Alessia
Wieczór nadszedł o wiele
szybciej, niż mogłaby podejrzewać. Wciąż czuła się dziwnie, w gruncie
rzeczy sama niepewna, kiedy ostatnim razem przyszło jej przygotowywać się do
uroczystości. Pomijając pogrzeb Allegry, gdzie chcąc nie chcąc musiała przejąć
kontrolę, wspomnienie ostatniej ceremonii wydawało się dziwnie odległe i jakby
nierzeczywiste. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że tym razem wszystko miało być
inne, choć zarazem nie mogła określić, skąd w ogóle brało się to uczucie.
Nie miała
czasu, by porozmawiać z Isabeau. Co prawda ciotka pojawiła się na czas, żeby
pomóc przy ostatnich przygotowaniach, ale poza kilkoma pośpiesznie wymienionymi
zdaniami, nie znalazły chwili na nic więcej. Alessia wciąż była gotowa
przysiąc, że wampirzyca nie okazywała prawdziwych emocji, nie pierwszy raz trzymając
uczucia na wodzy, ale zdecydowała się tego nie komentować. Tak było
bezpieczniej, zresztą gdy przyszło do konieczności przeniesienia się na plac w środku
miasta, Ali również uprzytomniła sobie, że nie pałała aż takim entuzjazmem, jak
to zdarzało się jej do tej pory. Przygnębienie wróciło, co prawda nie aż tak
intensywne jak podczas pogrzebu, ale mimo wszystko obecne.
To
uprzytomniło jej, że sama także potrzebowała oczyszczenia. Niechciane
wspomnienia wciąż wracały, chociaż robiła wszystko, byleby trzymać je na
dystans. Myśl o tym, że miałaby poprowadzić pierwszy rytuał od chwili
śmierci Allegry, doprowadzała ją do szału, sprawiając, że w pewnym
momencie naprawdę zapragnęła się wycofać. Z tym, że to przecież nie miało
sensu. W ten sposób niczego by nie naprawiła, nie wspominając o tym,
że zdecydowanie nie byłaby w stanie zadowolić jednej z kobiet, którą
ceniła nade najbardziej na świecie. Isabeau i Allegra – te dwie znaczyły
dla Alessi aż nazbyt wiele, zresztą tak jak i sama możliwość bycia
kapłanką. Gdyby w żalu zdecydowała się wycofać…
Przechyliła
głowę, pozwalając włosom opaść luźno na ramiona. Raz jeszcze przeczesała loki palcami,
wciąż uważnie przypatrując się lustrzanemu odbiciu. Z przesadną wręcz uwagą
wodziła spojrzeniem zarówno po rozpuszczonych włosach, jak i czarnej
sukience, którą dostała od Isabeau. Ciotka nie powiedziała tego wprost, ale
Alessia jakoś nie miała wątpliwości, że miała na sobie jeden z licznych stroi
Allegry. Niejednokrotnie zachwycała się, kiedy ta podczas ceremonii bardziej
niż zwykle przypominała uosobienie nocy. Na co dzień zachwycała jakby wyjętymi
żywcem ze średniowiecza kreacjami, ale gdy w grę wchodziły obrzędy, matka Beau
wydawała się jeszcze bardziej eteryczna i potężna. Jej córka zresztą
również, jednak to nie wydało się Ali niczym dziwnym. Kobiety z tego rodu
po prostu miały w sobie coś takiego, co pozwalało im zapadać w pamięć
innych.
W pewnym
sensie wierzyła, że to dotyczyło również jej. Tak czuła się za każdym razem,
kiedy tańczyła, recytowała i napawała się wiążącą się z obrzędami atmosferą.
Wtedy wszystko wydawało się być na swoim miejscu i nie miało znaczenia
nawet to, że ktokolwiek ją obserwował. Wirując pośród kwiatów i kadzidełek,
już nie obawiała się, że popełni głupi błąd. Wtedy mogła niemalże uwierzyć, że
prezentowała się równie dobrze, co i Isabeau albo Allegra – istoty o wiele
bardziej doświadczone i silne – a jednak…
A teraz
jednej z nich nie było. To wciąż jawiło się Alessi jako coś nie do
pojęcia.
Westchnęła,
z trudem będąc w stanie ukryć przygnębienie. Spróbowała się uśmiechnąć,
ale po własnym odbiciu wiedziała, że wyszło jej to – najdelikatniej rzecz
ujmując – marnie. Z uporem wodziła wzrokiem po swoim ciele, przypatrując
aksamitnie czarnemu, przylegającemu do jej ciała materiałowi. Sukienka była
zwiewna, delikatna i łagodnie lśniła, wychwytując niemalże każde załamanie
światła. Kiedy spojrzało się na nią pod odpowiednim kątem, kreacja przybierała
granatowy odcień, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Alessia.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, nagle dziwnie skołowana. Niczego już nie była
pewna, z naciskiem na to, jak czuła się z perspektywą wyjścia na
plac.
Z wolna
uniosła dłoń do szyi, palcami pocierając cieniutki łańcuszek ze znajomą
zawieszką. „Łza Allegry” idealnie wpasowała się we wcięcie dekoltu, tym
wyraźniejsza dzięki sposobowi, w jaki odcinała się na tle czarnego materiału.
W zasadzie sukienka aż nazbyt wyraźnie podkreślała bladość Alessi, a dziewczyna
mimowolnie pomyślała, że wyglądała jak duch – albo światłocień, o którym
kiedyś powiedział jej Lawrence. W milczeniu objęła się ramionami, próbując
zrozumieć, dlaczego nagle zrobiło jej się zimno. Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle,
więc przełknęła, ale nawet to nie sprawiło, że poczuła się jakkolwiek lepiej.
Jak długo przebywała z Arielem, mogła udawać, że wszystko było w porządku,
ale teraz…
– Księżniczko?
Wzdrygnęła
się, po czym pośpiesznie obejrzała na tkwiącą w progu pokoju Isabeau. Nie
była zaskoczona, gdy przekonała się, że ciotka również nosiła się na czarno –
nie w tak wyszukany, wrzucający się sposób jak Alessia, ale to nie było
istotne. Beau nie potrzebowała żadnej wyjątkowej sukienki, by lśnić.
– Hm… Chyba
jestem gotowa – zapewniła, próbując wykrzesać z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu.
– Chociaż to będzie dziwne. Nawet bardzo.
– To Nów.
Po prostu Nów – przypomniała obojętnym tonem Isabeau. – Robimy to co miesiąc,
więc… – Wzruszyła ramionami. Na jej ustach pojawił się blady uśmiech. – Kto jak
kto, ale ty z pewnością sobie poradzisz, nawet po takim czasie.
– Nie boję
się pomyłki – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Usłyszała
przeciągłe westchnienie, ale nie doczekała się odpowiedzi. Przynajmniej nie od
razu, przez kilka kolejnych sekund świadoma wyłącznie przeciągającego się
milczenia. Z tego wszystkiego omal nie przegapiła momentu, w którym
Isabeau dosłownie zmaterializowała się tuż przed nią, po chwili
bezceremonialnie zaciskając dłonie na jej ramionach.
– Życie
tutaj toczy się stałym rytmem. To… cóż, przerażające, ale tak było zawsze. – Wampirzyca
zacisnęła usta. – Moja śliczna Alessia…
Coś w jej
słowach jedynie pogłębiło odczuwane przez dziewczynę wątpliwości. Beau wciąż
wydawała się być myślami gdzieś daleko, jakby sama nie do końca świadoma tego,
co robiła. Tak przynajmniej Ali odebrała zarówno to, co mówiła, jak i sposób,
w jaki Isabeau nagle pogładziła ją po policzku – z czułością i w sposób,
jakby miała przed sobą małą dziewczynkę. Nie przypominała sobie, kiedy
doświadczyła tego po raz ostatni.
Zamknęła
oczy, gdy ciepłe dłonie wylądowały na jej policzkach. Dopiero po chwili
zdecydowała się spojrzeć ciotce w oczy – błękitne, niemalże srebrne, co zwłaszcza
w jej przypadku robiło niepokojące wrażenie.
– Powinnyśmy
iść, zanim się spóźnimy – stwierdziła Beau, pośpiesznie się wycofując.
– No, tak…
Mogę cię o coś zapytać? – wyrwało się Alessi, zanim zdążyła ugryźć się w język.
W tamtej
chwili sama nie była pewna, jak rozmawiać z Isabeau. Na pierwszy rzut oka
wszystko było w porządku, przynajmniej teoretycznie, ale mimo wszystko…
A jednak kobieta
nie wydawała się poirytowana jej słowami.
– O ile
się streścisz – oznajmiła, krzyżując ramiona na piersiach. – Co prawda uważam,
że efektowne spóźnienie dodaje kobiecie uroku, ale z uroczystościami to
trochę inna bajka.
Alessia
powstrzymywała się przed wywróceniem oczami. Przynajmniej takie rady brzmiały
już bardziej jak coś, co mogłaby usłyszeć od Isabeau.
– Dlaczego
sama nie poprowadzisz uroczystości? – zapytała wprost, nie chcąc dać sobie
czasu na to, by się rozmyślić. – To znaczy… Rany, cieszę się, że mogę to zrobić,
ale i tak zastanawiam, co się zmieniło. Wcześniej twierdziłaś, że sama
sobie ze wszystkim poradzisz.
– Bo
poradzę. – Brwi Isabeau powędrowały ku górze. – I dalej mogę to zrobić,
jeśli nie czujesz się na siłach. Ale mam wrażenie, że to jeden z tych
momentów, w których powinnam się wycofać.
– Ale…
Isabeau
jęknęła. Z westchnieniem przeczesała włosy palcami, wyraźnie próbując
zająć czymś ręce.
– Ostatnio
nie jestem sobą. Słodka bogini, wiem o tym. – Potrząsnęła głową. – I wiem,
co powiedziałam podczas ostatnich uroczystości. To nie tak, że mogłabym znów się
zapędzić, ale uważam, że obie poczujemy się lepiej, jeśli to ty odprawisz
obrzędy. Po pierwsze, jesteś kapłanką, Ali. Nie zapomniałam tego, a tym
bardziej nie zamierzam umniejszać, że potrafisz równie wiele, co i ja. – Jakimś
cudem udało jej się uśmiechnąć, tym razem szczerze. – Sama cię uczyłam.
– A po
drugie? – drążyła, nie zamierzając pozwolić na zmianę tematu.
Oczy wampirzycy
powędrowały ku górze w niemej prośbie o cierpliwość.
– A po
drugie, sama stwierdziłaś, że będzie… inaczej – przypomniała usłużnie Isabeau; w ostatniej
chwili zrezygnowała ze słowa „dziwnie”. – Więc niech tak się stanie. Zamiast skupiać
się na tym, co się skończyło, pomyśl o tej nocy jak o nowym starcie.
Nów to idealna okazja, zwłaszcza na pozbycie się żalu. Przynajmniej tyle
podpowiada mi intuicja.
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby zamknąć jej usta. Co prawda wciąż miała wątpliwości, ale
ton, z jakim zwracała się do niej Isabeau, w końcu wydał jej się na
tyle charakterystyczny dla ciotki, by zdołała się rozluźnić. Jakby tego było
mało, kiedy w grę wchodziła intuicja, niejako wszystko stawało się jasne.
Tak przynajmniej było w przypadku Alessi, zwłaszcza że już dawno nauczyła
się ufać decyzjom ciotki.
– Coś
nowego… Powiedzmy, że rozumiem.
Nie miała
pewności, czy tak było. Z drugiej strony, naprawdę czuła się lepiej, nawet
jeśli myśl o nadchodzących uroczystościach wciąż wzbudzała w niej
całą mieszankę bliżej nieokreślonych emocji. Bez Allegry czy choćby Lucasa,
który jak zwykle wprowadziłby w nastrój wszystkich obecnych, to nie było
to samo, ale…
– To
świetnie, bo już jesteśmy spóźnione. – Isabeau jak gdyby nigdy nic odwróciła
się do niej plecami. – Na mnie nikt nie zwróci uwagi, no ale ty…
Prychnęła,
po czym w panice spojrzała na wiszący na ścianie zegar. Momentalnie zapragnęła
na kogoś warknąć, gdy przekonała się, że do rozpoczęcia wciąż pozostał dobry
kwadrans – wystarczająco długo, by zdołała dobiec na miejsce i nie wypluć
po drodze płuc.
Usłyszała
parsknięcie i to wystarczyło, by doszła do wniosku, że Beau dobrze bawiła
się jej kosztem. Przez moment miała ochotę w dziecinnym odruchu pokazać
wampirzycy język, ale ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian szybkim
krokiem ruszając za oddalająca się kobietą. Już nie miała czasu na dalsze
zadręczanie, zresztą nie mogła zaprzeczyć, że rozmowa pomogła jej poczuć się
lepiej. Nawet jeśli niczego nie zmieniała, wiara w początek, o którym
mówiła Beau, niosła ze sobą dziwne ukojenie. Może wszystko zależało od
nastawienia, ale powody w gruncie rzeczy wydały się Ali nieistotne.
Kątem oka
zauważyła książkę, którą przyniósł Rufus i którą miała przekazać Isabeau,
ale chcąc nie chcąc zdecydowała się ją zignorować. Po uroczystościach, zadecydowała, szybkim krokiem dopadając do wyjścia.
Stukając
obcasami, wypadła na korytarz, starannie zamykając za sobą drzwi.
To nie był pierwszy raz, gdy
stanęła przed perspektywą publicznego występu. Również pokaźnych rozmiarów
tłumek, który zauważyła jeszcze przed dotarciem do przygotowanego, starannie udekorowanego
ołtarzyka, nie zaskoczyło jej jakoś szczególnie. Miasto Nocy żyło, a gdy w grę
wchodziła ceremonia z okazji Nowiu, w jednym miejscu zbierali się
wszyscy – nie tylko wampiry, ale również ludzie, wilkołaki i zmiennokształtni.
W takich chwilach wręcz zadziwiała ją harmonia, która mimo wszystko
występowała w tym miejscu. Tych kilka ras potrafiło ze sobą
współegzystować, choć czasami wydawało się to wręcz nieprawdopodobne.
Nerwowym
gestem wygładziła sukienkę, choć tak naprawdę nie miała czego poprawiać w swoim
wyglądzie. Nie żeby była w stanie albo w ogóle się tym przejmowała.
Wiedziała, że stres jak zwykle zniknie, gdy tylko pierwsze dźwięki znajomej melodii
dadzą jej znać, że powinna zaczynać. Wierzyła, że wtedy ostatecznie się
rozluźni, skupiona przede wszystkim na tym, co przecież tak dobrze znała –
tańcu i wypowiadaniu pocieszających słów, które zwykle przychodziły jej
tak naturalnie, że już nie musiała przygotowywać się do rytuału. Przez
najbliższe pół godziny wszyscy mieli skupiać się wyłącznie na niej, jej ruchach
i głosie, może nawet równie oczarowani, co i ona, gdy w takiej
sytuacji przypatrywała się Isabeau.
Tak, to
wszystko było znajome. I o wiele mniej stresujące, aniżeli improwizowanie
podczas pogrzebu.
Mimo wszystko
zaczynała żałować, że ceremonia nie odbywała się na klifie. Aura świątyni i bliskość
obmywającej skały wody, zwykle działały na nią kojąco. Sęk w tym, że Nów
od zawsze organizowali w środku miasta, nie tylko przez wzgląd na
liczebność uczestników. Alessia wiedziała, że tym razem chodziło też o bezpieczeństwo.
W końcu co złego mogło się wydarzyć w całym centrum, przy wszystkich
mieszkańcach? Sądziła, że tylko szaleniec spróbowałby zaatakować tak pokaźną
grupę.
Bez
pośpiechu wyszła na sam środek, by raz jeszcze sprawdzić, czy wszystko było na swoim
miejscu. Dookoła panował chaos, choć zorientowała się, że rozmowy nieco ucichły
wraz z jej pojawieniem się. Uśmiechnęła się, po czym z zaciekawieniem
powiodła wzrokiem dookoła, szukając znajomych twarzy. Isabeau dostrzegła niemalże
od razu, zresztą tak jak i Dimitra. Rozmawiali o czymś cicho, spoglądając
przy tym na siebie w sposób, który sprawił, że Alessia momentalnie zapragnęła
odwrócić wzrok. Och, na litość bogini,
musicie, prawda?, pomyślała z przekąsem, a chwilę później poczuła
na sobie wymowne spojrzenie ciotki. Wampirzyca wysunęła kły, uśmiechając się w nieco
złośliwy, ale dość sympatyczny sposób.
Gdzieś w tłumie
mignęły jej rude, przyciągające wzrok włosy Hayley, ale przyjaciółka zniknęła w pośród
innych zebranych, zanim Ali zdołała się na niej skoncentrować. Mimo wszystko
poczuła się pewniej, jakoś nie mając wątpliwości, że dziewczynie musieli
towarzyszyć Quinn i Zoe. Wiedziała, że znajomych musiało być więcej – czy
to ciekawych, czy po prostu chcących ją wesprzeć. Nigdzie nie widziała Rufusa,
ale nie była tym zaskoczona; nawet jeśli zamierzał się pojawić, pewnie jak zwykle
miał w planach biernie obserwować z boku. Zresztą tak naprawdę
zależało jej na widoku jednej osoby, a konkretnie…
– Ali!
Głos Ariela
doszedł do niej jakby z oddali, ale i tak zdołała go zauważyć. Nie
była zaskoczona odkryciem, że przedarł się prawie pod sam ołtarzyk, chociaż
skupiona na wodzeniu wzrokiem na prawo i lewo, nie zarejestrowała momentu,
w którym znalazł się w zasięgu jej spojrzenia. Zauważyła, że jego
oczy zabłysły i rozszerzyły się nieznacznie, gdy zdołał jej się przyjrzeć.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, rozbawiona w równym stopniu, co i w dniu,
w którym jednak jej uległ, gdy stanęła przed nim na wpół naga, jedynie w bieliźnie
od Alice.
Och, jeśli
wszystko miało dobrze pójść, wciąż miała nadzieję to powtórzyć. Tęskniła za
nim, a skoro powinni ruszyć dalej…
W pośpiechu
odrzuciła od siebie te myśli. Początek uroczystości zdecydowanie nie był
najlepszym pomysłem na rozważanie pewnych kwestii – a już zwłaszcza
takich. Gdy na dodatek podchwyciła wymowne spojrzenie Riddley’a który jak gdyby
nigdy nic stanął koło brata, krzyżując ramiona na piersi i znacząco
unosząc brwi, tym szybciej zapragnęła skupić się na tym, co najważniejsze.
– Możemy
zaczynać? – zapytała cicho, wycofując się i podchodząc do jednej z ludzkich
kobiet, które regularnie pomagały Allegrze w świątyni.
Nie miała
pewności, jak miała na imię śmiertelniczka, do której zdecydowała się zwrócić.
Wiedziała jedynie, że ciemnowłosa kobieta w średnim wieku miała w sobie
coś, co z miejsca wzbudzało zaufanie. I ładnie się uśmiechała, w najmniejszym
wypadku nie sprawiając wrażenia kogoś speszonego bliskością nieśmiertelnego.
–
Oczywiście, panienko.
Jęknęła w duchu.
To była jedna z tych kwestii, których nie znosiła, nawet mimo świadomości,
że wszyscy wokół darzyli kapłanki szacunkiem.
– Alessia –
poprawiła machinalnie. – Wystarczy Alessia.
Kobieta skinęła
głową, wciąż się uśmiechając. Ali odprowadziła ją wzrokiem, nie mając czasu zastanawiać
się, czy zamierzała dostosować się do jej prośby. Dopiero musiała przywyknąć do
zmian, które zaszły w świątyni, kiedy to Allegra pozostawała główną
kapłanką. Sporadyczne pomaganie nie było tym samym, co przejęcie wszystkich
obowiązków, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W gruncie rzeczy
wiedziała przecież, że kiedyś do tego dojdzie, choć zdecydowanie nie chciała, stało
się to akurat w takich okolicznościach.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której w końcu
usłyszała muzykę – łagodną, celtycką melodię, którą osobiście wybrała, kiedy
Isabeau dała jej wolną rękę. Nie wątpiła, że gdyby Pavarotti byli w mieście,
Lucas jak nic zachwyciłby ją jakimś idealnie wpasowującym się w klimat
wierszem. Kto jak kto, ale on zdecydowanie miał nie tylko talent, ale przede
wszystkim wyczucie. Niestety, tym razem musiała zadowolić się wyłącznie
melodią, ale niosąca ze sobą emocje muzyka skutecznie jej to wynagrodziła. W jednej
chwili cały świat skurczył się właśnie do tego: ozdobionego kwiatami ołtarzyka,
rozpraszających mrok świec i harmonijnych dźwięków, którym poddała się bez
chwili wahania.
Kiedy była
młodsza, zawsze zachwycały ją płynne ruchy Isabeau, zwłaszcza że wampirzyca dodatkowo
igrała z posłuszną wampirom takim jak ona nocą. Wtedy Alessia nie wyobrażała
sobie, że mogłaby się tego nauczyć – tej pewności siebie i delikatnych, współgrających
z muzyką ruchów – ale z czasem przekonała się, że to było prostsze, niż
się wydawało. Gdy w grę wchodziła muzyka, wszystko stawało się łatwiejsze.
Poddała się melodii, pozwalając jej się poddać, tak jak i napierającego ze
wszystkich stron mrokowi. Dla lepszego efektu zamknęła oczy, ani przez moment
nie zastanawiając nad tym, że ktoś ją obserwował – dziesiątki osób, z których
części nawet nie znała. To nie było ważne, skoro wiedziała, co robić. Choć
przez moment czuła się pewna siebie i silna, dokładnie jak ktoś, kto mógłby
służyć Selene.
Uśmiechnęła
się na samą myśl. Wszelakie wątpliwości zniknęły, gdy z wolna zaczęła poruszać
się wokół ołtarza, wyczekując momentu, w którym powinna się odezwać.
Dopiero wtedy zaczęła szukać odpowiednich słów, ale nie czuła się z tego
powodu jakkolwiek zmieszana. Wiedziała, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment,
po prostu je znajdzie – będzie wiedziała, co powiedzieć, by zatrzeć
nieprzyjemne wrażenie ostatnich wydarzeń. Wszystko
zależy od nastawienia, pomyślała po raz wtóry i tym razem w to uwierzyła.
Tak było. A ona
miała szansę umocnić tę wiarę w innych.
Jej
spojrzenie samoistnie powędrowało w kierunku Ariela. Przekonała się, że
przypatrywał jej się w jeszcze bardziej przenikliwy, zafascynowany sposób
niż wcześniej. W tamtej chwili nawet obecność i wymowne uśmiechy Riddley’a,
przestały go peszyć. Spoglądał wyłącznie na nią, zupełnie jakby z jego
perspektywy to właśnie ona stała się całym jego światem. Alessia z trudem
powstrzymała się od podejścia do niego i zatańczenia wyłącznie z myślą
o nim. Nie dziwiło jej, że Isabeau z taką lekkością przychodziło flirtowanie
z Dimitrem, nawet gdy sytuacja niekoniecznie temu sprzyjała. Zresztą
dlaczego miałaby się przed czymkolwiek wahać, skoro liczyła się miłość?
Tylko miłość
– w tym również ta, którą darzyła ją Allegra.
Zatrzymała
się tuż obok ołtarza. Płomienie świec rzucały łagodny blask, przy okazji wprawiając
jej sukienkę w lśnienie. Alessia bez pośpiechu wyciągnęła ręce, by z największą
ostrożnością ująć kwiatowy wianek, któremu poświeciła tyle czasu. Z wolna
uniosła go, ale nie założyła na głowę, w zamian w końcu zwracając się
do tłumu. Pewnie uniosła głowę i – wciąż się uśmiechając, na dodatek w nader
szczery i lekki sposób – zdecydowała się odezwać:
– Ktoś dla
mnie ważny przypomniał mi dzisiaj, że nów oznacza początek – zaczęła jak gdyby
nigdy nic, a jej spojrzenie momentalnie powędrowało ku Isabeau. Nie musiała
podnosić głosu, by skupić na sobie uwagę zebranych. – To nie jest pierwsza
ceremonia Nowiu, w której uczestniczę i którą przyszło mi poprowadzić,
ale chyba nigdy nie rozumiałam tego aż tak dobrze. Początki to również
zakończenia, ale tej nocy chciałabym skoncentrować się przede wszystkim na tych
pierwszych. Zbyt wiele przykrych wydarzeń miało miejsce w ostatnim czasie,
ale bogini wciąż jest łaskawa w tym, co robi. A ja wierzę, że wkrótce
zacznie się coś nowego i dobrego zarazem.
Pozwoliła
tym słowom rozbrzmieć, dziwnie podekscytowana i usatysfakcjonowana tym, w jaki
sposób ujęła sprawy. Wciąż mogła to zrobić lepiej, ale…
A potem
ciszę przerwał cichy świst. W chwili, w której pierwsze martwe ciało
osunęło się na ziemię, wszystko poszło nie tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz