27 lutego 2019

Dwieście czterdzieści jeden

Damien
Przebudzenie przyszło zaskakująco łagodnie. Kiedy otworzył oczy, przez dłuższą chwilę był świadom przede wszystkich dwóch rzeczy: znajomej sypialni, która momentalnie uświadomiła mu, że wciąż znajdował się w Mieście Nocy, a także ciepła wtulonego w niego drugiego ciała. Zwłaszcza to drugie sprawiło, że Damien wyprostował się niczym struna, po chwili unosząc na łokciach na tyle ostrożnie, by nie obudzić śpiącej tuż obok Liz.
Liz… Elizabeth Evans w jego łóżku. To nawet nie byłoby aż takie dziwne, bo wielokrotnie zasypiała w jego pokoju, ale nigdy dotąd nie posunęli się aż tak daleko.
Zamrugał nieco nieprzytomnie, bezwiednie wodząc wzrokiem po smukłym, wciąż odsłoniętym ciele. Dziewczyna skuliła się na pościeli z ciemnymi włosami rozrzuconymi wokół głowy. Oddychała miarowo i spokojnie, w najmniejszym wypadku nie sprawiając wrażenia kogoś, kto żałował tego, co wydarzyło się minionej nocy. Co więcej wydawała się łagodniejsza, nie jak ta targana emocjami, pełna wątpliwości dziewczyna, która oddała mu się w pełni. Gdy skoncentrował się na więzi, również wyczuł przede wszystkim ciszę – nie pełną napięcia, ale naturalną i nader kojącą. To i jej spokojny oddech pozwoliły mu się rozluźnić, choć w głowie wciąż miał przede wszystkim mętlik.
Miasto Nocy, Alessia i Liz. W ciągu dobry wydarzyło się dość, by uporządkowanie czegokolwiek wydawało się graniczyć z cudem. Jakby tego było mało, kiedy zaczął analizować wszystko, co zrobił i powiedział od chwili, w której znaleźli się w tym domu i puściły mu nerwy, zapragnął natychmiast zapaść się pod ziemię. Poniosło go, na dodatek bardziej niż mógłby sobie tego życzyć, z kolei Elizabeth…
Raz jeszcze zmierzył śpiącą dziewczynę wzrokiem. Nie odrywając spojrzenia od jej twarzy, pośpiesznie zarzucił na nią kołdrę, bynajmniej nie tylko dlatego, że chłód mógłby dawać jej się we znaki. Prawda była taka, że wciąż go kusiła – rozkosznie ciepła, ludzka i tak znajoma, jak tylko byłoby to możliwe. Pamiętał swoją wczorajszą nieporadność, hipnotyzujące spojrzenie ciemnych oczu Liz i to, jak pewnym momencie targające nimi emocje zaczęły idealnie się ze sobą pokrywać. To było tak, jakby w którejś chwili stali się jednością i to nie tylko pod względem fizycznym. Chodziło o coś więcej, a Damien wyraźniej niż kiedykolwiek czuł, że ta dziewczyna należała do niego. Do tej pory czegoś podobnego doświadczył wyłącznie z Alessią, choć w przypadku siostry w grę nigdy nie wchodziło pożądanie – i to nawet w tym najgorszym okresie, kiedy uczucia zaczęły wymykać mu się spod kontroli, przybierając ten najbardziej niebezpieczny kierunek.
Teraz za to wyraźnie widział, że to Liz była mu przeznaczona. Co więcej, ona również wydawała się to rozumieć.
Nie mógł powstrzymać się przed muśnięciem palcami jej policzka. Nawet nie drgnęła, pogrążona we śnie i cudownie niewinna, prawie jak wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz na szkolnym korytarzu. Kiedy spała nie wyglądała na przerażoną, przytłoczona nadmiarem bodźców śmiertelniczkę, która z jakiegoś powodu wylądowała w samym środku zafundowanego jej przez istoty nocy szaleństwa. Co prawda wiedział, że sen nie był w cudowny sposób sprawić, że Elizabeth odzyska utraconą równowagę, ale to nie było ważne. Nie, skoro i tak ją kochał, pragnąc zrobić wszystko, byleby przeprowadzić ją przez to szaleństwo.
Jego wzrok powędrował na odcinający się na jej bladej skórze fragment tatuażu. Gdy wparował do łazienki, ściągnięty panicznym krzykiem Liz, miał okazje dostrzec te znaki zaledwie przez ułamek sekundy – zdecydowanie zbyt mało, by nawet z wyostrzonymi zmysłami zarejestrować szczegóły. Minionej nocy mógł przyjrzeć się o wiele lepiej, ale poszczególne kształty wciąż niewiele mu mówiły. Wiedział jedynie, że były skomplikowane, pełne małych detali i w niczym nie przypominały blizn albo czegoś, co w naturalnych okolicznościach mogłoby pojawić się na czyjejkolwiek skórze. Nie miał pojęcia, co wydarzyło się w noc, w którą omal wszyscy nie zginęli w tamtym hotelu, ale obserwując Liz coraz wyraźniej czuł, że coś bardzo ważnego – i zarazem absolutnie nadnaturalnego.
Wciąż o tym myślał, jednocześnie przesuwając się bliżej dziewczyny. Drgnęła, kiedy musnął wargami jej obojczyk.
– Mhm…? – wyrwało jej się.
Z trudem powstrzymał uśmiech. W tamtej chwili zdecydowanie przypominała mu rozkojarzone dziecko.
– Nie śpisz już? – rzucił łagodnie, ale doczekał się wyłącznie tego, że zniecierpliwionym ruchem machnęła ręką, przy okazji omal nie trafiając go w twarz.
– Śpię – padło w odpowiedzi. Naciągnęła na siebie kołdrę aż po samą głową, co jednak nie przeszkodziło mu w zrozumieniu jej kolejnych słów. – Idź sobie.
Prychnął, przez moment niepewny czy powinien się śmiać, czy może zacząć obawiać. Nie tego się spodziewał – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Swoją drogą, czy to oznaczało, że właśnie został wyrzucony z własnego pokoju…?
Raz jeszcze spojrzał na Liz, szukając w głowie jakiejś sensownej odpowiedzi, ale coś w brzmieniu jej oddechu dało mu do zrozumienia, że najpewniej tracił czas. Innymi słowy, znów spała jak zabita, bynajmniej nie sprawiając wrażenia zainteresowanej ani jego samopoczuciem, ani tym, co ewentualnie miał jej do powiedzenia.
Cudownie.
Wywrócił oczami, po czym w końcu poderwał się z łóżka. Poczuł się dziwnie, kiedy uprzytomnił sobie, że w ten sposób niejako został sam, ale ten stan mimo wszystko go nie zaniepokoił. Czuł się spokojniejszy niż dzień wcześniej, bynajmniej nie obawiając się tego, że w którymś momencie mogłyby ponieść go emocje. Co więcej, przynajmniej na razie nie miał zamiaru zrobić czegoś tak głupiego, jak chociażby przetrząsanie Miasta Nocy w poszukiwaniu Charona. I tak nie mógłby zostawić Liz samej, nie wspominając o tym, że dziewczyna najpewniej wpadłaby w szał, gdyby spróbował zasugerować coś takiego.
Och, jakoś nie wątpił, że byłaby do tego zdolna. Po tym jak wparowała do domu, wymachując bronią, był skłonny spodziewać się po niej dosłownie wszystkiego. Nie potrafić uznać jej za słabą, nawet jeśli sama Liz wydawała się spoglądać na siebie właśnie w ten sposób. Po tym, co zrobiła dla niego i Alessi tym bardziej, choć i to wydawało się przypominać bardziej wspomnienie snu niż rzeczywistość. Poniekąd wciąż nie docierało do niego, że po całym tym czasie mógł myśleć o Elizabeth jak o swojej, nawet jeśli sama jasno dała mu do zrozumienia. Aż za dobrze pamiętał mętlik w jej głowie i moment, w którym w końcu podjęła decyzję. Jej wahania nad tym, czy w grę przypadkiem nie wchodziła wdzięczność, wytrąciły go z równowagi, ale gdy chwilę później Liz w końcu uporała się z tym problemem, czuł ją tylko bijącą od niej miłość.
Kochała go. Tak po prostu.
Starając się robić jak najmniej hałasu, w pośpiechu przemknął przez pokój. Zostawił niewiele rzeczy w Mieście Nocy, ale udało mu się znaleźć świeże ubrania. W pośpiechu żadne z nich nie pomyślało o pakowaniu przed opuszczeniem Seattle, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie przyszło mu do głowy, że noc mieliby spędzić w takich warunkach. Wciąż o tym myślał, kiedy opuścił sypialnię, starannie zamykając za sobą drzwi i natychmiast kierując się ku łazience.
Jego myśli wirowały, wydając się zmierzać wszędzie i donikąd zarazem. Myślał o Liz, Alessi i… wszystkim innym, próbując jakoś się w tym odnaleźć. Pragnął chronić obie, zresztą nie jako jedyne, aż nazbyt świadom, że Charon pozostawał zaledwie wierzchem góry lodowej problemów, które mieli. Co prawda już nie był aż tak wytrącony z równowagi jak po wyjściu od siostry, ale i tak przejmował się Ali, przez moment mając ochotę zawlec ją do Seattle, a potem nie spuszczać z oka. Wiedział, że by mu na to nie pozwoliła, a tym bardziej że od dawna nie była dzieckiem, ale nic nie mógł poradzić na wątpliwości. Jasne, była jego bliźniaczką, a przez lata nabrała dość doświadczenia, by radzić sobie w pojedynkę, ale to nie czyniło niczego łatwiejszym. Na pewno nie zmieniało tego, że nadal miał do siebie pretensje o to, że nie zdołał w porę jej ochronić. Gdyby był obok…
Ale to nie działało w ten sposób. Alessia z kolei miała Ariela, co zresztą zaakceptował już dawno temu. Nadal sądził, że upadła na głowę, próbując igrać z wilkami, ale nie był w stanie niczego jej zabronić. Nie zamierzał powielać błędu sprzed lat, niezależnie od tego, jak skomplikowana wydawałaby się sytuacja.
Zimny prysznic go otrzeźwił, choć nie na tyle, by zapanował nad mętlikiem w głowie. Uspokajała go jedynie myśl o tym, że Alessia żyła i była w wystarczająco dobrym stanie, by próbować się kłócić – w mniej lub bardziej udolny sposób. O niczym innym wolał nie myśleć, zwłaszcza jeśli chodziło o to, co zrobił jej Charon. Miał dostęp do emocji siostry i choć nie docierało do niego, że faktycznie mogłaby przejść z tym wszystkim do porządku dziennego, bliźniaczka mimo wszystko wydawała mu się spokojna. Co więcej był gotów wręcz przysiąc, że w pewnym momencie poczuł bijącą od niej euforię, chociaż nie miał pojęcia, co miałoby to oznaczać. Z drugiej strony, to uczucie równie dobrze mogło być jego własnym, zwłaszcza po wszystkim, co zaszło między nim a Liz.
Gubił się w tym. Już niczego nie był pewien, a jakby tego było mało…
Liz wciąż spała, kiedy – przebrany i względnie tylko spokojny – opuścił łazienkę. Tyle przynajmniej wywnioskował z brzmienia jej spokojnego oddechu i braku jakichkolwiek oznak tego, że w międzyczasie zdążyła wstać. Chwilę wahał się nad powrotem do pokoju, ale prawie natychmiast odrzucił od siebie tę myśl. Jasno dała mu do zrozumienia, że chciała spać, a to byłoby dość problematyczne, gdyby znów zaczął do niej lgnąć. Wabiła go na wszystkie możliwe sposoby, choć robił wszystko, byleby nie dać niczego po sobie poznać.
W domu panowała nienaturalna wręcz cisza. Na zewnątrz zdążyło zrobić się jasno, chociaż Damien nie potrafił stwierdzić, która była godzina. Telefon zostawił w sypialni, ale nie chciał po niego wracać, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mu, że powinien zadzwonić do domu. Mama najpewniej odchodziła od zmysłów, zresztą tak jak i Layla. Nie był w stanie pomóc żadnej z nich, nie wspominając o braku możliwości sensownej rozmowy z Renesmee, ale i tak pragnął coś zrobić. Co więcej, w tamtej chwili poczuł przede wszystkim narastającą frustrację, gdy przypomniał sobie o nieobecności Gabriela. Słodka bogini, gdyby wiedział jak skontaktować się z ojcem, już dawno by to zrobił, a potem porządnie nim potrząsnął, nawet jeśli wiedział, że to niczego by nie zmieniło.
Cóż, znał Gabriela. Ponadto podświadomie myślał o nim bardziej jak o bracie niż rodzicu, zwłaszcza że przez ponad wiek ich relacja wyglądała właśnie w ten sposób. Wiedział, że tak samo sprawy wyglądały z perspektywy Alessi, chociaż nie potrafił stwierdzić czy to dobrze. Tym bardziej nie był w stanie ocenić, czy słusznie miał chwilami wrażenie, że zachowywał się jak ktoś starszy od własnego ojca. Gabriel bywał impulsywny, a to zwykle kończyło się podjęciem przez niego co najmniej głupich decyzji. To, że teraz zniknął, bez wątpienia było jedną z nich i jedynie potęgowało pragnienie, by porządnie nieśmiertelnemu przyłożyć. Potrzebowali go, a jednak…
Wszelakie myśli uleciały z jego głowy w chwili, w której wyczuł cudzą obecność. W pierwszym odruchu zesztywniał, nasłuchując i dla pewności wysyłając myśl sondującą. Dopiero wtedy zdołał się rozluźnić, uprzytomniając sobie, że w pobliżu domu bynajmniej nie wyczuwał potencjalnie niebezpiecznego wilkołaka. Wręcz przeciwnie – chodziło o kogoś, kogo dobrze znał, choć w obecnej sytuacji i tak poczuł się zaniepokojony.
W roztargnieniu przeczesał wciąż wilgotne włosy palcami, w końcu decydując się zejść na dół. Pojawił się przy schodach zaledwie kilka sekund przed tym jak intruz zdecydował się wejść do domu.
– Damien.
Carlisle’owi wyraźnie ulżyło na jego widok. Wysilił się na blady, choć nieco gorzki uśmiech, mimowolnie zastanawiając nad tym, czego w takim razie oczekiwał doktor. Przekonać się, że jednak wybrał się na polowanie na pewnego wilkołaka, z którego najpewniej nie wróciłby w jednym kawałku – i to zwłaszcza teraz, gdy nie był w stanie uleczyć się ot tak? Cóż, najpewniej gdyby nie Liz, to mogłoby skończyć się w taki właśnie sposób.
– Coś z Alessią? – zapytał wprost, nie mogąc się powstrzymać. Co prawda wiedziałby, gdyby coś poszło nie tak, zresztą w pamięci wciąż miał bijąca od niej euforię, ale i tak się martwił. Przez noc mogło wydarzyć się dosłownie wszystko.
– Nie… Nie, skądże – zapewnił pośpiesznie Carlisle. – Przynajmniej tak było, kiedy ostatnio sprawdzałem. Lawrence z nią został.
– Tyle dobrego – stwierdził, w końcu pozwalając sobie na to, by się rozluźnić. Obecności Lawrence nie skomentował nawet słowem, bo tego akurat mógł się spodziewać. – Chociaż pewnie bym wyczuł, gdyby mnie potrzebowała.
Urwał, kiedy do głosu na powrót doszły wyrzuty sumienia. Co z tego, że tak by się stało? Co miał jej teraz do zaoferowania poza krwią i energią, którą mogła dostać z jakiegokolwiek innego źródła? Jakby tego było mało, wcale nie był taki pewien, czy zaaferowany tym, co działo się miedzy nim a Liz, faktycznie zdołałby odpowiednio zareagować na potrzeby siostry. Nie o niej myślał, kiedy pozwolił na to, by poniosły go emocje.
– Nic jej nie będzie. Pomogliście jej z Liz – stwierdził bez chwili wahania Carlisle. Damien spojrzał na niego z powątpiewaniem, jeden z nielicznych razów wahając się nad tym, na ile mógł jego słowom zaufać. – Dlatego wolałem zajrzeć. Czy wszystko… w porządku?
Damien ledwo powstrzymał się przed prychnięciem, zwłaszcza gdy wyczuł wahanie w głosie wampira. Czuł, że Carlisle obserwował go mniej ufnie niż dotychczas, ale nie miał mu tego za złe. Domyślał się, że od momentu, w którym dotarło do niego, że Ali spotkało coś złego, wyglądał na desperata. Elizabeth też to dostrzegła, a przecież znała go o wiele krócej.
– Jasne, że tak. Byliśmy zmęczeni, ale to nic takiego – wyjaśnił wymijającym tonem, wymownie spoglądając w stronę schodów. – Liz jeszcze śpi.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że Carlisle spojrzał na niego w dziwny, przesadnie wręcz przenikliwy sposób. Z drugiej strony, sytuacja od wczoraj była napięta, a rozmowa o Alessi nadal przychodziła mu z trudem. To, że mógłby martwić się o siostrę nawet mimo zapewnień, które dostał od doktora, wydawało mu się dość naturalne.
– Mogę przyjść później, jeśli wam przeszkadzam. Swoją drogą, myślałem, że zostaniecie w Niebiańskiej Rezydencji – przyznał Carlisle. W tamtej chwili wydawał się przede wszystkim zmartwiony. – Ten wilkołak zaatakował tutaj Joce. Powinniśmy trzymać się razem.
– Przepraszam – zreflektował się pośpiesznie. – Ale potrzebowałem świętego spokoju. Liz zresztą też – dodał, choć to niekoniecznie była prawa. To, co robili, zdecydowanie nie zależało się do prób wyciszenia.
– Najważniejsze, że nic wam się nie stało.
Damien jedynie potrząsnął głową.
– Raczej że Alessia jest cała. To o nią cały czas tutaj chodziło – oznajmił bez chwili wahania. – Nie mam pojęcia, co z nią teraz zrobić. Żadne z nas nie miało na to wpływu, jasne, ale ja… To moja siostra. A ja coś jej obiecałem i to dawno temu.
Te słowa mimo wszystko nie zabrzmiały aż tak pewnie, jak początkowo planował je wypowiedzieć. Pewne kwestie wciąż go dręczyły, ale zarazem miał w pamięci wszystkie myśli i słowa Liz – i to zwłaszcza te, które sprowadzały się do wyrzutów sumienia. Nie chciała, by się zadręczał, tak jak i on próbował ją przed tym powstrzymać po wydarzeniach z hotelu, choć to wcale nie było takie łatwe. Ali również nie miała do niego pretensji o to, co się stało, ale choć w teorii jej słowo powinno być decydujące, Damien i tak miał mętlik w głowie.
– Rozmawiałem z Alessią. I wierz mi, że ani ty, ani ona nie mieliście wpływu na to, co się wydarzyło. – Carlisle urwał zaledwie na moment, prawie natychmiast decydując się mówić dalej i nie dając Damienowi szansy na dojście do słowa. – Wiem jak to zabrzmi, ale mam wrażenie, że Ali radzi sobie z tym lepiej niż my wszyscy. To, co powiedziałam Isabeau… Nie widziałem jeszcze jej brzucha, ale i tak sądzę, że dojdzie do siebie. Brzmiała bardzo świadomie, kiedy z nią o tym rozmawiałem – dodał, ostrożnie dobierając słowa.
Wydawał się przede wszystkim zmartwiony i to uświadomiło Damienowi, że martwił się bardziej niż przyznawał. Co nie zmieniało faktu, że Carlisle’owi jakimś cudem nadal udawało się pozostać w całym tym szaleństwie ostoją spokoju, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawało się to niemożliwe. On sam za to nie czuł się ani trochę spokojny, już nawet nie próbując upodabniać się do osoby, którą przez cały ten czas uznawał za wzór. Tak naprawdę miał ochotę po prostu coś rozwalić, ot tak dla zasady, choć i to nie wydawało się najlepszym pomysłem na świecie.
– Ali nie jest głupia – przyznał, mając wrażenie, że próbował przekonać bardziej siebie niż kogokolwiek innego. Czuł, że Carlisle wciąż uważnie go obserwował. – Wiem, że sobie radzi. To czuję, chociaż    po tym jak Beau… – Wzruszył ramionami. – To bardziej ją ubodło – stwierdził w zamyśleniu. Zaraz po tym energicznie potrząsnął głową, próbując jakkolwiek się uspokoić. – Zresztą to nieważne. Zrobiliśmy ile mogliśmy, prawda?
– Damien…
– Radzę sobie – rzucił z naciskiem, choć to brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia. – W porządku, nie powinienem bez słowa znikać z Liz. Ale nie zamierzam zrobić niczego głupiego.
– Nie to miałem na myśli – zapewnił pośpiesznie Carlisle i mimo wszystko zabrzmiało to szczerze. – Chciałem się tylko upewnić, że nic wam nie jest. Poza tym musimy podjąć jakaś decyzję co do tego, co robimy dalej.
Jedynie uśmiechnął się w pozbawiony sposób. Bez pośpiechu ruszył w głąb domu, nie chcąc dłużej trwać w przedsionku. Miał wrażenie, że szykowało się na dłuższą rozmowę, która wisiała nad nimi już od dłuższego czasu, chociaż nie potrafił stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Mam wrażenie, że w tym momencie nie nadaję się do podejmowania jakiejkolwiek decyzji – przyznał, kolejny raz zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
Nie doczekał się odpowiedzi. Możliwe, że tak było lepiej, zwłaszcza że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że trafił w sedno. Myślenie przychodziło mu z trudem, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Carlisle przez dłuższą chwilę milczał. Kiedy w końcu zdecydował się odezwać, najzwyczajniej w świecie przeszedł do rzeczy.
– Na razie zamierzam tu zostać, póki Ali nie dojdzie do siebie. Podejrzewam, że ty również – stwierdził w zamyśleniu. – Rozmawiałem z Lawrence’em i jest szansa, że wróci do Seattle. Chyba byłbym spokojniejszy, gdyby przynajmniej on tam się znalazł.
– Pomówię o tym z Liz – obiecał. Przynajmniej ta jedna kwestia wydawała się względnie bezpieczna, jeśli chodziło o ciągnięcie jakiejkolwiek rozmowy. – No i pewnie powinienem zadzwonić do domu, ale nie jestem pewien czy…
– Już dzwoniłem – zapewnił pośpiesznie Carlisle. – Przez chwilę rozmawiałem z Esme, zanim przyszedłem tutaj. Na razie wszystko jest w porządku.
Mimo wszystko te słowa nie pozwoliły mu się rozluźnić. Zawahał się, nie móc pozbyć wrażenia, że wszystko było nie tak. To on powinien zapanować nad sytuacją, zwłaszcza że nie było Gabriela, a sprawa dotyczyła Alessi. Powinien bardzo wiele rzeczy, a jednak kiedy przyszło co do czego, mógł co najwyżej miotać się na prawo i lewo, całym sobą czując konsekwencje oddania uzdrawiających zdolności.
– No to teraz czekam – wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. – Pomogłem Liz kosztem… w zasadzie wszystkich innych. Jak bardzo egoistyczne to było, co?
Po jego słowach zapadła wymowna przenikliwa cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa