
Leana
Podniosła głowę. Przez chwilę
nasłuchiwała, ale dookoła panowała cisza – przynajmniej teoretycznie, skoro wciąż
znajdowała się w środku miasta. Wyostrzone zmysły bez większego problemu
wychwytywały każdy, nawet najmniej istotny dźwięk. Co prawda rumor
przejeżdżających ulicami pojazdów dochodził do niej jakby z oddali,
znacznie przytłumiony, ale wciąż wystarczająco wyraźny, by zapragnęła skulić
się w kącie, zakryć uszy dłońmi i modlić o choćby chwilę
spokoju.
Zamrugała nieco
nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Czy śniła? W którymś momencie zmęczenie
dało o sobie znać na tyle, by spróbowała poszukać sobie miejsca do spania,
ale wcale nie czuła się lepiej. Wciąż było jej zimno, zwłaszcza że znalezione w kościele
ubrania pozostawiały wiele do życzenia. Jakby tego było mało, zdążyły się pobrudzić
i to bynajmniej nie za sprawą kurzu, choć kolejny raz Leana schroniła się w miejscu,
które swoimi warunkami pozostawiało wiele do życzenia.
Z wolna
wyprostowała się, z trudem stając na nogi. Mięśnie protestowały po zdecydowanie
zbyt długim czasie trwania w jednej pozycji. Spojrzenie kobiety jak na
zawołanie powędrowało ku wąskiemu, umieszczonemu tuż pod nisko ulokowanym
sufitem okienku. Tak zresztą dostała się do tego miejsca – wsunęła przez
niewielki otwór, w duchu błogosławiąc, że Renesmee najwyraźniej była dość
szczupła i drobna, by dostać się praktycznie wszędzie.
Leana
objęła się ramionami, po czym z obawą powiodła wzrokiem dookoła. W ciemnościach
widziała nawet lepiej niż w świetle, ale i tak poczuła się nieswojo.
Co więcej, w piwnicy nie było niczego, co miałaby ochotę podziwiać.
Widziała przede wszystkim śmieci i bliżej nieokreślone przedmioty, które
czasy swojej świetności miały już dawno za sobą.
Och, poza
tym była krew, choć to dotarło do niej dopiero po chwili.
Jęknęła, machinalnie
przyciskając dłoń do ust, by stłumić jęk. Zaraz też zrobiło jej się niedobrze,
choć sama nie była pewna dlaczego – na widok kolejnego, wyssanego do cna ciała
czy może poczuciu, że z krwią, którą wypiła nie tak dawno, było coś nie
tak. Zmrużyła oczy, niemalże z obrzydzeniem spoglądając na swoją ofiarę.
Na pierwszy rzut oka zaniedbany, starszy już mężczyzna wyglądał na żebraka – i to
takiego, który całe miesiące albo lata spędził na ulicy. W normalnym wypadku
nigdy nie przyszłoby jej do głowy, by się do kogoś takiego zbliżyć, ale…
Zamknęła
oczy. Wspomnienia mieszały się ze sobą, skutecznie przysłonięte przez głód, ale
po chwili wahania zdołała uporządkować wszystko, co się wydarzyło. Cóż, przynajmniej
teoretycznie. Tego mężczyznę znalazła w piwnicy, gdzie najwyraźniej
urządził sobie coś na kształt legowiska. Chyba nawet nie zwrócił na nią uwagi,
choć nie miała pewności. Liczyło się, że w którymś momencie musiała rzucić
mu się do gardła, a potem już tylko łapczywie piła, niezdolna przestać. Emocje
po raz kolejny wymknęły jej się spod kontroli, zresztą jak i pragnienie,
które stopniowo doprowadzało ją do szaleństwa.
A później
chyba zemdlała – czy to ze zmęczenia, za sprawą szoku czy może… tej niewłaściwej
krwi.
W milczeniu
przycisnęła dłoń do brzucha, krzywiąc się nieznacznie, kiedy znów poczuła
mdłości. Jakby tego było mało, w gardle znowu poczuła pieczenie, na dodatek
wystarczająco silne, by nie była w stanie go ignorować. Głód powracał raz
za razem, wciąż silniejszy, choć robiła wszystko, żeby go zaspokoić. Czuła się,
jakby wylądowała w jakiejś pętli czasowej; osobistej spirali cierpienia, z której
nie potrafiła się wydostać. Jeśli to miała być jakaś kara, Ciemność trafiła
idealnie. Sęk w tym, że Leana wciąż nie miała pojęcia komu i dlaczego
tak bardzo zawiniła.
Gwałtowny
dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Wylądowała sama w ciemnej, brudnej
piwniczce, na dodatek tuż obok trupa jakiegoś bezdomnego. Jakby tego było mało,
własnoręcznie odebrała mu życie, choć nawet tego nie pamiętała. Już samo to
było przerażające, a teraz na dodatek była w stanie myśleć wyłącznie o jakości
krwi i tym, czy ktoś taki jak ona mógł zatruć się taką, która… nie była
właściwa.
Niewłaściwa
krew. Tylko tak była w stanie to określić.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Dla zajęcia czymś uwagi
podeszła do wąskiego okienka i uniosła głowę, usiłując wyjrzeć na
zewnątrz. Przez wybitą szybę do wnętrza piwniczki wdzierało się przenikliwe
zimno, ale to już nie robiło na Leanie wrażenia. I tak była przemarznięta i zdecydowanie
zbyt mocno przerażona, by zwracać uwagę na dodatkowe niedogodności.
Kiedy
uniosła się na palcach, w końcu będąc w sanie dostrzec chodnik,
przekonała się, że na ziemi zalegał śnieg – i to na dodatek więcej niż do
tej pory. Musiało padać, choć nie była pewna kiedy. Najwyraźniej przespała dość,
by warunki na zewnątrz zdążyły się poprawić.
Z wolna wycofała
się w cień, raz po raz zaciskając dłonie w pięści. Krótko obejrzała
się przez ramię, chcąc upewnić się, że przypadkiem nie zawędruje zbyt blisko
wyssanego z krwi ciała. Nie mogła nawet na nie patrzeć, nie tyle przerażona,
co przede wszystkim obrzydzona. Wiedziała, że nie powinna tego czuć – nie,
skoro zabiła, a przed sobą miała człowieka – ale te uczucia okazały się
silniejsze od niej. Widok pokrytej zarostem brody, przetłuszczonych włosów i znoszonych
ubrań… Na samą myśl wszystko zaczynało ją swędzieć, zwłaszcza że sama potrzebowała
kąpieli. To była naiwna, ale dziwnie kojąca myśl – to, że gdyby dostała okazję,
żeby się odświeżyć, wszystko nagle wróciłoby na swoje miejsce. Zupełnie jakby
zmywając z siebie krew i nieczystości nagle miała stać się sobą…
Ponownie
spojrzała ku okienku, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co powinna zrobić. Wciąż
błądziła, kryjąc się po kątach i popełniając kolejne błędy. Zabijała, by odkryć,
że niczego to nie zmieniło – wciąż czuła pragnienie, a to przeklęte ciało
podsuwało jej bodźce, o których wolałaby nie mieć pojęcia. Wszystko było
obce, zbyt głośne i… przerażające. Jakby tego było mało, za każdym razem, gdy
do głosu dochodził zdrowy rozsądek, prócz głodu zaczynała odczuwać czyste
przerażenie, wyobrażając sobie, że ktoś obserwował ją z ciemności.
Serce
podjechało jej do gardła na samo wspomnienie tego, jak już raz próbował ją
zabić. Bez szeptu Łowcy była samotna, choć zarazem wiedziała, że ta istota
poprowadziłaby ją na zgubę. Z drugiej strony, być może dzięki temu
wszystko by się ułożyło? Nie wyobrażała sobie tego, ale i tak nie była w stanie
powstrzymać natłoku kolejnych myśli. Mieszały się ze sobą, w równym
stopniu niepokojące, co i niespójne. Doprowadzały ją do szału i to w szczególności
tym, że nie potrafiła się ich pozbyć. Już nie była w stanie wyłączyć emocji
– nie tak jak w kościele, gdy jej niewidzialny prześladowca nakierował ją
na coś, w czym nade wszystko pragnęła trwać.
Gdyby
tamtego wieczoru nie pojawił się Gabriel…
Przycisnęła
obie dłonie do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się serce.
Ciało tęskniło, ona zaś była przerażona i zagubiona zarazem. Pamiętała
jego wściekłość i moment, w którym otrząsnęła się z transu na
tyle, by pojąć, że omal nie zginęła. Jakby tego było mało, ten mężczyzna wcale
nie uratował jej dlatego, że był dobry – jemu chodziło wyłącznie o żonę. Nawet
nie potrafiła mieć mu tego za złe… W końcu na to zasłużyła, prawda?
A jednak
była zbyt wielkim tchórzem, by tak po prostu odpuścić i własnoręcznie
pozbawić się życia.
Leana nie
chciała umierać. Nie tak naprawdę i nie po wszystkim, co wycierpiała, by
dostać szansę na życie. Problem polegał na tym, że to, co otrzymała w zamian,
dalekie było od jej wyobrażeń i pragnień.
Nie miała
pewności jakim cudem udało jej się zapanować na tyle, by zadecydować o opuszczeniu
piwniczki. Tak naprawdę miała ochotę osunąć się na kolana, skulić w kącie,
a potem rozdzierająco szlochać tak długo, aż ze zmęczenia znów zapadłaby w sen.
Nie było jej to dane, zresztą czuła, że wypłakiwanie sobie oczu i tak
prowadziło donikąd. Płakała wystarczająco wiele razy, nie wspominając o nadziei,
którą do pewnego momentu pokładała w Stwórcy – przynajmniej do momentu, w którym
zrozumiała, że ten ją porzucił. Łzy nie miały żadnego celu, tak jak i bezgłośne
błagania o pomoc. Skoro nie mogła liczyć nawet na modlitwę, pozostawało
jej tylko jedno: ruszyć dalej.
Nikogo nie
było w pobliżu, gdy w końcu wyczołgała się z kryjówki. Śnieg
zachrzęścił pod jej stopami i nawet ten dźwięk wydał się kobiecie
głośniejszy niż powinien. Ciaśniej otoczyła się ramionami, czujnie wodząc
wzrokiem na prawo i lewo. Ślady, które pozostawiła, były pierwszy w okolicy,
co w jakimś stopniu przyniosło jej ulgę. Zdążyła zauważyć, że ta część
miasta pozostawiała wiele do życzenia, więc nie dziwiło jej, że ludzie nie
przechadzali się tłumnie wąskimi, zaniedbanymi uliczkami. Z drugiej strony
istota, której Leana najbardziej się obawiała, nie pozostawiała śladów wcale, więc
pozorny spokój o niczym nie musiał świadczyć.
Gabriel też dopadłby cię bez zdradzania
swojej obecności, przeszło jej przez myśl i to wystarczyło, by poczuła
się jeszcze bardziej nieswojo. Tak, był jeszcze on, ale…
Potrząsnęła
głową. Z jakiegoś powodu zdołała od niego uciec ostatnim razem i tego
zamierzała się trzymać.
Wciąż czuła
się źle, kiedy ruszyła w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie miała żadnego
celu, zresztą jak zwykle, ale to jej nie zniechęcało. I tak wszystko wydawało
się lepsze od tkwienia w piwnicy z trupem, nie wspominając o tym,
że pozostawanie w jednym miejscu wydawało się ryzykowne. Nie miała
pojęcia, skąd brała tę wiedzę, ale ciało wiedziało swoje – ono albo raczej
instynkt, któremu Leana coraz bardziej zaczynała ufać. Do tej pory kierowanie
się tymi przeczuciami przyniosło wyłącznie to, co najlepsze – a więc
przeżycie – więc tym bardziej nie zamierzała narzekać. Nie żeby cokolwiek dawało.
Mdłości nie
ustępowały, ale okazały się wystarczająco znośne, by zdecydowała się je
ignorować. Mimo wszystko czuła się tak, jakby wypiła za dużo – tak pełna, że nadmiar
krwi dosłownie przelewał się w jej organizmie, zalegając w żołądku.
To było tak, jakby organizm nagle się poddał i stwierdzić, że nie będzie w stanie
nadmiaru posoki spożytkować. Leana nie miała pewności, co o tym sądzić,
ale nie podobało jej się to.
No i wciąż
była głodna, choć nie sądziła, że to możliwe.
Przycisnęła
dłoń do gardła, z trudem powstrzymując się od wbicia w nie paznokci.
Zupełnie jakby to mogło w jakiś sposób pomóc – rozdrapywanie skóry w tamtym
miejscu, by dostać się do źródła palenia. Przełknęła z trudem, co najmniej
zaniepokojona tokiem własnych myśli. Z obawą zaczęła nasłuchiwać, niemalże
spodziewając się, że znów wyczuje Łowcę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Była
sama, targana głodem, osłabiona i podświadomie poszukująca tylko jednego.
Kroki same
poniosły ją w odpowiednim kierunku. Przez chwilę jeszcze była w stanie
kontrolować to, co robiła, ale wkrótce po tym wszelakie myśli po raz kolejny
uleciały z jej głowy. Instynkt przejął kontrolę, spychając na bok
wszelakie zbędne emocje – w tym strach, co jako jedyne przyjęła z ulgą.
W jednej chwili tkwiła bezradnie na śniegu, a w następnej błyskawicznie
pokonywała kolejne przecznice, poruszając się zdecydowanie zbyt szybko, by
jakikolwiek człowiek uznał to za naturalne. W tamtej chwili to ona była
łowcą – skupionym na kolejnych ruchach, otaczającym ją świecie i… jednym, dość
konkretnym celu.
Wszędzie
byłaby w stanie rozpoznać zapach krwi. Wystarczyła chwila, by pozostawiła
zaniedbane uliczki za sobą, w zamian nagle lądując w pobliżu tłumu.
Zastygła w przejściu między budynkami, nerwowo zaciskając palce na rogu
najbliższego z budynków. Uświadomiła sobie, że drży, rozszerzonymi oczyma
spoglądając wprost na ruchliwą ulicę. Przechodnie zmierzali w sobie tylko
znanych kierunkach, znajdując się dosłownie na wyciągnięcie ręki, choć zarazem
nigdy nie wydawali jej się bardziej odlegli. Wyostrzone zmysły doprowadzały ją
do szału kolejnymi bodźcami. Każdy, nawet najcichszy dźwięk, odbijał się bolesnym
echem od wnętrza jej czaski, zapachy potęgowały mdłości, z kolei krew…
Obraz na
moment rozmazał jej się przed oczami. Gorączkowo spojrzała przed siebie, chwiejąc
się na nogach i mogąc co najwyżej obserwować. Spoglądała na tych
wszystkich ludzi, marząc tylko o jednym.
O…
– Proszę
pani?
Nie znała
tego głosu. Momentalnie poderwała głowę, prostując się niczym struna i w roztargnieniu
spoglądając na postać, która nagle znalazła się tuż przed nią. To była młodziutka,
uśmiechająca się niepewnie dziewczyna. Leana zawahała się, przez moment gotowa
przysiąc, że miała przed sobą jedną ze swoich krewnych – uroczą, niebieskooka
blondyneczkę o przyjaznej dla oka aparycji. Drobna sylwetka ginęła w puchowej,
różowej kurtce, co wydało się Leanie równie rozkosznie, co i sposób, w jaki
nieznajoma naciągnęła czapkę – na tyle, że ta niemalże zakrywała jej oczy.
Nie
odpowiedziała, wciąż oszołomiona. Milczała, zdolna co najwyżej drżeć i bezmyślnie
wpatrywać się w dziewczynę. Wyraźnie wyczuła, że ta była człowiekiem, co
uświadomiła jej przede wszystkim krążąca w żyłach śmiertelniczki krew.
Mogłaby być w moim wieku… No, przynajmniej
wtedy, gdy jeszcze żyłam.
To wszystko
zarejestrowała w ciągu zaledwie ułamków sekund, choć miała przy tym
wrażenie, że kolejne sekundy wlekły się w nieskończoność. Trwała w tym
szaleństwie, a jakby tego wszystkiego było mało…
– Proszę
pani – zaczęła raz jeszcze dziewczyna. – Dobrze się pani czuję? Mogę jakoś
pomóc? – drążyła dalej, przesuwając się jeszcze bliżej Leany. – Czy to jest…
krew?!
Dopiero to
ją otrzeźwiło. Widziała, że oczy dziewczyny rozszerzając się nieznacznie, gdy w końcu
zauważyła stan ubrania Leany. To wystarczyło, by kobieta wyprostowała się
niczym struna i spróbowała odsunąć, choć dobrze wiedziała, że na to za
późno – nieznajoma zobaczyła dość.
Leana mogła
tylko zgadywać, do jakich śmiertelniczka doszła wniosków. Chyba nawet coś do
niej mówiła, ale poszczególne słowa dochodziły do niej jakby z oddali –
zbyt przytłumione, niewyraźne i pozbawione znaczenia. Chciała się wycofać,
a potem odwrócić na pięcie i uciec, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa.
Kiedy na domiar złego zatoczyła się, nie upadając tylko dlatego, że nieznajoma
dziewczyna w porę pochwyciła ją w pasie, wszystko skomplikowało się
jeszcze bardziej.
– Wszystko
dobrze? Hej…
Może
usłyszała coś jeszcze, ale nawet jeśli tak było, nie zapamiętała tego. Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, co robiła, bardziej stanowczo pociągnęła
dziewczynę za sobą, wciągając w głąb uliczki. Zaraz po tym, nie bacząc na
to, że stały zdecydowanie zbyt blisko, zmierzającego we wszystkie strony tłumu,
bezceremonialnie wgryzła się wprost w gardło swojej najnowszej ofiary, w gruncie
rzeczy sama niepewna, jakim cudem zdołała uporać się z szalikiem i kurtką.
Z ust
dziewczyny wyrwał się zdławiony jęk, ale to nie miało dla Leany żadnego znaczenia.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy zaczęła pić – coraz bardziej
łapczywie, chociaż wciąż dręczyły ją mdłości. Tyle że ta krew była dobra –
czysta, słodka i niosąca ze sobą jakże upragnione ukojenie. Naparła na
swoją ofiarę jeszcze bardziej, zupełnie jakby w ten sposób mogła zyskać
jeszcze więcej. W tamtej chwili liczyła się jedynie zalewająca gardło
słodycz i to, że choć trochę rozjaśniło jej się w głowie.
Potrzebowała tego, poza tym…
– Renesmee!
To imię doszło
do niej jakby z oddali. Zaraz po tym ktoś bezceremonialnie odciągnął ją w tył,
chociaż próbowała się szarpać i walczyć. Kolejny raz poddała się
impulsowi, nagle świadoma wyłącznie jednego: tego, że chciała i musiała
bronić swojej własności. Ta krew była jej, zresztą jak i dziewczyna,
chociaż…
Aż
zachłysnęła się powietrzem, kiedy ktoś w zdecydowanie niedelikatny,
bolesny sposób przycisnął ją do ściany przeciwległego budynku. Gwałtownie zaczerpnęła
tlenu i zaraz się skrzywiła, bo do głosu ponownie doszedł głód. Usłyszała
dziki charkot, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że dźwięk wyrwał się z jej
gardła. To na moment ją oszołomiło, tym bardziej że ta zwierzęca cząstka wciąż wytracała
ją z równowagi.
Zamarła,
kiedy dostrzegła swojego przeciwnika. W pierwszej kolejności zwróciła
uwagę na parę lśniących niepokojącym blaskiem, intensywnie czerwonych oczu – wpatrzonych
w nią i tak bardzo nieludzkich. Warkot przeszedł w jęk, a ostatecznie
przerażony wrzask, który wampir musiał pośpiesznie stłumić, przyciskając jej
dłoń do ust. Leana znów się szarpnęła, wciąż próbując walczyć, choć ostatecznie
osiągnęła jedynie tyle, że się popłakała. Nie chciała umierać, a ten
mężczyzna…
– Cicho…
Cii, Nessie, na Boga – obruszył się, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. – Co ty wyrabiasz? Nie poznajesz mnie?
Zrezygnował,
kiedy znów zaczęła próbować z nim walczyć. Pociągnął ją bardziej stanowczo
w głąb uliczki i dopiero wtedy Leana zwróciła uwagę na to, że nie był
sam. Coś zaniepokoiło ją w widoku jeszcze dwóch postaci – obu
zakapturzonych, mających na sobie czarne, sięgające ziemi peleryny. Zdążyła zauważyć,
że miała do czynienia z samymi mężczyznami, choć jeden z nich mógłby
bardziej uchodzić za co najwyżej piętnastoletniego chłopca.
Ten, który
ją trzymał, okazał się zadziwiająco dobrze zbudowany. Miała wrażenie, że mógłby
ja złamać jak gałązkę, gdyby uznał, że tylko w ten sposób zdoła wymusić na
niej posłuszeństwo.
Szloch
zelżał, choć wciąż narastał w jej piersi. Załzawionymi oczyma wpatrywała
się jak inny mężczyzna nachyla się nad drobną blondynką, której krew dopiero co
piła. Młody chłopak ulokował się w przejściu, niespokojnie obserwując przechodniów,
a przynajmniej do takiego wniosku doszła w pierwszej chwili. Zamarła,
gdy zauważyła, że śmiertelnicy wokół dosłownie zamarli – nagle po prostu
zastygli w bezruchu, bezradnie wodząc spojrzeniami na prawo i lewo.
Choć to wszystko nadal dochodziło do Leany jakby z oddali, poczuła się
tak, jakby znalazła się w samym środku koszmaru, zwłaszcza że nagle otoczyły
ją całe masy żywych trupów.
– Uspokoiła
się czy potrzebujesz pomocy? – zapytał cicho chłopak. Widziała zaledwie jego
plecy, bowiem wciąż wpatrywał się w ulicę. – Wszystkich na raz nie ogarnę.
– Chyba w porządku
– stwierdził ten, który ją trzymał, ale nie brzmiał na przekonanego. Wciąż przyciskał
dłoń do ust Leany, poza tym westchnął, gdy ta znów zaczęła drżeć, kiedy przeniósł
na nią wzrok. – Już dobrze? Renesmee… Mogę cię puścić? Tylko nie krzycz –
polecił, ale choć zabrzmiało to łagodnie, nie poczuła się spokojniejsza.
Skinęła
głową. Co innego mogła zrobić w tej sytuacji? Z paniką obserwowała
przytrzymującego ją wampira, zwłaszcza że ten wydawał się z równie wielkim
zaangażowaniem mierzyć ją wzrokiem, jakby był w stanie dopatrzeć się
czegoś, czego ona sama mogła co najwyżej się domyślać. Obserwował ją i oceniał,
i to wystarczyło, by Leana zaczęła się martwić, czy zamierzał tak po
prostu odpuścić.
Nie
zareagowała, kiedy zabrał rękę. Stała posłusznie, milcząca, choć wciąż roztrzęsiona.
Mężczyzna zawała się, ale najwyraźniej uznał, że sytuacja faktycznie została
opanowana. Na moment spuścił ją z oczu, na powrót zwracając do swoich
towarzyszy.
Leana tylko
na to czekała.
Natychmiast
wykorzystała okazję, by oswobodzić się z jego uścisku. Błyskawicznie
rzuciła się do biegu, nawet nie zastanawiając nad tym, co chciała zrobić.
Usłyszała, że ktoś znów wykrzyczał imię Renesmee, ale do głowy nie przyszło
jej, by się zatrzymać. Bezceremonialnie przepchnęła się tuż obok tkwiącego w przejściu
chłopaka, wypadając wprost na chodnik…
A później na
ulicę.
Zdążyła
zarejestrować moment, w którym nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd
zaczął hamować. Pisk, który przy tym wydał, ją ogłuszył. Zamarła, instynktownie
wyciągając przed siebie obie dłonie, a potem…
Auto
zatrzymało się nagle, zaledwie kilka centymetrów od niej. Leana spojrzała na
nie w oszołomieniu, zanim z jękiem oparła się o maskę.
Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w przednią szybę, wciąż roztrzęsiona i bliska
omdlenia.
Drzwi od
strony kierowcy otworzyły się, ale to działo się jakby poza nią. W chwili,
w której jakaś postać znalazła się tuż obok niej, kobieta zdobyła się tylko
na jedno słowo.
– Pomocy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz