13 marca 2019

Dwieście czterdzieści dziewięć

Ulrich
Na zewnątrz panował chłód, zdecydowanie nie zachęcając do wieczornych spacerów. Z powątpiewaniem spojrzał na świeży śnieg, zanim zdecydował się ruszyć ku miejscu, gdzie zaparkował samochód. Skostniałymi z zimna palcami raz po raz uderzał w kieszeń kurtki, gdzie pod warstwą materiału był w stanie wyczuć kształt spoczywającego tam telefonu. Oczywiście nie wziął rękawiczek, bo i po co? Osoby, która kiedyś narzekałaby z tego powodu, przecież już od dawna nie było.
Mimo wszystko nie śpieszył się z zajęciem miejsca za kierownicą. Przez chwilę miał ochotę jeszcze potkwić na zimnie, zajmując sobie czas chociażby sięgnięciem po paczkę fajek. Naprawdę chciał to ograniczyć, zwłaszcza że przez wiele lat udało mu się unikać nałogu. Serio, nie potrzebował tego, a przynajmniej to wmawiał sobie przez cały ten czas. Po papierosy sięgał sporadycznie, zwykle wtedy, gdy zaczynał się stresować, ale…
Och, w zasadzie ostatnio robił to cały czas.
Wsunął dłoń do kieszeni, po czym westchnął, gdy uprzytomnił sobie, że zostawił pudełeczko w domu. Prawie na pewno, bo pamiętał, że miał jeszcze przynajmniej ćwierć zwartości. Na pewno, bo – do cholery – to nie był alkohol, którego ubywania w którymś momencie mógł nie zauważyć. Od dawna nie miał też gości, no może pomijając Liz, ale ta nie wyglądała na kogoś, kto miał w zwyczaju podbierać znajomym osobiste rzeczy, kiedy ci nie patrzyli. Z drugiej strony, skoro dziewczyna była na tyle uparta, by sprzątać, to mogła równie dobrze z premedytacją zgarnąć to, co uważała za zbędne. Jej matka byłaby do tego zdolna, a były z Emmą bardzo podobne, więc kto wie?
Elizabeth… Nie widział jej od jakiegoś czasu, choć sądził, że zamierzała go dręczyć. Nie miał pewności czy to dobrze, bo choć święty spokój był mu na rękę, niepokoiło go to, że prowadzała się z krwiopijcami. Cholera, jednego nawet przyprowadziła do jego mieszkania, choć sam Ulrich prędzej strzeliłby sobie w łeb niż zdecydował się na to osobiście. Co prawda nie skomentowała tego nawet słowem (i to nie tylko dlatego, że nieszczególnie kontaktował ostatnim razem), ale taki stan rzeczy doprowadzał go do szału. Z drugiej strony, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Liz przeszła dość, by darzyć większym zaufaniem właśnie wampiry, nie zaś tych, którzy niejako byli jej rodziną.
Nick wszystko spierdolił, nie pierwszy raz zresztą. Dla Ulricha od samego początku było oczywiste, że kierunek, w którym poszła organizacja, mógł prowadzić wyłącznie do tragedii, ale już od dawna nie miał na to wpływu. Gdyby tylko mógł, trzymałby się od tego wszystkiego z daleka, ale uwiązała go obietnica, którą złożył dawno temu. Po tym jak Liz sama do niego wróciła, tym samym dając mu do zrozumienia, że był jedną z nielicznych osób, którym wciąż ufała. Jej też obiecał, a skoro tak…
Tyle że to wcale nie było takie proste. Gdyby mógł wytłumaczyć jej, co oznaczały symbole, których nawet nie widział (i nie zamierzał, serio!), już dawno by to zrobił, ale na tę chwilę był w kropce.
Mógł za to zrobić coś innego, choć i tak nie był do tego przekonany. Uspokoił go jedynie to, że Liz w końcu się odezwała, choć i tym razem kierowała się przede wszystkim kolejną prośbą o przysługę – i to na dodatek taką, która dotyczyła jej nieśmiertelnych znajomych. Ulrich naprawdę musiał się postarać, by nie okazać niechęci, kiedy wspominała o „Damienie i jego rodzinie”, ostatecznie prosząc o coś, czego zdecydowanie nie mógł określić mianem legalnego. Nie żeby pierwszy raz przymierzał się do nagięcia przepisów, ale tym razem sytuacja była inna i ta kwestia nie dawała mu spokoju.
Cholera, udzielanie informacji wampirom o ewentualnych posunięciach innych wampirów zdecydowanie nie brzmiało jak coś, na co miał ochotę.
Oparł się o auto, palce nerwowo zaciskając na dachu. Wciąż mu się to nie podobało, choć słowa Liz dały mu do myślenia. Oczywiście, że mógł sprawdzić ostatnie incydenty, które brzmiały ja coś, co mogłoby zainteresować organizację. Jego pozycja spokojnie mu to umożliwiała, zresztą jak i wcześniej dręczenie Elizabeth pod przykrywką prowadzonego śledztwa. To, że dziewczyna sama naprowadziła go na kilka kluczowych śladów – sprawę Cassandry Thomas, incydentu w jej domu rodzinnym, sąsiedztwie i kościele – miało jedynie ułatwić poszukiwania, tym samym jasno dając Ulrichowi do zrozumienia, na co powinien zwrócić uwagę. Problem polegał na tym, że sam nie był pewien, czy chciał w to brnąć.
Cholera jasna. Gdyby chodziło o kogoś innego, odmówiłby, ale…
Zaklął, kiedy rozdzwonił się jego telefon. O wilku mowa?, pomyślał mimochodem, w pośpiechu sięgając po komórkę. Niemalże spodziewał się dostrzec numer Liz, nie wspominając o tym, że po niej oczekiwał już tylko kolejnej dziwnej prośby. Tylko to sprawiło, że w ogóle miał w planach odebrać, jednak wszelakie chęci zniknęły w chwili, w której zauważył imię dzwoniącego.
Nick. Czego, do diabła, mógł chcieć od niego jej ojciec…?
Dzwonek wydał mu się nagle zdecydowanie zbyt głośny i irytujący. Wciąż klnąc bezgłośnie, Ulrich chcąc nie chcąc przycisnął telefon do ucha, wcześniej decydując się przyjąć połączenie.
– To nienajlepszy moment – oznajmił na wstępie.
Dla podkreślenia swoich słów pośpiesznie wsiadł do samochodu, zdecydowanym ruchem zatrzaskując drzwiczki – na tyle głośno, by rozmówca musiał go usłyszeć. Wolną ręką zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie, próbując wymacać kluczyki.
– Mam ważną sprawę – usłyszał zamiast powitania. Z trudem powstrzymał się od prychnięcia, zwłaszcza gdy wyczuł pobrzmiewające w głosie swojego rozmówcy napięcie. Znał ten ton, zresztą tak jak i Nicka. Czegokolwiek ten chciał, był wystarczająco zdesperowany, by chcieć otrzymać to za wszelką cenę. – Liz się z tobą kontaktowała?
– Dlaczego sam jej o to nie zapytasz?
Nie mógł powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Jasne, że wiedział, że dziewczyna nie chciała widzieć go na oczy. Nie rozmawiał z nią o szczegółach tego, co stało się w hotelu, ale to nie było ważne. Biorąc pod uwagę to, że nie tak dawno temu dziewczyna z płaczem wpadła w ramiona ojca, oszołomiona tym, że ten żył, a teraz trzymała się od niego z daleka… Cóż, wnioski były oczywiste. A może to raczej Ulrich tak uważał, już z przyzwyczajenia łącząc wszystko to, co udało mu się zaobserwować, ale czy to było ważne?
Po drugiej stronie zapanowała wymowna cisza. Z łatwością mógł sobie wyobrazić grymas, który wykrzywił twarz jego rozmówcy. I, Bóg mu świadkiem, naprawdę poczuł na tę myśl nieopisaną wręcz satysfakcję.
– Po prostu mi odpowiedz – zażądał Nick, pośpiesznie biorąc się w garść. – Ostatnio do ciebie przyszła, więc wierzę, że i tym razem się na to zdecydowała. Jeśli coś przede mną ukrywasz…
– To co? – zniecierpliwił się Ulrich. – Uważaj, bo zaraz pociągnę to pod groźby karalne i atak na funkcjonariusza.
– Nie udawać świętego, co? Obaj moglibyśmy sobie zaszkodzić – obruszył się Nick, ale coś w jego tonie złagodniało, kiedy zdecydował się choć trochę odpuścić. – Martwię się o córkę, tak?
– Na szczęście nie jestem od tego, by niańczyć twoją córkę – oznajmił bez chwili wahania. – Coś jeszcze czy możemy kończyć? Nie wiem czy słyszysz, ale właśnie prowadzę.
Wraz z tymi słowami z wprawą wymanewrował auto na główną, o wiele bardziej ruchliwą trasę. Wywrócił oczami, bynajmniej nie zaskoczony tym, że Seattle nawet o tej godzinie było zakorkowane mocniej niż butelka z alkoholem, którą ostatnio znalazła u niego Liz. Nie żeby zamierzał o tym Nickowi wspominać, o prośbach dziewczyny nie wspominając. Na pewno by tego nie chciała, zresztą Ulrich niezmiennie czuł ulgę, gdy w jakikolwiek sposób mógł przeciwstawić się jej ojcu. Ten facet namieszał dość i to nie po raz pierwszy.
Inna sprawa, że właśnie Nickowi skłamał. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, choć samo łgarstwo przyszło mu niepokojąco wręcz sprawnie.
Nie, to wcale nie tak, że nie był odpowiedzialny za Liz…
– Emmie też byś to powiedział?
To jedno pytanie wystarczyło, by na moment stracił kontrolę – i to nie tylko nad sobą, jak i nad samochodem. Z wrażenia aż upuścił telefon, kiedy w panice zacisnął obie dłonie na kierownicy, w pośpiechu wyrównując tor jazdy. Gdzieś za sobą usłyszał klakson, kiedy któryś z wlekących się za nim kierowców okazał swoje niezadowolenie. Jedynie wywrócił oczami, w ostatniej chwili powstrzymując się od pokazaniem gestem, co o takim zachowaniu myślał.
Chwilę obserwował drogę przed sobą, próbując się uspokoić i nie zrobić niczego głupiego, zwłaszcza na bardziej śliskiej niż zazwyczaj jezdni. Dopiero gdy czerwone światło zmusiło go do zatrzymania się, wykorzystał chwilę, by sięgnąć po zalegającą pod siedzeniem komórkę. Zacisnął usta, gdy przekonał się, że połączenie nie zostało zerwane. Po cichu na to liczył, zwłaszcza że wtedy nie musiałby szukać ani wymówki, ani usprawiedliwienia tego, w jaki sposób zareagował na wzmiankę o Emmie.
– Nie rób tego więcej – wymamrotał, choć nie miał pewności, czy Nick wciąż przysłuchiwał się temu, co się działo.
– Nie rób czego? – usłyszał w odpowiedzi. Cholera, więc jednak nie miał co liczyć na spokój. – Zresztą to niej jest odpowiedź na moje pytanie.
– Nie mam czego odpowiadać, bo twoja żona nie żyje – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Te słowa przyszły mu z trudem, zaraz też poczuł się z ich powodu co najmniej winny. Nie chciał ciągnąć tej rozmowy w taki sposób, nieważne w jak irytujący sposób zachowywał się ojciec Liz. Zamiast go zniechęcić, sam się pogrążał, już nie będąc w stanie zapanować nad wymykającymi mu się spod kontroli emocjami. Dał się sprowokować, a jakby tego było mało…
– Tak. Dziękuję bardzo, że mi o tym przypomniałeś – rzucił chłodno Nick. Jego głos zabrzmiał inaczej niż do tej pory, bardziej odległy i obojętny. – Pod tym względem jesteśmy podobni, prawda? Nieszczęśliwi wdowcy. Różnica między nami polega na tym, że to nie ja przyczyniłem się do jej śmierci.
Tym razem Ulrich ostatecznie stracił cierpliwość. W pośpiechu rozłączył się i – dziwnie drżącymi dłońmi – cisnął komórką na tylnie siedzenie, nie dbając o to, że ta zsunęła się z fotela i kolejny raz wylądowała na podłodze. Wciąż trzęsąc się o wiele bardziej niż mógłby sobie tego życzyć, wbił niewidzące spojrzenie w drogę, z trudem powstrzymując się od wciśnięcia pedała gazu. Czuł, że nie powinien w takim stanie prowadzić, ale perspektywa zjechania na bok i zatrzymania się choć na chwilę, była ostatnim, na co chciał się zdecydować. Z drugiej strony, tkwienie we wlekącym się korku, też nie było szczytem marzeń, zwłaszcza w tej sytuacji.
Gdzieś za sobą usłyszał, że telefon znów się rozdzwonił, ale tym razem zamierzał go zignorować. Powinien zrobić to już za pierwszym razem, w gruncie rzeczy nie spodziewając się po rozmowie z Nickiem niczego dobrego. Szlag by to, mógł przewidzieć, że to skończy się w ten sposób! Miał dość powodów, by nie tylko dostawać z powodu tego mężczyzny szału, ale przede wszystkim chcieć trzymać się od niego z daleka. Nawet jeśli już zdecydował się odebrać, powinien był trzymać język za zębami i uciąć temat w chwili, w której ten przybrał co najmniej niepokojący kierunek. Nie, nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się Liz, ale zawsze mógł dać znać, gdyby się odezwała – jedno wielkie kłamstwo, ale za to bezpieczne i dość dyplomatyczne.
Zepsuł to. Nick również.
Telefon wciąż dzwonił, skutecznie doprowadzając Ulricha do szału. Miał wrażenie, że przenikliwy dźwięk dzwonka dosłownie wypalał się w jego umyśle, nie tylko szargając nerwy, ale przede wszystkim z każdą kolejną sekundą coraz bardziej wytrącając go z równowagi. Pod wpływem impulsu włączył radio, nastawił je na losową stację i pogłośnił na tyle, na ile było to możliwe. Głośne basy jedynie spotęgowały ból głowy, ale wszystko wydało mu się lepsze od dalszego wsłuchiwania w dzwonek komórki. No i dzięki temu nie musiał myśleć, a to samo w sobie okazało się błogosławieństwem.
Kolejne sekundy zdawały ciągnąć się w nieskończoność. Miał wrażenie, że całą wieczność tkwił w korku, podążając przed siebie, choć już nawet nie potrafił stwierdzić, jaki miał cel. Biuro? Komisariat? Gdziekolwiek indziej? W gruncie rzeczy marzył o tym, żeby zaszyć się gdzieś w barze i o wszystkim zapomnieć, ale to też prowadziło donikąd. Był w zbyt podłym nastrój, by pracować, a co dopiero przebywać w towarzystwie ludzi albo spełniać czyjekolwiek zachcianki. Obawiał się, że w tej sytuacji sam skończyłby z przypadkowa ofiarą na sumieniu, to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Więc po prostu jechał, tylko czekając na okazję, by wydostać się z tego przeklętego korka. Stopę wciąż w pogotowiu trzymał na gazie, gotów przyśpieszyć, gdy tylko pojawiłaby się po temu okazja, choć nic nie wskazywało na to, by coś podobnego miało mieć miejsca. Pogoda robiła swoje, nie wspominając o tym, że wielkie metropolie – i to zwłaszcza w centrum – zwykle przypominały miejsce wielkiej parady mrówek.
Gniewnie zmrużył oczy, co najmniej sfrustrowany taki stanem rzeczy. Miał wrażenie, że świat wokół niego zwolnił, podczas gdy on sam miał ochotę pędzić – zrobić cokolwiek, by wyzbyć się nadmiaru narastających w jego wnętrzu emocji. Skupiał się na dudniącej muzyce, poruszaniu naprzód i wszystkim tym, co miało szansę rozproszyć jego myśli. Mętlik w głowie dawał mu się we znaki, ale i tak był lepszy od zadręczania. Ulrich aż za dobrze wiedział, jak zdradliwe potrafiły być wspomnienia i emocje, więc po prostu trzymał je na dystans – na tyle, na ile było to możliwe.
Nic nie zwróciło jego uwagi na to, że sprawy mogłyby się jeszcze skomplikować. Nie było żadnego znaku czy choćby przesłanki, która nakazałaby mu zdwoić czujność. Być może powinien zaniepokoić się nietypowym zbiorowiskiem zastygłych na chodniku ludzi, bezcelowo miotających się na prawo i lewo, zupełnie jakby nagle oślepli, ale skupiony na drodze, niczego nie zauważył.
Nie był w stanie za to przeoczyć drobnej postaci, która dosłownie zmaterializowała się kilka metrów przed jego autem, nie wpadając mu pod koła tylko dlatego, że w porę wdepnął w hamulec. Nie miał pojęcia jakim cudem zdołał się zatrzymać, nie wspominając o tym, że w panice spodziewał się raczej tego, że przypadkiem wciśnie gaz, zwłaszcza że już od dłuższej chwili przygotowywał się do przyśpieszenia.
Samochód gwałtownie szarpnął, po czym zatrzymał z piskiem opon. Zanim Ulrich zdążył się zastanowić, pojazd znów się zakołysał, kiedy kierowca tuż za nim władował mu się w tył, ale mężczyzna właściwie nie zwrócił na to uwagi. Z bijącym sercem i narastającymi mdłościami, klnąc przy tym na czym świat stoi, spojrzał wprost na swoją niedoszłą ofiarę. Drobna, młodziutka dziewczyna oparła się o maskę auta, wpatrując się w niego parą lśniących, czekoladowych oczu. Twarz miała we łzach, a ubranie we krwi i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić Ulricha z równowagi.
Jakby tego było mało, nieznajoma była śliczna – blada cera, regularne rysy twarzy i – co prawda poplątanie i tłuste, ale wciąż zwracające uwagę – długie do pasa, płomiennorude loki. Oczy Ulricha rozszerzyły się w geście niedowierzania, gdy z całą mocą dotarło do niego, że nie miał do czynienia z człowiekiem. Może gdyby nie wiedział, co czaiło się w mroku, uwierzyłby, że trafił na wyjątkowo hojnie obdarowaną przez naturę kobietę, ale nie był głupi. Co więcej, w przeszłości widział i doświadczył dość, by rozpoznać nieśmiertelną, nawet jeśli nie rozumiał, dlaczego jakakolwiek niejako władowała mu się pod koła.
Gdyby był rozsądny, jednak wcisnąłby gaz. Tak powinien zrobić – przyśpieszyć i odjechać, ciesząc się ze spełnionego obowiązku. Nie żeby to w magiczny sposób sprawiło, że nagle przestałby odczuwać wyrzuty sumienia i dręczyć przeszłością, ale może świat stałby się choć trochę lepszy – odrobinę, o ile rozpędzający się samochód miał szansę pozbyć kogoś, kto z założenia powinien żyć wiecznie. Powinien zrobić cokolwiek, by przywrócić równowagę, a jednak…
Ale nie potrafił. A ona patrzyła na niego błagalnie, przerażona, zapłakana i tak ludzka, że to wydawało się wręcz niemożliwe.
Właściwie nie zarejestrował momentu, w którym zdecydował się wysiąść z auta. Zanim zdążył się zastanowić, już podtrzymywał słaniającą się na nogach nieznajomą w pasie, obojętny na krew i to, że w padła mu w ramiona, łzami mocząc koszulę. Wydała mu się dziwnie słaba i krucha, nie wspominając o tym, że choć tkwiła na mrozie w ubraniu, które zdecydowanie nie pasowało do takiej pogody, jej ciało dosłownie parzyło.
Spojrzała mu w twarz w tak błagalny, zdesperowany sposób, że nawet gdyby chciał, nie potrafiłby jej odepchnąć.
– Proszę…
Bardziej wyczytał to słowo z ruchu jej warg niż faktycznie usłyszał. To jedynie jeszcze bardziej go oszołomiło – błagalna nuta w jej tonie, to spojrzenie i sposób, w jaki się do niego tuliła. Otworzył i zaraz zamknął usta, niezdolny wykrztusić z siebie chociażby słowa. Zresztą o co miał pytać? Nie była człowiekiem, a tym bardziej kimś, komu chciałby pomóc, ale…
Tyle że była ludzka. Tak bardzo ludzka, przerażona i krucha…
Dziewczyna jęknęła i w panice obejrzała się przez ramię, jakby szukając czegoś, co ją przerażało. Machinalnie podążył za jej wzrokiem, choć nie od razu zauważył skryte w mroku, w jednym z przejść między budynkami, postaci. Momentalnie zwrócił uwagę na rubinowe tęczówki długie do ziemi, czarne peleryny. Nawet jeśli względem dziewczyny miały wątpliwości co do tego, czym była, widok tych oczu wystarczył, by podjął, że to były wampiry.
Mógł tylko zgadywać, czego chcieli od tulącej się do niego dziewczyny. Zaraz też pomyślał, że dziwne zachowanie ludzi na chodniku musiało mieć z nimi jakiś związek i to wystarczyło, by podjął decyzję. Myśleć o konsekwencjach mógł później; wtedy przynajmniej miał mieć okazję, czego nie mógł sobie zagwarantować, tkwiąc w bezruchu i czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony nieśmiertelnych przeciwników. I tak nie miał z nimi szans, choć z drugiej strony, skoro ich wpływ wydawał się ograniczony jedynie do śmiertelników, którzy znaleźli się najbliżej…
– Chodź – zażądał, samego siebie zaskakując stanowczością, z jaką wypowiedział te jedno słowo. – No rusz się! – ponaglił, bo jedynie wpatrywała się w niego tępo, niezdolna do tego, by się podporządkować.
Dziewczyna zatoczyła się, kiedy bezceremonialnie pociągnął ją za sobą. W gruncie rzeczy Ulrich miał wrażenie, że utrzymywała się w pionie wyłącznie dlatego, że ją trzymał, przymuszając do stawienia kolejnych kroków. Wyczuł, że na krótką chwilę zaparła się nogami i ziemię, kiedy otworzył przed nią tylnie drzwi auta, ale nawet jeśli faktycznie miała jakiekolwiek wątpliwości, ostatecznie posłusznie wsiadła do środka. Ciężko opadła na siedzenie, kuląc się i przypominając mu co najwyżej przerażone dziecko, aniżeli zdolną kogoś skrzywdzić, młodą kobietę.
W pośpiechu zamknął drzwi, nie dając sobie czasu na dojście do wniosku, że całkiem zwariował. Najpewniej tak było, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Światom wyłącznie wciąż dudniącej w samochodzie muzyki, w pośpiechu odpalił silnik i – obojętny na klaksony oraz to, że ktoś zaczął krzyczeć – wymanewrował pojazd, szukając choćby luki w sznurze samochodów. W końcu mógł przyśpieszyć, choć czuł, że ryzykował, aż prosząc się o to, żeby przy pierwszej okazji władować się w jakaś przeszkodę. To nie był film akcji, a on wcale nie czuł się James Bond czy cholera wie kto jeszcze, kto potrafił wyjść bez szwanku nawet z najbardziej kryzysowej sytuacji.
Ale musiał spróbować.
I udało mu się, choć to pojął dużo później, gdy wraz z nieznajomą znaleźli się na mniej zakorkowanym paśmie drogi, pozostawiając zamieszanie i zakapturzone wampiry daleko za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa