24 stycznia 2019

Dwieście szesnaście

Isabeau
Nie miała pojęcia, jakim cudem do tego doszło. W zasadzie wszystko było nie tak, zresztą nie po raz pierwszy, ale to w najmniejszym stopniu nie czyniło sytuacji bardziej znośną. Poczucie winy tym bardziej, zaś Beau sama już nie była pewna, o co się obwiniała – o atak Charon, stan Ariela czy to, że chłopak tak po prostu wykorzystał okazję, by ze śmiertelną raną biegać sobie po mieście.
Najgorsze w tym wszystkim okazała się myśl, że w całym tym szaleństwie, jego zachowanie było najbardziej sensowne. Głupie i miała ochotę go za to zabić (O ile on… Ale o tym nie chciała myśleć.), ale jednak praktyczne. Na pewno lepsze od załamywania rąk i skupiania się na rzeczach o wiele mniej ważnych od życia bratanicy.
Właśnie z tego powodu darowała sobie szopkę, która rozgrywała się z udziałem wilków i Claryssy. Albo Lucy, kimkolwiek ta była. Tożsamość kobiety mogła poczekać i sama zainteresowana najwyraźniej myślała podobnie, bo przy pierwszej okazji jęknęła i pospiesznie zaczęła się kajać.
– O bogini, przepraszam! Powinnam… – Przycisnęła drżącą dłoń do ust. Wolną pospiesznie wskazała odpowiedni kierunek. – Pewnie uciekł tam. Tak jak ten mężczyzna.
Isabeau miała ochotę powiedzieć coś złośliwego o oczywistościach i tym, co sądziła o jej bystrości, ale powstrzymała się. Możliwe, że to nie było uczciwe, skoro Claryssa chciała pomóc. No i wydawała się przerażona, a przy tym szczerze przejęta, a to w jej przypadku było sporym odstępstwem od normy.
Dlatego właśnie w żaden sposób nie zareagowała na słowa wampirzycy, w zamian bez słowa zwracając się w odpowiednią stronę. Tym razem Dimitr nie próbował jej powstrzymywać, kiedy biegiem rzuciła się przed siebie. Wręcz przeciwnie – wampir natychmiast podążył za nią, wciąż z uporem ściskając jej dłoń, co najmniej jakby była małym dzieckiem. Z jakiegoś powodu taki stan rzeczy wydał się jej właściwy, tym bardziej że wciąż nie panowała nad sobą nawet w połowie tak, jak mogłaby tego oczekiwać.
Sądziła, że odnalezienie Ariela będzie proste, zwłaszcza że krwawił, ale szybko przekonała się, że sprawy były bardziej skomplikowane niż się wydawało. Czuła zapach Charona, ale i on wydawał się dziwny i jakby odległy, co nie miało dla niej sensu. Wilkołaki nie potrafiły ukrywać swoje obecności – nie tak jak telepaci czy nowe wampiry – a przynajmniej w to wierzyła do tej pory.
– Dimitrze!
Nie była pewna, kto tak naprawdę wołał jej męża. Oboje niechętnie przystanęli, kiedy tuż przed nimi dosłownie zmaterializowała się jakaś postać. Nie żeby mieli wybór, choć Isabeau przez chwilę miała ochotę stratować wampira, który zagrodził im przejście. Znała go z Niebiańskiej Rezydencji, choć nie mieszkał tam zbyt długo – widziała go raptem kilka razy po tym, jak zdecydowała się wrócić do domu po odejściu Claudii. Nieśmiertelny miał ciemne włosy, wątłą budowę ciała i prawie na pewno miał na imię Darius, ale z równym powodzeniem mogła się mylić.
– Co jest? – rzucił spiętym Dimitr, nie poświęcając podwładnemu zbyt wiele uwagi. Czuła, że w tamtej chwili rwał się do biegu równie mocno, co i ona. – Śpieszymy się. Sprawy wymknęły się spod kontroli.
– I w tym rzecz – oznajmił Darius. Nerwowym ruchem przeczesał ciemne włosy palcami. Lekko zmrużył oczy, z wyraźną rezerwą spoglądając to na króla, to znów na nerwowo podrygującą u jego boku Isabeau. – Co to było? Plac jest we krwi. A tamta kamieniczka…
– Powiedz nam coś, czego nie wiemy – zniecierpliwiła się. – Tak, mamy problem. Zajmijcie się tym, skoro jesteśmy przy temacie. Zbiorowa panika to ostatnie, czego potrzebujemy.
Darius natychmiast przeniósł na nią wzrok. Przez jego twarz przemknął cień, a przynajmniej takie wrażenie miała Isabeau, nagle gotowa przysiąc, że wampir zdecydowanie nie darzył ją sympatią. Nie miała czasu się nad tym zastanawiać, zresztą nigdy tak naprawdę nie interesowało ją to, co sądziły o niej wampiry ze straży – kojarzyła ich o wiele słabiej niż Pavarottich, którzy w kryzysowych sytuacjach okazywali się niezastąpieni – ale coś w tym mężczyźnie dało jej do myślenia.
– Królowo. – Skinął jej głową, ale bez większego przekonania. Nie skomentowała tego nawet słowem, choć przesadna, wymuszona uprzejmość niezmiennie działała jej na nerwy. – Zapanowaliśmy już nad tłumem na placu. Dlatego tutaj jestem i sądzę, że Dimitr powinien wiedzieć, jak prezentuje się sytuacja. Zresztą śmiem twierdzić, że to, co robicie, jest nierozsądne.
Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona. Początkowo chciała odejść bez słowa, bliska tego, by przymusić Dimitra do ruchu, ale słowa wampira skutecznie ją powstrzymały. Gdzieś za plecami wyczuła ruch, nawet bez odwracania się wyczuwając, że to Eve i Rufus, ale nie zwróciła na nich większej uwagi. W zamian całą uwagę poświęcała wyłącznie stojącemu przed nimi wampirami.
– Co to ma niby znaczyć? – zapytała wprost, krzyżując ramiona na piersiach.
Mężczyzna drgnął, wyraźnie speszony. Poczuła ponurą satysfakcję, kiedy uprzytomniła sobie, że mógłby jej obawiać – albo raczej obojętnego spojrzenia, które mu posłała.
– Ryzyko – odparł bez chwili zastanowienia. – To ja odpowiadałem za to, by wysłać odpowiednie osoby do świątyni, kiedy pani tam była… Pani i druga kapłanka – wyjaśnił, jak nic mając na myśli Alessię. – Nie mieliśmy do tej pory przyjemności, ale to nie zmienia faktu, że wyznaczono mnie, by dbać o bezpieczeństwo. Nie powiedziałem niczego, kiedy nie zwrócono się do mnie podczas przygotowań do ceremonii, ale teraz… A wcześniej była ta masakra w dzielnicy wilkołaków. – Mężczyzna potrząsnął głową. – To nie powinno wyglądać w ten sposób.
– Cóż za troska. – Brwi Isabeau powędrowały ku górze. – Skąd w ogóle się wziąłeś, co? Długi czas… byłam niedysponowana – stwierdziła wymijającym tonem – i nie miałam okazji zapytać, co sam zresztą stwierdziłeś. Ostatnio wiele się działo, tak, ale…
– Musiałem coś wymyślić, kiedy Pavarotti wynieśli się do Rosalee – wyjaśnił cicho Dimitr, wzdychając przeciągle. – Ariel wybył do Lille, tych dwóch nie ma, a ty załatwiałaś… sprawy w Seattle – dodał, ostrożnie dobierając słowa. – Dwór musiał jakoś funkcjonować.
– I najwyraźniej wciąż nie funkcjonuje, skoro wasza dwójka biega po mieście i naraża się na niebezpieczeństwo – wtrącił zniecierpliwionym tonem Darius. – Skoro jestem dowódcą straży…
– Zastępcą – poprawił go pośpiesznie Dimitr, nerwowo zerkając na żonę. – Wybacz, Nemezis, ale nie miałem większego wyboru.
Spojrzała na niego z zaciekawieniem, próbując stwierdzić, czego oczekiwał. Miała rzucić się na niego z pięściami, bo znalazł zastępstwo? Przecież wiedziała, że z daleka od Miasta Nocy, nie nadawała się do niczego, nie wspominając o tym, że uciekając po tym, co zrobiła Claudia, porzuciła wszelakie dotychczasowe pozycje, nie dbając o ewentualne konsekwencje.
– Zrobiłabym to samo – stwierdziła zgodnie z prawdą. Tyle że nie wybrałabym akurat jego, dodała w myślach, wymownie zerkając na Dariusa. – No ale teraz tutaj jestem, więc…
– Nie rozumiem – wtrącił sam zainteresowany.
Zacisnęła usta. Zaczynała rozumieć, dlaczego Rufus rzucał się, kiedy ktoś próbował wchodzić mu w słowo, na dodatek w tak nieprzemyślany sposób.
– Moja żona od przeszło wieku dowodzi strażą – oznajmił bez wahania Dimitr. Przyjęła z ulgą to, że się odezwał, zwłaszcza że w tamtej chwili nie ufała sobie na tyle, by wierzyć, że kiedy przyjdzie co do czego, wykaże się choć odrobiną elokwencji. Jej cierpliwość była na wyczerpaniu. – Bierz to, co mówi na poważnie nie tylko przez wzgląd na to, że to twoja królowa. Aktualnie bezpośrednio jej podlegasz.
– Ale…
Isabeau westchnęła przeciągle.
– Wracaj na plac. Upewnij się, że sytuacja opanowana i zajmij ofiarami… W pojedynkę albo zleć to komuś, skoro masz posłuch wśród strażników. W razie co możesz powołać się na mnie – oznajmiła, siląc się na cierpliwość. Kiedy wydawała polecenia, było to o wiele prostsze. – Wierzę, że już sprawdziliście, czy ktoś przeżył. Skoro Rufus był w stanie sam z siebie to sprawdzić, zanim do nas przyszedł, ciebie tym bardziej to zadanie nie przerośnie.
Nie mogła powstrzymać się od złośliwości. Darius działał jej na nerwy, bynajmniej nie dlatego, że brzmiał jak irytujący służbista, który najchętniej zamknąłby ją w Niebiańskiej Rezydencji i kontrolował każdy ruch, by przypadkiem nie oberwała. Zdawała sobie sprawę z tego, że zazwyczaj straż robiła wszystko, by ochronić parę królewską, ale w Mieście Nocy to nigdy nie działało w ten sposób – nie bezpośrednio. Jakby nie patrzeć, nie uznawali monarchii w pełnym znaczeniu tego słowa. Była królową, a Dimitr królem, ale tylko dlatego, że tak wygodniej było ustalić hierarchię. Taki system działał od zawsze, z kolei ona i jej mąż nigdy tak naprawdę nie próbowali wymuszać na strażnikach tego, by ci podążali za nimi jak cienie. Inaczej było z Pavarottimi, których od początku traktowała jak przyjaciół; w ich przypadku takie zachowanie wydawało się uzasadnione.
Jakkolwiek by nie było, Darius najwyraźniej myślał innymi kategoriami. Nie miała mu tego za złe, a przynajmniej próbowała nie mieć, na swój sposób rozumiejąc, dlaczego Dimitr wyznaczył na pozycję jej zastępcy akurat tego wampira. Możliwe, że był dobry – na pewno lepszy niż gdyby zostawili sprawy swojemu biegowi. Przez moment nawet poczuła się winna, gdy uprzytomniła sobie, że popełniła wiele błędów, w ostatnim czasie zdecydowanie nie zachowując jak na królową przystało, o odpowiedzialnej dowódczyni straży nie wspominając. Pozwoliła, by poniosły ją emocje, ale…
Z tym, że nie mieli na to czasu i właśnie w tym leżał problem. Teraz musiała odszukać Alessię, a Darius nieświadomie jej to umożliwiał.
– Królowo – usłyszała, więc niecierpliwie machnęła ręką, tym samym nakazując wampirowi się oddalić.
– Powiedziałam już – przypomniała chłodno. – Będziemy musieli porozmawiać, ale to później. Wiem, co robię.
Ostatnie słowa zabrzmiały jak wierutne kłamstwo, ale próbowała o tym nie myśleć. Bez słowa wyminęła osłupiałego Dariusa i – ciągnąc przy tym Dimitra za rękę – szybkim krokiem ruszyła w dalszą drogę. Nawet jeśli wampir jeszcze próbował ich zatrzymywać, już tego nie zauważyła, skupiona przede wszystkim na biegu i poczuciu, że po raz kolejny zawaliła na całej linii.
Coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle. Co prawda poczuła się lepiej, kiedy Darius zniknął jej z oczu, ale pojawienie się tego wampira i to, czego się dowiedziała, skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Odeszłam, uprzytomniła sobie. Nie myślałam wtedy o Dimitrze, a tym bardziej o mieście… Ani przy Claudii, ani kiedy zniknęła Layla.
Nerwowo zacisnęła usta, coraz bardziej podenerwowana. Już wcześniej zadręczała się z tego powodu, ale nie aż w takim stopniu, bardziej skupiona na kajaniu przed Dimitrem. Wybaczył jej, tak jak wiele innych wcześniejszych błędów, ale to przecież nie było takie proste. Nie, skoro zaniedbaniami mogła doprowadzić do tragedii.
Cóż, w gruncie rzeczy właśnie to zrobiła.
– Dimitrze… – rzuciła nerwowym szeptem.
To było niczym impuls, któremu po prostu musiała się poddać. Natychmiast poczuła na sobie pytające spojrzenie wampira, jednak w pierwszym odruchu zdecydowała się je zignorować. Wciąż biegli i to było jej na rękę, choć nie była w stanie skupić się na drodze.
– Wybacz za tamto – powiedział w końcu Dimitr, przerywając napiętą ciszę. – Nie wspomniałem ci o nim, chociaż powinienem. Jak mówiłem, musiałem coś zrobić, ale…
– Nie mam ci tego za złe – przerwała pośpiesznie. – Ja… Och, jasna cholera! – wyrwało jej się.
Dimitr drgnął i chwycił ją za ramię, próbując zmusić do zatrzymania się, ale mu na to nie pozwoliła. Już i tak stracili zdecydowanie zbyt wiele czasu, by pozwoliła sobie na dalszą zwłokę. To nie był dobry moment ani na poważne rozmowy, ani poważne wyznania, przynajmniej na razie.
I z wyjątkiem jednego, które w tamtej chwili nie dawało jej spokoju.
– Jest coś, o czym ci nie powiedziałam – rzuciła spiętym tonem. – Kiedy wtedy przyszliście po mnie do świątyni… Och, przez moment czułam się tak, jakbym mogła coś zobaczyć. Znowu.
Mówiła tak cicho, że ledwo mogła siebie zrozumieć, ale Dimitr najwyraźniej doskonale zrozumiał jej słowa. Tyle przynajmniej wywnioskowała ze sposobu, w jaki zacieśnił uścisk na jej dłoni.
– Wizja?
Wbiła wzrok przed siebie, udając przesadnie skoncentrowaną na biegu. W rzeczywistości nie widziała niczego, kolejne przeszkody wymijając wyłącznie dzięki instynktowi.
– Nie wiem – powiedziała w końcu. – Nie chciałam niczego zobaczyć. Nie chciałam tak bardzo, że… w pewnym momencie to zniknęło.
– Isabeau…
– Jeśli coś stanie się Alessi, nie wybaczę sobie tego. Rozumiesz?
Nie zamierzała czekać aż zacznie protestować, próbować ją pocieszać albo przypominać, że brak wizji w gruncie rzeczy był lepszy niż to, gdyby jej doświadczyła. Widzenia zawsze przypieczętowywały przyszłość, czyniąc ją niezmienną, ale to niczego nie zmieniało. Nie w przekonaniu Isabeau. Śmierci brata też nie przewidziała, choć wciąż uważała, że powinna. Świadomość nadchodzących tragedii zawsze doprowadzała ją do szału, tak jak i bezradność, ale…
Och, przecież wiedziała, że wydarzy się coś niedobrego! Gdyby powstrzymała Ali, wszystko byłoby w porządku.
Dlaczego wciąż mnie dręczysz i przypominasz, że jestem bezradna?, pomyślała z żalem, zwracając się bezpośrednio do Selene. Kiedyś miałaby wyrzuty sumienia przez te słowa i pobrzmiewająca w nich gorycz, ale tym razem Isabeau nie poczuła absolutnie niczego poza gniewem. Co więcej, naturalnie nie doczekała się odpowiedzi, ale tego spodziewała się od samego początku.
Bogini nigdy nie odpowiadała tym, którzy jej potrzebowali. W tamtej chwili do Beau dotarło, że w ostatnim czasie rozumiała to lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.
Ariel
Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu uchwycić się przytomności. Nie potrafił nawet stwierdzić, jak długo tkwił pod drzewem – dokładnie w miejscu, w którym zostawiła go Bliss – a tym bardziej ile czasu minęło od chwili, w której wampirzyca tak po prostu uciekła. To nie miało znaczenia, a przynajmniej Ariel nie chciał się nad tym rozwodzić, w głowie wciąż mając tylko jedną myśl.
Musiał znaleźć Alessię.
Jego ciało zaprotestowało, kiedy tylko spróbował się poruszyć, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Mocniej przycisnął dłonie do brzucha, krzywiąc się nie tyle z bólu, co w chwili, w której wyczuł pod palcami lepkość krwi. Podejrzewał, że gdyby był człowiekiem, już dawno padłby trupem. To wciąż wydawało się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem, zwłaszcza że przez obecność srebra rana nie chciała się goić. Nów nie pomagał, choć – co zdążył wychwycić z urywków rozmowy, którą przy nim toczono, gdy jeszcze wszyscy załamywali ręce, ubolewając nad jego losem – to właśnie niewidoczny księżyc mógł okazać się dla niego wybawieniem. A przynajmniej tak mogłoby się stać, gdyby usłuchał i spokojnie tkwił w miejscu, zamiast raz po raz nadwyrężać ciało.
Gdyby to było takie proste! Śmierć wydawała się lepszą perspektywą, niż spokojne oczekiwanie aż Alessi stanie się krzywda. Czuł się równie zdeterminowany, co i lata wcześniej, szukając sposobu na wyrwanie się z siedziby w Lille i powrót do Miasta Nocy. I tym razem ogarnęła go wręcz porażająca bezradność, co i w chwili, w której uprzytomnił sobie, że najpewniej nie miał szans. Ali mogła wtedy zginąć, rozdarta przez dwie sprzeczne natury, ulokowane w jednym, jakże kruchym wówczas ciele.
Tyle że wciąż miała szansę przetrwać pierwszą przemianę – chociaż tyle. Ujście z życiem w przypadku, gdy dopadł ją Charon, prezentowało się jako scenariusz dużo gorszy niż to, co mogło zdziałać ugryzienie wilkołaka.
Ariel wiedział o tej istocie dość, by dojść do wniosku, że chyba jednak wolałby znaleźć ją martwą na placu niż czekać na to, co mógłby zrobić ten mężczyzna.
Jestem beznadziejny…
Z jękiem wrócił do poprzedniej pozycji. Jeszcze więcej krwi wypłynęło z rany i to wystarczyło, by doszedł do wniosku, że nie powinien się ruszać. Nawet gdyby wychwycił trop wilkołaka, wykrwawiłby się przed dotarciem do celu. Już i tak stracił dość posoki i energii, aż nazbyt świadom narastającej z każdą kolejną sekundą słabości. Do tej pory gniew i pragnienie, by za wszelką cenę odnaleźć Ali, trzymały go przy życiu, ale adrenalina powoli zaczynała opadać, pozostawiając po sobie wycieńczenie.
Zdecydowanie nie tak powinien zachowywać się ktoś, komu zależało na życiu ukochanej kobiety. Powinien ją obronić – trwać przy niej, dokładnie jak zawsze obiecywał. To on ściągnął na nią niebezpieczeństwo, a teraz oboje ponosili za to konsekwencje. Gdyby nie pojawiła się w Lille, Charon nigdy by się nią nie zainteresował. Gdyby tylko…
Tyle że to niczego nie zmieniało. Mógł gdybać, pomstować i mieć do siebie pretensje, ale w ten sposób zdecydowanie nie miał być w stanie ocalić jej życia.
Zamknął oczy, nie będąc w stanie zmusić się do ponownego uniesienia powiek. Napięte mięśnie zaczęły drżeć, ale nie poluzował uścisku, zbytnio wytrącony z równowagi. Gniew go otrzeźwił, choć nie na tyle, by dokonać cudu i pozwolić na to, by był w stanie dalej podążać w głąb lasu. Utknął i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, pierwszy raz tak naprawdę żałując ludzkiej cząstki, którą miał w sobie – podatnego na zranienia ciała, znajomości emocji i tego, że kłębiące się w głowie myśli aż do tego stopnia dawały mu się we znaki. Momentalnie zatęsknił za cudowną lekkością i możliwością kierowania się instynktem, których doświadczał pod postacią zwierzęcia. Nawet cierpienie, które niosła ze sobą przemiana, wydało się nagle nie taką złą, dość znośną ceną.
Przez chwilę miał ochotę się roześmiać, ale nawet na to nie miał siły. Kto by pomyślał, że akurat on mógłby zatęsknić za swoją wilczą naturą! Nienawidził pełni i tego, co działo się z nim i jego ciałem, gdy przekleństwo dawał o sobie znać. Co prawda zdążył oswoić się z tym na tyle, by bez wcześniejszych rozterek znosić każdą kolejną przemianę, przynajmniej mając pewność, że gdy już wróci do siebie, pierwszą osobą, którą zobaczy, będzie zatroskana, gotowa pomóc mu dojść do stanu używalności Alessia.
I proszę – w nagrodę za te wszystkie razy nie był w stanie zrobić dla niej absolutnie niczego!
Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jego ciałem. W jednej chwili Ariel zapragnął coś rozwalić, byleby tylko choć trochę sobie ulżyć, ale i na to nie mógł sobie pozwolić. Był bardziej ludzki i bezbronny niż kiedykolwiek. Całym sobą żałował, że nie był w stanie na zawołanie przywołać tej zwierzęcej cząstki, którą w sobie miał. Ten jeden raz potrzebował jej całym sobą, a jednak…
Nigdy nie pojmował, co musiało dziać się w głowach tych, którzy zdołali opanować połowiczną przemianę – i to nawet bez udziału pełni. Zawsze brzydził się na wpół ludzkimi maszkarami, w które czasami przeistaczali się jego pobratymcy. Pamiętał te wykrzywione twarze i zniekształcone ciała, które utykały gdzieś w połowie, co prawda wciąż ludzkie, ale… inne. To były bezmyślne, gotowe do walki bestie, ale – cholera – bez wahania zdecydowałby się nawet na to, gdyby to dało mu cień szansy, by ocalić Alessię.
Tyle że nie miał pojęcia jak. Nigdy nawet nie próbował się dowiedzieć, wciąż uważając tę praktykę za coś co najmniej obrzydliwego. Jak ironiczne było to, że koniec końców znalazł się w sytuacji, w której był gotów wręcz błagać o to, by ktoś wskazał mu właściwy kierunek – cokolwiek, byleby przestał czuć się aż do tego stopnia beznadziejnie.
Tym razem nie będzie Katherine, które w ostatniej chwili wskaże ci cudowną drogę wyjścia, pomyślał z przekąsem.
Pochylił głowę, opierając czoło o kolana. Poczuł pulsujący ból w miejscu, gdzie znajdowała się rana na brzuchu, ale już nie dbał ani o płynącą krew, ani tym bardziej cierpienie czy perspektywę śmierci. Skoro pozostało mu tylko bezczynne siedzenie, z równym powodzeniem mógł się wykrwawić, czemu nie.
Gdyby tylko mógł coś zdziałać… Chociaż tyle, nawet kosztem dodatkowego bólu.
Gdyby tylko…
Ogarniająca słabość przybrała na sile. Czas nieubłaganie płynął dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa