
Elizabeth
Już kiedyś tego doświadczyła –
zaledwie przez chwilę, ale jednak. A potem wszystko poszło nie tak, chociaż
dopiero teraz w pełni rozumiała dlaczego.
Wątpliwości
pojawiły się w chwili, w której Damien z jeszcze większą
łapczywością wpił się w jej usta. Poddała mu się, nie zastanawiając nad
tym, że emocje poniosły ich akurat na schodach. Nie miała pojęcia jakim cudem
był w stanie całować ją, trzymać w ramionach i jednocześnie z tak
wielką swobodą wnosić na górę, ale nie była w stanie się na tym skupić.
Zresztą czy to było ważne? Liczyła się wzajemna bliskość, jego dłonie na jej
ciele i pragnienia, które narastały w niej już od jakiegoś czasu,
choć do tej pory próbowała dusić je w sobie.
Gdyby los
był łaskawszy, pewne rzeczy wydarzyłyby się już kilka tygodni wcześniej. Aż za
dobrze pamiętała ten jeden, jedyny raz, kiedy to Damien wzbudził w niej lęk.
Pamiętała, że wtedy też ich poniosło, a ona już nie zastanawiała się nad
niczym, obojętna nawet na to, że zajmowała pokój w nieswoim domu, a gdzieś
na dole kręciła się Shannon. Nie miało również znaczenia, że Damien tak po
prostu wszedł oknem, nie pozostawiając jej innego wyboru, prócz porozmawiania z nim
na tematy, od których zdecydowanie wolałaby trzymać się z daleka. Nie żeby
później akurat rozmowy były im w głowie, ale…
Aż za
dobrze pamiętała moment, w którym Licavoli odskoczył od niej jak oparzony,
pierwszy raz przypominając jej dzikie, zdolne do zrobienia krzywdy zwierzę.
Fala gorąca
rozeszła się po całym ciele Liz. Znów poczuła mrowienie w miejscu, gdzie
na skórze miała te dziwne, wciąż niezrozumiałe dla niej symbole. Teraz
rozumiała, że to naszyjnik, który wówczas nosiła, sprowokował Damiena, ale
teraz… Dobry Boże, jak miał zareagować? Co prawda już raz widział te znaki, ale
nie sądziła, by szok wywołany tym, że stanęła przed nim naga i mokra był
dobrym gwarantem tego, że w normalnym wypadku reakcja nie byłaby inna. Wciąż
nie wyobrażała sobie, że Damien mógłby zrobić jej krzywdę, ale…
Nie, tu nie
było żadnych „ale”. Problem za to polegał na tym, że to nie kwestia zaufania
była w tym wypadku kluczowa.
Jej myśli
wirowały, pędząc do przodu i plącząc się ze sobą w sposób nad którym
nie potrafiła zapanować. W gruncie rzeczy już nawet nie próbowała, w całkowicie
bezwiedny, instynktowny sposób odwzajemniając każdą kolejną pieszczotę. Nie była
w stanie się wycofać, choć rozsądek podpowiadał jej, że być może powinna.
Gdyby była choć trochę bardziej rozważna, zrobiłaby bardzo wiele rzeczy,
nieważne jak bezsensowna wydawałaby się perspektywa rozmowy w sytuacji, w której
również Damien balansował gdzieś na granicy wytrzymałości. Mogła co najwyżej
pozwolić mu się upić, ale co dobrego przyniosłoby to któremukolwiek z nich?
No i chciała
tego. Te pragnienia niejako warunkowały wszystko inne.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której Damien nieznacznie
się zatoczył, wpadając na ścianę. Zdążyła zauważyć, że bezpiecznie dotarli do
korytarza na piętrze, ale tym razem nie miała okazji podziwiać uroków opustoszałego
domu. Westchnęła, kiedy pod plecami poczuła ścianę, a na gardle muśnięcie
ciepłych warg. Choć bliskość ust Damiena sprawiła, że serce omal nie wyskoczyło
jej z piersi ze zdenerwowania, Liz posłusznie odchyliła głowę, niemalże
spodziewając się ugryzienia. Nie miała pojęcia dlaczego, ale poczuła się wręcz
rozczarowana, kiedy to nie nastąpiło.
– Nie
powinienem… – usłyszała tuż przy uchu.
Skwitowała
te słowa poirytowanym prychnięciem, tym bardziej że nie miała pojęcia, czego mogłyby
dotyczyć. Nie powinien? Gdyby się nad tym zastanowić, to krótkie stwierdzenie
mogło odnosić się dosłownie do wszystkiego. Nie powinien wciągać jej w to
wszystko, ratować, poświęcać mocy…
Nie
powinien pozwolić sobie na to, żeby ją kochać.
Wyprostowała
się niczym struna, z trudem przymuszając do spojrzenia Damienowi prosto w oczy.
Była w stanie wyczuć jego bliskość, nie tylko fizyczną, ale również mentalną,
choć nie była pewna jak i kiedy do tego doszło. Liczyło się, że w którymś
momencie wszelakie bariery zniknęły, a ona poczuła bliskość chłopaka
równie intensywnie, co i tamtego wieczoru w hotelu, kiedy ocknęła się
w jego ramionach, świadoma co najwyżej tego, że coś diametralnie zmieniło
się w łączącej ich relacji. To było jak nagłe olśnienie – przebłysk,
którego potrzebowała, by w końcu zrozumieć, co powinna zrobić.
Uprzytomniła
sobie, że odcięcie od Damiena było jednym z gorszych doświadczeń, jakie
mógł jej zafundować. Dotychczas ignorowała to, że robił wszystko, byleby ukryć
przed nią swoje emocje, zbytnio zafascynowana Miastem Nocy i wszystkim, co
działo się wokół niej, ale kiedy przyszło co do czego… W chwili, w której
bariery zniknęły, do Liz w pełni dotarło, że tęskniła. Nie sądziła, że to
możliwe, skoro cały ten czas byli obok siebie, a jednak tak właśnie się
czuła. Dopiero mogąc doświadczyć pełni więzi doszła do wniosku, że wszystko
było takie, jak od samego początku być powinno. Pierwszy raz od chwili opuszczenia
Seattle poczuła się pełna – i to pomimo tego, że do tej pory nawet nie
zdawała sobie sprawy z tego, że czegokolwiek jej brakowało.
Potrząsnęła
głową, coraz bardziej oszołomiona. Nie rozumiała siebie, własnych emocji i pragnień,
które stopniowo przysłaniały wszystko inne. Nie miała nawet pewności jak po tym
wszystkim mogła wymagać czegoś więcej, a jednak…
I Damien
również tego chciał. Była tego świadoma w równym stopniu, co i miłości,
którą darzył ją od chwili, w której spotkali się po raz pierwszy. To było
uczucie na które nie zasłużyła i z którego zarazem egoistycznie nie
potrafiła zrezygnować.
Przez twarz
nieśmiertelnego przemknął cień i to uprzytomniło Elizabeth, że doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, co chodziło jej po głowie. Nie chciała znów
zaczynać tego tematu, a tym bardziej wracać do wyrzutów sumienia, ale to
okazało się silniejsze od niej. Damien z kolei czytał w niej jak w otwartej
księdze, równie wprawnie co i ona w nim, zwłaszcza że żadne z nich
nawet nie próbowało bronić się przed drugim. Te emocje tam były, stopniowo
narastając, by po wszystkim nareszcie znaleźć ujście.
Nigdy więcej nie próbuj powtarzać, że na to
nie zasłużyłaś, rozległo się w jej umyśle.
Nie miała
nawet okazji, by zastanowić się nad pełnym sensem tych słów. Zanim zdążyła zrobić…
cóż, w zasadzie cokolwiek, Damien znów bezceremonialnie ruszył się z miejsca.
Liz wyrwał się nieco zduszony okrzyk, zwłaszcza że tym razem przemieścili się
błyskawicznie – zdecydowanie zbyt szybko, by jej marne ludzkie zmysły uznały to
za naturalne. Usłyszała skrzypnięcie drzwi, ale nie była w stanie sprawdzić
do którego z pomieszczeń weszli. Wiedziała jedynie, że pod plecami nagle
poczuła miękkość materaca, kiedy Damien ułożył ją na łóżku. Naparł na nią całym
ciałem, pochylając na tyle, że była w stanie poczuć muśnięcie ciepłego
oddechu na policzku.
W tamtej
chwili mogła zrobić naprawdę wiele – w tym również zaprotestować i ukrócić
wszystko zanim zabrnęliby zbyt daleko.
Nie zrobiła
tego.
Zadrżała,
kiedy znajome dłonie przesunęły się wzdłuż jej ciała, stopniowo schodząc coraz niżej.
Lęk powrócił – przede wszystkim związany z tym, co mogłoby pójść nie tak –
jednak Liz nie pozwoliła sobie na wątpliwości. Rozchyliła wargi i spojrzała
na Damiena nagląco, z niejaką ulgą przyjmując to, że prawie natychmiast
zareagował, na powrót wpijając się w jej usta. Pocałunku były gwałtowne,
ale znajome, poza tym pomogły jej się rozluźnić. W tamtej chwili to nie
strach przejmował nad nią kontrolę, ale pożądanie – coś, czego wciąż nie
pojmowała, bezskutecznie próbując nauczyć się emocje, które dotychczas były jej
obce. Te uczucia diametralnie różniły się od tych, które wyzwalali w niej
znajomi ze szkoły. Kilka przelotnych, niezobowiązujących związków, których miała
okazji doświadczyć, w niczym nie przypominało tego, co działo się między
nią a Damien.
Jakby tego
było mało, nigdy nie zabrnęła aż tak daleko. Kiedy na dodatek ciepłe dłonie wsunęły
się pod jej koszulkę, muskając odsłonięte, nienaturalnie nagrzane ciało, Elizabeth
zesztywniała. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, a serce omal nie
wyskoczyło z piersi, nagle tłukąc się tak gwałtownie, że ledwo była w stanie
nad sobą zapanować.
Czy na pewno…?
Nie miała
pewności czy ta myśl należała do niej, czy do Damiena. Sprawiła za to, że
dziewczyna na ułamek sekundy zawahała się, by ostatecznie potrząsnąć głową. To
nie miało znaczenia. Ona z kolei pragnęła wierzyć w to, że postępowała
słusznie. Dobry Boże, przecież wiedziała, czego chciała, prawda?
Co nie
zmieniało faktu, że nagle poczuła się niemalże jak zagubione, zupełnie niedoświadczone
dziecko. Również ruchy Damiena stały się bardziej nieporadne, wręcz niezdarne,
choć nie sądziła, że w przypadku kogoś takiego jak on to w ogóle
możliwe. Z zaskoczeniem odkryła, że drżały mu dłonie, kiedy w końcu
uporał się z jej bluzką. Odrzucił ją na bok, po czym zamarł, zresztą tak
jak i wciąż leżąca pod nim dziewczyna. Puls Liz na ułamek sekundy zwolnił,
nim jej serce na powrót podjęło szaleńczy bieg, uderzając mocno i coraz
bardziej nierówno.
Więc leżała
przed nim na wpół naga, w samym tyko staniku i z tymi
nieszczęsnymi wzorami, które mogły doprowadzić do… dosłownie wszystkiego.
Cisza
sprawiała, że dzwoniło jej w uszach. Ten stan doprowadzał ją do szału,
choć robiła wszystko, byleby nie dać niczego po sobie poznać. Udawała
opanowanie, choć rozsądek podpowiadał jej, że Damien najpewniej i tak wiedział
swoje – w końcu łącząca ich więź nie dawała choćby cienia szansy na ukrycie
tego, co działo się w jej wnętrzu. Jakiekolwiek tajemnice nie wchodziły w grę,
zresztą dopiero co sama była gotowa zrobić wszystko, byleby tylko ich uniknąć.
Ucisk w gardle
przybrał na sile. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie Damiena, w napięciu
czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. „Do cholery, powiedz coś!” –
cisnęło jej się na usta, ale kiedy przyszło co do czego, Liz była w stanie
co najwyżej milczeć i drżeć ze świadomością tego, że ją obserwował. Choć
miała dostęp do jego umysłu i emocji, nie potrafiła skupić się na tyle, by
spróbować je przeniknąć i uporządkować. W gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć,
podświadomie wciąż wyczekując momentu, w którym Damien zareaguje tak jak
za pierwszym razem – z tym, że zamiast po prostu na nią patrzeć, w każdej
chwili mógł rzucić jej się do gardła albo… po prostu stwierdzić, że wcale mu
się nie podobała. Ta druga obawa była głupia i płytka, ale Liz i tak
nie mogła się jej pozbyć.
A potem
nieśmiertelny w końcu drgnął, nagle nachylając się w jej stronę – na
tyle, że znów poczuła ciepły oddech na szyi.
– Jesteś
przepiękna – usłyszała i coś w brzmieniu jego łagodnego,
nienaturalnie zachrypniętego głosu sprawiło, że z miejsca mu uwierzyła. – A te
tatuaże… Nie mam pojęcia, co o nich sądzić, ale pasują do ciebie.
Zawahała
się, przez moment sama niepewna, w jaki sposób zareagować na te słowa.
Była w stanie co najwyżej tkwić w bezruchu, spazmatycznie chwytać
oddech i walczyć z mętlikiem w głowie. Co prawda po słowach Damiena
kamień spadł jej z serca, ale to wciąż nie zmieniało najważniejszego. Nadal
czuła się jak we śnie, oszołomiona i tak nieporadna jak tylko było to
możliwe.
Wzdrygnęła
się, czując muśnięcie znajomych warg na obojczyku. Symbole znów zaczęły mrowić,
kiedy fala gorąca rozeszła się po całym jej ciele. Przez krótką chwilę płonęła,
choć w zupełnie inny sposób niż ten, którego doświadczyła, kiedy Jason ją
ukąsił. Tym razem czuła przede wszystkim przyjemność, nieznacznie tylko przytłumioną
przez wciąż dające jej się we znaki wątpliwości.
– Damien –
westchnęła, ale i tak nie była w stanie dokończyć.
Zamarła w bezruchu,
pozwalając, by obsypywał jej ciało pocałunkami. Ciepłe wargi błądziły po jej
ciele, zresztą jak i dłonie, zupełnie jakby Damien próbował nauczyć się
jej ciała na pamięć. Czuła, że wodził spojrzeniem po wzorach na jej skórze,
bynajmniej nie obrzydzony ich widokiem. Nie spoglądał na nią ani jak na kogoś,
kto ją odpychał, ani tym bardziej w sposób, który sugerował, że musiał powstrzymywać
się przed zrobieniem jej krzywdy. W gruncie rzeczy zarówno w jego
spojrzeniu, jak i ruchach, Liz była w stanie doszukać się tylko
jednego: miłości.
Poczuła
pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliła sobie na płacz. W zamian w końcu
się rozluźniła i – robiąc wszystko, byleby w końcu wziąć się w garść
– z wolna uniosła dłonie, układając je na jego torsie. W pierwszym
odruchu wyczuła opór, kiedy dała mu do zrozumienia, że ma się odsunąć, ale
przynajmniej nie próbował protestować. Jego oczy na ułamek sekundy pociemniały,
zaraz też otworzył usta, Liz jednak nie dała mu okazji na to, by się odezwał.
– Też chcę
cię poznać – oznajmiła zdecydowanym tonem.
Głos nawet
jej nie zadrżał, co przyjęła z ulgą. Mimo wszystko nie mogła pozbyć się
wrażenia, że brzmiała inaczej, prawie jak ktoś obcy, choć nie była w stanie
stwierdzić, co to tak naprawdę oznaczało.
Tyle że to
również nie miało znaczenia.
Uśmiechnęła
się blado, wyczuwając bijące od Damiena wątpliwości. Nie próbowała go dręczyć, w pośpiechu
przesuwając dłonie na jego brzuch. Zaraz po tym sama drżącymi palcami
spróbowała uporać się z jego koszulą. Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony,
jakby zdążył zwątpić w to, że mogłaby oczekiwać tego samego jak on. Ostatecznie
zniecierpliwionym ruchem sam się rozebrał, a Liz zamarła, pierwszy raz
mogąc przyjrzeć się jego torsowi. Zabawne,
skoro sam widziałeś mnie nago…, pomyślała, choć tak naprawdę nie miała już
do niego pretensji o ten incydent z łazienką.
Nie poczuła
nawet cienia zażenowania, gdy dotarło do niej, że jak urzeczona wpatrywała się w jego
odsłonięte ciało. Wciąż nie była w stanie przywyknąć do nadnaturalnej
urody nieśmiertelnych – tego, że byli… Cóż, idealni. Mogła się tego spodziewać,
ale i tak na moment zamarła, kiedy przekonała się, że na pierwszy rzut oka
szczupły Damien wcale nie był aż tak wątły jak mogłaby sądzić. W tamtej
chwili aż nazbyt wyraźnie widziała rysujące się pod skórą mięśnie, napięte i drżące,
jakby i on obawiał się, że mogłaby go odtrącić.
Dobry Boże, jakby to w ogóle było możliwe…
Wyciągnęła przed
siebie rękę, z czułością muskając blady policzek. Damien natychmiast
zacisnął palce wokół jej nadgarstka, składając po wewnętrznej stronie delikatny
pocałunek. Jego czekoladowe oczy wydawały się lśnić tak intensywnie, że do
głowy Liz po raz kolejny przyszło, że mógłby mieć gorączkę – zwłaszcza że tym
razem nie mogła wyjaśnić tego stanu uzdrawiającą mocą.
– Jeśli
chcesz, nie krępuj się – wyszeptała, nie dając sobie czasu na wątpliwości.
Spojrzał na
nią dziwnie, wyraźnie zaskoczony. Dopiero gdy w znaczącym geście zacisnęła
dłoń w pięść, w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Raz jeszcze musnął
wargami wrażliwą skórę na jej przegubie, dokładnie w miejscu, gdzie nie
tak dawno temu wgryzła się Alessia. Na ustach Damiena pojawił się blady, bardzo
niepewny uśmiech.
– Innym
razem – obiecał, pocierając palcami wierzch jej dłoni. – Na dzisiaj straciłaś dość.
Ja… W zupełności wystarczy mi to, że tutaj jesteś.
Otworzyła
usta, ale coś w jego spojrzeniu uprzytomniło jej, że już podjął decyzję.
Westchnęła, po czym chcąc nie chcąc odpuściła, bardziej podekscytowana tym, co
sugerowały jego słowa – tym, że mógłby ją chcieć i to więcej niż ten jeden
raz, który…
Jak możesz wciąż wątpić?
Rumieniec
wstąpił na jej twarz, wydając się przeczyć temu, co Damien zdążył powiedzieć o utracie
krwi. Liz jęknęła kiedy jego wargi znów odnalazły drogę do jej ust, zaraz też odwzajemniła
pieszczotę. Rozchodzące się po ciele ciepło wróciło, podsycając pragnienia, którym
bez chwili wahania zdecydowała się poddać. Instynktownie wygięła się w łuk,
gdy tylko palce napierającego na nią mężczyzny wylądowały na zapięciu stanika.
Serce zabiło jej mocniej, kiedy materiał ustąpił, ale nie próbowała
protestować. Już widział ją nago, więc nie mogło być gorzej, prawda?
Mój Boże, co my robimy?, pomyślała w oszołomieniu,
ale tak naprawdę nie oczekiwała odpowiedzi. Wręcz przeciwnie – z każdą
kolejną sekundą utwierdzała się w przekonaniu, że to, co działo się między
nimi, było właściwe.
I chciała
tego, na dodatek równie mocno, co i Damien.
Na krótką
chwilę ich spojrzenia się spotkały i uprzytomniła sobie, że doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, co działo się w jej wnętrzu. Ich myśli i emocje
wciąż mieszały się ze sobą, tak zgodne i podobne do siebie, że już nie
była w stanie odróżnić jednych od drugich. Gdzieś w tym wszystkim
wciąż były wątpliwości, ale te zeszły gdzieś na dalszy plan, nagle pozbawione
jakiegokolwiek znaczenia. Wiedziała, że prędzej czy później mogło im przyjść
tego pożałować, ale tamtej nocy to nie było ważne. Wystarczyło, że w oczach
Damiena lśniła – i pragnęła lśnić dalej, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Liczyło się, że pragnęła go równie mocno, co i on jej, zdolna już tylko myśleć
o tym, że byli jednością. Więź połączyła ich dusze w sposób, o którym
niejeden śmiertelnik mógłby pomarzyć, a skoro tak… co tak naprawdę stało
na przeszkodzie ciału?
Damien nie
potrzebował niczego więcej. Ona również, nagle po prostu pewna tego, co chciała
zrobić. Co prawda dłonie wciąż jej drżały, kiedy wróciła do prób pozbycia się
jego ubrań, jednak nie była w stanie się tym przejąć. W którymś
momencie całkiem przestała zastanawiać się nad kolejnymi ruchami, w zamian
robiąc tylko to, co podpowiadał jej instynkt.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym ostatecznie wylądowała na pościeli
całkiem naga, dokładnie jak wtedy w łazience. Ciemne oczy wodziły po całym
jej ciele, a Liz po prostu na to pozwalała, nie czując potrzeby, by uciec z zasięgu
przenikliwego wzroku albo przynajmniej czymś się okryć. Nie widziała takiej
potrzeby, skoro całą sobą czuła, że dla Damiena była piękna. Patrzył na nią jak
urzeczony, wydając się nie przejmować tym, że mogłaby być po prostu człowiekiem
– nie olśniewająca wampirzycą czy hybrydą jak te, które otaczały go na każdym
kroku.
Damienowi
wystarczyła Elizabeth Evans – ta sama, która ściągnęła na jego rodzinę tak
wiele cierpienia.
Ta sama,
którą z jakiegoś powodu kochał od tak dawna.
Chcesz tego czy to po prostu wdzięczność?,
odezwał się po raz ostatni cichy głosik w jej głowie. Tym razem się nie
zawahała, tylko najzwyczajniej w świecie kazała mu się zamknąć. Dręczyła
się tym pytaniem zdecydowanie zbyt długo, ale to już nie miało znaczenia. Nie,
skoro w końcu wiedziała, nareszcie ze spokojem i pełną świadomością potrafiąc
odpowiedzieć na powracające raz po raz pytanie. Zrozumiała już jakiś czas temu,
teraz zaś w końcu mogła przypieczętować decyzję, którą ostatecznie
zdecydowała się podjąć.
Poruszając
się prawie jak we śnie, uniosła głowę, by spojrzeć Damienowi w oczy.
Kolejny raz uderzyło ją to, że miał dostęp do jej umysłu, całym sobą chłonąc
to, co działo się w jego wnętrzu. Jeszcze jakiś czas temu byłaby
przerażona perspektywą dopuszczenia go do swojego największego dylematu,
zwłaszcza w takiej chwili, ale w ostatnim czasie zmieniło się
wszystko. W tamtym momencie po prostu wiedziała i postarała się o to,
by on również był tego świadom.
Wybrała. I chciała
więcej, bez chwili wahania decydując się przyjąć wszystko, co miał jej do
zaoferowania.
W chwili, w której
nareszcie stali się jednością – nawet mimo bólu i dyskomfortu, który niósł
ze sobą pierwszy raz – Liz poczuła się po prostu szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz