21 lutego 2019

Dwieście trzydzieści pięć

Lucy
Poderwała głowę. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w którymś momencie musiała osunąć się po ścianie na podłodze, od tamtego czasu kuląc na posadzce, ale nie potrafiła stwierdzić kiedy do tego doszło. Chłód czy niewygoda i tak nie mogły dawać jej się we znaki, co nie zmieniało faktu, że natrafienie na kiwającą się w przód i w tył kobietę na środku korytarza, wciąż musiało być dość nietypowym widokiem.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę niepewna, co powiedzieć. Jedynie zmierzyła Rufusa wzrokiem, nie pierwszy raz nie będąc w stanie stwierdzić, jakie targały nim emocje. Nie żeby kiedykolwiek była w tym dobra. Albo raczej Claryssa nie była, patrząc przez palce na wszystko, co działo się wokół niej. Myśląc o tym w bardziej świadomy sposób, Lucy widziała, że przez większość czasu zachowywała się jak dziecko – i to wyjątkowo irytujące, nie dostrzegające podstaw. Tyle że tak było łatwiej, zwłaszcza że nie musiała czuć. Nie wysilała się, nie próbowała rozumieć, a tym bardziej interpretować tego, czego mogli oczekiwać od niej inni.
Tak czy siak, zdawała sobie sprawę z tego, że ten wampir za nią nie przepadał. Ona za to go lubiła, tak jak i każdego innego. To akurat się nie zmieniło; taka była od zawsze, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wciąż próbowała trzymać wspomnienia i emocje na dystans, ale te czaiły się gdzieś na granicy jej świadomości, mimo protestów wampirzycy stopniowo ją pochłaniając. To sprawiło, że ucieszyła się nawet z pojawienia Rufusa, choć na moment mogąc zająć czymś umysł, choć zarazem czuła, że wampir i tak ucieknie przy pierwszej okazji. Miał ją za idiotkę, co zresztą też już zdążyła mu wytknąć. Swoją drogą, nie żeby była tym jakoś szczególnie zachwycona.
Teraz wszystko było wyraźniejsze i to ją przytłaczało, bo wcale nie chciała doświadczać z taką intensywnością. Tak naprawdę miała ochotę zwinąć się pod ścianą, zamknąć oczy i czekać na sen, choć to było głupie. Wampiry nie potrafiły tak naprawdę śnić, choć to nie zmieniało faktu, że Lucy bardzo długo się tak czuła. Patrzenie na świat oczami Claryssy było proste, nawet jeśli czasami naprawdę tęskniła za tym, co miała kiedyś. Bella zawsze wywracała oczami, z rozdrażnieniem twierdząc, że potrafiłaby owinąć sobie każdego wokół palca – zbyt ciepła, zbyt miła, zbyt otwarta. Może coś w tym było, choć to również przeszło do przeszłości. Gdyby wilkołaczyca mogła obserwować ją teraz…
– Claryssa? – ponaglił ją Rufus.
Wzdrygnęła się, z opóźnieniem uprzytomniając, że tylko wpatrywała się w niego bez większego zainteresowania, pogrążona we własnych myślach. Ze świstem wypuściła zbędne jej powietrze, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, w zamian z uwagą przypatrując się własnym dłoniom. Zabawne, ale nie poczuła niczego, kiedy zwrócił się do niej tym imieniem. Równie dziwnie czuła się, gdy słyszała jakże delikatne „Lucy”, w gruncie rzeczy niepewna już, kim tak naprawdę była. Coś się zmieniło i to na jej życzenie, a teraz czuła się rozbita.
– Nie przejmuj się mną – mruknęła, po czym wzruszyła ramionami. – Posiedzę sobie. A przejścia jest dość.
Wiedziała, że nie chodziło o to, czy mogłaby zajmować zbyt wiele miejsce. Zresztą podejrzewała, że wampir poszedłby nawet naokoło albo wyszedł oknem, gdyby naprawdę chciał ją wyminąć. Co prawda wciąż patrzył na nią z wyraźną rezerwą, jakby podejrzewając, że w przypływie entuzjazmu mogłaby znów rzucić mu się na szyję, plotąc trzy po trzy i najpewniej będąc na dobrej drodze do tego, by doprowadzić go do ostateczności.
Sęk w tym, że Lucy nie czuła się ani odrobinę radosna, przynajmniej w tamtej chwili.
Cisza miała w sobie coś krępującego, choć i tak okazała się lepsza od trwania w samotności. Przynajmniej mogła zająć czymś umysł, nawet jeśli to tak czy siak sprowadzało się do prób odgadnięcia poszczególnych emocji. Przychodziło jej to z trudem, o ile w ogóle działania, które podejmowała, miały jakikolwiek sens. Mimo wszystko była gotowa przysiąc, że udało jej się Rufusa zaskoczyć, tak jak i wtedy na placu, gdy z takim przekonaniem mówiła o wilkołakach. Cóż, dla kogoś, kto akurat po niej nie spodziewał się niczego mądrego, nagły przypływ wiedzy musiał być niemałym szokiem.
Gdyby sytuacja była inna, może nawet by się uśmiechnęła. Kiedy mieszkała w Lille też zawsze lubiła osobliwe reakcje tych, którzy…
– Wiesz może co z tym chłopakiem? – zapytała pod wpływem impulsu. – Nie pomogłam, ale się martwię. Nie wiem czy go znaleźliśmy, więc… Tylko to chciałabym wiedzieć – dodała pośpiesznie, nie chcąc by Rufus jednak doszedł do wniosku, że mogłaby próbować mu się narzucać.
Sądziła, że nie odpowie, ale wampir nawet się nie zawahał. Lucy z niejaką ulgą doszła do wniosku, że ten temat akurat był względnie bezpieczny.
– Żyje. Zadziwiające, ale nawet zdołał się przemienić, o ile wiesz, co mam na myśli. – Wampir urwał, po czym rzucił jej wymowne, przenikliwe spojrzenie. Uniosła brwi, początkowo zaskoczona. Ostatecznie skinęła głową, w końcu czując coś, co była w stanie opisać wyłącznie jako ulgę. – Jeśli się nie pomyliłem, jest tutaj. – Przez twarz Rufusa przemknął cień. – Skąd wiedziałaś?
Sposób, w jaki zadał to pytanie wystarczył, by zrozumiała, że musiało dręczyć go przez cały ten czas. Wiedziała, że to nie było tak, że przejmował się nią w jakimkolwiek stopniu. Sądziła raczej, że przypadkiem zdążyła zniszczyć mu światopogląd, ale czy to było ważne.
– Ktoś… bardzo ważny – przyznała w końcu, lekko przekrzywiając głowę – nauczył mnie tego bardzo dawno temu.
Jakimś cudem udało jej się uśmiechnąć. To przyszło samoistnie, choć wciąż robiła wszystko, by zachować spokój. Wykorzystywała resztki sił, by odciąć się od tych najbardziej zakazanych wspomnień, chociaż już od dłuższego czasu czuła, że balansuje gdzieś na granicy. Wzmianka o „bardzo ważnej” osobie jedynie to pogorszyła, a Lucy poczuła, że jest już właściwie o krok od zderzenia się z tym konkretnym imieniem i… tamtą nocą.
Zamknęła oczy, po czym odchyliła głowę, opierając ją o ścianę. Nasłuchiwała, oczekując tego, że Rufus jednak odpuści i sobie pójdzie, ale on nadal tkwił w miejscu, nie odrywając od niej wzroku. To sprawiło, że momentalnie zapragnęła roześmiać się histerycznie, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy to miała być jakaś zemsta za te wszystkie razy, kiedy to ona dręczyła go swoją obecnością.
– Nie wierzę, że muszę o to wypytywać, ale co stało się na tym placu? – zapytał wprost wampir. Drgnęła, przez moment czując się tak, jakby poraził ją prąd. – A teraz wyglądasz jak siódme nieszczęście, chociaż nie sądziłem, że akurat ty…
– W moim przypadku tak wiele rzeczy jest nie do pomyślenia, prawda? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Natychmiast zamilkł, zwłaszcza tak jak i ona. Samą siebie zaskoczyła goryczą, która jak na zawołanie wkradła się do jej tonu – i to w stopniu niemalże porównywalnym do tego, kiedy wprost zażądała, by Rufus choć jeden raz potraktował ją jak kogoś, kto był na tyle rozsądny, by podjąć jakąkolwiek decyzję. Tym razem na niego nie patrzyła, ale po sposobie w jaki nagle zaczerpnął powietrza poznała, że zdołała wytrącić go z równowagi. Nie miała tylko pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Mocniej zacisnęła powieki, choć dobrze wiedziała, że w ten sposób niczego nie zmieni. Gdyby mogła zasnąć, to być może, ale w tej sytuacji…
– Mam cię przeprosić? – usłyszała i to wystarczyło, by z wrażenia aż się wyprostowała. Tym razem spojrzała na stojącego przy niej wampira, przez moment gotowa przysiąc, że jednak zwariowała i to może nawet bardziej niż do tej pory. – Najpewniej powinienem, chociaż oboje wiemy, że ty…
– Jeśli zamierzasz teraz szukać dla siebie usprawiedliwienia, to po prostu tego nie rób – przerwała, kolejny raz bezceremonialnie wchodząc mu w słowo. – Claryssa nawet niczego nie zauważy. Ja… Och, mnie już od dawna nie ma. Można powiedzieć, że nawet się nie znamy.
Miała wrażenie, że plecie od rzeczy. Poniekąd tak było, więc po prostu zamilkła, kolejny raz udając zainteresowaną przede wszystkim swoimi dłońmi. Czuła, że najrozsądniej byłoby wstać i pójść poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie nikomu by nie przeszkadzała. Skoro ten wampir nie zamierzał odpuścić, najwyraźniej czując się do czegoś zobowiązany, choć dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że nawet takiej odpowiedzialności nie chciał…
– Przepraszam, jeśli cię czymś uraziłem.
Wybuchła niepohamowanym, histerycznym śmiechem. Suchość oczy znów dała jej się we znaki, a gdyby nie to, że Lucy była wampirem, jak nic siedziałaby w tamtej chwili cała we łzach. Jej głos odbił się echem od ścian korytarza, nienaturalnie piskliwy i przesadnie wręcz słodki. Było w tym dźwięku coś, co przyprawiło ją o dreszcze, choć przecież wyrwał się z głębi jej własnego gardła.
Znów poczuła, że tkwi na krawędzi. Albo raczej że właśnie podwinęła jej się noga, a ona ostatecznie runęła w nieskończoną przepaść, spadając coraz niżej i niżej. Nie potrafiła tego zatrzymać, zresztą nagle uprzytomniła sobie, że tak naprawdę było jej wszystko jedno. Możliwe, że tak było lepiej, zwłaszcza że w końcu przyszedł moment, by w końcu się obudzić. Co innego pozostało jej w tej sytuacji?
Wyczuła ruch, kiedy Rufus przesunął się, sprawiając wrażenie kogoś, kto ma wielką ochotę się wycofać – i to najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe. Nie miała mu tego za złe, zwłaszcza że już wcześniej była w jego oczach kimś co najmniej niezrównoważonym. Teraz tym bardziej musiała sprawiać takie wrażenie, a jednak…
Tyle że on nadal koło niej stał.
Odetchnęła, z trudem przymuszając się do tego, by nad sobą zapanować. Zamilkła równie nagle, co wcześniej zaczęła się śmiać, raptownie poważniejąc. Zaraz po tym spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się blado, przesadnie wręcz miło, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto w pełni panuje nad sobą i swoimi decyzjami.
– Mam na imię Lucy – oznajmiła z przekonaniem. Sądziła, że te słowa przyjdą jej z trudem, a tym bardziej zabrzmią jak wierutne kłamstwo, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – momentalnie poczuła jakże nieopisaną ulgę. – Dobry wieczór.
Mimo wszystko Rufus wciąż patrzył na nią tak, jakby podejrzewał, że postradała zmysły. To też wydało jej się zrozumiałe i wręcz zabawnie prawdziwe. Jak nic postradała zmysły. W końcu czemu nie, prawda? Skoro naprzemiennie śmiała się, płakała i próbowała zachowywać uprzejmie, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
– Lucy… – powtórzył jakby z niedowierzaniem. – Jestem pewien, że gdzieś już widziałem to imię.
– Cóż, tak. Dopiero co sama je wypowiedziałam. – Uśmiechnęła się blado. – A wcześniej Bella jakieś sto razy. No i na pewno jest popularne, więc…
– Jeśli teraz próbujesz się nabijać, to przestań. Nie to miałem… – warknął, ale prawie natychmiast urwał, jakby dotarło do niego, że się zapędził. Westchnął przeciągle, nerwowym gestem przeczesując włosy palcami. W tamtej chwili wyglądał przede wszystkim na zmęczonego. – To, co się dzieje, nie ma dla mnie sensu. A wierz mi, że to nie zdarza mi się na co dzień. Tak czy siak… – Zamilkł, po czym raz jeszcze zmierzył ją wzrokiem. – Masz związek z wilkołakami. Ty.
Uśmiechnęła się z wysiłkiem, słysząc to krótkie i jakże trafne stwierdzenie. Wydawało się czymś oczywistym, zwłaszcza odkąd wtrąciła się na placu, ale Lucy zdecydowała się tego nie komentować. Drażnienie Rufusa wcale nie sprawiało jej przyjemności…
No, prawie.
– Kiedyś na pewno – powiedziała w zamian. Objęła się ramionami, energicznie pocierając przedramiona, jakby w ten sposób mogła się rozgrzać. Bez znaczenia pozostawało dla niej to, że jako wampirzyca nie mogła odczuwać chłodu, przynajmniej fizycznie. Chłód, który czuła, wydawał się mieć swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu. – Ale to było dawno. Chociaż ty… Żyjesz długo, prawda? – zapytała cicho, ostrożnie dobierając słowa. – Może mógłbyś zrozumieć.
Nawet jeśli Rufus miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie. Kolejny raz miała wątpliwości co do czego, w jaki sposób powinna odebrać jego zachowanie, ale zdecydowała się nad tym nie zastanawiać. Chciał wyjaśnień? Zdecydowanie nie była mu tego winna, ale z drugiej strony… Cóż, prawda była taka, że tego potrzebowała. Porozmawianie z kimś, kto nigdy tak naprawdę jej nie poznał i zdecydowanie nie zamierzał załamywać nad nią rąk, wydawało się nader kojącą opcją.
Sęk w tym, że to wciąż nie było nawet w połowie tak proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, a Lucy bała się, że za którymś razem emocje ostatecznie ją pochłoną. Gdyby do tego doszło…
Tyle że co tak naprawdę miała do stracenia.
– Lille kiedyś wyglądała inaczej – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Chociaż komu ja to tłumaczę, prawda? To była potęga. Co prawda między wilkołakami a wampirami zawsze istniała przepaść, ale jak dla nich… Kiedy Aaron żył, to była potęga – oznajmiła z naciskiem. Z niejakim zaskoczeniem przyjęła to, że głos nawet jej nie zadrżał, gdy wypowiedziała to imię.
– Tak… – Rufus rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Niewidomy król?
Przez moment poczuła się tak, jakby ją uderzył, choć nie wątpiła, że nie zrobił tego specjalnie. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, by powstrzymać cisnący jej się na usta jęk. Obraz na moment rozmazał jej się przed oczami, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wyobrażeniem. Przecież i tak nie mogła płakać.
– Tak go później nazwaliście… – wychrypiała. Dla zajęcia czymś rąk, zatknęła niesforny kosmyk włosów za ucho. W tamtej chwili była świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą ucisku w piersi. – Po tym jak ona… No, tak.
– Kto? – zniecierpliwił się. – Cla… Lucy – poprawił się pośpiesznie. – Wybacz, że to mówię, ale pleciesz od rzeczy.
– Wcale mnie tym nie obraziłeś – zapewniła, uśmiechając się w pozbawiony wesołości sposób.
Usłyszała westchnienie, a chwilę później wampir dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. Wydawał się przede wszystkim spięty i zagubiony, a ją po raz kolejny uderzyło to, że w ogóle próbował z nią rozmawiać, chociaż wszystko w nim aż krzyczało, że pragnął uciec – i to najlepiej tak szybko, jak tylko byłoby to możliwe. Przez moment poczuła się winna, zwłaszcza że zdecydowanie nie chciała zmuszać nikogo do tego, by zadręczał się z jej powodu.
Otworzyła usta, ale tym razem nie wydała z siebie żadnego, choćby najcichszego dźwięku. Mimowolnie spięła się, kiedy Rufus bezceremonialnie chwycił ją za obie dłonie, ale nie próbowała protestować. Było w tym coś kojącego, choć nie była pewna co.
– Nie jestem… szczególnie dobry, jeśli chodzi o słuchanie – przyznał i zrozumiała, że to jedyna forma przeprosin, jakich w tej sytuacji mogłaby się po nim spodziewać. Już i tak zaskoczył ją tym, że zdobył się na cokolwiek więcej. – Ale mogę pomóc ci się uspokoić, jeśli tego chcesz. Powiedzmy, że… już od dawna nie jestem w stanie być aż tak obojętnym, jak mógłbym sobie tego życzyć – dodał, a Lucy uniosła brwi, spoglądając na niego z zaciekawieniem.
– Och… A mówisz mi to dlatego, że równie dobrze mógłbyś sprawić, że tego nie zapamiętam?
Przez jego twarz przemknął cień. Kąciki ust drgnęły, ale Rufus ostatecznie powstrzymał uśmiech.
– Poniekąd – przyznał z rozbrajającą wręcz szczerością.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem, próbując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek zbliżył się do niej z własnej woli. Albo raczej do Claryssy, bo mimowolnie rozgraniczała te dwa etapy – prawdziwą siebie i… pozbawioną jakichkolwiek zahamowań, wzbudzającą we wszystkich wokół niechęć wampirzycą.
– Jeśli możesz sprawić, żeby mówienie przestało mnie boleć, to zrób to. Umiecie mieszać w głowach, prawda? – zapytała wprost, choć tak naprawdę wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Westchnęła cicho. – Dlaczego mam wrażenie, że patrzysz na mnie… dość świadomie? Irytuję cię tym, że kluczę, ale… Cóż.
Dopiero w chwili, w której wypowiedziała te słowa na głos, a Rufus uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony, pojęła, że trafiła w sedno. Na dłuższą chwilę zawahał się, intensywnie myśląc nad czymś tak długo, że aż zaczęła podejrzewać, że jednak ją okłamie.
– Byłem w Lille – powiedział w końcu. – Możliwe, że widziałem dość w bibliotece, by mieć swoje podejrzenia, ale i tak… Wiesz, jesteś ostatnią osobą, którą podejrzewałbym o romans z wilkołakiem – wypalił, a Lucy prychnęła, co najmniej wytrącona z równowagi jego bezpośredniością. – Słodka bogini, naprawdę? Wpisy, które widziałem, mogłyby konkurować z listami Jocelyne Castle, no ale ty…
– Nie wolno czytać prywatnych wiadomości! – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Potrząsnęła głową, w tamtej chwili przede wszystkim oszołomiona. Och, pisała pamiętnik… Albo coś, co mogłaby określić tym mianem. Zabawne, bo teraz nie chciała pamiętać, ale wtedy spisywanie wszystkiego, co wydawało jej się istotne, brzmiało sensownie. Skoro wampiry mogły pochwalić się tak bogatą historią, w czym dzieci księżyca byłyby gorsze.
– Był w bibliotece – powtórzył z uporem Rufus, jakby to wszystko wyjaśniało. Nie miała pewności czy chciał ją w ten sposób rozbawić, ale coś w tym argumencie sprawiło, że prawie zdołała się uśmiechnąć. – Zresztą nie o to chodzi. Jeśli ty jesteś Lucy… Bez urazy, ale to nie ma sensu. Z tego co wiem, ta kobieta umarła.
– Bo poniekąd tak się stało. Ja długo… – Westchnęła, po czym dla zyskania na czasie otarła oczy, choć nie miała z czego. Łzy od dawna nie mogły popłynąć. – Nie wiem czy potrafię o tym mówić. Powiedziałeś, że mógłbyś… mi z tym pomóc, więc… – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa.
Zesztywniała, kiedy dłonie Rufusa bezceremonialnie wylądowały na jej policzkach. W pierwszym odruchu zapragnęła się odsunąć, ale nie zrozumiał tego, w zamian pozwalając, by wampir przymusił ją do spojrzenia sobie w oczy. Jego własne miały dziwnie kojącą czekoladową barwę, poza tym zdecydowanie nie sugerowały, że mógłby być na nią zły. W tamtej chwili wyglądał przede wszystkim na skupionego.
– Więc patrz na mnie – zasugerował, a jego głos zabrzmiał w łagodny, niemalże hipnotyzujący sposób. – Nie zabiorę wszystkich emocji, ale… mogę spróbować.
Jej oddech zwolnił, choć w gruncie rzeczy nie był jej nawet potrzebny do normalnego funkcjonowania. Lucy nawet nie mrugnęła, jak urzeczona wpatrując się w parę lśniących, hipnotyzujących oczu. Jakaś jej cząstka czuła, że powinna się przeciwstawić, ale wampirzyca stanowczo kazała się instynktowi zamknąć. Gdyby Rufus próbował ją do czegokolwiek zmusić, byłaby zaniepokojona, ale o to akurat prosiła się sama.
Rozluźniła się – tylko nieznacznie, ale to i tak wystarczyło, żeby poczuła się lepiej. Emocje zeszły gdzieś na dalszy plan, wciąż obecne, ale dziwne przytłumione i jakby odległe. Tak było prościej, nawet jeśli nadal nie potrafiła zrobić niczego, by odciąć się od nadmiaru uczuć całkowicie.
Jakby tego było mało, wyraźniej niż wcześniej poczuła, że ucieczka prowadzi donikąd. Co prawda wciąż przerażała ją perspektywa zmierzenia się z tym, co od dłuższego trzymała jak najdalej od siebie, ale czuła, że nie ma wyboru. W którymś momencie zabrnęła zbyt daleko, a skoro ostatecznie wylądowała tutaj…
– Lilia – oznajmiła pod wpływem impulsu. Wyczuła, że Rufus drgnął, kiedy wspomniała o pierwotnej, zwłaszcza że wciąż dotykał jej twarzy. – Zaczęło się od niej, a gdy pojawiła się w Lille… A potem zniszczyła mnie, moją jedyną miłość i wszystko to, co miałam. Wszystko dlatego, że byłam zbyt słaba i naiwna, żeby ją powstrzymać…
Głos jej się załamał, ale to nie było ważne. Liczyło się, że resztki ochronnej otoczki, którą chroniła swój umysł, ostatecznie ustąpiły. Wtedy już nie miało znaczenia, czego tak naprawdę chciała i czy nadal pragnęła uciekać.
W jednej chwili przypomniała sobie wszystko, nawet mimo palącego bólu czując się bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa