15 stycznia 2019

Dwieście osiem

Alessia
Zaczęło się od tego, że ktoś zaczął krzyczeć. Nie miała pewności kto, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Wiedziała jedynie, że w ułamku sekundy dookoła zapanował chaos – zamieszanie, którego nie była w stanie zatrzymać. Nie, skoro była w stanie co najwyżej tkwić w miejscu i z niedowierzaniem obserwować to, co działo się wokół niej.
Uderzył ją zapach krwi, chociaż – czego była absolutnie pewna – słodycz nie należała do człowieka. Alessia zesztywniała, wciąż tkwiąc na samym środku stworzonej na placu sceny i ściskając w dłoniach kwiatowy wianek. Otworzyła usta, czując, że powinna coś powiedzieć, ale nie miała po temu okazji.
W zamian w pośpiechu odskoczyła, kiedy usłyszała kolejny świst. To był instynkt, który sprawił, że niemalże w ostatniej chwili usunęła się na bok. Mimo wszystko i tak poczuła, że coś otarło się o jej policzek – początkowo tylko delikatnie, a ona dopiero po chwili poczuła pieczenie i wilgoć spływającej po twarzy krwi. Kilka kropel zbroczyło płatki uschniętych już nieco kwiatów, jednak dziewczyna prawie nie zwróciła na to uwagi.
Napięła mięśnie, dla pewności przybierając pozycję obronną. W panice powiodła wzorkiem dookoła, zresztą nie jako jedyna, bo gdy tylko pierwszy szok minął, wszyscy skupili się na poszukiwaniu potencjalnego przeciwnika. Nie…, przeszło Alessi przez myśl, a serce jak na zawołanie podjechało jej aż do gardła. To wciąż brzmiało jak szaleństwo, zwłaszcza że do głowy prawie natychmiast przyszło jej, kogo powinna się spodziewać. Z tym, że to przecież nie było możliwe. Musiałby oszaleć, by zaatakować w pojedynkę, a jednak…
A potem go zobaczyła i to wystarczyło, żeby wszelakie dotychczasowe myśli i wątpliwości wyparowały z jej głowy.
W gruncie rzeczy wciąż nie wierzyła, że tamtego wieczoru Charon osobiście zaatakował watahę. Widziała jego walkę z Beau i to, że nawet nie zareagował, gdy Riddley wpakował w niego pół magazynku posrebrzanych kul. To nadal brzmiało jak marny żart – czysta kpina z natury i zasad, które obejmowały nawet istoty mroku. Wszyscy mieli swoje słabości, a jednak ta istota…
I Charon doskonale o tym wiedziała. Zrozumiała to w chwili, w której dostrzegła jego uśmiech – szelmowski, wręcz szalony, choć sam wilkołak zachowywał się w zbyt zdecydowany sposób, by uwierzyła, że działał impulsywnie. Dostrzegła go spokojnie stojącego na dachu jednego z budynków, ledwo widocznego przez panującą dookoła ciemność i wypadający tej nocy nów. W rękach obracał coś, w czym rozpoznała kuszę dopiero w chwili, w której znów wycelował, pozwalając, by drewniany bełt raz jeszcze przeszył powietrze. Alessia zorientowała się, że celował bezpośrednio w nią, ale zanim zdążyła zdecydować, czy powinna się odsunąć i czy wilkołak miał szansę trafić, gdzieś za plecami usłyszała zdławiony okrzyk.
Znów poczuła krew. Coraz więcej krwi, która…
– Alessia!
To krzyk Ariela ją otrzeźwił. Poczuła się tak, jakby ktoś nagle wyrwał ją z transu, brutalnie ściągając do rzeczywistości. Do tej pory miała wrażenie, że śniła – co prawda koszmar, ale przecież nocne majaki i wyobrażenia miały to do siebie, że nie były prawdziwe. Z drugiej strony, to przecież było głupie, przynajmniej w jej przypadku. Zbyt dobrze kontrolowała sny, by kiedykolwiek pozwolić sobie na te złe.
Koszmar odgrywał się na jawie, choć to nadal do niej nie docierało. Bezczelność, z jaką jedna istota zdecydowała się zakłócić przebieg uroczystości, tym bardziej.
Zapach krwi przybrał na sile, wytrącając ją z równowagi na tyle, że jednak zdecydowała się odwrócić. Zwracanie się plecami do kogoś, kto z taką wprawa posługiwał się kuszą, nie było rozsądne, ale w tamtej chwili nie potrafiła się tym przejąć. W zamian rozszerzonymi oczyma spojrzała na klęczącą na ziemi kobietę – tę samą, która zwracała się do niej per „panienko” i której imienia Ali nawet nie zdążyła poznać. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, zdolna co najwyżej potrząsnąć głową. Przez moment miała ochotę dopaść do śmiertelniczki i jakoś jej pomóc, ale już w tamtej chwili wiedziała, że to strata czasu. Więc po prostu tam stałą, z niedowierzaniem spoglądając jak drżące dłonie kobiety, coraz słabiej zaciskające się wokół wystającego z jej piersi bełtu. Tam, gdzie jest serce, uświadomiła sobie, ale ta myśl również do niej nie docierała.
W tamtej chwili nie przyjmowała do wiadomości bardzo wielu kwestii.
Gwałtowne szarpniecie skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Wyprostowała się niczym struna, gotowa zacząć walczyć, póki nie dotarło do niej, że aż za dobrze znała ciepłe ramiona, które bezceremonialnie owinęły się wokół jej talii. Rozszerzonymi oczyma spojrzała na bladego jak papier Ariela, kiedy ten dosłownie zwlókł ją ze sceny, zdecydowanie ciągnąc za sobą. Potykając się i mając problem ze złapaniem rytmu kroków, popędziła za nim, otrząsając się dopiero w chwili, w której wciągnął ją w nerwowo szepcący miedzy sobą tłum.
– A-ariel – wykrztusiła z siebie drżącym głosem. Spróbowała chwycić go za ramię, by zwrócił na nią uwagę. – Co robisz?! Musimy…
– Musimy cię stąd zabrać – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Ale…
Nie dał jej dokończyć.
– Riddley zajmie się resztą. – Nerwowo obejrzał się przez ramię. – Te kołki są posrebrzane.
Jego kolejne słowa skutecznie zamknęły jej usta. Coraz bardziej oszołomiona, przez dłuższą chwilę pozwalała, by ciągnął ją za sobą, wyraźnie nie zamierzając się zatrzymać. Z zadziwiającą wręcz sprawą lawirował w tłumie, a do Alessi dotarło, że w razie potrzeby byłby w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo nawet kosztem kogoś innego. Chciała zaprotestować, ale w głowie miała mętlik, nie będąc w stanie znaleźć żadnego sensownego argumentu, który miałby szansę przemówić jej towarzyszowi do rozsądku.
W gruncie rzeczy oczami wyobraźni widziała tylko jedno: wykrwawiająca się kobietę z dłońmi zaciśniętymi na wbitym w jej ciało bełcie. Jakby tego było mało, wszystko w niej aż krzyczało, że Charon wcale wtedy nie spudłował. Zabił ją tylko dlatego, że stałą obok.
To wszystko przeze mnie…
Ale nadal nie potrafiła doszukać się w tym sensu.
Była coraz bardziej świadoma panującego dookoła zamieszania, przez krótką chwilę czując się niemalże jak w dniu, w którym wygnali z miasta Isobel. Różnica polegała na tym, że przeciwnik był jeden – samotny, uzbrojony wyłącznie w kuszę, którą jak nic musiał poprowadzić ze strzelnicy. Alessia pamiętała, że poza strzałami, były również właśnie kusze, choć mało kiedy ktoś z nich korzystał. Dimitr o wiele pewniej czuł się z łukiem w ręku, z kolei większość tych, których znała, czuło się o wiele pewniej, gdy mogli pozwolić sobie na walkę wręcz. Chociażby Isabeau nigdy nie przepadała za półśrodkami, zamiast wymachiwać bronią, woląc najzwyczajniej w świecie rzucić się do komuś do gardła.
Jakkolwiek by jednak nie było, pojawienie się Charona wzbudziło równie wiele emocjo, co atak demonów. Czuła krew, słyszała krzyki i choć miała wrażenie, że największe zamieszanie robili ludzie, wcale nie poczuła się dzięki temu spokojniejsza. Och, wręcz przeciwnie, zwłaszcza że nigdzie nie widziała nikogo znajomego. Gdyby komuś stała się krzywda…
Była za to odpowiedzialna.
Spróbowała się zatrzymać, ale to jedynie sprawiło, że Ariel bardziej stanowczo pociągnął ja za sobą. Dawno nie widziała go aż do tego stopnia zdeterminowanego, a coś w jego zachowaniu jasno dało Alessi do zrozumienia, że nie miałaby szansy z nim walczyć. W ludzkiej postaci czy też nie, wciąż pozostawał wilkołakiem, nawet mimo swojej pozornie mizernej postaci, dysponując o wiele większą siłą niż ona.
– Arielu… – zaczęła, jednak i tym razem jej głos zaginął w panującym chaosie. Z drugiej strony, może to oznaczyło, że chłopak po prostu nie zamierzał słuchać.
– Chodź tędy – ponaglił w zamian.
Nie miała innego wyboru, jak tylko usłuchać. Chociaż nie miała pewności, dokąd ją prowadził, posłusznie podążała za nim. Tren sukienki raz po raz plątał się wokół jej nóg, skutecznie utrudniając poruszanie się. Chwiała się na wysokich obcasach, zdecydowanie nie stworzonych do panicznej ucieczki. Zdecydowanie nie tego spodziewała się po ceremonii ku czci Selene – uroczystości, którą pragnęła uczynić pełną nadziei i radości, nie zaś…
Och, zdecydowanie nie chciała o tym myśleć.
Ariel pociągnął ją w głąb jednej z brukowanych uliczek. Nerwowo obejrzała się przez ramię, z powątpiewaniem spoglądając na tłum, który pozostawili za plecami. Straciła z oczu Charona, przez co nie potrafiła nawet ocenić, jak poważne szkody zdążył wyrządzić. Podejrzewała, że szukał przede wszystkim jej, ale nawet jeśli tak było, wątpiła, by ot tak podążył za nimi. Przed oczami wciąż miała tamtą umierająca kobietę, z łatwością mogąc sobie wyobrazić, że wilkołak bez chwili wahania wykorzystałby okazję, by zabić kilka dodatkowych osób pod pretekstem poszukiwania kogoś, kogo w rzeczywistości chciał dostać.
Chodziło o nią. Jeśli tak, może uciekając jednak mogli doprowadzić do tego, by go odciągnąć, ale jakim kosztem…?
Jej myśli wirowały. Chciała nad sobą zapanować i podjąć decyzję, która pasowałaby do świadomej zagrożenia kapłanki, ale nie była w stanie. Wątpliwości narastały, a zapach świeżej krwi wciąż dawał jej się we znaki. Mimochodem pomyślała, że w pobliżu przecież byli Riddley i Isabeau, ale nie wyobrażała sobie zrzucenia na nich całej odpowiedzialności. W panice spojrzała na Ariela, ale ten milczał, nerwowo zaciskając usta i z uporem prowadząc ją przed siebie. Dopiero gdy po raz kolejny zaparła się obcasami o ziemię, przez co omal oboje nie wylądowali na bruku, wilkołak w końcu przystanął i zwrócić się w jej stronę.
– Co robimy? – rzuciła spiętym tonem. – Co w ogóle się stało? Charon…
– Cholera, nie wiem! – Ariel energicznie potrząsnął głową. – Strzelał srebrem, tak jak powiedziałem. Normalnie powiedziałbym, że oszalał i zaraz zapanujemy nad sytuacją, ale po ostatnim razie…
Urwał, ale to nie było ważne. Alessia aż za dobrze rozumiała, co takiego miał na myśli. Co więcej, ta świadomość wcale nie pozwoliła jej się uspokoić, wręcz komplikując sytuację. Nie musiała pytać o nic więcej, by zrozumieć, że Ariel się bał – co prawda przede wszystkim o nią, ale nie tylko. Samotny czy nie, Charon był wiekowy i niebezpieczny, a skoro zdecydował się zaatakować tłum nieśmiertelnych…
– Nie możemy tak po prostu uciec – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Jeśli skończy się jak w dzielnicy wilkołaków… – zaczęła, ale nie była w stanie dokończyć.
– Ty na pewno się tam nie pokażesz. Uprzedzając, tu wcale nie chodzi o moją wiarę w ciebie – oznajmił spiętym tonem, rzucając jej wymowne spojrzenie. Chociaż w pierwszym odruchu zapragnęła zaprotestować, wiedziała przecież, że miał rację. – A ja…
– Zostaniesz ze mną – oznajmiła bez chwili wahania. Otworzył usta, ale nie dała mu okazji, by zaprotestował. – Na czym stoimy? Masz kontakt z Riddley’em?
Przez twarz Ariela przemknął cień.
– Rzecz w tym, że niekoniecznie – przyznał, a widząc jej przerażoną minę, ciągnął dalej: – Mamy nów – oznajmił cicho, jakby to wszystko wyjaśniało.
Potrzebowała chwili, żeby zrozumieć. Ze świstem wypuściła powietrze, coraz bardziej podenerwowana. Oczywiście, że tak. Wilkołaki były zależne od wpływu księżyca, w gruncie rzeczy najbardziej aktywne i niebezpieczne przede wszystkim w okresie poprzedzającym pełnię. Spędziła z Arielem dość czasu, by to zauważyć, choć chłopak niezmiennie robił wszystko, by dręczące go przekleństwo było jak najmniej uciążliwe dla nich oboje. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była głupia – wciąż była w stanie zauważyć, kiedy dzieci księżyca zyskiwały na sile. Nów był dla nich równie niesprzyjającym okresem, co i dla wampirów poranek.
Brak kontaktu z Riddley’em o niczym nie świadczył. To mógł być wpływ tej kwarty księżyca, ale…
Alessia z uwagą zmierzyła Ariela wzrokiem. Bijąca od niego frustracja była niemalże wyczuwalna, a przynajmniej ona znała go na tyle, by z wprawą interpretować targające nim emocje. Chciał ją chronić, a myślenie o tym, że najpewniej nie był w stanie, doprowadzało go do szału. Wątpiła, by zdołała go przekonać, że przecież tak naprawdę nie miał na to wpływu, a ona była w stanie poradzić sobie w pojedynkę.
– Spróbuję dotrzeć do Isabeau – oznajmiła spiętym tonem. – Z telepatią nie będzie problemu.
Skinął głową, chociaż nie wyglądał na przekonanego.
– Tylko się pośpiesz – ponaglił, czujnie wodząc wzrokiem dookoła. – Zrobiło się podejrzanie cicho, więc…
Uświadomiła sobie, że miał rację. Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, a Alessia poczuła się tak, jakby ktoś nagle wstrzyknął jej do krwiobiegu lodowatej wody. Niepokój nasilił się, przez co nie od razu zdołała skupić się na własnych myślach, a tym bardziej skorzystać z telepatii. Beau… Ktokolwiek?, rzuciła w pustkę, świadoma wyłącznie tłukącego się w piersi serca. Ariel odciągnął ją od placu na tyle, by w ogóle zgodzić się zatrzymać, co mogło wyjaśniać ciszę, ale i tak miała wątpliwości.
Nie otrzymała odpowiedzi. Zaklęła w duchu, zrzucając wszystko na nerwy i to, że nagle nawet przesłanie myśli na odległość zaczęło stawić wyzwanie. Musiało chodzić o to. Żadnej innej możliwości nawet nie chciała brać pod uwagę.
– Ali…
Głos Ariela doszedł do niej jakby z oddali. Niecierpliwie machnęła ręką, chcąc dać mu do zrozumienia, żeby dał jej chwilę. Dopiero w chwili, w której wilkołak wyprostował się niczym struna, przybierając pozycję kogoś gotowego rzucić się do natychmiastowego ataku, pojęła, że musiało chodzić o coś innego.
Żadne z nich nie usłyszało kroków. Otrzeźwił ją dopiero znajomy świst, a chwilę później Ariel zatoczył się, uderzając plecami o ścianę najbliższej kamieniczki.
Nie, to nie było tak.
On został do niej dosłownie przygwożdżony za sprawą kolejnego drewnianego bełtu, który bez większego problemu przeszył go na wylot.
Nie…
Krzyk zamarł jej na ustach. Błyskawicznie odwróciła się, w pośpiechu przesuwając tak, by móc osłonić sobą Ariela. Chciała warknąć, ale z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, który zresztą prawie natychmiast został zagłuszony przez pozbawiony wesołości, przyprawiający o dreszcze śmiech.
– Ach… To zaczyna robić się żałośnie proste. – Charon bez pośpiechu podszedł bliżej, w rękach jakby od niechcenia obracając kuszę. – Mieszaniec broniący szczeniaka tym bardziej. Już chyba wolałbym się przekręcić niż pozwolić, by kobieta musiała mnie ratować.
– Ty… – zaczęła Alessia, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa więcej.
Ariel… Ariel, Ariel…
Skupienie się na czymkolwiek nie było proste. Czuła zapach jego krwi – jakże charakterystyczny i znajomy. Srebro. Powiedział, że Charon używał srebra, uświadomiła sobie i poczuła, że robi jej się słabo. Bała się odwrócić, świadoma wyłącznie chrapliwego, zdecydowanie zbyt głośnego oddechu Ariela. Przynajmniej miała pewność, że żył, ale…
Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy wilkołak bez chwili wahania wycelował wprost w nią. Stała na tyle blisko niego, że nawet gdyby chciała, nie miałaby szansy uciec. W zamian po prostu wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma, zaciskając dłonie w pięści i zdecydowanie nie zamierzając się odsunąć. Proszę…, jęknęła, ale sama nie była pewna do kogo i dlaczego się zwracała. Miała wrażenie, że w jednej chwili czas zwolnił, a świat skurczył się do tego jednego momentu. To było coś zupełnie innego niż wtedy, gdy przebywała z Arielem sam na sam i po prostu oddawali się sobie. Tym razem trwała w koszmarze na jawie, gotowa przysiąc, że wciąż mogło być jeszcze gorzej.
Charon bez pośpiechu podszedł bliżej. Nie odrywał od niej wzroku, a jakby tego było mało, wciąż się uśmiechał. Coś w jego spojrzeniu dosłownie przeszywało ją na wskroś, aż poczuła się nieswojo, mając wrażenie, że w ten sposób mógł sięgnąć również Ariela – skrzywdzić go jeszcze bardziej, jakby mało było, że…
Nie. Och, nie, nie, nie…
Ale jeśli w grę naprawdę wchodziło srebro…
– Ali…
Mocniej zacisnęła dłonie w pięści. Obraz zamazał jej się przed oczami i uprzytomniła sobie, że płacze, ale to działo się jakby poza nią. Oddech znów jej przyśpieszył, płytki i urywany, przez co w pewnym momencie nie była w stanie odróżnić go od chrapliwego sposobu, w jaki Ariel chwytał powietrze. Samo to, że zdołał się odezwać, wydało jej się istotne, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nie, skoro wszystko w niej aż krzyczało, że nic nie było takie jak powinno. Pragnęła go ochronić, ale była na straconej pozycji, jakoś nie wątpiąc, że Charon bez większego wysiłku byłby w stanie rozerwać ją na kawałeczki.
Mimo wszystko nie cofnęła się. Nie odrywała od niego wzroku nawet gdy spojrzenia jej i pierwotnego się spotkały. Przez moment poczuła się tak, jakby spadała, porażona pustką bijącą od jego spojrzenia. Momentalnie zapragnęła uciec wzrokiem gdzieś w bok, ale powstrzymała się, w zamian w niemalże dumny sposób unosząc głowę. Była kapłanką, tak? A tym bardziej nie zamierzała dać temu mężczyźnie choćby cienia satysfakcji z tego, że mógłby ją przerazić. Płakać też nie zamierzała, choć to okazało się wręcz zadziwiająco trudnym wyzwaniem.
– Zabawne – stwierdził Charon, lekko przekrzywiając głowę. Nie wyglądał na przejętego tym, że mogłaby chcieć z nim walczyć. – Trochę zbyt pompatyczne jak na moje, ale zabawne… Taką mógłbym cię zabić. I to może nawet z odrobiną żalu, a to już u mnie spore ustępstwo.
– Więc to zrób – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Tak przynajmniej planowała, bo w rzeczywistości wyszedł jej z tego cichy, zdecydowanie zbyt piskliwy szept. Zaklęła pod nosem, co najmniej sfrustrowana. Wciąż była jak sparaliżowana, rozdarta między pragnieniem grania na zwłokę a natychmiastowej ucieczki. Instynkt podpowiadał jej to drugie, choć podświadomie czuła, że nie miałaby szansy choćby się ruszyć. Gdyby spróbowała, skończyłaby z kawałkiem drewna w plecach albo – co gorsze – kolejny strzał znów zostałby wymierzony w Ariela.
Wciąż nie dopuszczała do siebie myśli o tym, co się wydarzyło. Bała się odwrócić i sprawdzić, w jakim stanie był uwięziony za jej plecami chłopak. Wsłuchiwała się w jego oddech, choć tak naprawdę nie była pewna czy ciężkie dyszenie należało do niego, czy może do niej. Była świadoma wyłącznie mijających, ciągnących się w nieskończoność sekund, które prowadziły tylko do jednego.
Z tego koszmaru nie mogła się obudzić. To była rzeczywistość, na dodatek taka, w której Alessia zdecydowanie nie chciała trwać.
Nie była zaskoczona odkryciem, że Charon miał na sobie krew. Barwiła jego ubranie i dłonie, choć – dziewczyna jakoś nie miała co do tego wątpliwości – nie należała do niego. Mogła tylko zgadywać, jakich szkód zdążył narobić na uroczystościach, zanim jak gdyby nigdy nic podążył za nią i Arielem.
Cisza w głowie zaczynała ją przerażać.
Najgorsze w tym wszystkim jednak okazało się to, że nie miała pojęcia, czego od niej chciał. Wiedziała jedynie, że najwyraźniej sama sprowadziła go do Miasta Nocy, ściągając aż z Lille. To nie był pierwszy raz, kiedy niebezpieczeństwo stanowiły wilkołaki, ale nawet niechęć, którą obdarzył ją Yves, nie okazała się aż tak niepokojąca. Wtedy przynajmniej mogła zrozumieć, co kryło się za jego zachowaniem, ale w przypadku Charona…
Ale może wiedziała.
Nic. Może tak naprawdę wcale nie potrzebował powodu, tak jak i wtedy, gdy tak po prostu zamordował towarzyszącą Alessi podczas uroczystości kobietę i… wszystkich innych.
Impas minął równie nagle, co w ogóle się zaczął. Zanim zdążyła choćby mrugnąć, Charon bezceremonialnie przemieścił się, znów unosząc kuszę. Zamarła w oczekiwaniu, niemalże czekając aż drewniany bełt sięgnie jej serca, w przeciwieństwie do wampirów nie tyle ją unieruchamiając, co zabijając na miejscu, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Wilkołak zamachnął się bronią, ale zdecydowanie nie zamierzał użyć jej do tego, by kogoś postrzelić – nie tym razem.
To był jeden, zdecydowany cios w głowę – tyle wystarczyło, by pozbawić ją przytomności. A potem obraz ostatecznie się zamazał i nie widziała już niczego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa