
Isabeau
Wciąż myślała o Dariusie
– albo raczej o tym, co oznaczało jego pojawienie się. Mówiła prawdę,
kiedy oznajmiła Dimitrowi, że nie była zła o wyznaczenie zastępcy, jednak
to wcale nie rozwiązywało najważniejszego problemu. Wahała się, raz po raz wracając
pamięcią do tego, co zrobiła, zdecydowanie nie zachowując jak rozsądna
dowódczyni. Gdyby taka była, nie porzuciłaby miasta przy pierwszej możliwej
okazji – nie tak po prostu, niezależnie od tego, jak w danej chwili
prezentowała się sytuacja.
Dimitr
milczał, ale to było jej na rękę. Oboje koncentrowali się na biegu, ona
dodatkowo wytrącona z równowagi przez dające się jej we znaki wątpliwości.
Mętlik w głowie doprowadzał ją do szału, ale starała się tego nie
okazywać. Były kwestie, które w końcu musiała przemyśleć i podjąć
konkretnej decyzje, ale przynajmniej tymczasowo to wciąż schodziło gdzieś na
dalszy plan.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której uprzytomniła
sobie, dokąd zmierzali. W którymś momencie trop Charona stał się wyraźniejszy,
a może to po prostu ona przywykła do niego na tyle, by łatwiej go
wychwytywać. Gdzieś w tym wszystkim czuła słodycz krwi Ariela, ale nigdzie
po drodze nie zauważyła wilkołaka. Przynajmniej tymczasowo wolała nie
zastanawiać się nad tym, co oznaczała jego nieobecność i czego w takim
razie powinna się spodziewać.
Jeśli tylko spróbujesz być martwy…
Nerwowo
zacisnęła usta. Coś ścisnęło ją w gardle, nie tylko za sprawą
niespokojnych myśli, które jak na zawołanie pojawiły się w jej głowie. Już
wiedziała, dokąd zmierzali i to wystarczyło, by jeszcze bardziej wytrącić
ją z równowagi. Wspomnienia jak na zawołanie zaczęły majaczyć gdzieś na
granicy świadomości Isabeau, domagając się uwagi. Zwłaszcza zalegający na ziemi
śnieg sprawiał, że ignorowanie ich okazało się swoistym wyzwaniem, które
ostatecznie ją przerosło.
– Mam złe
przeczucia – oznajmiła pod wpływem impulsu.
Dimitr
natychmiast przeniósł na nią wzrok, wyraźnie zmartwiony. W jego oczach
doszukała się zrozumienia i to wystarczyło, by pojęła, że on również
zorientował się, dokąd najwyraźniej zmierzał Charon. To jedynie pogorszyło
sytuację, nie dając jej już żadnych szans na to, by dalej protestować.
Zmierzali
do domu Devile’ów. I to w równym stopniu ją dziwiło, jak i szczerze
przerażało.
– Isabeau?
Nie od razu
zareagowała. Potrzebowała dłuższej chwili, by zorientować się, że to Eve
próbowała się do niej zwracać. W zasadzie Beau zdążyła zapomnieć, że
wampirzyca wciąż za nimi podążała, zresztą jak i dziwnie milczący Rufus.
Zwłaszcza w przypadku tego drugiego cisza ją dziwiła, tym bardziej że
musiał słyszeć dość, by mieć szansę wykorzystać okazję i zacząć być
złośliwym. Z drugiej strony, zdążyła już zauważyć, że kiedy przychodziło
co do czego, szwagier zachowywał się przede wszystkim w praktyczny sposób,
a to w tamtej chwili wydawało się najbardziej kluczowe. To oraz
zapanowanie nad sytuacją.
Przystanęła,
z powątpiewaniem wodząc wzrokiem dookoła. Nerwowym gestem przeczesała
włosy palcami, niesforny kosmyk zatykając za ucho. Dopiero po chwili
zdecydowała się skoncentrować na towarzyszących jej nieśmiertelnych – również
na Dimitrze, tym bardziej że jego obecność przynosiła jej swego rodzaju
ukojenie.
– Myślę –
przyznała zgodnie z prawdą. – Podejrzewam, gdzie poszedł Charon. Nie wiem
tylko czy to dobrze.
– Tak…
Ciekawa sprawa, gdyby wybrał akurat ten dom. – Rufus rzucił jej bliżej
nieokreślone spojrzenie. On również zorientował się, dokąd najwyraźniej
prowadził trop. – Podstawowe pytanie: co robimy?
Uniosła
brwi, nie kryjąc zaskoczenia. I tak zamierzała podejmować decyzje
samodzielnie, ale dziwiło ją, że wampir mógłby w ogóle chcieć słuchać.
– Hm… Mnie
pytasz? – mruknęła, krzyżując ramiona na piersiach. – Zwykle i tak
działasz po swojemu, więc…
– I będę,
jeśli pojawi się taka konieczność – stwierdził bez ogródek. Do tego głosu
wkradło się zniecierpliwienie. – Pamiętam ten dom, ale podejrzewam, że znasz go
dużo lepiej ode mnie. Stąd moje pytanie.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Oczywiście, że mogła się tego spodziewać, ale to wydawało
się właściwe. Co więcej, oboje wiedzieli, że miał rację – znała to miejsce, a przynajmniej
tak było kiedyś.
–
Pomyślałam o ukrytym wejściu… Tyłem, przez podziemia – oznajmiła, próbując
zebrać myśli. Ostrożnie dobierała słowa, próbując zabrzmieć jak najbardziej
sensownie i pewnie. – O ile się tam zatrzymał. Ale jeśli tak,
zaczynam martwić się o Bliss i Chloe.
Poczuła się
dziwnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa. Podejrzewała zresztą, że siostra
Drake’a roześmiałaby się jej w twarz na samą sugestię troski – nieważne
czy uzasadnionej. Co prawda już nie rzucały się sobie do gardeł, ale trudno
było mówić o jakimkolwiek ostatecznym porozumieniu. Od lat wszystko
sprowadzało się raczej do wzajemnego unikania i dyplomatycznej wręcz
uprzejmości, jeśli już z jakiegoś powodu zdarzało im się znaleźć w tym
samym miejscu.
Co nie
zmieniało faktu, że Isabeau nie potrafiła pozostać obojętna. Nie, kiedy w grę
wchodził Charon – a więc ktoś na tyle niebezpieczny, by wolała trzymać się
od niego z daleka. Wystarczyło, że pierwotny z perfidnym uśmieszkiem
kpił sobie z niej i panoszył po Mieście Nocy. Co więcej, był bliski
tego, by ich wszystkich wymordować, a to też nie wróżyło dobrze. W takim
wypadku mogła pokusić się nawet o to, by zatroszczyć się o Bliss,
jeśli w ten sposób miałaby szansę zrobić wilkołakowi na złość.
I tyle.
Absolutnie nie chodziło o nic więcej.
Och, no i było
jeszcze dziecko, a to również o czymś świadczyło. Tak czy siak, mieli
wilkołaka do znalezienia, najlepiej tak szybko, jak tylko było to możliwe.
To tak bardzo ironiczne, że szukamy go
akurat tam…
Nieznacznie
potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. Słodka bogini,
to nie był moment na wspominki i rozwodzenie nad tym, co kiedyś opowiadał
jej Drake o związku jego rodziny z łowami na wilkołaki.
– Świetnie.
– Głos Rufusa wystarczył, by wyrwać ją z zamyślenia. – Więc sprawdzę tyły,
a wy pójdziecie przodem. Coś jeszcze?
– Dlaczego
ty właściwie…? – zaczęła, ale wampir nie pozwolił jej dość do słowa.
– Idealnie
nadajecie się do odwracania uwagi. Jesteś telepatką, Isabeau – przypomniał i to
wystarczyło, by zamknąć jej usta. – Zresztą wejście razem to zbyt wielkie
ryzyko. Nie mamy do czynienia z dzieciakiem, że tak pozwolę sobie
przypomnieć – dodał i zawahał się na moment. – Tylko bez głupich błędów,
jeśli łaska. Rzucanie się na niego, kiedy będzie trzymał w rękach kuszę,
to zły pomysł.
Spojrzała
na niego w oszołomieniu, jakoś nie mając wątpliwości, że jego słowa jak
nic były skierowane do niej. Uważaj, bo
zaraz dojdę do wniosku, że się mną przejmujesz, prychnęła, ale w ostatniej
chwili ugryzła się w język. W tamtej chwili nie miała głowy do
rzucania złośliwych komentarzy pod adresem Rufusa. Już i tak stracili dość
czasu, by poważnie zaczęła martwić się o Alessię.
– Niech ci
będzie – zgodziła się, po czym w pośpiechu uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
– W takim razie my wejdziemy głównymi drzwiami. Dimitr pewnie idzie ze
mną, a Eve…
– Przydam
się – oznajmiła bez wahania wampirzyca. – Może nawet bardziej niż sądzimy.
Wymownie
uniosła zawieszony na szyi kryształ i to wystarczyło, by Isabeau pojęła,
co kryło się za jej słowami. Z powątpiewaniem spojrzała na odłamek,
dziwnie czując się z tym, że w grę kolejny raz chodził akurat ten
kamień. Jeden już doprowadził do tragedii, a wszyscy do tej pory
zamartwiali się o Gabriela i Renesmee. Przez to tym trudniej było jej
ufać w słuszność zakazanych praktyk, nawet w pełni kontrolowanych,
jak to zwykle bywało w przypadku tej telepatki. Już wcześniej
wykorzystywała odłamek, by łatwiej panować nad darem, ale w obecnej
sytuacji Isabeau ciężko było udawać, że perspektywa ponownego skorzystania z kamienia
napawała ją entuzjazmem.
Mimo
wszystko nie zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie mieli
wyboru. Skoro Charon był odporny na srebro – a przynajmniej takie sprawiał
wrażenie – być może musieli poradzić sobie inaczej.
Chyba tak
naprawdę wolała nie wiedzieć, co to oznaczało.
Nie
powiedziała niczego więcej, w zamian bez słowa okręcając się na piecie.
Nie doczekała się protestów, co uznała za dobry znak. I tak nie miała do
tego cierpliwości, tak jak i nie próbowała zastanawiać się nad tym, gdzie
znów podziewali się Riddley i towarzystwo z placu. Wiedziała, że na
pewno zostali z Claryssą, ale możliwe, że tak było lepiej. Analizując
plan, który zasugerował Rufus, widziała dość spore szanse na wykorzystanie
elementu zaskoczenia, o ile oczywiście Charon już wcześniej nie sprawdził
domu na tyle dokładnie, by być przygotowanym na każdą ewentualność. Po tym
mężczyźnie była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego, zwłaszcza jeśli w grę
wchodziły te najbardziej niepokojące scenariusze.
Z trudem
powstrzymała pozbawiony wesołości uśmiech, który cisnął jej się na usta. Nie w taki
sposób wyobrażała sobie powrót do tego domu. Już i tak uważała, że
dotknęło go zbyt wiele bólu, z kolei teraz…
To nie ma znaczenia.
Z tym, że
nie potrafiła w to uwierzyć. Jeśli faktycznie tylko cudem uniknęła
kolejnej wizji, wciąż mogło wydarzyć się coś niedobrego – o wiele gorszego
niż samo przerwanie ceremonii. Jakby tego było mało, sama nie była pewna, o kogo
powinna martwić się bardziej: o Ariela czy może Alessię.
Potrzebowała
dłuższej chwili, by zapanować nad sobą i emocjami. W tamtej chwili
nadmiar myśli zdecydowanie nie pomagał, tym bardziej że już zdążyła przekonać
się, iż chwilowe rozproszenie z równym powodzeniem mogłoby kosztować ją
życie. Gdyby nie Dimitr… Teraz z kolei wszyscy mimo wszystko wydawali się
oczekiwać sensownych poleceń właśnie od niej, choć zdecydowanie nie miała do
tego głowy. W gruncie rzeczy zaczynała błogosławić fakt, że to Rufus
zasugerował jakikolwiek plan, choć zdecydowanie nie zamierzała się do tego
przyznać. W zamian po prostu skupiała się na biegu, raz po raz powtarzając
sobie, że kiedy przyjdzie co do czego, sprawy ułożą się same.
Z trudem
przymusiła się do skupienia wyłącznie na instynkcie. Nie czuła się zbyt pewnie,
gdy zdecydowała się postępować w ten sposób, ale tak naprawdę nie miała
wyboru. Co nie zmieniało faktu, że aż za dobrze pamiętała, jak łatwo można było
się zatracić w pustce, którą niosło ze sobą odrzucenie emocji. Już raz
zabrnęła za daleko i nie skończyło się to dobrze. Teraz również zbyt wiele
spraw mogło przybrać zły kierunek, a jakby tego było mało…
Dlaczego wciąż nam to robisz, zwłaszcza tej
nocy…?
– Isabeau.
Wzdrygnęła
się, kolejny raz wyrwana z letargu tylko dlatego, że ktoś w zdecydowany
sposób postanowił wypowiedzieć jej imię. Zamrugała, nie od razu decydując się
przenieść wzrok na Rufusa. Przez chwilę po prostu stała, w milczeniu
przypatrując się znajomemu budynkowi – niezmiennemu od lat i… niepokojąco
pustego, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Być może
wszystko sprowadzało się wyłącznie do jej przewrażliwienia, choć nie miała
pewności. Tak czy siak, była gotowa przysiąc, że zwróciłaby uwagę na dom nawet
nie wyczuwając tropu Charona i po prostu przypadkowo przechodząc tuż obok.
– Tak… –
mruknęła w roztargnieniu. – Tak, zrobimy jak mówiłeś.
Wampir
spojrzał na nią dziwnie, wymownie unosząc brwi. Po wyrazie jego twarzy trudno
było stwierdzić, co takiego sobie myślał.
– W takim
razie powiedz mi, gdzie jest to wejście. Nie mam teraz czasu przeszukiwać całej
okolicy.
Wyjątkowo
zignorowała pobrzmiewające w jego głosie zniecierpliwienie. W zamian
po prostu odpowiedziała, mimochodem zniżając głos do szeptu, choć wątpiła, by
ktokolwiek był w stanie ich usłyszeć. Charon raczej nie traciłby czasu na
tkwienie między drzewami i robienie notatek, by później odpowiednio
przywitać nieproszonych gości. Podejrzewała raczej, że przy pierwszej okazji
spróbowałby ich wszystkich pozabijać, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy
może wręcz przeciwnie.
– Gdyby
przejście było zamknięte… – zaczęła, ale Rufus zbył ją niecierpliwym
machnięciem ręki.
– Z tym
akurat sobie poradzę – stwierdził, wymijając ją bez słowa. – Zresztą liczę na
to, że okażecie się na tyle przydatni, by narobić zamieszania.
Nie była
zaskoczona tym, że wolał pracować w pojedynkę. Tak było zawsze, więc
zdążyła się przyzwyczaić. Tym razem przynajmniej ustalali coś wspólnie, choć
podejrzewała, że w razie potrzeby Rufus i tak zrobiłby to, co uznałby
za słuszne. Musiałaby oszaleć bardziej od niego, by dojść do wniosku, że byłaby
w stanie go kontrolować – czy to jako królowa, dowódczyni straży czy po
prostu ktoś, na kim zależało jego żonie.
Mimo
wszystko poczuła się lepiej, kiedy wampir zniknął im z oczu. Nie musiała
niczego mówić, by stało się jasnym, że w końcu powinni przyjść do
działania. Nikt też nie zaprotestował, kiedy jak gdyby nigdy nic ruszyła w stronę
domu, nawet nie próbując ukrywać swojej obecności. To i tak nie miało
sensu, zresztą nie mogła pozbyć się wrażenia, że odwrócenie uwagi Charona
faktycznie mogło okazać się kluczowe. Jakby nie patrzeć, przyszedł sam, a przynajmniej
nic nie wskazywało na to, by miał towarzystwo. Jeden wilkołak na trójkę wampirów,
w tym dwóch telepatek, wydawał się dość słabym przeciwnikiem – w teorii,
skoro był odporny na srebro. Tak czy siak, na pewno miał się nimi zainteresować.
Nie miała
pewności, co w tym czasie zamierzał zrobić Rufus, ale wolała się nad tym
nie zastanawiać. W tamtej chwili była w stanie myśleć wyłącznie o tym,
że miał rację – najważniejsze pozostawało skupienie się na tym, by nie dać się
zabić.
– Serio
wchodzimy drzwiami? – zapytała z powątpiewaniem Eve, gdy tylko Isabeau wkroczyła
przylegający do domu Devile’ów teren, kierując się ku wejściu.
– Jasne, że
tak – oznajmiła bez wahania Isabeau. – I nawet nie zamierzam pukać.
Nie czekała
na czyjekolwiek protesty. Zniecierpliwionym ruchem machnęła ręką, uwalniając
moc i sprawiając, że już w ułamek sekundy później, drzwi stanęły
przed nimi otworem. Wkroczyła w ciemność, próbując ignorować emocje, które
wzbudził w niej widok znajomego przedpokoju i odłażącej tapety. Nic
nie wskazywało na to, by Bliss zmieniła cokolwiek w wyglądzie rodzinnej
posiadłości, choć bez wątpienia doprowadziła ją do stanu używalności – na tyle,
by swobodnie mieszkać w domu wraz z dzieckiem.
Przywitała
ich cisza. Isabeau wzdrygnęła się, na moment zamierając w przedsionku i z uwagą
wodząc wzorkiem dookoła. Przebywanie w tym miejscu było trudne, choć o tym
próbowała nie myśleć. W zamian koncentrowała się przede wszystkim na przesadnie
wyraźnym zapach wilkołaka, choć ten okazał się przytłumiony przez coś innego.
A potem do
tego wszystkiego doszedł stłumiony, ale wciąż aż nazbyt dobrze słyszalny
dziewczęcy płacz.
Isabeau
zareagowała instynktownie, momentalnie ruszając w stronę salonu. Dopiero
gdy biegiem przekroczyła próg, uprzytomniła sobie, jak ryzykownym było to
posunięciem, ale nie dała sobie czasu na wątpliwości. Na ułamek sekundy przystanęła,
czując się tak, jakby nagle zderzyła się z niewidzialną ścianą, zwłaszcza
gdy zauważyła Chloe. Dziewczynka zanosiła się płaczem, drżąca i wyraźnie
przerażona, choć na pierwszy rzut oka wydawała się cała – i to pomimo
tego, że klęczała w kałuży krwi.
– Słodka
bogini… – wyrwało się Eve.
Isabeau nie
obejrzała się na wampirzycę. Co więcej, jej samej cisnęła się na usta cała
wiązanka przekleństw i słów o wiele ostrzejszych niż po prostu
kolejne jęki pod adresem Selene. Natychmiast pokonała dzielącą ją od Chloe
odległość, dopadając do dziecka. Potrzebowała dłuższej chwili, by dopuścić do
świadomości to, co się działo, nie wspominając o skoncentrowaniu wzroku na
bezwładnym, leżącym na podłodze ciele.
Jasna cholera…, pomyślała, ale nie była w stanie
wykrztusić z siebie chociażby słowa. To nie widok krwi zaskoczył ją
najbardziej, choć dla kogoś takiego jak Chloe musiał być szokiem. O wiele
bardziej wytrąciło ją z równowagi to, w jaki sposób wyglądała Bliss. Co
prawda podejrzewała, że wampirzyca choć trochę zdążyło się zregenerować, ale
Beau i tak była gotowa przysiąc, że dawno nie widziała czegoś takiego. Nie
miała pewności, co zrobił kobiecie Charon, ale zdecydowanie nie był zbyt
subtelny. Krew płynęła, chociaż trudno było stwierdzić, skąd się brała – nie,
skoro zarówno twarz, jak i cała pierś wampirzycy, przypominały otwartą ranę.
Ale wciąż
żyła. Słabo bijące serce mówiło samo za siebie.
Chory skurwiel.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pięści, chyba tylko cudem nie łamiąc sobie przy okazji
palców. Strach o Alessię powrócił i to ze zdwojoną siłą, ale za wszelką
cenę próbowała go ignorować. Również płacz Chloe uprzytomnił jej, że powinna
wziąć się w garść i zacząć sensownie działać. Musiała coś zrobić,
ale…
– Cii… Hej,
spokojnie – rzuciła spiętym tonem. Przez chwilę miała ochotę histerycznie się
roześmiać, aż nazbyt świadoma, że niezależnie od tego, co by powiedziała, jej
słowa nie zabrzmiałyby ani trochę kojąco. – Jesteśmy tutaj, żeby pomóc.
Pamiętasz mnie, Chloe? – zaryzykowała.
Dziecko drgnęło
w odpowiedzi na brzmienie swojego imienia. Jej spojrzenie na chwilę
skoncentrowało się na Isabeau, chociaż wzrok małej raz po raz uciekał ku matce.
Jeszcze więcej łez spłynęło po policzkach, jakby mało było, że Chloe już i tak
wydawała się nimi krztusić.
– Nie patrz
– rzucił spiętym tonem Dimitr, nagle materializując się obok. Jak gdyby nigdy
nic położył obie dłonie na ramionach dziewczynki, próbując ją odciągnąć. Zesztywniała
pod jego dotykiem, ale najwyraźniej rozpoznała w nim kogoś, kto miał
szansę pomóc, bo nie próbowała się wyrywać. – Co tutaj się stało? Zresztą to… –
Urwał i potrząsnął głową. – Na razie trzeba ją stąd zabrać.
– Mama… – wyrwało
się Chloe.
Chciała
dodać coś jeszcze, ale ostatecznie wyszedł jej z tego zdławiony jęk. To
wystarczyło, żeby skutecznie wyrwać Isabeau z zamyślenia, choć na moment
pozwalając skupić się na czymś więcej niż myśli, by rozszarpać Charona na
kawałki.
– Żyje –
oznajmiła z naciskiem, spoglądając wprost w oczy zapłakanego dziecka.
– Rozumiesz? Wiesz kim jest. Jakkolwiek to nie wygląda…
– Będzie
potrzebowała krwi – wtrąciła Eve.
Isabeau skinęła
głową. Wiedziała o tym i to z doświadczenia, aż za dobrze
pamiętając, czego sama potrzebowała, by dojść do siebie. Co prawda miała
wrażenie, że Bliss wyglądała dużo od niej po tym jak omal nie spłonęła na
słońcu, ale próbowała o tym nie myśleć. Tym, że miałaby okazać się
wybawieniem akurat dla tej wampirzycy, tym bardziej.
W milczeniu
podwinęła rękaw. Nie była tym zachwycona, ale…
– Tak, krwi
– oznajmiła nieoczekiwanie Chloe. Zastygła w objęciach Dimitra, a jej
oczy rozszerzyły się do granic możliwości, jakby dopiero w tamtej chwilo
dotarło do niej coś oczywistego. – Ludzkiej krwi.
– Nie ma
mowy, żeby…
Urwała w chwili,
w której Chloe tak po prostu wyrwała się królowi. Wciąż płakała, ale nie w aż
tak niepohamowany sposób jak chwilę wcześniej. Jakby tego było mało, nawet nie
zawahała się przed ponownym osunięciem na pokrytą czerwienią podłogę.
– To moja
mama! – obruszyła się. Jej głos zabrzmiał zadziwiająco pewnie, nie tyle
przerażony, co przede wszystkim zdesperowany. – Muszę coś zrobić. I mogę.
Isabeau otworzyła
i zaraz zamknęła usta. Zmierzyła dziewczynkę wzrokiem, skupiając się
przede wszystkim na jej pokrwawionym ubraniu, bladej skórze i poplątanych
jasnych włosach. Chloe była młodsza od Jocelyne, przynajmniej na pierwszy rzut
oka, i to wystarczyło, by Beau zapragnęła otoczyć ją opieką.
Z tym, że
przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mała miała rację. Jakby
tego było mało, przecież żyła w tym świecie – i to wystarczająco
długo, by nawet przy ostrożnym podejściu Bliss poznać jego prawa. Nie sądziła,
by siostra Drake’a oszczędzała dziecku wyjaśnień, skoro obie zostały w Mieście
Nocy. Co więcej, skoro Chloe jako człowiek żyła akurat tutaj, musiała być
silna.
I była. Nie
żeby miała jakikolwiek wybór.
– W porządku
– dała za wygraną. – Powiem ci co robić, ale najpierw…
Nie miała
okazji, żeby dokończyć. Wszyscy jak na zawołanie zamarli, gdy od progu doszło
ich poirytowane sapnięcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz