17 stycznia 2019

Dwieście dziesięć

Isabeau
Nie miała wątpliwości, że popełniła błąd – z tym, że kiedy to do niej dotarło, było za późno na próby uniku. Znajdowała się na linii strzału, zdecydowanie zbyt blisko Charona, by liczyć na to, że ten spudłuje. Napięła mięśnie, instynktownie i tak próbując się zatrzymać, ale nie miała czasu choćby się zastanowić, o osłonięciu albo przywołaniu mocy nie wspominając.
Ktoś dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. W następnej sekundzie została dosłownie ścięta z nóg, boleśnie lądując na ziemi, na dodatek przygnieciona przez cudze ciało. W pierwszym odruchu zapragnęła się wyszarpać, póki nie uprzytomniła sobie, że przed sobą miała Dimitra. Jego rubinowe tęczówki pociemniały, a twarz wykrzywił grymas, ale zdecydowanie nie za sprawą bólu – kogoś takiego jak on nie dało się skrzywdzić przy pomocy kuszy.
Zanim zdążyła się zastanowić, wampir błyskawicznie poderwał się na równe nogi. Jeśli do tej pory był zdenerwowany, w tamtej chwili wpadł w szał, a tego zdecydowanie nie widywała u niego na co dzień. To było coś więcej niż wtedy, gdy rzucił się ją ratować, gdy ostatnim razem walczyli z Charonem. Miała wrażenie, że nawet lata wcześniej, gdy on i Drake rzucili się sobie do gardeł, nie był aż do tego stopnia zdeterminowany.
– Dimitrze! – zaoponowała, ale on nawet na nią nie spojrzał.
Podniosła się, ale nie ruszyła z miejsca. Uniosła brwi, niespokojnie obserwując sytuację, zwłaszcza gdy zauważyła, że Charon wycofuje się, by mieć szansę uniknąć ataku zagniewanego nieśmiertelnego. Choć wciąż w ludzkiej postaci, przemieścił się błyskawicznie, w rękach wciąż ściskając kusze, choć w starciu z wampirem takim jak Dimitr, broń nie miała racji bytu. Na jego twarzy na moment odmalowało się zaskoczenie, ale nawet wtedy nie przestał się uśmiechać, nadal zachowując w zdecydowanie zbyt pewny sposób. Uskoczył – najpierw raz, a potem kolejny – sprawiając przy tym wrażenie wyjątkowo znudzonego koniecznością walki. Isabeau gotowa była przysiąc, że męczyła go przede wszystkim konieczność straty czasu.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Miała ochotę zaatakować, ale rozsądek podpowiadał jej, że o wiele lepiej byłoby, gdyby trzymała się na dystans, przynajmniej na razie. Nie ufała sobie, wciąż zbyt roztrzęsiona i pod wpływem skrajnych emocji, by zaryzykować. Gdyby oberwała, zginęłaby na miejscu, a na to nie mogła pozwolić. Rozpraszanie Dimitra też nie było dobrym pomysłem, bo szczerze wątpiła, by wampir dbał o swoje bezpieczeństwo, gdyby zaczęła kręcić się obok.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była w stanie biernie obserwować tego, co działo się wokół. Ariel. Alessia, warknęła na siebie w duchu, zmuszając do ruchu. Serce podjechało jej do gardła, kiedy przekonała się, że bratanica straciła przytomność w najmniej odpowiednim miejscu. Dostrzegła ją zdecydowanie zbyt blisko walczących nieśmiertelnych, zdecydowanie zbyt narażoną, by Isabeau zaryzykowała jej dosięgnąć. Nie miała szansy przemknąć się, nie zwracając przy tym uwagi Charona. Co prawda wilkołak wciąż skupiał się na atakującym go Dimitrze, ale musiałby całkowicie oślepnąć, by jej nie zauważył, gdyby spróbowała dopaść do Ali. Beau obawiała się, że gdyby spróbowała, jedynie pogorszyłaby sytuację, uprzytomniając nieśmiertelnemu, że cały czas miał obok siebie dwa doskonałe cele.
Wąska uliczka ograniczała pole manewru. W duchu klnąc na czym świat stoi, w pośpiechu przesunęła się bliżej ściany, z wolna przesuwając bliżej Ariela. Och, nie… nie, nie, nie, jęknęła, w końcu uprzytomniając sobie, że sprawy miały się źle. W zasadzie wiedziała to od chwili, w której wyczuła krew wilkołaka, ale dopiero w tamtej chwili w pełni dotarło do niej, co się stało. Do tej pory myślała, że po prostu wylądował pod ścianą, ale kiedy podeszła bliżej, przekonała się, że to coś więcej. Z trudem powstrzymała jęk, przez moment ogarnięta nieprzyjemnym wrażeniem déjà vu. Przyśpieszyła, by w pośpiechu przykucnąć tuż przed Arielem i z niedowierzaniem na przeszywający go kawałek drewna – taki sam jak ten, który zabił Adelę, choć tym razem Charon trafił niżej. Gdyby chodziło po prostu o cios w brzuch, nie byłaby taka przerażona, zwłaszcza że wciąż słyszała dość wyraźne bicie serca, ale w tej sytuacji…
Tu wciąż chodziło o zabójcze dla nieśmiertelnych srebro. I ta świadomość ją przerażała.
Z trudem przymuszając się do trzymania nerwów na wodzy, niespokojnie rozejrzała się dookoła. Nie miała pewności, co robić – wyszarpnąć bełt i pozwolić Arielowi się wykrwawiać, czy może zostawić go w takim stanie. Oba rozwiązania brzmiały źle, a Isabeau nagle zwątpiła w to, czy którekolwiek dawało chłopakowi szansę. Przez moment czuła się niemalże jak klęcząc nad umierającym Drake’em, świadoma wyłącznie powoli kończącego się czasu. Wszystko było nie tak, na dodatek w noc, o której sądziła, że ma szansę choć trochę poprawić sytuację.
– Ariel… – Zawahała się. Jeśli do tej pory czuła się bezużyteczna, wątpliwości jedynie pogorszyły sytuację. – Na litość bogini…
Skupiała się wyłącznie na jego pulsie, gotowa przysiąc, że w każdej chwili mógł całkowicie ucichnąć. Był zdecydowanie zbyt wolny i nieregularny, by uwierzyła, że wszystko było w porządku. Jakby tego było mało, gdzieś za jego plecami Dimitr próbował walczyć z pierwotnym, który raczej nie bez powodu przeżył całe wieki, jeśli nie więcej. Isabeau wciąż była gotowa przysiąc, że wilkołak bawił się ich kosztem, chociaż nie potrafiła stwierdzić dlaczego.
Psychopata nie potrzebuje powodu…
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której poczuła, że ktoś ją obserwuje. Ariel zamrugał, wpatrując się w nią w początkowo nieprzytomny, zdezorientowany sposób. Drgnęła i otworzyła oczy, chcąc powiedzieć coś sensownego – choćby to, że nie powinien się ruszać – ale zanim zdążyła wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, chłopak znalazł sobie dość siły, by chwycić ją za ramiona. Uścisk nie był silny, ale ją zaskoczył – i to na tyle, że pozwoliła, żeby nią potrząsnąć, choć w normalnym wypadku połamałaby ręce każdemu, kto by spróbował.
– A-alessia… Alessia jest…
Może mówił coś jeszcze, ale to nie było ważne. Liczyło się, że odgłosy walki nagle przerwały dwa co najmniej niepokojące dźwięki.
Najpierw Charon się roześmiał. Isabeau zesztywniała, pierwszy raz czując, że czyjś śmiech naprawdę ją przeraża, wzbudzając najgorsze myśli.
Zdążyła zaledwie się odwrócić, gdy rozległ się huk pękającego kamienia. Nie, pomyślała po raz wtóry, co najmniej przerażona tym, co to mogło oznaczać. Dimitr był wytrwalszy od niej, ale gdyby wilkołak zdecydował się roznieść go na kawałeczki…
Z tym, że to nie było to. I mimo wszystko błogosławiła ten fakt, nawet mimo tego, co wydarzyło się później.
Wzdrygnęła się, co najmniej wytrącona z równowagi sposobem, w jaki Charon odrzucił od siebie Dimitra. To było tak, jakby w pewnym momencie znudziło mu się uciekanie i doszedł do wniosku, że najwyższa pora skończyć „zabawę”. Poruszał się szybciej niż jakikolwiek znany Isabeau wilkołak – i to w szczególności podczas nowiu, gdy ludzka cząstka zaczynała dominować. „Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś?!” – cisnęło się wampirzycy na usta, ale szczerze wątpiła, by doczekała się odpowiedzi, nawet gdyby przymusiła Charona do wysłuchania jej pytania.
W tamtej chwili zdecydowanie nie było na to czasu. Liczyło się, że nieśmiertelny odrzucił od siebie Dimitra z taką łatwością, jakby ten był szmacianą lalką. Wampir z impetem uderzył w ścianę najbliższego budynku, a potem – co wyjaśniło huk – przebił ją na wylot. Isabeau zesztywniała, mimo świadomości, że taki cios nie był w stanie nieśmiertelnego zabić, aż rwąc się do tego, by zostawić Ariela i upewnić się, jak miała się sytuacja – z tym, że nie miała po temu okazji.
Jeśli do tej pory dookoła panował chaos, wrażenie to pogłębiło się w chwili, w której naruszona konstrukcja budynku ostatecznie się poddała. W ułamku sekundy wszystko zniknęło, kiedy kamieniczka zawaliła się, przy okazji wypełniając powietrze drobinkami gruzu. Isabeau zmrużyła oczy, dla pewności przywołując moc, by mieć szansę osłonić siebie i Ariela. Instynktownie przesunęła się bliżej chłopaka, mimowolnie wzdrygając się, gdy poczuła, że coś uderzyło w osłonę, którą wytworzyła – może kawałek ściany, a może sam Charon. Nie wiedziała, ale czuła, że gdyby tylko się rozproszyła, dla nich oboje skończyłoby się to bardzo źle.
– Isabeau! – doszło ją jakby z oddali, ale nie była pewna, do kogo należał ten głos.
Przełknęła z trudem, po czym rozkaszlała przez wypełniające powietrze drobinki. Przez dłuższa chwilę nie widziała niczego – jedynie opary, które błyskawicznie wypełniły całą uliczkę. Już nie słyszała opadającego gruzu, co dało jej nadzieję na to, że reszta budynków nie zamierzała zwalić im się na głowy, ale to nie było ważne. O wiele istotniejsze okazało się to, że gdy w końcu zdołała rozejrzeć się dookoła, przekonała się, że klęczała u boku Ariela pośród gruzów, a Charon zniknął.
Ali… Alessia.
Ta myśl ją otrzeźwiła. Modląc się w duchu o to, by nic więcej nie zwaliło jej się na głowę, wycofała moc, by mieć szansę się ruszyć. Poderwała się na równe nogi, tym razem bez obaw ruszając w kierunku, w którym wcześniej widziała bratanicę. Poruszanie się pośród odłamków ścian było trudne, zresztą pył wciąż wypełniał powietrze, drażniąc oczy, ale nie potrafiła się tym przejąć. Co więcej nigdzie nie widziała Alessi, a to…
– Isabeau!
Kamień spadł jej z serca, kiedy Dimitr zmaterializował się tuż u jej boku. Pozwoliła, by przygarnął ją do siebie, po czym dla pewności zmierzyła go wzrokiem. Nie mógł się zranić, nie wspominając o możliwości krwawienia, ale i tak wolała się upewnić. Nie była zaskoczona tym, że ubranie miał w strzępach; przeczesała mu włosy palcami, wytrącając z nich resztki pyłu. Przynajmniej on jeden był obok i nie wyglądał na umierającego, ale to i tak nie wyjaśniało najważniejszego.
– Alessia… Ariel… – wykrztusiła, energicznie potrząsając głową. Ucisk w gardle dawał jej się we znaki w równym stopniu, co i pulsujące bólem mięśnie. – Oni nie…
Właściwie sama nie była pewna, co takiego chciała mu powiedzieć. Plątała się, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Co więcej, trzęsła się cała, choć nade wszystko próbowała nad sobą zapanować. Jakaś jej cząstka pragnęła rzucić się w pogoń, choć to nadal brzmiało jak misja samobójcza. Nawet gdyby natrafiła na top, nie spodziewała się niczego dobrego, zwłaszcza po kimś, kto już udowodnił, że był od niej silniejszy. Ta myśl doprowadzała ją do szału, ale to nie zmieniało faktu, że Isabeau wciąż nade wszystko pragnęła roznieść kogoś na kawałki. Gdyby sytuacja była inna, zrobiłaby to, ale…
Dimitr bardziej stanowczo otoczył ją ramionami, jakby chcąc powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Uprzytomniła sobie, że bezwiednie zrobiła krok naprzód, gotowa oswobodzić się z jego objęć i jednak popędzić za Charonem. Trzęsła się cała – czy to przez nadmiar emocji, czy znów od ciągłego napięcia już i tak obolałych mięśni. Serce tłukło jej się w piersi, gotowe w każdej chwili wyrwać się na zewnątrz, choć Isabeau w gruncie rzeczy czuła się tak, jakby w każdej chwili mogło się zatrzymać.
Nie ochroniła Alessi. Nie była w stanie pomóc nikomu, a to…
– Ej, nic wam nie jest?! – Głos Eve doszedł do niej jakby z oddali. Zauważyła ją ponad ramieniem Dimitra, kiedy wampirzyca błyskawicznie pokonała dzielącą ich odległość, w pośpiechu lawirując między gruzami. – Isabeau…
Coś w tym, że akurat jej imię wypowiedziała – i to prawie tak, jakby się martwiła – ostatecznie wytrąciło królową z równowagi.
– Nie, do cholery! Mnie nic nie jest!
Tym razem nie pozwoliła Dimitrowi się przytrzymywać. Odskoczyła od niego jak oparzona, ale nie rzuciła się do biegu, przekonując się, że była w stanie zrobić co najwyżej dwa chwiejne kroki. Zamarła w bezruchu, chwiejąc się na nogach i mogąc co najwyżej bezradnie wodzić wzrokiem na prawo i lewo. Oddychała szybko i płytko, z każdą sekundą czując coraz gorzej, choć to nie miało żadnego związku z tym, że zdążyła się poobijać. Nawet jeśli oberwała, ciało zdążyło zregenerować się samoistnie. Fizycznie nic jej nie dolegało, jednak nie potrafiła być z tego powodu wdzięczna. Obecność Dimitra również niczego nie ułatwiała.
Zamrugała kilkukrotnie, jeszcze bardziej wytrącona z równowagi tym, że obraz nagle zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Zniecierpliwionym ruchem otarła twarz, spodziewając się dostrzec ślady krwi, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Nie dostrzegła niczego, poza kilkoma mokrymi śladami – łzami, jak nagle sobie uświadomiła. Płakała ze wściekłości, mażąc się jak dziecko, choć to wydawało się ostatnim, na co powinna sobie pozwolić.
Nie była w stanie się ruszyć. Chociaż chciała, mogła co najwyżej jak ostatnia kretynka tkwić w miejscu i wyzywać na czym świat stoi, a to…
Znów usłyszała kroki. Poderwała głowę, choć bez większego zainteresowania, zwłaszcza że szczerze wątpiła, by to Charon wracał ich pozabijać. Beznamiętnym wzrokiem spojrzała na Rufusa, bynajmniej nie zaskoczona jego obecnością. Skoro dotarła do nich Eve, jego pojawienie się również jej nie zdziwiło, zwłaszcza że podążał za nią już wcześniej.
Wampir w milczeniu powiódł dookoła. Na jego ubraniu dostrzegła krew, ale nie czuła, by należała do niego. Uniosła brwi, uświadamiając sobie, że była ludzka.
– Co ty właściwie…? – zaczęła, odkrywając, że jednak była w stanie się odezwać. Jej głos zabrzmiał dziwnie, słaby i drżący, zresztą jedno spojrzenie Rufusa wystarczyło, by się wycofała.
– Nie sądzę, by ktokolwiek przeżył. Nie z tych, którzy oberwali – oznajmił, puszczając jej pytanie mimo uszu. Spojrzał na nią dziwnie, ale nawet słowem nie skomentował tego, w jakim była stanie. – Mam wrażenie, że celował przede wszystkim w ludzi.
– Co to oznacza? – zapytała natychmiast Eve.
Rufus potrząsnął głową.
– Ludzka krew najłatwiej rozprasza trop – stwierdził, ale bez przekonania. – Albo chodziło o zamieszanie. Jeśli tak, wyszło mu to świetnie i… Och, na litość bogini, to później! – Raz jeszcze rozejrzał się po uliczce. – Co wyście tu zrobili?!
Isabeau nie była w stanie mu odpowiedzieć, chociaż jego pytanie ją otrzeźwiło. Na drżących ruszyła się z miejsca, całkowicie ignorując zebranych i nieobecność Charona. Weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu i choć to niewiele pomogło, zdołała przynajmniej zmusić się do działania. Znów dopadła do Ariela, rozszerzonymi oczyma spoglądając na jego bladą twarz. Znów zamknął oczy, poza tym ledwo słyszała jego oddech, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Słowa Rufusa jedynie bardziej wytrąciły ją z równowagi, bo skoro Charon nie zostawił po sobie żadnych rannych…
– Hej – rzuciła spiętym tonem. – Hej, Ariel, do cholery, nie rób mi tego! Nie ty!
Zacisnęła dłonie na jego ramionach równie zawzięcie, co wtedy, gdy sam to zrobił. Miała wrażenie, że przelewał jej się w rękach, utrzymując się w pionie tylko dzięki wciąż przeszywającemu go kawałkowi drewna. Znów wrócił dylemat, co z tym zrobić, ale w głowie miała pustkę. Teraz przynajmniej nie usieli obawiać się Charonem i tym, że ten z kimkolwiek walczył, ale…
Wciąż zaciskając palce na barkach Ariela, nerwowo obejrzała się przez ramię. Rozszerzonymi oczami spojrzała na Rufusa w co najmniej naglący sposób.
– Chodź tu! – rzuciła spiętym tonem. – Nie wiem, co robić. Mam to wyjąć czy…?
Coś w sposobie, w jaki na nią popatrzył, przyprawiło ją o dreszcze. Przez moment była gotowa wręcz przysiąc, że z równie wielkim brakiem taktu, co zazwyczaj, wprost poinformuje ją, że traciła czas. Właśnie tego była skłonna się po nim spodziewać – nadmiernej szczerości, zwłaszcza gdy chodziło o życie kogoś, kto nie miał dla niego znaczenia. Czasami tak było lepiej, ale w tamtej chwili nie byłaby w stanie tego znieść. Nie chodziło tylko o Alessię, ale też samego Ariela, z którym przecież się przyjaźniła. Spędziła z tym chłopakiem dość czasu, kiedy oboje najbardziej tego potrzebowali. Całe tygodnie, w czasie gdy ukrywała się wraz z dziećmi w okolicznych las, podczas gdy wszyscy wokół przeżywali żałobę z jej powodu. Rozmawiała z nim, wiedziała ile wysiłku kosztował go oswojenie z myślą o nadchodzącej przemianie i później, gdy osobiście wysłała do Yvesa, by jakkolwiek zapanować nad sytuacją. To było swoiste porozumienie, które może na pierwszy rzut oka nie znaczyło wiele, ale dla Isabeau było nader istotne.
Zbyt wiele bliskich osób straciła w ostatnim czasie, by przez palce patrzeć na to, co działo się z kolejną – i to zwłaszcza z kimś, kto okazał się przeznaczony jej małej Alessi.
Alessia…
– Jeśli to też srebro… – usłyszała za plecami głos Rufusa. Był zadziwiająco łagodny, co w przypadku tego wampira nie zdarzało się często. Tak naprawdę mało kiedy myślał nad doborem słów, ale w tamtej chwili bez wątpienia to robił. – W porządku, tak. I to jak najszybciej.
– Bałam się, że zacznie się wykrwawiać – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– W tym momencie to lepsze niż dalszy kontakt ze srebrem. – Wampir potrząsnął głową. – Zrób to albo się odsuń. Isabeau…
– Ali…
Natychmiast zamilkł. Isabeau wyprostowała się niczym struna, przez moment czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Kolejny raz podchwyciła spojrzenie nienaturalnie rozszerzonych, smutnych oczu. W tamtej chwili nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć, zwłaszcza gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie wiedziała, co się stało, kiedy zawaliła się kamieniczka. Charon wykorzystał zamieszanie, ale…
Nie wiem, co gorsze, uświadomiła sobie, oczami wyobraźni widząc opadające na ziemie kawałki ściany. To, żeby ją zabrał, czy żeby gdzieś tam była, podczas gdy my tutaj tracimy czas.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Wciąż tkwiła w bezruchu, po prostu wpatrując się w Ariela, choć dobrze wiedziała, że była mu winna wyjaśnienia. Powinna zrobić cokolwiek, ale kiedy przyszło co do czego, odkryła, że nie była w stanie zdobyć się nawet na to, by spróbować się ruszyć.
– Ja widziałam, co się stało.
Nowy głos przerwał przeciągające się milczenie. Isabeau zamrugała kilkukrotnie, co najmniej zaskoczona. Miała wrażenie, że powinna go rozpoznać, zwłaszcza że należał do kobiety, ale nie od razu skupiła się na tyle, by poderwać głowę i spojrzeć w odpowiednim kierunku. Nawet gdy już się na to zdobyła, była w stanie co najwyżej bezmyślnie wpatrywać w zdobną postać, która z wolna ruszyła ku nim.
– Claryssa – westchnął Rufus i dopiero wtedy do Isabeau dotarło, ze miał rację.
Wampirzyca podeszła bliżej. Ona również wyglądała inaczej, wyraźnie przerażona, co w jej przypadku okazało się dziwnie. Na sobie miała zakurzoną sukienkę w jasnym, rzucającym się w oczy kolorze. Było coś drażniącego w różu, falbankach i samej Claryssie, zwłaszcza że wampirzyca od lat miała w sobie coś, co działało wszystkim na nerwy. Tym razem przynajmniej nie bredziła od rzeczy, wyraźnie poruszona, jednak Isabeau nie poczuła się dzięki temu lepiej. Jeśli na wszystkie możliwe osoby, mieliby zdać się na opinię akurat jej…
– Widziałam, że ten mężczyzna uciekł. I nie był sam – oznajmiła Claryssa, bynajmniej niezrażona przeciągającym się milczeniem. – Ale nie wiem, czy dziewczyna żyła. Chociaż nie sądzę, by zabrał kogoś, kto byłby martwy, skoro zostawił po sobie trupy.
To była chyba najbardziej sensowna wypowiedź, jaką Isabeau zdarzyło się od niej słyszeć, ale i tym nie potrafiła się przejąć. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, kolejny raz grożąc wyrwaniem się z piersi. Powinna poczuć ulgę na myśl o tym, że Alessia była żywa, ale nie potrafiła tego docenić – nie, skoro to nie rozwiązywało najważniejszego problemu.
– Jesteś pewna? Claryssa, skup się – rzucił spiętym tonem Rufus. Pobrzmiewające w jego głosie wątpliwości ją nie zdziwiły. – To ważne, więc…
– Wiem, co widziałam – warknęła wampirzyca. – A teraz chcę pomóc. Powiedzcie mi, co robimy.
Po jej słowach zapanowała wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa