7 lutego 2019

Dwieście dwadzieścia sześć

Elizabeth
Od samego początku wiedziała, że nie wybiera się na wycieczkę krajoznawczą. Zwłaszcza po przejściu pod wodospadem i spotkaniu z wilkołakiem poczuła, że tak naprawdę wcale nie miała ochoty zwiedzać Miasta Nocy, zbytnio obawiając się tego, co miałaby tam spotkać. W tamtej chwili zależało jej przede wszystkim na tym, by trzymać się blisko Damiena i upewnić, że ten nie zrobi czegoś głupiego – ani przypadkiem, ani w pełni świadomie.
Mimo wszystko zaczęła się wahać, kiedy w końcu znaleźli się na świeżym powietrzu. Widok lasu i kolejna dawka śnieżnego krajobrazu nie zrobiły na niej wrażenia, ale i tak całą sobą czuła, że znalazła się w miejscu, które zdecydowanie nie było dedykowane ludziom. Nie powinna tutaj trafić. Nie miała pewności czy to wyłącznie jej wyobraźnia, czy po prostu świadomość tego, gdzie się znalazła, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Fakt faktem, że czuła się dziwnie – jakby w powietrzu było coś, co jasno dawało jej znać, że w pobliżu znajdowały się istoty, które w niczym nie przypominały zwykłych ludzi.
Tak naprawdę dotarło to do niej w chwili, w które przeszli pod zdobionym kamiennym łukiem. Uwagę Liz jak na zawołanie przykuły symbole i słowa, których nie potrafiła rozczytać, ale zachowała wszelakie pytania na później. Przecież doskonale wiedziała, że to nie był najlepszy moment na zatrzymywanie się i wnikanie w takie szczegóły.
– Później ci opowiadam – obiecał Damien, bez trudu pojmując, co takiego ją zainteresowało. Z drugiej strony to równie dobrze mogło mieć związek z wciąż łączącą ich więzią. – Zwłaszcza że te symbole są istotne. Zwłaszcza róża, bo to znak Dworu – wyjaśnił pośpiesznie. – Jesteśmy tu na chwilę, ale i tak uproszę Dimitra, żeby zapewnił ci nietykalność.
– Sam powiedziałeś, że jesteśmy tu na chwile – zauważyła przytomnie. – Nie uparłam się z tobą jechać tylko po to, by dokładać ci problemów.
Uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony jej słowami. Patrzył na nią w dziwnie przenikliwy sposób, który skojarzył jej się ze spojrzeniami, które czasami posyłał jej, kiedy kręciła się po bibliotece. Miała wrażenie, że badał jej reakcję, być może czekając na jakaś konkretną – choćby to, by jednak zdecydowała się uciec.
– Nie jesteś problemem – oznajmił z takim przekonaniem, że aż poczuła się nieswojo.
Lepiej dla nas wszystkich, żebyś miał rację, pomyślała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Czuła, że zaczyna się rumienić, choć miała nadzieję, że dzięki panującemu na zewnątrz chłodowi zdoła to ukryć. Jakby tego było mało, jak na zawołanie poczuła dziwną falę ciepła, która błyskawicznie rozeszła się po całym jej ciele, wydając się skupiać przede wszystkim w miejscach, w których na skórze miała te dziwne symbole. Tatuaże wydawały się mrowić i to nie pierwszy raz.
Gdziekolwiek zmierzali, nic nie wskazywało na to, by kierowali się ku centrum. Z drugiej strony, Liz wciąż nie była w stanie wyobrazić sobie wspomnianego tak wiele razy Miasta Nocy. Czego tak naprawdę powinna się spodziewać? Na pewno nie wyobrażała sobie metropolii na miarę Seattle, choć kto tak naprawdę wiedział, czego oczekiwać po nieśmiertelnych? Niebiańska Rezydencja też brzmiała dziwnie i przyjemnie zarazem, choć i na to nie miała żadnej konkretnej wizji aż do momentu, w którym dotarli do celu.
Przez moment poczuła się co najmniej tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś po głowie. Z wrażenia aż się zatrzymała, przez dłuższą chwilę zdolna co najwyżej patrzeć na pokaźnych rozmiarów posiadłość, która dosłownie wyrosła przed nimi. Wodziła wzrokiem dookoła, spoglądając to na otaczające teren mury, to znów na okazały budynek, zadziwiająco dobrze współgrający z zalegającym dookoła śniegiem. Wpatrywała się w kolejne zdobienia, już na bramie dostrzegając znajomą już różę, co niejako potwierdzało słowa Damiena. W równym stopniu przyciągały ją otaczające dom ogrody, pełne uśpionych, choć wciąż urokliwych roślin.
Liz zawahała się, coraz bardziej oszołomiona nadmiarem bodźców. Nie miała pewności, co tak naprawdę czuła, nie wspominając o stwierdzeniu, co w takim wypadku powinna myśleć o wszystkim, co działo się wokół niej. Wiedziała kim jest Dimitr, choć słuchanie o królu okazało się równie abstrakcyjnym doświadczeniem, co i przyjmowanie do wiadomości istnienia nieśmiertelnych. Rozumiała też, że Niebiańska Rezydencja musiała być siedzibą Dworu, choć gdyby miała więcej czasu do zastanowienia, zdecydowanie nie wyobraziłaby sobie jej w ten sposób. Podświadomie wyczekiwała pełnego przepychu pałacu, na dodatek w samym centrum miasta, ale… możliwe, że tak było lepiej.
Dom wyglądał na piękny, wiekowy i zadbany. Co więcej ulokowano go na uboczu, co jedynie dodawało mu uroku. Tyle wystarczyło, by Elizabeth zapragnęła przekonać się, w jaki sposób wyglądał w środku, choć zarazem nadal miała wątpliwości.
– Nikogo nie widzę – odezwała się z wahaniem, pozwalając, by Damien podprowadził ją do zamkniętej bramy. Nerwowo spoglądała to na niego, to znów na Carlisle’a. – Na pewno powinnam tutaj być?
– Dimitr nie ma nic przeciwko gościom – zapewnił pośpiesznie ojciec Eleny. Posłał jej uspokajający uśmiech, ale prawie natychmiast spoważniał, wyraźnie czymś zmartwiony. – Wyczuwam Lawrence’a. Najwyraźniej dotarł tu przed nami.
Nie odpowiedziała, z trudem powstrzymując się od wzdrygnięcia. Wciąż czuła się nieswojo, kiedy w grę wchodziły wampiry z tymi ich wyostrzonymi zmysłami. Wolała nie wiedzieć, co jeszcze byli w stanie dzięki nim stwierdzić.
Przez moment zastanawiała się nad tym, jak zamierzali dostać się do środka, ale wszelakie wątpliwości zniknęły w chwili, w której brama otworzyła się samoistnie. Zorientowała się, że to zasługa Damiena, zwłaszcza że ten prawie natychmiast pociągnął ją za sobą, nie zamierzając tracić czasu. Wciąż był podenerwowany, aż rwąc się do tego, by zobaczyć się z siostrą. Liz wiedziała, że niepotrzebnie go spowalniała, ale coś w sposobie, w jaki Licavoli wciąż ściskał jej dłoń sprawiało, że nie miała z tego powodu aż takich wyrzutów sumienia.
Wciąż wodziła wzrokiem na prawo i lewo, ale już nie była w stanie skupić się ani na domu, ani na jego otoczeniu. Wszystko zmieniło się dopiero w chwili, w której stanęli w progu Niebiańskiej Rezydencji, dzięki czemu w końcu mogła zajrzeć do środka. I tym razem nie miała żadnego konkretnego wyobrażenia, choć podejrzewała, że wnętrze oczaruje ją w równym stopniu, co i sam budynek. Nie pomyliła się, a efekt kolejny raz przeszedł jej oczekiwania. Wiedziała, że miejsce, które pełniło funkcję siedziby kogoś, kogo wszyscy wokół określali mianem króla, musiało być wyjątkowe, ale zdecydowanie nie spodziewała się czegoś takiego.
Nie tego, że już na wstępie powita ją… niebo. Poderwała głowę, z niedowierzaniem wpatrując w to, co z założenia powinno być sufitem, a jednak wyglądało jak nieboskłon – mniej zachmurzony niż ten na zewnątrz, ale jednak obecny. Wydało jej się, że między warstwami obłoków dostrzegła gwiazdy, choć i to wydawało się niemożliwe.
– Co do…?
– To iluzja – wyjaśnił usłużnie Damien. Brzmiał o wiele spokojniej, kiedy skupiał się tych mniej istotnych, najwyraźniej w pełni dla niego naturalnych kwestiach. Kto wie, może gdyby sytuacja była inna, udałoby mu się uśmiechnąć. – Nie miałem okazji zapoznać cię z Pavarottimi, chociaż Lucas przez jakiś czas kręcił się po Seattle… Tak czy siak, to ich sprawka. Chociaż to niebo to ciekawa sprawa, wiesz? Nie muszą być w mieście, żeby istniało, zresztą reaguje na nastroje Dimitra.
Jeszcze kiedy mówił, sam również wbił wzrok w nieboskłon, jakby chcąc doszukać się w nim czegoś konkretnego. Iluzja reagująca na emocje… Czemu nie?, pomyślała w oszołomieniu, mimowolnie sama również zaczynając analizować chmury. Miała zwrócić uwagę na pogodę? Chmury może i nie wróżyły dobrze, ale też nie kojarzyły jej się z rozpaczą, chociaż…
Och, a na domiar złego całkiem już oszalała, skoro skończyła pod iluzją nieba, próbując za jego pośrednictwem odgadnąć, w jakim nastroju był pan domu.
– Przestańcie zachowywać się, jakbyście przyszli na stypę. Przez telefon chyba jasno dałem do zrozumienia, że Alessia żyje.
Aż wzdrygnęła się, kiedy ciszę przerwał znajomy głos. Mimowolnie spięła się, zresztą jak zwykle w towarzystwie Rufusa Wampir przystanął na prowadzących ku piętru schodów, jakby od niechcenia opierając o balustradę. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale gdyby Liz miała zgadywać, powiedziałaby, że wyglądał przede wszystkim na zniecierpliwionego.
– Nie powiedziałeś nam niczego konkretnego – stwierdził Carlisle. – Co z Alessią? Coś musiało się stać, chociaż skoro jesteście tutaj…
– Nigdy nie przepadałem za szpitalami. Zresztą przypomnę, że mieliśmy problemy i to właśnie w centrum. – Rufus westchnął przeciągle. W tamtej chwili wydawał się przede wszystkim zmęczony. – Nie było z nią aż tak źle, ale jak was znam, nie uwierzycie mi na słowo. – Wymownie spojrzał na Carlisle’a. – Obejdzie się bez podziękowań.
– Ale… – zaczął natychmiast doktor, ale wampir puścił jego słowa mimo uszu.
– Lawrence już się tu zadomowił, gdybyście chcieli wiedzieć. Nie słyszałem, żeby Isabeau wyrzuciła go z pokoju, chociaż to pewnie kwestia czasu – rzucił jakby od niechcenia. – Alessia śpi i lepiej dla niej, by na razie tak zostało. No i będzie potrzebowała krwi, ale to już wasza w tym głowa, by się o to zatroszczyć – stwierdził, jak gdyby nigdy nic ciągnąc swój wywód. Liz nie miała pewności jak to możliwe, ale coś w obojętnym brzmieniu jego słów sprawiło, że zdołała się rozluźnić. – I nie, nie mówię teraz o krwi z woreczka, bo tę tutaj mamy i to w nadmiarze. Lepszy efekt będzie, jeśli normalnie się pożywi, bo mimo wszystko oberwała. Ja i Isabeau niewiele mogliśmy pod tym względem zdziałać.
– To zrozumiałe – zapewnił Carlisle, choć Rufus zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto potrzebował utwierdzić się w przekonaniu, że jego tok rozumowania był słuszny. On po prostu wiedział. – Najważniejsze, że nic jej nie jest, chociaż… Co rozumiesz przez „trochę oberwała”? – zapytał wprost.
Coś w jego tonie dało Liz do zrozumienia, że nawet on zaczynał tracić cierpliwość, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Z drugiej strony, wszyscy odchodzili od zmysłów i to już od dłuższego czasu. Rufus za to kluczył i to wystarczyło, by pojęła, że temat obrażeń Alessi najwyraźniej nie było mu na rękę.
Wampir zastygł w bezruchu, choć wcześniej sprawiał wrażenie chętnego, by w końcu się ewakuować. Ostatecznie tego nie zrobił, wciąż tkwiąc przy balustradzie. Nerwowo uderzył w poręcz palcami, zaczynając wybijać jakiś bliżej nieokreślony rytm.
– Żebra – przyznał w końcu. – Stawiałbym na łamanie, chociaż to nic takiego. Dojdzie do siebie.
– I tylko to? – Carlisle nie wyglądał na przekonanego. – Nie chcę niczego sugerować, ale…
– To nie sugeruj – obruszył się wampir – tylko sam ją obejrzyj. To mimo wszystko pół-wampirzyca, a ja widziałem dość, by mieć pewność, że obrażenia nie są poważne. Nie takie, jakie mogłyby być, jeśli wierzyć temu, co mówią o Charonie.
Tym razem Rufus jednak się wycofał, nawet nie czekając na odpowiedź. Carlisle jedynie westchnął, ale nie wyglądał na zaskoczonego. W tamtej chwili był przede wszystkim zmartwiony, choć nie tak jak Damien, który – jak nagle uświadomiła sobie Liz – ścisnął ją za rękę na tyle mocno, że chyba jedynie cudem nie połamał jej placów.
W milczeniu obserwowała Rufusa, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Zdążyła zorientować się, że bywał bezpośredni, ale to w tamtej chwili okazało się najmniej istotne. To, że wampir wydawał się ją ignorować, zupełnie jakby jej obecność była czymś, czego się spodziewał, również było sprawą drugorzędną. Liczyło się, że nieśmiertelny wyraźnie im czegoś nie mówił, a przynajmniej takie wrażenie wciąż towarzyszyło Liz.
Aż za dobrze pamiętała ból, który zaatakował Damiena. Doświadczyła go przez chwilę, zanim chłopakowi udało się ją od tego odciąć, przejmując pełnię cierpienia na siebie. Może się nie znała, ale to było coś więcej, aniżeli tylko poobijane żebra – zwłaszcza że palenie koncentrowało się na brzuchu.
– Ach, jeszcze jedno… – Rufus jednak się zatrzymał, jakby od niechcenia oglądając przez ramię. – Dajcie jej odpocząć, co? Była… poraniona – przyznał wymijająco – i straciła trochę krwi, ale tym też się zająłem. Tak czy siak, nie ma powodów do paniki.
– Czegoś mi nie mówisz, wujku – zarzucił mu Damien, w końcu odzyskując głos.
Przez twarz Rufusa przemknął cień, poza tym jedna w żaden sposób nie okazał tego, że oskarżenie mogłoby być słuszne.
– W istocie, ale to nie jest coś, co byłoby ważne akurat w tej chwili. Nie chodzi o powagę obrażeń, bo już powiedziałem wam, że nic jej nie będzie – wyjaśnił i tym razem jego głos zabrzmiał zadziwiająco łagodnie. – Sen i krew. Na razie tego się trzymajcie.
– Ale…
– Damien, na litość bogini, zauważ, że akurat ja ci to mówię – zniecierpliwił się Rufus. – Mam dość powodów, by chcieć z twoją siostrą porozmawiać, ale to może zaczekać. Charon zrobił jej coś… I nie, to nie to, co właśnie przyszło ci do głowy – dodał, widząc, że chłopak drgnął i otworzył usta. – Chodzi o sam wygląd ran, ale o tym porozmawiamy później, jasne? Zdenerwowalibyście się, gdybym powiedział wam w tym rzecz, a to ostatnie, czego nam trzeba.
– Już jestem zdenerwowany – mruknął Damien.
Rufus uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób.
– Tym gorzej. Idź zajmij się siostrą, co? Nie uzdrawiasz, ale dalej możesz jej się przydać.
Wyczuła, że Damien drgnął w odpowiedzi na słowa wampira. Sama również poczuła nieprzyjemny uścisk w gardle na samo wspomnienie tego, do czego doprowadziła. To dla niej Uzdrowiciel oddał moce, chociaż te były mu w tej chwili aż nadto potrzebne. Nie miała pewności, na ile ufała ocenie Rufusa, zwłaszcza odkąd ten zaczął kluczyć, ale to na dłuższą metę nie miało znaczenia. Wiedziała przecież, że niezależnie od powagi obrażeń, Damien nade wszystko pragnął pomóc siostrze – z tym, że teraz nie był w stanie zrobić tego w sposób, którego mógłby oczekiwać.
To moja wina…
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści – tylko na chwilę, bo prawie natychmiast zapanowała nad sobą i poluzowała uścisk. Nie chciała zbytnio zwracać na siebie uwagi, raz po raz powtarzając sobie, że przecież przyjechała jako wsparcie, nie zaś po to, by podsycać odczuwane przez Damiena poczucie winy. Sama też obwiniała się wystarczająco długo, na dodatek o rzeczy, na które już nie miała wpływu. Tym razem zamierzała być przede wszystkim praktyczna, choć wciąż nie była pewna, co to tak naprawdę oznaczało.
Zmierzyła Damiena wzrokiem, momentalnie orientując się, że w którymś momencie jeszcze bardziej pobladł. Milczał, wciąż spoglądając w ślad za Rufusem, choć ten zdążył się ewakuować. Liz była gotowa przysiąc, że wampir tylko na to czekał, wyraźnie niezadowolony z tego, że ktokolwiek próbował go przepytywać. Po jego słowach trudno było stwierdzić, czego tak naprawdę powinni się spodziewać, ale Elizabeth i tak pragnęła wierzyć w dwie wynikające ze słów naukowca kwestię: w to, że Alessia była cała i… nie została skrzywdzona w żaden inny sposób. Nie miała pojęcia czy Damien zorientował się do czego pił Rufus, twierdząc, że w grę nie wchodziło to, co mogłyby sugerować jego słowa, ale wolała się nad tym nie zastanawiać.
Wilkołaki bywały wulgarne. Tyle wiedziała i nawet zdążyła zaobserwować, ale tym razem najwyraźniej chodziło o coś więcej.
– Damien? – rzuciła z wahaniem.
W roztargnieniu przeniósł na nią wzrok. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, wciąż spięty i podenerwowany. Liz skupiła się przede wszystkim na tym, by zachować neutralny wyraz twarzy, nie chcąc jeszcze bardziej go denerwować. Tak naprawdę była przerażona i jakoś nie wątpiła, że Damien był w stanie to wyczuć, ale i tak zamierzała zrobić wszystko, byleby tego nie okazywać.
Bez słowa przesunęła się bliżej, stajać tuż przed nim. Przez krótką chwilę miała ochotę go objąć albo przynajmniej pogładzić po twarzy, ale powstrzymała się, zwłaszcza że wciąż towarzyszył im Carlisle.
– Idziemy? – zasugerowała cicho. – Wciąż jesteś zdenerwowany. Ja wiem, że Alessia śpi, ale…
– Och, tak – zreflektował się pośpiesznie. – Jasne. I tak do niej zajrzę.
Wciąż brzmiał dziwnie, jakby sam niepewny tego co i dlaczego robił. Przynajmniej ruszył się z miejsca i – wciąż ściskając przy tym jej dłoń – ruszył w stronę schodów. Tym razem miał problem z zachowaniem równego tempa, przez co Liz musiała prawie biec, by dotrzymać mu kroku. Nie skomentowała tego nawet słowem, obojętna na to, że mógłby ciągać ją za sobą prawie tak, jakby była szmacianą laleczką. Skoro tego potrzebował, nie miała nic przeciwko.
Już nie zwracała większej uwagi ani na to, dokąd szli, ani na wystrój rezydencji. Nie miała głowy do podziwiania bogatych zdobień, obrazów czy miękkich dywanów, które wyściełały podłogę na piętrze. Zwróciła uwagę wyłącznie na liczne pozamykane drzwi, których układ i bliźniacze podobieństwo sprawiły, że poczuła się trochę jak w jakimś drogim hotelu. Mogła tylko zgadywać czy każdy z pokoi był zamieszkały, nie wspominając o stwierdzeniu skąd Damien wiedział, gdzie powinien się udać. Pozostawało jej co najwyżej trzymać się blisko niego i próbować dotrzymywać mu kroku, bo w innym wypadku jak nic po prostu by się zgubiła. Czuła, że w zamieszkałym przez nieśmiertelnych mieście, byłoby to bardzo złym pomysłem – i to nawet w podobno bezpiecznej Niebiańskiej Rezydencji.
Mimo wszystko nasłuchiwała, próbując wychwycić czyjąkolwiek obecność. Czuła się nieswojo, wciąż gotowa przysiąc, że ktoś ich obserwował, choć korytarz wyglądał na opustoszały. Rufus zniknął, a w pobliżu nie widziała nikogo innego, przynajmniej początkowo. Podejrzewała, że to tylko jej wyobraźnia, ale wątpliwości nie ustępowały, dodatkowo podsycone przez wciąż dające jej się we znaki mrowienie zachowanych na skórze symboli.
Dostrzegła kogoś dopiero przed jednym z moimi, przed którym zatrzymał się Damien. Natychmiast zorientowała się, że ciemnowłosy, oparty o ścianę mężczyzna był wampirem, zaś rubinowe tęczówki jedynie utwierdziły ją w tym przekonaniu. Nieśmiertelny wyraźnie ożywił się na ich widok, natychmiast prostując niczym struna. Na jego ustach pojawił się blady uśmiech i coś w tym geście sprawiło, że Liz mimowolnie poczuła się pewniej, choć nie była pewna czy to dobrze. Ufanie przypadkowemu wampirowi wydawało się czystym szaleństwem, choć z drugiej strony wszystko wskazywało na to, że Damien go znał.
– Beau z nią siedzi – oznajmił w ramach powitania wampir. On też wyglądał na zmęczonego, choć w jego przypadku nie powinno być to możliwe. – I dobrze was widzieć… Och – wyrwało mu się, gdy w końcu zauważył Liz.
Poczuła się jeszcze bardziej nieswojo za sprawą spojrzenia lśniących, rubinowych tęczówek, ale zmusiła się do tego, by spokojnie stać. Jakby tego było mało, uśmiech, który pojawił się na ustach nieśmiertelnego, był niemalże życzliwy.
– Czuję. No i już rozmawialiśmy z Rufusem… Co się stało Alessi? – rzucił spiętym tonem Damien. – Rufus coś kręci, a ja…
– Alessia jest bezpieczna – stwierdził bez chwili wahania mężczyzna
Damien jęknął, wyraźnie sfrustrowany.
– To dalej niczego nie wyjaśnia i… – Urwał, po czym westchnął przeciągle. – Ale w porządku. A tak swoją drogą, to Liz – dodał, nagle zmieniając temat. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami.
– Dzień dobry – rzuciła bez przekonania. Tylko na tyle było ją stać.
Damien bardziej stanowczo chwycił ją za rękę. Nie była w stanie stwierdzić czy chciał ją w ten sposób uspokoić, czy może sam szukał sposobu na to, by nad sobą zapanować.
– Przyjechała ze mną, bo ja… Cóż, sam rozumiesz. – Potrząsnął głową. – Nieważne. To jest właśnie Dimitr – wyjaśnił, zwracając się bezpośrednio do niej.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Zdążyła zaledwie oswoić się z myślą, że właśnie miała przed sobą króla, gdy z pokoju przed którym stali, doszedł ją sfrustrowany kobiecy okrzyk.
– Na litość bogini…!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa