Ariel
Zacisnął zęby. Szedł przed
siebie, krzywiąc się przy każdym kolejnym kroku. Z uporem posuwał się naprzód,
chociaż to przypominało drogę przez męki – dosłownie i w przenośni.
Obolałe ciało dawało mu się we znaki, ale palący ból, mający swoje źródło
przede wszystkim na brzuchu i w okolicach kręgosłupa, okazało się
niczym w porównaniu do niepokojących myśli, które jak na zawołanie jego
umysł.
Alessia.
Musiał odnaleźć
Alessię.
Musiał
dotrzeć do Charona, zanim on…
Nie
potrafił dokończyć. I nie chciał, choć przecież doskonale wiedział, dokąd
to wszystko zmierzało. Tracił ją po raz kolejny, najpewniej tylko dlatego, że
stracili czujność, a ona z uporem przy nim trwała. Gdyby przynajmniej
podejrzewał, że w Lille pojawi się ktoś taki jak Charon, nigdy nie
zaprosiłby do siebie Ali, jednak to teraz nie było ważne. Rozsądek podpowiadał
mu, że przecież nie mógł wiedzieć, ale Ariel i tak kazał mu się zamknąć.
Szukanie dla siebie usprawiedliwienia nie wchodziło w grę, zresztą jak i –
przynajmniej tymczasowo – oskarżanie się. Teraz miał coś do zrobienia, po raz
wtóry mając wrażenie, że kończył mu się czas. Albo raczej jej, choć tym razem
nie chodziło o nerwowe odliczanie do pełni.
Przystanął
niechętnie, kiedy ból przybrał na sile. I tak poruszał się w żałośnie
wolnym tempie, raczej zataczając od punktu do punku, aniżeli faktycznie idąc. Ból
skutecznie przysłaniał wszystko inne, rozpraszając myśli i powoli
zaczynając doprowadzać wilkołaka do szału. Próbował go ignorować, ale to nie
było takie proste – nie tak, jak mógłby tego oczekiwać, skoro zdążył przywyknąć
do cierpienia. Na litość bogini, doświadczał go regularnie co miesiąc, zresztą
ból przemiany był o wiele gorszy niż to, czego doświadczał teraz! Ranny
czy nie, nie zamierzał dłużej wykrwawiać się pod ścianą, podczas gdy wszyscy
wokół rozmawiali, przekrzykiwali się i szukali planu, bezsensownie tracąc
czas.
Sam Ariel
nie miał żadnego pomysłu, może poza tym, co wydało mu się oczywiste od
pierwszej chwili: podążać za Charonem. Zapach był słaby, a może to on nie
potrafił go wychwycić przez osłabienie i woń własnej krwi. Dysząc ciężko,
przycisnął dłoń do brzucha, po czym z powątpiewaniem spojrzał na swoje
pokrwawione palce. Mimowolnie pomyślał, że miał paść z wyczerpania przed
przejściem choćby kawałka dystansu, który dzielił go od Charona i Alessi, gdziekolwiek
ta dwójka się podziewała, ale nie dbał o to. Nawet czołganie wydawało się
lepsze niż bezruch, zresztą nie mógł pozbyć się wrażenia, że sobie na to
zasłużył – w tym również na śmierć, choć ta z jakiegoś powodu nie chciała
go zabrać.
Przez
moment miał ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości śmiechem. W zamian uśmiechnął
się gorzko i spojrzał na wewnętrzną część nadgarstków, nie pierwszy raz
śledząc wzrokiem odcinające się na bladej skórze, ciągnące wzdłuż ramion
blizny. Wtedy też przeżył, choć stracił tyle krwi, że normalny człowiek już
dawno by się przekręcił. Tym razem sytuacja prezentowała się o wiele
gorzej, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Dla niego nie wielkie, tak jak
i paraliżujący ból, który znów uderzył z pełną mocą, kiedy Ariel – wciąż
nerwowo zaciskając przy tym usta – ruszył w dalszą drogę. Przez dłuższą
chwile skupiał się przede wszystkim na stawianiu kroków, nie chcąc przypadkiem potknąć
się o własne nogi.
Jego myśli
wirowały, raz po raz uciekając w kierunkach tematów, od których wolałby
trzymać się na dystans. Nie żeby był w stanie tak po prostu się „wyłączyć”
i nie rozważać czegokolwiek, ale w tamtej chwili zależało mu na tym,
by to ograniczyć. Nie chciał bezsensownie tracić energii, w zamian marząc
już tylko o tym, by skupić się na instynkcie. Ta metoda czasami przynosiła
efekty, gdy zwijał się z bólu, podczas gdy jego ciało ulegało transformacji.
Aż za dobrze znał trawiący jego ciało ogień i trzask pękających,
przemieszczających się kości. Po wieku takiego życia dało się do tego
przyzwyczaić, choć sam proces wciąż wydawał mu się przerażający. Na pewno nie
był gorszy od przebicia na wylot, choć przemiana w wilkołaka przynajmniej
nie wiązała się ze śmiercią.
A teraz
mógł umrzeć. I może nawet przyjąłby to z wdzięcznością, gdyby miał
pewność, że Alessia była bezpieczna.
Nie ochronił
jej, choć powinien. Próbował, a kiedy przyszło co do czego, przy pierwszej
okazji dał się postrzelić. Ta świadomość doprowadzała go do szału, stanowiąc
torturę gorszą od tej, której doświadczał. Gdzieś w tym wszystkim były
jeszcze słowa, które – na wpół przytomny – usłyszał, gdy wszyscy wokół zaczęli
spisywać go na straty, ale i je uznał za mało znaczące. Przecież wiedział,
jakie zagrożenie niosło ze sobą srebro. Co prawda przeżył dość, a jako
alfa był dość silny, by mieć szansę poradzić sobie z działaniem kruszcu,
dokładnie jak zasugerowała tamta wampirzyca, ale i tym nie potrafił się
przejąć. Nie, skoro tak naprawdę był w stanie myśleć tylko o jednej
osobie.
Podejrzewał,
że w chwili, w której skorzystał z zamieszania, żeby się wymknąć,
podpisał na siebie wyrok, ale to było dobre. Nie miał tylko pewności, która
opcja wydawała się bardziej prawdopodobna – to, że jednak miał się wykrwawić,
czy raczej perspektywa rozszarpania na kawałeczki przez Charona.
Jeśli coś jej zrobił, to i tak nie będzie
miało znaczenia…
Był gotów
przysiąc, że poruszał się ślimaczym tempem. W którymś momencie stracił zarówno
orientację, jak i poczucie czasu, świadom wyłącznie konieczności stawiania
kolejnych kroków – jednego za drugim. Wolniej dało się już chyba tylko cofać,
ale i tak miał satysfakcję z tego, że przynajmniej próbował. Był
gotów przysiąc, że w całym tym szaleństwie wyczuwał słodki zapach Alessi, jednak
to z równym powodzeniem mógł sobie wyobrazić. Nie wiedział, ale pragnął
wierzyć, że przynajmniej ten jeden raz miał okazać się zdolny do tego, by ją
odnaleźć. Zepsuł wszystko, okazując się zbyt słabym, by ją ochronić, ale…
– Jasna
cholera!
Kobiecy
głos wdarł się do jego podświadomości. Dochodził jakby z oddali, zniekształcony
przede wszystkim przez szok, ale i narastające zmęczenie. Ariel
zesztywniał, przez moment czując się tak, jakby zderzył się z czymś
ciężkim – choćby z drzewem, co nagle okazało się nader prawdopodobną
możliwością. Gwałtownie poderwał głowę, mrugając nieprzytomnie, walcząc o oddech
i próbując zrozumieć, kiedy i jakim cudem wydostał się z miasta,
w zamian lądując w środku gęstwiny.
Z
opóźnieniem zwrócił uwagę na ruch między drzewami. Przytrzymując się pnia
jednego z nich, spróbował się wyprostować i przybrać pozycję obronną,
ale wyszło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – żałośnie. W tamtej
chwili musiał przypominać siódme nieszczęście, nie zaś zajmującego wysoką
pozycję w stadzie nieśmiertelnego, który miał szansę kogokolwiek osłonić.
Prawda była taka, że gdyby miał do czynienia z wrogiem, zginąłby marnie,
zanim zdążyłby sobie przypomnieć jak ma na imię.
Tyle że
zmierzająca ku niemu postać nie wyglądała na kogoś, kto planował rzucić mu się
do gardła. Co prawda miała kły, ale ten widok nie był niczym dziwnym, zwłaszcza
w Mieście Nocy. Co więcej, Ariel był pewien, że już wcześniej ją widział,
chociaż ociężały umysł nie pozwolił mu właściwie połączyć faktów.
– O bogini,
czekaj… Ja cię znam – stwierdziła kobieta, materializując się u jego boku.
– Kręcisz się wokół małej Licavoli, prawda?
Tępo
spojrzał w twarz stojącej tuż przed nim nieśmiertelnej. Nie odpowiedział, a tym
bardziej nie był w stanie z nią walczyć, gdy w pośpiechu
przesunęła się bliżej, by móc chwycić go za ramiona. Co prawda w pierwszym
odruchu pomyślał, że jednak zamierzała go zabić, ale nawet jeśli miała taki
plan, nie zrealizowała go.
Nie potrafił
się opierać, gdy zdecydowanym ruchem przymusiła go, żeby usiadł. Ukucnęła
naprzeciwko, tak jak wcześniej Isabeau i tamta wampirzyca, Claryssa,
która…
Och, już
niczego nie był pewien. Gdzieś w pamięci tłukło mu się imię Lucy i to,
że w między czasie wspomniano również Aarona, ale był już wtedy tak
wytrącony z równowagi, że ledwo rozumiał, co działo się wokół niego. Nie miał
siły, by zastanawiać się nad zamordowanym przez Isobel ślepym władcy Lille –
kimś, kto odmówił mu pomocy, kiedy najbardziej tego potrzebował. Tego było za
dużo, zresztą Arielowi zależało przede wszystkim na tym, by odszukać Alessię.
Z
powątpiewaniem spojrzał na klęczącą przed nim wampirzycę. Może coś mówiła, ale
nawet jeśli tak było, nie był w stanie skupić się na tyle, by zrozumieć
jej słowa. Wodził wzrokiem po jej twarzy, mimochodem zauważając, że była ładna.
Nie żeby to stanowiło jakieś odstępstwo od normy, skoro miał do czynienia z nieśmiertelną,
ale coś w jej rysach wydało mu się znajome. Nie były aż tak
charakterystyczne jak w przypadku Licavolich, ale jednak miały w sobie
coś takiego, co z łatwością zapadało w pamięć.
I na pewno
już ją widział, choć nie był pewien gdzie. Może powinien pamiętać imię, tym
bardziej że ona go kojarzyła, ale to też nie było takie oczywiste. W końcu
to normalne, że w mieście znano jego i Riddley’a. To, że przeniósł
się do Lille, niczego nie zmieniało, tym bardziej że wciąż był kojarzony ze
spotkań z pół-wampirzycą.
– Ty jesteś…
– zaczął, po czym bezradnie potrząsnął głową.
Gdyby
przynajmniej miał na to czas! Tyle że tego mu brakowało, a Arielowi i tak
zależało przede wszystkim na tym, by podnieść się i ruszyć dalej –
nieważne gdzie. Z dwojga złego wolał już błądzić po lesie, podczas gdy…
– Bliss –
podsunęła usłużnie kobieta. Bynajmniej nie sprawiała wrażenia urażonej. – Bliss
Devile.
Wtedy ją
rozpoznał, chociaż wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Och, oczywiście. Na
pewno o niej słyszał, najpewniej o Alessi, bo zdążył dobrze poznać
jej rodzinę. No i znał bliźniaków Isabeau, a to również było istotne.
Wiedział, że ich ciotka już lata temu wróciła do Miasta Nocy i po prostu
została w posiadłości brata, by w spokoju wychowywać córkę. Chyba
nawet kiedyś rozmawiali z Ali, że choć zamieszkałe przez nieśmiertelnych
miejsce stanowiło najmniej odpowiednie otoczenie dla ludzkiego dziecka, miasto wciąż
miało w sobie coś, co przyciągało.
Wszyscy do
niego wracali. Zawsze.
Nas powrót zgubił…, pomyślał i ledwo
powstrzymał grymas bólu, tym razem bynajmniej nie wywołany pulsowaniem rany. W grę
wchodziła przede wszystkim gorycz, wydając się rozchodzić po całym jego ciele
prawie jak trucizna – jak krążące w żyłach srebro, którego działanie jak
nic miało przynieść opłakane skutki.
– Hej,
słuchasz mnie? – Głos kobiety sprowadził go na ziemię. Znów zacisnęła dłonie na
jego ramionach, jakby chcąc nim potrząsnąć. – Co się stało? Mogę jakoś pomóc?
W tamtej
chwili niewiele brakowało, by jednak się roześmiał. Jedynie palenie w piersi
powstrzymało go, bo czuł się raczej tak, jakby miał zakrztusić się i udławić
własną krwią, aniżeli sensownie zareagować. Wciąż bezmyślnie wpatrywał się w wampirzycę,
próbując stwierdzić, czego tak naprawdę oczekiwała.
Swoją
drogą, trochę przypominała mu Isabeau. Może przez ostra, niecierpliwą nutę, która
wkradła się do jej głosu, a może zdecydowane spojrzenie i czarne
włosy. Jedynie końcówki wręcz raziły czerwienią, jakby zamoczyła je w farbie…
Albo we
krwi.
–
Ceremonia… – Tylko na tyle było go stać. – On… zaatakował… – zaczął raz jeszcze,
chociaż nie wyobrażał sobie, że miałby jej wszystko tłumaczyć. Naprawdę nie
wiedziała…?
A potem
dostrzegł w jej spojrzeniu zrozumienie.
– I przyczołgałeś
się tu aż z placu? Słodka bogini… – westchnęła, potrząsając głową. Nie
miał pewności czy bardziej jego starania doceniała, czy może uważała go za
idiotę. – Na moje potrzebujesz lekarza. Albo przynajmniej bezpiecznego miejsca –
stwierdziła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa.
Puścił jej
słowa mimo uszu. Chyba nawet tego nie zauważyła, wciąż myśląc na głos i jednocześnie
klnąc na czym świat stoi. Ariel gniewnie zmrużył oczy, mając ochotę uświadomić
ją, że zdecydowanie nie była mu niczego winna. Nawet się nie znali, nie
wspominając o tym, że nie wyglądała na kogoś, komu ratowanie wilkołaka
było na rękę. Przynajmniej nie nęciła jej jego krew, co zresztą nie było dziwne,
ale to wciąż niczego nie zmieniało.
A już
zwłaszcza tego, że powinien być w zupełnie innym miejscu.
– Cholera… a niech
to szlag… – wymamrotała po raz wtóry Bliss, podrywając się na nogi. – Nie mam
czasu odprowadzać cię do miasta. Powinnam wracać do Chloe.
– Chloe…?
Rzuciła mu
poirytowane spojrzenie.
– Moja
córka. Chwała bogini, że nie zabrałam jej ze sobą, bo naprawdę… Tak czułam, że
ceremonia tej nocy to zły pomysł, no i masz! – Mruknęła pod nosem coś, co
zabrzmiało jak kolejne przekleństwo. – A teraz jeszcze ty i…
Zamilkła
równie nagle, co wcześniej zaczęła mówić. Coś w sposobie, w jaki
nagle wyprostowała się niczym struna, rozszerzonymi oczyma wpatrując w przestrzeń,
zaalarmowało również Ariela. Nie znał jej, ale zmiana w atmosferze i zachowaniu
Bliss była tak wyczuwalna, że tylko ślepy by ją zignorował. Co więcej, nawet w takim
stanie poczuł bijące od kobiety przerażenie – metaliczny posmak na języku, który
w gruncie rzeczy tłumaczył wszystko.
Wtedy też
uprzytomnił sobie, że bezczelnie buszowała w jego umyśle. Był w stanie
wyczuć obecność telepatki, przyzwyczajony do zdolności Alessi. Nauczył się przy
niej dość, by wiedzieć, kiedy w grę wchodziła moc, a Bliss nawet nie
próbowała kryć się ze swoją obecnością.
– Co ty…? –
zaczął gniewnie, a przynajmniej próbował, by wyszedł mu z tego jęk.
– Nie
przyszedłeś z placu. Oberwałeś, ale… – Jej oczy stały się jeszcze większe,
kiedy jej spojrzenie spoczęło bezpośrednio na Arielu. – Idziesz za nim.
– Alessia…
Nie
czekała, by dać mu szansę się wytłumaczyć. Nie musiał pytać, by zorientować się,
że było jej wszystko jedno, przynajmniej w tamtej chwili.
– Czułam
jego zapach, zanim się pojawiłeś. Myślałam… Słodka bogini, muszę wracać do domu
– wyszeptała drżącym głosem.
Zanim
zdążył się zastanowić, już jej nie było. Zostawiła go samego, krwawiącego i wciąż
zdezorientowanego. Dysząc ciężko i walcząc z mętlikiem w głowie,
przez dłuższą chwilę wpatrując w miejsce, w którym kilka sekund
wcześniej stała Bliss.
Zaraz po
tym ogarnęła go słabość. Zamknął oczy i bezradnie spuścił głowę, świadom
wyłącznie narastającej stopniowo bezradności.
Chciał tego
czy nie, nie był w stanie iść dalej.
Alessia
– Zapytam o to tylko raz –
oznajmił Charon, nachylając się w jej stronę. Poczuła ciepły oddech na
policzku i aż skuliła się, mimowolnie próbując odsunąć. – Jestem pewien, że
możesz mi odpowiedzieć, więc… po prostu to zrób – uśmiechnął się drapieżnie – a wtedy
wszyscy wyjdziemy na tym dobrze.
Słuchała,
choć nie była w stanie się skupić. Wciąż czuła się tak, jakby śniła – i to
najgorszy z możliwych koszmarów. Próbowała odpychać od siebie niechciane myśli,
ale te z uporem powracały, rozpraszając ją i raniąc bardziej niż
cokolwiek innego. Czuła cisnące się do oczu łzy i choć robiła wszystko, by
nie pozwolić im płynąc, po wilgoci na policzkach poznała, że na niewiele jej
się to zdało. Z drugiej strony, może to była krew, zwłaszcza że jeden z bełtów
na placu rozciął jej skórę na twarzy, a siła policzka, który wymierzył jej
Charon, mogła otworzyć ranę, ale nawet jeśli to okazałoby się rozwiązaniem,
Alessia wcale nie poczułaby się lepiej.
Ariel. Isabeau. Ariel. Isabeau…
Nie chciała
wierzyć w nic z tego, co jej powiedział. Co prawda widziała moment, w którym
oberwał Ariel, w gruncie rzeczy raz po raz odtwarzając go w pamięci,
jednak z Beau było inaczej. Kto jak kto, ale ta wampirzyca była zbyt
sprytna, żeby dać się zabić. Nie mogła być martwa, bo…
Ale
przecież pamiętała, że Charon już raz omal nie rozerwał wampirzycy na strzępy.
Wydarzenia w dzielnicy wilkołaków i srebrny łańcuch mówiły same za
siebie.
– Opowiedz
mi o niej. Wiem, że możesz.
Drgnęła, po
czym poderwała głowę. Momentalnie tego pożałowała, przez moment dosłownie
sparaliżowana gniewnym, przenikliwym spojrzeniem Charona. Wilkołak nie odrywał
od niej wzroku, czekając na odpowiedź, choć nie była w stanie skupić się
na jego pytaniu. Słyszała czego oczekiwać, ale nie potrafiła przypomnieć sobie,
czy wcześniej choć słowem zająknął się na temat osoby, o którą mu
chodziło.
Jakby tego
było mało, słowa mężczyzny dały jej do myślenia. Choć na moment zdołała
zapanować nad rozpaczą, w zamian skupiając na powodzie, dla którego chciał
do niej dotrzeć. Najwyraźniej chodziło o coś więcej, choć nadal nie była w stanie
tego zrozumieć.
– O kim?
– zaryzykowała. Wolała nie sprawdzać, co stałoby się, gdyby wyczerpała jego
cierpliwość. – O Isabeau? Po co, skoro twierdzisz, że…?
– Na cholerę
miałbym pytać cię o martwą królową? – obruszył się. Alessia przez moment
znów poczuła się co najmniej tak, jakby ją uderzył. – Chociaż temat byłby jej
bliski, z tego co zdążyłem się dowiedzieć. Pomówmy o kochance króla.
– Dimitr
nigdy nie miał kochanki.
Szybko
pożałowała tych słów, choć przecież były prawdziwe. Pociemniało jej przed
oczami, gdy została bezceremonialnie przyciśnięta do ściany, przy okazji
uderzając o nią tyłem głowy. Natychmiast spróbowała odepchnąć od siebie
Charona, ale łańcuchy skutecznie jej to uniemożliwiły.
To, że jego
palce z siłą zacisnęły się na jej gardle, tym bardziej.
Tym razem
Chloe zaczęła krzyczeć. Alessi wydało się, że dziewczynka błagała, ale nawet
jeśli tak było, nie zdołała wychwycić poszczególnych słów. Wiedziała jedynie,
że momentalnie zabrakło jej tchu, zwłaszcza że wilkołak nie dał jej chwili, by
choć spróbowała złapać oddech.
Puścił ją
nagle, choć nie sądziła, że to zrobi – i to na dodatek w ostatniej
chwili, kiedy była już bliska tego, żeby osunąć się w ciemność. Kaszląc i krztusząc
się, opadła na kolana, a przynajmniej zrobiłaby to, gdyby łańcuchy
pozwoliły jej ciało opaść aż tak nisko. Jęknęła, czując coraz silniejszy,
bardziej nieprzyjemny ucisk wżynających się w skórę obręczy. Nie one były
jej największym problemem, ale nie potrafiła również zignorować bliskości
czegoś, co sukcesywnie wysysało z niej siły, blokując wyjątkowe zdolności.
– Tylko nie
mdlej. Wierz mi, że szybko znajdę sposób, by cię ocucić – oznajmił chłodno Charon.
– I nie kłam. Możesz to uznać za pierwsze ostrzeżenie.
Jak gdyby
nigdy nic stał przed nią, spoglądając nań z dezaprobatą. Wyglądał jak
rozczarowany, karcący dziecko ojciec, choć takie porównanie wydało się Alessi
niedorzeczne.
Już nie
słyszała krzyków Chloe. Teraz dominował przede wszystkim zdławiony szloch, ale
ani ona, ani Charon nie zwracali na dziecko uwagi. Wolała, by to się nie zmieniło,
przynajmniej na razie. Instynktownie pragnęła ochronić tę małą, a skoro
jedyną szansą wydawało się to, by mówić i tym samym utrzymać przy życiu
zarówno siebie, jak i ją…
– Claudia… –
wykrztusiła, z trudem wypowiadając kolejne słowa. Ledwo rozpoznawała
własny głos, w tamtej chwili słaby i zachrypnięty. Z tym, że
przecież musiała mówić, zwłaszcza że w odpowiedzi na to jedno, jedyne
imię, Charon drgnął. – Claudia – powtórzyła – nigdy nie była… kochanką…
Dimitra.
– Claudia. –
Nieśmiertelny nagle po prostu się roześmiał. – Nie wierzę. Naprawdę wróciła do
tego imienia? – Prychnął, po czym westchnął przeciągle. – Och, kwiatuszku…
Nie miała
pewności czy zwracał się do niej, do siebie czy też kogokolwiek innego. Wciąż walczyła
o oddech, gotowa przysiąc, że gardło pali ją żywym ogniem – bardziej niż
gdy w grę wchodziło po prosty pragnienie. Jej myśli wirowały, ale już
nawet nie próbowała się na nich skupiać. Może tak było lepiej, tym bardziej że
jakoś nie miała złudzeń co do czego, czy chciała zrozumieć Charona.
I tak nie
byłaby w stanie. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na to, by
wilkołak skończył zadawać pytania.
– To teraz
kluczowa sprawa: gdzie ona jest?
Alessia
zamarła.
– Nie mam
pojęcia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz