18 stycznia 2019

Dwieście jedenaście

Isabeau
W milczeniu wpatrywała się w Claryssę. Oczy kobiety pociemniały; włosy miała w nieładzie, zresztą jak i sukienkę, której tren zdążył nasiąknąć krwią. Była blada, co w przypadku wampira może i nie było niczym dziwnym, ale Isabeau i tak pomyślała, że tym razem chodziło o coś więcej. Już samo to, że akurat ta nieśmiertelna mogłaby wyglądać jak ktoś świadom sytuacji – w tym również niebezpieczeństwa – o czymś świadczyło. Chcąc nie chcąc wciąż miała Claryssę za idiotkę, niechęć zaś wiązała się nie tylko z jej zwyczajowym zachowaniem, ale przede wszystkim myślą, że to ona sprowadziła Claudię do Miasta Nocy.
Zawahała się, wciąż świadoma przede wszystkim tego, że tracili czas. Przez krótką chwilę miała nadzieję, że ktoś się odezwie, uwalniając ją od konieczności odesłania wampirzycy gdzieś, gdzie ta by nie zawadzała, ale po kilku kolejnych sekundach Isabeau stwierdziła, że nie mieli na co liczyć. Do głowy przyszło jej, by najzwyczajniej w świecie kobietę zignorować i ruszyć tropem Charona, póki jeszcze mieli szansę go wyśledzić, ale…
A potem Claryssa bezceremonialnie ruszyła się z miejsca i – wcześniej jak gdyby nigdy nic omijając towarzystwo – szybkim, choć ludzkim krokiem, dopadła do Ariela. Isabeau spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego, że wampirzyca bez choćby cienia wahania zaciśnie dłonie na wystającym z ciała wilkołaka bełcie i zdecydowanym szarpnięciem wyciągnie go z rany. Chłopak aż się zapowietrzył, zaraz po tym z jękiem opierając o ścianę, ale przynajmniej nie miał okazji i siły, by w przypływie emocji spróbować się na kobietę rzucić.
– Znasz się na ziołach, prawda, kapłanko? – zapytała ze spokojem Claryssa, wciąż klęcząc tuż obok. Jak gdyby nigdy nic zdecydowała pas materiału sukni, którą miała na sobie, by z jego pomocą spróbować powstrzymać wypływająca krew. Było coś zadziwiająco delikatnego w jej ruchach – rodzaj troski, która wytrąciła Isabeau z równowagi, wciąż wydając się co najmniej bez sensu. – Niektóre neutralizują działanie srebra.
– To wilkołak – przypomniał z rezerwą Rufus. Drgnął, jakby dopiero w tamtej chwili w pełni dotarło do niego, co działo się wokół niego. – Srebro… – zaczął, ale Claryssa bezceremonialnie zdecydowała się mu przerwać.
– Chociaż ten jeden raz nie traktujcie mnie jak słodkiej idiotki. Proszę, nie teraz – wyrzuciła z siebie na wydechu. Zaraz po tym westchnęła przeciągle, sprawiając przy tym wrażenie przede wszystkim zmęczonej. – Zasłużyłam sobie. I kiedy będzie po wszystkim, wszyscy chętnie wrócimy do rutyny, ale teraz dajcie mi pomóc.
Co ona pieprzy?!, jęknęła w duchu Isabeau. Jakby mało było problemów z Charonem, teraz na dodatek pojawiła się Claryssa ze swoim dziwnym zachowaniem. To zdecydowanie zaczynało być ponad jej nerwy.
– Ja wcale nie… – Rufus warknął cicho, wyraźnie sfrustrowany. – Och, nieważne! Rób jak uważasz, ale na tę chwilę najważniejsze jest odszukanie Charona. Tak tylko przypominam.
Isabeau nie miała wątpliwości, do czego zmierzał. Wciąż nie docierało do niej to, że mogliby stracić akurat Ariela, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wyglądała sytuacja. Z kolei Rufus był realistą i choć chwilami naprawdę go za to nienawidziła, w tamtym momencie doceniała to, że myślał przede wszystkim praktycznie. Wciąż mieli szansę dotrzeć do Alessi i to się liczyło.
– O ile się nie mylę, Ariel jest alfą. A dzisiaj przypada nów – oznajmiła cicho Claryssa, z uporem wpatrując się w swoje pokrwawione, zaciśnięte na materiale sukienki dłonie. – Przebiło go na wylot i stracił dużo krwi. Tej nocy zresztą bliżej mu do człowieka niż kogokolwiek innego. O ile nie zamierzacie od razu zafundować mu ostatniego namaszczenia, a bogini będzie łaskawa, to ma szansę.
Po jej słowach po raz kolejny zapanowała cisza. Isabeau wyprostowała się niczym struna, zdolna już tylko wpatrywać się w klęczącą na bruku nieśmiertelną. Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją po głowie, zwłaszcza że nade wszystko pragnęła Claryssie wierzyć. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, z uporem milcząc, gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie miała pewności, co powinna powiedzieć. Pustka w głowie dawała jej się we znaki w równym stopniu, co i poczucie beznadziei.
– To brzmi… – zaczęła z wahaniem Eve.
– Cóż, dość prawdopodobnie – stwierdził Rufus. Przez jego twarz przemknął cień, kiedy podejrzliwie przyjrzał się wampirzycy. – Nie podejrzewałbym cię o znajomości z wilkołakami.
Claryssa pochyliła głowę. Kilka niesfornych kosmyków wymknęło się z koka, w który upięła włosy, opadając jej na twarz.
– To w tej chwili naprawdę nie jest takie ważne – zauważyła przytomnie.
Mniej więcej wtedy Beau doszła do wniosku, że nie zamierza dłużej przysłuchiwać się ich rozmowie. Jakaś jej cząstka rozluźniła się, gdy dotarło do niej, że Ariel faktycznie mógł mieć szansę. W tamtej chwili to musiało jej wystarczyć, zwłaszcza że i tak nie byli w stanie zrobić niczego więcej. Znała mieszanki, które miały szansę załagodzić wpływ srebra, tym bardziej że czasami sama ich używała, ale na to też nie mieli teraz czasu. Pędzenie do świątyni po zioła, o ile wciąż miała odpowiednie zapasy, nie wchodziło w grę.
Nie, skoro wciąż miała do zrobienia coś jeszcze.
– Isabeau.
Lodowata dłoń momentalnie zacisnęła się na jej nadgarstku. Zatrzymała się w pół kroku, wzdychając przeciągle w odpowiedzi na pobrzmiewająca w głosie Dimitra pretensję. Nie była zaskoczona, że akurat on zareagował, gdy tylko spróbowała ruszyć się z miejsca, po cichu licząc, że podczas gdy wszyscy załamywali ręce nad Arielem, miała szansę niezauważenie ruszyć w pogoń za Charonem.
– Idę po moją bratanicę – oznajmiła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Skoro Claryssa chce pomóc, niech zajmie się Arielem. Bardziej mu nie zaszkodzi.
– Nie pójdziesz nigdzie sama – zaoponował Dimitr.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Jeśli jeszcze trochę tu postoimy, ona zginie. A tego sobie nie wybaczę.
Nie zamierzała zastanawiać się nad powodem, dla którego Charon w ogóle chciał dorwać Ali. Z jakiegoś powodu jej nie zabił – przynajmniej nie od razu – ale to wciąż o niczym nie świadczyło. Może chodziło o jakąś chorą grę, sposób na doprowadzenie ich do szału albo… cokolwiek innego. Isabeau w gruncie rzeczy było wszystko jedno, skoro wydawało się zmierzać do tego samego, co najmniej przerażającego scenariusza.
Musiała coś zrobić. Niezależnie od konsekwencji.
– Idźcie – rzuciła ze swojego miejsca Claryssa. Nawet się nie zawahała. – Zostanę tutaj z nim, chociaż nie ukrywam, że przydałaby mi się pomoc. Jakoś go stąd zabiorę, ale…
– Nie.
Claryssa natychmiast zamilkła. Pociemniałe oczy pośpiesznie przeniosła na wpatrującego się w nią w aż nazbyt przytomny sposób Ariela. Był chorobliwie blady, a Isabeau wciąż była gotowa przysiąc, że oddychanie przychodziło mu z trudem. Ruch tym bardziej, a jednak spróbował odsunąć od siebie klęczącą przy nim wampirzycę i (Debil jeden, przeszło Beau przez myśl.) choć trochę się podnieść. Na staraniach się skończyło, bo prawie natychmiast z jękiem wrócił do poprzedniej pozycji.
– Tracisz za dużo krwi – uświadomiła go spiętym tonem Claryssa. – Czuję, że wciąż płynie, a to niedobrze. Powinnam…
Gniewne warknięcie, które wyrwało się Arielowi, skutecznie zamknęło jej usta. Albo raczej zaskoczyło, bo zdaniem Isabeau, dźwięk przypominał raczej parodię, bardziej przywodząc na myśl jęk, aniżeli coś, co miałoby wzbudzić w drugiej osobie niepokój.
– Nie zamierzam… – Ariel urwał, nerwowo zaciskając usta. Przynajmniej wydawał się bardziej żywy niż do tej pory, co niejako potwierdzało teorię Claryssy, ale to nadal nie rozwiązywało najważniejszego problemu. – Alessia. Muszę…
– Ariel, siad!
Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk, kiedy w uliczce pojawiło się więcej osób. To Riddley wysunął się naprzód, w pośpiechu wymijając towarzyszących mu Victoria i Isabellę. Ta ostatnia trzymała się blisko partnera, raz po raz muskając palcami zaokrąglony brzuch. Teraz jeszcze powinnaś zacząć rodzić i będziemy mieli komplet!, prychnęła w duchu Isabeau, z rozdrażnieniem spoglądając na wciąż ściskającego ją Dimitra. Co prawda uścisk wydawał się lekki, ale patrząc na męża, odniosła wrażenie, że w razie potrzeby byłby w stanie połamać jej nogi, gdyby dzięki temu nabrał pewności, że nie zrobi niczego głupiego. Zdeterminowany król zdecydowanie nie wróżył dobrze, a przynajmniej tego zdążyła się przy nim nauczyć.
Riddley w pośpiechu podszedł bliżej, nerwowo wodząc wzrokiem dookoła. Jego spojrzenie momentalnie zatrzymało się na bracie.
– Co, do diabła się stało?! I… Ej, powiedziałem coś do ciebie! – obruszył się, kiedy Ariel znów spróbował się poruszyć. – Zamiast pojękiwać, zacznij mnie słuchać, szczeniaku. Zwłaszcza teraz, kiedy jako jedyny nie wyglądam na jak śmierć.
– Ali… – padło w odpowiedzi, a Riddley westchnął. Przez jego twarz przemknął cień.
– Ta, co z nią? Nic nie znaleźliśmy, tak swoją drogą – dodał, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa – ale ciągle szukamy. Zresztą patrząc po tym, jak wygląda to miejsce, to nieźle się bawicie.
– Oberwał srebrem, a Charon zabrał dziewczynę – rzucił zniecierpliwionym tonem Rufus. – Czy teraz, kiedy wszyscy już wszystko wiedzą, moglibyśmy…?
Nie miał okazji, żeby dokończyć.
– Jak to: srebrem?!
Nie przypominała sobie, by głos Riddleya kiedykolwiek był aż taki piskliwy. W zasadzie była gotowa stwierdzić, że w tamtej chwili wilkołak z powodzeniem mógłby konkurować z niejedną śpiewaczką, a to zdecydowanie było nie lada wyczynem.
– Zajmę się tym, już powiedziałam – wtrąciła Claryssa. – Możecie się przestać kłócić? Ja…
Wampirzyca zamilkła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wyraźnie zmieszała się, kiedy swoimi słowami ściągnęła na siebie zainteresowanie zebranych – w tym przede wszystkim Riddleya, który spojrzał na nią z niepokojącym błyskiem w oczach. Z uwagą zmierzył kobietę wzrokiem, na dodatek w tak przenikliwy sposób, że nawet Isabeau poczuła się nieswojo.
– Widziałem cię już na Dworze – stwierdził, a potem westchnął i jedynie wzruszył ramionami. – Zresztą nieważne. Jeśli zrobisz coś mojemu bratu…
– Jak stwierdziła Isabeau, raczej bardziej mu nie zaszkodzę – stwierdziła wampirzyca. – Na razie sam to robi, zwłaszcza że wciąż krwawi. Ciężko uratować kogoś, kto nie chce słuchać.
– Słyszałeś, co ta miła wampirka mówi – warknął Riddley, wymownie spoglądając na brata. – Siedź na tyłku. Ja… zaraz coś wymyślę.
Coś w jego słowach sprawiło, że Isabeau zapragnęła histerycznie się roześmiać. Gdyby to było takie proste! Jak na razie była pewna jedynie tego, że wilkołak wiedział równie niewiele, co i wszyscy wokół. Co prawda też martwiła się o Ariela, ale i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że wahając się sprawiali, że śmierć Alessi była coraz bardziej prawdopodobna. O ile nie coś gorszego.
– Poszedł w tamtą stronę – wycedziła przez zaciśnięte zęby, machnięciem ręki wskazując odpowiedni kierunek. – Czyż nie tak? Mówiłaś, że widziałaś Charona – dodała, wyczekująco spoglądając na Clarssyę.
Wampirzyca popatrzyła na nią w nieco nieprzytomny sposób.
– Ja…
Cokolwiek miała do powiedzenia, ostatecznie nie padło z jej ust. W zamian nagle wyprostowała się niczym struna, zamierając w bezruchu, choć do Isabeau dopiero po chwili dotarło, co wywołało w niej taką reakcję. Rubinowe tęczówki Claryssy rozszerzyły się, gdy spojrzała na Victora i Bellę. To było tak, jakby dopiero w tamtej chwili pojęła, że prócz Riddleya pojawił się ktoś więcej. Gdy na dodatek Beau zauważyła, w jaki sposób Isabella spoglądała na wampirzycę, zorientowała się, że coś musiało być na rzeczy.
– To znów ty – oznajmiła cicho Bella. Bez słowa wyjaśnienia przemknęła obok Victora, by znaleźć się bliżej Claryssy. Ta drgnęła, jakby chcąc poderwać się na równe nogi i rzucić do ucieczki, ale powstrzymało ją to, że nadal uciskała ranę na brzuchu Ariela. Została w miejscu, ale uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wyraźnie robiąc wszystko, by włosy zasłoniły jej twarz. – Hej, mówię do ciebie! Spójrz tu na mnie! – ponagliła wilkołaczyca, momentalnie zaczynając tracić cierpliwość.
– Pomyliła się pani – wymamrotała ledwo słyszalnym szeptem wampirzyca. – Nie jestem…
– Jeszcze niczego nie powiedziałam – żachnęła się Bella. – Och, na litość bogini!
W jednej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko. Chociaż wydawało się, że sprawy nie mogą się jeszcze bardziej skomplikować, w chwili, w której ciężarna dosłownie skoczyła na Claryssę, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Isabeau napięła mięśnie, przez chwilę wahając nad tym, czy powinna zainterweniować, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian po prostu obserwowała, zwłaszcza gdy przekonała się, że Isabella nie zamierzała nikogo zabijać.
Wilkołaczyca zdecydowanym ruchem poderwała Claryssę do pionu. Ta jęknęła w proteście, kiedy z impetem uderzyła plecami o resztki tego, co zostało z jednej ze ścian. Bella naparła na nią całym ciałem, co okazało się dość problematyczne przez sporych rozmiarów ciążowy brzuch. Z uwagą przypatrywała się zastygłej w bezruchu kobiecie, wodząc wzrokiem po bladej twarzy. Nieśmiertelna znów spróbowała odwrócić głowę, ale nie miała po temu okazji – nie, skoro wilczyca najwyraźniej zobaczyła dość, bo nagle zaczerpnęła powietrza do płuc, wyraźnie zszokowana.
– Lucy… – wyszeptała, wyraźnie czemuś niedowierzając.
Wraz z tym jednym słowem, Isabella odsunęła się. Drżącą dłoń przycisnęła do ust, wciąż zszokowana. Potrząsnęła głową, jakby chcąc opędzić od siebie jakąś niechcianą myśl. Wciąż wpatrywała się w tę tak, jakby zobaczyła ją po raz pierwszy.
Claryssa zastygła pod ścianą, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. W odpowiedzi na imię, które padło z ust Belli, jęknęła bezgłośnie, po czym wyraźnie się wzdrygnęła. A potem już tylko stała i wciąż drżała, mając problem z tym, by ustać na nogach. Oddychała z trudem, chociaż powietrze z założenia było jej zbędne do normalnego funkcjonowania. Wyglądała jak ktoś, kogo właśnie z całej siły uderzono w brzuch, zwłaszcza gdy skuliła się i objęła ramionami, jakby w ten sposób chciała obronić się przed czymś, co tylko ona była w stanie dostrzec.
– Jasna cholera… O bogini – wymamrotała nerwowo Bella. W pośpiechu wyrzucała kolejne słowa, nawet nie zastanawiając się nad ich doborem. – Jak mogłam nie zorientować się wcześniej. Ty…
– Przestań – wychrypiała Claryssa.
W takim wydaniu Isabeau zdecydowanie widziała ją po raz pierwszy. To było nienaturalne – zobaczyć akurat tę działającą wszystkim na nerwy, cudownie nieświadomą oczywistości kobietę w takim stanie. W zasadzie nagle zaczęła wyglądać jak nieudolna parodia wampirzycy, która zaszczyciła ich swoją obecność podczas uroczystości, które zorganizowali po wygnaniu Isobel. Chociaż wciąż miała na sobie różową, falbaniastą sukienkę i wyglądała, jakby urwała się z jakiegoś przyjęcia weselnego, zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś naiwnego czy głupiego. Jej spojrzenie było aż nadto świadome, nie wspominając o tym, że twarz wampirzycy bezceremonialnie wykrzywił grymas. Wyglądała na bliską tego, by osunąć się na kolana i wybuchnąć płaczem, choć ostatecznie tego nie zrobiła, jakimś cudem wciąż będąc w stanie utrzymać się na nogach.
Co więcej, musiała wiedzieć, że Bella nie odpuści. Nie powstrzymało jej to przed rzuceniem wilkołaczycy błagalnego spojrzenia, ale na tej nie zrobiło to żadnego wrażenia.
– Nie pomyliłam się… Powiedz mi, że nie! – Kobieta zrobiła krok naprzód, ale zrezygnowała, gdy Claryssa z jękiem mocniej przywarła do ściany. Wyglądała tak, jakby chciała dokonać cudu i przeniknąć przez przeszkodę za plecami albo przynajmniej stać się z nią jednością. – Lucy…
– Nie nazywaj mnie tak!
Było coś histerycznego we wrzasku, który wyrwał się z gardła wampirzycy. W następnej sekundzie ta ostatecznie się popłakała, z trudem będąc w stanie zapanować nad szlochem. Jej oczy lśniły dziko, a kiedy uniosła głowę, Isabeau nawet z odległości zauważyła, że były suche. Claryssa nie mogła ronić łez, ale wniosek i tak był oczywisty – płakała na tyle, na ile pozwalały ograniczenia wampirzego ciała.
Bella drgnęła, po czym cofnęła się, zupełnie jakby nagle zderzyła się z jakąś niewidzialną ścianą. Wciąż przypatrywała się wilkołaczycy, najwyraźniej nie będąc w stanie tak po prostu jej posłuchać. Dłonią wciąż gładziła brzuch, próbując znaleźć ukojenie w świadomości, że pod warstwą skóry rozwijało się życie. Wyraźnie pobladła, co rzucało się w oczy przede wszystkim dzięki ciemnym, mocno kontrastującym z jej cerą lokom.
– Lucy, proszę… Nie pamiętasz mnie? – zaryzykowała raz jeszcze, nerwowym ruchem przeczesując włosy palcami. – Wybacz, że zareagowałam w ten sposób, ale mnie zmusiłaś. Chcę tylko, żebyś w końcu mi odpowiedziała.
– Bella? – rzucił z wahaniem Victor, nagle materializując tuż za plecami partnerki. – Jesteś pewna? O czym ty…?
– Przyjrzyj się jej, skoro mi nie wierzysz! – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To jest Lucy! Wiem, jak to brzmi, ale przecież widzę!
Claryssa jęknęła w odpowiedzi.
– Lucy umarła tamtej nocy – zaoponowała, ale zabrzmiało to raczej jak pobożne życzenie, aniżeli stwierdzenie, którego była pewna.
Mniej więcej wtedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ciężko opadła na kolana, kuląc się i wciąż walcząc o złapanie oddechu. Dłonie docisnęła do uszu, przy okazji wplatając palce we włosy, jakby w ten sposób mogła odciąć się od kolejnych słów. Zaczęła kołysać się w przód i w tył, nagle przypominając Isabeau obłąkaną uciekinierkę z zakładu zamkniętego. Nawet jeśli uważała Claryssę za dziwną, nigdy nie przyszło jej identyfikować ją z wariatką, a jednak w tamtej chwili…
Mimo wyostrzonych zmysłów trudno było jej rozróżnić poszczególne słowa. Szept kobiety był zbyt niewyraźny i przytłumiony, ale Beau zdołała wychwycić jedną spójną wypowiedź.
– Powinnam umrzeć tamtej nocy.
Nie dodała niczego więcej, chociaż wciąż kiwała się w jedną, to znów w drugą stronę. Victor i Bella zamarli, po prostu się w nią wpatrując i najwyraźniej nie będąc w stanie stwierdzić, co powinni z nią zrobić. W uliczce jak na zawołanie zapanowała niemalże głucha cisza, przerywana jedynie biciem serc i oddechami. Najgłośniejszy okazał się właśnie ten Claryssy – bardziej płytki i urywany niż sposób, w jaki powietrze chwytał Ariel.
Milczenie przeciągało się w nieskończoność. Martwa cisza, która niepokoiła bardziej niż chaos, choć Isabeau nie sądziła, że to możliwe. Co więcej, jakaś jej cząstka wciąż pragnęła rzucić się do biegu – wykorzystać okazję, by podążyć za Charonem – ale z jakiegoś powodu nie potrafiła zmusić się do tego, by ruszyć się z miejsca. Co więcej, nie chodziło w tym tylko o to, że Dimitr wciąż zaciskał palce na jej nadgarstku.
– To nie jest teraz ważne. Nie jest, prawda? – odezwała się łagodniejszym niż do tej pory tonem Isabella. Ostrożnie przesunęła się naprzód, skracając dystans dzielący ją od klęczącej wampirzycy. – Najważniejsze, że tutaj jesteś. Chociaż ty jedna. Lucy…
– Tak bardzo chcę o tym zapomnieć – oznajmiła drżącym głosem.
Bella zamilkła, po czym wymieniła z Victorem bezradne spojrzenia. Po wyrazie twarzy mężczyzny trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał. Jedynie jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, jakby ostatecznie przyjął do wiadomości to, co sugerowała mu partnerka.
– To serio jest Lucy – oznajmił, choć wciąż nie dowierzał. – Do cholery, to co się wtedy stało. Aaron twierdził…
– Ach…! – wyrwało się Claryssie. Albo Lucy, bo Isabeau nagle niczego nie była już pewna. W zamian była w stanie co najwyżej obserwować wampirzycę, kiedy ta poderwała głowę, z błyskiem w oczach spoglądając na Victora. – Aaron – powtórzyła z żalem, przyciskając obie dłonie do piersi.
Znów zaczęła szlochać, choć tym razem bijąca od niej rozpacz wydawała się inna. To było tak, jakby już raz przeżyła żałobę, a w tamtej chwili wracała pamięcią do czegoś znajomego, doświadczając tego raz jeszcze.
Cokolwiek się tutaj dzieje, najwyraźniej coś przegapiłam, uświadomiła sobie Isabeau, nagle zaczynając czuć się jak intruz. Wpatrywała się w Claryssę, ale z równym powodzeniem mogłaby patrzeć na kogoś innego – obcego i bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwego.
I, cholera, współczuła jej. Naprawdę jej współczuła…
– Ehm… – wtrącił nagle Rufus. Przez moment zapragnęła na niego warknąć, ale powstrzymał ją jeden rzut oka na jego twarz. Był podenerwowany. – Nie chcę przerywać wam tych czułych scenek, ale… czy któreś z was powie mi, gdzie podział się Ariel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa