Alessia
Zaczęło się od tego, że ktoś
zaczął krzyczeć. Nie miała pewności kto, ale nie miała czasu się nad tym
zastanawiać. Wiedziała jedynie, że w ułamku sekundy dookoła zapanował
chaos – zamieszanie, którego nie była w stanie zatrzymać. Nie, skoro była w stanie
co najwyżej tkwić w miejscu i z niedowierzaniem obserwować to,
co działo się wokół niej.
Uderzył ją
zapach krwi, chociaż – czego była absolutnie pewna – słodycz nie należała do
człowieka. Alessia zesztywniała, wciąż tkwiąc na samym środku stworzonej na
placu sceny i ściskając w dłoniach kwiatowy wianek. Otworzyła usta,
czując, że powinna coś powiedzieć, ale nie miała po temu okazji.
W zamian w pośpiechu
odskoczyła, kiedy usłyszała kolejny świst. To był instynkt, który sprawił, że
niemalże w ostatniej chwili usunęła się na bok. Mimo wszystko i tak
poczuła, że coś otarło się o jej policzek – początkowo tylko delikatnie, a ona
dopiero po chwili poczuła pieczenie i wilgoć spływającej po twarzy krwi.
Kilka kropel zbroczyło płatki uschniętych już nieco kwiatów, jednak dziewczyna
prawie nie zwróciła na to uwagi.
Napięła mięśnie,
dla pewności przybierając pozycję obronną. W panice powiodła wzorkiem dookoła,
zresztą nie jako jedyna, bo gdy tylko pierwszy szok minął, wszyscy skupili się
na poszukiwaniu potencjalnego przeciwnika. Nie…,
przeszło Alessi przez myśl, a serce jak na zawołanie podjechało jej aż do
gardła. To wciąż brzmiało jak szaleństwo, zwłaszcza że do głowy prawie
natychmiast przyszło jej, kogo powinna się spodziewać. Z tym, że to
przecież nie było możliwe. Musiałby oszaleć, by zaatakować w pojedynkę, a jednak…
A potem go
zobaczyła i to wystarczyło, żeby wszelakie dotychczasowe myśli i wątpliwości
wyparowały z jej głowy.
W gruncie
rzeczy wciąż nie wierzyła, że tamtego wieczoru Charon osobiście zaatakował
watahę. Widziała jego walkę z Beau i to, że nawet nie zareagował, gdy
Riddley wpakował w niego pół magazynku posrebrzanych kul. To nadal
brzmiało jak marny żart – czysta kpina z natury i zasad, które obejmowały
nawet istoty mroku. Wszyscy mieli swoje słabości, a jednak ta istota…
I Charon
doskonale o tym wiedziała. Zrozumiała to w chwili, w której
dostrzegła jego uśmiech – szelmowski, wręcz szalony, choć sam wilkołak zachowywał
się w zbyt zdecydowany sposób, by uwierzyła, że działał impulsywnie.
Dostrzegła go spokojnie stojącego na dachu jednego z budynków, ledwo
widocznego przez panującą dookoła ciemność i wypadający tej nocy nów. W rękach
obracał coś, w czym rozpoznała kuszę dopiero w chwili, w której
znów wycelował, pozwalając, by drewniany bełt raz jeszcze przeszył powietrze. Alessia
zorientowała się, że celował bezpośrednio w nią, ale zanim zdążyła
zdecydować, czy powinna się odsunąć i czy wilkołak miał szansę trafić,
gdzieś za plecami usłyszała zdławiony okrzyk.
Znów
poczuła krew. Coraz więcej krwi, która…
– Alessia!
To krzyk
Ariela ją otrzeźwił. Poczuła się tak, jakby ktoś nagle wyrwał ją z transu,
brutalnie ściągając do rzeczywistości. Do tej pory miała wrażenie, że śniła –
co prawda koszmar, ale przecież nocne majaki i wyobrażenia miały to do
siebie, że nie były prawdziwe. Z drugiej strony, to przecież było głupie,
przynajmniej w jej przypadku. Zbyt dobrze kontrolowała sny, by
kiedykolwiek pozwolić sobie na te złe.
Koszmar
odgrywał się na jawie, choć to nadal do niej nie docierało. Bezczelność, z jaką
jedna istota zdecydowała się zakłócić przebieg uroczystości, tym bardziej.
Zapach krwi
przybrał na sile, wytrącając ją z równowagi na tyle, że jednak zdecydowała
się odwrócić. Zwracanie się plecami do kogoś, kto z taką wprawa posługiwał
się kuszą, nie było rozsądne, ale w tamtej chwili nie potrafiła się tym
przejąć. W zamian rozszerzonymi oczyma spojrzała na klęczącą na ziemi
kobietę – tę samą, która zwracała się do niej per „panienko” i której
imienia Ali nawet nie zdążyła poznać. Otworzyła i zaraz zamknęła usta,
zdolna co najwyżej potrząsnąć głową. Przez moment miała ochotę dopaść do
śmiertelniczki i jakoś jej pomóc, ale już w tamtej chwili wiedziała,
że to strata czasu. Więc po prostu tam stałą, z niedowierzaniem spoglądając
jak drżące dłonie kobiety, coraz słabiej zaciskające się wokół wystającego z jej
piersi bełtu. Tam, gdzie jest serce, uświadomiła
sobie, ale ta myśl również do niej nie docierała.
W tamtej
chwili nie przyjmowała do wiadomości bardzo wielu kwestii.
Gwałtowne
szarpniecie skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Wyprostowała się niczym
struna, gotowa zacząć walczyć, póki nie dotarło do niej, że aż za dobrze znała
ciepłe ramiona, które bezceremonialnie owinęły się wokół jej talii.
Rozszerzonymi oczyma spojrzała na bladego jak papier Ariela, kiedy ten
dosłownie zwlókł ją ze sceny, zdecydowanie ciągnąc za sobą. Potykając się i mając
problem ze złapaniem rytmu kroków, popędziła za nim, otrząsając się dopiero w chwili,
w której wciągnął ją w nerwowo szepcący miedzy sobą tłum.
– A-ariel –
wykrztusiła z siebie drżącym głosem. Spróbowała chwycić go za ramię, by
zwrócił na nią uwagę. – Co robisz?! Musimy…
– Musimy
cię stąd zabrać – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Ale…
Nie dał jej
dokończyć.
– Riddley
zajmie się resztą. – Nerwowo obejrzał się przez ramię. – Te kołki są
posrebrzane.
Jego kolejne
słowa skutecznie zamknęły jej usta. Coraz bardziej oszołomiona, przez dłuższą
chwilę pozwalała, by ciągnął ją za sobą, wyraźnie nie zamierzając się zatrzymać.
Z zadziwiającą wręcz sprawą lawirował w tłumie, a do Alessi
dotarło, że w razie potrzeby byłby w stanie zapewnić jej bezpieczeństwo
nawet kosztem kogoś innego. Chciała zaprotestować, ale w głowie miała
mętlik, nie będąc w stanie znaleźć żadnego sensownego argumentu, który miałby
szansę przemówić jej towarzyszowi do rozsądku.
W gruncie
rzeczy oczami wyobraźni widziała tylko jedno: wykrwawiająca się kobietę z dłońmi
zaciśniętymi na wbitym w jej ciało bełcie. Jakby tego było mało, wszystko w niej
aż krzyczało, że Charon wcale wtedy nie spudłował. Zabił ją tylko dlatego, że
stałą obok.
To wszystko przeze mnie…
Ale nadal
nie potrafiła doszukać się w tym sensu.
Była coraz bardziej
świadoma panującego dookoła zamieszania, przez krótką chwilę czując się
niemalże jak w dniu, w którym wygnali z miasta Isobel. Różnica
polegała na tym, że przeciwnik był jeden – samotny, uzbrojony wyłącznie w kuszę,
którą jak nic musiał poprowadzić ze strzelnicy. Alessia pamiętała, że poza
strzałami, były również właśnie kusze, choć mało kiedy ktoś z nich
korzystał. Dimitr o wiele pewniej czuł się z łukiem w ręku, z kolei
większość tych, których znała, czuło się o wiele pewniej, gdy mogli
pozwolić sobie na walkę wręcz. Chociażby Isabeau nigdy nie przepadała za półśrodkami,
zamiast wymachiwać bronią, woląc najzwyczajniej w świecie rzucić się do
komuś do gardła.
Jakkolwiek
by jednak nie było, pojawienie się Charona wzbudziło równie wiele emocjo, co
atak demonów. Czuła krew, słyszała krzyki i choć miała wrażenie, że największe
zamieszanie robili ludzie, wcale nie poczuła się dzięki temu spokojniejsza.
Och, wręcz przeciwnie, zwłaszcza że nigdzie nie widziała nikogo znajomego.
Gdyby komuś stała się krzywda…
Była za to
odpowiedzialna.
Spróbowała
się zatrzymać, ale to jedynie sprawiło, że Ariel bardziej stanowczo pociągnął
ja za sobą. Dawno nie widziała go aż do tego stopnia zdeterminowanego, a coś
w jego zachowaniu jasno dało Alessi do zrozumienia, że nie miałaby szansy z nim
walczyć. W ludzkiej postaci czy też nie, wciąż pozostawał wilkołakiem,
nawet mimo swojej pozornie mizernej postaci, dysponując o wiele większą
siłą niż ona.
– Arielu… –
zaczęła, jednak i tym razem jej głos zaginął w panującym chaosie. Z drugiej
strony, może to oznaczyło, że chłopak po prostu nie zamierzał słuchać.
– Chodź
tędy – ponaglił w zamian.
Nie miała
innego wyboru, jak tylko usłuchać. Chociaż nie miała pewności, dokąd ją
prowadził, posłusznie podążała za nim. Tren sukienki raz po raz plątał się wokół
jej nóg, skutecznie utrudniając poruszanie się. Chwiała się na wysokich
obcasach, zdecydowanie nie stworzonych do panicznej ucieczki. Zdecydowanie nie
tego spodziewała się po ceremonii ku czci Selene – uroczystości, którą pragnęła
uczynić pełną nadziei i radości, nie zaś…
Och, zdecydowanie
nie chciała o tym myśleć.
Ariel
pociągnął ją w głąb jednej z brukowanych uliczek. Nerwowo obejrzała
się przez ramię, z powątpiewaniem spoglądając na tłum, który pozostawili
za plecami. Straciła z oczu Charona, przez co nie potrafiła nawet ocenić,
jak poważne szkody zdążył wyrządzić. Podejrzewała, że szukał przede wszystkim
jej, ale nawet jeśli tak było, wątpiła, by ot tak podążył za nimi. Przed oczami
wciąż miała tamtą umierająca kobietę, z łatwością mogąc sobie wyobrazić,
że wilkołak bez chwili wahania wykorzystałby okazję, by zabić kilka dodatkowych
osób pod pretekstem poszukiwania kogoś, kogo w rzeczywistości chciał
dostać.
Chodziło o nią.
Jeśli tak, może uciekając jednak mogli doprowadzić do tego, by go odciągnąć,
ale jakim kosztem…?
Jej myśli
wirowały. Chciała nad sobą zapanować i podjąć decyzję, która pasowałaby do
świadomej zagrożenia kapłanki, ale nie była w stanie. Wątpliwości
narastały, a zapach świeżej krwi wciąż dawał jej się we znaki. Mimochodem
pomyślała, że w pobliżu przecież byli Riddley i Isabeau, ale nie
wyobrażała sobie zrzucenia na nich całej odpowiedzialności. W panice
spojrzała na Ariela, ale ten milczał, nerwowo zaciskając usta i z uporem
prowadząc ją przed siebie. Dopiero gdy po raz kolejny zaparła się obcasami o ziemię,
przez co omal oboje nie wylądowali na bruku, wilkołak w końcu przystanął i zwrócić
się w jej stronę.
– Co
robimy? – rzuciła spiętym tonem. – Co w ogóle się stało? Charon…
– Cholera,
nie wiem! – Ariel energicznie potrząsnął głową. – Strzelał srebrem, tak jak powiedziałem.
Normalnie powiedziałbym, że oszalał i zaraz zapanujemy nad sytuacją, ale
po ostatnim razie…
Urwał, ale
to nie było ważne. Alessia aż za dobrze rozumiała, co takiego miał na myśli. Co
więcej, ta świadomość wcale nie pozwoliła jej się uspokoić, wręcz komplikując sytuację.
Nie musiała pytać o nic więcej, by zrozumieć, że Ariel się bał – co prawda
przede wszystkim o nią, ale nie tylko. Samotny czy nie, Charon był wiekowy
i niebezpieczny, a skoro zdecydował się zaatakować tłum
nieśmiertelnych…
– Nie
możemy tak po prostu uciec – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Jeśli skończy
się jak w dzielnicy wilkołaków… – zaczęła, ale nie była w stanie
dokończyć.
– Ty na
pewno się tam nie pokażesz. Uprzedzając, tu wcale nie chodzi o moją wiarę w ciebie
– oznajmił spiętym tonem, rzucając jej wymowne spojrzenie. Chociaż w pierwszym
odruchu zapragnęła zaprotestować, wiedziała przecież, że miał rację. – A ja…
– Zostaniesz
ze mną – oznajmiła bez chwili wahania. Otworzył usta, ale nie dała mu okazji,
by zaprotestował. – Na czym stoimy? Masz kontakt z Riddley’em?
Przez twarz
Ariela przemknął cień.
– Rzecz w tym,
że niekoniecznie – przyznał, a widząc jej przerażoną minę, ciągnął dalej: –
Mamy nów – oznajmił cicho, jakby to wszystko wyjaśniało.
Potrzebowała
chwili, żeby zrozumieć. Ze świstem wypuściła powietrze, coraz bardziej
podenerwowana. Oczywiście, że tak. Wilkołaki były zależne od wpływu księżyca, w gruncie
rzeczy najbardziej aktywne i niebezpieczne przede wszystkim w okresie
poprzedzającym pełnię. Spędziła z Arielem dość czasu, by to zauważyć, choć
chłopak niezmiennie robił wszystko, by dręczące go przekleństwo było jak
najmniej uciążliwe dla nich oboje. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie była
głupia – wciąż była w stanie zauważyć, kiedy dzieci księżyca zyskiwały na
sile. Nów był dla nich równie niesprzyjającym okresem, co i dla wampirów
poranek.
Brak
kontaktu z Riddley’em o niczym nie świadczył. To mógł być wpływ tej
kwarty księżyca, ale…
Alessia z uwagą
zmierzyła Ariela wzrokiem. Bijąca od niego frustracja była niemalże wyczuwalna,
a przynajmniej ona znała go na tyle, by z wprawą interpretować targające
nim emocje. Chciał ją chronić, a myślenie o tym, że najpewniej nie
był w stanie, doprowadzało go do szału. Wątpiła, by zdołała go przekonać,
że przecież tak naprawdę nie miał na to wpływu, a ona była w stanie
poradzić sobie w pojedynkę.
– Spróbuję
dotrzeć do Isabeau – oznajmiła spiętym tonem. – Z telepatią nie będzie
problemu.
Skinął
głową, chociaż nie wyglądał na przekonanego.
– Tylko się
pośpiesz – ponaglił, czujnie wodząc wzrokiem dookoła. – Zrobiło się podejrzanie
cicho, więc…
Uświadomiła
sobie, że miał rację. Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, a Alessia
poczuła się tak, jakby ktoś nagle wstrzyknął jej do krwiobiegu lodowatej wody.
Niepokój nasilił się, przez co nie od razu zdołała skupić się na własnych
myślach, a tym bardziej skorzystać z telepatii. Beau… Ktokolwiek?, rzuciła w pustkę, świadoma wyłącznie
tłukącego się w piersi serca. Ariel odciągnął ją od placu na tyle, by w ogóle
zgodzić się zatrzymać, co mogło wyjaśniać ciszę, ale i tak miała
wątpliwości.
Nie otrzymała
odpowiedzi. Zaklęła w duchu, zrzucając wszystko na nerwy i to, że
nagle nawet przesłanie myśli na odległość zaczęło stawić wyzwanie. Musiało
chodzić o to. Żadnej innej możliwości nawet nie chciała brać pod uwagę.
– Ali…
Głos Ariela
doszedł do niej jakby z oddali. Niecierpliwie machnęła ręką, chcąc dać mu
do zrozumienia, żeby dał jej chwilę. Dopiero w chwili, w której
wilkołak wyprostował się niczym struna, przybierając pozycję kogoś gotowego
rzucić się do natychmiastowego ataku, pojęła, że musiało chodzić o coś
innego.
Żadne z nich
nie usłyszało kroków. Otrzeźwił ją dopiero znajomy świst, a chwilę później
Ariel zatoczył się, uderzając plecami o ścianę najbliższej kamieniczki.
Nie, to nie
było tak.
On został
do niej dosłownie przygwożdżony za sprawą kolejnego drewnianego bełtu, który
bez większego problemu przeszył go na wylot.
Nie…
Krzyk
zamarł jej na ustach. Błyskawicznie odwróciła się, w pośpiechu przesuwając
tak, by móc osłonić sobą Ariela. Chciała warknąć, ale z gardła wyrwał jej
się zdławiony jęk, który zresztą prawie natychmiast został zagłuszony przez
pozbawiony wesołości, przyprawiający o dreszcze śmiech.
– Ach… To
zaczyna robić się żałośnie proste. – Charon bez pośpiechu podszedł bliżej, w rękach
jakby od niechcenia obracając kuszę. – Mieszaniec broniący szczeniaka tym
bardziej. Już chyba wolałbym się przekręcić niż pozwolić, by kobieta musiała
mnie ratować.
– Ty… –
zaczęła Alessia, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby
słowa więcej.
Ariel… Ariel, Ariel…
Skupienie
się na czymkolwiek nie było proste. Czuła zapach jego krwi – jakże
charakterystyczny i znajomy. Srebro.
Powiedział, że Charon używał srebra, uświadomiła sobie i poczuła, że
robi jej się słabo. Bała się odwrócić, świadoma wyłącznie chrapliwego,
zdecydowanie zbyt głośnego oddechu Ariela. Przynajmniej miała pewność, że żył,
ale…
Serce podeszło
jej aż do gardła, kiedy wilkołak bez chwili wahania wycelował wprost w nią.
Stała na tyle blisko niego, że nawet gdyby chciała, nie miałaby szansy uciec. W zamian
po prostu wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczyma, zaciskając dłonie w pięści
i zdecydowanie nie zamierzając się odsunąć. Proszę…, jęknęła, ale sama nie była pewna do kogo i dlaczego
się zwracała. Miała wrażenie, że w jednej chwili czas zwolnił, a świat
skurczył się do tego jednego momentu. To było coś zupełnie innego niż wtedy, gdy
przebywała z Arielem sam na sam i po prostu oddawali się sobie. Tym
razem trwała w koszmarze na jawie, gotowa przysiąc, że wciąż mogło być
jeszcze gorzej.
Charon bez
pośpiechu podszedł bliżej. Nie odrywał od niej wzroku, a jakby tego było
mało, wciąż się uśmiechał. Coś w jego spojrzeniu dosłownie przeszywało ją
na wskroś, aż poczuła się nieswojo, mając wrażenie, że w ten sposób mógł
sięgnąć również Ariela – skrzywdzić go jeszcze bardziej, jakby mało było, że…
Nie. Och, nie, nie, nie…
Ale jeśli w grę
naprawdę wchodziło srebro…
– Ali…
Mocniej
zacisnęła dłonie w pięści. Obraz zamazał jej się przed oczami i uprzytomniła
sobie, że płacze, ale to działo się jakby poza nią. Oddech znów jej
przyśpieszył, płytki i urywany, przez co w pewnym momencie nie była w stanie
odróżnić go od chrapliwego sposobu, w jaki Ariel chwytał powietrze. Samo
to, że zdołał się odezwać, wydało jej się istotne, ale wcale nie poczuła się
dzięki temu lepiej. Nie, skoro wszystko w niej aż krzyczało, że nic nie było
takie jak powinno. Pragnęła go ochronić, ale była na straconej pozycji, jakoś
nie wątpiąc, że Charon bez większego wysiłku byłby w stanie rozerwać ją na
kawałeczki.
Mimo
wszystko nie cofnęła się. Nie odrywała od niego wzroku nawet gdy spojrzenia jej
i pierwotnego się spotkały. Przez moment poczuła się tak, jakby spadała,
porażona pustką bijącą od jego spojrzenia. Momentalnie zapragnęła uciec
wzrokiem gdzieś w bok, ale powstrzymała się, w zamian w niemalże
dumny sposób unosząc głowę. Była kapłanką, tak? A tym bardziej nie
zamierzała dać temu mężczyźnie choćby cienia satysfakcji z tego, że mógłby
ją przerazić. Płakać też nie zamierzała, choć to okazało się wręcz zadziwiająco
trudnym wyzwaniem.
– Zabawne –
stwierdził Charon, lekko przekrzywiając głowę. Nie wyglądał na przejętego tym,
że mogłaby chcieć z nim walczyć. – Trochę zbyt pompatyczne jak na moje,
ale zabawne… Taką mógłbym cię zabić. I to może nawet z odrobiną żalu,
a to już u mnie spore ustępstwo.
– Więc to
zrób – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Tak
przynajmniej planowała, bo w rzeczywistości wyszedł jej z tego cichy,
zdecydowanie zbyt piskliwy szept. Zaklęła pod nosem, co najmniej sfrustrowana. Wciąż
była jak sparaliżowana, rozdarta między pragnieniem grania na zwłokę a natychmiastowej
ucieczki. Instynkt podpowiadał jej to drugie, choć podświadomie czuła, że nie
miałaby szansy choćby się ruszyć. Gdyby spróbowała, skończyłaby z kawałkiem
drewna w plecach albo – co gorsze – kolejny strzał znów zostałby
wymierzony w Ariela.
Wciąż nie
dopuszczała do siebie myśli o tym, co się wydarzyło. Bała się odwrócić i sprawdzić,
w jakim stanie był uwięziony za jej plecami chłopak. Wsłuchiwała się w jego
oddech, choć tak naprawdę nie była pewna czy ciężkie dyszenie należało do
niego, czy może do niej. Była świadoma wyłącznie mijających, ciągnących się w nieskończoność
sekund, które prowadziły tylko do jednego.
Z tego
koszmaru nie mogła się obudzić. To była rzeczywistość, na dodatek taka, w której
Alessia zdecydowanie nie chciała trwać.
Nie była
zaskoczona odkryciem, że Charon miał na sobie krew. Barwiła jego ubranie i dłonie,
choć – dziewczyna jakoś nie miała co do tego wątpliwości – nie należała do
niego. Mogła tylko zgadywać, jakich szkód zdążył narobić na uroczystościach,
zanim jak gdyby nigdy nic podążył za nią i Arielem.
Cisza w głowie
zaczynała ją przerażać.
Najgorsze w tym
wszystkim jednak okazało się to, że nie miała pojęcia, czego od niej chciał.
Wiedziała jedynie, że najwyraźniej sama sprowadziła go do Miasta Nocy,
ściągając aż z Lille. To nie był pierwszy raz, kiedy niebezpieczeństwo
stanowiły wilkołaki, ale nawet niechęć, którą obdarzył ją Yves, nie okazała się
aż tak niepokojąca. Wtedy przynajmniej mogła zrozumieć, co kryło się za jego
zachowaniem, ale w przypadku Charona…
Ale może
wiedziała.
Nic. Może tak naprawdę wcale nie
potrzebował powodu, tak jak i wtedy, gdy tak po prostu zamordował
towarzyszącą Alessi podczas uroczystości kobietę i… wszystkich innych.
Impas minął
równie nagle, co w ogóle się zaczął. Zanim zdążyła choćby mrugnąć, Charon
bezceremonialnie przemieścił się, znów unosząc kuszę. Zamarła w oczekiwaniu,
niemalże czekając aż drewniany bełt sięgnie jej serca, w przeciwieństwie
do wampirów nie tyle ją unieruchamiając, co zabijając na miejscu, ale nic podobnego
się nie wydarzyło. Wilkołak zamachnął się bronią, ale zdecydowanie nie
zamierzał użyć jej do tego, by kogoś postrzelić – nie tym razem.
To był
jeden, zdecydowany cios w głowę – tyle wystarczyło, by pozbawić ją
przytomności. A potem obraz ostatecznie się zamazał i nie widziała
już niczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz