Isabeau
Nie miała wątpliwości, że
popełniła błąd – z tym, że kiedy to do niej dotarło, było za późno na
próby uniku. Znajdowała się na linii strzału, zdecydowanie zbyt blisko Charona,
by liczyć na to, że ten spudłuje. Napięła mięśnie, instynktownie i tak
próbując się zatrzymać, ale nie miała czasu choćby się zastanowić, o osłonięciu
albo przywołaniu mocy nie wspominając.
Ktoś
dosłownie zmaterializował się tuż przed nią. W następnej sekundzie została
dosłownie ścięta z nóg, boleśnie lądując na ziemi, na dodatek przygnieciona
przez cudze ciało. W pierwszym odruchu zapragnęła się wyszarpać, póki nie
uprzytomniła sobie, że przed sobą miała Dimitra. Jego rubinowe tęczówki
pociemniały, a twarz wykrzywił grymas, ale zdecydowanie nie za sprawą bólu
– kogoś takiego jak on nie dało się skrzywdzić przy pomocy kuszy.
Zanim
zdążyła się zastanowić, wampir błyskawicznie poderwał się na równe nogi. Jeśli
do tej pory był zdenerwowany, w tamtej chwili wpadł w szał, a tego
zdecydowanie nie widywała u niego na co dzień. To było coś więcej niż
wtedy, gdy rzucił się ją ratować, gdy ostatnim razem walczyli z Charonem.
Miała wrażenie, że nawet lata wcześniej, gdy on i Drake rzucili się sobie
do gardeł, nie był aż do tego stopnia zdeterminowany.
– Dimitrze!
– zaoponowała, ale on nawet na nią nie spojrzał.
Podniosła
się, ale nie ruszyła z miejsca. Uniosła brwi, niespokojnie obserwując sytuację,
zwłaszcza gdy zauważyła, że Charon wycofuje się, by mieć szansę uniknąć ataku
zagniewanego nieśmiertelnego. Choć wciąż w ludzkiej postaci, przemieścił
się błyskawicznie, w rękach wciąż ściskając kusze, choć w starciu z wampirem
takim jak Dimitr, broń nie miała racji bytu. Na jego twarzy na moment
odmalowało się zaskoczenie, ale nawet wtedy nie przestał się uśmiechać, nadal zachowując
w zdecydowanie zbyt pewny sposób. Uskoczył – najpierw raz, a potem
kolejny – sprawiając przy tym wrażenie wyjątkowo znudzonego koniecznością
walki. Isabeau gotowa była przysiąc, że męczyła go przede wszystkim konieczność
straty czasu.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści. Miała ochotę zaatakować, ale rozsądek podpowiadał
jej, że o wiele lepiej byłoby, gdyby trzymała się na dystans, przynajmniej
na razie. Nie ufała sobie, wciąż zbyt roztrzęsiona i pod wpływem skrajnych
emocji, by zaryzykować. Gdyby oberwała, zginęłaby na miejscu, a na to nie
mogła pozwolić. Rozpraszanie Dimitra też nie było dobrym pomysłem, bo szczerze
wątpiła, by wampir dbał o swoje bezpieczeństwo, gdyby zaczęła kręcić się
obok.
Nie zmieniało
to jednak faktu, że nie była w stanie biernie obserwować tego, co działo
się wokół. Ariel. Alessia, warknęła
na siebie w duchu, zmuszając do ruchu. Serce podjechało jej do gardła,
kiedy przekonała się, że bratanica straciła przytomność w najmniej
odpowiednim miejscu. Dostrzegła ją zdecydowanie zbyt blisko walczących nieśmiertelnych,
zdecydowanie zbyt narażoną, by Isabeau zaryzykowała jej dosięgnąć. Nie miała
szansy przemknąć się, nie zwracając przy tym uwagi Charona. Co prawda wilkołak wciąż
skupiał się na atakującym go Dimitrze, ale musiałby całkowicie oślepnąć, by jej
nie zauważył, gdyby spróbowała dopaść do Ali. Beau obawiała się, że gdyby
spróbowała, jedynie pogorszyłaby sytuację, uprzytomniając nieśmiertelnemu, że
cały czas miał obok siebie dwa doskonałe cele.
Wąska
uliczka ograniczała pole manewru. W duchu klnąc na czym świat stoi, w pośpiechu
przesunęła się bliżej ściany, z wolna przesuwając bliżej Ariela. Och, nie… nie, nie, nie, jęknęła, w końcu
uprzytomniając sobie, że sprawy miały się źle. W zasadzie wiedziała to od
chwili, w której wyczuła krew wilkołaka, ale dopiero w tamtej chwili w pełni
dotarło do niej, co się stało. Do tej pory myślała, że po prostu wylądował pod
ścianą, ale kiedy podeszła bliżej, przekonała się, że to coś więcej. Z trudem
powstrzymała jęk, przez moment ogarnięta nieprzyjemnym wrażeniem déjà vu. Przyśpieszyła, by w pośpiechu
przykucnąć tuż przed Arielem i z niedowierzaniem na przeszywający go
kawałek drewna – taki sam jak ten, który zabił Adelę, choć tym razem Charon
trafił niżej. Gdyby chodziło po prostu o cios w brzuch, nie byłaby
taka przerażona, zwłaszcza że wciąż słyszała dość wyraźne bicie serca, ale w tej
sytuacji…
Tu wciąż
chodziło o zabójcze dla nieśmiertelnych srebro. I ta świadomość ją
przerażała.
Z trudem
przymuszając się do trzymania nerwów na wodzy, niespokojnie rozejrzała się
dookoła. Nie miała pewności, co robić – wyszarpnąć bełt i pozwolić
Arielowi się wykrwawiać, czy może zostawić go w takim stanie. Oba
rozwiązania brzmiały źle, a Isabeau nagle zwątpiła w to, czy którekolwiek
dawało chłopakowi szansę. Przez moment czuła się niemalże jak klęcząc nad
umierającym Drake’em, świadoma wyłącznie powoli kończącego się czasu. Wszystko
było nie tak, na dodatek w noc, o której sądziła, że ma szansę choć
trochę poprawić sytuację.
– Ariel… –
Zawahała się. Jeśli do tej pory czuła się bezużyteczna, wątpliwości jedynie pogorszyły
sytuację. – Na litość bogini…
Skupiała się
wyłącznie na jego pulsie, gotowa przysiąc, że w każdej chwili mógł
całkowicie ucichnąć. Był zdecydowanie zbyt wolny i nieregularny, by uwierzyła,
że wszystko było w porządku. Jakby tego było mało, gdzieś za jego plecami
Dimitr próbował walczyć z pierwotnym, który raczej nie bez powodu przeżył
całe wieki, jeśli nie więcej. Isabeau wciąż była gotowa przysiąc, że wilkołak
bawił się ich kosztem, chociaż nie potrafiła stwierdzić dlaczego.
Psychopata nie potrzebuje powodu…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której poczuła, że ktoś
ją obserwuje. Ariel zamrugał, wpatrując się w nią w początkowo
nieprzytomny, zdezorientowany sposób. Drgnęła i otworzyła oczy, chcąc powiedzieć
coś sensownego – choćby to, że nie powinien się ruszać – ale zanim zdążyła
wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, chłopak znalazł sobie dość siły, by
chwycić ją za ramiona. Uścisk nie był silny, ale ją zaskoczył – i to na
tyle, że pozwoliła, żeby nią potrząsnąć, choć w normalnym wypadku
połamałaby ręce każdemu, kto by spróbował.
– A-alessia…
Alessia jest…
Może mówił
coś jeszcze, ale to nie było ważne. Liczyło się, że odgłosy walki nagle
przerwały dwa co najmniej niepokojące dźwięki.
Najpierw
Charon się roześmiał. Isabeau zesztywniała, pierwszy raz czując, że czyjś
śmiech naprawdę ją przeraża, wzbudzając najgorsze myśli.
Zdążyła
zaledwie się odwrócić, gdy rozległ się huk pękającego kamienia. Nie, pomyślała po raz wtóry, co najmniej
przerażona tym, co to mogło oznaczać. Dimitr był wytrwalszy od niej, ale gdyby
wilkołak zdecydował się roznieść go na kawałeczki…
Z tym, że
to nie było to. I mimo wszystko błogosławiła ten fakt, nawet mimo tego, co
wydarzyło się później.
Wzdrygnęła
się, co najmniej wytrącona z równowagi sposobem, w jaki Charon
odrzucił od siebie Dimitra. To było tak, jakby w pewnym momencie znudziło
mu się uciekanie i doszedł do wniosku, że najwyższa pora skończyć „zabawę”.
Poruszał się szybciej niż jakikolwiek znany Isabeau wilkołak – i to w szczególności
podczas nowiu, gdy ludzka cząstka zaczynała dominować. „Kim ty, do kurwy nędzy,
jesteś?!” – cisnęło się wampirzycy na usta, ale szczerze wątpiła, by doczekała
się odpowiedzi, nawet gdyby przymusiła Charona do wysłuchania jej pytania.
W tamtej
chwili zdecydowanie nie było na to czasu. Liczyło się, że nieśmiertelny
odrzucił od siebie Dimitra z taką łatwością, jakby ten był szmacianą
lalką. Wampir z impetem uderzył w ścianę najbliższego budynku, a potem
– co wyjaśniło huk – przebił ją na wylot. Isabeau zesztywniała, mimo
świadomości, że taki cios nie był w stanie nieśmiertelnego zabić, aż rwąc
się do tego, by zostawić Ariela i upewnić się, jak miała się sytuacja – z tym,
że nie miała po temu okazji.
Jeśli do
tej pory dookoła panował chaos, wrażenie to pogłębiło się w chwili, w której
naruszona konstrukcja budynku ostatecznie się poddała. W ułamku sekundy
wszystko zniknęło, kiedy kamieniczka zawaliła się, przy okazji wypełniając powietrze
drobinkami gruzu. Isabeau zmrużyła oczy, dla pewności przywołując moc, by mieć
szansę osłonić siebie i Ariela. Instynktownie przesunęła się bliżej
chłopaka, mimowolnie wzdrygając się, gdy poczuła, że coś uderzyło w osłonę,
którą wytworzyła – może kawałek ściany, a może sam Charon. Nie wiedziała,
ale czuła, że gdyby tylko się rozproszyła, dla nich oboje skończyłoby się to
bardzo źle.
– Isabeau! –
doszło ją jakby z oddali, ale nie była pewna, do kogo należał ten głos.
Przełknęła z trudem,
po czym rozkaszlała przez wypełniające powietrze drobinki. Przez dłuższa chwilę
nie widziała niczego – jedynie opary, które błyskawicznie wypełniły całą
uliczkę. Już nie słyszała opadającego gruzu, co dało jej nadzieję na to, że
reszta budynków nie zamierzała zwalić im się na głowy, ale to nie było ważne. O wiele
istotniejsze okazało się to, że gdy w końcu zdołała rozejrzeć się dookoła,
przekonała się, że klęczała u boku Ariela pośród gruzów, a Charon
zniknął.
Ali… Alessia.
Ta myśl ją
otrzeźwiła. Modląc się w duchu o to, by nic więcej nie zwaliło jej
się na głowę, wycofała moc, by mieć szansę się ruszyć. Poderwała się na równe
nogi, tym razem bez obaw ruszając w kierunku, w którym wcześniej
widziała bratanicę. Poruszanie się pośród odłamków ścian było trudne, zresztą
pył wciąż wypełniał powietrze, drażniąc oczy, ale nie potrafiła się tym przejąć.
Co więcej nigdzie nie widziała Alessi, a to…
– Isabeau!
Kamień
spadł jej z serca, kiedy Dimitr zmaterializował się tuż u jej boku.
Pozwoliła, by przygarnął ją do siebie, po czym dla pewności zmierzyła go
wzrokiem. Nie mógł się zranić, nie wspominając o możliwości krwawienia,
ale i tak wolała się upewnić. Nie była zaskoczona tym, że ubranie miał w strzępach;
przeczesała mu włosy palcami, wytrącając z nich resztki pyłu. Przynajmniej
on jeden był obok i nie wyglądał na umierającego, ale to i tak nie
wyjaśniało najważniejszego.
– Alessia…
Ariel… – wykrztusiła, energicznie potrząsając głową. Ucisk w gardle dawał
jej się we znaki w równym stopniu, co i pulsujące bólem mięśnie. –
Oni nie…
Właściwie
sama nie była pewna, co takiego chciała mu powiedzieć. Plątała się, w pośpiechu
wyrzucając z siebie kolejne słowa. Co więcej, trzęsła się cała, choć nade
wszystko próbowała nad sobą zapanować. Jakaś jej cząstka pragnęła rzucić się w pogoń,
choć to nadal brzmiało jak misja samobójcza. Nawet gdyby natrafiła na top, nie
spodziewała się niczego dobrego, zwłaszcza po kimś, kto już udowodnił, że był
od niej silniejszy. Ta myśl doprowadzała ją do szału, ale to nie zmieniało
faktu, że Isabeau wciąż nade wszystko pragnęła roznieść kogoś na kawałki. Gdyby
sytuacja była inna, zrobiłaby to, ale…
Dimitr
bardziej stanowczo otoczył ją ramionami, jakby chcąc powstrzymać przed
zrobieniem czegoś głupiego. Uprzytomniła sobie, że bezwiednie zrobiła krok
naprzód, gotowa oswobodzić się z jego objęć i jednak popędzić za Charonem.
Trzęsła się cała – czy to przez nadmiar emocji, czy znów od ciągłego napięcia
już i tak obolałych mięśni. Serce tłukło jej się w piersi, gotowe w każdej
chwili wyrwać się na zewnątrz, choć Isabeau w gruncie rzeczy czuła się
tak, jakby w każdej chwili mogło się zatrzymać.
Nie ochroniła
Alessi. Nie była w stanie pomóc nikomu, a to…
– Ej, nic
wam nie jest?! – Głos Eve doszedł do niej jakby z oddali. Zauważyła ją ponad
ramieniem Dimitra, kiedy wampirzyca błyskawicznie pokonała dzielącą ich
odległość, w pośpiechu lawirując między gruzami. – Isabeau…
Coś w tym,
że akurat jej imię wypowiedziała – i to prawie tak, jakby się martwiła –
ostatecznie wytrąciło królową z równowagi.
– Nie, do
cholery! Mnie nic nie jest!
Tym razem
nie pozwoliła Dimitrowi się przytrzymywać. Odskoczyła od niego jak oparzona,
ale nie rzuciła się do biegu, przekonując się, że była w stanie zrobić co
najwyżej dwa chwiejne kroki. Zamarła w bezruchu, chwiejąc się na nogach i mogąc
co najwyżej bezradnie wodzić wzrokiem na prawo i lewo. Oddychała szybko i płytko,
z każdą sekundą czując coraz gorzej, choć to nie miało żadnego związku z tym,
że zdążyła się poobijać. Nawet jeśli oberwała, ciało zdążyło zregenerować się
samoistnie. Fizycznie nic jej nie dolegało, jednak nie potrafiła być z tego
powodu wdzięczna. Obecność Dimitra również niczego nie ułatwiała.
Zamrugała
kilkukrotnie, jeszcze bardziej wytrącona z równowagi tym, że obraz nagle
zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Zniecierpliwionym ruchem otarła twarz, spodziewając
się dostrzec ślady krwi, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Nie dostrzegła
niczego, poza kilkoma mokrymi śladami – łzami, jak nagle sobie uświadomiła.
Płakała ze wściekłości, mażąc się jak dziecko, choć to wydawało się ostatnim,
na co powinna sobie pozwolić.
Nie była w stanie
się ruszyć. Chociaż chciała, mogła co najwyżej jak ostatnia kretynka tkwić w miejscu
i wyzywać na czym świat stoi, a to…
Znów
usłyszała kroki. Poderwała głowę, choć bez większego zainteresowania, zwłaszcza
że szczerze wątpiła, by to Charon wracał ich pozabijać. Beznamiętnym wzrokiem
spojrzała na Rufusa, bynajmniej nie zaskoczona jego obecnością. Skoro dotarła
do nich Eve, jego pojawienie się również jej nie zdziwiło, zwłaszcza że podążał
za nią już wcześniej.
Wampir w milczeniu
powiódł dookoła. Na jego ubraniu dostrzegła krew, ale nie czuła, by należała do
niego. Uniosła brwi, uświadamiając sobie, że była ludzka.
– Co ty
właściwie…? – zaczęła, odkrywając, że jednak była w stanie się odezwać.
Jej głos zabrzmiał dziwnie, słaby i drżący, zresztą jedno spojrzenie Rufusa
wystarczyło, by się wycofała.
– Nie
sądzę, by ktokolwiek przeżył. Nie z tych, którzy oberwali – oznajmił, puszczając
jej pytanie mimo uszu. Spojrzał na nią dziwnie, ale nawet słowem nie skomentował
tego, w jakim była stanie. – Mam wrażenie, że celował przede wszystkim w ludzi.
– Co to
oznacza? – zapytała natychmiast Eve.
Rufus
potrząsnął głową.
– Ludzka
krew najłatwiej rozprasza trop – stwierdził, ale bez przekonania. – Albo
chodziło o zamieszanie. Jeśli tak, wyszło mu to świetnie i… Och, na litość
bogini, to później! – Raz jeszcze rozejrzał się po uliczce. – Co wyście tu
zrobili?!
Isabeau nie
była w stanie mu odpowiedzieć, chociaż jego pytanie ją otrzeźwiło. Na
drżących ruszyła się z miejsca, całkowicie ignorując zebranych i nieobecność
Charona. Weź się w garść!,
warknęła na siebie w duchu i choć to niewiele pomogło, zdołała
przynajmniej zmusić się do działania. Znów dopadła do Ariela, rozszerzonymi oczyma
spoglądając na jego bladą twarz. Znów zamknął oczy, poza tym ledwo słyszała
jego oddech, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Słowa Rufusa jedynie bardziej
wytrąciły ją z równowagi, bo skoro Charon nie zostawił po sobie żadnych
rannych…
– Hej – rzuciła
spiętym tonem. – Hej, Ariel, do cholery, nie rób mi tego! Nie ty!
Zacisnęła
dłonie na jego ramionach równie zawzięcie, co wtedy, gdy sam to zrobił. Miała
wrażenie, że przelewał jej się w rękach, utrzymując się w pionie
tylko dzięki wciąż przeszywającemu go kawałkowi drewna. Znów wrócił dylemat, co
z tym zrobić, ale w głowie miała pustkę. Teraz przynajmniej nie
usieli obawiać się Charonem i tym, że ten z kimkolwiek walczył, ale…
Wciąż zaciskając
palce na barkach Ariela, nerwowo obejrzała się przez ramię. Rozszerzonymi
oczami spojrzała na Rufusa w co najmniej naglący sposób.
– Chodź tu!
– rzuciła spiętym tonem. – Nie wiem, co robić. Mam to wyjąć czy…?
Coś w sposobie,
w jaki na nią popatrzył, przyprawiło ją o dreszcze. Przez moment była
gotowa wręcz przysiąc, że z równie wielkim brakiem taktu, co zazwyczaj,
wprost poinformuje ją, że traciła czas. Właśnie tego była skłonna się po nim
spodziewać – nadmiernej szczerości, zwłaszcza gdy chodziło o życie kogoś,
kto nie miał dla niego znaczenia. Czasami tak było lepiej, ale w tamtej
chwili nie byłaby w stanie tego znieść. Nie chodziło tylko o Alessię,
ale też samego Ariela, z którym przecież się przyjaźniła. Spędziła z tym
chłopakiem dość czasu, kiedy oboje najbardziej tego potrzebowali. Całe
tygodnie, w czasie gdy ukrywała się wraz z dziećmi w okolicznych
las, podczas gdy wszyscy wokół przeżywali żałobę z jej powodu. Rozmawiała z nim,
wiedziała ile wysiłku kosztował go oswojenie z myślą o nadchodzącej przemianie
i później, gdy osobiście wysłała do Yvesa, by jakkolwiek zapanować nad
sytuacją. To było swoiste porozumienie, które może na pierwszy rzut oka nie
znaczyło wiele, ale dla Isabeau było nader istotne.
Zbyt wiele
bliskich osób straciła w ostatnim czasie, by przez palce patrzeć na to, co
działo się z kolejną – i to zwłaszcza z kimś, kto okazał się przeznaczony
jej małej Alessi.
Alessia…
– Jeśli to
też srebro… – usłyszała za plecami głos Rufusa. Był zadziwiająco łagodny, co w przypadku
tego wampira nie zdarzało się często. Tak naprawdę mało kiedy myślał nad doborem
słów, ale w tamtej chwili bez wątpienia to robił. – W porządku, tak. I to
jak najszybciej.
– Bałam
się, że zacznie się wykrwawiać – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– W tym
momencie to lepsze niż dalszy kontakt ze srebrem. – Wampir potrząsnął głową. –
Zrób to albo się odsuń. Isabeau…
– Ali…
Natychmiast
zamilkł. Isabeau wyprostowała się niczym struna, przez moment czując się tak,
jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Kolejny raz podchwyciła spojrzenie
nienaturalnie rozszerzonych, smutnych oczu. W tamtej chwili nie miała
pojęcia, co powinna powiedzieć, zwłaszcza gdy dotarło do niej, że tak naprawdę
nie wiedziała, co się stało, kiedy zawaliła się kamieniczka. Charon wykorzystał
zamieszanie, ale…
Nie wiem, co gorsze, uświadomiła sobie,
oczami wyobraźni widząc opadające na ziemie kawałki ściany. To, żeby ją zabrał, czy żeby gdzieś tam
była, podczas gdy my tutaj tracimy czas.
Cisza dzwoniła
jej w uszach. Wciąż tkwiła w bezruchu, po prostu wpatrując się w Ariela,
choć dobrze wiedziała, że była mu winna wyjaśnienia. Powinna zrobić cokolwiek,
ale kiedy przyszło co do czego, odkryła, że nie była w stanie zdobyć się
nawet na to, by spróbować się ruszyć.
– Ja
widziałam, co się stało.
Nowy głos przerwał
przeciągające się milczenie. Isabeau zamrugała kilkukrotnie, co najmniej
zaskoczona. Miała wrażenie, że powinna go rozpoznać, zwłaszcza że należał do
kobiety, ale nie od razu skupiła się na tyle, by poderwać głowę i spojrzeć
w odpowiednim kierunku. Nawet gdy już się na to zdobyła, była w stanie
co najwyżej bezmyślnie wpatrywać w zdobną postać, która z wolna
ruszyła ku nim.
– Claryssa –
westchnął Rufus i dopiero wtedy do Isabeau dotarło, ze miał rację.
Wampirzyca
podeszła bliżej. Ona również wyglądała inaczej, wyraźnie przerażona, co w jej
przypadku okazało się dziwnie. Na sobie miała zakurzoną sukienkę w jasnym,
rzucającym się w oczy kolorze. Było coś drażniącego w różu,
falbankach i samej Claryssie, zwłaszcza że wampirzyca od lat miała w sobie
coś, co działało wszystkim na nerwy. Tym razem przynajmniej nie bredziła od
rzeczy, wyraźnie poruszona, jednak Isabeau nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Jeśli na wszystkie możliwe osoby, mieliby zdać się na opinię akurat jej…
– Widziałam,
że ten mężczyzna uciekł. I nie był sam – oznajmiła Claryssa, bynajmniej niezrażona
przeciągającym się milczeniem. – Ale nie wiem, czy dziewczyna żyła. Chociaż nie
sądzę, by zabrał kogoś, kto byłby martwy, skoro zostawił po sobie trupy.
To była
chyba najbardziej sensowna wypowiedź, jaką Isabeau zdarzyło się od niej
słyszeć, ale i tym nie potrafiła się przejąć. Serce zabiło jej szybciej ze
zdenerwowania, kolejny raz grożąc wyrwaniem się z piersi. Powinna poczuć
ulgę na myśl o tym, że Alessia była żywa, ale nie potrafiła tego docenić –
nie, skoro to nie rozwiązywało najważniejszego problemu.
– Jesteś
pewna? Claryssa, skup się – rzucił spiętym tonem Rufus. Pobrzmiewające w jego
głosie wątpliwości ją nie zdziwiły. – To ważne, więc…
– Wiem, co
widziałam – warknęła wampirzyca. – A teraz chcę pomóc. Powiedzcie mi, co
robimy.
Po jej słowach
zapanowała wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz