27 stycznia 2019

Dwieście siedemnaście

Isabeau
Wciąż myślała o Dariusie – albo raczej o tym, co oznaczało jego pojawienie się. Mówiła prawdę, kiedy oznajmiła Dimitrowi, że nie była zła o wyznaczenie zastępcy, jednak to wcale nie rozwiązywało najważniejszego problemu. Wahała się, raz po raz wracając pamięcią do tego, co zrobiła, zdecydowanie nie zachowując jak rozsądna dowódczyni. Gdyby taka była, nie porzuciłaby miasta przy pierwszej możliwej okazji – nie tak po prostu, niezależnie od tego, jak w danej chwili prezentowała się sytuacja.
Dimitr milczał, ale to było jej na rękę. Oboje koncentrowali się na biegu, ona dodatkowo wytrącona z równowagi przez dające się jej we znaki wątpliwości. Mętlik w głowie doprowadzał ją do szału, ale starała się tego nie okazywać. Były kwestie, które w końcu musiała przemyśleć i podjąć konkretnej decyzje, ale przynajmniej tymczasowo to wciąż schodziło gdzieś na dalszy plan.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której uprzytomniła sobie, dokąd zmierzali. W którymś momencie trop Charona stał się wyraźniejszy, a może to po prostu ona przywykła do niego na tyle, by łatwiej go wychwytywać. Gdzieś w tym wszystkim czuła słodycz krwi Ariela, ale nigdzie po drodze nie zauważyła wilkołaka. Przynajmniej tymczasowo wolała nie zastanawiać się nad tym, co oznaczała jego nieobecność i czego w takim razie powinna się spodziewać.
Jeśli tylko spróbujesz być martwy…
Nerwowo zacisnęła usta. Coś ścisnęło ją w gardle, nie tylko za sprawą niespokojnych myśli, które jak na zawołanie pojawiły się w jej głowie. Już wiedziała, dokąd zmierzali i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić ją z równowagi. Wspomnienia jak na zawołanie zaczęły majaczyć gdzieś na granicy świadomości Isabeau, domagając się uwagi. Zwłaszcza zalegający na ziemi śnieg sprawiał, że ignorowanie ich okazało się swoistym wyzwaniem, które ostatecznie ją przerosło.
– Mam złe przeczucia – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Dimitr natychmiast przeniósł na nią wzrok, wyraźnie zmartwiony. W jego oczach doszukała się zrozumienia i to wystarczyło, by pojęła, że on również zorientował się, dokąd najwyraźniej zmierzał Charon. To jedynie pogorszyło sytuację, nie dając jej już żadnych szans na to, by dalej protestować.
Zmierzali do domu Devile’ów. I to w równym stopniu ją dziwiło, jak i szczerze przerażało.
– Isabeau?
Nie od razu zareagowała. Potrzebowała dłuższej chwili, by zorientować się, że to Eve próbowała się do niej zwracać. W zasadzie Beau zdążyła zapomnieć, że wampirzyca wciąż za nimi podążała, zresztą jak i dziwnie milczący Rufus. Zwłaszcza w przypadku tego drugiego cisza ją dziwiła, tym bardziej że musiał słyszeć dość, by mieć szansę wykorzystać okazję i zacząć być złośliwym. Z drugiej strony, zdążyła już zauważyć, że kiedy przychodziło co do czego, szwagier zachowywał się przede wszystkim w praktyczny sposób, a to w tamtej chwili wydawało się najbardziej kluczowe. To oraz zapanowanie nad sytuacją.
Przystanęła, z powątpiewaniem wodząc wzrokiem dookoła. Nerwowym gestem przeczesała włosy palcami, niesforny kosmyk zatykając za ucho. Dopiero po chwili zdecydowała się skoncentrować na towarzyszących jej nieśmiertelnych – również na Dimitrze, tym bardziej że jego obecność przynosiła jej swego rodzaju ukojenie.
– Myślę – przyznała zgodnie z prawdą. – Podejrzewam, gdzie poszedł Charon. Nie wiem tylko czy to dobrze.
– Tak… Ciekawa sprawa, gdyby wybrał akurat ten dom. – Rufus rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. On również zorientował się, dokąd najwyraźniej prowadził trop. – Podstawowe pytanie: co robimy?
Uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. I tak zamierzała podejmować decyzje samodzielnie, ale dziwiło ją, że wampir mógłby w ogóle chcieć słuchać.
– Hm… Mnie pytasz? – mruknęła, krzyżując ramiona na piersiach. – Zwykle i tak działasz po swojemu, więc…
– I będę, jeśli pojawi się taka konieczność – stwierdził bez ogródek. Do tego głosu wkradło się zniecierpliwienie. – Pamiętam ten dom, ale podejrzewam, że znasz go dużo lepiej ode mnie. Stąd moje pytanie.
Ze świstem wypuściła powietrze. Oczywiście, że mogła się tego spodziewać, ale to wydawało się właściwe. Co więcej, oboje wiedzieli, że miał rację – znała to miejsce, a przynajmniej tak było kiedyś.
– Pomyślałam o ukrytym wejściu… Tyłem, przez podziemia – oznajmiła, próbując zebrać myśli. Ostrożnie dobierała słowa, próbując zabrzmieć jak najbardziej sensownie i pewnie. – O ile się tam zatrzymał. Ale jeśli tak, zaczynam martwić się o Bliss i Chloe.
Poczuła się dziwnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa. Podejrzewała zresztą, że siostra Drake’a roześmiałaby się jej w twarz na samą sugestię troski – nieważne czy uzasadnionej. Co prawda już nie rzucały się sobie do gardeł, ale trudno było mówić o jakimkolwiek ostatecznym porozumieniu. Od lat wszystko sprowadzało się raczej do wzajemnego unikania i dyplomatycznej wręcz uprzejmości, jeśli już z jakiegoś powodu zdarzało im się znaleźć w tym samym miejscu.
Co nie zmieniało faktu, że Isabeau nie potrafiła pozostać obojętna. Nie, kiedy w grę wchodził Charon – a więc ktoś na tyle niebezpieczny, by wolała trzymać się od niego z daleka. Wystarczyło, że pierwotny z perfidnym uśmieszkiem kpił sobie z niej i panoszył po Mieście Nocy. Co więcej, był bliski tego, by ich wszystkich wymordować, a to też nie wróżyło dobrze. W takim wypadku mogła pokusić się nawet o to, by zatroszczyć się o Bliss, jeśli w ten sposób miałaby szansę zrobić wilkołakowi na złość.
I tyle. Absolutnie nie chodziło o nic więcej.
Och, no i było jeszcze dziecko, a to również o czymś świadczyło. Tak czy siak, mieli wilkołaka do znalezienia, najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe.
To tak bardzo ironiczne, że szukamy go akurat tam…
Nieznacznie potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. Słodka bogini, to nie był moment na wspominki i rozwodzenie nad tym, co kiedyś opowiadał jej Drake o związku jego rodziny z łowami na wilkołaki.
– Świetnie. – Głos Rufusa wystarczył, by wyrwać ją z zamyślenia. – Więc sprawdzę tyły, a wy pójdziecie przodem. Coś jeszcze?
– Dlaczego ty właściwie…? – zaczęła, ale wampir nie pozwolił jej dość do słowa.
– Idealnie nadajecie się do odwracania uwagi. Jesteś telepatką, Isabeau – przypomniał i to wystarczyło, by zamknąć jej usta. – Zresztą wejście razem to zbyt wielkie ryzyko. Nie mamy do czynienia z dzieciakiem, że tak pozwolę sobie przypomnieć – dodał i zawahał się na moment. – Tylko bez głupich błędów, jeśli łaska. Rzucanie się na niego, kiedy będzie trzymał w rękach kuszę, to zły pomysł.
Spojrzała na niego w oszołomieniu, jakoś nie mając wątpliwości, że jego słowa jak nic były skierowane do niej. Uważaj, bo zaraz dojdę do wniosku, że się mną przejmujesz, prychnęła, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. W tamtej chwili nie miała głowy do rzucania złośliwych komentarzy pod adresem Rufusa. Już i tak stracili dość czasu, by poważnie zaczęła martwić się o Alessię.
– Niech ci będzie – zgodziła się, po czym w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – W takim razie my wejdziemy głównymi drzwiami. Dimitr pewnie idzie ze mną, a Eve…
– Przydam się – oznajmiła bez wahania wampirzyca. – Może nawet bardziej niż sądzimy.
Wymownie uniosła zawieszony na szyi kryształ i to wystarczyło, by Isabeau pojęła, co kryło się za jej słowami. Z powątpiewaniem spojrzała na odłamek, dziwnie czując się z tym, że w grę kolejny raz chodził akurat ten kamień. Jeden już doprowadził do tragedii, a wszyscy do tej pory zamartwiali się o Gabriela i Renesmee. Przez to tym trudniej było jej ufać w słuszność zakazanych praktyk, nawet w pełni kontrolowanych, jak to zwykle bywało w przypadku tej telepatki. Już wcześniej wykorzystywała odłamek, by łatwiej panować nad darem, ale w obecnej sytuacji Isabeau ciężko było udawać, że perspektywa ponownego skorzystania z kamienia napawała ją entuzjazmem.
Mimo wszystko nie zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie mieli wyboru. Skoro Charon był odporny na srebro – a przynajmniej takie sprawiał wrażenie – być może musieli poradzić sobie inaczej.
Chyba tak naprawdę wolała nie wiedzieć, co to oznaczało.
Nie powiedziała niczego więcej, w zamian bez słowa okręcając się na piecie. Nie doczekała się protestów, co uznała za dobry znak. I tak nie miała do tego cierpliwości, tak jak i nie próbowała zastanawiać się nad tym, gdzie znów podziewali się Riddley i towarzystwo z placu. Wiedziała, że na pewno zostali z Claryssą, ale możliwe, że tak było lepiej. Analizując plan, który zasugerował Rufus, widziała dość spore szanse na wykorzystanie elementu zaskoczenia, o ile oczywiście Charon już wcześniej nie sprawdził domu na tyle dokładnie, by być przygotowanym na każdą ewentualność. Po tym mężczyźnie była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły te najbardziej niepokojące scenariusze.
Z trudem powstrzymała pozbawiony wesołości uśmiech, który cisnął jej się na usta. Nie w taki sposób wyobrażała sobie powrót do tego domu. Już i tak uważała, że dotknęło go zbyt wiele bólu, z kolei teraz…
To nie ma znaczenia.
Z tym, że nie potrafiła w to uwierzyć. Jeśli faktycznie tylko cudem uniknęła kolejnej wizji, wciąż mogło wydarzyć się coś niedobrego – o wiele gorszego niż samo przerwanie ceremonii. Jakby tego było mało, sama nie była pewna, o kogo powinna martwić się bardziej: o Ariela czy może Alessię.
Potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad sobą i emocjami. W tamtej chwili nadmiar myśli zdecydowanie nie pomagał, tym bardziej że już zdążyła przekonać się, iż chwilowe rozproszenie z równym powodzeniem mogłoby kosztować ją życie. Gdyby nie Dimitr… Teraz z kolei wszyscy mimo wszystko wydawali się oczekiwać sensownych poleceń właśnie od niej, choć zdecydowanie nie miała do tego głowy. W gruncie rzeczy zaczynała błogosławić fakt, że to Rufus zasugerował jakikolwiek plan, choć zdecydowanie nie zamierzała się do tego przyznać. W zamian po prostu skupiała się na biegu, raz po raz powtarzając sobie, że kiedy przyjdzie co do czego, sprawy ułożą się same.
Z trudem przymusiła się do skupienia wyłącznie na instynkcie. Nie czuła się zbyt pewnie, gdy zdecydowała się postępować w ten sposób, ale tak naprawdę nie miała wyboru. Co nie zmieniało faktu, że aż za dobrze pamiętała, jak łatwo można było się zatracić w pustce, którą niosło ze sobą odrzucenie emocji. Już raz zabrnęła za daleko i nie skończyło się to dobrze. Teraz również zbyt wiele spraw mogło przybrać zły kierunek, a jakby tego było mało…
Dlaczego wciąż nam to robisz, zwłaszcza tej nocy…?
– Isabeau.
Wzdrygnęła się, kolejny raz wyrwana z letargu tylko dlatego, że ktoś w zdecydowany sposób postanowił wypowiedzieć jej imię. Zamrugała, nie od razu decydując się przenieść wzrok na Rufusa. Przez chwilę po prostu stała, w milczeniu przypatrując się znajomemu budynkowi – niezmiennemu od lat i… niepokojąco pustego, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Być może wszystko sprowadzało się wyłącznie do jej przewrażliwienia, choć nie miała pewności. Tak czy siak, była gotowa przysiąc, że zwróciłaby uwagę na dom nawet nie wyczuwając tropu Charona i po prostu przypadkowo przechodząc tuż obok.
– Tak… – mruknęła w roztargnieniu. – Tak, zrobimy jak mówiłeś.
Wampir spojrzał na nią dziwnie, wymownie unosząc brwi. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał.
– W takim razie powiedz mi, gdzie jest to wejście. Nie mam teraz czasu przeszukiwać całej okolicy.
Wyjątkowo zignorowała pobrzmiewające w jego głosie zniecierpliwienie. W zamian po prostu odpowiedziała, mimochodem zniżając głos do szeptu, choć wątpiła, by ktokolwiek był w stanie ich usłyszeć. Charon raczej nie traciłby czasu na tkwienie między drzewami i robienie notatek, by później odpowiednio przywitać nieproszonych gości. Podejrzewała raczej, że przy pierwszej okazji spróbowałby ich wszystkich pozabijać, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Gdyby przejście było zamknięte… – zaczęła, ale Rufus zbył ją niecierpliwym machnięciem ręki.
– Z tym akurat sobie poradzę – stwierdził, wymijając ją bez słowa. – Zresztą liczę na to, że okażecie się na tyle przydatni, by narobić zamieszania.
Nie była zaskoczona tym, że wolał pracować w pojedynkę. Tak było zawsze, więc zdążyła się przyzwyczaić. Tym razem przynajmniej ustalali coś wspólnie, choć podejrzewała, że w razie potrzeby Rufus i tak zrobiłby to, co uznałby za słuszne. Musiałaby oszaleć bardziej od niego, by dojść do wniosku, że byłaby w stanie go kontrolować – czy to jako królowa, dowódczyni straży czy po prostu ktoś, na kim zależało jego żonie.
Mimo wszystko poczuła się lepiej, kiedy wampir zniknął im z oczu. Nie musiała niczego mówić, by stało się jasnym, że w końcu powinni przyjść do działania. Nikt też nie zaprotestował, kiedy jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę domu, nawet nie próbując ukrywać swojej obecności. To i tak nie miało sensu, zresztą nie mogła pozbyć się wrażenia, że odwrócenie uwagi Charona faktycznie mogło okazać się kluczowe. Jakby nie patrzeć, przyszedł sam, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, by miał towarzystwo. Jeden wilkołak na trójkę wampirów, w tym dwóch telepatek, wydawał się dość słabym przeciwnikiem – w teorii, skoro był odporny na srebro. Tak czy siak, na pewno miał się nimi zainteresować.
Nie miała pewności, co w tym czasie zamierzał zrobić Rufus, ale wolała się nad tym nie zastanawiać. W tamtej chwili była w stanie myśleć wyłącznie o tym, że miał rację – najważniejsze pozostawało skupienie się na tym, by nie dać się zabić.
– Serio wchodzimy drzwiami? – zapytała z powątpiewaniem Eve, gdy tylko Isabeau wkroczyła przylegający do domu Devile’ów teren, kierując się ku wejściu.
– Jasne, że tak – oznajmiła bez wahania Isabeau. – I nawet nie zamierzam pukać.
Nie czekała na czyjekolwiek protesty. Zniecierpliwionym ruchem machnęła ręką, uwalniając moc i sprawiając, że już w ułamek sekundy później, drzwi stanęły przed nimi otworem. Wkroczyła w ciemność, próbując ignorować emocje, które wzbudził w niej widok znajomego przedpokoju i odłażącej tapety. Nic nie wskazywało na to, by Bliss zmieniła cokolwiek w wyglądzie rodzinnej posiadłości, choć bez wątpienia doprowadziła ją do stanu używalności – na tyle, by swobodnie mieszkać w domu wraz z dzieckiem.
Przywitała ich cisza. Isabeau wzdrygnęła się, na moment zamierając w przedsionku i z uwagą wodząc wzorkiem dookoła. Przebywanie w tym miejscu było trudne, choć o tym próbowała nie myśleć. W zamian koncentrowała się przede wszystkim na przesadnie wyraźnym zapach wilkołaka, choć ten okazał się przytłumiony przez coś innego.
A potem do tego wszystkiego doszedł stłumiony, ale wciąż aż nazbyt dobrze słyszalny dziewczęcy płacz.
Isabeau zareagowała instynktownie, momentalnie ruszając w stronę salonu. Dopiero gdy biegiem przekroczyła próg, uprzytomniła sobie, jak ryzykownym było to posunięciem, ale nie dała sobie czasu na wątpliwości. Na ułamek sekundy przystanęła, czując się tak, jakby nagle zderzyła się z niewidzialną ścianą, zwłaszcza gdy zauważyła Chloe. Dziewczynka zanosiła się płaczem, drżąca i wyraźnie przerażona, choć na pierwszy rzut oka wydawała się cała – i to pomimo tego, że klęczała w kałuży krwi.
– Słodka bogini… – wyrwało się Eve.
Isabeau nie obejrzała się na wampirzycę. Co więcej, jej samej cisnęła się na usta cała wiązanka przekleństw i słów o wiele ostrzejszych niż po prostu kolejne jęki pod adresem Selene. Natychmiast pokonała dzielącą ją od Chloe odległość, dopadając do dziecka. Potrzebowała dłuższej chwili, by dopuścić do świadomości to, co się działo, nie wspominając o skoncentrowaniu wzroku na bezwładnym, leżącym na podłodze ciele.
Jasna cholera…, pomyślała, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. To nie widok krwi zaskoczył ją najbardziej, choć dla kogoś takiego jak Chloe musiał być szokiem. O wiele bardziej wytrąciło ją z równowagi to, w jaki sposób wyglądała Bliss. Co prawda podejrzewała, że wampirzyca choć trochę zdążyło się zregenerować, ale Beau i tak była gotowa przysiąc, że dawno nie widziała czegoś takiego. Nie miała pewności, co zrobił kobiecie Charon, ale zdecydowanie nie był zbyt subtelny. Krew płynęła, chociaż trudno było stwierdzić, skąd się brała – nie, skoro zarówno twarz, jak i cała pierś wampirzycy, przypominały otwartą ranę.
Ale wciąż żyła. Słabo bijące serce mówiło samo za siebie.
Chory skurwiel.
Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, chyba tylko cudem nie łamiąc sobie przy okazji palców. Strach o Alessię powrócił i to ze zdwojoną siłą, ale za wszelką cenę próbowała go ignorować. Również płacz Chloe uprzytomnił jej, że powinna wziąć się w garść i zacząć sensownie działać. Musiała coś zrobić, ale…
– Cii… Hej, spokojnie – rzuciła spiętym tonem. Przez chwilę miała ochotę histerycznie się roześmiać, aż nazbyt świadoma, że niezależnie od tego, co by powiedziała, jej słowa nie zabrzmiałyby ani trochę kojąco. – Jesteśmy tutaj, żeby pomóc. Pamiętasz mnie, Chloe? – zaryzykowała.
Dziecko drgnęło w odpowiedzi na brzmienie swojego imienia. Jej spojrzenie na chwilę skoncentrowało się na Isabeau, chociaż wzrok małej raz po raz uciekał ku matce. Jeszcze więcej łez spłynęło po policzkach, jakby mało było, że Chloe już i tak wydawała się nimi krztusić.
– Nie patrz – rzucił spiętym tonem Dimitr, nagle materializując się obok. Jak gdyby nigdy nic położył obie dłonie na ramionach dziewczynki, próbując ją odciągnąć. Zesztywniała pod jego dotykiem, ale najwyraźniej rozpoznała w nim kogoś, kto miał szansę pomóc, bo nie próbowała się wyrywać. – Co tutaj się stało? Zresztą to… – Urwał i potrząsnął głową. – Na razie trzeba ją stąd zabrać.
– Mama… – wyrwało się Chloe.
Chciała dodać coś jeszcze, ale ostatecznie wyszedł jej z tego zdławiony jęk. To wystarczyło, żeby skutecznie wyrwać Isabeau z zamyślenia, choć na moment pozwalając skupić się na czymś więcej niż myśli, by rozszarpać Charona na kawałki.
– Żyje – oznajmiła z naciskiem, spoglądając wprost w oczy zapłakanego dziecka. – Rozumiesz? Wiesz kim jest. Jakkolwiek to nie wygląda…
– Będzie potrzebowała krwi – wtrąciła Eve.
Isabeau skinęła głową. Wiedziała o tym i to z doświadczenia, aż za dobrze pamiętając, czego sama potrzebowała, by dojść do siebie. Co prawda miała wrażenie, że Bliss wyglądała dużo od niej po tym jak omal nie spłonęła na słońcu, ale próbowała o tym nie myśleć. Tym, że miałaby okazać się wybawieniem akurat dla tej wampirzycy, tym bardziej.
W milczeniu podwinęła rękaw. Nie była tym zachwycona, ale…
– Tak, krwi – oznajmiła nieoczekiwanie Chloe. Zastygła w objęciach Dimitra, a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości, jakby dopiero w tamtej chwilo dotarło do niej coś oczywistego. – Ludzkiej krwi.
– Nie ma mowy, żeby…
Urwała w chwili, w której Chloe tak po prostu wyrwała się królowi. Wciąż płakała, ale nie w aż tak niepohamowany sposób jak chwilę wcześniej. Jakby tego było mało, nawet nie zawahała się przed ponownym osunięciem na pokrytą czerwienią podłogę.
– To moja mama! – obruszyła się. Jej głos zabrzmiał zadziwiająco pewnie, nie tyle przerażony, co przede wszystkim zdesperowany. – Muszę coś zrobić. I mogę.
Isabeau otworzyła i zaraz zamknęła usta. Zmierzyła dziewczynkę wzrokiem, skupiając się przede wszystkim na jej pokrwawionym ubraniu, bladej skórze i poplątanych jasnych włosach. Chloe była młodsza od Jocelyne, przynajmniej na pierwszy rzut oka, i to wystarczyło, by Beau zapragnęła otoczyć ją opieką.
Z tym, że przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mała miała rację. Jakby tego było mało, przecież żyła w tym świecie – i to wystarczająco długo, by nawet przy ostrożnym podejściu Bliss poznać jego prawa. Nie sądziła, by siostra Drake’a oszczędzała dziecku wyjaśnień, skoro obie zostały w Mieście Nocy. Co więcej, skoro Chloe jako człowiek żyła akurat tutaj, musiała być silna.
I była. Nie żeby miała jakikolwiek wybór.
– W porządku – dała za wygraną. – Powiem ci co robić, ale najpierw…
Nie miała okazji, żeby dokończyć. Wszyscy jak na zawołanie zamarli, gdy od progu doszło ich poirytowane sapnięcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa