28 stycznia 2019

Dwieście osiemnaście

Alessia
Oddychała szybko i płytko. Bała się poruszyć, nie wspominając o zaczerpnięciu większej ilości powietrza w obawie przed tym, że to przyniesie jeszcze więcej bólu. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w żebrach nawet wtedy, gdy pozwalała sobie na ostrożniejsze i mniej wymagające oddechy, co uprzytomniło jej, że Charonowi jednak udało się jej coś złamać. Może wtedy, gdy szarpnęła się, omal nie trafiając wilkołaka łokciem w twarz, gdy instynktownie spróbowała przed nim uciec. Początkowo to naprawdę wydawało się mieć sens.
Tak czy siak, nawet nie była pewna kiedy i jak mocno ją uderzył. Jak przez mgłę była w stanie przywołać do siebie wspomnienie momentu, w którym pod wpływem ciosu zatoczyła się na ścianę, ale nic ponadto. Wszystko inne przysłaniał ból – zupełnie inny rodzaj powracającego raz po raz cierpienia, którego zdecydowanie nie spodziewała się doświadczyć. Co prawda jakaś jej cząstka wiedziała, że istniało coś gorszego – trudno, by zapomniała to, w jaki sposób czuła się, kiedy w jej ciele walczyły dwie sprzeczne natury, gdy balansowała gdzieś na granicy śmierci albo tego, by jednak przemienić się w wilkołaka – ale od tamtego momentu minął ponad wiek. Dość, żeby zapomniała.
To, co zrobił Charon, było o wiele bardziej prawdziwsze.
Na początku wcale nie chciała krzyczeć. Nie była w stanie zrozumieć, co jej sugerował, ale nóż w jego dłoni i to, że ostrze tak po prostu przesunęło się po jej brzuchu, mówiło samo za siebie. Mogłaby znieść pojedyncze nacięcie, zwłaszcza że przez krążącą adrenalinę początkowo nie poczuła niczego. Dopiero później doszedł do niej ból – palący i nieprzyjemny, stopniowo przybierający na sile.
Z tym, że Charon nie zamierzał skończyć na pojedynczym cięciu. Było ich więcej, chociaż nie potrafiła stwierdzić ile i co wilkołak w ten sposób chciał osiągnąć. Tak więc w którymś momencie wszystko zmieniło się w niekończącą się pętlę cierpienia – kolejne cięcia, oszałamiający zapach krwi i jej krzyki, bo już nie była w stanie się powstrzymywać. A wszystko to podczas gdy on uśmiechał się niemalże łagodnie, w całkowicie pozbawiony żalu czy wątpliwości sposób. Zupełnie jakby to, co robił, sprawiało mu przyjemność.
„To sadysta” – przypomniała sobie słowa Ariela. Do tej pory nie do końca to przyjmowała, mając Charona po prostu za kolejnego nieokrzesanego syna księżyca, którego największą aspiracją było rozerwanie swojej ofiary na kawałki. Z tym, że w jego przypadku chodziło o coś więcej.
Początkowo nawet nie zauważyła, że przestał. Z trudem trzymała się na nogach, w gruncie rzeczy wyłącznie dzięki owiniętych wokół jej nadgarstków łańcuchom. Posrebrzane obręcze wpijały się w przeguby, ale już właściwie nie była tego świadoma, zbytnio wytrącona z równowagi paleniem, które czuła na brzuchu. Włosy opadły jej na twarz, klejąc się do wilgotnych policzków, choć sama nie była pewna, skąd brała się wilgoć – czy to pot, łzy czy może krew. Od słodkiego zapachu tej ostatniej robiło jej się niedobrze, choć nie sądziła, że to możliwe. Z drugiej strony, trudno żeby czuła potrzebę posilenia się zawartością własnych żył.
Gdzieś jakby z oddali doszło ją ciche przekleństwo. Mimowolnie wzdrygnęła się, gotowa przysiąc, że w przypadku Charona nie wróżyło to niczego dobrego. Bała się unieść głowę, podświadomie czekając na moment, w którym wilkołak wróci do wcześniejszego zajęcia. Nie zrobił tego, chociaż nie była pewna, co go powstrzymywała. Wiedziała jedynie, że w którymś momencie usłyszała jego kroki, a chwilę później trzaśnięcie drzwiami, kiedy zostawił ją samą.
W głowie miała przede wszystkim pustkę. Ból ją oszałamiał, wciąż dając się we znaki, choć kiedy przestała się ruszać, wydawał się jedynie echem tego, czego czuła w chwili cięcia. Wisiała na łańcuchach, ale nie próbowała tego zmieniać, nie mając dość odwagi, by próbować przymusić obolałe ciało do współpracy. Czuła napierający ze wszystkich stron chłód, ale i to nie robiło na niej większego wrażenia. Wciąż tkwiła pod ścianą, drżąca, na wpół naga i obolała, ale przynajmniej żyła – z tym, że nie była pewna czy to ostatnie było powodem do radości, skoro w każdej chwili spodziewała się powrotu Charona.
Nie zamierzał tak po prostu jej zabić. Prawda uderzyła w nią z siłą, która skutecznie wytrąciła dziewczynę z równowagi, potęgując mętlik w głowie. Strach chwycił ją za gardło, chociaż zarazem nie była w stanie zdobyć się nawet na najcichszy jęk. Z uporem odsuwała od siebie niechciane myśli, ale nawet robiąc to, nie potrafiła odciąć się od nasuwającego się wniosku: Charon najwyraźniej zrobił z niej swoją zabawkę. Prędzej czy później i tak pewnie miał ją zabić, ale wcześniej…
Nie chciała o tym myśleć – ale zarazem nie potrafiła inaczej.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Wiedziała, że musiał istnieć jakiś powód, dla którego mężczyzna przerwał i w takim pośpiechu wyszedł, ale nie była w stanie uporządkować faktów. Wszystko jej się mieszało, umysł zaś raz po raz podsuwał najgorsze scenariusze – zwłaszcza z udziałem Ariela, Isabeau i Chloe. Nie chciała wierzyć w to, co powiedział wilkołak, ale chcąc nie chcąc właśnie to robiła. Na własnej skórze przekonała się, do czego był zdolny. Skoro tak, dlaczego miałby kłamać na temat tego, co zrobił?
Przez moment pomyślała również o Damienie i coś ścisnęło ją w żołądku. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, czego zaraz pożałowała, bo przez moment poczuła się tak, jakby ktoś znów próbował zranić ją w brzuch. Zacisnęła zęby, z trudem powstrzymując jęk. Myślami była gdzieś daleko, skutecznie wytrącona z równowagi tym, co nagle przyszło jej do głowy. Kiedy Charon się nad nią znęcał, zdecydowanie nie myślała ani o bracie, ani łączącej ich więzi. Damien był daleko, ale na pewno wiedział, że stało się coś niedobrego. Jak nic cierpiał razem z nią, choć powinna go przed tym ochronić – zrobić cokolwiek, byleby odciąć bliźniaka od tego całego szaleństwa.
Tym razem jęknęła, nie mogąc się powstrzymać. Znów poczuła wilgoć na policzkach, chociaż sama nie była pewna, dlaczego płakała. To zresztą nie miało znaczenia. Pocieszała się myślą, że przynajmniej jej brat był poza Miastem Nocy i nie był w stanie zrobić czegoś głupiego. Zwłaszcza teraz, gdy nie uzdrawiał, nie wyobrażała sobie, że miałby próbować zawalczyć z Charonem. Damien może i był dobrym wojownikiem, ale kiedy w grę wchodziły emocje, nawet on popełniał błędy. Co więcej, ten pierwotny był kimś, kto prędzej rozerwałby ich wszystkich na kawałki, aniżeli pozwolił choćby się zadrasnął.
Nie miała pewności, jak długo trwała w letargu, balansując gdzieś na granicy utraty przytomności. Początkowo próbowała skupić się na bodźcach, które podsuwały jej zmysły, ale i to okazało się poza jej zasięgiem. Chciała usłyszeć, czy cokolwiek działo się na piętrze, ale nie była w stanie. Srebro i ból robiły swoje, zresztą zdążyła się już przekonać, że to miejsce starannie odcięto od zewnętrznego świata. Może gdyby ktoś zaczął krzyczeć, zdołałaby to usłyszeć, ale w tej sytuacji…
Coś poruszyło się na granicy jej świadomości. Drgnęła, a przynajmniej próbowała, bo mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Mimo wszystko i tak spróbowała je napiąć albo zrobić cokolwiek, byleby zacząć walczyć, kiedy dotarło do niej, że Charon mógłby wrócić. Nie zauważyła, kiedy wszedł do pomieszczenia, ale to nie było ważne. W tamtej chwili pożałowała, że jednak nie zemdlałą pod jego obecność, pragnąć wierzyć w to, że może wtedy dałby jej choć chwilę spokoju. Po co była mu bezwładna marionetka, której krzykami nie mógłby się napawać…?
– Jasna cholera… – usłyszała, ale nie od razu pojęła, że głos – choć znajomy – nie należał do jej oprawcy. Cała zesztywniała, mimowolnie próbując się odsunąć, kiedy wyczuła, że ktoś zmaterializował się tuż przed nią. – Alessia… Dziecko, spójrz tu na mnie!
Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania w odpowiedzi na naglącą nutę. Wciąż drżała, kiedy ktoś ujął ją pod brodę, zmuszając do uniesienia głowy. Chociaż próbowała powstrzymać szloch, ostatecznie i tak zaczęła płakać, wciąż mocno zaciskając powieki, byleby tylko nie patrzeć przed siebie. Miała wrażenie, że nie powinna, walką co najwyżej mogąc pogorszyć sytuację i sprowokować Charona do tego, by posunął się dalej, ale…
Tyle że kolejne sekundy mijały, a jednak nic nie wskazywało na to, by ktoś planował ją uderzyć. Usłyszała jedynie przeciągłe westchnienie – nie tyle zniecierpliwione, co przede wszystkim szczerze zmartwione.
– Ali – doszło ją po raz kolejny. To zdecydowanie nie brzmiało jak coś, co mogłoby paść z ust jej wroga i ta świadomość na moment wytrąciła ją z równowagi. – To tylko ja. A ty musisz otworzyć oczy.
Znów wyczuła tę naglącą nutę, tym razem okraszoną czymś jeszcze – rodzajem przymusu, który w normalnym wypadku nie zrobiłby na niej wrażenia, zwłaszcza że była telepatką. Tym razem jednak wszystko było inne, a ona usłuchała, czując się tak, jakby nie miała wyboru. Poruszając się trochę jak w transie, zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu chcąc nie chcąc koncentrując się na stojącej tuż przed  nią postaci.
Pierwszym, co zauważyła, była prawa wpatrzonych w nią brązowych oczu. W pierwszym odruchu znów pomyślała o Damienie, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że to nie miało sensu. Te oczy zresztą były zbyt pociemniałe z gniewu i bystre, by mogły należeć do jej brata. Nie żeby wątpiła w bliźniaka, ale widziała go już zdenerwowanego i wtedy zdecydowanie nie wyglądał w ten sposób. Przynajmniej ona nie potrafiła sobie wyobrazić Damiena w morderczym szale, ale…
– Alessia.
Z opóźnieniem zrozumiała. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy w końcu rozpoznała Rufusa. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona brzmieniem jego głosu – mimo wszystko zadziwiająco łagodnym, a to przecież nie zdarzało mu się często. Słyszała ten ton zaledwie kilka razy, kiedy wampir zwracał się do Claire – i to pod warunkiem, że był przekonany, że nikt nie zwracał na niego większej uwagi.
Chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Przynajmniej przestała kulić się pod ścianą, pozwalając, by Rufus uniósł jej głowę, wciąż uważnie przyglądając twarzy. Jego palce przesunęły się po jej policzku, bynajmniej nie po to, by zetrzeć łzy. Zauważyła, że skrzywił się na widok krwi, ale nie skomentował tego nawet słowem.
– Zaraz coś wymyślę – stwierdził, odsuwając się. – Po prostu bądź cicho. Mielibyśmy problem, gdyby przyszedł, zanim cię uwolnię.
Skinęła głową. Tego jednego zdążyła się domyślić, zdecydowanie nie paląc się do tego, by przyciągnąć do siebie Charona. Uprzytomniła sobie, że obecność Rufusa musiała świadczyć o tym, że znalazło ją więcej osób, które – jak sądziła – musiały znajdować się na górze, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Och, nie…, pomyślała w oszołomieniu, zbyt łatwo mogąc sobie wyobrazić, że znów wszystko pójdzie nie tak. Co prawda zarazem sądziła, że równie doświadczony Rufus miał szansę wyjść z walki z Charonem cało, ale nie miała wątpliwości, że mógłby mieć problem, gdyby jedocześnie próbował ją chronić.
– Wujku… – mruknęła i to było pierwszym, co w końcu udało jej się wykrztusić. Jej głos zabrzmiał dziwnie, słaby i zachrypnięty od wcześniejszych krzyków. – Są srebrne. Łańcuchy – wyjaśniła, gdy zorientowała się, że skupił się jaj nadgarstkach.
– Och, na pewno. – Nie wyglądał na zaskoczonego. – Nie przejmuj się.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem. Wiedziała przecież, że na wampiry takie jak on srebro działało jak słońce. Wolała go ostrzec, by przypadkiem się nie zranił, ale Rufus nie sprawiał wrażenia przejętego tym, że gdzieś w pobliżu mógł znajdować się niebezpieczny kruszec.
Rufus poruszał się szybko, a może to ona była zbyt oszołomiona, by za nim nadążyć. Obserwowała go, kiedy w pośpiechu powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Sama nie była w stanie niczego dostrzec w ciemnościach, ale najwyraźniej dla wampira takiego jak on, mrok nie stanowił najmniejszej przeszkody.
– Nie ruszaj się – rzucił spiętym tonem. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy zauważyła, że w palcach obracał pokrwawiony nóż, który przy wychodzeniu musiał porzucić Charon. Chociaż do głowy by jej nie przyszło, że Rufus mógłby wykorzystać go w podobny sposób, wyrwał jej się zdławiony jęk. – Cii… Zaraz cię stąd zabiorę. Nie ruszaj się – powtórzył z naciskiem. – Nie chcę cię skrzywdzić.
Gdyby to jeszcze było takie proste! Obserwowała go w panice, kiedy przesunął się bliżej, w pewnym momencie już nie będąc w stanie obserwować ostrza. Zacisnęła powieki, mimowolnie zaczynając drżeć i wyczekiwać bólu, choć to samo w sobie wydawało się irracjonalne. Miała przed sobą kogoś, kto chciał pomóc, nie Charona, ale i tak…
Uścisk wokół nadgarstków zelżał, choć prawie tego nie zauważyła. Zorientowała się dopiero w chwili, w której osunęła się na ziemię, już nie mając oparcia w krępujących jej ręce łańcuchach. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że nie upadła, bo w porę pochwyciły ją zdecydowane objęcia Rufusa. Wampir nie od razu wziął ją na ręce, w zamian pomagając usiąść na podłodze. I tak nie byłaby w stanie ustać na nogach, świadoma wyłącznie tego, że wciąż drżała, a nadgarstki dosłownie paliły, gdy w końcu dopłynęła do nich krew.
Rufus wciąż ją obejmował, ostrożnie układając w swoich ramionach. Czuła się z tym nieswojo, wciąż oszołomiona, tym bardziej że nie przypominała sobie, by kiedykolwiek zachowywał się w aż tak delikatny, niemalże troskliwy sposób – nie względem niej. Co prawda i tak wiedziała swoje, aż nazbyt świadoma, że lubił ją bardziej niż przyznawał. Pamiętała rozmowę, którą odbyli, kiedy próbowała radzić sobie ze zbliżającą pełnią, ale to wciąż nie było to samo.
– W porządku – rzucił spiętym tonem. – Zaraz cię stąd zabiorę, ale… – Urwał, przez moment nasłuchując. Spróbowała pójść w jego ślady, ale i tym razem zmysły nie przyniosły jej tego, czego mogłaby oczekiwać. W tamtej chwili była przede wszystkim zmęczona. – Płytko oddychasz.
Jedynie spojrzała na niego z powątpiewaniem, sama niepewna, co powinna mu odpowiedzieć. Rufus i tak nie czekał na reakcję z jej strony, w zamian przenosząc palce na jej żebra. Zesztywniała, kiedy ból przybrał na sile. Zaraz po tym dotarło do niej, że przecież nie miała na sobie sukienki – Charon o to zadbał, choć przynajmniej nie zdążył zając się również bielizną.
Z tym, że Rufus wydawał się najmniej zainteresowany tym, jak wyglądała. Chwilę jeszcze skupiał się na badaniu jej żeber, chociaż nie palił się do tego, by wyjaśnić, do jakich wniosków doszedł.
W zamian spojrzał jej oczy, nagle wyraźnie podenerwowany.
– Nie zrobił ci… niczego więcej? – rzucił tonem, który dał jej do myślenia. To nie brzmiało, jakby po prostu pytał, czy była poobijana. – Dziecko, to ważne.
– On…
Urwała równie nagle, co zaczęła mówić. Coś ścisnęło ją w gardle, zaraz też zrobiło jej się niedobrze, gdy uprzytomniła sobie, o co tak naprawdę pytał Rufus. Mimowolnie spięła się, mocno ściskając ze sobą uda, kiedy uprzytomniła sobie, co mogłoby się stać. Nie chciała o tym myśleć, ale…
– Alessia – ponaglił Rufus. Wyczuła, że panowanie nad emocjami przychodziło mu z trudem. – Musisz mi powiedzieć. Czy on…?
Jeszcze kiedy mówił, przesunął dłonie niżej. Rozumiała o co pytał, a tym bardziej że chciał pomóc, próbując ocenić w jakim stanie była, zanim gdziekolwiek by ją zabrał, ale to wcale nie było takie proste.
Jakby tego było mało, to moment, w którym dłoń Rufusa przesunęła się na jej brzuch, całkowicie wytrącił ją z równowagi. Jęknęła i skuliła się z bólu, nagle gotowa błagać, by ją zostawił.
– Nie, nie, nie… – wyrwało jej się. Zabrzmiało to niemalże histerycznie, ale nie dbała o to. – Wujku, proszę…
Właściwie sama nie była pewna, czego od niego oczekiwała. Obraz na moment rozmazał jej się przed oczami przez łzy, ale prawie nie była tego świadoma. Spróbowała odepchnąć od siebie wampira, ale jej starania nie zrobiły na nim większego wrażenia. Dosłownie przelewała mu się w rękach, więc unieruchomienie jej przyszło mu z dziecinną łatwością.
– Krwawisz – stwierdził, starannie dobierając słowa. Zachowanie cierpliwości przychodziło mu z trudem, zresztą w tamtej chwili i tak nie była w stanie skupić się na żadnym sensownym argumencie. – Nie chcę cię skrzywdzić… Ali, na litość bogini! – obruszył się, chwytając ją za ręce. Skrzywiła się, zwłaszcza że nadgarstki wciąż miała po obcierane od łańcuchów. – Nie pomogę, jeśli nie dasz mi zobaczyć. Co…?
Może mówił coś jeszcze, ale właściwie nie słuchała. Wyczuła, że zesztywniał, kiedy w końcu udało mu się postawić na swoim. Zamarła, zdolna co najwyżej obserwować jego twarz, gdy w ciszy przyglądał się ranie na jej brzuchu. Była gotowa przysiąc, że pobladł, choć w mroku, na dodatek w przypadku wampira, trudno było cokolwiek stwierdzić.
Zamarła w bezruchu, zdolna co najwyżej patrzeć. Miała wrażenie, że minęła cała wieczności, zanim Rufus w końcu się odezwał.
– Nic ci… nie będzie – wyjaśnił cicho, ale jego głos zabrzmiał dziwnie. – Chociaż krwawisz. To trochę zaboli, ale muszę coś z tym robić.
Tym razem nie próbowała protestować, w gruncie rzeczy woląc nie zastanawiać nad tym, co aż do tego stopnia poruszyło Rufusa. Zaraz po tym wszelakie myśli uleciały z jej głowy, bo wampir wykorzystał resztki tego, co zostało z jej sukienki, by zająć się raną. Syknęła z bólu, kiedy przycisnął zwinięty materiał do jej brzucha, ale nie próbowała z nim walczyć.
Wciąż milcząc i sprawiając wrażenie niemalże obojętnego, Rufus bez słowa zsunął z ramion marynarkę. Nie rozluźniła się, kiedy ją nią okrył, a tym bardziej nie zrobiło jej się cieplej, ale to i tak okazało się lepsze niż nic.
– Chodźmy stąd.
Nie miał problemu z tym, by wziąć ją na ręce. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się aż tak drobna i bezbronna, wciąż dosłownie przelewając się wampirowi w ramionach. Czuła ból, ale była w stanie go znosić, w gruncie rzeczy nie mając odwagi choćby jęknąć. Nie żeby w ogóle miała na to siłę. Wciąż nie docierało do niej, że Rufus miałby tak po prostu ją zabrać, zwłaszcza że perspektywa wyrwania się z miejsca, w którym zamknął ją Charon, nie rozwiązywała wszystkich problemów.
W głowie wciąż miała dziesiątki pytań, które zarazem chciała i bała się zadać. Choćby o to czy przyszedł sam i co tak naprawdę wydarzyło się na placu. Tak naprawdę wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi, nie wspominając o tym, by Rufus zechciał jej ich udzielić. Jak go znała, najpewniej miał ją zbyć albo okłamać, zwłaszcza że zwykle zachowywał się praktycznie. W tamtej chwili jego jedynym celem wydawało się być to, by zabrać ją jak najdalej od Charona.
Wciąż nie dawało jej spokoju to, jak powinna zrozumieć jego reakcję, zwłaszcza gdy spojrzał na jej brzuch. Nie chciała o tym myśleć, ale ta kwestia nie dawała jej spokoju, tak jak i poprzedzające torturę słowa Charona. Dlaczego mówił o Arielu? I dlaczego…?
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której Rufus otworzył drzwi, by wydostać się na korytarz. Oboje na moment zamarli, słysząc dobiegający z piętra łoskot. Tym razem nawet w oszołomieniu nie była w stanie zignorować hałasu, a tym bardziej utożsamić go z czymś, co momentalnie skojarzyło jej się z walką.
– Nie przyszedłeś sam – stwierdziła, rozszerzonymi oczyma spoglądając na Rufusa.
Wampir prychnął. Wciąż wydawał się zatroskany, ale przynajmniej panował nad sobą lepiej niż wcześniej.
– Tak sądzisz? – rzucił, wywracając oczami. – Mówiłem Isabeau, że przydadzą się do odwracania uwagi, ale teraz…
Alessia zacisnęła powieki, przez moment świadoma wyłącznie oszałamiającej wręcz ulgi. Mimowolnie rozluźniła się, choć przez chwilę czując się lepiej.
Isabeau żyła. Chociaż tyle…
Aż tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa