Alessia
W chwili, w której oczy
Charona zabłysły gniewem, uprzytomniła sobie, że popełniła błąd. Tym razem
reakcja była szybsza i bardziej gwałtowna niż w chwili, w której
źle zrozumiał jej słowa na temat relacji Dimitra i Claudii. Instynkt
wyraźnie podpowiadał jej, że nie powinna spodziewać się niczego dobrego, ale
nawet gdyby była w stanie się na nim skoncentrować i spróbować coś
zdziałać, nie miałby szans ani uskoczyć, ani tym bardziej uskoczyć.
Atak był
gwałtowny, a sam cios wymierzony tak błyskawicznie, że w pierwszej
kolejności to właśnie ta prędkość wytrąciła ją z równowagi. Już Riddley
lata temu udowodnił jej, że nawet w ludzkiej formie wilkołaki potrafiły
być równie niebezpieczne, co i wampiry. Z tym, że nawet on nie okazał
tego w taki sposób, by mimo wyostrzonych zmysłów miała problem z nadążeniem
za kolejnymi ruchami.
Tym razem
miała.
Z wrażenia
aż zabrakło jej tchu. Przez moment znów poczuła się tak, jakby się dusiła, dopiero
po dłuższej chwili uprzytomniając sobie, że nie było to spowodowane zaciskającymi
się na gardle palcami. Skuliła się, kaszląc i z trudem łapiąc oddech, gdy w końcu
dotarło do niej, że oberwała w brzuch. W tamtej chwili niewiele
brakowało, by jednak zwymiotowała, choć to nie skończyłoby się dobrze. Nie sądziła,
żeby Charon ucieszył się, gdyby chcąc nie chcąc wycelowała w niego.
Chciała
objąć ramionami brzuch, by przy okazji się osłonić, ale próba skutecznie
przypomniała jej, że nie mogła oswobodzić rąk. Nadgarstki paliły, zwłaszcza że
wciąż całym ciężarem uwieszała się na łańcuchach, utrzymując w pionie
wyłącznie dzięki nim.
– No to
jeszcze raz – powtórzył Charon. Nie musiał podnosić głosu, by przyprawić ją o dreszcze.
– Gdzie jest Claudia?
Wbiła wzrok
w posadzkę, choć w ciemnościach ledwo była w stanie ją zauważyć.
Mimo wszystko wpatrywanie się w ziemię okazało się lepsze od konieczności spoglądania
na krążącego wokół niej nieśmiertelnego. Wystarczyło, że czuła jego obecność i przenikliwe,
drapieżne spojrzenie. Czaił się w ciemnościach, bez pośpiechu okrążając
ją, jakby mało było, że już i tak trzymał ją w garści. W pamięci
Alessi jak na zawołanie zamajaczyło wspomnienie tego, co już słyszała o tym
wilkołaku – że był niebezpiecznym pierwotnym i (przede wszystkim) sadystą.
To nie był pierwszy raz, kiedy przypominała sobie to stwierdzenie, ale dopiero stając
naprzeciwko Charona, podczas gdy ten na każdym kroku podkreślał, że nie miała z nim
szans, w pełni uprzytomniła sobie znaczenie tych słów.
Mocniej
zacisnęła usta. próbując zwalczyć mdłości i powstrzymać się od jęku. Gdzieś
w tle wciąż słyszała przyśpieszony puls Chloe i jej urywany szloch,
ale próbowała o tym nie myśleć. Jak długo Charon skupiał się na niej, a nie
na dziewczynce, wszystko było w porządku – przynajmniej teoretycznie. Co
więcej, jakaś jej cząstkę wciąż paraliżował strach, gdy tylko pomyślała, co
mógłby zrobić ten mężczyzna, gdyby…
– Mam
wrażenie, że potrzeba ci motywacji.
Poczuła się
co najmniej tak, jakby poraził ją prąd. Do tej pory z uporem unikała
spojrzenia Charona, ale tych kilka słów wystarczyło, by wyprostowała się niczym
struna, by spojrzeć na niego co najmniej tak, jakby spotkali się po raz
pierwszy. Tym razem już nie była w stanie choćby spróbować zapanować
zarówno nad własnym ciałem, jak i strachem. Ból na moment zszedł gdzieś na
dalszy plan, wyparty przez czyste przerażenie, które jak na zawołanie wypełniło
ją całe. W tamtej chwili już nie czuła się ani jak pewna siebie kapłanka, ani
tym bardziej ktoś, kto miał szansę poradzić sobie z zaistniałą sytuacją.
Dotarło do
niej, że tak naprawdę nigdy nie bała się aż do tego stopnia. Może jeden, jedyny
raz, kiedy jeden z demonów zwrócił się przeciwko niej, przyłapując ją po
tym, jak po raz kolejny poszła do podziemi, zobaczyć uwięzione tam wilki. Do
tej pory pamiętała stres, który towarzyszył jej, gdy tak balansowała na
szczycie schodów, w każdej chwili mogąc runąć w dół. Wciąż nie była
pewna, która perspektywa niepokoiła ją bardziej – upadek ze stopni, gdyby demon
jednak ją popchnął, czy może… coś innego, co najpewniej stałoby się, gdyby nie
pojawienie się Lawrence’a.
Z tym, że
teraz nie miała co liczyć na cudowne pojawienie L. albo brata. Była sama, sparaliżowana
strachem i nawiedzana przez niepewność, którą zasiał w niej Charon.
Mimowolnie uciekała myślami do Isabeau i Ariela, wciąż robiąc wszystko, by
przekonać samą siebie, że żadnemu z nich nic się nie stało – że mieli
szansę. Tyle że im dłużej ze sobą walczyła, tym bardziej wątpiła w to, czy
oszukiwanie samej siebie miało sens.
Gwałtownie zaczerpnęła
powietrza, czego zaraz pożałowała, bo znów poczuła mdłości i nieprzyjemny
ucisk w żołądku. To w połączeniu ze strachem skutecznie utrudniało
jej zarówno utrzymanie się na nogach, jak i logiczne myślenie. Słowa
Charona tym bardziej, choć nie była na tyle otępiała, by je zignorować. Jej myśli
jak na zawołanie powędrowały ku Chloe, a Alessia z trudem
powstrzymała się od wyrzucenia z siebie całej wiązanki przekleństw. Albo
błagań, bo te też z jakiegoś powodu przyszłyby jej do głowy. Mógł uważać,
że kłamała, ale nie wyobrażała sobie, że miałby z tego powodu tknąć
dziecko.
– Przestań!
– jęknęła w zamian, energicznie potrząsając głowa. – Nie mam pojęcia,
gdzie jest Claudia! Uciekła jakiś czas temu i więcej jej nie widziałam,
zwłaszcza że byłam w Lille!
Urwała, dysząc
ciężko. Nie była w stanie wykrztusić z siebie chociaż słowa więcej, w zamian
w niemalże błagalny sposób spoglądając na wilkołaka. Serce podeszło jej aż
do gardła, kiedy odsunął się od niej, zmierzając w sobie tylko znanym
kierunku. Co prawda po jej słowach przystanął i obejrzał się przez ramię,
ale Alessia i tak czuła się przede wszystkim przerażona tym, co zamierzał
zrobić.
– Więc
jednak coś wiesz – stwierdził, podejrzliwie mrużąc oczy. – Nie żeby mnie to
dziwiło. Trzeba wiedzieć, w jaki sposób rozmawiać… Do niektórych trzeba
specjalnego podejścia.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem. Rozmawiać?!,
powtórzyła z niedowierzaniem w myślach, nagle niepewna czy powinna się
śmiać, czy może płakać. Ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, zbytnio
wytrącona z równowagi, by zdobyć się na sensowną reakcję. W głowie
miała pustkę, a zachowanie Charona jedynie potęgowało targające nią
wątpliwości.
Pytał o Claudię.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, choć przebieg rozmowy przynajmniej
potwierdzał jej przypuszczenia, że pierwotny oczekiwał czegoś więcej, aniżeli
tylko okazji do ukrócenia związku hybrydy i wilkołaka. Nawet jeśli nią
gardził, wciąż była mu potrzebna. W to przynajmniej wydawał się wierzyć,
choć Alessia obawiała się, że nie miała być w stanie udzielić mu żadnych
konkretnych odpowiedzi – nie tego, co oczekiwał.
– Dlaczego…?
– wyrwało jej się. Charon spojrzał za nią z zaciekawieniem, nie pozostając
jej innego wyboru, jak tylko mówić dalej. – Dlaczego pytasz o to akurat
mnie? Ja i Claudia…
– Jeśli
jeszcze się nie zorientowałaś, to nie ty jesteś tutaj od zadawania pytań.
Instynktownie
szarpnęła się, nie mogąc się powstrzymać. Z jakiegoś powodu bijąca od wilkołaka
obojętność doprowadzała ją do szału.
– Ale to
nie ma sensu! – obruszyła się. – Nie wiem, gdzie jest Claudia! Chociaż
chciałabym, bo gdybyśmy wiedzieli, już dawno zapłaciłaby za to, co zrobiła moim
bliskim!
W tamtej
chwili nie myślała tylko o Dimitrze i Beau, ale również Claire.
Słyszała o Secie i to uprzytomniło jej, że może jednak mogła
naprowadzić Charona na właściwy trop, ale nie zrobiła tego. Gdyby zasugerowała
mu Seattle chwilę po tym, jak zaczęła z takim uporem zarzekać się, że nie
była w stanie odpowiedzieć na żadne z jego pytań, jedynie pogorszyłaby
sytuację.
Mężczyzna
milczał, w przeciwieństwie do niej nienaturalnie spokojny i obojętny.
To okazało się gorsze nawet od drapieżnego uśmiechu czy słów, które padały z jego
ust. Coś w sposobie, w jaki na nią patrzył, niemalże przeszywając wzrokiem
i…
– To wszystko,
co masz mi do powiedzenia?
Tym razem
jego głos zabrzmiał niemal łagodnie, ale nie dała się zwieść. Zadrżała, nie
mogąc się powstrzymać; w żaden sposób tego nie komentował, ale jakoś nie
miała wątpliwości, że zauważył. Już wcześniej dał jej do zrozumienia, że był w stanie
wyczuć bijące od niej przerażenie – i że sprawiało mu ono przyjemność.
– T-tak…
Tak – powtórzyła, próbując zabrzmieć choć trochę pewniej. – Nie wiem, gdzie
jest Claudia. Ale nie mam powodów, by ją przed tobą chronić, więc…
– Hm. –
Charon uśmiechnął się chłodno. – To niefortunne. I przykre, bo w tej
chwili twoja użyteczność spada niemalże do zera.
Nie miała
pewności, co bardziej ją poraziło – pełen sens jego wypowiedzi czy to wymowne „niemalże”.
W pierwszej chwili pomyślała, że jednak zamierzał ją zabić, ale coś w spojrzeniu,
którym jej rzucił, uprzytomniło jej, że miał inne plany.
I, słodka
bogini, nagle zwątpiła, dochodząc do wniosku, że śmierć jednak nie byłaby takim
złym rozwiązaniem.
– Poczekaj
tu na mnie – rzucił na odchodne, a ona
zesztywniała. Jakby gdziekolwiek się wybierała! – Ach, a ty – dodał, bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia zwracając ku Chloe – idziesz ze mną. Jakoś ci nie ufam.
W pierwszym
odruchu Alessia zapragnęła zaprotestować, jednak nie miała po temu okazji. Zdołała
jedynie otworzyć i zamknąć usta, w milczeniu przypatrując się jak
Charon chwyta dziewczynkę za ramię, podrywa do pozycji stojącej i dosłownie
wywleka na zewnątrz. Zaraz po tym drzwi z hukiem zamknęły się za tą
dwójką, pozostawiając oszołomioną pół-wampirzycę samą i w ciemnościach.
Gdy tylko
wilkołak zniknął, znalazła w sobie dość siły, by spróbować zawalczyć o to,
żeby jednak ruszyć się z miejsca. Z trudem dźwignęła się na nogi – na
tyle, ile było to możliwe przez krępujące jej ręce łańcuchy – po czym aż syknęła,
czując jak krew znów zaczyna dopływać do dłoni. Trwała w jednej pozycji, pozwalając
obręczą wżynać się w skórę, przez tyle czasu, że ręce zdążyły zdrętwieć.
Straciła czucie, przynajmniej do momentu, w którym wyraźnie poczuła
nieprzyjemne, stopniowo przybierające na sile mrowienie.
Nie miała
czasu, by się nad tym zastanawiać. Napięła mięśnie, całą energię wkładając w to,
by utrzymać się w pionie. Wciąż oddychała szybko i płytko, walcząc z mdłościami.
Przez chwilę miała ochotę pozwolić sobie na to, by w końcu zwymiotować,
ale powstrzymała się, robiąc wszystko, byleby ustać na nogach. Miała wrażenie,
że niewiele brakowało, by ciało ostatecznie odmówiło jej posłuszeństwa, ale przecież
nie mogła sobie na to pozwolić.
O bogini… Słodka bogini, przynajmniej ochroń
dziecko.
O więcej
nie miała odwagi prosić. Albo raczej nie chciała, wciąż robiąc wszystko, byleby
nie myśleć o Arielu i Isabeau. Znów poczuła pieczenie pod powiekami,
więc zamrugała nieprzytomnie, próbując nad sobą zapanować. Skup się. Musisz się stąd wydostać, nakazała sobie stanowczo, ale
coś w tej myśli jedynie sprawiło, że poczuła się jeszcze gorzej. Gdyby to
było takie proste! Z tym, że nie było, wręcz uprzytomniając dziewczynie, w jak
beznadziejnej sytuacji się znajdowała.
Spojrzała
na swoje skrępowane ręce, krzywiąc się nieznacznie, gdy zauważyła krew. Rany
piekły, co jak nic miało związek ze srebrem, ale nie potrafiła się tym przejąć.
Wciąż robiła wszystko, by uścisk był jak najmniej uciążliwy, ale nie była w stanie
zdziałać niczego ponadto. Łańcuch trzymał mocno, a Ali szczerze wątpiła,
by zdołała go zerwać. Mogła spróbować, przez chwile mając ochotę jednak postarać
się zgromadzić moc i go zerwać, ale…
A potem
przenikliwą ciszę przerwał rozdzierający wrzask Chloe i wszystko się
zmieniło.
Bliss
Nie przypominała sobie, kiedy
ostatnim razem tak się bała. W zasadzie na myśl przychodziło jej tylko
jedno – wspomnienie odległe i niemalże całkowicie zapomniane, które z równym
powodzeniem mogłaby uznać za sen. Tak traktowała niemalże wszystko, co wiązało
się z Drake’em, co wcale nie było proste, skoro koniec końców wylądowała z powrotem
w rodzinnym domu. I, cholera, naprawdę czuła się tam dobrze, mając przy
tym poczucie, że w rodzinnej posiadłości była w stanie zapewnić Chloe
wszystko, czego tylko ta mogłaby sobie zażyczyć.
Tak
przynajmniej było do tej pory. Wątpliwości wróciły nagle, a wszystko za sprawą
tego wilkołaka, Ariela. Może i nie powinna wnikać jego umysł, ale co
innego miała zrobić? Chłopak ledwo mówił, zresztą w na tyle niespójny sposób,
by ledwo go rozumiała. Jakby tego było mało, Bliss cały czas rozpraszała jego
krew. Czuła nieprzyjemne pulsowanie wysuwających się samoistnie kłów, choć
zarazem prędzej zrobiłaby sobie krzywdę, niż pokusiła się o picie z wilkołaka.
Ta rasa wciąż miała w sobie coś, co nakazywało wampirom trzymać się z daleka,
nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie jawiły się jak ewentualny posiłek.
Jakkolwiek
by nie było, Ariel nie wyglądał na dobrego partnera do rozmowy, Bliss z kolei
nie była w stanie czekać, aż uda mu się sklecić porządne zdanie. Coś się
działo i chciała dowiedzieć się co, nie tylko po to, by móc mu pomóc. Wiedziała
przecież, że podczas ceremonii coś poszło nie tak. W zasadzie trudno było
nie zauważyć wariata z kuszą, choć wampirzyca nie miała okazji sprawdzić,
jak wielkich szkód udało mu się dokonać. W tamtej chwili błogosławiła
jedynie fakt, że nie zabrała ze sobą Chloe, woląc zostawić córkę bezpiecznie w domu.
Młoda była już wystarczająco dorosła i rozsądna, by nie puścić rezydencji z dymem,
a przynajmniej Bliss próbowała w to wierzyć. Chwilami i tak
czuła się, jakby była przewrażliwiona, robiąc wszystko, by zapewnić ludzkiemu
dziecku bezpieczeństwo. Ona i Drake nie mieli takiego szczęścia, od
wczesnego dzieciństwa zdani na siebie nawzajem, więc przynajmniej wychowując
własną córkę, chciała zrobić wszystko, by zaoszczędzić dziewczynce takiego
losu.
Tyle że
wszystko po raz kolejny poszło nie tak.
Dopiero w umyśle
Ariela uprzytomniła sobie coś, co poraziło ją z całą mocą. Jeszcze zanim
wyczuła rannego wilkołaka, wydawało jej się, że wychwyciła w okolicy zapach
jakiegoś innego, ale wtedy nie zwróciła na to uwagi. To było Miasto Nocy,
prawda? Musiałaby upaść na głowę, by wierzyć, że decydując się zostać w rodzinnych
stronach, byłaby w stanie trzymać Chloe z daleka od wszystkich
nieśmiertelnych. Przeciwnie – przez lata zdołała ją z nimi oswoić i nauczyć
bronić, na ile było to możliwe w przypadku niepełnoletniej śmiertelniczki.
Obawy obawami, ale Bliss zbyt wiele widziała i sama przeszła, żeby
uwierzyć, że wychowywanie pod kloszem, było dobrą metodą.
Z tym, że w tamtej
chwili naprawdę się bała Wspomnienia Ariela sprawiły, że momentalnie
zidentyfikowała zapach, który wyczuła wcześnie. To musiał być ten cały Charon,
za którym podążał chłopak i który – z tego co zdążyła zauważyć w jego
wspomnieniach – prawie doprowadził wszystkich do grobu. W tamtej chwili
wszystko nabrało sensu, zwłaszcza że Ariel z jakiegoś powodu musiał
dotrzeć aż do tych części miasta. Co prawda to były wyłącznie podejrzenia Bliss,
ale w chwili, w której połączyła ze sobą fakty, uprzytomniła sobie,
że obaj – Ariel i Charon – zmierzali w kierunku, który prędzej czy
później miał doprowadzić ich do posiadłości Devile’ów. To wciąż nie musiało o niczym
świadczyć, ale…
Tyle że serce
matki wiedziało swoje.
Więc bała
się, nawet bardziej niż w dniu, którym próbował zamordować ją jej własny
bliźniak. Gdzieś wewnątrz Bliss nadal cierpiała z tego powodu, jednak to
nie ból straty i zerwanej więzi okazał się najgorszym, czego doświadczyła.
O wiele gorsza okazała się perspektywa stracenia Chloe. Chciała jak najszybciej
się przy niej znaleźć i upewnić, że córka była bezpieczna. A później
czuwać, skoro w pobliżu domu mógł czaić się niebezpieczny pierwotny.
Nie przesadzaj, warknęła na siebie w duchu,
robiąc wszystko, byleby mieć szansę się uspokoić. Swoją drogą, to byłaby ironia – wilkołak akurat w tym domu.
Gdyby
sytuacja była inna, może nawet udałoby jej się gorzko uśmiechnąć. Och, przecież
wiedziała, z czego słynęła jej rodzina. Co prawda ani ona, ani Drake nie
pociągnęli tradycji, ale oboje dowiedzieli się dość, z kolei lochy pod
domem mówiły same za siebie. Wilkołaki i wampiry żyły we względnej zgodzie,
przynajmniej w Mieście Nocy, ale Bliss zdawała sobie sprawę z tego,
że niegdyś na nie polowano. Jej rodzice również to praktykowali i – jak zawsze
podejrzewała – najpewniej to odciągnęło ich od dzieci, a ostatecznie
pozbawiło życia.
Tak czy
siak, konstrukcja budynku wciąż spojrzała więzieniu nieśmiertelnego. Albo
kilku, gdyby kiedyś przyszło jej do głowy posunąć się aż tak daleko – choćby
wtedy, gdy Chloe dorośnie na tyle, by mężczyźni zaczęli wodzić za nią
spojrzeniami.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, gdy trop wilkołaka przybrał na sile. Już nie
była w stanie go zgubić przez zapach krwi Ariela. Zaatakował ją wyostrzone
zmysły z całą mocą, sprawiając, że aż zachłysnęła się powietrzem, z wrażenia
omal nie potykając o własne nogi. Natychmiast przyśpieszyła, zdolna już
tylko biec i modlić w duchu, by jednak coś pomyliła – by ślad wcale
nie prowadził do wejściowych drzwi, a później…
Niewiele
brakowało, by weszła do środka razem z futryną. Wpadła do środka, ledwo
rejestrując fakt, że drzwi wejściowe były otwarte. Zatoczyła się na ścianę, odepchnęła
od niej i pobiegła wprost do salonu, w panice rozglądając na prawo i lewo.
– Chloe?!
Własny
krzyk ją ogłuszył, ale nie dbała o to. Nie przypominała sobie również,
kiedy ostatnim razem jej głos zabrzmiał w aż tak przerażony, piskliwy
sposób. Serce momentalnie podjechało jej aż do gardła, tłukąc się w piersi
i jakby chcąc wyrwać na zewnątrz. Napięła mięśnie, nerwowo zaciskając
dłonie w pięści. Paznokcie wbiły się w skórę, utaczając krwi, ale
Bliss zignorowała to, tak jak i usiłowała odrzucić od siebie wszystkie te
niepokojące scenariusze, które jak na zawołanie zalały jej umysł.
Instynktownie
wysunęła kły. Dookoła panowała cisza, ale…
A potem coś
poruszyło się za jej plecami.
– Mamo! –
doszedł ją spanikowany krzyk i to wystarczyło, żeby ją otrzeźwić.
Odskoczyła w ostatniej
chwili, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak Charon spróbował się na nią
rzucić. Był szybki i to wytrąciło ją z równowagi, zwłaszcza że – jak
nagle sobie uprzytomniła – nieśmiertelny był w ludzkiej postaci. Kątem oka
zauważyła bladą jak papier Chloe, która zamarła w progu salonu, z przerażeniem
spoglądając na to, co się działo, ale nie miała czasu sprawdzać, czy dziewczynka
była cała.
– Uciekaj! –
ponagliła ją. Mimo wszystko zabrzmiało to bardziej jak warknięcie, aniżeli
jakiekolwiek sensowne słowo. – Ja się tym zajmę.
Nie zauważyła
czy Chloe usłuchała. W pośpiechu odskoczyła po raz kolejny, kiedy wilkołak
zmusił ją do wykonania następnego uniku. Przez moment Bliss miała ochotę
wywrócić oczami, mimowolnie zastanawiając nad tym, czego oczekiwał. Że będzie spokojnie
stałą i da rozerwać się na kawałeczki albo…?
Właśnie
wtedy zmienił taktykę. Zanim zdążyła się zastanowić, Charon bez ostrzeżenia
zmienił kierunek. Zamiast na nią, rzucił się na Chloe, co uprzytomniło wampirzycy,
że mała wciąż znajdowała się w pobliżu.
I mogła
zginąć, a przynajmniej tyle zarejestrowała Bliss, gdy bez zastanowienia
rzuciła się, by osłonić córkę.
Jej
przeciwnik tylko na to czekał. W chwili, w której zauważyła okrutny
uśmieszek, który wykrzywił jego usta, dotarło do niej, że popełniła błąd, ale
już nie miała okazji niczego zmienić. W następnej sekundzie poczuła ból,
kiedy Charon zdecydowanym ruchem cisnął nią przez pokój, przez co wylądowała na
ścianie – tuż obok wygaszonego, zdobiącego pomieszczenie od lat kominka.
Boleśnie wylądowała na plecach i tak zastygła, walcząc o oddech i to,
żeby zachować przytomność.
Wyraźnie
usłyszała nieśpieszne, zmierzające ku niej kroki. Tuż nad nią pojawiła się pokaźnych
rozmiarów, ludzka sylwetka. Charon przystanął tylko na chwilę, by po coś sięgnąć,
choć to stało się dla niej jasne dopiero w chwili, w której
dostrzegła metalowy pogrzebach, który znalazł tuż obok paleniska.
Gdzieś za
plecami mężczyzny Chloe zaczęła krzyczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz