Alessia
Nie była pewna, co tak
naprawdę przymusiło ją do otwarcia oczu – ból głowy czy przenikliwy chłód.
Najpewniej oba, choć to wydało się Alessi najmniej istotne. Przez chwilę tkwiła
w bezruchu, świadoma wyłącznie napierającej ze wszystkich stron ciemności.
Potrzebowała czasu, by uporządkować mętlik w głowie i przytomnieć
sobie, co tak naprawdę się wydarzyło.
Uroczystości,
Charon, Ariel… To mogłoby być złym snem, gdyby kiedykolwiek pozwoliła sobie na
koszmary.
Wzdrygnęła
się, nagle co najmniej przerażona. Otworzyła oczy szerzej, gdy w końcu
przypomniała sobie to, co najważniejsze – tamtą wąską uliczkę i moment, w którym…
– Ariel –
wyrwało jej się.
Natychmiast
spróbowała poderwać się na równe nogi. Na dłuższą chwilę wszelakie
niedogodności zeszły na dalszy plan, pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Pragnęła biec – w jakikolwiek sposób zacząć działać – ale to okazało się o wiele
trudniejsze, niż mogłaby przypuszczać. Aż syknęła, gdy ciało odmówiło jej
posłuszeństwa, zdecydowanie nie chcąc współpracować w sposób, którego
Alessia mogłaby oczekiwać. Dopiero wtedy też dotarło do niej, że od samego
początku trwała w dość dziwnej pozycji, nie tylko nie będąc w stanie
oswobodzić rąk, ale na dodatek nie mając innego wyjścia, jak tylko trzymać je
nad głową.
Jęknęła,
nie tyle z bólu, co zaskoczenia. Wciąż nerwowo napinając mięśnie, powiodła
wzrokiem dookoła, by zrozumieć, co tak naprawdę działo się wokół niej. Po kolei…, nakazała sobie stanowczo, ale
dostosowanie się do własnych rad okazało się równie trudne, co i dalsze
trwanie w tej samej pozycji. Kiedy poderwała głowę, próbując zrozumieć,
dlaczego nie była w stanie oswobodzić rąk, przekonała się, że tkwiła pod
ścianą, z nadgarstkami skrępowanymi czymś, co wyglądało jak łańcuch.
Szarpnęła się, choć podświadomie czuła, że to nie miało sensu – tylko idiota
spróbowałby ją unieruchomić zwykłym metalem, który mogłaby zerwać. W grę
jak nic musiało wchodzić srebro, chociaż próbowała o tym nie myśleć. I tak
czuła się zbyt rozproszona, by przywołać moc i to sprawdzić.
Sam łańcuch
przytwierdzono do ściany w co najmniej niewygodnym miejscu. Znajdował się
na tyle nisko, że nie była w stanie w pełni się wyprostować i stanąć
na nogi, ale jednocześnie zbyt wysoko, by zdołała usiąść. Metalowe obręcze
nieprzyjemnie wpijały się w jej nadgarstki, co mimo wszystko uznała za
niepokojące. Nie była wrażliwa na srebro aż tak jak niektóre wampiry, ale
obcowanie z kruszcem i tak nie było dobrym pomysłem. Czuła, że
powinna tkwić w miejscu, by się nie poranić, ale jednocześnie takie
rozwiązanie nie wchodziło w grę. Wszystko w niej aż rwało się do
walki, ucieczki, a przede wszystkim sprawdzenia, co działo się w mieście.
Ariel…
Zacisnęła
usta, z trudem tłumiąc jęk. Coś ścisnęło ją w gardle, gdy raz jeszcze
pomyślała o wszystkim, co się wydarzyło. Chciała przekonać samą siebie, że
wspomnienia nakładały się na siebie, a obrazy w jej głowie nie były
prawdziwe – nie w takim stopniu, jak mógłby podsuwać jej umysł – ale
dobrze wiedziała, że to nieprawda. Charon idealnie trafił, kiedy wycelował w Ariela
kuszą. Pamiętała moment, w którym chłopak wylądował na ścianie, krew i to,
co poczuła, gdy uprzytomniła sobie, że bełty były posrebrzane. Zwłaszcza w przypadku
wilkołaka taki strzał musiał być zabójczy.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Nogi na moment odmówiły jej posłuszeństwa, przez
co na kilka sekund zawisła na łańcuchach, nie będąc w stanie tak po prostu
osunąć się na ziemię. Natychmiast spróbowała odzyskać równowagę, gdy srebro
znów zaczęło wpijać się w jej nadgarstki. Poczuła zapach krwi i to uprzytomniło
jej, że jednak musiała poprzecinać skórę, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
Co prawda ręce zaczynały ją boleć, zwłaszcza od trwania w jednej pozycji i powstrzymujących
swobodny przepływ krwi obręczy, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan. W tamtej
chwili miała o wiele poważniejsze zmartwienia niż rozważanie tego, kto i dlaczego
zaprojektował to miejsce akurat w taki sposób.
Serce
zabiło jej szybciej ze zdenerwowania. Chociaż wszystko w niej aż rwało się
do biegu i tego, by jednak zacząć się szarpać, w panice szukając
sposobu na ucieczkę, chcąc nie chcąc zamarła w bezruchu. Próbowała
zapanować nad emocjami i skupić się na tym, co najważniejsze, ale to
również okazało się trudne. Czujnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo, w mroku
próbując wypatrzeć jakiekolwiek szczegóły pomieszczenia. Jej oczy i tak
potrzebowały zadziwiająco dużo czasu, by przywyknąć do ciemności i w końcu
pozwolić jej coś zauważyć. Miała wrażenie, że to również wpływ srebra, tym
bardziej że przecież była nieśmiertelna. W szoku nie była w stanie
stwierdzić tego w pełni, ale i tak była gotowa przysiąc, że jej
zmysły działały z opóźnieniem, mniej wyczulone niż zazwyczaj.
Zadrżała,
gdy do głosu mimo wszystko doszedł chłód. Na sobie wciąż miała czarną sukienkę,
którą pożyczyła jej Isabeau, a która najpewniej nie nadawała się do
niczego. Alessia czuła krew i to nie tylko swoją, ale również ludzką,
którą nasiąknął materiał, kiedy Charon zabił towarzyszącą jej podczas
uroczystości śmiertelniczkę. Co prawda w mroku i na czarnej sukni nie
była w stanie dostrzec plam posoki, ale wystarczyło, że ją czuła. Co
więcej, choć zapach był przytłumiony i jakby odległy, w zupełności
wystarczył, by Ali jak na zawołanie poczuła nieprzyjemne pieczenie w gardle.
Przełknęła z trudem.
Musiała się wydostać i to jak najszybciej. Głód był sprawą drugorzędną,
choć podejrzewała, że jedynie kwestią czasu był moment, w którym palenie w przełyku
miało stać się jeszcze bardziej uciążliwe. Był jeszcze jeden rodzaj pragnienia,
ale o nim wolała nie myśleć. Srebro i tak uniemożliwiało jej
skorzystanie z telepatii, więc – przynajmniej na razie – nadmierna utrata
energii nie była aż taka problematyczna.
Ale
tkwienie w tym miejscu było. Nie miała pojęcia, czego chciał Charon, a tym
bardziej dlaczego jej nie zabił, jednak jego decyzja nie wróżyła niczego
dobrego. Nie wyobrażała sobie nie tylko tego, że miałby ją więzić, ale przede
wszystkim bierności w sytuacji, w której dosłownie odchodziła od
zmysłów. Nie myślała o Arielu, z uporem odsuwając od siebie wnioski,
które momentalnie przychodziły jej do głowy. Gdyby sobie na to pozwoliła, nie
byłaby w stanie skupić się na niczym innym; zebranie myśli już i tak
wydawało się graniczyć z cudem, zresztą jak i opanowanie
narastającego stopniowo strachu.
I gniewu,
bo to, co się wydarzyło, zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Nie tego
chciała, zwłaszcza w dniu uroczystości, w noc, którą pragnęła
traktować jak swoiste oczyszczenie i…
Głośny
zgrzyt skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Natychmiast poderwała głowę,
mrużąc oczy w nadziei, że dzięki temu jednak dostrzeże coś w ciemnościach.
Wcześniej nie zauważyła drzwi, przez panujący dookoła mrok nie będąc w stanie
wypatrzeć nawet poszczególnych skrajów pomieszczenia. Dlaczego to wydaje się znajome?, przeszło jej przez myśl, nagle
gotowa przysiąc, że już wcześniej była w tym pokoju – albo przynajmniej
miejscu o podobnym układzie. Z jakiegoś powodu nie zaskoczyło jej
miejsce, w którym ulokowano wejście, chociaż nie była pewna dlaczego.
Wszelakie
myśl uleciały z jej głowy, gdy w ciemnościach wyraźnie coś się
poruszyło. Zdołała wypatrzeć sylwetkę Charona i to wystarczyło, by
zapragnęła rzucić mu się do gardła, ale wciąż nie była w stanie się
ruszyć. Zaraz po tym jej uwagę przykuło coś innego, zwłaszcza gdy usłyszała
zdławiony dziewczęcy pisk – i to na dodatek taki, który nie należał do
niej.
– Pod
ścianę. I nawet nie myśl o tym, by coś kombinować, bo połamię ci nogi
– rzucił chłodno Charon. Dziewczyna jęknęła, ale usłuchała, niezgrabnie i –
wciąż się przy tym potykając – przemknęła we wskazane jej miejsce. –
Przyprowadziłem ci towarzystwo.
Ostatnie
słowa zabrzmiały niemalże pogodnie. Alessia nie odpowiedziała, nie będąc w stanie
wykrztusić z siebie choćby najkrótszej, sensownej wypowiedzi.
Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w wilkołaka, próbując przekonać samą
siebie, że całe wiązanki przekleństw, które cisnęły jej się na usta, były złym
pomysłem. Coś w tym mężczyźnie od początku przyprawiało ją o dreszcze,
a w tamtej chwili strach dodatkowo przybrał na sile – zwłaszcza, gdy
lśniące oczy nieśmiertelnego zwróciły się ku niej. Wtedy również do Alessi
dotarło, że jego tęczówki dosłownie lśniły w mroku.
Coś w groźbie,
która padła pod adresem dziewczyny, również wytrąciło Ali z równowagi. Nie
mogła pozbyć się przeświadczenia, że to coś więcej, niż czcze gadanie. Co
prawda próbowała przekonać samą siebie, że wilkołak po prostu próbował wymóc
posłuszeństwo, ale…
– Czego
chcesz?
Nie mogła
powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Chciała zrozumieć, niezależnie od
konsekwencji i tego, że być może prowokując Charona do działania, skracała
pozostały jej czas. Jakoś nie miała wątpliwości, że nieśmiertelny nie bez
powodu utrzymywał ją przy życiu. Wciąż pamiętała z jaką precyzją zabijał,
wymierzając kolejne strzały z kuszy – w większości zabójcze, choć
wciąż wmawiała sobie, że Arielowi udało się przeżyć. Nie chciała nawet brać pod
uwagę innego scenariusza, ale mimo wszystko…
Nie.
Jakkolwiek
by nie było, Charon nie należał do osób, które po prostu lubiły mieszać. W jego
przypadku to było coś więcej, o czym zdążyła się już przekonać. To, co
zostało z Lille, mówiło samo za siebie, nie wspominając o tym, co
wydarzyło się w dzielnicy wilkołaków. Prędzej czy później zamierzał zabić
również ją, najpewniej z chwilą, w której ostatecznie dostałby to,
czego przez cały ten czas chciał.
Nie
otrzymała odpowiedzi. Nieśmiertelny jedynie spojrzał na nią z zaciekawieniem,
przez dłuższą chwilę tkwiąc w progu. Dopiero po chwili ruszył w jej
stronę – bez pośpiechu, w pełni ludzkim krokiem – czym wytrącił Alessię z równowagi
nawet bardziej, niż gdyby bez ostrzeżenia zmaterializował się tuż przed nią.
– Wszystko w swoim
czasie – stwierdził w zamyśleniu, uważnie mierząc ją wzrokiem. – Na razie
niech wystarczy ci zapewnienie, że czeka nas niezapomniany wieczór.
Kolejny
dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Spróbowała nad sobą zapanować, nie
chcąc po sobie poznać, że była przerażona, ale czuła, że wyszło jej to marnie.
Ten mężczyzna wiedział. Poznała to po jego spojrzeniu i uśmiechu, który
wykrzywił wargi Charona. Wpatrywała się w nią i wszystko w nim
aż krzyczało, że doskonale bawił się, świadom przerażenia, które w niej
wzbudzał.
Jego słowa
tym bardziej nie wróżyły niczego dobrego. Nie żeby podejrzewała, że zdąży
zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się podczas ceremonii. Wieczór już
teraz był niezapomniany, chociaż to
nadal ją przerażało.
Myśl, że
mogłoby być jeszcze gorzej, tym bardziej.
Słyszała
przyśpieszony oddech, ale nie była w stanie stwierdzić czy należał do
niej, czy może skulonej w kącie dziewczyny. Próbując ignorować spojrzenie
Charona, Alessia z wahaniem spojrzała na „towarzyszkę”, dopiero w tamtej
chwili zwracając uwagę na zapach jej krwi. Miała do czynienia z człowiekiem,
na dodatek znajomym, choć to uprzytomniła sobie po kilku kolejnych sekundach.
O mój Boże…
Nie była
pewna, kiedy ostatnim razem widziała Chloe. Działo się zdecydowanie zbyt dużo,
by mogła poświęcić Miasto Nocy tyle czasu, ile mogłaby oczekiwać – czy to będąc
w Lille albo Seattle, czy też po powrocie, gdy praktycznie nie mogła
ruszyć się nigdzie sama. Tak czy inaczej, wszyscy znali przybraną córkę Bliss
Devile. Alessia do tej pory nie była pewna, dlaczego ciotka Aldero i Cammy’ego
zdecydowała się zostać w Mieście Nocy po odejściu Isobel, ale to nie było
ważne. Liczyło się, że znała Chloe, a jej obecność dodatkowo uprzytomniła
jej, gdzie najpewniej się znajdowały.
Oczywiście,
że znała to pomieszczenie! Miała już wątpliwą przyjemność, by zapoznać się z zakamarkami
domu Devile’ów, gdy wraz z bratem i kuzynostwem omal nie zginęła
przez bezsensowny rytuał Aquy. W tym samym miejscu blisko wiek później
zamknął ją Rufus, przy okazji sprawiając, że odzyskała wspomnienia. Różnica
polegała na tym, że w żadnym z tych przypadków nikomu nie przyszło do
głowy, by ją krępować, choć jak znała wujka, to za którymś razem mogłaby go do
tego sprowokować.
Z tym, że
nawet sfrustrowany Rufus nigdy nie spojrzał na nią tak, jak robił to Charon.
– Znacie
się? – Głos wilkołaka wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała, dopiero po chwili
uprzytomniając sobie, że pytał ją o Chloe. Wciąż spoglądała w stronę
dziewczynki, chociaż w którymś momencie przestała o niej myśleć. – Po
cichu na to liczę – dodał, a Alessia aż się wzdrygnęła, zwłaszcza gdy
poczuła ciepły, wilgotny oddech na policzku. Charon śmierdział krwią.
– To jest
dziecko – oznajmiła spiętym tonem. – Ma dwanaście lat. Na litość bogini…
– Bogini
była jakaś mało łaskawa w ostatnim czasie. Chyba że dla mnie – stwierdził,
uśmiechając się szelmowsko. Wciąż dosłownie taksował ją wzrokiem. – A jej
wiek – dodał, wymownie spoglądając na Chloe – jakoś mnie nie interesuje.
Chociaż nie powiem, mogłaby być ciut dojrzalsza…
Jeszcze
kiedy mówił, wyciągnął rękę. Alessia szarpnęła się, gdy jak gdyby nigdy nic
musnął palcami jej biodro. W tamtej chwili pojęła, co sugerował i to
wystarczyło, by momentalnie zrobiło jej się niedobrze. Gdyby chodziło tylko o nią,
byłoby źle, ale skoro miał czelność spoglądać w ten sposób na dziecko…
Jedynie się
uśmiechnął – drapieżnie, w sposób, który jeszcze bardziej ją obrzydził.
Momentalnie zapragnęła zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy (najlepiej
pięścią), ale nie była w stanie się ruszyć.
– Z tobą
jest lepiej. Nie powiem, wszystkie kapłanki są wyjątkowo urodziwe… Wyginacie
się w tych bajecznych strojach i sprawia wam to przyjemność, prawda?
– Powiódł dłonią wyżej, uważnie śledząc krzywiznę jej ciała. Mocniej przywarła
do ściany, ale to niewiele pomogło. – Jaka szkoda, że masz w sobie
wampirze geny. Byłbym bardziej łaskawy, gdybym mógł mieć z ciebie choć
trochę pożytku.
Splunęła mu
w twarz. To był impuls, którego momentalnie pożałowała, ale nic nie mogła
poradzić na to, że nie potrafiła puścić jego słów mimo uszu. Słuchała,
niedowierzała i coraz bardziej traciła cierpliwość, niezdolna przypomnieć
sobie, by kiedykolwiek spotkała się z kimś aż do tego stopnia
przerażającym. Wilkołaki były ordynarne, ale sądziła, że przez lata zdążyła do
tego przywyknąć, zwłaszcza odkąd Ariel zaczął trzymać sobie podobnych w ryzach.
Z Charonem jednak było inaczej i to niepokoiło ją bardziej od głupot,
które czasami robili ci, których poznała w Lille.
Mimo
wszystko nie była zaskoczona tym, że natychmiast doczekała się reakcji na to,
co zrobiła. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy oberwała w twarz – i to
na tyle mocno, by głową uderzyć o ścianę za plecami. Na moment pociemniało
jej przed oczami, ale tym razem nie straciła przytomności. Znów zawisła na
łańcuchach, kiedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Syknęła, tym razem mając
problem z tym, by się podnieść. W zamian chcąc nie chcąc uwiesiła się
na obręczach, próbując ignorować to, że znów zaczęły wpijać jej się w nadgarstki.
Gdzieś za
plecami Charona Chloe cicho jęknęła.
– Mała
dziwka.
Nawet się
nie skrzywiła – nie przez jego słowa. Wciąż czuła palenie w policzku,
zresztą jak i krew w ustach. Przełknęła z trudem, robiąc
wszystko, by zachować spokój, choć to okazało się o wiele trudniejsze niż
do tej pory. Raz po raz napinała mięśnie, walcząc o odzyskanie równowagi,
jednak i to okazało się bezskuteczne.
Zyskała
przynajmniej tyle, że Charon się wycofał. Wciąż obserwowała go nieufnie, w duchu
błogosławiąc wyłącznie to, że przestał jej dotykać. Pod tym względem wytrącenie
go z równowagi, było warte nawet tego, by oberwać.
Spuściła
wzrok. Pozwoliła, by włosy opadły jej na twarz, chociaż zarazem wiedziała, że w ten
sposób przecież w magiczny sposób nie ukryje się przed Charonem. Mężczyzna
wciąż ją obserwował, śledząc każdy krok i intensywnie nad czymś myśląc.
–
Śmierdzisz strachem. Zabawne, że w tym wszystkim jesteś dalej taka butna,
ale wiesz co? Podoba mi się to. – Charon parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Chyba właśnie tego spodziewałem się po kimś na tyle głupim, by igrać z naturą.
Wampiry zawsze mnie zadziwiały.
Nie
odpowiedziała, chociaż jego słowa dały jej do myślenia. Więc jednak o to
chodziło? O jej związek z Arielem, skoro na pierwszy rzut oka
należeli do dwóch zupełnie różnych światów? Miała przed sobą kolejnego Yvesa,
który za wszelką cenę próbował zaprowadzić porządek – i to najpewniej nie
tyle przez myśl o dobru rasy, ale własnej chorej satysfakcji? To mogłoby
wiele wyjaśnić, ale zarazem wydawało jej się całkowicie bezsensowne.
To wszystko
nie miało sensu, a może to po prostu ona nie była w stanie go
dostrzec. Mimo wszystko miała wrażenie, że Charon wysilił się bardziej niż
ktoś, komu zależało przede wszystkim na zakończeniu niezdrowego w jego
przekonaniu związku. Gdyby chciał tylko tego, najpewniej zabiłby ją jeszcze w Lille,
a nawet jeśli nie, przez cały ten czas mógł wielokrotnie skrzywdzić
Ariela. Z kolei teraz…
Mężczyzna
westchnął przeciągle. Zmrużył oczy, wciąż z uwagą przypatrując się Alessi.
–
Porozmawiamy, co? – zaproponował, raptownie poważniejąc. Coś w jego
słowach sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. – Odpowiedz mi
szczerze, a może okaże się łaskawy… Na ile to możliwe po tym, co już
zrobiłaś.
Chyba śnisz…
Tyle że te
słowa nie przeszły jej przez gardło. Nie potrafiła przemóc się do tego, by zacząć
się rzucać, podświadomie czując, że to nie przyniosłoby niczego dobrego.
– Czego chciałeś
od mojej siostry? – zapytała w zamian.
Charon
przesunął się i przez moment pomyślała, że znów ją uderzy. Nie zrobił
tego, ale zauważyła, że uśmiechnął się, kiedy instynktownie skuliła się pod
ścianą.
– Tak
sądziłem, że to nie ciebie goniłem… Chociaż pachniecie podobnie – stwierdził i parsknął
śmiechem. – Ją mógłbym polubić. Chyba bliżej jej do człowieka, co?
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby zapragnęła skoczyć mu do gardła. Już kiedy przyprowadził
Chloe, zaczęła mieć problemy z tym, by spokojnie obserwować sytuację. Gdy
na domiar złego zaczął wspominać o Joce, ostatecznie straciła cierpliwość.
Drgnęła, bliska tego, by zacząć na niego warczeć i kląć na czym świat stoi,
ale to okazało się równie bezsensowne, co i wcześniejsze próby trzymania
się od Charona z daleka. Jedynie zadzwoniła łańcuchami, przy okazji
sprawiając, że obręcze w bardziej nieprzyjemny sposób zacisnęły się wokół jej
przegubów.
– Gdybyś coś
jej zrobił… – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Nie miała
pojęcia, jak powinna dokończyć groźbę. I tak nie miała po temu okazji, bo
Charon zagłuszył ją wybuchem śmiechu. Alessia nie potrafiła stwierdzić, czy
bardziej ją to frustrowało, czy może jednak przyprawiało o dreszcze.
– To byś
mnie zabiła, tak jak ja tego szczeniaka? – podpowiedział usłużnie. Zesztywniała,
przez moment czując się gorzej niż w momencie, w którym ją uderzył. –
Czy może królową? Tyle słyszałem o dowódczyni straży, a kiedy
przyszło co do czego… Cóż, kołek w serce wystarczył.
– Ty nie…
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania,
gdy dotarło do niej, co takiego sugerował. Znów się zachwiała, oczami wyobraźni
widząc jedynie moment, w którym tamta nieznajoma kobieta osunęła się na
ziemię, trafiona bełtem z kuszy. Tak jak Ariel.
I – co
właśnie sugerował jej Charon – również Isabeau. W normalnym wypadku jedynie
by to wampirzycę unieruchomiło, ale skoro w grę wchodziło srebro…
Nie.
Zacisnęła
powieki. Nie chciała mu wierzyć, ale nie była w stanie tak po prostu
odsunąć od siebie myśli o tym, że mógłby mówić prawdę. Przecież widziała,
że udało mu się dosięgnąć Ariela – ot tak, bez cienia szansy na ucieczkę. Przecież
nawet nie miała pojęcia, co wydarzyło się na placu, kiedy rzuciła się do
ucieczki.
Charon
niemalże z czułością pogładził ją po policzku. Nie zarejestrowała momentu,
w którym znów znalazł się tak blisko.
– Oj,
biedactwo ty moje… – westchnął. – To teraz sobie porozmawiamy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz