Lucy
Poderwała głowę. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że w którymś momencie musiała osunąć się po ścianie na
podłodze, od tamtego czasu kuląc na posadzce, ale nie potrafiła stwierdzić
kiedy do tego doszło. Chłód czy niewygoda i tak nie mogły dawać jej się we
znaki, co nie zmieniało faktu, że natrafienie na kiwającą się w przód i w tył
kobietę na środku korytarza, wciąż musiało być dość nietypowym widokiem.
Zawahała
się, przez dłuższą chwilę niepewna, co powiedzieć. Jedynie zmierzyła Rufusa
wzrokiem, nie pierwszy raz nie będąc w stanie stwierdzić, jakie targały
nim emocje. Nie żeby kiedykolwiek była w tym dobra. Albo raczej Claryssa
nie była, patrząc przez palce na wszystko, co działo się wokół niej. Myśląc o tym
w bardziej świadomy sposób, Lucy widziała, że przez większość czasu
zachowywała się jak dziecko – i to wyjątkowo irytujące, nie dostrzegające
podstaw. Tyle że tak było łatwiej, zwłaszcza że nie musiała czuć. Nie wysilała
się, nie próbowała rozumieć, a tym bardziej interpretować tego, czego
mogli oczekiwać od niej inni.
Tak czy
siak, zdawała sobie sprawę z tego, że ten wampir za nią nie przepadał. Ona
za to go lubiła, tak jak i każdego innego. To akurat się nie zmieniło;
taka była od zawsze, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wciąż próbowała
trzymać wspomnienia i emocje na dystans, ale te czaiły się gdzieś na
granicy jej świadomości, mimo protestów wampirzycy stopniowo ją pochłaniając.
To sprawiło, że ucieszyła się nawet z pojawienia Rufusa, choć na moment
mogąc zająć czymś umysł, choć zarazem czuła, że wampir i tak ucieknie przy
pierwszej okazji. Miał ją za idiotkę, co zresztą też już zdążyła mu wytknąć.
Swoją drogą, nie żeby była tym jakoś szczególnie zachwycona.
Teraz wszystko
było wyraźniejsze i to ją przytłaczało, bo wcale nie chciała doświadczać z taką
intensywnością. Tak naprawdę miała ochotę zwinąć się pod ścianą, zamknąć oczy i czekać
na sen, choć to było głupie. Wampiry nie potrafiły tak naprawdę śnić, choć to
nie zmieniało faktu, że Lucy bardzo długo się tak czuła. Patrzenie na świat
oczami Claryssy było proste, nawet jeśli czasami naprawdę tęskniła za tym, co
miała kiedyś. Bella zawsze wywracała oczami, z rozdrażnieniem twierdząc,
że potrafiłaby owinąć sobie każdego wokół palca – zbyt ciepła, zbyt miła, zbyt
otwarta. Może coś w tym było, choć to również przeszło do przeszłości. Gdyby
wilkołaczyca mogła obserwować ją teraz…
– Claryssa?
– ponaglił ją Rufus.
Wzdrygnęła
się, z opóźnieniem uprzytomniając, że tylko wpatrywała się w niego
bez większego zainteresowania, pogrążona we własnych myślach. Ze świstem wypuściła
zbędne jej powietrze, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w zamian
z uwagą przypatrując się własnym dłoniom. Zabawne, ale nie poczuła
niczego, kiedy zwrócił się do niej tym imieniem. Równie dziwnie czuła się, gdy słyszała
jakże delikatne „Lucy”, w gruncie rzeczy niepewna już, kim tak naprawdę
była. Coś się zmieniło i to na jej życzenie, a teraz czuła się
rozbita.
– Nie
przejmuj się mną – mruknęła, po czym wzruszyła ramionami. – Posiedzę sobie. A przejścia
jest dość.
Wiedziała,
że nie chodziło o to, czy mogłaby zajmować zbyt wiele miejsce. Zresztą
podejrzewała, że wampir poszedłby nawet naokoło albo wyszedł oknem, gdyby
naprawdę chciał ją wyminąć. Co prawda wciąż patrzył na nią z wyraźną
rezerwą, jakby podejrzewając, że w przypływie entuzjazmu mogłaby znów
rzucić mu się na szyję, plotąc trzy po trzy i najpewniej będąc na dobrej
drodze do tego, by doprowadzić go do ostateczności.
Sęk w tym,
że Lucy nie czuła się ani odrobinę radosna, przynajmniej w tamtej chwili.
Cisza miała
w sobie coś krępującego, choć i tak okazała się lepsza od trwania w samotności.
Przynajmniej mogła zająć czymś umysł, nawet jeśli to tak czy siak sprowadzało
się do prób odgadnięcia poszczególnych emocji. Przychodziło jej to z trudem,
o ile w ogóle działania, które podejmowała, miały jakikolwiek sens.
Mimo wszystko była gotowa przysiąc, że udało jej się Rufusa zaskoczyć, tak jak i wtedy
na placu, gdy z takim przekonaniem mówiła o wilkołakach. Cóż, dla
kogoś, kto akurat po niej nie spodziewał się niczego mądrego, nagły przypływ
wiedzy musiał być niemałym szokiem.
Gdyby
sytuacja była inna, może nawet by się uśmiechnęła. Kiedy mieszkała w Lille
też zawsze lubiła osobliwe reakcje tych, którzy…
– Wiesz
może co z tym chłopakiem? – zapytała pod wpływem impulsu. – Nie pomogłam,
ale się martwię. Nie wiem czy go znaleźliśmy, więc… Tylko to chciałabym wiedzieć
– dodała pośpiesznie, nie chcąc by Rufus jednak doszedł do wniosku, że mogłaby
próbować mu się narzucać.
Sądziła, że
nie odpowie, ale wampir nawet się nie zawahał. Lucy z niejaką ulgą doszła
do wniosku, że ten temat akurat był względnie bezpieczny.
– Żyje.
Zadziwiające, ale nawet zdołał się przemienić, o ile wiesz, co mam na
myśli. – Wampir urwał, po czym rzucił jej wymowne, przenikliwe spojrzenie. Uniosła
brwi, początkowo zaskoczona. Ostatecznie skinęła głową, w końcu czując
coś, co była w stanie opisać wyłącznie jako ulgę. – Jeśli się nie pomyliłem,
jest tutaj. – Przez twarz Rufusa przemknął cień. – Skąd wiedziałaś?
Sposób, w jaki
zadał to pytanie wystarczył, by zrozumiała, że musiało dręczyć go przez cały
ten czas. Wiedziała, że to nie było tak, że przejmował się nią w jakimkolwiek
stopniu. Sądziła raczej, że przypadkiem zdążyła zniszczyć mu światopogląd, ale
czy to było ważne.
– Ktoś…
bardzo ważny – przyznała w końcu, lekko przekrzywiając głowę – nauczył
mnie tego bardzo dawno temu.
Jakimś
cudem udało jej się uśmiechnąć. To przyszło samoistnie, choć wciąż robiła
wszystko, by zachować spokój. Wykorzystywała resztki sił, by odciąć się od tych
najbardziej zakazanych wspomnień, chociaż już od dłuższego czasu czuła, że
balansuje gdzieś na granicy. Wzmianka o „bardzo ważnej” osobie jedynie to
pogorszyła, a Lucy poczuła, że jest już właściwie o krok od zderzenia
się z tym konkretnym imieniem i… tamtą nocą.
Zamknęła
oczy, po czym odchyliła głowę, opierając ją o ścianę. Nasłuchiwała,
oczekując tego, że Rufus jednak odpuści i sobie pójdzie, ale on nadal
tkwił w miejscu, nie odrywając od niej wzroku. To sprawiło, że momentalnie
zapragnęła roześmiać się histerycznie, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to
miała być jakaś zemsta za te wszystkie razy, kiedy to ona dręczyła go swoją
obecnością.
– Nie wierzę,
że muszę o to wypytywać, ale co stało się na tym placu? – zapytał wprost
wampir. Drgnęła, przez moment czując się tak, jakby poraził ją prąd. – A teraz
wyglądasz jak siódme nieszczęście, chociaż nie sądziłem, że akurat ty…
– W moim
przypadku tak wiele rzeczy jest nie do pomyślenia, prawda? – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
Natychmiast
zamilkł, zwłaszcza tak jak i ona. Samą siebie zaskoczyła goryczą, która
jak na zawołanie wkradła się do jej tonu – i to w stopniu niemalże
porównywalnym do tego, kiedy wprost zażądała, by Rufus choć jeden raz
potraktował ją jak kogoś, kto był na tyle rozsądny, by podjąć jakąkolwiek
decyzję. Tym razem na niego nie patrzyła, ale po sposobie w jaki nagle
zaczerpnął powietrza poznała, że zdołała wytrącić go z równowagi. Nie
miała tylko pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Mocniej zacisnęła
powieki, choć dobrze wiedziała, że w ten sposób niczego nie zmieni. Gdyby
mogła zasnąć, to być może, ale w tej sytuacji…
– Mam cię
przeprosić? – usłyszała i to wystarczyło, by z wrażenia aż się
wyprostowała. Tym razem spojrzała na stojącego przy niej wampira, przez moment
gotowa przysiąc, że jednak zwariowała i to może nawet bardziej niż do tej
pory. – Najpewniej powinienem, chociaż oboje wiemy, że ty…
– Jeśli zamierzasz
teraz szukać dla siebie usprawiedliwienia, to po prostu tego nie rób –
przerwała, kolejny raz bezceremonialnie wchodząc mu w słowo. – Claryssa nawet
niczego nie zauważy. Ja… Och, mnie już od dawna nie ma. Można powiedzieć, że
nawet się nie znamy.
Miała wrażenie,
że plecie od rzeczy. Poniekąd tak było, więc po prostu zamilkła, kolejny raz
udając zainteresowaną przede wszystkim swoimi dłońmi. Czuła, że najrozsądniej
byłoby wstać i pójść poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie nikomu by
nie przeszkadzała. Skoro ten wampir nie zamierzał odpuścić, najwyraźniej czując
się do czegoś zobowiązany, choć dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że
nawet takiej odpowiedzialności nie chciał…
–
Przepraszam, jeśli cię czymś uraziłem.
Wybuchła
niepohamowanym, histerycznym śmiechem. Suchość oczy znów dała jej się we znaki,
a gdyby nie to, że Lucy była wampirem, jak nic siedziałaby w tamtej
chwili cała we łzach. Jej głos odbił się echem od ścian korytarza, nienaturalnie
piskliwy i przesadnie wręcz słodki. Było w tym dźwięku coś, co
przyprawiło ją o dreszcze, choć przecież wyrwał się z głębi jej
własnego gardła.
Znów
poczuła, że tkwi na krawędzi. Albo raczej że właśnie podwinęła jej się noga, a ona
ostatecznie runęła w nieskończoną przepaść, spadając coraz niżej i niżej.
Nie potrafiła tego zatrzymać, zresztą nagle uprzytomniła sobie, że tak naprawdę
było jej wszystko jedno. Możliwe, że tak było lepiej, zwłaszcza że w końcu
przyszedł moment, by w końcu się obudzić. Co innego pozostało jej w tej
sytuacji?
Wyczuła
ruch, kiedy Rufus przesunął się, sprawiając wrażenie kogoś, kto ma wielką
ochotę się wycofać – i to najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe.
Nie miała mu tego za złe, zwłaszcza że już wcześniej była w jego oczach
kimś co najmniej niezrównoważonym. Teraz tym bardziej musiała sprawiać takie
wrażenie, a jednak…
Tyle że on
nadal koło niej stał.
Odetchnęła,
z trudem przymuszając się do tego, by nad sobą zapanować. Zamilkła równie
nagle, co wcześniej zaczęła się śmiać, raptownie poważniejąc. Zaraz po tym
spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się blado, przesadnie wręcz miło, próbując
sprawiać wrażenie kogoś, kto w pełni panuje nad sobą i swoimi decyzjami.
– Mam na
imię Lucy – oznajmiła z przekonaniem. Sądziła, że te słowa przyjdą jej z trudem,
a tym bardziej zabrzmią jak wierutne kłamstwo, ale nic podobnego nie miało
miejsca. Wręcz przeciwnie – momentalnie poczuła jakże nieopisaną ulgę. – Dobry wieczór.
Mimo wszystko
Rufus wciąż patrzył na nią tak, jakby podejrzewał, że postradała zmysły. To też
wydało jej się zrozumiałe i wręcz zabawnie prawdziwe. Jak nic postradała
zmysły. W końcu czemu nie, prawda? Skoro naprzemiennie śmiała się, płakała
i próbowała zachowywać uprzejmie, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Lucy… –
powtórzył jakby z niedowierzaniem. – Jestem pewien, że gdzieś już
widziałem to imię.
– Cóż, tak.
Dopiero co sama je wypowiedziałam. – Uśmiechnęła się blado. – A wcześniej
Bella jakieś sto razy. No i na pewno jest popularne, więc…
– Jeśli
teraz próbujesz się nabijać, to przestań. Nie to miałem… – warknął, ale prawie natychmiast
urwał, jakby dotarło do niego, że się zapędził. Westchnął przeciągle, nerwowym
gestem przeczesując włosy palcami. W tamtej chwili wyglądał przede
wszystkim na zmęczonego. – To, co się dzieje, nie ma dla mnie sensu. A wierz
mi, że to nie zdarza mi się na co dzień. Tak czy siak… – Zamilkł, po czym raz
jeszcze zmierzył ją wzrokiem. – Masz związek z wilkołakami. Ty.
Uśmiechnęła
się z wysiłkiem, słysząc to krótkie i jakże trafne stwierdzenie. Wydawało
się czymś oczywistym, zwłaszcza odkąd wtrąciła się na placu, ale Lucy
zdecydowała się tego nie komentować. Drażnienie Rufusa wcale nie sprawiało jej
przyjemności…
No, prawie.
– Kiedyś na
pewno – powiedziała w zamian. Objęła się ramionami, energicznie pocierając
przedramiona, jakby w ten sposób mogła się rozgrzać. Bez znaczenia
pozostawało dla niej to, że jako wampirzyca nie mogła odczuwać chłodu,
przynajmniej fizycznie. Chłód, który czuła, wydawał się mieć swoje źródło
gdzieś w jej wnętrzu. – Ale to było dawno. Chociaż ty… Żyjesz długo,
prawda? – zapytała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Może mógłbyś zrozumieć.
Nawet jeśli
Rufus miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Kolejny raz miała wątpliwości
co do czego, w jaki sposób powinna odebrać jego zachowanie, ale zdecydowała
się nad tym nie zastanawiać. Chciał wyjaśnień? Zdecydowanie nie była mu tego
winna, ale z drugiej strony… Cóż, prawda była taka, że tego potrzebowała.
Porozmawianie z kimś, kto nigdy tak naprawdę jej nie poznał i zdecydowanie
nie zamierzał załamywać nad nią rąk, wydawało się nader kojącą opcją.
Sęk w tym,
że to wciąż nie było nawet w połowie tak proste, jak mogłaby tego
oczekiwać. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, a Lucy bała się,
że za którymś razem emocje ostatecznie ją pochłoną. Gdyby do tego doszło…
Tyle że co
tak naprawdę miała do stracenia.
– Lille
kiedyś wyglądała inaczej – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Chociaż
komu ja to tłumaczę, prawda? To była potęga. Co prawda między wilkołakami a wampirami
zawsze istniała przepaść, ale jak dla nich… Kiedy Aaron żył, to była potęga –
oznajmiła z naciskiem. Z niejakim zaskoczeniem przyjęła to, że głos
nawet jej nie zadrżał, gdy wypowiedziała to imię.
– Tak… –
Rufus rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Niewidomy król?
Przez moment
poczuła się tak, jakby ją uderzył, choć nie wątpiła, że nie zrobił tego
specjalnie. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, by powstrzymać cisnący
jej się na usta jęk. Obraz na moment rozmazał jej się przed oczami, choć to równie
dobrze mogło być wyłącznie wyobrażeniem. Przecież i tak nie mogła płakać.
– Tak go
później nazwaliście… – wychrypiała. Dla zajęcia czymś rąk, zatknęła niesforny
kosmyk włosów za ucho. W tamtej chwili była świadoma wyłącznie narastającego
z każdą kolejną sekundą ucisku w piersi. – Po tym jak ona… No, tak.
– Kto? –
zniecierpliwił się. – Cla… Lucy – poprawił się pośpiesznie. – Wybacz, że to
mówię, ale pleciesz od rzeczy.
– Wcale mnie
tym nie obraziłeś – zapewniła, uśmiechając się w pozbawiony wesołości
sposób.
Usłyszała
westchnienie, a chwilę później wampir dosłownie zmaterializował się tuż
przed nią. Wydawał się przede wszystkim spięty i zagubiony, a ją po raz
kolejny uderzyło to, że w ogóle próbował z nią rozmawiać, chociaż
wszystko w nim aż krzyczało, że pragnął uciec – i to najlepiej tak
szybko, jak tylko byłoby to możliwe. Przez moment poczuła się winna, zwłaszcza
że zdecydowanie nie chciała zmuszać nikogo do tego, by zadręczał się z jej
powodu.
Otworzyła
usta, ale tym razem nie wydała z siebie żadnego, choćby najcichszego dźwięku.
Mimowolnie spięła się, kiedy Rufus bezceremonialnie chwycił ją za obie dłonie,
ale nie próbowała protestować. Było w tym coś kojącego, choć nie była
pewna co.
– Nie
jestem… szczególnie dobry, jeśli chodzi o słuchanie – przyznał i zrozumiała,
że to jedyna forma przeprosin, jakich w tej sytuacji mogłaby się po nim
spodziewać. Już i tak zaskoczył ją tym, że zdobył się na cokolwiek więcej.
– Ale mogę pomóc ci się uspokoić, jeśli tego chcesz. Powiedzmy, że… już od
dawna nie jestem w stanie być aż tak obojętnym, jak mógłbym sobie tego
życzyć – dodał, a Lucy uniosła brwi, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
– Och… A mówisz
mi to dlatego, że równie dobrze mógłbyś sprawić, że tego nie zapamiętam?
Przez jego
twarz przemknął cień. Kąciki ust drgnęły, ale Rufus ostatecznie powstrzymał
uśmiech.
– Poniekąd –
przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością.
Spojrzała
na niego z zaciekawieniem, próbując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek
zbliżył się do niej z własnej woli. Albo raczej do Claryssy, bo mimowolnie
rozgraniczała te dwa etapy – prawdziwą siebie i… pozbawioną jakichkolwiek
zahamowań, wzbudzającą we wszystkich wokół niechęć wampirzycą.
– Jeśli
możesz sprawić, żeby mówienie przestało mnie boleć, to zrób to. Umiecie mieszać
w głowach, prawda? – zapytała wprost, choć tak naprawdę wcale nie oczekiwała
odpowiedzi. Westchnęła cicho. – Dlaczego mam wrażenie, że patrzysz na mnie… dość
świadomie? Irytuję cię tym, że kluczę, ale… Cóż.
Dopiero w chwili,
w której wypowiedziała te słowa na głos, a Rufus uniósł brwi,
wyraźnie zaskoczony, pojęła, że trafiła w sedno. Na dłuższą chwilę zawahał
się, intensywnie myśląc nad czymś tak długo, że aż zaczęła podejrzewać, że
jednak ją okłamie.
– Byłem w Lille
– powiedział w końcu. – Możliwe, że widziałem dość w bibliotece, by mieć
swoje podejrzenia, ale i tak… Wiesz, jesteś ostatnią osobą, którą
podejrzewałbym o romans z wilkołakiem – wypalił, a Lucy
prychnęła, co najmniej wytrącona z równowagi jego bezpośredniością. –
Słodka bogini, naprawdę? Wpisy, które widziałem, mogłyby konkurować z listami
Jocelyne Castle, no ale ty…
– Nie wolno
czytać prywatnych wiadomości! – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Potrząsnęła
głową, w tamtej chwili przede wszystkim oszołomiona. Och, pisała pamiętnik…
Albo coś, co mogłaby określić tym mianem. Zabawne, bo teraz nie chciała
pamiętać, ale wtedy spisywanie wszystkiego, co wydawało jej się istotne,
brzmiało sensownie. Skoro wampiry mogły pochwalić się tak bogatą historią, w czym
dzieci księżyca byłyby gorsze.
– Był w bibliotece
– powtórzył z uporem Rufus, jakby to wszystko wyjaśniało. Nie miała
pewności czy chciał ją w ten sposób rozbawić, ale coś w tym
argumencie sprawiło, że prawie zdołała się uśmiechnąć. – Zresztą nie o to
chodzi. Jeśli ty jesteś Lucy… Bez urazy, ale to nie ma sensu. Z tego co wiem,
ta kobieta umarła.
– Bo
poniekąd tak się stało. Ja długo… – Westchnęła, po czym dla zyskania na czasie otarła
oczy, choć nie miała z czego. Łzy od dawna nie mogły popłynąć. – Nie wiem
czy potrafię o tym mówić. Powiedziałeś, że mógłbyś… mi z tym pomóc,
więc… – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa.
Zesztywniała,
kiedy dłonie Rufusa bezceremonialnie wylądowały na jej policzkach. W pierwszym
odruchu zapragnęła się odsunąć, ale nie zrozumiał tego, w zamian pozwalając,
by wampir przymusił ją do spojrzenia sobie w oczy. Jego własne miały dziwnie
kojącą czekoladową barwę, poza tym zdecydowanie nie sugerowały, że mógłby być na
nią zły. W tamtej chwili wyglądał przede wszystkim na skupionego.
– Więc
patrz na mnie – zasugerował, a jego głos zabrzmiał w łagodny,
niemalże hipnotyzujący sposób. – Nie zabiorę wszystkich emocji, ale… mogę
spróbować.
Jej oddech
zwolnił, choć w gruncie rzeczy nie był jej nawet potrzebny do normalnego
funkcjonowania. Lucy nawet nie mrugnęła, jak urzeczona wpatrując się w parę
lśniących, hipnotyzujących oczu. Jakaś jej cząstka czuła, że powinna się
przeciwstawić, ale wampirzyca stanowczo kazała się instynktowi zamknąć. Gdyby Rufus
próbował ją do czegokolwiek zmusić, byłaby zaniepokojona, ale o to akurat
prosiła się sama.
Rozluźniła
się – tylko nieznacznie, ale to i tak wystarczyło, żeby poczuła się
lepiej. Emocje zeszły gdzieś na dalszy plan, wciąż obecne, ale dziwne
przytłumione i jakby odległe. Tak było prościej, nawet jeśli nadal nie
potrafiła zrobić niczego, by odciąć się od nadmiaru uczuć całkowicie.
Jakby tego
było mało, wyraźniej niż wcześniej poczuła, że ucieczka prowadzi donikąd. Co
prawda wciąż przerażała ją perspektywa zmierzenia się z tym, co od
dłuższego trzymała jak najdalej od siebie, ale czuła, że nie ma wyboru. W którymś
momencie zabrnęła zbyt daleko, a skoro ostatecznie wylądowała tutaj…
– Lilia –
oznajmiła pod wpływem impulsu. Wyczuła, że Rufus drgnął, kiedy wspomniała o pierwotnej,
zwłaszcza że wciąż dotykał jej twarzy. – Zaczęło się od niej, a gdy
pojawiła się w Lille… A potem zniszczyła mnie, moją jedyną miłość i wszystko
to, co miałam. Wszystko dlatego, że byłam zbyt słaba i naiwna, żeby ją
powstrzymać…
Głos jej się
załamał, ale to nie było ważne. Liczyło się, że resztki ochronnej otoczki,
którą chroniła swój umysł, ostatecznie ustąpiły. Wtedy już nie miało znaczenia,
czego tak naprawdę chciała i czy nadal pragnęła uciekać.
W jednej
chwili przypomniała sobie wszystko, nawet mimo palącego bólu czując się bardziej
sobą niż kiedykolwiek wcześniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz