
Ulrich
Na zewnątrz panował chłód,
zdecydowanie nie zachęcając do wieczornych spacerów. Z powątpiewaniem
spojrzał na świeży śnieg, zanim zdecydował się ruszyć ku miejscu, gdzie
zaparkował samochód. Skostniałymi z zimna palcami raz po raz uderzał w kieszeń
kurtki, gdzie pod warstwą materiału był w stanie wyczuć kształt
spoczywającego tam telefonu. Oczywiście nie wziął rękawiczek, bo i po co?
Osoby, która kiedyś narzekałaby z tego powodu, przecież już od dawna nie
było.
Mimo wszystko
nie śpieszył się z zajęciem miejsca za kierownicą. Przez chwilę miał
ochotę jeszcze potkwić na zimnie, zajmując sobie czas chociażby sięgnięciem po
paczkę fajek. Naprawdę chciał to ograniczyć, zwłaszcza że przez wiele lat udało
mu się unikać nałogu. Serio, nie potrzebował tego, a przynajmniej to
wmawiał sobie przez cały ten czas. Po papierosy sięgał sporadycznie, zwykle
wtedy, gdy zaczynał się stresować, ale…
Och, w zasadzie
ostatnio robił to cały czas.
Wsunął dłoń
do kieszeni, po czym westchnął, gdy uprzytomnił sobie, że zostawił pudełeczko w domu.
Prawie na pewno, bo pamiętał, że miał jeszcze przynajmniej ćwierć zwartości. Na
pewno, bo – do cholery – to nie był alkohol, którego ubywania w którymś
momencie mógł nie zauważyć. Od dawna nie miał też gości, no może pomijając Liz,
ale ta nie wyglądała na kogoś, kto miał w zwyczaju podbierać znajomym
osobiste rzeczy, kiedy ci nie patrzyli. Z drugiej strony, skoro dziewczyna
była na tyle uparta, by sprzątać, to mogła równie dobrze z premedytacją
zgarnąć to, co uważała za zbędne. Jej matka byłaby do tego zdolna, a były z Emmą
bardzo podobne, więc kto wie?
Elizabeth…
Nie widział jej od jakiegoś czasu, choć sądził, że zamierzała go dręczyć. Nie
miał pewności czy to dobrze, bo choć święty spokój był mu na rękę, niepokoiło
go to, że prowadzała się z krwiopijcami. Cholera, jednego nawet
przyprowadziła do jego mieszkania, choć sam Ulrich prędzej strzeliłby sobie w łeb
niż zdecydował się na to osobiście. Co prawda nie skomentowała tego nawet
słowem (i to nie tylko dlatego, że nieszczególnie kontaktował ostatnim razem),
ale taki stan rzeczy doprowadzał go do szału. Z drugiej strony, doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że Liz przeszła dość, by darzyć większym
zaufaniem właśnie wampiry, nie zaś tych, którzy niejako byli jej rodziną.
Nick
wszystko spierdolił, nie pierwszy raz zresztą. Dla Ulricha od samego początku
było oczywiste, że kierunek, w którym poszła organizacja, mógł prowadzić
wyłącznie do tragedii, ale już od dawna nie miał na to wpływu. Gdyby tylko mógł,
trzymałby się od tego wszystkiego z daleka, ale uwiązała go obietnica,
którą złożył dawno temu. Po tym jak Liz sama do niego wróciła, tym samym dając
mu do zrozumienia, że był jedną z nielicznych osób, którym wciąż ufała.
Jej też obiecał, a skoro tak…
Tyle że to
wcale nie było takie proste. Gdyby mógł wytłumaczyć jej, co oznaczały symbole,
których nawet nie widział (i nie zamierzał, serio!), już dawno by to zrobił,
ale na tę chwilę był w kropce.
Mógł za to
zrobić coś innego, choć i tak nie był do tego przekonany. Uspokoił go
jedynie to, że Liz w końcu się odezwała, choć i tym razem kierowała
się przede wszystkim kolejną prośbą o przysługę – i to na dodatek
taką, która dotyczyła jej nieśmiertelnych znajomych. Ulrich naprawdę musiał się
postarać, by nie okazać niechęci, kiedy wspominała o „Damienie i jego
rodzinie”, ostatecznie prosząc o coś, czego zdecydowanie nie mógł określić
mianem legalnego. Nie żeby pierwszy raz przymierzał się do nagięcia przepisów,
ale tym razem sytuacja była inna i ta kwestia nie dawała mu spokoju.
Cholera, udzielanie
informacji wampirom o ewentualnych posunięciach innych wampirów
zdecydowanie nie brzmiało jak coś, na co miał ochotę.
Oparł się o auto,
palce nerwowo zaciskając na dachu. Wciąż mu się to nie podobało, choć słowa Liz
dały mu do myślenia. Oczywiście, że mógł sprawdzić ostatnie incydenty, które
brzmiały ja coś, co mogłoby zainteresować organizację. Jego pozycja spokojnie
mu to umożliwiała, zresztą jak i wcześniej dręczenie Elizabeth pod
przykrywką prowadzonego śledztwa. To, że dziewczyna sama naprowadziła go na
kilka kluczowych śladów – sprawę Cassandry Thomas, incydentu w jej domu
rodzinnym, sąsiedztwie i kościele – miało jedynie ułatwić poszukiwania,
tym samym jasno dając Ulrichowi do zrozumienia, na co powinien zwrócić uwagę.
Problem polegał na tym, że sam nie był pewien, czy chciał w to brnąć.
Cholera
jasna. Gdyby chodziło o kogoś innego, odmówiłby, ale…
Zaklął, kiedy
rozdzwonił się jego telefon. O wilku mowa?, pomyślał mimochodem, w pośpiechu
sięgając po komórkę. Niemalże spodziewał się dostrzec numer Liz, nie
wspominając o tym, że po niej oczekiwał już tylko kolejnej dziwnej prośby.
Tylko to sprawiło, że w ogóle miał w planach odebrać, jednak wszelakie
chęci zniknęły w chwili, w której zauważył imię dzwoniącego.
Nick.
Czego, do diabła, mógł chcieć od niego jej ojciec…?
Dzwonek
wydał mu się nagle zdecydowanie zbyt głośny i irytujący. Wciąż klnąc
bezgłośnie, Ulrich chcąc nie chcąc przycisnął telefon do ucha, wcześniej decydując
się przyjąć połączenie.
– To
nienajlepszy moment – oznajmił na wstępie.
Dla
podkreślenia swoich słów pośpiesznie wsiadł do samochodu, zdecydowanym ruchem
zatrzaskując drzwiczki – na tyle głośno, by rozmówca musiał go usłyszeć. Wolną
ręką zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie, próbując wymacać kluczyki.
– Mam ważną
sprawę – usłyszał zamiast powitania. Z trudem powstrzymał się od prychnięcia,
zwłaszcza gdy wyczuł pobrzmiewające w głosie swojego rozmówcy napięcie.
Znał ten ton, zresztą tak jak i Nicka. Czegokolwiek ten chciał, był
wystarczająco zdesperowany, by chcieć otrzymać to za wszelką cenę. – Liz się z tobą
kontaktowała?
– Dlaczego
sam jej o to nie zapytasz?
Nie mógł
powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Jasne, że wiedział, że dziewczyna
nie chciała widzieć go na oczy. Nie rozmawiał z nią o szczegółach
tego, co stało się w hotelu, ale to nie było ważne. Biorąc pod uwagę to,
że nie tak dawno temu dziewczyna z płaczem wpadła w ramiona ojca, oszołomiona
tym, że ten żył, a teraz trzymała się od niego z daleka… Cóż, wnioski
były oczywiste. A może to raczej Ulrich tak uważał, już z przyzwyczajenia
łącząc wszystko to, co udało mu się zaobserwować, ale czy to było ważne?
Po drugiej
stronie zapanowała wymowna cisza. Z łatwością mógł sobie wyobrazić grymas,
który wykrzywił twarz jego rozmówcy. I, Bóg mu świadkiem, naprawdę poczuł na tę
myśl nieopisaną wręcz satysfakcję.
– Po prostu
mi odpowiedz – zażądał Nick, pośpiesznie biorąc się w garść. – Ostatnio do
ciebie przyszła, więc wierzę, że i tym razem się na to zdecydowała. Jeśli
coś przede mną ukrywasz…
– To co? –
zniecierpliwił się Ulrich. – Uważaj, bo zaraz pociągnę to pod groźby karalne i atak
na funkcjonariusza.
– Nie
udawać świętego, co? Obaj moglibyśmy sobie zaszkodzić – obruszył się Nick, ale
coś w jego tonie złagodniało, kiedy zdecydował się choć trochę odpuścić. –
Martwię się o córkę, tak?
– Na
szczęście nie jestem od tego, by niańczyć twoją córkę – oznajmił bez chwili
wahania. – Coś jeszcze czy możemy kończyć? Nie wiem czy słyszysz, ale właśnie
prowadzę.
Wraz z tymi
słowami z wprawą wymanewrował auto na główną, o wiele bardziej
ruchliwą trasę. Wywrócił oczami, bynajmniej nie zaskoczony tym, że Seattle
nawet o tej godzinie było zakorkowane mocniej niż butelka z alkoholem,
którą ostatnio znalazła u niego Liz. Nie żeby zamierzał o tym Nickowi
wspominać, o prośbach dziewczyny nie wspominając. Na pewno by tego nie
chciała, zresztą Ulrich niezmiennie czuł ulgę, gdy w jakikolwiek sposób
mógł przeciwstawić się jej ojcu. Ten facet namieszał dość i to nie po raz
pierwszy.
Inna
sprawa, że właśnie Nickowi skłamał. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę,
choć samo łgarstwo przyszło mu niepokojąco wręcz sprawnie.
Nie, to
wcale nie tak, że nie był odpowiedzialny za Liz…
– Emmie też
byś to powiedział?
To jedno
pytanie wystarczyło, by na moment stracił kontrolę – i to nie tylko nad
sobą, jak i nad samochodem. Z wrażenia aż upuścił telefon, kiedy w panice
zacisnął obie dłonie na kierownicy, w pośpiechu wyrównując tor jazdy.
Gdzieś za sobą usłyszał klakson, kiedy któryś z wlekących się za nim
kierowców okazał swoje niezadowolenie. Jedynie wywrócił oczami, w ostatniej
chwili powstrzymując się od pokazaniem gestem, co o takim zachowaniu myślał.
Chwilę
obserwował drogę przed sobą, próbując się uspokoić i nie zrobić niczego głupiego,
zwłaszcza na bardziej śliskiej niż zazwyczaj jezdni. Dopiero gdy czerwone
światło zmusiło go do zatrzymania się, wykorzystał chwilę, by sięgnąć po
zalegającą pod siedzeniem komórkę. Zacisnął usta, gdy przekonał się, że
połączenie nie zostało zerwane. Po cichu na to liczył, zwłaszcza że wtedy nie
musiałby szukać ani wymówki, ani usprawiedliwienia tego, w jaki sposób
zareagował na wzmiankę o Emmie.
– Nie rób
tego więcej – wymamrotał, choć nie miał pewności, czy Nick wciąż przysłuchiwał
się temu, co się działo.
– Nie rób
czego? – usłyszał w odpowiedzi. Cholera, więc jednak nie miał co liczyć na
spokój. – Zresztą to niej jest odpowiedź na moje pytanie.
– Nie mam
czego odpowiadać, bo twoja żona nie żyje – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Te słowa
przyszły mu z trudem, zaraz też poczuł się z ich powodu co najmniej
winny. Nie chciał ciągnąć tej rozmowy w taki sposób, nieważne w jak
irytujący sposób zachowywał się ojciec Liz. Zamiast go zniechęcić, sam się
pogrążał, już nie będąc w stanie zapanować nad wymykającymi mu się spod
kontroli emocjami. Dał się sprowokować, a jakby tego było mało…
– Tak.
Dziękuję bardzo, że mi o tym przypomniałeś – rzucił chłodno Nick. Jego
głos zabrzmiał inaczej niż do tej pory, bardziej odległy i obojętny. – Pod
tym względem jesteśmy podobni, prawda? Nieszczęśliwi wdowcy. Różnica między
nami polega na tym, że to nie ja przyczyniłem się do jej śmierci.
Tym razem
Ulrich ostatecznie stracił cierpliwość. W pośpiechu rozłączył się i –
dziwnie drżącymi dłońmi – cisnął komórką na tylnie siedzenie, nie dbając o to,
że ta zsunęła się z fotela i kolejny raz wylądowała na podłodze.
Wciąż trzęsąc się o wiele bardziej niż mógłby sobie tego życzyć, wbił
niewidzące spojrzenie w drogę, z trudem powstrzymując się od
wciśnięcia pedała gazu. Czuł, że nie powinien w takim stanie prowadzić,
ale perspektywa zjechania na bok i zatrzymania się choć na chwilę, była ostatnim,
na co chciał się zdecydować. Z drugiej strony, tkwienie we wlekącym się korku,
też nie było szczytem marzeń, zwłaszcza w tej sytuacji.
Gdzieś za
sobą usłyszał, że telefon znów się rozdzwonił, ale tym razem zamierzał go zignorować.
Powinien zrobić to już za pierwszym razem, w gruncie rzeczy nie
spodziewając się po rozmowie z Nickiem niczego dobrego. Szlag by to, mógł
przewidzieć, że to skończy się w ten sposób! Miał dość powodów, by nie tylko
dostawać z powodu tego mężczyzny szału, ale przede wszystkim chcieć
trzymać się od niego z daleka. Nawet jeśli już zdecydował się odebrać,
powinien był trzymać język za zębami i uciąć temat w chwili, w której
ten przybrał co najmniej niepokojący kierunek. Nie, nie miał pojęcia, gdzie
znajdowała się Liz, ale zawsze mógł dać znać, gdyby się odezwała – jedno
wielkie kłamstwo, ale za to bezpieczne i dość dyplomatyczne.
Zepsuł to.
Nick również.
Telefon wciąż
dzwonił, skutecznie doprowadzając Ulricha do szału. Miał wrażenie, że
przenikliwy dźwięk dzwonka dosłownie wypalał się w jego umyśle, nie tylko
szargając nerwy, ale przede wszystkim z każdą kolejną sekundą coraz
bardziej wytrącając go z równowagi. Pod wpływem impulsu włączył radio,
nastawił je na losową stację i pogłośnił na tyle, na ile było to możliwe.
Głośne basy jedynie spotęgowały ból głowy, ale wszystko wydało mu się lepsze od
dalszego wsłuchiwania w dzwonek komórki. No i dzięki temu nie musiał
myśleć, a to samo w sobie okazało się błogosławieństwem.
Kolejne
sekundy zdawały ciągnąć się w nieskończoność. Miał wrażenie, że całą wieczność
tkwił w korku, podążając przed siebie, choć już nawet nie potrafił stwierdzić,
jaki miał cel. Biuro? Komisariat? Gdziekolwiek indziej? W gruncie rzeczy
marzył o tym, żeby zaszyć się gdzieś w barze i o wszystkim zapomnieć,
ale to też prowadziło donikąd. Był w zbyt podłym nastrój, by pracować, a co
dopiero przebywać w towarzystwie ludzi albo spełniać czyjekolwiek zachcianki.
Obawiał się, że w tej sytuacji sam skończyłby z przypadkowa ofiarą na
sumieniu, to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Więc po
prostu jechał, tylko czekając na okazję, by wydostać się z tego przeklętego
korka. Stopę wciąż w pogotowiu trzymał na gazie, gotów przyśpieszyć, gdy
tylko pojawiłaby się po temu okazja, choć nic nie wskazywało na to, by coś
podobnego miało mieć miejsca. Pogoda robiła swoje, nie wspominając o tym,
że wielkie metropolie – i to zwłaszcza w centrum – zwykle
przypominały miejsce wielkiej parady mrówek.
Gniewnie
zmrużył oczy, co najmniej sfrustrowany taki stanem rzeczy. Miał wrażenie, że
świat wokół niego zwolnił, podczas gdy on sam miał ochotę pędzić – zrobić
cokolwiek, by wyzbyć się nadmiaru narastających w jego wnętrzu emocji.
Skupiał się na dudniącej muzyce, poruszaniu naprzód i wszystkim tym, co
miało szansę rozproszyć jego myśli. Mętlik w głowie dawał mu się we znaki,
ale i tak był lepszy od zadręczania. Ulrich aż za dobrze wiedział, jak
zdradliwe potrafiły być wspomnienia i emocje, więc po prostu trzymał je na
dystans – na tyle, na ile było to możliwe.
Nic nie zwróciło
jego uwagi na to, że sprawy mogłyby się jeszcze skomplikować. Nie było żadnego
znaku czy choćby przesłanki, która nakazałaby mu zdwoić czujność. Być może
powinien zaniepokoić się nietypowym zbiorowiskiem zastygłych na chodniku ludzi,
bezcelowo miotających się na prawo i lewo, zupełnie jakby nagle oślepli,
ale skupiony na drodze, niczego nie zauważył.
Nie był w stanie
za to przeoczyć drobnej postaci, która dosłownie zmaterializowała się kilka
metrów przed jego autem, nie wpadając mu pod koła tylko dlatego, że w porę
wdepnął w hamulec. Nie miał pojęcia jakim cudem zdołał się zatrzymać, nie
wspominając o tym, że w panice spodziewał się raczej tego, że
przypadkiem wciśnie gaz, zwłaszcza że już od dłuższej chwili przygotowywał się
do przyśpieszenia.
Samochód
gwałtownie szarpnął, po czym zatrzymał z piskiem opon. Zanim Ulrich zdążył
się zastanowić, pojazd znów się zakołysał, kiedy kierowca tuż za nim władował
mu się w tył, ale mężczyzna właściwie nie zwrócił na to uwagi. Z bijącym
sercem i narastającymi mdłościami, klnąc przy tym na czym świat stoi,
spojrzał wprost na swoją niedoszłą ofiarę. Drobna, młodziutka dziewczyna oparła
się o maskę auta, wpatrując się w niego parą lśniących, czekoladowych
oczu. Twarz miała we łzach, a ubranie we krwi i to wystarczyło, by
jeszcze bardziej wytrącić Ulricha z równowagi.
Jakby tego
było mało, nieznajoma była śliczna – blada cera, regularne rysy twarzy i –
co prawda poplątanie i tłuste, ale wciąż zwracające uwagę – długie do
pasa, płomiennorude loki. Oczy Ulricha rozszerzyły się w geście
niedowierzania, gdy z całą mocą dotarło do niego, że nie miał do czynienia
z człowiekiem. Może gdyby nie wiedział, co czaiło się w mroku, uwierzyłby,
że trafił na wyjątkowo hojnie obdarowaną przez naturę kobietę, ale nie był
głupi. Co więcej, w przeszłości widział i doświadczył dość, by rozpoznać
nieśmiertelną, nawet jeśli nie rozumiał, dlaczego jakakolwiek niejako władowała
mu się pod koła.
Gdyby był
rozsądny, jednak wcisnąłby gaz. Tak powinien zrobić – przyśpieszyć i odjechać,
ciesząc się ze spełnionego obowiązku. Nie żeby to w magiczny sposób
sprawiło, że nagle przestałby odczuwać wyrzuty sumienia i dręczyć
przeszłością, ale może świat stałby się choć trochę lepszy – odrobinę, o ile
rozpędzający się samochód miał szansę pozbyć kogoś, kto z założenia powinien
żyć wiecznie. Powinien zrobić cokolwiek, by przywrócić równowagę, a jednak…
Ale nie
potrafił. A ona patrzyła na niego błagalnie, przerażona, zapłakana i tak
ludzka, że to wydawało się wręcz niemożliwe.
Właściwie
nie zarejestrował momentu, w którym zdecydował się wysiąść z auta.
Zanim zdążył się zastanowić, już podtrzymywał słaniającą się na nogach
nieznajomą w pasie, obojętny na krew i to, że w padła mu w ramiona,
łzami mocząc koszulę. Wydała mu się dziwnie słaba i krucha, nie wspominając
o tym, że choć tkwiła na mrozie w ubraniu, które zdecydowanie nie
pasowało do takiej pogody, jej ciało dosłownie parzyło.
Spojrzała
mu w twarz w tak błagalny, zdesperowany sposób, że nawet gdyby
chciał, nie potrafiłby jej odepchnąć.
– Proszę…
Bardziej
wyczytał to słowo z ruchu jej warg niż faktycznie usłyszał. To jedynie
jeszcze bardziej go oszołomiło – błagalna nuta w jej tonie, to spojrzenie i sposób,
w jaki się do niego tuliła. Otworzył i zaraz zamknął usta, niezdolny
wykrztusić z siebie chociażby słowa. Zresztą o co miał pytać? Nie
była człowiekiem, a tym bardziej kimś, komu chciałby pomóc, ale…
Tyle że
była ludzka. Tak bardzo ludzka, przerażona i krucha…
Dziewczyna
jęknęła i w panice obejrzała się przez ramię, jakby szukając czegoś,
co ją przerażało. Machinalnie podążył za jej wzrokiem, choć nie od razu
zauważył skryte w mroku, w jednym z przejść między budynkami,
postaci. Momentalnie zwrócił uwagę na rubinowe tęczówki długie do ziemi, czarne
peleryny. Nawet jeśli względem dziewczyny miały wątpliwości co do tego, czym
była, widok tych oczu wystarczył, by podjął, że to były wampiry.
Mógł tylko
zgadywać, czego chcieli od tulącej się do niego dziewczyny. Zaraz też pomyślał,
że dziwne zachowanie ludzi na chodniku musiało mieć z nimi jakiś związek i to
wystarczyło, by podjął decyzję. Myśleć o konsekwencjach mógł później;
wtedy przynajmniej miał mieć okazję, czego nie mógł sobie zagwarantować, tkwiąc
w bezruchu i czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony
nieśmiertelnych przeciwników. I tak nie miał z nimi szans, choć z drugiej
strony, skoro ich wpływ wydawał się ograniczony jedynie do śmiertelników,
którzy znaleźli się najbliżej…
– Chodź –
zażądał, samego siebie zaskakując stanowczością, z jaką wypowiedział te
jedno słowo. – No rusz się! – ponaglił, bo jedynie wpatrywała się w niego
tępo, niezdolna do tego, by się podporządkować.
Dziewczyna zatoczyła
się, kiedy bezceremonialnie pociągnął ją za sobą. W gruncie rzeczy Ulrich
miał wrażenie, że utrzymywała się w pionie wyłącznie dlatego, że ją
trzymał, przymuszając do stawienia kolejnych kroków. Wyczuł, że na krótką
chwilę zaparła się nogami i ziemię, kiedy otworzył przed nią tylnie drzwi
auta, ale nawet jeśli faktycznie miała jakiekolwiek wątpliwości, ostatecznie
posłusznie wsiadła do środka. Ciężko opadła na siedzenie, kuląc się i przypominając
mu co najwyżej przerażone dziecko, aniżeli zdolną kogoś skrzywdzić, młodą
kobietę.
W pośpiechu
zamknął drzwi, nie dając sobie czasu na dojście do wniosku, że całkiem
zwariował. Najpewniej tak było, ale nie zamierzał się nad tym zastanawiać.
Światom wyłącznie wciąż dudniącej w samochodzie muzyki, w pośpiechu
odpalił silnik i – obojętny na klaksony oraz to, że ktoś zaczął krzyczeć –
wymanewrował pojazd, szukając choćby luki w sznurze samochodów. W końcu
mógł przyśpieszyć, choć czuł, że ryzykował, aż prosząc się o to, żeby przy
pierwszej okazji władować się w jakaś przeszkodę. To nie był film akcji, a on
wcale nie czuł się James Bond czy cholera wie kto jeszcze, kto potrafił wyjść bez
szwanku nawet z najbardziej kryzysowej sytuacji.
Ale musiał
spróbować.
I udało mu
się, choć to pojął dużo później, gdy wraz z nieznajomą znaleźli się na
mniej zakorkowanym paśmie drogi, pozostawiając zamieszanie i zakapturzone
wampiry daleko za sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz