
Renesmee
Mimowolnie skrzywiłam się,
choć wywód Rufus nie był skierowany do mnie – nie bezpośrednio. Zauważyłam, że
Layla na moment zamarła i odsunęła od siebie telefon tak, jakby obawiała
się, że ten jakimś cudem ją zaatakuje. Po wyrazie jej twarzy trudno było mi
stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślała.
–
Przepraszam? – zaryzykowała w końcu. Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Rufus
zamilkł, po czym westchnął przeciągle.
–
Przepraszasz… – powtórzył takim tonem, jak sam nie był pewien czy powinien
skwitować jej słowa śmiechem, czy prychnięciem. – Może jeszcze mi powiesz, że
nie wiesz, dlaczego się irytuję? Layla, na litość bogini…
– Musiałam
coś zrobić – obruszyła się sama zainteresowana. – I nic się nie stało, a to
chyba najważniejsze, prawda? Nie zadzwoniłam tylko po to, by doprowadzić cię do
szału.
Mruknął w odpowiedzi
coś, co z równym powodzeniem mogło okazać się wyrazem wątpliwości.
Ostatecznie wszelakie uwagi zachował dla siebie, być może dochodząc do wniosku,
że sprawa zrobiła się zbyt poważne.
– Mów dalej
– zadecydował w końcu. Miałam wrażenie, że zachowanie cierpliwości
kosztowało coraz więcej energii. To Layla trzymała komórkę, poza tym nie
przeszła na tryb głośnomówiący, przez co nie słyszałam wszystkiego aż tak
wyraźnie jak mogłam sobie tego życzyć, ale i tak byłam gotowa przysiąc, że
Rufus zaczął krążyć. – Co się stało? Mówiłaś, że jesteście w domu, ale…
– Jesteśmy –
uspokoiła go pośpiesznie Layla. Westchnął, gdy tak po prostu weszła mu w słowo.
– Dzwonię, bo przed chwilą stało się coś jeszcze. Mam wrażenie, że dzięki
Nessie wiemy… cóż, nie tyle jak, ale czym nas wtedy unieruchomili.
– Nie
rozumiem…
– To
wygląda jak jakiś pilot. Albo… Czy ja wiem? Mogę wysłać ci zdjęcie – zaproponowała,
wzruszając ramionami. – Nessie po prostu wyjęła to któremuś z nich z kieszeni.
Wywróciłam
oczami. To brzmiało jakby sama była zaskoczona, że zdobyłam się na coś takiego.
Może poniekąd tak było, bo do mnie samej nie docierało, że ot tak zdecydowałam się
zbliżyć w takim celu do któregokolwiek z łowców, ale z drugiej
strony… Byłam niewidzialna, prawda? Wątpiłam, by ludzie w jakikolwiek
sposób mogli mi bardziej zaszkodzić.
Chyba.
– Mnie tam
bardziej przypomina głośnik – wtrąciła ze swojego miejsca Alice.
Po drugiej
stornie jak na zawołanie zapanowała cisza. Przez moment niemalże spodziewałam
się, że Rufus powie coś złośliwego, gdy zorientuje się, że ktokolwiek jeszcze
mógłby się przysłuchiwać ich wymianie zdań, ale nic podobnego nie miało
miejsca.
– Mogłabyś
powtórzyć? – zapytał w zamian, raptownie poważniejąc.
– Ja? –
Alice zamrugała nieco nieprzytomnie. – Mówiłam, że przypomina głośnik. To
pewnie nic nie znaczy, bo niczego nie słyszałam, ale…
– To ma
więcej sensu niż się wydaje – uciął wampir. Zacisnęłam usta, przez moment mając
ochotę na niego warknąć. Nie żebym w ten sposób mogła cokolwiek zmienić,
zwłaszcza że Rufus i tak nie mógł mnie usłyszeć, ale to nie zmieniało
faktu, że kolejne niedopowiedzenia i to, że kolejny raz zapominał, że nie
wszystko, co mówił, było dla nas jasne, doprowadzały mnie do szału. – Nie
potrzebuję zdjęć w takim razie. Połóżcie to w jakimś bezpiecznym
miejscu i spróbujcie nie zrobić sobie krzywdy.
– Rufus –
obruszyła się Layla.
– Mówię poważnie.
Zajmę się tym, kiedy się zobaczymy – stwierdził ze spokojem. – Podejrzewam, że
Isabeau nie pochwaliła się tym, co stało się w podziemiach. Cóż…
Powiedzmy, że w dość bolesny sposób odkryła jeden z ciekawszych eksperymentów
łowców. Dalej uważam, że wykorzystanie dźwięku jak broni jest mało odkrywcze,
aczkolwiek…
Layla
drgnęła, po czym mocniej przycisnęła telefon do ucha.
– O czym
ty mówisz?
– Nie
rozumiesz? – zapytał niemalże łagodnym tonem. Nie czekał na odpowiedź. – Podejrzewam,
że to słabsza i mniej niebezpieczna wersja broni, którą trzymali w podziemiach.
O ile się nie mylę, kolejny raz chodzi o emisję dźwięku. Istnieją
częstotliwości, które mogą być zabójcze, jeśli odpowiednio je wykorzystać.
– Ale było
tak, jak powiedziała Alice – uprzytomniła mu Layla. – Niczego nie słyszeliśmy.
– Nie
musieliście – stwierdził Rufus takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz
na świecie. Z jego perspektywy najpewniej tak właśnie było. – Rozmawiałem już
o tym z Isabeau, ale powtórzę. Wampirze zmysły mają swoje ograniczenia…
A dźwięk bywa interesującym zjawiskiem. Niektórych natężeń nie słychać,
ale są niebezpieczne. Sama mogłaś się o tym przekonać. – Nagle urwał,
jakby coś sobie uprzytomnił. – Ale w takim razie zakładam, że Renesmee nie
zabrała im wszystkiego.
Że co?, pomyślałam, mimowolnie
zastanawiając się nad tym czy teraz mnie oskarżał, czy po prostu stwierdzał
fakt. W przypadku tego wampira byłam skłonna spodziewać się dosłownie
wszystkiego.
Rufus
jeszcze przez chwilę milczał, nim w końcu zdecydował się odezwać.
– Sparaliżowało
was, a ty twierdzisz, że zaczęłaś krwawić – zwrócił się do Layli,
ostrożnie dobierając słowa. – To wszystko jest zrozumiałe, ale nie jestem w stanie
wytłumaczyć, dlaczego skutki w żaden sposób nie dotknęły tych ludzi. Śmiem
twierdzić, że powinni się cieszyć, że uszli z życiem.
Ledwo
nadążałam za tym, co mówił, ale aż za dobrze pojmowałam, co go martwiło.
Zawahałam się, gorączkowo zastanawiając nad tym, czy poza dziwnym urządzeniem
dostrzegłam coś jeszcze, ale nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Łowcy zachowywali
się tak, jakby doskonale wiedzieli, co i dlaczego robią. Tylko tyle zdołałam
zaobserwować i to samo w sobie wystarczyło, by wzbudzić we mnie
wątpliwości.
Wniosek
nasuwał się jeden, choć zdecydowanie mi się nie podobał. Nie miałam pojęcia kim
byli ci ludzie, ale najwyraźniej działali i przygotowywali się do walki
dłużej niż sądziłam. Co więcej dysponowali bronią, która dla wszystkich mogła
okazać się co najmniej problematyczna.
– Więc co
teraz? – doszedł mnie spięty głos taty. Edward dosłownie wyjął mi to pytanie z ust.
– Na razie to
zostawcie, tak jak powiedziałem – powtórzył z naciskiem Rufus. Już samo
to, że ktokolwiek niejako prosił go o podjęcie decyzji co do sposobu
działania, wydało mi się dość wymowne. – I nie wchodźcie im w drogę.
Nie wiem, co tam się między nimi dzieje, ale jak na moje, to naprawdę źle
wygląda. Mamy dość własnych problemów.
Ze świstem
wypuściłam powietrze. Chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację, zwłaszcza w kwestii
tego ostatniego.

Gabriel
Przystanął przy schodach,
podejrzliwie spoglądając na pnące się ku górze stopnie. Drzwi wyjściowe
znajdowały się właśnie tam – przynajmniej tak twierdziła Amelie. Tak czy siak,
wyjście znajdowało się dosłownie na wyciągnięcie ręki. W teorii żadnego
problemu nie powinno stanowić to, by dostać się na górę, wyślizgnąć na
zewnątrz, a później po prostu robić swoje. Co prawda nie miał pojęcia, w której
części miasta się znajdowali, ale odnalezienie się nawet w mniej znanych
rejonach Seattle powinno okazać się dziecinnie proste, zwłaszcza dla kogoś
obdarzonego nadnaturalnymi zdolnościami – i to w szczególności telepatią.
A jednak
wciąż tu tkwił, z każdym kolejnym dniem dostając szału, gdy docierało do niego,
że niepotrzebnie tracił czas. Początkowo pokonała go wywołana brakiem energii
słabość, ale zdążył dojść do siebie na tyle, by już nie potrzebować pomocy
Amelie. Mógł tylko zgadywać, jaki cel miała w tym, by go uratować, zwłaszcza że
to nie był pierwszy raz. Nie miał też pewności, dlaczego zdecydował się jej
zaufać i to na tyle, by przyjąć podsuwane mu przez nią zioła, które –
przynajmniej jej zdaniem – miały choć trochę zrównoważyć poziom mocy, powoli
neutralizując zmiany wywołane przez kryształ. Minęły lata od chwili, w której
ostatecznie przestał ufać kwartetowi, a jednak gdy chodziło o tę kobietę…
Z drugiej
strony, nie widział sensu w tym, by po udzieleniu mu pomocy sama chciała go
otruć. Raczej nie była aż do tego stopnia szalona, prawda?
I tak miał
wątpliwości.
Jakkolwiek
by nie było, czuł się lepiej. Co więcej wiedział, że po raz wtóry zaciągnął u
Amelie dług, choć do tej pory wampirzyca ani razu nie dała mu do zrozumienia,
że mogłaby oczekiwać zapłaty. Gabriel wiedział, że niespłacone zobowiązania
bywały niebezpieczne, ale trudno było mu cokolwiek zdziałać, skoro nie miał
pojęcia, czego oczekiwała nieśmiertelna. Nie powiedziała mu niczego wprost,
choć jasno dał jej do zrozumienia, że o wiele pewniej by się czuł, gdyby
zagrali w otwarte karty. Co prawda istniała spora szansa, że zażądałaby wtedy
czegoś, co doprowadziłoby go do szału, ale…
Och, a może
i było coś takiego. Jedno zdanie, które powtarzała niczym mantrę za każdym
razem, gdy zdarzało im się zamienić chociaż kilka słów.
– Wracaj do
domu.
Jeśli
chciała go dręczyć, była na dobrej drodze. W pamięci wciąż miał jej słowa na
temat Joce, ale nawet to nie potrafiło skłonić go do tego, by ot tak udać się
do domu i udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca. O bliskich był
spokojny, a jeśli chodziło o nieobecność Renesmee…
Nie
potrafił o tym myśleć. Wszystkim w nim za to rwało się, by dalej szukać istoty,
która przejęła jej ciało, choć po czasie, który stracił, Gabriel wyraźnie czuł,
że nie miał już na to szans. Wytropił ją cudem, a teraz pozwolił uciec, omal
nie przypłacając tego życiem. Gdyby przynajmniej stoczyli wymagającą walkę,
może mógłby to przełknąć, ale w tej sytuacji? Stracił przytomność tylko
dlatego, że wykorzystał moc i to go przerosło. Słodka bogini, jak bardzo
żałosne to było?
Inna
sprawa, że nie wyobrażał sobie spojrzenia komukolwiek z najbliższych w oczy.
Jak, skoro wiedział, że stracił kontrolę? Nie rozpoznał, że nie ma przed sobą
Nessie, a przez moment nawet pokusił się o to, by wgryźć się w jej gardło. To
nic, że ostatecznie okazało się, że nie miał przed sobą żony – liczył się sam
fakt tego, że zaatakował. Nie mógł ufać sobie, własnym zmysłom i samokontroli,
która zasadniczo wydawała się nie istnieć. Sytuacja wciąż wymykała mu się spod
kontroli, zanikając równie szybko, co i energia, którą przyswajał. Co prawda
czuł, że Amelie w dużej mierze udało się to powstrzymać (a może przynajmniej
chciał wierzyć, że faktycznie mu pomagała), ale ten stan równie dobrze mógł
mieć związek z tym, że przymuszała go do zachowania bierności. Skoro tkwił w
martwym punkcie, praktycznie nie wykorzystując przy tym telepatii, nie był w
stanie ot tak tracić mocy.
Świetnie.
Był więźniem, choć nikt nie powiedział tego wprost. Jakby tego było mało, sam
Gabriel nie potrafił wyjaśnić, co go powstrzymywało. Teraz już nie miał żadnego
powodu, by zwlekać odejście, a jednak…
Zacisnął
usta. Jego spojrzenie raz jeszcze uciekło ku drzwiom u szczytu schodów i
dopiero wtedy dotarło do niego, że znów od dłuższego czasu krążył tam i z
powrotem, zwlekając z ruszeniem w ich stronę. Bezwiednie zacisnął dłonie w
pięści, na dodatek na tyle mocno, że aż poczuł ból. Coś w tym go otrzeźwiło,
choć nie na tyle, żeby ruszył się z miejsca.
Wracaj do domu.
Słowa
Amelie prześladowały go nawet wtedy, gdy jej samej nie było w pobliżu. Zabawne,
ale choć większość czasu spędzali pod jednym dachem, wciąż się mijali. Gabriel
nawet nie potrafił sprecyzować, w jakim miejscu się znajdowali, skłonny co
najwyżej stwierdzić, że gdzieś pod ziemią. To przypominało bardzo zaniedbane,
choć wciąż zdatne do użytku mieszkanie – dość spore, skoro zwykle przebywali z
wampirzycą w dwóch odległych od siebie pomieszczeniach, ale jednak opustoszałe.
Sama zainteresowana nie powiedziała mu na ten temat niczego konkretnego, a i
Gabriel nie widział powodu, żeby pytać. W gruncie rzeczy pomijał bardzo wiele
tematów, które w normalnym wypadku może i wydałyby mu się ważne, ale nie w
tamtej chwili.
No i trwał
w tym. Pragnął uciec, a jednak kiedy przyszło co do czego, zawsze rezygnował.
Jakby tego było mało, kiedy raz odważył się wykorzystać okazję, by przeszukać
świat snów, podświadomie poszukując prawdziwej Nessie, natrafił wyłącznie na
pustkę. Wycofał się równie gwałtownie, co wcześniej zaczął szukać, wciąż
wmawiając sobie, że po prostu ją przeoczył, a jednak…
Nie chciał
tego przed samym sobą przyznać, ale bał się. Nie wyobrażał sobie, że tak po
prostu miałoby dojść do najgorszego, choć już podczas ostatniego spotkania
widział, że z Renesmee działo się coś niedobrego. Już wtedy kończył jej się
czas.
A teraz
zniknęła.
Wątpliwości
doprowadzały go do szału. Bezruch też, zwłaszcza że wydawał się równie
bezsensowny, co i wszystko, co robił. Miał wrażenie, że zachowuje się
irracjonalnie, ale nie potrafił tego zmienić. Tym bardziej nie był w stanie
zrozumieć wielu kwestii, które dręczyły go przez cały ten czas.
Przesunął
się bliżej schodów, zmuszając się do tego, by zacisnąć dłoń na poręczy. Co go
powstrzymywało? W żaden sposób nie potrafił sobie wytłumaczyć, skąd brały się
nie tyle wątpliwości, co bierność. Przychodził, tracił czas, a potem i tak się
wycofywał, nagle po prostu dochodząc do wniosku, że to nie był ten moment. Nie
chodziło ani o słabość, ani o głód, ani nawet działanie bez konkretnego planu,
zwłaszcza że do tego ostatniego zdążył przywyknąć – w końcu robił to przez cały
czas, prawda? Problem leżał gdzieś indziej, ale Gabriel za żadne skarby nie
potrafił go zlokalizować.
Dość tego, warknął na siebie w duchu,
niemalże siłą przymuszając się do podjęcia konkretnej decyzji.
Sam nie był
pewien, czego oczekiwał, kiedy w końcu zrobił pierwszy krok naprzód. Zawahał
się, jak skończony idiota tkwiąc na pierwszym stopniu i czekając na cud. Palce
wciąż nerwowo zaciskał na poręczy i to tak mocno, że niewiele brakowało, by ją
połamał. Powiódł wzrokiem dookoła, jakby w każdej chwili gdzieś w zasięgu jego
wzroku mogło pojawić się coś nadnaturalnego, ale nic podobnego nie miało
miejsca. Był sam, w gruncie rzeczy nie czując nawet Amelie. Zresztą nawet gdyby
nagle przyszła, co by to zmieniło, skoro do tej pory w żaden sposób nie
próbowała zatrzymywać go przy sobie?
Jakkolwiek
by nie było, z wielkimi oporami przymusił się do zrobienia kolejnego kroku. A
potem jeszcze następnego, wspinając się po tych nieszczęsnych schodach tak
powoli i nieporadnie, jakby robił to po raz pierwszy w życiu. To nie miało
sensu, zresztą jak i wiele innych z dręczących go kwestii. Coś było nie tak,
ale…
Miał
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu dotarł do drzwi. Przez moment
naszło go nawet irracjonalne wrażenie, że te zaczną się od niego oddalać,
jakimś cudem uciekając w miarę tego, jak próbował się do nich zbliżyć. Tak
czasami działały demony, igrając z cudzymi umysłami i wpływając na
rzeczywistość. Gabriel zawahał się i podejrzliwie zmrużył oczy, zastanawiając
nad tym, czy przypadkiem w ostatnim czasie nie wyczuł czegoś, co świadczyłoby o
obecności tych istot. Kiedy Amelie stała po stronie Isobel, służyły jej, ale
teraz… Och, czy właściwie mógł jej ufać, zwłaszcza gdy twierdziła, że odwróciła
się od pierwotnej?
To wszystko
nie miało sensu. Obdarowanie pełnią zaufania kogoś, kto nie tak dawno temu
robił wszystko na skinienie matki wampirów, tym bardziej nie.
Jakbyś sam tego nie robił…
Potrząsnął
głową, próbując opędzić od siebie niechciane myśli. To nie było to samo! Co
prawda wiek, który spędził u bok Isobel, wydawał się mówić sam za siebie, ale
Gabriel i tak podświadomie szukał dla siebie usprawiedliwienia. Brak wspomnień,
Renesmee, a finalnie wolnej woli…
Tyle że tej
ostatniej przez większość czasu wcale mu nie brakowało. W którymś momencie się
zagubił, zamiast tak jak siostra czy bliźniaki patrząc na wszystkie poczynania
Isobel z przymrużeniem oka. Przez jakiś czas to było w porządku – i to
niezależnie od tego, na jak niepokojące kroki decydowała się królowa.
Ale to już
nie miało znaczenia. Albo raczej chciał wierzyć, że przeszłość pozostawała
tylko i wyłącznie przeszłością.
Mocniej
zacisnął palce na poręczy, bynajmniej nie po to, by utrzymać się w pionie.
Uprzytomnił sobie, że drży, nagle wytrącony z równowagi przez nadmiar
narastających w jego wnętrzu emocji. Usłyszał trzask, kiedy poręcz zaczęła
poddawać się pod wpływem nadmiernej siły, ale nie zwrócił na to uwagi. Wciąż
tkwił w miejscu, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej sfrustrowany, choć wciąż
nie potrafił wytłumaczyć skąd brało się to uczucie. Nic z tego, co działo się w
ostatnim czasie, nie było dla niego jasne.
Wróć do domu.
Prychnął.
Gdyby to było takie łatwe…
Nie miał
okazji, by przesunąć się choć trochę bliżej. Zaklął, kiedy w chwili, w której
choć pomyślał o tym, by zbliżyć się do drzwi, tak po prostu stracił równowagę. Nie
wyczuł mocy ani niczego, co mogłoby wytłumaczyć powód, dla którego w jednej
chwili został dosłownie odrzucony w tył, ale to i tak nie miało znaczenia. Aż
pociemniało mu przed oczami, kiedy bezceremonialnie wylądował na plecach, na
dodatek u samych stóp schodów. Ból poczuł dopiero po dłuższej chwili, ale ten wciąż
wydawał się odległy i dziwnie przytłumiony.
Zaklął w
duchu, wciąż oszołomiony. Co to było? I dlaczego, na litość bogini…?
Usłyszał
westchnienie. Bardziej wyczuł niż zauważył ruch, po chwili zaś dosłownie
zmaterializowała się nad nim jakaś postać. Amelie nachyliła się nad nim, z
zaciekawieniem spoglądając na Gabriela z góry. Jasne włosy na moment opadły jej
na twarz, więc odgarnęła je zdecydowanym, nieco tylko zniecierpliwionym ruchem.
–
Odpoczywasz? – zagaiła ze spokojem, który stopniowo zaczynał doprowadzać go do
szału. To było ostatnim, czego spodziewał się od niej usłyszeć w tej sytuacji. –
Trochę dziwne miejsce, zwłaszcza że zaoferowałam ci cały pokój.
– Co to
było? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Wampirzyca
uniosła brwi.
– Hm?
Z trudem
powstrzymał się od warknięcia. Napiął mięśnie i – ignorując ból – z wolna
podniósł się do pozycji siedzącej, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że ulegnięcie
pokusie rzucenia się tej kobiecie do gardła, to nienajlepszy pomysł.
– Dobrze
wiesz! – zarzucił jej, momentalnie tracąc cierpliwość. – Dlaczego nie pozwalasz
mi odejść, co? Bo to twoja zasługa?
– Pozwalam.
Sama wysłałam cię do domu – przypomniała mu ze spokojem. – Nie zabraniam ci tam
iść.
– Ty wcale…
– Czujesz
się jakkolwiek przeze mnie uwiązany, Gabrielu? – zapytała niemalże troskliwym
tonem. – Drzwi są tam. Wystarczy wejść na górę.
Kpiła sobie
z niego, nie miał co do tego wątpliwości. Aż wzdrygnął się, czując narastający
z każda kolejną sekundą gniew. Słodka bogini, za jakie grzechy…?!
– Nie mam
pojęcia, co w tej chwili robisz – oznajmił, starannie dobierając słowa – ale
wierz mi, że się dowiem. A wtedy…
– Wydawało
mi się, że zdajesz sobie sprawę z tego, że grożenie mi nie jest najlepszym
pomysłem – przerwała mu ze spokojem, ale i tak wyczuł pobrzmiewające w jej
głosie napięcie. Natychmiast zamilkł, machinalnie podporządkowując się temu, co
mu sugerowała. Jeszcze kilka lat temu nie pozwoliłby sobie względem niej na aż
tak wiele; to w gruncie rzeczy się nie zmieniło. – Wciąż jestem sobą. Zawsze
byłam, a moja służba Isobel nie ma tutaj niczego do rzeczy.
Rozumiał do
czego piła i to może nawet lepiej, aniżeli mógłby sobie tego życzyć. Amelie od
samego początku miała w sobie coś, co po prostu wzbudzało respekt. Nawet wtedy,
gdy zachowywała się miło, wciąż przypominała mu przyczajonego drapieżnika – kogoś,
kto z równym powodzeniem mógł go zignorować albo… spróbować skrzywdzić.
I, cholera,
jakoś nie wątpił, że byłaby zdolna do tego drugiego.
–
Twierdzisz, że mnie tutaj nie więzisz, a jednak nie mogę stąd wyjść – zaczął o
wiele łagodniej. Wciąż z uwagą wpatrywał się w wampirzycę. – Gdzie w tym sens,
Amelie?
Na ustach
wampirzycy pojawił się słodki, niewinny uśmiech. Jakiekolwiek oznaki surowości
momentalnie zniknęły.
–
Powiedziałam, że masz wrócić do domu – przypomniała usłużnie. – Wychodzi na to,
że nie masz na to ochoty. Na to już nie mam wpływu.
A potem jak
gdyby nigdy nic odwróciła się i po prostu odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz