12 stycznia 2019

Dwieście sześć

Alessia
Było spokojnie. Nie sądziła, że to w ogóle możliwe, ale kilka kolejnych dni nie wyróżniało się niczym szczególnym. Co prawda wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego, zwłaszcza że nie była w stanie ruszyć się choćby o krok bez czyjegoś towarzystwa, ale to na dłuższą metę wydawało się właściwe. Miała wrażenie, że zdecydowanie zbyt łatwo wszyscy mogliby stracić czujność, a to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze.
Z drugiej strony zastanawianie nad tym, co mógłby zrobić Charon, zaczynało ją męczyć. Wszystko wskazywało na to, że zniknął, a przynajmniej ona dochodziła do takich wniosków coraz częściej. Od Riddley’a wiedziała, że ani on, ani reszta watahy, nie znaleźli jakichkolwiek śladów, które świadczyłyby o obecności pierwotnego. Niepokoiło ją to, tym bardziej że nie była w stanie niczego zrobić, ale może tak było lepiej. Sprawy i tak miały się źle, a polowanie na niebezpiecznego wilkołaka osłabionym składem, brzmiało jak szaleństwo.
Możliwe, że narobił zamieszania i odszedł. Co prawda wątpiła w to, ale coś w takim myśleniu przynosiło jej ulgę.
W którymś momencie przynajmniej Ariel darował sobie bezsensowne przeczesywanie miasta, tę kwestię pozostawiając bratu i pozostałej garstce straży. Wiedziała, że Dimitr proponował dołączenie kilku wampirów i jakoś nie wątpiła, że byli tacy, którzy dla pewności rozglądali się za Charonem, ale oficjalnie obie grupy nie pracowały razem. Miała ochotę wywracać oczyma, kiedy Riddley uniósł się dumą, upierając, że dzieci księżyca w zupełności wystarczą, ale postanowiła tego nie komentować. Być może takie posunięcie również miało sens. Pamiętając, w jaki sposób wyglądała walka z istotą, która wydawała się odporna na srebro i słabości charakterystyczne dla rasy, do której przynależał, była w stanie uwierzyć, że podejmowanie jakichkolwiek oficjalnych kroków mogło doprowadzić do tragedii.
Tak czy siak, miała Ariela pod ręką, co odpowiadało jej bardziej, niż gdyby dalej musiała zdawać się na opiekę Rufusa. Samemu zainteresowanemu też pewnie odpowiadało to, że już nie wisiała nad nim w laboratorium albo nie zmuszała do tego, by krok w krok podążał za nią, kiedy upierała się pojawić w świątyni. Co prawda Alessia podejrzewała, że mama i Layla właśnie tego oczekiwały, ale jak długo żadna z nich nie poruszała tej kwestii telefonicznie, wszystko wydawało się być w porządku. Milczenie niejako rozwiązywało sprawę – a przynajmniej zakładała, że Rufus wolał, by otwarcie nie przyznawała się, że jego opieka pozostawiała wiele do życzenia. Nie żeby zamierzała, w pełni ufając temu, że wystarczył Ariel.
Miała wrażenie, że wilkołakowi ulżyło, kiedy z mieszkania na stałe przeniosła się do Niebiańskiej Rezydencji. Musiała przyznać, że tak było wygodniej, nawet jeśli kwestia prywatności pozostawiała wiele do życzenia. Z drugiej strony, dokładnie tego samego doświadczyli w Lille, a tym razem przynajmniej nie było bandy młodziaków, które w najmniej odpowiednim momencie zaczęłyby ze sobą walczyć. Alessię martwiło, co w takim razie mieli zastać po powrocie do twierdzy, ale próbowała o tym nie myśleć.
A potem mimochodem napomniała o tym przy Victorze i przekonała się, że – po pierwsze – o wiele rozsądniej byłoby milczeć, z kolei po drugie… tak naprawdę nie miała czym się zadręczać.
– Serio myślisz, że zostawiliśmy Lille bez kontroli, zwłaszcza po tym jak Charon pojawił się tutaj? – Wilkołak parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Myśleliśmy o powrocie. Tyle że nie ma po co… Charon po sobie posprzątał.
Pamiętała, że mniej więcej wtedy zrobiło jej się niedobrze – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Vick nie musiał dodawać niczego więcej, bo tych kilka słów tak naprawdę tłumaczyło wszystko. Przynajmniej ona zrozumiała, do czego musiało sprowadzać się wspomniane „sprzątanie”. Po tym, co zobaczyła w dzielnicy wilkołaków, rozumiała to aż za dobrze.
Victor brzmiał na niewzruszonego, ale wiedziała, że był wściekły. Nie chodziło tylko o to, że ze starcia z Charonem ledwo uszedł z życiem, choć i to musiało doprowadzać go do szału – męska duma robiła swoje. Co prawda utrzymywał, że doszedł do siebie, zwłaszcza że wilkołaki regenerowały się błyskawicznie, ale Alessia czuła, że to nie było takie proste. Rzucająca się, zdecydowanie zbytnio przewrażliwiona, napędzana ciążowymi hormonami Isabella wciąż robiła wszystko, by trzymać partnera przy sobie, niechętna temu, by angażował się w jakiekolwiek działania. Ulegał jej pod tym względem, ale Ali znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że to też działało mu na nerwy.
Najgorsze jednak było to, że wrócili do punktu wyjścia. Nie była zachwycona, kiedy okazało się, że Victor przemienił tych kilka dzieciaków, by odnowić watahę po tym, co zrobiła Isobel. Alessia wciąż miała do niego o to żal, choć przynajmniej zdawała sobie sprawę z tego, że śmierć Nattie, która tak po prostu odrzuciła przemianę, nie była winą akurat tego wilkołaka. Nie zmieniało to jednak fakt, że w obecnej sytuacji musieli zaczynać wszystko od nowa. Tak przynajmniej musiało to wyglądać z perspektywy Vicka, Ali bowiem martwiła się przede wszystkim perspektywą szukania kolejnych potencjalnych ofiar pośród ludzi.
Wszystko było nie tak. Co więcej, jak długo Charon żył, nie sądziła, by przemienianie kogokolwiek było dobrym pomysłem. Nie, skoro pierwotny w każdej chwili mógł pojawić się ponownie.
Nikt nie powiedział tego oficjalnie, ale czuła, że dawno nie było aż tak źle. Poza Lille, wiedziała jedynie o wilkołakach wyłącznie w Mieście Nocy. Obecnie obie watahy wydawały się być na wymarciu, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Właśnie dlatego za jedyne pocieszenie uznawała czas, który spędzała w świątyni. Zbliżający się Nów wydawał się szansą, by choć na chwilę zapomnieć o napiętej sytuacji. Nikt nie próbował powstrzymywać jej od poprowadzenia obrzędów, zwłaszcza że perspektywa masowych uroczystości nie wydawała się niebezpieczna. W tłumie była bezpieczna, tym bardziej że ceremonia miała odbyć się na głównym placu. Alessia wypatrywała jej z niecierpliwością, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że nie jako jedyna potrzebowała choćby chwili wytchnienia w tej formie. Miasto nie pierwszy raz potrzebowało oczyszczenia i to w szczególności po śmierci Allegry.
Była zaskoczona, kiedy Beau tak po prostu dała jej wolną rękę, ale nie zamierzała narzekać. Wciąż martwiła się o wampirzycę, chociaż ta wydawała zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Już nie przesiadywała w samotności, co Alessia uznała za dobry znak. Dimitr też, co uznała za dość wymowne, bo jeśli ktoś miał szansę coś zauważyć, to właśnie on. Jedyne napięcie sprowadzało się wyłącznie do niepewnej sytuacji z Charonem, ale to akurat była w stanie uznać za coś w pełni naturalnego.
Och, jakby nie patrzeć, to nadal była Isabeau – zbyt silna i zdecydowana, by cokolwiek na dłuższą metę wytrąciło ją z równowagi.
W to przynajmniej wierzyła Alessia.

Usłyszała kroki, zanim ktokolwiek pojawił się w przedsionku świątyni. Uśmiechnęła się pod nosem, nawet nie odwracając. Wciąż siedziała na posadzce, otoczona świeżymi kwiatami, z wprawą splatając je w kolejne bukiety. Do zrobienia pozostał jej jeszcze wianek, ale w pierwszej kolejności zamierzała skupić się na tym, co wydawało się mniej czasochłonne.
Nawet nie wzdrygnęła się, gdy ciepłe dłonie wylądowały na jej ramionach. Zadarła głowę, bynajmniej nie zaskoczona, że tuż nad sobą zauważyła pochylonego Ariela. Na moment zajrzała mu w oczy – jak zwykle smutne, do czego zdążyła się już przyzwyczaić – a te zabłysły nieznacznie, gdy chłopak zauważył jej uśmiech.
– Hej – rzuciła pogodnym tonem, prostując się na tyle, by dosięgnąć wargami jego usta.
Natychmiast osunął się na kolana tuż obok niej, by ułatwić jej zadanie. Jego ramiona owinęły się wokół niej, więc odłożyła splecione kwiaty na bok, nie chcąc ich zniszczyć. Michael rozerwałby ją na kawałeczki, gdyby stwierdziła, że potrzebowała więcej. Albo znów zażądałby w zamian czegoś, co skutecznie zniechęciłoby ją do proszenia o kolejne przysługi. Co prawda dla Beau robił sporo, ale w oczach Alessi nadal był lubiącą wykorzystywać innych, zbyt pewną siebie, irytującą cholerą.
No, prawie jak Lawrence, ale on ją przynajmniej lubił – i to ze wzajemnością.
– Dużo tego – zauważył Ariel, wymownie spoglądając na kwiaty. – Nie wyciągnę cię stąd teraz, prawda?
– Muszę to skończyć przed wieczorem – przypomniała mu usłużnie.
Taki przynajmniej miała plan, aż nazbyt świadoma zbliżającej się uroczystości. To nie był pierwszy raz, kiedy przygotowywała się do Nowiu, czasem po prostu pomagając Isabeau, a innym razem korzystając z okazji, by poprowadzić uroczystości osobiście. To drugie zdarzało się dość często, zwłaszcza że ciotka nie miała nic przeciwko temu, by dawać jej możliwości praktyki, ale tym razem Ali czuła się tak, jakby wszystko było inne. W gruncie rzeczy była równie zdenerwowana, co i podczas swoich pierwszych obrzędów, gdy przez cały czas zastanawiała się co i w jaki sposób zepsuje. Gdyby przynajmniej chodziło o to, że mogłaby co najwyżej się zbłaźnić…
Nie była pewna, skąd brały się te dziwne przeczucia. Wiedziała jedynie, że te uroczystości miały wyjątkowe znaczenie. Na pewno były o wiele mniej wymagające od pośpiesznego ratowania pogrzebu Allegry, kiedy to za wszelką cenę próbowała załagodzić wrażenie, jakie wywarły słowa Isabeau. To było coś, co znała, a jednak… była gotowa przysiąc, że w obecnej sytuacji obrzędy miały wyjątkowe znaczenie. W to przynajmniej próbowała wierzyć, zupełnie jakby zapalenie kilku kadzidełek, trochę muzyki i tańca mogło sprawić, że wszystkie złe rzeczy odejdą w zapomnienie.
O bogini, potrzebujemy cię, pomyślała mimochodem. Potrzebujemy ciebie i twojej łaski tej nocy…
Gdzieś w pamięci wciąż miała słowa Isabeau, gdy ta niemalże zanegowała istnienie Selene – i to na dodatek przy wszystkich obecnych. Nie wracały do tego tematu, a ciotka jakby nie patrzeć angażowała się w przygotowania, ale Alessia i tak czuła, że powinna zrobić coś więcej. Może odprawienie Nowiu miało okazać się dobrym początkiem, zwłaszcza że nade wszystko chciała zatrzeć wątpliwości, które pojawiły się podczas pogrzebu.
– Mhm… I jesteś tutaj sama? – zapytała z powątpiewaniem Ariel. Mimowolnie wzdrygnęła się, gdy jego dłonie przesunęły się wzdłuż jej ciała, lądując na biodrach.
– Niekoniecznie. Dimitr kogoś za mną wysłał… Powinni być przed świątynią – wyjaśniła, mając na myśli kilku nieśmiertelnych, których imion nawet nie zarejestrowała. – Zaczynam tęsknić za Mattem i Lucasem.
– Ich przynajmniej mogłabyś zagonić do plecenia wianków.
Zaśmiała się, nie mogąc się powstrzymać. Nieobecność Pavarottich była czymś, co jedynie potęgowało wrażenie, że Niebiańska Rezydencja się zmieniła. Co prawda dobrze rozumiała, gdzie i dlaczego podziewała się ta dwójka, ale i tak czuła się bez nich dziwnie. W normalnym wypadku to właśnie ich towarzystwa mogłaby się spodziewać, zwłaszcza że Dimitr ufał im bardziej niż komukolwiek innemu.
Ich nieobecność była tym wyraźniejsza właśnie w Niebiańskiej Rezydencji. Co prawda iluzja fałszywego nieba wróciła na swoje miejsce, ale była dziwnie blada i całkowicie niezmienna. Kiedyś wpatrywanie się w stworzony przez braci nieboskłon przynosiło jej ulgę, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie, bo Alessia czuła się przez to jeszcze bardziej beznadziejnie. Wrażenie tego, że utknęła w martwym punkcie, wciąż narastało, niezmiennie doprowadzając ją do szału.
– Jakoś sobie tego nie wyobrażam – stwierdziła, wywracając oczami. – Ale za to ty możesz mi pomóc z bukietami – dodała, szczerząc się w uśmiechu.
– Będziemy układać kwiatki? – rzucił bez przekonania.
Jedynie się uśmiechnęła.
– Chyba mi nie odmówisz, prawda?
Zmierzył ją wzrokiem, jakby się nad czymś zastanawiając. Zaraz po tym powiódł wzrokiem dookoła, wymownie spoglądając na rozrzucone na posadzce rośliny. Przez moment była gotowa przysiąc, że Ariel jednak znajdzie wymówkę, żeby uciec, ale nic podobnego nie miało miejsca.
W zamian chłopak jakby od niechcenia chwycił jeden z kwiatów i – wciąż uważnie jej się przypatrując – zatknął jej go za ucho.
– I po problemie – stwierdził, kiedy uniosła brwi. – Na moje ci wystarczy.
– Dalej muszę to skończyć – oznajmiła z uporem. – Jeśli to ma być twoja pomoc… – zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
– Oj, Ali, gdyby jeszcze ktokolwiek miał patrzeć na kwiaty…
Prychnęła, z trudem powstrzymując uśmiech. Poczuła, że robi jej się gorąco, co bynajmniej nie miało związku z panującą w świątyni temperaturą. Co prawda przywołała moc, by zapewnić sobie przyjemnie ciepłą otoczkę, zwłaszcza przy siedzeniu na chłodnej posadzce, ale wrażenie, którego doświadczała, zdecydowanie nie miało związku akurat z tym.
To nie jest odpowiedni moment… Jesteśmy w świątyni!, obruszyła się, w pośpiechu odsuwając od Ariela.
– Potrzebuję… kadzidełek – oznajmiła wymijającym tonem. – I świeczek. Świece są ważne.
Usłyszała, że skwitował jej słowa śmiechem, ale postanowiła tego nie komentować. Wciąż była cała czerwona, skutecznie wytrącona z równowagi zarówno uwagami Ariela, jak i sposobem, w jaki przez cały ten czas na nią patrzył. Nerwowym ruchem przeczesała włosy palcami, przy okazji muskając palcami kwiat, który tam umieścił. Z westchnieniem zwiesiła ramiona, po czym zacisnęła dłonie w pieści, jakkolwiek próbując zapanować nad drżeniem.
Facet. To był tylko facet, na dodatek taki, którego doskonale znała, ale…
Z trudem powstrzymała jęk. Ostatnio mieli dla siebie więcej czasu niż do tej pory, ale to nie czyniło niczego łatwiejszym. W zasadzie odkąd zdążyła się za nim stęsknić, skupienie się na czymkolwiek, kiedy był obok, graniczyło z cudem.
Tyle że szczerze wątpiła, by dobrym pomysłem było obłapianie się akurat w świątyni. Pewne rzeczy musiały poczekać, choć to wcale nie było takie proste, skoro wszystko w niej aż rwało się do tego, by znaleźć się jak najbliżej Ariela. Wciąż się mijali, a wspólne wieczory w komnacie w Niebiańskiej Rezydencji, to nie było to samo. Wiedziała, że być może nie powinna przejmować się obecnością innych mieszkańców, ale wciąż nie potrafiła się przełamać ze świadomością, że ktokolwiek mógłby tkwić pod drzwiami. Zamartwianie się Charonem również psuło klimat, ale o tym mogła przynajmniej na chwilę zapomnieć.
Uśmiechnęła się pod nosem, mimowolnie myśląc o nadchodzącym wieczorze. Jeśli liczyła na rozluźnienie, ceremonia wydawała się idealną okazją. Wciąż traktowała obrzędy jak swego rodzaju odnowę – dowód na to, że cokolwiek mogłoby się ułożyć. Wiedziała, że to głupie, ale z jakiegoś powodu łatwiej było jej myśleć w ten sposób. Również perspektywa spędzenia czasu z Arielem wydała jej się bardziej kusząca i zanim się obejrzała, w głowie już miała gotowy plan na spędzenie najbliższych godzin.
Zawahała się na moment. Wciąż miała tu niewiele swoich rzeczy, ale to nie było istotne. Isabeau pożyczyła jej sukienkę, której co prawda jeszcze nie pokazała Arielowi, ale jakoś nie miała wątpliwości, że aksamitnie czarny materiał miał przypaść mu do gustu. Gdyby do tego wszystkiego załatwiła im butelkę wina, a później zaciągnęła do swojego domu, zwłaszcza że ten wciąż stał pusty…
– Tu jesteś. – Aż wzdrygnęła się, słysząc znajomy głos. Skonsternowana i cała czerwona, przeniosła wzrok na zmierzającą ku niej postać. – Musicie ciągle zaszywać się na drugim końcu miasta, prawda?
Rufus wyglądał przede wszystkim na sfrustrowanego, ale to nie wydało jej się dziwne. Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza że aż za dobrze wiedziała, co sądził o konieczności ruszania się z laboratorium bez konkretnej potrzeby. Spojrzał na nią dziwnie, ale cokolwiek sobie myślał, uwagi ostatecznie zdecydował się zachować dla siebie.
– Wieczorem wypada Nów – przypomniała usłużnie, siląc się na obojętny ton głosu. – Mnie szukasz, wujku? – dodała, choć szczerze wątpiła, by tak było.
– Raczej Isabeau – poprawił, wznosząc oczy ku górze – ale zakładam, że skoro nie ma jej w Niebiańskiej Rezydencji, mogła być tutaj.
Alessia potrząsnęła głową.
– Jestem tylko ja. No i Ariel… I strażnicy, których wysłał za mną Dimitr – dodała, a wampir prychnął, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
– O, tak. Widziałem. – Uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. – Śmiem twierdzić, że marnie im idzie. Do świątyni nadal da się dostać ot tak.
– Mają mnie pilnować przed Charonem – przypomniała, chociaż prawda była taka, że podzielała jego zdanie. Wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że uzdolnieni Pavarotti mieliby o wiele większe szansę, zwłaszcza z kimś, kto wydawał się odporny na srebro. – Zresztą nie w tym rzecz. Beau tutaj nie ma, ale…
– Cudownie.
Puściła jego słowa mimo uszu.
– Ale – powtórzyła z naciskiem – mogę jej coś przekazać, jeśli to ważne. Ewentualnie możesz złapać ją na uroczystościach, bo i tak zamierza tylko obserwować.
Poczuła się dziwnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa. Nadal nie miała pewności, co kryło się za okazywanymi przez Beau wątpliwościami i tym, że w ogóle zrezygnowała z prowadzenia Nowiu, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. Wszyscy potrzebujemy chwili wytchnienia, pomyślała, próbując przekonać samą siebie, że chodziło tylko o to, ale nie była w stanie. Wciąż się przejmowała, tym bardziej że coś w zachowaniu ciotki nie dawało jej spokoju. Nie, skoro znała wampirzycę zbyt dobrze, by dać się nabrać.
– Dla twojej wiadomości, wybieram się na uroczystości i jakoś nie wątpię, że znajdę tam Isabeau – mruknął z rozdrażnieniem Rufus. Jedynie uniosła brwi, zwłaszcza gdy bezceremonialnie wcisnął jej w ramiona pokaźnych rozmiarów, ciężką książkę, przy okazji omal jej nią nie nokautując. Machinalnie zacisnęła dłonie na tomiszczu, odsuwając je na tyle, by złapać oddech. – Aczkolwiek sądziłem, że przejmujecie się Renesmee na tyle, oczekiwać informacji na bieżąco. Nie wiem czy już znalazła coś o sigilach, ale to wygląda obiecująco. Nie wnikam w praktyki kapłanek, więc niech sama to przejrzy i da mi znać, co myśli.
– Chodzi o mamę? Ale… – zaczęła, nie kryjąc dezorientacji, jednak tym razem wampir nie dał jej dość do słowa.
– A co ja dopiero powiedziałem? – Westchnął, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył ku wyjściu. – Mam sporo wolnego czasu i chwilowo utknąłem w martwym punkcie. Nie, nie dziękujcie.
A potem po prostu wyszedł, najwyraźniej nie zamierzając czekać na jej reakcję. Alessia odprowadziła go wzorkiem, wciąż ściskając opasły tom i bezmyślnie spoglądając w ślad za Rufusem. Nie miała pewności, czy oszołomienie brało się przede wszystkim stąd, że jak zwykle okazał się równie delikatny, co i papier ścierny, czy może z tego, że w ogóle sam z siebie się w coś zaangażował, ale to nie było ważne.
Zamrugała, po czym przeniosła wzrok na książkę. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, może pomijając to, że z powodzeniem dałoby się ją zabić, czego popis zresztą dał jej Rufus. Co więcej, wyglądała na starą, choć wciąż trzymała się wystarczająco dobrze, by Ali nie obawiała się trzymać ją w rękach. Podobne widywała wielokrotnie, czy to w podziemiach świątyni, czy znów wtedy, gdy Damien miał nastrój na „lekką lekturę” i podprowadzał coś ze zbiorów Dimitra albo właśnie Rufusa.
Z powątpiewaniem obejrzała okładkę, ale nie znalazła choćby wzmianki o tytule. Książka była ciężka i nieporęczna, ale kiedy zajrzała do środka, przekonała się, że i tak nie byłaby w stanie w pośpiechu jej przejrzeć – nie, skoro treść okazała się zapisana w języku pierwotnych. Teoretycznie mogła się tego spodziewać, ale i tak westchnęła przeciągle, co najmniej rozczarowana. Teraz nie było na to czasu, a Rufus najwyraźniej nie śpieszył się z tym, by wyjaśnić cokolwiek w bardziej konkretny sposób.
– Ali, wszystko gra? – doszedł ją zniecierpliwiony głos Ariela i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię.
– Tak, tak… Już idę! – rzuciła, przyciskając książkę do piersi.
W tamtej chwili już nie myślała ani o świecach, ani o powodzie, dla którego zdecydowała się po nie pójść. W zamian w pośpiechu wróciła do czekającego na nią wilkołaka, bezskutecznie próbując zebrać myśli.
Na dobry początek musiała poprowadzić Nów, zwłaszcza że mamę kilka dodatkowych godzin raczej nie było w stanie zbawić. Wszystko inne mogło poczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa