
Damien
Przebudzenie przyszło
zaskakująco łagodnie. Kiedy otworzył oczy, przez dłuższą chwilę był świadom
przede wszystkich dwóch rzeczy: znajomej sypialni, która momentalnie uświadomiła
mu, że wciąż znajdował się w Mieście Nocy, a także ciepła wtulonego w niego
drugiego ciała. Zwłaszcza to drugie sprawiło, że Damien wyprostował się niczym
struna, po chwili unosząc na łokciach na tyle ostrożnie, by nie obudzić śpiącej
tuż obok Liz.
Liz…
Elizabeth Evans w jego łóżku. To nawet nie byłoby aż takie dziwne, bo
wielokrotnie zasypiała w jego pokoju, ale nigdy dotąd nie posunęli się aż
tak daleko.
Zamrugał
nieco nieprzytomnie, bezwiednie wodząc wzrokiem po smukłym, wciąż odsłoniętym
ciele. Dziewczyna skuliła się na pościeli z ciemnymi włosami rozrzuconymi
wokół głowy. Oddychała miarowo i spokojnie, w najmniejszym wypadku
nie sprawiając wrażenia kogoś, kto żałował tego, co wydarzyło się minionej
nocy. Co więcej wydawała się łagodniejsza, nie jak ta targana emocjami, pełna
wątpliwości dziewczyna, która oddała mu się w pełni. Gdy skoncentrował się
na więzi, również wyczuł przede wszystkim ciszę – nie pełną napięcia, ale
naturalną i nader kojącą. To i jej spokojny oddech pozwoliły mu się rozluźnić,
choć w głowie wciąż miał przede wszystkim mętlik.
Miasto
Nocy, Alessia i Liz. W ciągu dobry wydarzyło się dość, by
uporządkowanie czegokolwiek wydawało się graniczyć z cudem. Jakby tego
było mało, kiedy zaczął analizować wszystko, co zrobił i powiedział od
chwili, w której znaleźli się w tym domu i puściły mu nerwy,
zapragnął natychmiast zapaść się pod ziemię. Poniosło go, na dodatek bardziej
niż mógłby sobie tego życzyć, z kolei Elizabeth…
Raz jeszcze
zmierzył śpiącą dziewczynę wzrokiem. Nie odrywając spojrzenia od jej twarzy,
pośpiesznie zarzucił na nią kołdrę, bynajmniej nie tylko dlatego, że chłód
mógłby dawać jej się we znaki. Prawda była taka, że wciąż go kusiła –
rozkosznie ciepła, ludzka i tak znajoma, jak tylko byłoby to możliwe.
Pamiętał swoją wczorajszą nieporadność, hipnotyzujące spojrzenie ciemnych oczu
Liz i to, jak pewnym momencie targające nimi emocje zaczęły idealnie się
ze sobą pokrywać. To było tak, jakby w którejś chwili stali się jednością i to
nie tylko pod względem fizycznym. Chodziło o coś więcej, a Damien
wyraźniej niż kiedykolwiek czuł, że ta dziewczyna należała do niego. Do tej
pory czegoś podobnego doświadczył wyłącznie z Alessią, choć w przypadku
siostry w grę nigdy nie wchodziło pożądanie – i to nawet w tym
najgorszym okresie, kiedy uczucia zaczęły wymykać mu się spod kontroli,
przybierając ten najbardziej niebezpieczny kierunek.
Teraz za to
wyraźnie widział, że to Liz była mu przeznaczona. Co więcej, ona również
wydawała się to rozumieć.
Nie mógł
powstrzymać się przed muśnięciem palcami jej policzka. Nawet nie drgnęła, pogrążona
we śnie i cudownie niewinna, prawie jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy
raz na szkolnym korytarzu. Kiedy spała nie wyglądała na przerażoną,
przytłoczona nadmiarem bodźców śmiertelniczkę, która z jakiegoś powodu
wylądowała w samym środku zafundowanego jej przez istoty nocy szaleństwa.
Co prawda wiedział, że sen nie był w cudowny sposób sprawić, że Elizabeth
odzyska utraconą równowagę, ale to nie było ważne. Nie, skoro i tak ją
kochał, pragnąc zrobić wszystko, byleby przeprowadzić ją przez to szaleństwo.
Jego wzrok
powędrował na odcinający się na jej bladej skórze fragment tatuażu. Gdy
wparował do łazienki, ściągnięty panicznym krzykiem Liz, miał okazje dostrzec
te znaki zaledwie przez ułamek sekundy – zdecydowanie zbyt mało, by nawet z wyostrzonymi
zmysłami zarejestrować szczegóły. Minionej nocy mógł przyjrzeć się o wiele
lepiej, ale poszczególne kształty wciąż niewiele mu mówiły. Wiedział jedynie,
że były skomplikowane, pełne małych detali i w niczym nie
przypominały blizn albo czegoś, co w naturalnych okolicznościach mogłoby
pojawić się na czyjejkolwiek skórze. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się w noc,
w którą omal wszyscy nie zginęli w tamtym hotelu, ale obserwując Liz
coraz wyraźniej czuł, że coś bardzo ważnego – i zarazem absolutnie
nadnaturalnego.
Wciąż o tym
myślał, jednocześnie przesuwając się bliżej dziewczyny. Drgnęła, kiedy musnął
wargami jej obojczyk.
– Mhm…? –
wyrwało jej się.
Z trudem powstrzymał
uśmiech. W tamtej chwili zdecydowanie przypominała mu rozkojarzone
dziecko.
– Nie śpisz
już? – rzucił łagodnie, ale doczekał się wyłącznie tego, że zniecierpliwionym
ruchem machnęła ręką, przy okazji omal nie trafiając go w twarz.
– Śpię –
padło w odpowiedzi. Naciągnęła na siebie kołdrę aż po samą głową, co jednak
nie przeszkodziło mu w zrozumieniu jej kolejnych słów. – Idź sobie.
Prychnął,
przez moment niepewny czy powinien się śmiać, czy może zacząć obawiać. Nie tego
się spodziewał – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Swoją drogą, czy to
oznaczało, że właśnie został wyrzucony z własnego pokoju…?
Raz jeszcze
spojrzał na Liz, szukając w głowie jakiejś sensownej odpowiedzi, ale coś w brzmieniu
jej oddechu dało mu do zrozumienia, że najpewniej tracił czas. Innymi słowy,
znów spała jak zabita, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zainteresowanej ani
jego samopoczuciem, ani tym, co ewentualnie miał jej do powiedzenia.
Cudownie.
Wywrócił
oczami, po czym w końcu poderwał się z łóżka. Poczuł się dziwnie,
kiedy uprzytomnił sobie, że w ten sposób niejako został sam, ale ten stan
mimo wszystko go nie zaniepokoił. Czuł się spokojniejszy niż dzień wcześniej, bynajmniej
nie obawiając się tego, że w którymś momencie mogłyby ponieść go emocje.
Co więcej, przynajmniej na razie nie miał zamiaru zrobić czegoś tak głupiego,
jak chociażby przetrząsanie Miasta Nocy w poszukiwaniu Charona. I tak
nie mógłby zostawić Liz samej, nie wspominając o tym, że dziewczyna
najpewniej wpadłaby w szał, gdyby spróbował zasugerować coś takiego.
Och, jakoś
nie wątpił, że byłaby do tego zdolna. Po tym jak wparowała do domu, wymachując
bronią, był skłonny spodziewać się po niej dosłownie wszystkiego. Nie potrafić uznać
jej za słabą, nawet jeśli sama Liz wydawała się spoglądać na siebie właśnie w ten
sposób. Po tym, co zrobiła dla niego i Alessi tym bardziej, choć i to
wydawało się przypominać bardziej wspomnienie snu niż rzeczywistość. Poniekąd
wciąż nie docierało do niego, że po całym tym czasie mógł myśleć o Elizabeth
jak o swojej, nawet jeśli sama jasno dała mu do zrozumienia. Aż za dobrze
pamiętał mętlik w jej głowie i moment, w którym w końcu
podjęła decyzję. Jej wahania nad tym, czy w grę przypadkiem nie wchodziła
wdzięczność, wytrąciły go z równowagi, ale gdy chwilę później Liz w końcu
uporała się z tym problemem, czuł ją tylko bijącą od niej miłość.
Kochała go.
Tak po prostu.
Starając
się robić jak najmniej hałasu, w pośpiechu przemknął przez pokój. Zostawił
niewiele rzeczy w Mieście Nocy, ale udało mu się znaleźć świeże ubrania. W pośpiechu
żadne z nich nie pomyślało o pakowaniu przed opuszczeniem Seattle,
nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie przyszło mu do głowy, że noc mieliby
spędzić w takich warunkach. Wciąż o tym myślał, kiedy opuścił
sypialnię, starannie zamykając za sobą drzwi i natychmiast kierując się ku
łazience.
Jego myśli
wirowały, wydając się zmierzać wszędzie i donikąd zarazem. Myślał o Liz,
Alessi i… wszystkim innym, próbując jakoś się w tym odnaleźć. Pragnął chronić
obie, zresztą nie jako jedyne, aż nazbyt świadom, że Charon pozostawał zaledwie
wierzchem góry lodowej problemów, które mieli. Co prawda już nie był aż tak
wytrącony z równowagi jak po wyjściu od siostry, ale i tak przejmował
się Ali, przez moment mając ochotę zawlec ją do Seattle, a potem nie spuszczać
z oka. Wiedział, że by mu na to nie pozwoliła, a tym bardziej że od
dawna nie była dzieckiem, ale nic nie mógł poradzić na wątpliwości. Jasne, była
jego bliźniaczką, a przez lata nabrała dość doświadczenia, by radzić sobie
w pojedynkę, ale to nie czyniło niczego łatwiejszym. Na pewno nie
zmieniało tego, że nadal miał do siebie pretensje o to, że nie zdołał w porę
jej ochronić. Gdyby był obok…
Ale to nie
działało w ten sposób. Alessia z kolei miała Ariela, co zresztą
zaakceptował już dawno temu. Nadal sądził, że upadła na głowę, próbując igrać z wilkami,
ale nie był w stanie niczego jej zabronić. Nie zamierzał powielać błędu
sprzed lat, niezależnie od tego, jak skomplikowana wydawałaby się sytuacja.
Zimny
prysznic go otrzeźwił, choć nie na tyle, by zapanował nad mętlikiem w głowie.
Uspokajała go jedynie myśl o tym, że Alessia żyła i była w wystarczająco
dobrym stanie, by próbować się kłócić – w mniej lub bardziej udolny sposób.
O niczym innym wolał nie myśleć, zwłaszcza jeśli chodziło o to, co
zrobił jej Charon. Miał dostęp do emocji siostry i choć nie docierało do
niego, że faktycznie mogłaby przejść z tym wszystkim do porządku dziennego,
bliźniaczka mimo wszystko wydawała mu się spokojna. Co więcej był gotów wręcz
przysiąc, że w pewnym momencie poczuł bijącą od niej euforię, chociaż nie
miał pojęcia, co miałoby to oznaczać. Z drugiej strony, to uczucie równie
dobrze mogło być jego własnym, zwłaszcza po wszystkim, co zaszło między nim a Liz.
Gubił się w tym.
Już niczego nie był pewien, a jakby tego było mało…
Liz wciąż spała,
kiedy – przebrany i względnie tylko spokojny – opuścił łazienkę. Tyle przynajmniej
wywnioskował z brzmienia jej spokojnego oddechu i braku jakichkolwiek
oznak tego, że w międzyczasie zdążyła wstać. Chwilę wahał się nad powrotem
do pokoju, ale prawie natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. Jasno dała mu do
zrozumienia, że chciała spać, a to byłoby dość problematyczne, gdyby znów zaczął
do niej lgnąć. Wabiła go na wszystkie możliwe sposoby, choć robił wszystko,
byleby nie dać niczego po sobie poznać.
W domu
panowała nienaturalna wręcz cisza. Na zewnątrz zdążyło zrobić się jasno,
chociaż Damien nie potrafił stwierdzić, która była godzina. Telefon zostawił w sypialni,
ale nie chciał po niego wracać, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mu, że powinien
zadzwonić do domu. Mama najpewniej odchodziła od zmysłów, zresztą tak jak i Layla.
Nie był w stanie pomóc żadnej z nich, nie wspominając o braku
możliwości sensownej rozmowy z Renesmee, ale i tak pragnął coś
zrobić. Co więcej, w tamtej chwili poczuł przede wszystkim narastającą
frustrację, gdy przypomniał sobie o nieobecności Gabriela. Słodka bogini,
gdyby wiedział jak skontaktować się z ojcem, już dawno by to zrobił, a potem
porządnie nim potrząsnął, nawet jeśli wiedział, że to niczego by nie zmieniło.
Cóż, znał
Gabriela. Ponadto podświadomie myślał o nim bardziej jak o bracie niż
rodzicu, zwłaszcza że przez ponad wiek ich relacja wyglądała właśnie w ten
sposób. Wiedział, że tak samo sprawy wyglądały z perspektywy Alessi,
chociaż nie potrafił stwierdzić czy to dobrze. Tym bardziej nie był w stanie
ocenić, czy słusznie miał chwilami wrażenie, że zachowywał się jak ktoś starszy
od własnego ojca. Gabriel bywał impulsywny, a to zwykle kończyło się
podjęciem przez niego co najmniej głupich decyzji. To, że teraz zniknął, bez
wątpienia było jedną z nich i jedynie potęgowało pragnienie, by
porządnie nieśmiertelnemu przyłożyć. Potrzebowali go, a jednak…
Wszelakie
myśli uleciały z jego głowy w chwili, w której wyczuł cudzą
obecność. W pierwszym odruchu zesztywniał, nasłuchując i dla pewności
wysyłając myśl sondującą. Dopiero wtedy zdołał się rozluźnić, uprzytomniając
sobie, że w pobliżu domu bynajmniej nie wyczuwał potencjalnie niebezpiecznego
wilkołaka. Wręcz przeciwnie – chodziło o kogoś, kogo dobrze znał, choć w obecnej
sytuacji i tak poczuł się zaniepokojony.
W
roztargnieniu przeczesał wciąż wilgotne włosy palcami, w końcu decydując się
zejść na dół. Pojawił się przy schodach zaledwie kilka sekund przed tym jak intruz
zdecydował się wejść do domu.
– Damien.
Carlisle’owi
wyraźnie ulżyło na jego widok. Wysilił się na blady, choć nieco gorzki uśmiech,
mimowolnie zastanawiając nad tym, czego w takim razie oczekiwał doktor.
Przekonać się, że jednak wybrał się na polowanie na pewnego wilkołaka, z którego
najpewniej nie wróciłby w jednym kawałku – i to zwłaszcza teraz, gdy nie
był w stanie uleczyć się ot tak? Cóż, najpewniej gdyby nie Liz, to mogłoby
skończyć się w taki właśnie sposób.
– Coś z Alessią?
– zapytał wprost, nie mogąc się powstrzymać. Co prawda wiedziałby, gdyby coś
poszło nie tak, zresztą w pamięci wciąż miał bijąca od niej euforię, ale i tak
się martwił. Przez noc mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
– Nie… Nie,
skądże – zapewnił pośpiesznie Carlisle. – Przynajmniej tak było, kiedy ostatnio
sprawdzałem. Lawrence z nią został.
– Tyle
dobrego – stwierdził, w końcu pozwalając sobie na to, by się rozluźnić.
Obecności Lawrence nie skomentował nawet słowem, bo tego akurat mógł się
spodziewać. – Chociaż pewnie bym wyczuł, gdyby mnie potrzebowała.
Urwał, kiedy
do głosu na powrót doszły wyrzuty sumienia. Co z tego, że tak by się stało?
Co miał jej teraz do zaoferowania poza krwią i energią, którą mogła dostać
z jakiegokolwiek innego źródła? Jakby tego było mało, wcale nie był taki
pewien, czy zaaferowany tym, co działo się miedzy nim a Liz, faktycznie
zdołałby odpowiednio zareagować na potrzeby siostry. Nie o niej myślał, kiedy
pozwolił na to, by poniosły go emocje.
– Nic jej
nie będzie. Pomogliście jej z Liz – stwierdził bez chwili wahania
Carlisle. Damien spojrzał na niego z powątpiewaniem, jeden z nielicznych
razów wahając się nad tym, na ile mógł jego słowom zaufać. – Dlatego wolałem
zajrzeć. Czy wszystko… w porządku?
Damien
ledwo powstrzymał się przed prychnięciem, zwłaszcza gdy wyczuł wahanie w głosie
wampira. Czuł, że Carlisle obserwował go mniej ufnie niż dotychczas, ale nie
miał mu tego za złe. Domyślał się, że od momentu, w którym dotarło do
niego, że Ali spotkało coś złego, wyglądał na desperata. Elizabeth też to dostrzegła,
a przecież znała go o wiele krócej.
– Jasne, że
tak. Byliśmy zmęczeni, ale to nic takiego – wyjaśnił wymijającym tonem,
wymownie spoglądając w stronę schodów. – Liz jeszcze śpi.
Nie mógł
pozbyć się wrażenia, że Carlisle spojrzał na niego w dziwny, przesadnie wręcz
przenikliwy sposób. Z drugiej strony, sytuacja od wczoraj była napięta, a rozmowa
o Alessi nadal przychodziła mu z trudem. To, że mógłby martwić się o siostrę
nawet mimo zapewnień, które dostał od doktora, wydawało mu się dość naturalne.
– Mogę przyjść
później, jeśli wam przeszkadzam. Swoją drogą, myślałem, że zostaniecie w Niebiańskiej
Rezydencji – przyznał Carlisle. W tamtej chwili wydawał się przede
wszystkim zmartwiony. – Ten wilkołak zaatakował tutaj Joce. Powinniśmy trzymać
się razem.
– Przepraszam
– zreflektował się pośpiesznie. – Ale potrzebowałem świętego spokoju. Liz
zresztą też – dodał, choć to niekoniecznie była prawa. To, co robili,
zdecydowanie nie zależało się do prób wyciszenia.
–
Najważniejsze, że nic wam się nie stało.
Damien
jedynie potrząsnął głową.
– Raczej że
Alessia jest cała. To o nią cały czas tutaj chodziło – oznajmił bez chwili
wahania. – Nie mam pojęcia, co z nią teraz zrobić. Żadne z nas nie
miało na to wpływu, jasne, ale ja… To moja siostra. A ja coś jej obiecałem
i to dawno temu.
Te słowa
mimo wszystko nie zabrzmiały aż tak pewnie, jak początkowo planował je
wypowiedzieć. Pewne kwestie wciąż go dręczyły, ale zarazem miał w pamięci
wszystkie myśli i słowa Liz – i to zwłaszcza te, które sprowadzały
się do wyrzutów sumienia. Nie chciała, by się zadręczał, tak jak i on próbował
ją przed tym powstrzymać po wydarzeniach z hotelu, choć to wcale nie było
takie łatwe. Ali również nie miała do niego pretensji o to, co się stało,
ale choć w teorii jej słowo powinno być decydujące, Damien i tak miał
mętlik w głowie.
–
Rozmawiałem z Alessią. I wierz mi, że ani ty, ani ona nie mieliście
wpływu na to, co się wydarzyło. – Carlisle urwał zaledwie na moment, prawie
natychmiast decydując się mówić dalej i nie dając Damienowi szansy na
dojście do słowa. – Wiem jak to zabrzmi, ale mam wrażenie, że Ali radzi sobie z tym
lepiej niż my wszyscy. To, co powiedziałam Isabeau… Nie widziałem jeszcze jej
brzucha, ale i tak sądzę, że dojdzie do siebie. Brzmiała bardzo świadomie,
kiedy z nią o tym rozmawiałem – dodał, ostrożnie dobierając słowa.
Wydawał się
przede wszystkim zmartwiony i to uświadomiło Damienowi, że martwił się
bardziej niż przyznawał. Co nie zmieniało faktu, że Carlisle’owi jakimś cudem nadal
udawało się pozostać w całym tym szaleństwie ostoją spokoju, nawet jeśli
na pierwszy rzut oka wydawało się to niemożliwe. On sam za to nie czuł się ani
trochę spokojny, już nawet nie próbując upodabniać się do osoby, którą przez
cały ten czas uznawał za wzór. Tak naprawdę miał ochotę po prostu coś rozwalić,
ot tak dla zasady, choć i to nie wydawało się najlepszym pomysłem na
świecie.
– Ali nie
jest głupia – przyznał, mając wrażenie, że próbował przekonać bardziej siebie
niż kogokolwiek innego. Czuł, że Carlisle wciąż uważnie go obserwował. – Wiem, że
sobie radzi. To czuję, chociaż po tym
jak Beau… – Wzruszył ramionami. – To bardziej ją ubodło – stwierdził w zamyśleniu.
Zaraz po tym energicznie potrząsnął głową, próbując jakkolwiek się uspokoić. –
Zresztą to nieważne. Zrobiliśmy ile mogliśmy, prawda?
– Damien…
– Radzę
sobie – rzucił z naciskiem, choć to brzmiało jak niedopowiedzenie
stulecia. – W porządku, nie powinienem bez słowa znikać z Liz. Ale
nie zamierzam zrobić niczego głupiego.
– Nie to
miałem na myśli – zapewnił pośpiesznie Carlisle i mimo wszystko zabrzmiało
to szczerze. – Chciałem się tylko upewnić, że nic wam nie jest. Poza tym musimy
podjąć jakaś decyzję co do tego, co robimy dalej.
Jedynie
uśmiechnął się w pozbawiony sposób. Bez pośpiechu ruszył w głąb domu,
nie chcąc dłużej trwać w przedsionku. Miał wrażenie, że szykowało się na
dłuższą rozmowę, która wisiała nad nimi już od dłuższego czasu, chociaż nie
potrafił stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Mam
wrażenie, że w tym momencie nie nadaję się do podejmowania jakiejkolwiek
decyzji – przyznał, kolejny raz zwracając się bardziej do siebie niż
kogokolwiek innego.
Nie
doczekał się odpowiedzi. Możliwe, że tak było lepiej, zwłaszcza że doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że trafił w sedno. Myślenie przychodziło
mu z trudem, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Carlisle
przez dłuższą chwilę milczał. Kiedy w końcu zdecydował się odezwać,
najzwyczajniej w świecie przeszedł do rzeczy.
– Na razie
zamierzam tu zostać, póki Ali nie dojdzie do siebie. Podejrzewam, że ty również
– stwierdził w zamyśleniu. – Rozmawiałem z Lawrence’em i jest
szansa, że wróci do Seattle. Chyba byłbym spokojniejszy, gdyby przynajmniej on
tam się znalazł.
– Pomówię o tym
z Liz – obiecał. Przynajmniej ta jedna kwestia wydawała się względnie
bezpieczna, jeśli chodziło o ciągnięcie jakiejkolwiek rozmowy. – No i pewnie
powinienem zadzwonić do domu, ale nie jestem pewien czy…
– Już
dzwoniłem – zapewnił pośpiesznie Carlisle. – Przez chwilę rozmawiałem z Esme,
zanim przyszedłem tutaj. Na razie wszystko jest w porządku.
Mimo
wszystko te słowa nie pozwoliły mu się rozluźnić. Zawahał się, nie móc pozbyć
wrażenia, że wszystko było nie tak. To on powinien zapanować nad sytuacją,
zwłaszcza że nie było Gabriela, a sprawa dotyczyła Alessi. Powinien bardzo
wiele rzeczy, a jednak kiedy przyszło co do czego, mógł co najwyżej miotać
się na prawo i lewo, całym sobą czując konsekwencje oddania uzdrawiających
zdolności.
– No to
teraz czekam – wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. – Pomogłem Liz
kosztem… w zasadzie wszystkich innych. Jak bardzo egoistyczne to było, co?
Po jego
słowach zapadła wymowna przenikliwa cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz