Isabeau
W milczeniu wpatrywała się w Claryssę.
Oczy kobiety pociemniały; włosy miała w nieładzie, zresztą jak i sukienkę,
której tren zdążył nasiąknąć krwią. Była blada, co w przypadku wampira
może i nie było niczym dziwnym, ale Isabeau i tak pomyślała, że tym
razem chodziło o coś więcej. Już samo to, że akurat ta nieśmiertelna
mogłaby wyglądać jak ktoś świadom sytuacji – w tym również niebezpieczeństwa
– o czymś świadczyło. Chcąc nie chcąc wciąż miała Claryssę za idiotkę, niechęć
zaś wiązała się nie tylko z jej zwyczajowym zachowaniem, ale przede
wszystkim myślą, że to ona sprowadziła Claudię do Miasta Nocy.
Zawahała
się, wciąż świadoma przede wszystkim tego, że tracili czas. Przez krótką chwilę
miała nadzieję, że ktoś się odezwie, uwalniając ją od konieczności odesłania
wampirzycy gdzieś, gdzie ta by nie zawadzała, ale po kilku kolejnych sekundach
Isabeau stwierdziła, że nie mieli na co liczyć. Do głowy przyszło jej, by najzwyczajniej
w świecie kobietę zignorować i ruszyć tropem Charona, póki jeszcze
mieli szansę go wyśledzić, ale…
A potem
Claryssa bezceremonialnie ruszyła się z miejsca i – wcześniej jak
gdyby nigdy nic omijając towarzystwo – szybkim, choć ludzkim krokiem, dopadła
do Ariela. Isabeau spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego, że
wampirzyca bez choćby cienia wahania zaciśnie dłonie na wystającym z ciała
wilkołaka bełcie i zdecydowanym szarpnięciem wyciągnie go z rany.
Chłopak aż się zapowietrzył, zaraz po tym z jękiem opierając o ścianę,
ale przynajmniej nie miał okazji i siły, by w przypływie emocji spróbować
się na kobietę rzucić.
– Znasz się
na ziołach, prawda, kapłanko? – zapytała ze spokojem Claryssa, wciąż klęcząc
tuż obok. Jak gdyby nigdy nic zdecydowała pas materiału sukni, którą miała na
sobie, by z jego pomocą spróbować powstrzymać wypływająca krew. Było coś
zadziwiająco delikatnego w jej ruchach – rodzaj troski, która wytrąciła
Isabeau z równowagi, wciąż wydając się co najmniej bez sensu. – Niektóre neutralizują
działanie srebra.
– To
wilkołak – przypomniał z rezerwą Rufus. Drgnął, jakby dopiero w tamtej
chwili w pełni dotarło do niego, co działo się wokół niego. – Srebro… –
zaczął, ale Claryssa bezceremonialnie zdecydowała się mu przerwać.
– Chociaż
ten jeden raz nie traktujcie mnie jak słodkiej idiotki. Proszę, nie teraz – wyrzuciła
z siebie na wydechu. Zaraz po tym westchnęła przeciągle, sprawiając przy
tym wrażenie przede wszystkim zmęczonej. – Zasłużyłam sobie. I kiedy
będzie po wszystkim, wszyscy chętnie wrócimy do rutyny, ale teraz dajcie mi
pomóc.
Co ona pieprzy?!, jęknęła w duchu
Isabeau. Jakby mało było problemów z Charonem, teraz na dodatek pojawiła
się Claryssa ze swoim dziwnym zachowaniem. To zdecydowanie zaczynało być ponad
jej nerwy.
– Ja wcale
nie… – Rufus warknął cicho, wyraźnie sfrustrowany. – Och, nieważne! Rób jak
uważasz, ale na tę chwilę najważniejsze jest odszukanie Charona. Tak tylko
przypominam.
Isabeau nie
miała wątpliwości, do czego zmierzał. Wciąż nie docierało do niej to, że mogliby
stracić akurat Ariela, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
jak wyglądała sytuacja. Z kolei Rufus był realistą i choć chwilami
naprawdę go za to nienawidziła, w tamtym momencie doceniała to, że myślał
przede wszystkim praktycznie. Wciąż mieli szansę dotrzeć do Alessi i to
się liczyło.
– O ile
się nie mylę, Ariel jest alfą. A dzisiaj przypada nów – oznajmiła cicho
Claryssa, z uporem wpatrując się w swoje pokrwawione, zaciśnięte na
materiale sukienki dłonie. – Przebiło go na wylot i stracił dużo krwi. Tej
nocy zresztą bliżej mu do człowieka niż kogokolwiek innego. O ile nie
zamierzacie od razu zafundować mu ostatniego namaszczenia, a bogini będzie
łaskawa, to ma szansę.
Po jej
słowach po raz kolejny zapanowała cisza. Isabeau wyprostowała się niczym
struna, zdolna już tylko wpatrywać się w klęczącą na bruku nieśmiertelną.
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją po głowie,
zwłaszcza że nade wszystko pragnęła Claryssie wierzyć. Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, z uporem milcząc, gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie
miała pewności, co powinna powiedzieć. Pustka w głowie dawała jej się we
znaki w równym stopniu, co i poczucie beznadziei.
– To brzmi…
– zaczęła z wahaniem Eve.
– Cóż, dość
prawdopodobnie – stwierdził Rufus. Przez jego twarz przemknął cień, kiedy
podejrzliwie przyjrzał się wampirzycy. – Nie podejrzewałbym cię o znajomości
z wilkołakami.
Claryssa
pochyliła głowę. Kilka niesfornych kosmyków wymknęło się z koka, w który
upięła włosy, opadając jej na twarz.
– To w tej
chwili naprawdę nie jest takie ważne – zauważyła przytomnie.
Mniej
więcej wtedy Beau doszła do wniosku, że nie zamierza dłużej przysłuchiwać się
ich rozmowie. Jakaś jej cząstka rozluźniła się, gdy dotarło do niej, że Ariel
faktycznie mógł mieć szansę. W tamtej chwili to musiało jej wystarczyć, zwłaszcza
że i tak nie byli w stanie zrobić niczego więcej. Znała mieszanki,
które miały szansę załagodzić wpływ srebra, tym bardziej że czasami sama ich
używała, ale na to też nie mieli teraz czasu. Pędzenie do świątyni po zioła, o ile
wciąż miała odpowiednie zapasy, nie wchodziło w grę.
Nie, skoro wciąż
miała do zrobienia coś jeszcze.
– Isabeau.
Lodowata
dłoń momentalnie zacisnęła się na jej nadgarstku. Zatrzymała się w pół
kroku, wzdychając przeciągle w odpowiedzi na pobrzmiewająca w głosie
Dimitra pretensję. Nie była zaskoczona, że akurat on zareagował, gdy tylko
spróbowała ruszyć się z miejsca, po cichu licząc, że podczas gdy wszyscy załamywali
ręce nad Arielem, miała szansę niezauważenie ruszyć w pogoń za Charonem.
– Idę po
moją bratanicę – oznajmiła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. –
Skoro Claryssa chce pomóc, niech zajmie się Arielem. Bardziej mu nie zaszkodzi.
– Nie
pójdziesz nigdzie sama – zaoponował Dimitr.
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać.
– Jeśli jeszcze
trochę tu postoimy, ona zginie. A tego sobie nie wybaczę.
Nie
zamierzała zastanawiać się nad powodem, dla którego Charon w ogóle chciał
dorwać Ali. Z jakiegoś powodu jej nie zabił – przynajmniej nie od razu –
ale to wciąż o niczym nie świadczyło. Może chodziło o jakąś chorą grę,
sposób na doprowadzenie ich do szału albo… cokolwiek innego. Isabeau w gruncie
rzeczy było wszystko jedno, skoro wydawało się zmierzać do tego samego, co
najmniej przerażającego scenariusza.
Musiała coś
zrobić. Niezależnie od konsekwencji.
– Idźcie –
rzuciła ze swojego miejsca Claryssa. Nawet się nie zawahała. – Zostanę tutaj z nim,
chociaż nie ukrywam, że przydałaby mi się pomoc. Jakoś go stąd zabiorę, ale…
– Nie.
Claryssa
natychmiast zamilkła. Pociemniałe oczy pośpiesznie przeniosła na wpatrującego
się w nią w aż nazbyt przytomny sposób Ariela. Był chorobliwie blady,
a Isabeau wciąż była gotowa przysiąc, że oddychanie przychodziło mu z trudem.
Ruch tym bardziej, a jednak spróbował odsunąć od siebie klęczącą przy nim
wampirzycę i (Debil jeden,
przeszło Beau przez myśl.) choć trochę się podnieść. Na staraniach się skończyło,
bo prawie natychmiast z jękiem wrócił do poprzedniej pozycji.
– Tracisz
za dużo krwi – uświadomiła go spiętym tonem Claryssa. – Czuję, że wciąż płynie,
a to niedobrze. Powinnam…
Gniewne
warknięcie, które wyrwało się Arielowi, skutecznie zamknęło jej usta. Albo
raczej zaskoczyło, bo zdaniem Isabeau, dźwięk przypominał raczej parodię,
bardziej przywodząc na myśl jęk, aniżeli coś, co miałoby wzbudzić w drugiej
osobie niepokój.
– Nie
zamierzam… – Ariel urwał, nerwowo zaciskając usta. Przynajmniej wydawał się
bardziej żywy niż do tej pory, co niejako potwierdzało teorię Claryssy, ale to
nadal nie rozwiązywało najważniejszego problemu. – Alessia. Muszę…
– Ariel,
siad!
Z trudem
powstrzymała sfrustrowany jęk, kiedy w uliczce pojawiło się więcej osób.
To Riddley wysunął się naprzód, w pośpiechu wymijając towarzyszących mu
Victoria i Isabellę. Ta ostatnia trzymała się blisko partnera, raz po raz
muskając palcami zaokrąglony brzuch. Teraz
jeszcze powinnaś zacząć rodzić i będziemy mieli komplet!, prychnęła w duchu
Isabeau, z rozdrażnieniem spoglądając na wciąż ściskającego ją Dimitra. Co
prawda uścisk wydawał się lekki, ale patrząc na męża, odniosła wrażenie, że w razie
potrzeby byłby w stanie połamać jej nogi, gdyby dzięki temu nabrał
pewności, że nie zrobi niczego głupiego. Zdeterminowany król zdecydowanie nie
wróżył dobrze, a przynajmniej tego zdążyła się przy nim nauczyć.
Riddley w pośpiechu
podszedł bliżej, nerwowo wodząc wzrokiem dookoła. Jego spojrzenie momentalnie
zatrzymało się na bracie.
– Co, do
diabła się stało?! I… Ej, powiedziałem coś do ciebie! – obruszył się, kiedy
Ariel znów spróbował się poruszyć. – Zamiast pojękiwać, zacznij mnie słuchać,
szczeniaku. Zwłaszcza teraz, kiedy jako jedyny nie wyglądam na jak śmierć.
– Ali… –
padło w odpowiedzi, a Riddley westchnął. Przez jego twarz przemknął
cień.
– Ta, co z nią?
Nic nie znaleźliśmy, tak swoją drogą – dodał, w pośpiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa – ale ciągle szukamy. Zresztą patrząc po tym, jak wygląda to
miejsce, to nieźle się bawicie.
– Oberwał
srebrem, a Charon zabrał dziewczynę – rzucił zniecierpliwionym tonem
Rufus. – Czy teraz, kiedy wszyscy już wszystko wiedzą, moglibyśmy…?
Nie miał
okazji, żeby dokończyć.
– Jak to:
srebrem?!
Nie
przypominała sobie, by głos Riddleya kiedykolwiek był aż taki piskliwy. W zasadzie
była gotowa stwierdzić, że w tamtej chwili wilkołak z powodzeniem
mógłby konkurować z niejedną śpiewaczką, a to zdecydowanie było nie
lada wyczynem.
– Zajmę się
tym, już powiedziałam – wtrąciła Claryssa. – Możecie się przestać kłócić? Ja…
Wampirzyca
zamilkła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wyraźnie zmieszała się,
kiedy swoimi słowami ściągnęła na siebie zainteresowanie zebranych – w tym
przede wszystkim Riddleya, który spojrzał na nią z niepokojącym błyskiem w oczach.
Z uwagą zmierzył kobietę wzrokiem, na dodatek w tak przenikliwy
sposób, że nawet Isabeau poczuła się nieswojo.
– Widziałem
cię już na Dworze – stwierdził, a potem westchnął i jedynie wzruszył
ramionami. – Zresztą nieważne. Jeśli zrobisz coś mojemu bratu…
– Jak
stwierdziła Isabeau, raczej bardziej mu nie zaszkodzę – stwierdziła wampirzyca.
– Na razie sam to robi, zwłaszcza że wciąż krwawi. Ciężko uratować kogoś, kto
nie chce słuchać.
– Słyszałeś,
co ta miła wampirka mówi – warknął Riddley, wymownie spoglądając na brata. –
Siedź na tyłku. Ja… zaraz coś wymyślę.
Coś w jego
słowach sprawiło, że Isabeau zapragnęła histerycznie się roześmiać. Gdyby to
było takie proste! Jak na razie była pewna jedynie tego, że wilkołak wiedział
równie niewiele, co i wszyscy wokół. Co prawda też martwiła się o Ariela,
ale i tak nie mogła pozbyć się wrażenia, że wahając się sprawiali, że
śmierć Alessi była coraz bardziej prawdopodobna. O ile nie coś gorszego.
– Poszedł w tamtą
stronę – wycedziła przez zaciśnięte zęby, machnięciem ręki wskazując odpowiedni
kierunek. – Czyż nie tak? Mówiłaś, że widziałaś Charona – dodała, wyczekująco spoglądając
na Clarssyę.
Wampirzyca popatrzyła
na nią w nieco nieprzytomny sposób.
– Ja…
Cokolwiek
miała do powiedzenia, ostatecznie nie padło z jej ust. W zamian nagle
wyprostowała się niczym struna, zamierając w bezruchu, choć do Isabeau dopiero
po chwili dotarło, co wywołało w niej taką reakcję. Rubinowe tęczówki
Claryssy rozszerzyły się, gdy spojrzała na Victora i Bellę. To było tak,
jakby dopiero w tamtej chwili pojęła, że prócz Riddleya pojawił się ktoś
więcej. Gdy na dodatek Beau zauważyła, w jaki sposób Isabella spoglądała
na wampirzycę, zorientowała się, że coś musiało być na rzeczy.
– To znów
ty – oznajmiła cicho Bella. Bez słowa wyjaśnienia przemknęła obok Victora, by
znaleźć się bliżej Claryssy. Ta drgnęła, jakby chcąc poderwać się na równe nogi
i rzucić do ucieczki, ale powstrzymało ją to, że nadal uciskała ranę na
brzuchu Ariela. Została w miejscu, ale uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
wyraźnie robiąc wszystko, by włosy zasłoniły jej twarz. – Hej, mówię do ciebie!
Spójrz tu na mnie! – ponagliła wilkołaczyca, momentalnie zaczynając tracić
cierpliwość.
– Pomyliła
się pani – wymamrotała ledwo słyszalnym szeptem wampirzyca. – Nie jestem…
– Jeszcze niczego
nie powiedziałam – żachnęła się Bella. – Och, na litość bogini!
W jednej
chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko. Chociaż wydawało się, że sprawy
nie mogą się jeszcze bardziej skomplikować, w chwili, w której ciężarna
dosłownie skoczyła na Claryssę, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Isabeau
napięła mięśnie, przez chwilę wahając nad tym, czy powinna zainterweniować, ale
ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian po prostu obserwowała, zwłaszcza
gdy przekonała się, że Isabella nie zamierzała nikogo zabijać.
Wilkołaczyca
zdecydowanym ruchem poderwała Claryssę do pionu. Ta jęknęła w proteście,
kiedy z impetem uderzyła plecami o resztki tego, co zostało z jednej
ze ścian. Bella naparła na nią całym ciałem, co okazało się dość problematyczne
przez sporych rozmiarów ciążowy brzuch. Z uwagą przypatrywała się zastygłej
w bezruchu kobiecie, wodząc wzrokiem po bladej twarzy. Nieśmiertelna znów
spróbowała odwrócić głowę, ale nie miała po temu okazji – nie, skoro wilczyca
najwyraźniej zobaczyła dość, bo nagle zaczerpnęła powietrza do płuc, wyraźnie
zszokowana.
– Lucy… – wyszeptała,
wyraźnie czemuś niedowierzając.
Wraz z tym
jednym słowem, Isabella odsunęła się. Drżącą dłoń przycisnęła do ust, wciąż zszokowana.
Potrząsnęła głową, jakby chcąc opędzić od siebie jakąś niechcianą myśl. Wciąż wpatrywała
się w tę tak, jakby zobaczyła ją po raz pierwszy.
Claryssa
zastygła pod ścianą, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. W odpowiedzi
na imię, które padło z ust Belli, jęknęła bezgłośnie, po czym wyraźnie się
wzdrygnęła. A potem już tylko stała i wciąż drżała, mając problem z tym,
by ustać na nogach. Oddychała z trudem, chociaż powietrze z założenia
było jej zbędne do normalnego funkcjonowania. Wyglądała jak ktoś, kogo właśnie z całej
siły uderzono w brzuch, zwłaszcza gdy skuliła się i objęła ramionami,
jakby w ten sposób chciała obronić się przed czymś, co tylko ona była w stanie
dostrzec.
– Jasna
cholera… O bogini – wymamrotała nerwowo Bella. W pośpiechu wyrzucała kolejne
słowa, nawet nie zastanawiając się nad ich doborem. – Jak mogłam nie
zorientować się wcześniej. Ty…
– Przestań –
wychrypiała Claryssa.
W takim wydaniu
Isabeau zdecydowanie widziała ją po raz pierwszy. To było nienaturalne –
zobaczyć akurat tę działającą wszystkim na nerwy, cudownie nieświadomą
oczywistości kobietę w takim stanie. W zasadzie nagle zaczęła
wyglądać jak nieudolna parodia wampirzycy, która zaszczyciła ich swoją obecność
podczas uroczystości, które zorganizowali po wygnaniu Isobel. Chociaż wciąż miała
na sobie różową, falbaniastą sukienkę i wyglądała, jakby urwała się z jakiegoś
przyjęcia weselnego, zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś naiwnego czy
głupiego. Jej spojrzenie było aż nadto świadome, nie wspominając o tym, że
twarz wampirzycy bezceremonialnie wykrzywił grymas. Wyglądała na bliską tego,
by osunąć się na kolana i wybuchnąć płaczem, choć ostatecznie tego nie
zrobiła, jakimś cudem wciąż będąc w stanie utrzymać się na nogach.
Co więcej, musiała
wiedzieć, że Bella nie odpuści. Nie powstrzymało jej to przed rzuceniem
wilkołaczycy błagalnego spojrzenia, ale na tej nie zrobiło to żadnego wrażenia.
– Nie
pomyliłam się… Powiedz mi, że nie! – Kobieta zrobiła krok naprzód, ale zrezygnowała,
gdy Claryssa z jękiem mocniej przywarła do ściany. Wyglądała tak, jakby
chciała dokonać cudu i przeniknąć przez przeszkodę za plecami albo
przynajmniej stać się z nią jednością. – Lucy…
– Nie
nazywaj mnie tak!
Było coś
histerycznego we wrzasku, który wyrwał się z gardła wampirzycy. W następnej
sekundzie ta ostatecznie się popłakała, z trudem będąc w stanie
zapanować nad szlochem. Jej oczy lśniły dziko, a kiedy uniosła głowę,
Isabeau nawet z odległości zauważyła, że były suche. Claryssa nie mogła
ronić łez, ale wniosek i tak był oczywisty – płakała na tyle, na ile
pozwalały ograniczenia wampirzego ciała.
Bella
drgnęła, po czym cofnęła się, zupełnie jakby nagle zderzyła się z jakąś
niewidzialną ścianą. Wciąż przypatrywała się wilkołaczycy, najwyraźniej nie będąc
w stanie tak po prostu jej posłuchać. Dłonią wciąż gładziła brzuch, próbując
znaleźć ukojenie w świadomości, że pod warstwą skóry rozwijało się życie.
Wyraźnie pobladła, co rzucało się w oczy przede wszystkim dzięki ciemnym,
mocno kontrastującym z jej cerą lokom.
– Lucy,
proszę… Nie pamiętasz mnie? – zaryzykowała raz jeszcze, nerwowym ruchem
przeczesując włosy palcami. – Wybacz, że zareagowałam w ten sposób, ale
mnie zmusiłaś. Chcę tylko, żebyś w końcu mi odpowiedziała.
– Bella? –
rzucił z wahaniem Victor, nagle materializując tuż za plecami partnerki. –
Jesteś pewna? O czym ty…?
– Przyjrzyj
się jej, skoro mi nie wierzysz! – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – To
jest Lucy! Wiem, jak to brzmi, ale przecież widzę!
Claryssa
jęknęła w odpowiedzi.
– Lucy
umarła tamtej nocy – zaoponowała, ale zabrzmiało to raczej jak pobożne
życzenie, aniżeli stwierdzenie, którego była pewna.
Mniej
więcej wtedy nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Ciężko opadła na kolana, kuląc
się i wciąż walcząc o złapanie oddechu. Dłonie docisnęła do uszu,
przy okazji wplatając palce we włosy, jakby w ten sposób mogła odciąć się
od kolejnych słów. Zaczęła kołysać się w przód i w tył, nagle
przypominając Isabeau obłąkaną uciekinierkę z zakładu zamkniętego. Nawet
jeśli uważała Claryssę za dziwną, nigdy nie przyszło jej identyfikować ją z wariatką,
a jednak w tamtej chwili…
Mimo
wyostrzonych zmysłów trudno było jej rozróżnić poszczególne słowa. Szept
kobiety był zbyt niewyraźny i przytłumiony, ale Beau zdołała wychwycić
jedną spójną wypowiedź.
– Powinnam
umrzeć tamtej nocy.
Nie dodała
niczego więcej, chociaż wciąż kiwała się w jedną, to znów w drugą
stronę. Victor i Bella zamarli, po prostu się w nią wpatrując i najwyraźniej
nie będąc w stanie stwierdzić, co powinni z nią zrobić. W uliczce
jak na zawołanie zapanowała niemalże głucha cisza, przerywana jedynie biciem
serc i oddechami. Najgłośniejszy okazał się właśnie ten Claryssy –
bardziej płytki i urywany niż sposób, w jaki powietrze chwytał Ariel.
Milczenie przeciągało
się w nieskończoność. Martwa cisza, która niepokoiła bardziej niż chaos,
choć Isabeau nie sądziła, że to możliwe. Co więcej, jakaś jej cząstka wciąż pragnęła
rzucić się do biegu – wykorzystać okazję, by podążyć za Charonem – ale z jakiegoś
powodu nie potrafiła zmusić się do tego, by ruszyć się z miejsca. Co więcej,
nie chodziło w tym tylko o to, że Dimitr wciąż zaciskał palce na jej
nadgarstku.
– To nie
jest teraz ważne. Nie jest, prawda? – odezwała się łagodniejszym niż do tej
pory tonem Isabella. Ostrożnie przesunęła się naprzód, skracając dystans
dzielący ją od klęczącej wampirzycy. – Najważniejsze, że tutaj jesteś. Chociaż
ty jedna. Lucy…
– Tak
bardzo chcę o tym zapomnieć – oznajmiła drżącym głosem.
Bella
zamilkła, po czym wymieniła z Victorem bezradne spojrzenia. Po wyrazie
twarzy mężczyzny trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał. Jedynie jego
oczy rozszerzyły się nieznacznie, jakby ostatecznie przyjął do wiadomości to,
co sugerowała mu partnerka.
– To serio
jest Lucy – oznajmił, choć wciąż nie dowierzał. – Do cholery, to co się wtedy
stało. Aaron twierdził…
– Ach…! –
wyrwało się Claryssie. Albo Lucy, bo Isabeau nagle niczego nie była już pewna. W zamian
była w stanie co najwyżej obserwować wampirzycę, kiedy ta poderwała głowę,
z błyskiem w oczach spoglądając na Victora. – Aaron – powtórzyła z żalem,
przyciskając obie dłonie do piersi.
Znów
zaczęła szlochać, choć tym razem bijąca od niej rozpacz wydawała się inna. To
było tak, jakby już raz przeżyła żałobę, a w tamtej chwili wracała
pamięcią do czegoś znajomego, doświadczając tego raz jeszcze.
Cokolwiek się tutaj dzieje, najwyraźniej coś
przegapiłam, uświadomiła sobie Isabeau, nagle zaczynając czuć się jak
intruz. Wpatrywała się w Claryssę, ale z równym powodzeniem mogłaby
patrzeć na kogoś innego – obcego i bardzo, ale to bardzo nieszczęśliwego.
I, cholera,
współczuła jej. Naprawdę jej współczuła…
– Ehm… –
wtrącił nagle Rufus. Przez moment zapragnęła na niego warknąć, ale powstrzymał
ją jeden rzut oka na jego twarz. Był podenerwowany. – Nie chcę przerywać wam
tych czułych scenek, ale… czy któreś z was powie mi, gdzie podział się
Ariel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz