21 stycznia 2019

Dwieście trzynaście

Ariel
Zacisnął zęby. Szedł przed siebie, krzywiąc się przy każdym kolejnym kroku. Z uporem posuwał się naprzód, chociaż to przypominało drogę przez męki – dosłownie i w przenośni. Obolałe ciało dawało mu się we znaki, ale palący ból, mający swoje źródło przede wszystkim na brzuchu i w okolicach kręgosłupa, okazało się niczym w porównaniu do niepokojących myśli, które jak na zawołanie jego umysł.
Alessia.
Musiał odnaleźć Alessię.
Musiał dotrzeć do Charona, zanim on…
Nie potrafił dokończyć. I nie chciał, choć przecież doskonale wiedział, dokąd to wszystko zmierzało. Tracił ją po raz kolejny, najpewniej tylko dlatego, że stracili czujność, a ona z uporem przy nim trwała. Gdyby przynajmniej podejrzewał, że w Lille pojawi się ktoś taki jak Charon, nigdy nie zaprosiłby do siebie Ali, jednak to teraz nie było ważne. Rozsądek podpowiadał mu, że przecież nie mógł wiedzieć, ale Ariel i tak kazał mu się zamknąć. Szukanie dla siebie usprawiedliwienia nie wchodziło w grę, zresztą jak i – przynajmniej tymczasowo – oskarżanie się. Teraz miał coś do zrobienia, po raz wtóry mając wrażenie, że kończył mu się czas. Albo raczej jej, choć tym razem nie chodziło o nerwowe odliczanie do pełni.
Przystanął niechętnie, kiedy ból przybrał na sile. I tak poruszał się w żałośnie wolnym tempie, raczej zataczając od punktu do punku, aniżeli faktycznie idąc. Ból skutecznie przysłaniał wszystko inne, rozpraszając myśli i powoli zaczynając doprowadzać wilkołaka do szału. Próbował go ignorować, ale to nie było takie proste – nie tak, jak mógłby tego oczekiwać, skoro zdążył przywyknąć do cierpienia. Na litość bogini, doświadczał go regularnie co miesiąc, zresztą ból przemiany był o wiele gorszy niż to, czego doświadczał teraz! Ranny czy nie, nie zamierzał dłużej wykrwawiać się pod ścianą, podczas gdy wszyscy wokół rozmawiali, przekrzykiwali się i szukali planu, bezsensownie tracąc czas.
Sam Ariel nie miał żadnego pomysłu, może poza tym, co wydało mu się oczywiste od pierwszej chwili: podążać za Charonem. Zapach był słaby, a może to on nie potrafił go wychwycić przez osłabienie i woń własnej krwi. Dysząc ciężko, przycisnął dłoń do brzucha, po czym z powątpiewaniem spojrzał na swoje pokrwawione palce. Mimowolnie pomyślał, że miał paść z wyczerpania przed przejściem choćby kawałka dystansu, który dzielił go od Charona i Alessi, gdziekolwiek ta dwójka się podziewała, ale nie dbał o to. Nawet czołganie wydawało się lepsze niż bezruch, zresztą nie mógł pozbyć się wrażenia, że sobie na to zasłużył – w tym również na śmierć, choć ta z jakiegoś powodu nie chciała go zabrać.
Przez moment miał ochotę wybuchnąć pozbawionym wesołości śmiechem. W zamian uśmiechnął się gorzko i spojrzał na wewnętrzną część nadgarstków, nie pierwszy raz śledząc wzrokiem odcinające się na bladej skórze, ciągnące wzdłuż ramion blizny. Wtedy też przeżył, choć stracił tyle krwi, że normalny człowiek już dawno by się przekręcił. Tym razem sytuacja prezentowała się o wiele gorzej, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Dla niego nie wielkie, tak jak i paraliżujący ból, który znów uderzył z pełną mocą, kiedy Ariel – wciąż nerwowo zaciskając przy tym usta – ruszył w dalszą drogę. Przez dłuższą chwile skupiał się przede wszystkim na stawianiu kroków, nie chcąc przypadkiem potknąć się o własne nogi.
Jego myśli wirowały, raz po raz uciekając w kierunkach tematów, od których wolałby trzymać się na dystans. Nie żeby był w stanie tak po prostu się „wyłączyć” i nie rozważać czegokolwiek, ale w tamtej chwili zależało mu na tym, by to ograniczyć. Nie chciał bezsensownie tracić energii, w zamian marząc już tylko o tym, by skupić się na instynkcie. Ta metoda czasami przynosiła efekty, gdy zwijał się z bólu, podczas gdy jego ciało ulegało transformacji. Aż za dobrze znał trawiący jego ciało ogień i trzask pękających, przemieszczających się kości. Po wieku takiego życia dało się do tego przyzwyczaić, choć sam proces wciąż wydawał mu się przerażający. Na pewno nie był gorszy od przebicia na wylot, choć przemiana w wilkołaka przynajmniej nie wiązała się ze śmiercią.
A teraz mógł umrzeć. I może nawet przyjąłby to z wdzięcznością, gdyby miał pewność, że Alessia była bezpieczna.
Nie ochronił jej, choć powinien. Próbował, a kiedy przyszło co do czego, przy pierwszej okazji dał się postrzelić. Ta świadomość doprowadzała go do szału, stanowiąc torturę gorszą od tej, której doświadczał. Gdzieś w tym wszystkim były jeszcze słowa, które – na wpół przytomny – usłyszał, gdy wszyscy wokół zaczęli spisywać go na straty, ale i je uznał za mało znaczące. Przecież wiedział, jakie zagrożenie niosło ze sobą srebro. Co prawda przeżył dość, a jako alfa był dość silny, by mieć szansę poradzić sobie z działaniem kruszcu, dokładnie jak zasugerowała tamta wampirzyca, ale i tym nie potrafił się przejąć. Nie, skoro tak naprawdę był w stanie myśleć tylko o jednej osobie.
Podejrzewał, że w chwili, w której skorzystał z zamieszania, żeby się wymknąć, podpisał na siebie wyrok, ale to było dobre. Nie miał tylko pewności, która opcja wydawała się bardziej prawdopodobna – to, że jednak miał się wykrwawić, czy raczej perspektywa rozszarpania na kawałeczki przez Charona.
Jeśli coś jej zrobił, to i tak nie będzie miało znaczenia…
Był gotów przysiąc, że poruszał się ślimaczym tempem. W którymś momencie stracił zarówno orientację, jak i poczucie czasu, świadom wyłącznie konieczności stawiania kolejnych kroków – jednego za drugim. Wolniej dało się już chyba tylko cofać, ale i tak miał satysfakcję z tego, że przynajmniej próbował. Był gotów przysiąc, że w całym tym szaleństwie wyczuwał słodki zapach Alessi, jednak to z równym powodzeniem mógł sobie wyobrazić. Nie wiedział, ale pragnął wierzyć, że przynajmniej ten jeden raz miał okazać się zdolny do tego, by ją odnaleźć. Zepsuł wszystko, okazując się zbyt słabym, by ją ochronić, ale…
– Jasna cholera!
Kobiecy głos wdarł się do jego podświadomości. Dochodził jakby z oddali, zniekształcony przede wszystkim przez szok, ale i narastające zmęczenie. Ariel zesztywniał, przez moment czując się tak, jakby zderzył się z czymś ciężkim – choćby z drzewem, co nagle okazało się nader prawdopodobną możliwością. Gwałtownie poderwał głowę, mrugając nieprzytomnie, walcząc o oddech i próbując zrozumieć, kiedy i jakim cudem wydostał się z miasta, w zamian lądując w środku gęstwiny.
Z opóźnieniem zwrócił uwagę na ruch między drzewami. Przytrzymując się pnia jednego z nich, spróbował się wyprostować i przybrać pozycję obronną, ale wyszło mu to – najdelikatniej rzecz ujmując – żałośnie. W tamtej chwili musiał przypominać siódme nieszczęście, nie zaś zajmującego wysoką pozycję w stadzie nieśmiertelnego, który miał szansę kogokolwiek osłonić. Prawda była taka, że gdyby miał do czynienia z wrogiem, zginąłby marnie, zanim zdążyłby sobie przypomnieć jak ma na imię.
Tyle że zmierzająca ku niemu postać nie wyglądała na kogoś, kto planował rzucić mu się do gardła. Co prawda miała kły, ale ten widok nie był niczym dziwnym, zwłaszcza w Mieście Nocy. Co więcej, Ariel był pewien, że już wcześniej ją widział, chociaż ociężały umysł nie pozwolił mu właściwie połączyć faktów.
– O bogini, czekaj… Ja cię znam – stwierdziła kobieta, materializując się u jego boku. – Kręcisz się wokół małej Licavoli, prawda?
Tępo spojrzał w twarz stojącej tuż przed nim nieśmiertelnej. Nie odpowiedział, a tym bardziej nie był w stanie z nią walczyć, gdy w pośpiechu przesunęła się bliżej, by móc chwycić go za ramiona. Co prawda w pierwszym odruchu pomyślał, że jednak zamierzała go zabić, ale nawet jeśli miała taki plan, nie zrealizowała go.
Nie potrafił się opierać, gdy zdecydowanym ruchem przymusiła go, żeby usiadł. Ukucnęła naprzeciwko, tak jak wcześniej Isabeau i tamta wampirzyca, Claryssa, która…
Och, już niczego nie był pewien. Gdzieś w pamięci tłukło mu się imię Lucy i to, że w między czasie wspomniano również Aarona, ale był już wtedy tak wytrącony z równowagi, że ledwo rozumiał, co działo się wokół niego. Nie miał siły, by zastanawiać się nad zamordowanym przez Isobel ślepym władcy Lille – kimś, kto odmówił mu pomocy, kiedy najbardziej tego potrzebował. Tego było za dużo, zresztą Arielowi zależało przede wszystkim na tym, by odszukać Alessię.
Z powątpiewaniem spojrzał na klęczącą przed nim wampirzycę. Może coś mówiła, ale nawet jeśli tak było, nie był w stanie skupić się na tyle, by zrozumieć jej słowa. Wodził wzrokiem po jej twarzy, mimochodem zauważając, że była ładna. Nie żeby to stanowiło jakieś odstępstwo od normy, skoro miał do czynienia z nieśmiertelną, ale coś w jej rysach wydało mu się znajome. Nie były aż tak charakterystyczne jak w przypadku Licavolich, ale jednak miały w sobie coś takiego, co z łatwością zapadało w pamięć.
I na pewno już ją widział, choć nie był pewien gdzie. Może powinien pamiętać imię, tym bardziej że ona go kojarzyła, ale to też nie było takie oczywiste. W końcu to normalne, że w mieście znano jego i Riddley’a. To, że przeniósł się do Lille, niczego nie zmieniało, tym bardziej że wciąż był kojarzony ze spotkań z pół-wampirzycą.
– Ty jesteś… – zaczął, po czym bezradnie potrząsnął głową.
Gdyby przynajmniej miał na to czas! Tyle że tego mu brakowało, a Arielowi i tak zależało przede wszystkim na tym, by podnieść się i ruszyć dalej – nieważne gdzie. Z dwojga złego wolał już błądzić po lesie, podczas gdy…
– Bliss – podsunęła usłużnie kobieta. Bynajmniej nie sprawiała wrażenia urażonej. – Bliss Devile.
Wtedy ją rozpoznał, chociaż wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Och, oczywiście. Na pewno o niej słyszał, najpewniej o Alessi, bo zdążył dobrze poznać jej rodzinę. No i znał bliźniaków Isabeau, a to również było istotne. Wiedział, że ich ciotka już lata temu wróciła do Miasta Nocy i po prostu została w posiadłości brata, by w spokoju wychowywać córkę. Chyba nawet kiedyś rozmawiali z Ali, że choć zamieszkałe przez nieśmiertelnych miejsce stanowiło najmniej odpowiednie otoczenie dla ludzkiego dziecka, miasto wciąż miało w sobie coś, co przyciągało.
Wszyscy do niego wracali. Zawsze.
Nas powrót zgubił…, pomyślał i ledwo powstrzymał grymas bólu, tym razem bynajmniej nie wywołany pulsowaniem rany. W grę wchodziła przede wszystkim gorycz, wydając się rozchodzić po całym jego ciele prawie jak trucizna – jak krążące w żyłach srebro, którego działanie jak nic miało przynieść opłakane skutki.
– Hej, słuchasz mnie? – Głos kobiety sprowadził go na ziemię. Znów zacisnęła dłonie na jego ramionach, jakby chcąc nim potrząsnąć. – Co się stało? Mogę jakoś pomóc?
W tamtej chwili niewiele brakowało, by jednak się roześmiał. Jedynie palenie w piersi powstrzymało go, bo czuł się raczej tak, jakby miał zakrztusić się i udławić własną krwią, aniżeli sensownie zareagować. Wciąż bezmyślnie wpatrywał się w wampirzycę, próbując stwierdzić, czego tak naprawdę oczekiwała.
Swoją drogą, trochę przypominała mu Isabeau. Może przez ostra, niecierpliwą nutę, która wkradła się do jej głosu, a może zdecydowane spojrzenie i czarne włosy. Jedynie końcówki wręcz raziły czerwienią, jakby zamoczyła je w farbie…
Albo we krwi.
– Ceremonia… – Tylko na tyle było go stać. – On… zaatakował… – zaczął raz jeszcze, chociaż nie wyobrażał sobie, że miałby jej wszystko tłumaczyć. Naprawdę nie wiedziała…?
A potem dostrzegł w jej spojrzeniu zrozumienie.
– I przyczołgałeś się tu aż z placu? Słodka bogini… – westchnęła, potrząsając głową. Nie miał pewności czy bardziej jego starania doceniała, czy może uważała go za idiotę. – Na moje potrzebujesz lekarza. Albo przynajmniej bezpiecznego miejsca – stwierdziła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa.
Puścił jej słowa mimo uszu. Chyba nawet tego nie zauważyła, wciąż myśląc na głos i jednocześnie klnąc na czym świat stoi. Ariel gniewnie zmrużył oczy, mając ochotę uświadomić ją, że zdecydowanie nie była mu niczego winna. Nawet się nie znali, nie wspominając o tym, że nie wyglądała na kogoś, komu ratowanie wilkołaka było na rękę. Przynajmniej nie nęciła jej jego krew, co zresztą nie było dziwne, ale to wciąż niczego nie zmieniało.
A już zwłaszcza tego, że powinien być w zupełnie innym miejscu.
– Cholera… a niech to szlag… – wymamrotała po raz wtóry Bliss, podrywając się na nogi. – Nie mam czasu odprowadzać cię do miasta. Powinnam wracać do Chloe.
– Chloe…?
Rzuciła mu poirytowane spojrzenie.
– Moja córka. Chwała bogini, że nie zabrałam jej ze sobą, bo naprawdę… Tak czułam, że ceremonia tej nocy to zły pomysł, no i masz! – Mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak kolejne przekleństwo. – A teraz jeszcze ty i…
Zamilkła równie nagle, co wcześniej zaczęła mówić. Coś w sposobie, w jaki nagle wyprostowała się niczym struna, rozszerzonymi oczyma wpatrując w przestrzeń, zaalarmowało również Ariela. Nie znał jej, ale zmiana w atmosferze i zachowaniu Bliss była tak wyczuwalna, że tylko ślepy by ją zignorował. Co więcej, nawet w takim stanie poczuł bijące od kobiety przerażenie – metaliczny posmak na języku, który w gruncie rzeczy tłumaczył wszystko.
Wtedy też uprzytomnił sobie, że bezczelnie buszowała w jego umyśle. Był w stanie wyczuć obecność telepatki, przyzwyczajony do zdolności Alessi. Nauczył się przy niej dość, by wiedzieć, kiedy w grę wchodziła moc, a Bliss nawet nie próbowała kryć się ze swoją obecnością.
– Co ty…? – zaczął gniewnie, a przynajmniej próbował, by wyszedł mu z tego jęk.
– Nie przyszedłeś z placu. Oberwałeś, ale… – Jej oczy stały się jeszcze większe, kiedy jej spojrzenie spoczęło bezpośrednio na Arielu. – Idziesz za nim.
– Alessia…
Nie czekała, by dać mu szansę się wytłumaczyć. Nie musiał pytać, by zorientować się, że było jej wszystko jedno, przynajmniej w tamtej chwili.
– Czułam jego zapach, zanim się pojawiłeś. Myślałam… Słodka bogini, muszę wracać do domu – wyszeptała drżącym głosem.
Zanim zdążył się zastanowić, już jej nie było. Zostawiła go samego, krwawiącego i wciąż zdezorientowanego. Dysząc ciężko i walcząc z mętlikiem w głowie, przez dłuższą chwilę wpatrując w miejsce, w którym kilka sekund wcześniej stała Bliss.
Zaraz po tym ogarnęła go słabość. Zamknął oczy i bezradnie spuścił głowę, świadom wyłącznie narastającej stopniowo bezradności.
Chciał tego czy nie, nie był w stanie iść dalej.
Alessia
– Zapytam o to tylko raz – oznajmił Charon, nachylając się w jej stronę. Poczuła ciepły oddech na policzku i aż skuliła się, mimowolnie próbując odsunąć. – Jestem pewien, że możesz mi odpowiedzieć, więc… po prostu to zrób – uśmiechnął się drapieżnie – a wtedy wszyscy wyjdziemy na tym dobrze.
Słuchała, choć nie była w stanie się skupić. Wciąż czuła się tak, jakby śniła – i to najgorszy z możliwych koszmarów. Próbowała odpychać od siebie niechciane myśli, ale te z uporem powracały, rozpraszając ją i raniąc bardziej niż cokolwiek innego. Czuła cisnące się do oczu łzy i choć robiła wszystko, by nie pozwolić im płynąc, po wilgoci na policzkach poznała, że na niewiele jej się to zdało. Z drugiej strony, może to była krew, zwłaszcza że jeden z bełtów na placu rozciął jej skórę na twarzy, a siła policzka, który wymierzył jej Charon, mogła otworzyć ranę, ale nawet jeśli to okazałoby się rozwiązaniem, Alessia wcale nie poczułaby się lepiej.
Ariel. Isabeau. Ariel. Isabeau…
Nie chciała wierzyć w nic z tego, co jej powiedział. Co prawda widziała moment, w którym oberwał Ariel, w gruncie rzeczy raz po raz odtwarzając go w pamięci, jednak z Beau było inaczej. Kto jak kto, ale ta wampirzyca była zbyt sprytna, żeby dać się zabić. Nie mogła być martwa, bo…
Ale przecież pamiętała, że Charon już raz omal nie rozerwał wampirzycy na strzępy. Wydarzenia w dzielnicy wilkołaków i srebrny łańcuch mówiły same za siebie.
– Opowiedz mi o niej. Wiem, że możesz.
Drgnęła, po czym poderwała głowę. Momentalnie tego pożałowała, przez moment dosłownie sparaliżowana gniewnym, przenikliwym spojrzeniem Charona. Wilkołak nie odrywał od niej wzroku, czekając na odpowiedź, choć nie była w stanie skupić się na jego pytaniu. Słyszała czego oczekiwać, ale nie potrafiła przypomnieć sobie, czy wcześniej choć słowem zająknął się na temat osoby, o którą mu chodziło.
Jakby tego było mało, słowa mężczyzny dały jej do myślenia. Choć na moment zdołała zapanować nad rozpaczą, w zamian skupiając na powodzie, dla którego chciał do niej dotrzeć. Najwyraźniej chodziło o coś więcej, choć nadal nie była w stanie tego zrozumieć.
– O kim? – zaryzykowała. Wolała nie sprawdzać, co stałoby się, gdyby wyczerpała jego cierpliwość. – O Isabeau? Po co, skoro twierdzisz, że…?
– Na cholerę miałbym pytać cię o martwą królową? – obruszył się. Alessia przez moment znów poczuła się co najmniej tak, jakby ją uderzył. – Chociaż temat byłby jej bliski, z tego co zdążyłem się dowiedzieć. Pomówmy o kochance króla.
– Dimitr nigdy nie miał kochanki.
Szybko pożałowała tych słów, choć przecież były prawdziwe. Pociemniało jej przed oczami, gdy została bezceremonialnie przyciśnięta do ściany, przy okazji uderzając o nią tyłem głowy. Natychmiast spróbowała odepchnąć od siebie Charona, ale łańcuchy skutecznie jej to uniemożliwiły.
To, że jego palce z siłą zacisnęły się na jej gardle, tym bardziej.
Tym razem Chloe zaczęła krzyczeć. Alessi wydało się, że dziewczynka błagała, ale nawet jeśli tak było, nie zdołała wychwycić poszczególnych słów. Wiedziała jedynie, że momentalnie zabrakło jej tchu, zwłaszcza że wilkołak nie dał jej chwili, by choć spróbowała złapać oddech.
Puścił ją nagle, choć nie sądziła, że to zrobi – i to na dodatek w ostatniej chwili, kiedy była już bliska tego, żeby osunąć się w ciemność. Kaszląc i krztusząc się, opadła na kolana, a przynajmniej zrobiłaby to, gdyby łańcuchy pozwoliły jej ciało opaść aż tak nisko. Jęknęła, czując coraz silniejszy, bardziej nieprzyjemny ucisk wżynających się w skórę obręczy. Nie one były jej największym problemem, ale nie potrafiła również zignorować bliskości czegoś, co sukcesywnie wysysało z niej siły, blokując wyjątkowe zdolności.
– Tylko nie mdlej. Wierz mi, że szybko znajdę sposób, by cię ocucić – oznajmił chłodno Charon. – I nie kłam. Możesz to uznać za pierwsze ostrzeżenie.
Jak gdyby nigdy nic stał przed nią, spoglądając nań z dezaprobatą. Wyglądał jak rozczarowany, karcący dziecko ojciec, choć takie porównanie wydało się Alessi niedorzeczne.
Już nie słyszała krzyków Chloe. Teraz dominował przede wszystkim zdławiony szloch, ale ani ona, ani Charon nie zwracali na dziecko uwagi. Wolała, by to się nie zmieniło, przynajmniej na razie. Instynktownie pragnęła ochronić tę małą, a skoro jedyną szansą wydawało się to, by mówić i tym samym utrzymać przy życiu zarówno siebie, jak i ją…
– Claudia… – wykrztusiła, z trudem wypowiadając kolejne słowa. Ledwo rozpoznawała własny głos, w tamtej chwili słaby i zachrypnięty. Z tym, że przecież musiała mówić, zwłaszcza że w odpowiedzi na to jedno, jedyne imię, Charon drgnął. – Claudia – powtórzyła – nigdy nie była… kochanką… Dimitra.
– Claudia. – Nieśmiertelny nagle po prostu się roześmiał. – Nie wierzę. Naprawdę wróciła do tego imienia? – Prychnął, po czym westchnął przeciągle. – Och, kwiatuszku…
Nie miała pewności czy zwracał się do niej, do siebie czy też kogokolwiek innego. Wciąż walczyła o oddech, gotowa przysiąc, że gardło pali ją żywym ogniem – bardziej niż gdy w grę wchodziło po prosty pragnienie. Jej myśli wirowały, ale już nawet nie próbowała się na nich skupiać. Może tak było lepiej, tym bardziej że jakoś nie miała złudzeń co do czego, czy chciała zrozumieć Charona.
I tak nie byłaby w stanie. Jakby tego było mało, nic nie wskazywało na to, by wilkołak skończył zadawać pytania.
– To teraz kluczowa sprawa: gdzie ona jest?
Alessia zamarła.
– Nie mam pojęcia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa