12 marca 2019

Dwieście czterdzieści osiem

Leana
Podniosła głowę. Przez chwilę nasłuchiwała, ale dookoła panowała cisza – przynajmniej teoretycznie, skoro wciąż znajdowała się w środku miasta. Wyostrzone zmysły bez większego problemu wychwytywały każdy, nawet najmniej istotny dźwięk. Co prawda rumor przejeżdżających ulicami pojazdów dochodził do niej jakby z oddali, znacznie przytłumiony, ale wciąż wystarczająco wyraźny, by zapragnęła skulić się w kącie, zakryć uszy dłońmi i modlić o choćby chwilę spokoju.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Czy śniła? W którymś momencie zmęczenie dało o sobie znać na tyle, by spróbowała poszukać sobie miejsca do spania, ale wcale nie czuła się lepiej. Wciąż było jej zimno, zwłaszcza że znalezione w kościele ubrania pozostawiały wiele do życzenia. Jakby tego było mało, zdążyły się pobrudzić i to bynajmniej nie za sprawą kurzu, choć kolejny raz Leana schroniła się w miejscu, które swoimi warunkami pozostawiało wiele do życzenia.
Z wolna wyprostowała się, z trudem stając na nogi. Mięśnie protestowały po zdecydowanie zbyt długim czasie trwania w jednej pozycji. Spojrzenie kobiety jak na zawołanie powędrowało ku wąskiemu, umieszczonemu tuż pod nisko ulokowanym sufitem okienku. Tak zresztą dostała się do tego miejsca – wsunęła przez niewielki otwór, w duchu błogosławiąc, że Renesmee najwyraźniej była dość szczupła i drobna, by dostać się praktycznie wszędzie.
Leana objęła się ramionami, po czym z obawą powiodła wzrokiem dookoła. W ciemnościach widziała nawet lepiej niż w świetle, ale i tak poczuła się nieswojo. Co więcej, w piwnicy nie było niczego, co miałaby ochotę podziwiać. Widziała przede wszystkim śmieci i bliżej nieokreślone przedmioty, które czasy swojej świetności miały już dawno za sobą.
Och, poza tym była krew, choć to dotarło do niej dopiero po chwili.
Jęknęła, machinalnie przyciskając dłoń do ust, by stłumić jęk. Zaraz też zrobiło jej się niedobrze, choć sama nie była pewna dlaczego – na widok kolejnego, wyssanego do cna ciała czy może poczuciu, że z krwią, którą wypiła nie tak dawno, było coś nie tak. Zmrużyła oczy, niemalże z obrzydzeniem spoglądając na swoją ofiarę. Na pierwszy rzut oka zaniedbany, starszy już mężczyzna wyglądał na żebraka – i to takiego, który całe miesiące albo lata spędził na ulicy. W normalnym wypadku nigdy nie przyszłoby jej do głowy, by się do kogoś takiego zbliżyć, ale…
Zamknęła oczy. Wspomnienia mieszały się ze sobą, skutecznie przysłonięte przez głód, ale po chwili wahania zdołała uporządkować wszystko, co się wydarzyło. Cóż, przynajmniej teoretycznie. Tego mężczyznę znalazła w piwnicy, gdzie najwyraźniej urządził sobie coś na kształt legowiska. Chyba nawet nie zwrócił na nią uwagi, choć nie miała pewności. Liczyło się, że w którymś momencie musiała rzucić mu się do gardła, a potem już tylko łapczywie piła, niezdolna przestać. Emocje po raz kolejny wymknęły jej się spod kontroli, zresztą jak i pragnienie, które stopniowo doprowadzało ją do szaleństwa.
A później chyba zemdlała – czy to ze zmęczenia, za sprawą szoku czy może… tej niewłaściwej krwi.
W milczeniu przycisnęła dłoń do brzucha, krzywiąc się nieznacznie, kiedy znów poczuła mdłości. Jakby tego było mało, w gardle znowu poczuła pieczenie, na dodatek wystarczająco silne, by nie była w stanie go ignorować. Głód powracał raz za razem, wciąż silniejszy, choć robiła wszystko, żeby go zaspokoić. Czuła się, jakby wylądowała w jakiejś pętli czasowej; osobistej spirali cierpienia, z której nie potrafiła się wydostać. Jeśli to miała być jakaś kara, Ciemność trafiła idealnie. Sęk w tym, że Leana wciąż nie miała pojęcia komu i dlaczego tak bardzo zawiniła.
Gwałtowny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Wylądowała sama w ciemnej, brudnej piwniczce, na dodatek tuż obok trupa jakiegoś bezdomnego. Jakby tego było mało, własnoręcznie odebrała mu życie, choć nawet tego nie pamiętała. Już samo to było przerażające, a teraz na dodatek była w stanie myśleć wyłącznie o jakości krwi i tym, czy ktoś taki jak ona mógł zatruć się taką, która… nie była właściwa.
Niewłaściwa krew. Tylko tak była w stanie to określić.
Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Dla zajęcia czymś uwagi podeszła do wąskiego okienka i uniosła głowę, usiłując wyjrzeć na zewnątrz. Przez wybitą szybę do wnętrza piwniczki wdzierało się przenikliwe zimno, ale to już nie robiło na Leanie wrażenia. I tak była przemarznięta i zdecydowanie zbyt mocno przerażona, by zwracać uwagę na dodatkowe niedogodności.
Kiedy uniosła się na palcach, w końcu będąc w sanie dostrzec chodnik, przekonała się, że na ziemi zalegał śnieg – i to na dodatek więcej niż do tej pory. Musiało padać, choć nie była pewna kiedy. Najwyraźniej przespała dość, by warunki na zewnątrz zdążyły się poprawić.
Z wolna wycofała się w cień, raz po raz zaciskając dłonie w pięści. Krótko obejrzała się przez ramię, chcąc upewnić się, że przypadkiem nie zawędruje zbyt blisko wyssanego z krwi ciała. Nie mogła nawet na nie patrzeć, nie tyle przerażona, co przede wszystkim obrzydzona. Wiedziała, że nie powinna tego czuć – nie, skoro zabiła, a przed sobą miała człowieka – ale te uczucia okazały się silniejsze od niej. Widok pokrytej zarostem brody, przetłuszczonych włosów i znoszonych ubrań… Na samą myśl wszystko zaczynało ją swędzieć, zwłaszcza że sama potrzebowała kąpieli. To była naiwna, ale dziwnie kojąca myśl – to, że gdyby dostała okazję, żeby się odświeżyć, wszystko nagle wróciłoby na swoje miejsce. Zupełnie jakby zmywając z siebie krew i nieczystości nagle miała stać się sobą…
Ponownie spojrzała ku okienku, gorączkowo zastanawiając się nad tym, co powinna zrobić. Wciąż błądziła, kryjąc się po kątach i popełniając kolejne błędy. Zabijała, by odkryć, że niczego to nie zmieniło – wciąż czuła pragnienie, a to przeklęte ciało podsuwało jej bodźce, o których wolałaby nie mieć pojęcia. Wszystko było obce, zbyt głośne i… przerażające. Jakby tego było mało, za każdym razem, gdy do głosu dochodził zdrowy rozsądek, prócz głodu zaczynała odczuwać czyste przerażenie, wyobrażając sobie, że ktoś obserwował ją z ciemności.
Serce podjechało jej do gardła na samo wspomnienie tego, jak już raz próbował ją zabić. Bez szeptu Łowcy była samotna, choć zarazem wiedziała, że ta istota poprowadziłaby ją na zgubę. Z drugiej strony, być może dzięki temu wszystko by się ułożyło? Nie wyobrażała sobie tego, ale i tak nie była w stanie powstrzymać natłoku kolejnych myśli. Mieszały się ze sobą, w równym stopniu niepokojące, co i niespójne. Doprowadzały ją do szału i to w szczególności tym, że nie potrafiła się ich pozbyć. Już nie była w stanie wyłączyć emocji – nie tak jak w kościele, gdy jej niewidzialny prześladowca nakierował ją na coś, w czym nade wszystko pragnęła trwać.
Gdyby tamtego wieczoru nie pojawił się Gabriel…
Przycisnęła obie dłonie do piersi, dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się serce. Ciało tęskniło, ona zaś była przerażona i zagubiona zarazem. Pamiętała jego wściekłość i moment, w którym otrząsnęła się z transu na tyle, by pojąć, że omal nie zginęła. Jakby tego było mało, ten mężczyzna wcale nie uratował jej dlatego, że był dobry – jemu chodziło wyłącznie o żonę. Nawet nie potrafiła mieć mu tego za złe… W końcu na to zasłużyła, prawda?
A jednak była zbyt wielkim tchórzem, by tak po prostu odpuścić i własnoręcznie pozbawić się życia.
Leana nie chciała umierać. Nie tak naprawdę i nie po wszystkim, co wycierpiała, by dostać szansę na życie. Problem polegał na tym, że to, co otrzymała w zamian, dalekie było od jej wyobrażeń i pragnień.
Nie miała pewności jakim cudem udało jej się zapanować na tyle, by zadecydować o opuszczeniu piwniczki. Tak naprawdę miała ochotę osunąć się na kolana, skulić w kącie, a potem rozdzierająco szlochać tak długo, aż ze zmęczenia znów zapadłaby w sen. Nie było jej to dane, zresztą czuła, że wypłakiwanie sobie oczu i tak prowadziło donikąd. Płakała wystarczająco wiele razy, nie wspominając o nadziei, którą do pewnego momentu pokładała w Stwórcy – przynajmniej do momentu, w którym zrozumiała, że ten ją porzucił. Łzy nie miały żadnego celu, tak jak i bezgłośne błagania o pomoc. Skoro nie mogła liczyć nawet na modlitwę, pozostawało jej tylko jedno: ruszyć dalej.
Nikogo nie było w pobliżu, gdy w końcu wyczołgała się z kryjówki. Śnieg zachrzęścił pod jej stopami i nawet ten dźwięk wydał się kobiecie głośniejszy niż powinien. Ciaśniej otoczyła się ramionami, czujnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Ślady, które pozostawiła, były pierwszy w okolicy, co w jakimś stopniu przyniosło jej ulgę. Zdążyła zauważyć, że ta część miasta pozostawiała wiele do życzenia, więc nie dziwiło jej, że ludzie nie przechadzali się tłumnie wąskimi, zaniedbanymi uliczkami. Z drugiej strony istota, której Leana najbardziej się obawiała, nie pozostawiała śladów wcale, więc pozorny spokój o niczym nie musiał świadczyć.
Gabriel też dopadłby cię bez zdradzania swojej obecności, przeszło jej przez myśl i to wystarczyło, by poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Tak, był jeszcze on, ale…
Potrząsnęła głową. Z jakiegoś powodu zdołała od niego uciec ostatnim razem i tego zamierzała się trzymać.
Wciąż czuła się źle, kiedy ruszyła w bliżej nieokreślonym kierunku. Nie miała żadnego celu, zresztą jak zwykle, ale to jej nie zniechęcało. I tak wszystko wydawało się lepsze od tkwienia w piwnicy z trupem, nie wspominając o tym, że pozostawanie w jednym miejscu wydawało się ryzykowne. Nie miała pojęcia, skąd brała tę wiedzę, ale ciało wiedziało swoje – ono albo raczej instynkt, któremu Leana coraz bardziej zaczynała ufać. Do tej pory kierowanie się tymi przeczuciami przyniosło wyłącznie to, co najlepsze – a więc przeżycie – więc tym bardziej nie zamierzała narzekać. Nie żeby cokolwiek dawało.
Mdłości nie ustępowały, ale okazały się wystarczająco znośne, by zdecydowała się je ignorować. Mimo wszystko czuła się tak, jakby wypiła za dużo – tak pełna, że nadmiar krwi dosłownie przelewał się w jej organizmie, zalegając w żołądku. To było tak, jakby organizm nagle się poddał i stwierdzić, że nie będzie w stanie nadmiaru posoki spożytkować. Leana nie miała pewności, co o tym sądzić, ale nie podobało jej się to.
No i wciąż była głodna, choć nie sądziła, że to możliwe.
Przycisnęła dłoń do gardła, z trudem powstrzymując się od wbicia w nie paznokci. Zupełnie jakby to mogło w jakiś sposób pomóc – rozdrapywanie skóry w tamtym miejscu, by dostać się do źródła palenia. Przełknęła z trudem, co najmniej zaniepokojona tokiem własnych myśli. Z obawą zaczęła nasłuchiwać, niemalże spodziewając się, że znów wyczuje Łowcę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Była sama, targana głodem, osłabiona i podświadomie poszukująca tylko jednego.
Kroki same poniosły ją w odpowiednim kierunku. Przez chwilę jeszcze była w stanie kontrolować to, co robiła, ale wkrótce po tym wszelakie myśli po raz kolejny uleciały z jej głowy. Instynkt przejął kontrolę, spychając na bok wszelakie zbędne emocje – w tym strach, co jako jedyne przyjęła z ulgą. W jednej chwili tkwiła bezradnie na śniegu, a w następnej błyskawicznie pokonywała kolejne przecznice, poruszając się zdecydowanie zbyt szybko, by jakikolwiek człowiek uznał to za naturalne. W tamtej chwili to ona była łowcą – skupionym na kolejnych ruchach, otaczającym ją świecie i… jednym, dość konkretnym celu.
Wszędzie byłaby w stanie rozpoznać zapach krwi. Wystarczyła chwila, by pozostawiła zaniedbane uliczki za sobą, w zamian nagle lądując w pobliżu tłumu. Zastygła w przejściu między budynkami, nerwowo zaciskając palce na rogu najbliższego z budynków. Uświadomiła sobie, że drży, rozszerzonymi oczyma spoglądając wprost na ruchliwą ulicę. Przechodnie zmierzali w sobie tylko znanych kierunkach, znajdując się dosłownie na wyciągnięcie ręki, choć zarazem nigdy nie wydawali jej się bardziej odlegli. Wyostrzone zmysły doprowadzały ją do szału kolejnymi bodźcami. Każdy, nawet najcichszy dźwięk, odbijał się bolesnym echem od wnętrza jej czaski, zapachy potęgowały mdłości, z kolei krew…
Obraz na moment rozmazał jej się przed oczami. Gorączkowo spojrzała przed siebie, chwiejąc się na nogach i mogąc co najwyżej obserwować. Spoglądała na tych wszystkich ludzi, marząc tylko o jednym.
O…
– Proszę pani?
Nie znała tego głosu. Momentalnie poderwała głowę, prostując się niczym struna i w roztargnieniu spoglądając na postać, która nagle znalazła się tuż przed nią. To była młodziutka, uśmiechająca się niepewnie dziewczyna. Leana zawahała się, przez moment gotowa przysiąc, że miała przed sobą jedną ze swoich krewnych – uroczą, niebieskooka blondyneczkę o przyjaznej dla oka aparycji. Drobna sylwetka ginęła w puchowej, różowej kurtce, co wydało się Leanie równie rozkosznie, co i sposób, w jaki nieznajoma naciągnęła czapkę – na tyle, że ta niemalże zakrywała jej oczy.
Nie odpowiedziała, wciąż oszołomiona. Milczała, zdolna co najwyżej drżeć i bezmyślnie wpatrywać się w dziewczynę. Wyraźnie wyczuła, że ta była człowiekiem, co uświadomiła jej przede wszystkim krążąca w żyłach śmiertelniczki krew.
Mogłaby być w moim wieku… No, przynajmniej wtedy, gdy jeszcze żyłam.
To wszystko zarejestrowała w ciągu zaledwie ułamków sekund, choć miała przy tym wrażenie, że kolejne sekundy wlekły się w nieskończoność. Trwała w tym szaleństwie, a jakby tego wszystkiego było mało…
– Proszę pani – zaczęła raz jeszcze dziewczyna. – Dobrze się pani czuję? Mogę jakoś pomóc? – drążyła dalej, przesuwając się jeszcze bliżej Leany. – Czy to jest… krew?!
Dopiero to ją otrzeźwiło. Widziała, że oczy dziewczyny rozszerzając się nieznacznie, gdy w końcu zauważyła stan ubrania Leany. To wystarczyło, by kobieta wyprostowała się niczym struna i spróbowała odsunąć, choć dobrze wiedziała, że na to za późno – nieznajoma zobaczyła dość.
Leana mogła tylko zgadywać, do jakich śmiertelniczka doszła wniosków. Chyba nawet coś do niej mówiła, ale poszczególne słowa dochodziły do niej jakby z oddali – zbyt przytłumione, niewyraźne i pozbawione znaczenia. Chciała się wycofać, a potem odwrócić na pięcie i uciec, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Kiedy na domiar złego zatoczyła się, nie upadając tylko dlatego, że nieznajoma dziewczyna w porę pochwyciła ją w pasie, wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej.
– Wszystko dobrze? Hej…
Może usłyszała coś jeszcze, ale nawet jeśli tak było, nie zapamiętała tego. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robiła, bardziej stanowczo pociągnęła dziewczynę za sobą, wciągając w głąb uliczki. Zaraz po tym, nie bacząc na to, że stały zdecydowanie zbyt blisko, zmierzającego we wszystkie strony tłumu, bezceremonialnie wgryzła się wprost w gardło swojej najnowszej ofiary, w gruncie rzeczy sama niepewna, jakim cudem zdołała uporać się z szalikiem i kurtką.
Z ust dziewczyny wyrwał się zdławiony jęk, ale to nie miało dla Leany żadnego znaczenia. Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy zaczęła pić – coraz bardziej łapczywie, chociaż wciąż dręczyły ją mdłości. Tyle że ta krew była dobra – czysta, słodka i niosąca ze sobą jakże upragnione ukojenie. Naparła na swoją ofiarę jeszcze bardziej, zupełnie jakby w ten sposób mogła zyskać jeszcze więcej. W tamtej chwili liczyła się jedynie zalewająca gardło słodycz i to, że choć trochę rozjaśniło jej się w głowie. Potrzebowała tego, poza tym…
– Renesmee!
To imię doszło do niej jakby z oddali. Zaraz po tym ktoś bezceremonialnie odciągnął ją w tył, chociaż próbowała się szarpać i walczyć. Kolejny raz poddała się impulsowi, nagle świadoma wyłącznie jednego: tego, że chciała i musiała bronić swojej własności. Ta krew była jej, zresztą jak i dziewczyna, chociaż…
Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy ktoś w zdecydowanie niedelikatny, bolesny sposób przycisnął ją do ściany przeciwległego budynku. Gwałtownie zaczerpnęła tlenu i zaraz się skrzywiła, bo do głosu ponownie doszedł głód. Usłyszała dziki charkot, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że dźwięk wyrwał się z jej gardła. To na moment ją oszołomiło, tym bardziej że ta zwierzęca cząstka wciąż wytracała ją z równowagi.
Zamarła, kiedy dostrzegła swojego przeciwnika. W pierwszej kolejności zwróciła uwagę na parę lśniących niepokojącym blaskiem, intensywnie czerwonych oczu – wpatrzonych w nią i tak bardzo nieludzkich. Warkot przeszedł w jęk, a ostatecznie przerażony wrzask, który wampir musiał pośpiesznie stłumić, przyciskając jej dłoń do ust. Leana znów się szarpnęła, wciąż próbując walczyć, choć ostatecznie osiągnęła jedynie tyle, że się popłakała. Nie chciała umierać, a ten mężczyzna…
– Cicho… Cii, Nessie, na Boga – obruszył się, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Co ty wyrabiasz? Nie poznajesz mnie?
Zrezygnował, kiedy znów zaczęła próbować z nim walczyć. Pociągnął ją bardziej stanowczo w głąb uliczki i dopiero wtedy Leana zwróciła uwagę na to, że nie był sam. Coś zaniepokoiło ją w widoku jeszcze dwóch postaci – obu zakapturzonych, mających na sobie czarne, sięgające ziemi peleryny. Zdążyła zauważyć, że miała do czynienia z samymi mężczyznami, choć jeden z nich mógłby bardziej uchodzić za co najwyżej piętnastoletniego chłopca.
Ten, który ją trzymał, okazał się zadziwiająco dobrze zbudowany. Miała wrażenie, że mógłby ja złamać jak gałązkę, gdyby uznał, że tylko w ten sposób zdoła wymusić na niej posłuszeństwo.
Szloch zelżał, choć wciąż narastał w jej piersi. Załzawionymi oczyma wpatrywała się jak inny mężczyzna nachyla się nad drobną blondynką, której krew dopiero co piła. Młody chłopak ulokował się w przejściu, niespokojnie obserwując przechodniów, a przynajmniej do takiego wniosku doszła w pierwszej chwili. Zamarła, gdy zauważyła, że śmiertelnicy wokół dosłownie zamarli – nagle po prostu zastygli w bezruchu, bezradnie wodząc spojrzeniami na prawo i lewo. Choć to wszystko nadal dochodziło do Leany jakby z oddali, poczuła się tak, jakby znalazła się w samym środku koszmaru, zwłaszcza że nagle otoczyły ją całe masy żywych trupów.
– Uspokoiła się czy potrzebujesz pomocy? – zapytał cicho chłopak. Widziała zaledwie jego plecy, bowiem wciąż wpatrywał się w ulicę. – Wszystkich na raz nie ogarnę.
– Chyba w porządku – stwierdził ten, który ją trzymał, ale nie brzmiał na przekonanego. Wciąż przyciskał dłoń do ust Leany, poza tym westchnął, gdy ta znów zaczęła drżeć, kiedy przeniósł na nią wzrok. – Już dobrze? Renesmee… Mogę cię puścić? Tylko nie krzycz – polecił, ale choć zabrzmiało to łagodnie, nie poczuła się spokojniejsza.
Skinęła głową. Co innego mogła zrobić w tej sytuacji? Z paniką obserwowała przytrzymującego ją wampira, zwłaszcza że ten wydawał się z równie wielkim zaangażowaniem mierzyć ją wzrokiem, jakby był w stanie dopatrzeć się czegoś, czego ona sama mogła co najwyżej się domyślać. Obserwował ją i oceniał, i to wystarczyło, by Leana zaczęła się martwić, czy zamierzał tak po prostu odpuścić.
Nie zareagowała, kiedy zabrał rękę. Stała posłusznie, milcząca, choć wciąż roztrzęsiona. Mężczyzna zawała się, ale najwyraźniej uznał, że sytuacja faktycznie została opanowana. Na moment spuścił ją z oczu, na powrót zwracając do swoich towarzyszy.
Leana tylko na to czekała.
Natychmiast wykorzystała okazję, by oswobodzić się z jego uścisku. Błyskawicznie rzuciła się do biegu, nawet nie zastanawiając nad tym, co chciała zrobić. Usłyszała, że ktoś znów wykrzyczał imię Renesmee, ale do głowy nie przyszło jej, by się zatrzymać. Bezceremonialnie przepchnęła się tuż obok tkwiącego w przejściu chłopaka, wypadając wprost na chodnik…
A później na ulicę.
Zdążyła zarejestrować moment, w którym nadjeżdżający z naprzeciwka pojazd zaczął hamować. Pisk, który przy tym wydał, ją ogłuszył. Zamarła, instynktownie wyciągając przed siebie obie dłonie, a potem…
Auto zatrzymało się nagle, zaledwie kilka centymetrów od niej. Leana spojrzała na nie w oszołomieniu, zanim z jękiem oparła się o maskę. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w przednią szybę, wciąż roztrzęsiona i bliska omdlenia.
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się, ale to działo się jakby poza nią. W chwili, w której jakaś postać znalazła się tuż obok niej, kobieta zdobyła się tylko na jedno słowo.
– Pomocy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa