierzyć, że faktycznie mu pomagała), ale ten stan równie dobrze mógł mieć związek z tym, że przymuszała go do zachowania bierności. Skoro tkwił w martwym punkcie, praktycznie nie wykorzystując przy tym telepatii, nie był w stanie ot tak tracić mocy.
Świetnie. Był więźniem, choć nikt nie powiedział tego wprost. Jakby tego było mało, sam Gabriel nie potrafił wyjaśnić, co go powstrzymywało. Teraz już nie miał żadnego powodu, by zwlekać odejście, a jednak…
Zacisnął usta. Jego spojrzenie raz jeszcze uciekło ku drzwiom u szczytu schodów i dopiero wtedy dotarło do niego, że znów od dłuższego czasu krążył tam i z powrotem, zwlekając z ruszeniem w ich stronę. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, na dodatek na tyle mocno, że aż poczuł ból. Coś w tym go otrzeźwiło, choć nie na tyle, żeby ruszył się z miejsca.
Wracaj do domu.
Słowa Amelie prześladowały go nawet wtedy, gdy jej samej nie było w pobliżu. Zabawne, ale choć większość czasu spędzali pod jednym dachem, wciąż się mijali. Gabriel nawet nie potrafił sprecyzować, w jakim miejscu się znajdowali, skłonny co najwyżej stwierdzić, że gdzieś pod ziemią. To przypominało bardzo zaniedbane, choć wciąż zdatne do użytku mieszkanie – dość spore, skoro zwykle przebywali z wampirzycą w dwóch odległych od siebie pomieszczeniach, ale jednak opustoszałe. Sama zainteresowana nie powiedziała mu na ten temat niczego konkretnego, a i Gabriel nie widział powodu, żeby pytać. W gruncie rzeczy pomijał bardzo wiele tematów, które w normalnym wypadku może i wydałyby mu się ważne, ale nie w tamtej chwili.
No i trwał w tym. Pragnął uciec, a jednak kiedy przyszło co do czego, zawsze rezygnował. Jakby tego było mało, kiedy raz odważył się wykorzystać okazję, by przeszukać świat snów, podświadomie poszukując prawdziwej Nessie, natrafił wyłącznie na pustkę. Wycofał się równie gwałtownie, co wcześniej zaczął szukać, wciąż wmawiając sobie, że po prostu ją przeoczył, a jednak…
Nie chciał tego przed samym sobą przyznać, ale bał się. Nie wyobrażał sobie, że tak po prostu miałoby dojść do najgorszego, choć już podczas ostatniego spotkania widział, że z Renesmee działo się coś niedobrego. Już wtedy kończył jej się czas.
A teraz zniknęła.
Wątpliwości doprowadzały go do szału. Bezruch też, zwłaszcza że wydawał się równie bezsensowny, co i wszystko, co robił. Miał wrażenie, że zachowuje się irracjonalnie, ale nie potrafił tego zmienić. Tym bardziej nie był w stanie zrozumieć wielu kwestii, które dręczyły go przez cały ten czas.
Przesunął się bliżej schodów, zmuszając się do tego, by zacisnąć dłoń na poręczy. Co go powstrzymywało? W żaden sposób nie potrafił sobie wytłumaczyć, skąd brały się nie tyle wątpliwości, co bierność. Przychodził, tracił czas, a potem i tak się wycofywał, nagle po prostu dochodząc do wniosku, że to nie był ten moment. Nie chodziło ani o słabość, ani o głód, ani nawet działanie bez konkretnego planu, zwłaszcza że do tego ostatniego zdążył przywyknąć – w końcu robił to przez cały czas, prawda? Problem leżał gdzieś indziej, ale Gabriel za żadne skarby nie potrafił go zlokalizować.
Dość tego, warknął na siebie w duchu, niemalże siłą przymuszając się do podjęcia konkretnej decyzji.
Sam nie był pewien, czego oczekiwał, kiedy w końcu zrobił pierwszy krok naprzód. Zawahał się, jak skończony idiota tkwiąc na pierwszym stopniu i czekając na cud. Palce wciąż nerwowo zaciskał na poręczy i to tak mocno, że niewiele brakowało, by ją połamał. Powiódł wzrokiem dookoła, jakby w każdej chwili gdzieś w zasięgu jego wzroku mogło pojawić się coś nadnaturalnego, ale nic podobnego nie miało miejsca. Był sam, w gruncie rzeczy nie czując nawet Amelie. Zresztą nawet gdyby nagle przyszła, co by to zmieniło, skoro do tej pory w żaden sposób nie próbowała zatrzymywać go przy sobie?
Jakkolwiek by nie było, z wielkimi oporami przymusił się do zrobienia kolejnego kroku. A potem jeszcze następnego, wspinając się po tych nieszczęsnych schodach tak powoli i nieporadnie, jakby robił to po raz pierwszy w życiu. To nie miało sensu, zresztą jak i wiele innych z dręczących go kwestii. Coś było nie tak, ale…
Miał wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu dotarł do drzwi. Przez moment naszło go nawet irracjonalne wrażenie, że te zaczną się od niego oddalać, jakimś cudem uciekając w miarę tego, jak próbował się do nich zbliżyć. Tak czasami działały demony, igrając z cudzymi umysłami i wpływając na rzeczywistość. Gabriel zawahał się i podejrzliwie zmrużył oczy, zastanawiając nad tym, czy przypadkiem w ostatnim czasie nie wyczuł czegoś, co świadczyłoby o obecności tych istot. Kiedy Amelie stała po stronie Isobel, służyły jej, ale teraz… Och, czy właściwie mógł jej ufać, zwłaszcza gdy twierdziła, że odwróciła się od pierwotnej?
To wszystko nie miało sensu. Obdarowanie pełnią zaufania kogoś, kto nie tak dawno temu robił wszystko na skinienie matki wampirów, tym bardziej nie.
Jakbyś sam tego nie robił…
Potrząsnął głową, próbując opędzić od siebie niechciane myśli. To nie było to samo! Co prawda wiek, który spędził u bok Isobel, wydawał się mówić sam za siebie, ale Gabriel i tak podświadomie szukał dla siebie usprawiedliwienia. Brak wspomnień, Renesmee, a finalnie wolnej woli…
Tyle że tej ostatniej przez większość czasu wcale mu nie brakowało. W którymś momencie się zagubił, zamiast tak jak siostra czy bliźniaki patrząc na wszystkie poczynania Isobel z przymrużeniem oka. Przez jakiś czas to było w porządku – i to niezależnie od tego, na jak niepokojące kroki decydowała się królowa.
Ale to już nie miało znaczenia. Albo raczej chciał wierzyć, że przeszłość pozostawała tylko i wyłącznie przeszłością.
Mocniej zacisnął palce na poręczy, bynajmniej nie po to, by utrzymać się w pionie. Uprzytomnił sobie, że drży, nagle wytrącony z równowagi przez nadmiar narastających w jego wnętrzu emocji. Usłyszał trzask, kiedy poręcz zaczęła poddawać się pod wpływem nadmiernej siły, ale nie zwrócił na to uwagi. Wciąż tkwił w miejscu, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej sfrustrowany, choć wciąż nie potrafił wytłumaczyć skąd brało się to uczucie. Nic z tego, co działo się w ostatnim czasie, nie było dla niego jasne.
Wróć do domu.
Prychnął. Gdyby to było takie łatwe…
Nie miał okazji, by przesunąć się choć trochę bliżej. Zaklął, kiedy w chwili, w której choć pomyślał o tym, by zbliżyć się do drzwi, tak po prostu stracił równowagę. Nie wyczuł mocy ani niczego, co mogłoby wytłumaczyć powód, dla którego w jednej chwili został dosłownie odrzucony w tył, ale to i tak nie miało znaczenia. Aż pociemniało mu przed oczami, kiedy bezceremonialnie wylądował na plecach, na dodatek u samych stóp schodów. Ból poczuł dopiero po dłuższej chwili, ale ten wciąż wydawał się odległy i dziwnie przytłumiony.
Zaklął w duchu, wciąż oszołomiony. Co to było? I dlaczego, na litość bogini…?
Usłyszał westchnienie. Bardziej wyczuł niż zauważył ruch, po chwili zaś dosłownie zmaterializowała się nad nim jakaś postać. Amelie nachyliła się nad nim, z zaciekawieniem spoglądając na Gabriela z góry. Jasne włosy na moment opadły jej na twarz, więc odgarnęła je zdecydowanym, nieco tylko zniecierpliwionym ruchem.
– Odpoczywasz? – zagaiła ze spokojem, który stopniowo zaczynał doprowadzać go do szału. To było ostatnim, czego spodziewał się od niej usłyszeć w tej sytuacji. – Trochę dziwne miejsce, zwłaszcza że zaoferowałam ci cały pokój.
– Co to było? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Wampirzyca uniosła brwi.
– Hm?
Z trudem powstrzymał się od warknięcia. Napiął mięśnie i – ignorując ból – z wolna podniósł się do pozycji siedzącej, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że ulegnięcie pokusie rzucenia się tej kobiecie do gardła, to nienajlepszy pomysł.
– Dobrze wiesz! – zarzucił jej, momentalnie tracąc cierpliwość. – Dlaczego nie pozwalasz mi odejść, co? Bo to twoja zasługa?
– Pozwalam. Sama wysłałam cię do domu – przypomniała mu ze spokojem. – Nie zabraniam ci tam iść.
– Ty wcale…
– Czujesz się jakkolwiek przeze mnie uwiązany, Gabrielu? – zapytała niemalże troskliwym tonem. – Drzwi są tam. Wystarczy wejść na górę.
Kpiła sobie z niego, nie miał co do tego wątpliwości. Aż wzdrygnął się, czując narastający z każda kolejną sekundą gniew. Słodka bogini, za jakie grzechy…?!
– Nie mam pojęcia, co w tej chwili robisz – oznajmił, starannie dobierając słowa – ale wierz mi, że się dowiem. A wtedy…
– Wydawało mi się, że zdajesz sobie sprawę z tego, że grożenie mi nie jest najlepszym pomysłem – przerwała mu ze spokojem, ale i tak wyczuł pobrzmiewające w jej głosie napięcie. Natychmiast zamilkł, machinalnie podporządkowując się temu, co mu sugerowała. Jeszcze kilka lat temu nie pozwoliłby sobie względem niej na aż tak wiele; to w gruncie rzeczy się nie zmieniło. – Wciąż jestem sobą. Zawsze byłam, a moja służba Isobel nie ma tutaj niczego do rzeczy.
Rozumiał do czego piła i to może nawet lepiej, aniżeli mógłby sobie tego życzyć. Amelie od samego początku miała w sobie coś, co po prostu wzbudzało respekt. Nawet wtedy, gdy zachowywała się miło, wciąż przypominała mu przyczajonego drapieżnika – kogoś, kto z równym powodzeniem mógł go zignorować albo… spróbować skrzywdzić.
I, cholera, jakoś nie wątpił, że byłaby zdolna do tego drugiego.
– Twierdzisz, że mnie tutaj nie więzisz, a jednak nie mogę stąd wyjść – zaczął o wiele łagodniej. Wciąż z uwagą wpatrywał się w wampirzycę. – Gdzie w tym sens, Amelie?
Na ustach wampirzycy pojawił się słodki, niewinny uśmiech. Jakiekolwiek oznaki surowości momentalnie zniknęły.
– Powiedziałam, że masz wrócić do domu – przypomniała usłużnie. – Wychodzi na to, że nie masz na to ochoty. Na to już nie mam wpływu.
A potem jak gdyby nigdy nic odwróciła się i po prostu odeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa