16 stycznia 2019

Dwieście dziewięć

Isabeau
Zaczęło się niewinnie. Stała spokojnie, pozwalając Dimitrowi się obejmować i obserwując Alessię z poczuciem, że wszystko było na swoim miejscu. Miała wątpliwości co do przebiegu ceremonii, ale w chwili, w której zauważyła, że jej bratanica dosłownie promieniała, Isabeau całą sobą poczuła, że podjęła słuszną decyzję, dając dziewczynie wolną rękę. Obserwowała ją i czuła przede wszystkim ulgę, ale i dumę, przez moment gotowa przysiąc, że widziała w Ali samą siebie – jakże oddaną bogini, pewną siebie i słów, które ostatecznie padły z jej ust.
W milczeniu pochyliła głowę, pozwalając włosom opaść na twarz. O bogini, no i co ja powinnam sądzić?, pomyślała, mimowolnie zwracając się do Selene. Nigdy nie miała aż tylu wątpliwości, co w ostatnim czasie. Miotała się, z jednej strony nie będąc w stanie ot tak odwrócić od bogini, której poświęciła całe życie, ale z drugiej… Jak miałaby udawać, że nic się nie wydarzyło? Że śmierć Allegry jej nie ubodła, nie wspominając o świadomości wizji, które pozwalały jej wiedzieć, ale nie działać? Od dłuższego czasu możliwość poznania przyszłości, modlitwa i związane z nią rozczarowania jawiły jej się jak marny żart, nie zaś coś, co miałoby szansę przynieść ukojenie.
Ten wieczór miał szansę to zmienić. Isabeau nie podejrzewała, że kiedykolwiek zacznie traktować ceremonię z okazji Nowiu jako swoistą szansę – w końcu doświadczała tego właściwie co miesiąc, pomijając czas, który musiała spędzić poza Miastem Nocy – a jednak ten jeden raz nade wszystko zależało jej na uroczystościach. Usunęła się na bok, dając szansę bratanicy, nagle niepewna, czy w obecnym stanie nadawała się do prowadzenia jakiegokolwiek rytuału. Po słowach, które padły z jej ust na pogrzebie matki, nie ufała sobie, nie wspominając o tym, że szczerze wątpiła, by jej występ został dobrze odebrany przez mieszkańców. Przekazanie Alessi na jakiś czas wydawało się najsensowniejszym wyjściem.
I słusznym, a przynajmniej tak wierzyła przez kilka pierwszych minut, skupiona na tańcu i głosie dziewczyny. Uśmiechnęła się mimowolnie, słysząc nawiązanie do własnych słów. Och, księżniczko…, pomyślała z rozbawieniem. Gdyby była Laylą, jak nic przy pierwszej okazji by Alessię wyściskała, ale w obecnej sytuacji…
A potem całą atmosferę trafił szlag.
Chyba od samego początku wiedziała, że coś pójdzie nie tak. Napięcie towarzyszyło jej nieustannie przez ostatnie dni, dręcząc w równym stopniu, co i poczucie, że zdołała odciąć się od wizji, której ostatecznie nie zobaczyła. W jakimś stopniu błogosławiła fakt, że mimo złego samopoczucia, sceny z przyszłej tragedii nie rozegrały się przed jej oczami. Wierzyła, że tak było lepiej, bo doświadczenie nadchodzących wydarzeń zawsze traktowała jako ostateczne przypieczętowanie tego, co dopiero miało nadejść. Skoro nie widziała, wciąż miała szansę działać – a przynajmniej w to pragnęła wierzyć.
Wszystko stało się inne w chwili, w której wylądowała w samym środku zamieszania. W pierwszym odruchu zapragnęła rzucić się ku Alessi, by jak najszybciej zabrać ją z najbardziej narażonego punktu, ale ubiegł ją Ariel. Zanim Isabeau zdążyła się zastanowić, oboje zniknęli w tłumie, jednak przyjęła to z ulgą. Zaklęła pod nosem, w pośpiechu prostując się niczym struna i czujnie wodząc wzrokiem dookoła. Nie była zaskoczona tym, że Dimitr bez słowa pociągnął ją za rękę, próbując zmusić do wycofania się. Słyszała, że coś do niej mówił – czy to o straży, czy znów o podejmowaniu decyzji – ale puściła jego słowa mimo uszu, w pośpiechu oswobadzając z jego uścisku.
Przestała zastanawiać się nad czymkolwiek, kiedy w końcu ruszyła się z miejsca. Wpadła na niewielkie podwyższenie, na którym ustawiono ołtarz i wokół którego zebrał się obserwujący uroczystości tłum. To pozwoliło jej uważniej rozejrzeć się po okolicy, choć dla pewności i tak wysłała myśl sondującą. Skrzywiła się, w odpowiedzi otrzymując o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć – zebranych było o wiele za dużo, by zdołała skupić się na istocie, którą zamierzała odszukać.
Ty skurwielu…
Z zaciśniętymi ustami spojrzała na ciało kobiety, która towarzyszyła Alessi. Adela, bo tak miała na imię, była jedną z wierniejszych służek matki. Co prawda Isabeau nie zdążyła zbyt dobrze jej poznać, ale wiedziała, że Allegra zawsze mogła na nią liczyć, gdy w grę wchodziły przygotowania do uroczystości i zajmowanie się świątynią. Jej też proponowała pomoc, ale wampirzyca odprawiła ją, zresztą jak i każdego innego, kto zakłócał jej spokój w czasie, gdy zależało jej przede wszystkim na samotności.
Teraz kobieta była martwa, choć to zdecydowanie nie powinno być tak. Isabeau podeszła do wykrwawiającego się ciała, obojętna na to, że tren sukienki jak na zawołanie zaczął nasiąkać posoką. Z westchnieniem spojrzała na zastygłą w przerażeniu twarz i martwe, wciąż otwarte oczy, zanim osunęła się na kolana u boku zmarłej. Poruszając się trochę jak w transie, skupiona przede wszystkim na odsuwaniu od siebie emocji, jednym ruchem zamknęła powieki śmiertelniczki. Zaraz po tym szarpnięciem wyrwała z jej piersi śmiercionośny bełt, który uniemożliwiał ciału swobodne opadnięcie na ziemię.
– Możesz odpocząć – wyszeptała łagodnym, melodyjnym językiem pierwotnych. Kolejne słowa przychodziły jej z trudem. – Bogini przy…
Nie dokończyła. W zamian z jękiem upuściła wciąż ściskany w dłoniach kawałek drewna, zaskoczona pulsującym bólem, który poczuła w dłoniach. Uniosła brwi, zaskoczona czerwonymi śladami po poparzeniach. Podejrzliwie zmrużyła oczy, nie tyle zaskoczona tym, że rany nie zasklepiły się od razu, ale przede wszystkim tym, że w ogóle powstały.
– Srebro – usłyszała za plecami i aż wzdrygnęła się, w pośpiechu podrywając na równe nogi i zwracając do Rufusa.
Nie zauważyła go wcześniej, ale nie była zaskoczona. Zwykle trzymał się na uboczu, o ile w ogóle decydował pojawić na jakichkolwiek uroczystościach. W tamtej chwili wyglądał przede wszystkim blado, choć jego spojrzenie było bystre, a oczy nienaturalnie wręcz ciemne.
– Niech to szlag – wyrwało jej się.
Machinalnie zacisnęła dłonie w pięści, dopiero po chwili decydując się otrzeć pokrwawione palce o sukienkę. Serce waliło jej jak młotem, nie tyle za sprawą narastającego gniewu, ale przede wszystkim strachu, który nagle poczuła. Ktoś zaatakował, na dodatek podczas uroczystości. Zabił w noc, którą podświadomie wszyscy traktowali wyjątkowo – jako neutralny okres, w którym powinna panować harmonia. Nikt nigdy nie powiedział tego wprost, ale sam fakt tego, że co miesiąc w ceremonii uczestniczyli wszyscy, na dodatek łącznie z wilkołakami, mówił sam za siebie.
A Charon przecież był jednym z nich. Isabeau wiedziała, że podczas nowiu dzieci księżyca były najsłabsze, a jednak…
 Isabeau! – Eve pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Wyglądała blado, zwłaszcza że również nosiła się na czarno. Ciemne włosy miała w nieładzie, kiedy w pośpiechu przeciskała się ku tłum, zmierzając w jej stronę. – Co to było? Co robimy?
Nie odpowiedziała. Jedynie tępo spojrzała na podopieczną Layli, po chwili na powrót przenosząc wzrok na Rufusa. Uprzytomniła sobie, że się trzęsie, nie tyle ze strachu, co przez nadmiar emocji. Gniew skutecznie przebił się przez całą mieszankę innych uczuć, na krótka chwilę wytrącając wampirzycę z równowagi, choć wiedziała, że to nie najlepszy moment na uleganie emocjom. Musiała nad sobą zapanować, zwłaszcza że nie bez powodu cała uwaga jak na zawołanie skupiła się na niej, ale to nie było proste.
– To chyba oczywiste – rzuciła chłodno, próbując skupić się na tym, co najważniejsze. Kolejne słowa przychodziły jej z trudem, chociaż przynajmniej jej głos zabrzmiał w opanowany sposób. Przyjęła to z ulgą. – Gdzie on jest?
– Dobre pytanie. – Rufus skrzyżował ramiona. – Trafił kilka osób i zniknął. Dość sensowne, swoją drogą.
Isabeau otworzyła i zaraz zamknęła usta, uświadamiając sobie, co takiego miał na myśli. Chaos mówił sam za siebie, aż nazbyt dobrze rozpraszając uwagę zebranych. Dla kogoś, kto chciał pozostać niezauważonym, taki stan rzeczy musiał być wręcz idealny.
– Chodźcie.
Spojrzeli na nią dziwnie, jakby z obawą, a przynajmniej tyle doszukała się w oczach Eve. Dziewczyna bez słowa ruszyła za nią, wcześniej unosząc dłoń do szyi, gdzie – jak zwykle zresztą – znajdował się rzemyk z niewielkim odłamkiem kryształu, którego wampirzyca czasami używała, by podsycić swoje zdolności. Była dobra w odnajdowaniu innych, zwłaszcza na większe odległości, ale Isabeau szczerze wątpiła, by te zdolności przydały się akurat teraz. Szukanie Charona z pomocą wahadełka i mapy zdecydowanie nie wchodziło w grę.
Kilka osób rozstąpiło się przed nią, kiedy w pośpiechu wkroczyła w tłum. Nie miała pewności czy ją rozpoznali, czy może wyglądała na wystarczająco wzburzoną, by osobiście roznieść kilka osób, jeśli w porę by się nie usunęli. Nie zwracała już uwagi na to, czy Rufus, Eve czy ktokolwiek inni podążali za nią, w zamian po prostu krocząc przed siebie. Moc krążyła w jej żyłach, burząc włosy i sprawiając, że nawet ci, którzy nie mieli związku z telepatią, zdołali wyczuć w Isabeau coś, co nakazywało im trzymać się z daleka. Sama wampirzyca czuła się, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć i zrobić krzywdę pierwszej osobie, która zdecydowałaby się jej sprzeciwić.
To nie powinno być tak. Atak podczas uroczystości wytrącił ją z równowagi bardziej niż to, co wydarzyło się w dzielnicy wilkołaków. To było prawie jak cios, który miałby szanse pozbawić ja tchu i panowania nad sobą. Szła szybko, właściwie sama niepewna gdzie, bo chodziło przede wszystkim o tym, by nie pozostawać w miejscu. Przez bezruch czułaby się jeszcze gorzej, całą sobą świadoma narastającej z każdą kolejną sekundą bezradności. Była królową i dowódczynią straży, a jednak…
Jak mogło do tego dojść? I to na dodatek tej nocy, zaraz po tym jak Alessia zaczęła mówić o odnowie i harmonii? Czuła się, jakby Charon roześmiał jej się w twarz, bezczelnie negując nie tylko prawdziwość tych słów, ale przede wszystkim znaczenie wszystkich wokół. Kpił sobie z nich, choć nie to było w tym wszystkim najgorsze.
Wzdrygnęła się, kiedy ktoś chwycił ją za rękę. Natychmiast się zatrzymała, odwracając do intruza tak gwałtownie, że każda normalna osoba w pośpiechu by się wycofała, obawiając, że kapłanka mogłaby się na niego rzucić. Dimitr tego nie zrobił, wciąż zaciskając palce na nadgarstku żony i spoglądając na nią lśniącymi, ciemniejszymi niż zazwyczaj oczyma.
– Nemezis – powtórzył takim tonem, po którym poznała, że musiał próbować zwrócić jej uwagę już od dłuższego czasu.
W ostatniej chwili powstrzymała się przed warknięciem. To był Dimitr, zresztą czuła, że nie powinna pozwolić wytrącić się z równowagi. O ile to w ogóle było możliwe, skoro już do tego doszło.
– Musimy znaleźć Alessię – oznajmiła, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Próbowała zabrzmieć jak ktoś, kto miał konkretny plan, a nie jak gotowa rzucić się na mordercę desperatka, ale po spojrzeniu Dimitra poznała, że i tak wiedział swoje. – I ocenić szkody. Nie wierzę, że do tego doszło, zwłaszcza teraz, gdy w mieście nie ma Theodora!
Natychmiast pożałowała tych słów, zwłaszcza gdy zauważyła, że przez twarz jej męża przemknął cień. Nie chciała, by zabrzmiały jak oskarżenie, ale wszystko wskazywało na to, że mimo wszystko to zrobiła. Theo i Kristin wyjechali już jakiś czas temu, gdy po mieście panoszyła się Claudia. Co prawda sytuacja zdążyła się wyklarować, a tym bardziej nie była winą Dimitra, ale wampir i tak wydawał się co najmniej zaniepokojony takim stanem rzeczy.
– Masz rację. Już dawno powinienem go tutaj ściągnąć. – Wampir westchnął przeciągle. – Jakiś czas temu dzwoniłem, ale… Cóż.
– Ale? – zapytał z powątpiewaniem Rufus.
Dimitr wzniósł oczy ku górze.
– Ale odebrała Kristin – wyjaśnił, a Isabeau mimowolnie pomyślała, że to niejako wszystko wyjaśniało. Zwłaszcza to, że wampir nagle wydał jej się co najmniej zmieszany. – Więc życzyłem im miłego dnia i na tym się skończyło.
Gdyby sytuacja była inna, może udałoby się jej roześmiać. Sęk w tym, że w tamtej chwili zdecydowanie nie było jej do śmiechu – nie na placu, na którym królowała śmierć, a bruk po raz kolejny spłynął krwią. Wiedziała, że może być gorzej, aż za dobrze pamiętając szkody, jakie wyrządziły demony albo cała wataha wilkołaków, ale w jakiś pokrętny sposób to jedynie czyniło sytuację jeszcze gorszą. Nie pojmowała jak to możliwe, ale Charon w pojedynkę sprawiał im więcej problemów niż większa zorganizowana grupa.
Jakby tego było mało, polował na Alessię. To przerażało Isabeau najbardziej, zwłaszcza w zestawieniu z wizją, o której wiedziała, że powinna nadejść już jakiś czas temu. Nie czułaby się lepiej, gdyby wiedziała, co się wydarzy, ale niepewność okazała się jeszcze gorsza. Aż gotowało się w niej na samą myśl o wszystkim, co mogłoby pójść nie tak. Co więcej, gdy dotarło do niej, że sama naraziła na to Alessię i to wiedząc, że Charon być może na nią poluje…
Widziała dość, by zorientować się, że ten mężczyzna nie spudłował przypadkiem. Gdyby zechciał, trafiłby Ali i to zanim którekolwiek z nich zdołałoby się zastanowić. W tamtej chwili pomyślała, że to ona powinna tam stać – niezależnie od konsekwencji i tego, czy wtedy skończyłaby tak jak Adela.
– Wysłałem kilka osób tam, gdzie ostatnio widziano Charona – oznajmił Dimitr, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Riddley zebrał swoich i też się tym zajmują. Będzie dobrze, ale…
– Dobrze? Dobrze?! – powtórzyła z niedowierzaniem, spoglądając na wampira z niedowierzaniem. – Ostatnim razem wymordował prawie wszystkich! Poza tym mamy nów. Riddley i reszta aktualnie znaczą równie wiele, co stado szczeniaków – warknęła, nie kryjąc frustracji. Już nawet nie próbowała udawać, że nad sobą panuje.
– On też. To wilkołak, więc… – zauważyła cicho Eve, ale jedno spojrzenie Isabeau wystarczyło, żeby zamilkła.
– Wilkołak, którego nie jesteśmy w stanie znaleźć i który jakimś cudem ma wywalone na to, że srebro powinno go zranić – oznajmiła bez choćby chwili zastanowienia. Nie miała czasu na delikatność. – Alessia jest z Arielem. Uwielbiam tego dzieciaka, ale w tym momencie to żadna ochrona. Tak więc albo idziecie ze mną ich poszukać, albo zostańcie tutaj i spróbujcie opanować sytuację. Ja nie zamierzam czekać.
Jeszcze kiedy mówiła, ruszyła w dalszą drogę. Nawet nie czekała, aż ktokolwiek spróbuje ją zatrzymać, choć instynkt podpowiadał jej, że rzucanie się w pogoń w pojedynkę brzmiało jak misja samobójcza. Znów spróbowała zdać się na moc, ale nadmiar osób i zamieszanie jedynie potęgowały mętlik w głowie. Wątpliwości również dawały się jej we znaki, rozpraszając w równym stopniu, co i przysłaniający wszystko inne słodki zapach krwi. Pędziła przed siebie, gubiąc się przez kolejne bodźce i nawet nie potrafiąc stwierdzić, w którą stronę powinna się udać.
Alessia, na litość bogini, gdzie ty jesteś…?
Mijając kolejne osoby czuła, że o wiele bardziej wskazane byłoby, żeby skupiła się na sytuacji na placu. Była kapłanką i królową, a zamiast szukać bratanicy, która – miała nadzieję! – mimo wszystko była bezpieczna, powinna choć odrobinę przejąć się zmarłymi i tymi, którzy być może balansowali gdzieś na granicy śmierci. Nie miała wątpliwości, że na jej miejscu Allegra popędziłaby do rannych, robiąc, co tylko była w stanie albo szepcąc pocieszające słowa. Przynosiłaby im ukojenie, tak jak to było z Adelą, w nadziei, że w ten sposób poprowadzi ich prosto do bogini. Tak byłoby właściwie, ale…
Z tym, że Isabeau nie potrafiła się do tego zmusić. Dlaczego karzesz nas w ten sposób?, pomyślała, mimowolnie zwracając się do bogini. Chciało jej się krzyczeć z frustracji, ale przecież nie mogła sobie na to pozwolić. Pragnęła działać, w tamtej chwili skupiona wyłącznie na konieczności odnalezienia Alessi albo – co ważniejsze – Charona.
Już raz się z nim zmierzyła. I wiedziała, że dawno nie miała do czynienia z kimś wystarczająco niebezpiecznym, by zaczęła wątpić w swoje zdolności i to, czy miała być w stanie go pokonać. Pozwoliła, by powalił ją w kilku ruchach, koniec końców prawie zabijając przy pomocy srebrnego łańcucha. Isabeau aż za dobrze pamiętała palący ból, który towarzyszył jej, kiedy wilkołak stopniowo zaciskał ucisk, obojętny zarówno na kruszec, który powinien zranić również jego, jak i na kolejne strzały, które oddał Riddley.
Gdyby miała wskazać demona, wybór byłby oczywisty. W tamtej chwili to nie Rafael, Mira albo cienie wydawały jej się nadludzkimi istotami, których należało się bać. Nie miała pojęcia, kim była ta istota, ale zdecydowanie nie utożsamiała jej akurat w dzieckiem księżyca.
Wtedy go wyczuła.
Nie miała pewności, czy zapach, który wychwyciła, nie był wyłącznie wytworem jej wyobraźni, ale to nie było ważne. Wiedziała jedynie, że wszędzie była w stanie rozpoznać ten aż nazbyt charakterystyczny zapach, przebijający się nawet przez dziesiątki innych. Tyle wystarczyło, by bezceremonialnie ruszyła za tropem, nie zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. Wpadła w boczną uliczkę, z niejaką ulgą przyjmując fakt, że już nie musiała przedzierać się przez tłum i zwalniać za każdym razem, gdy potrąciła kolejną osobę. Również obecność rannych przestała mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie, choć jakaś jej cząstka naprawdę chciała się zatrzymać i sprawdzić, czy miała do czynienia z trupem, czy może z kimś, kogo mogłaby uratować.
Gniew momentalnie wysunął się na pierwszy plan. Pozwoliła na to, w jednej chwili odrzucając od siebie to, co pozwalało jej myśleć jasno. Przyśpieszyła, aż nazbyt świadoma, że w którymś momencie jej oczy musiały utracić zwyczajowy niebieski kolor. Barwa lodu ustąpiła czerwieni, kiedy Isabeau wysunęła kły, nagle jeszcze bardziej podenerwowana. Potrzebowała dłuższej chwili, by zorientować się, że wszystko to wzięło się nie tylko przez obecność Charona, ale coś więcej – zapach krwi, który również rozpoznała, a który okazał się zbyt wyraźny, by miała wątpliwości co do jego pochodzenia.
Ariel. Nie miała co do tego wątpliwości, zwłaszcza że aż za dobrze znała tego chłopaka. Spędziła z nim dość czasu, by być w stanie go wyczuć, nie wspominając o topie Alessi.
Coś poszło nie tak i nie miała co do tego wątpliwości.
Właściwie nie była pewna, co wydarzyło się później. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, kiedy w końcu znalazła się na tyle blisko, by dostrzec trzy aż nazbyt charakterystyczne postacie. Zdążyła zaledwie obrzucić ich zniecierpliwionym spojrzeniem, nie będąc w stanie zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę się wydarzyło. Nie obchodziło jej, dlaczego wszędzie wokół widziała krew Ariela. Tym bardziej nie zamierzała zastanawiać się nad znaczeniem gniewu, który poczuła w chwili, w której Alessia po prostu osunęła się na ziemię, powalona zdecydowanym ciosem, który wymierzył jej wilkołak. To była chwila, którą co prawda zarejestrowała, ale w szale, który poczuła, wydawała się niczym.
Nie było niczego ludzkiego w gniewnym warknięciu, które wyrwało się z głębi jej gardła. Skoczyła przed siebie niczym rozjuszona kotka, wysuwając kły i aż rwąc się do tego, by rozszarpać nimi cudzą tętnicę. Nie, zdecydowanie nie zamierzała się posilić, w gruncie rzeczy czując mdłości na samą myśl o piciu akurat z Charona. Głód nie był warty tego, by zaspokoić go akurat tą krwią, choć przez moment miała na to ochotę – pokazać mu, że z jej perspektywy ani on, ani jego krew nie byli warci więcej, aniżeli chwilowa przyjemność z polowania.
Tyle że przed sobą miała pierwotnego. Charon jedynie spojrzał na nią z uśmiechem, jakby rozszalała wampirzyca nie robiła na nim wrażenia. W Isabeau zagotowało się, kiedy dostrzegła wyraz jego twarzy – jakże radosny, cyniczny i irytujący. Nie tak wyglądał ktoś, kto obawiał się śmierci.
A w dłoniach wciąż ściskał kuszę, którą bez chwili wahania wycelował wprost w nią.
– Niech żyje królowa.
Wraz z tymi słowami wystrzelił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa