
Alessia
Było
spokojnie. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, ale kilka kolejnych dni nie
wyróżniało się niczym szczególnym. Co prawda wciąż czuła się tak, jakby w każdej
chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego, zwłaszcza że nie była w stanie
ruszyć się choćby o krok bez czyjegoś towarzystwa, ale to na dłuższą metę
wydawało się właściwe. Miała wrażenie, że zdecydowanie zbyt łatwo wszyscy
mogliby stracić czujność, a to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.
Z drugiej strony zastanawianie nad tym, co mógłby zrobić Charon,
zaczynało ją męczyć. Wszystko wskazywało na to, że zniknął, a przynajmniej
ona dochodziła do takich wniosków coraz częściej. Od Riddley’a wiedziała, że
ani on, ani reszta watahy, nie znaleźli jakichkolwiek śladów, które
świadczyłyby o obecności pierwotnego. Niepokoiło ją to, tym bardziej że
nie była w stanie niczego zrobić, ale może tak było lepiej. Sprawy i tak
miały się źle, a polowanie na niebezpiecznego wilkołaka osłabionym
składem, brzmiało jak szaleństwo.
Możliwe, że narobił zamieszania i odszedł. Co prawda wątpiła w to,
ale coś w takim myśleniu przynosiło jej ulgę.
W którymś momencie przynajmniej Ariel darował sobie bezsensowne
przeczesywanie miasta, tę kwestię pozostawiając bratu i pozostałej garstce
straży. Wiedziała, że Dimitr proponował dołączenie kilku wampirów i jakoś
nie wątpiła, że byli tacy, którzy dla pewności rozglądali się za Charonem, ale
oficjalnie obie grupy nie pracowały razem. Miała ochotę wywracać oczyma, kiedy
Riddley uniósł się dumą, upierając, że dzieci księżyca w zupełności
wystarczą, ale postanowiła tego nie komentować. Być może takie posunięcie
również miało sens. Pamiętając, w jaki sposób wyglądała walka z istotą,
która wydawała się odporna na srebro i słabości charakterystyczne dla
rasy, do której przynależał, była w stanie uwierzyć, że podejmowanie
jakichkolwiek oficjalnych kroków mogło doprowadzić do tragedii.
Tak czy siak, miała Ariela pod ręką, co odpowiadało jej bardziej, niż
gdyby dalej musiała zdawać się na opiekę Rufusa. Samemu zainteresowanemu też
pewnie odpowiadało to, że już nie wisiała nad nim w laboratorium albo nie
zmuszała do tego, by krok w krok podążał za nią, kiedy upierała się
pojawić w świątyni. Co prawda Alessia podejrzewała, że mama i Layla
właśnie tego oczekiwały, ale jak długo żadna z nich nie poruszała tej
kwestii telefonicznie, wszystko wydawało się być w porządku. Milczenie
niejako rozwiązywało sprawę – a przynajmniej zakładała, że Rufus wolał, by
otwarcie nie przyznawała się, że jego opieka pozostawiała wiele do życzenia.
Nie żeby zamierzała, w pełni ufając temu, że wystarczył Ariel.
Miała wrażenie, że wilkołakowi ulżyło, kiedy z mieszkania na
stałe przeniosła się do Niebiańskiej Rezydencji. Musiała przyznać, że tak było
wygodniej, nawet jeśli kwestia prywatności pozostawiała wiele do życzenia. Z drugiej
strony, dokładnie tego samego doświadczyli w Lille, a tym razem
przynajmniej nie było bandy młodziaków, które w najmniej odpowiednim
momencie zaczęłyby ze sobą walczyć. Alessię martwiło, co w takim razie
mieli zastać po powrocie do twierdzy, ale próbowała o tym nie myśleć.
A potem mimochodem napomniała o tym przy Victorze i przekonała
się, że – po pierwsze – o wiele rozsądniej byłoby milczeć, z kolei po
drugie… tak naprawdę nie miała czym się zadręczać.
– Serio myślisz, że zostawiliśmy Lille bez kontroli, zwłaszcza po tym
jak Charon pojawił się tutaj? – Wilkołak parsknął pozbawionym wesołości
śmiechem. – Myśleliśmy o powrocie. Tyle że nie ma po co… Charon po sobie
posprzątał.
Pamiętała, że mniej więcej wtedy zrobiło jej się niedobrze – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Vick nie musiał dodawać niczego więcej, bo tych
kilka słów tak naprawdę tłumaczyło wszystko. Przynajmniej ona zrozumiała, do
czego musiało sprowadzać się wspomniane „sprzątanie”. Po tym, co zobaczyła w dzielnicy
wilkołaków, rozumiała to aż za dobrze.
Victor brzmiał na niewzruszonego, ale wiedziała, że był wściekły. Nie
chodziło tylko o to, że ze starcia z Charonem ledwo uszedł z życiem,
choć i to musiało doprowadzać go do szału – męska duma robiła swoje. Co
prawda utrzymywał, że doszedł do siebie, zwłaszcza że wilkołaki regenerowały
się błyskawicznie, ale Alessia czuła, że to nie było takie proste. Rzucająca
się, zdecydowanie zbytnio przewrażliwiona, napędzana ciążowymi hormonami
Isabella wciąż robiła wszystko, by trzymać partnera przy sobie, niechętna temu,
by angażował się w jakiekolwiek działania. Ulegał jej pod tym względem,
ale Ali znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że to też działało mu na nerwy.
Najgorsze jednak było to, że wrócili do punktu wyjścia. Nie była
zachwycona, kiedy okazało się, że Victor przemienił tych kilka dzieciaków, by
odnowić watahę po tym, co zrobiła Isobel. Alessia wciąż miała do niego o to
żal, choć przynajmniej zdawała sobie sprawę z tego, że śmierć Nattie,
która tak po prostu odrzuciła przemianę, nie była winą akurat tego wilkołaka.
Nie zmieniało to jednak fakt, że w obecnej sytuacji musieli zaczynać
wszystko od nowa. Tak przynajmniej musiało to wyglądać z perspektywy
Vicka, Ali bowiem martwiła się przede wszystkim perspektywą szukania kolejnych
potencjalnych ofiar pośród ludzi.
Wszystko było nie tak. Co więcej, jak długo Charon żył, nie sądziła,
by przemienianie kogokolwiek było dobrym pomysłem. Nie, skoro pierwotny w każdej
chwili mógł pojawić się ponownie.
Nikt nie powiedział tego oficjalnie, ale czuła, że dawno nie było aż
tak źle. Poza Lille, wiedziała jedynie o wilkołakach wyłącznie w Mieście
Nocy. Obecnie obie watahy wydawały się być na wymarciu, a to zdecydowanie
nie wróżyło dobrze.
Właśnie dlatego za jedyne pocieszenie uznawała czas, który spędzała w świątyni.
Zbliżający się Nów wydawał się szansą, by choć na chwilę zapomnieć o napiętej
sytuacji. Nikt nie próbował powstrzymywać jej od poprowadzenia obrzędów,
zwłaszcza że perspektywa masowych uroczystości nie wydawała się niebezpieczna. W tłumie
była bezpieczna, tym bardziej że ceremonia miała odbyć się na głównym placu.
Alessia wypatrywała jej z niecierpliwością, nie mogąc pozbyć się wrażenia,
że nie jako jedyna potrzebowała choćby chwili wytchnienia w tej formie.
Miasto nie pierwszy raz potrzebowało oczyszczenia i to w szczególności
po śmierci Allegry.
Była zaskoczona, kiedy Beau tak po prostu dała jej wolną rękę, ale nie
zamierzała narzekać. Wciąż martwiła się o wampirzycę, chociaż ta wydawała
zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Już nie
przesiadywała w samotności, co Alessia uznała za dobry znak. Dimitr też,
co uznała za dość wymowne, bo jeśli ktoś miał szansę coś zauważyć, to właśnie
on. Jedyne napięcie sprowadzało się wyłącznie do niepewnej sytuacji z Charonem,
ale to akurat była w stanie uznać za coś w pełni naturalnego.
Och, jakby nie patrzeć, to nadal była Isabeau – zbyt silna i zdecydowana,
by cokolwiek na dłuższą metę wytrąciło ją z równowagi.
W to przynajmniej wierzyła Alessia.
Usłyszała
kroki, zanim ktokolwiek pojawił się w przedsionku świątyni. Uśmiechnęła
się pod nosem, nawet nie odwracając. Wciąż siedziała na posadzce, otoczona
świeżymi kwiatami, z wprawą splatając je w kolejne bukiety. Do
zrobienia pozostał jej jeszcze wianek, ale w pierwszej kolejności zamierzała
skupić się na tym, co wydawało się mniej czasochłonne.
Nawet nie wzdrygnęła się, gdy ciepłe dłonie wylądowały na jej
ramionach. Zadarła głowę, bynajmniej nie zaskoczona, że tuż nad sobą zauważyła
pochylonego Ariela. Na moment zajrzała mu w oczy – jak zwykle smutne, do
czego zdążyła się już przyzwyczaić – a te zabłysły nieznacznie, gdy
chłopak zauważył jej uśmiech.
– Hej – rzuciła pogodnym tonem, prostując się na tyle, by dosięgnąć
wargami jego usta.
Natychmiast osunął się na kolana tuż obok niej, by ułatwić jej
zadanie. Jego ramiona owinęły się wokół niej, więc odłożyła splecione kwiaty na
bok, nie chcąc ich zniszczyć. Michael rozerwałby ją na kawałeczki, gdyby
stwierdziła, że potrzebowała więcej. Albo znów zażądałby w zamian czegoś,
co skutecznie zniechęciłoby ją do proszenia o kolejne przysługi. Co prawda
dla Beau robił sporo, ale w oczach Alessi nadal był lubiącą wykorzystywać
innych, zbyt pewną siebie, irytującą cholerą.
No, prawie jak Lawrence, ale on ją przynajmniej lubił – i to ze
wzajemnością.
– Dużo tego – zauważył Ariel, wymownie spoglądając na kwiaty. – Nie
wyciągnę cię stąd teraz, prawda?
– Muszę to skończyć przed wieczorem – przypomniała mu usłużnie.
Taki przynajmniej miała plan, aż nazbyt świadoma zbliżającej się
uroczystości. To nie był pierwszy raz, kiedy przygotowywała się do Nowiu,
czasem po prostu pomagając Isabeau, a innym razem korzystając z okazji,
by poprowadzić uroczystości osobiście. To drugie zdarzało się dość często,
zwłaszcza że ciotka nie miała nic przeciwko temu, by dawać jej możliwości
praktyki, ale tym razem Ali czuła się tak, jakby wszystko było inne. W gruncie
rzeczy była równie zdenerwowana, co i podczas swoich pierwszych obrzędów,
gdy przez cały czas zastanawiała się co i w jaki sposób zepsuje.
Gdyby przynajmniej chodziło o to, że mogłaby co najwyżej się zbłaźnić…
Nie była pewna, skąd brały się te dziwne przeczucia. Wiedziała
jedynie, że te uroczystości miały wyjątkowe znaczenie. Na pewno były o wiele
mniej wymagające od pośpiesznego ratowania pogrzebu Allegry, kiedy to za
wszelką cenę próbowała załagodzić wrażenie, jakie wywarły słowa Isabeau. To
było coś, co znała, a jednak… była gotowa przysiąc, że w obecnej
sytuacji obrzędy miały wyjątkowe znaczenie. W to przynajmniej próbowała
wierzyć, zupełnie jakby zapalenie kilku kadzidełek, trochę muzyki i tańca
mogło sprawić, że wszystkie złe rzeczy odejdą w zapomnienie.
O bogini,
potrzebujemy cię, pomyślała
mimochodem. Potrzebujemy ciebie i twojej
łaski tej nocy…
Gdzieś w pamięci wciąż miała słowa Isabeau, gdy ta niemalże
zanegowała istnienie Selene – i to na dodatek przy wszystkich obecnych.
Nie wracały do tego tematu, a ciotka jakby nie patrzeć angażowała się w przygotowania,
ale Alessia i tak czuła, że powinna zrobić coś więcej. Może odprawienie
Nowiu miało okazać się dobrym początkiem, zwłaszcza że nade wszystko chciała
zatrzeć wątpliwości, które pojawiły się podczas pogrzebu.
– Mhm… I jesteś tutaj sama? – zapytała z powątpiewaniem
Ariel. Mimowolnie wzdrygnęła się, gdy jego dłonie przesunęły się wzdłuż jej
ciała, lądując na biodrach.
– Niekoniecznie. Dimitr kogoś za mną wysłał… Powinni być przed
świątynią – wyjaśniła, mając na myśli kilku nieśmiertelnych, których imion
nawet nie zarejestrowała. – Zaczynam tęsknić za Mattem i Lucasem.
– Ich przynajmniej mogłabyś zagonić do plecenia wianków.
Zaśmiała się, nie mogąc się powstrzymać. Nieobecność Pavarottich była
czymś, co jedynie potęgowało wrażenie, że Niebiańska Rezydencja się zmieniła.
Co prawda dobrze rozumiała, gdzie i dlaczego podziewała się ta dwójka, ale
i tak czuła się bez nich dziwnie. W normalnym wypadku to właśnie ich
towarzystwa mogłaby się spodziewać, zwłaszcza że Dimitr ufał im bardziej niż
komukolwiek innemu.
Ich nieobecność była tym wyraźniejsza właśnie w Niebiańskiej
Rezydencji. Co prawda iluzja fałszywego nieba wróciła na swoje miejsce, ale
była dziwnie blada i całkowicie niezmienna. Kiedyś wpatrywanie się w stworzony
przez braci nieboskłon przynosiło jej ulgę, ale tym razem nic podobnego nie
miało miejsca. Wręcz przeciwnie, bo Alessia czuła się przez to jeszcze bardziej
beznadziejnie. Wrażenie tego, że utknęła w martwym punkcie, wciąż
narastało, niezmiennie doprowadzając ją do szału.
– Jakoś sobie tego nie wyobrażam – stwierdziła, wywracając oczami. –
Ale za to ty możesz mi pomóc z bukietami – dodała, szczerząc się w uśmiechu.
– Będziemy układać kwiatki? – rzucił bez przekonania.
Jedynie się uśmiechnęła.
– Chyba mi nie odmówisz, prawda?
Zmierzył ją wzrokiem, jakby się nad czymś zastanawiając. Zaraz po tym
powiódł wzrokiem dookoła, wymownie spoglądając na rozrzucone na posadzce
rośliny. Przez moment była gotowa przysiąc, że Ariel jednak znajdzie wymówkę,
żeby uciec, ale nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian chłopak jakby od niechcenia chwycił jeden z kwiatów i –
wciąż uważnie jej się przypatrując – zatknął jej go za ucho.
– I po problemie – stwierdził, kiedy uniosła brwi. – Na moje ci
wystarczy.
– Dalej muszę to skończyć – oznajmiła z uporem. – Jeśli to ma być
twoja pomoc… – zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
– Oj, Ali, gdyby jeszcze ktokolwiek miał patrzeć na kwiaty…
Prychnęła, z trudem powstrzymując uśmiech. Poczuła, że robi jej
się gorąco, co bynajmniej nie miało związku z panującą w świątyni
temperaturą. Co prawda przywołała moc, by zapewnić sobie przyjemnie ciepłą
otoczkę, zwłaszcza przy siedzeniu na chłodnej posadzce, ale wrażenie, którego
doświadczała, zdecydowanie nie miało związku akurat z tym.
To nie jest
odpowiedni moment… Jesteśmy w świątyni!, obruszyła
się, w pośpiechu odsuwając od Ariela.
– Potrzebuję… kadzidełek – oznajmiła wymijającym tonem. – I świeczek.
Świece są ważne.
Usłyszała, że skwitował jej słowa śmiechem, ale postanowiła tego nie
komentować. Wciąż była cała czerwona, skutecznie wytrącona z równowagi
zarówno uwagami Ariela, jak i sposobem, w jaki przez cały ten czas na
nią patrzył. Nerwowym ruchem przeczesała włosy palcami, przy okazji muskając
palcami kwiat, który tam umieścił. Z westchnieniem zwiesiła ramiona, po
czym zacisnęła dłonie w pieści, jakkolwiek próbując zapanować nad
drżeniem.
Facet. To był tylko facet,
na dodatek taki, którego doskonale znała, ale…
Z trudem powstrzymała jęk. Ostatnio mieli dla siebie więcej czasu niż
do tej pory, ale to nie czyniło niczego łatwiejszym. W zasadzie odkąd
zdążyła się za nim stęsknić, skupienie się na czymkolwiek, kiedy był obok,
graniczyło z cudem.
Tyle że szczerze wątpiła, by dobrym pomysłem było obłapianie się
akurat w świątyni. Pewne rzeczy musiały poczekać, choć to wcale nie było
takie proste, skoro wszystko w niej aż rwało się do tego, by znaleźć się
jak najbliżej Ariela. Wciąż się mijali, a wspólne wieczory w komnacie
w Niebiańskiej Rezydencji, to nie było to samo. Wiedziała, że być może nie
powinna przejmować się obecnością innych mieszkańców, ale wciąż nie potrafiła
się przełamać ze świadomością, że ktokolwiek mógłby tkwić pod drzwiami.
Zamartwianie się Charonem również psuło klimat, ale o tym mogła
przynajmniej na chwilę zapomnieć.
Uśmiechnęła się pod nosem, mimowolnie myśląc o nadchodzącym
wieczorze. Jeśli liczyła na rozluźnienie, ceremonia wydawała się idealną
okazją. Wciąż traktowała obrzędy jak swego rodzaju odnowę – dowód na to, że
cokolwiek mogłoby się ułożyć. Wiedziała, że to głupie, ale z jakiegoś
powodu łatwiej było jej myśleć w ten sposób. Również perspektywa spędzenia
czasu z Arielem wydała jej się bardziej kusząca i zanim się
obejrzała, w głowie już miała gotowy plan na spędzenie najbliższych
godzin.
Zawahała się na moment. Wciąż miała tu niewiele swoich rzeczy, ale to
nie było istotne. Isabeau pożyczyła jej sukienkę, której co prawda jeszcze nie
pokazała Arielowi, ale jakoś nie miała wątpliwości, że aksamitnie czarny
materiał miał przypaść mu do gustu. Gdyby do tego wszystkiego załatwiła im
butelkę wina, a później zaciągnęła do swojego domu, zwłaszcza że ten wciąż
stał pusty…
– Tu jesteś. – Aż wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Skonsternowana
i cała czerwona, przeniosła wzrok na zmierzającą ku niej postać. – Musicie
ciągle zaszywać się na drugim końcu miasta, prawda?
Rufus wyglądał przede wszystkim na sfrustrowanego, ale to nie wydało jej
się dziwne. Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że aż za dobrze wiedziała, co
sądził o konieczności ruszania się z laboratorium bez konkretnej
potrzeby. Spojrzał na nią dziwnie, ale cokolwiek sobie myślał, uwagi
ostatecznie zdecydował się zachować dla siebie.
– Wieczorem wypada Nów – przypomniała usłużnie, siląc się na obojętny
ton głosu. – Mnie szukasz, wujku? – dodała, choć szczerze wątpiła, by tak było.
– Raczej Isabeau – poprawił, wznosząc oczy ku górze – ale zakładam, że
skoro nie ma jej w Niebiańskiej Rezydencji, mogła być tutaj.
Alessia potrząsnęła głową.
– Jestem tylko ja. No i Ariel… I strażnicy, których wysłał
za mną Dimitr – dodała, a wampir prychnął, najwyraźniej nie mogąc się
powstrzymać.
– O, tak. Widziałem. – Uśmiechnął się w pozbawiony wesołości
sposób. – Śmiem twierdzić, że marnie im idzie. Do świątyni nadal da się dostać
ot tak.
– Mają mnie pilnować przed Charonem – przypomniała, chociaż prawda
była taka, że podzielała jego zdanie. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że
uzdolnieni Pavarotti mieliby o wiele większe szansę, zwłaszcza z kimś,
kto wydawał się odporny na srebro. – Zresztą nie w tym rzecz. Beau tutaj
nie ma, ale…
– Cudownie.
Puściła jego słowa mimo uszu.
– Ale – powtórzyła z naciskiem – mogę jej coś przekazać, jeśli to
ważne. Ewentualnie możesz złapać ją na uroczystościach, bo i tak zamierza
tylko obserwować.
Poczuła się dziwnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa. Nadal nie miała
pewności, co kryło się za okazywanymi przez Beau wątpliwościami i tym, że w ogóle
zrezygnowała z prowadzenia Nowiu, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. Wszyscy potrzebujemy chwili wytchnienia,
pomyślała, próbując przekonać samą siebie, że chodziło tylko o to, ale nie
była w stanie. Wciąż się przejmowała, tym bardziej że coś w zachowaniu
ciotki nie dawało jej spokoju. Nie, skoro znała wampirzycę zbyt dobrze, by dać
się nabrać.
– Dla twojej wiadomości, wybieram się na uroczystości i jakoś nie
wątpię, że znajdę tam Isabeau – mruknął z rozdrażnieniem Rufus. Jedynie uniosła
brwi, zwłaszcza gdy bezceremonialnie wcisnął jej w ramiona pokaźnych
rozmiarów, ciężką książkę, przy okazji omal jej nią nie nokautując. Machinalnie
zacisnęła dłonie na tomiszczu, odsuwając je na tyle, by złapać oddech. –
Aczkolwiek sądziłem, że przejmujecie się Renesmee na tyle, oczekiwać informacji
na bieżąco. Nie wiem czy już znalazła coś o sigilach, ale to wygląda
obiecująco. Nie wnikam w praktyki kapłanek, więc niech sama to przejrzy i da
mi znać, co myśli.
– Chodzi o mamę? Ale… – zaczęła, nie kryjąc dezorientacji, jednak
tym razem wampir nie dał jej dość do słowa.
– A co ja dopiero powiedziałem? – Westchnął, po czym jak gdyby
nigdy nic ruszył ku wyjściu. – Mam sporo wolnego czasu i chwilowo utknąłem
w martwym punkcie. Nie, nie dziękujcie.
A potem po prostu wyszedł, najwyraźniej nie zamierzając czekać na jej
reakcję. Alessia odprowadziła go wzorkiem, wciąż ściskając opasły tom i bezmyślnie
spoglądając w ślad za Rufusem. Nie miała pewności, czy oszołomienie brało
się przede wszystkim stąd, że jak zwykle okazał się równie delikatny, co i papier
ścierny, czy może z tego, że w ogóle sam z siebie się w coś
zaangażował, ale to nie było ważne.
Zamrugała, po czym przeniosła wzrok na książkę. Nie wyróżniała się
niczym szczególnym, może pomijając to, że z powodzeniem dałoby się ją
zabić, czego popis zresztą dał jej Rufus. Co więcej, wyglądała na starą, choć wciąż
trzymała się wystarczająco dobrze, by Ali nie obawiała się trzymać ją w rękach.
Podobne widywała wielokrotnie, czy to w podziemiach świątyni, czy znów
wtedy, gdy Damien miał nastrój na „lekką lekturę” i podprowadzał coś ze
zbiorów Dimitra albo właśnie Rufusa.
Z powątpiewaniem obejrzała okładkę, ale nie znalazła choćby wzmianki o tytule.
Książka była ciężka i nieporęczna, ale kiedy zajrzała do środka,
przekonała się, że i tak nie byłaby w stanie w pośpiechu jej
przejrzeć – nie, skoro treść okazała się zapisana w języku pierwotnych.
Teoretycznie mogła się tego spodziewać, ale i tak westchnęła przeciągle,
co najmniej rozczarowana. Teraz nie było na to czasu, a Rufus najwyraźniej
nie śpieszył się z tym, by wyjaśnić cokolwiek w bardziej konkretny
sposób.
– Ali, wszystko gra? – doszedł ją zniecierpliwiony głos Ariela i to
wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię.
– Tak, tak… Już idę! – rzuciła, przyciskając książkę do piersi.
W tamtej chwili już nie myślała ani o świecach, ani o powodzie,
dla którego zdecydowała się po nie pójść. W zamian w pośpiechu
wróciła do czekającego na nią wilkołaka, bezskutecznie próbując zebrać myśli.
Na dobry początek musiała poprowadzić Nów, zwłaszcza że mamę kilka
dodatkowych godzin raczej nie było w stanie zbawić. Wszystko inne mogło poczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz