
Alessia
Oddychała szybko i płytko.
Bała się poruszyć, nie wspominając o zaczerpnięciu większej ilości
powietrza w obawie przed tym, że to przyniesie jeszcze więcej bólu. Czuła
nieprzyjemne pulsowanie w żebrach nawet wtedy, gdy pozwalała sobie na ostrożniejsze
i mniej wymagające oddechy, co uprzytomniło jej, że Charonowi jednak udało
się jej coś złamać. Może wtedy, gdy szarpnęła się, omal nie trafiając wilkołaka
łokciem w twarz, gdy instynktownie spróbowała przed nim uciec. Początkowo
to naprawdę wydawało się mieć sens.
Tak czy
siak, nawet nie była pewna kiedy i jak mocno ją uderzył. Jak przez mgłę była
w stanie przywołać do siebie wspomnienie momentu, w którym pod
wpływem ciosu zatoczyła się na ścianę, ale nic ponadto. Wszystko inne
przysłaniał ból – zupełnie inny rodzaj powracającego raz po raz cierpienia, którego
zdecydowanie nie spodziewała się doświadczyć. Co prawda jakaś jej cząstka
wiedziała, że istniało coś gorszego – trudno, by zapomniała to, w jaki
sposób czuła się, kiedy w jej ciele walczyły dwie sprzeczne natury, gdy
balansowała gdzieś na granicy śmierci albo tego, by jednak przemienić się w wilkołaka
– ale od tamtego momentu minął ponad wiek. Dość, żeby zapomniała.
To, co
zrobił Charon, było o wiele bardziej prawdziwsze.
Na początku
wcale nie chciała krzyczeć. Nie była w stanie zrozumieć, co jej sugerował,
ale nóż w jego dłoni i to, że ostrze tak po prostu przesunęło się po
jej brzuchu, mówiło samo za siebie. Mogłaby znieść pojedyncze nacięcie,
zwłaszcza że przez krążącą adrenalinę początkowo nie poczuła niczego. Dopiero później
doszedł do niej ból – palący i nieprzyjemny, stopniowo przybierający na
sile.
Z tym, że
Charon nie zamierzał skończyć na pojedynczym cięciu. Było ich więcej, chociaż
nie potrafiła stwierdzić ile i co wilkołak w ten sposób chciał osiągnąć.
Tak więc w którymś momencie wszystko zmieniło się w niekończącą się pętlę
cierpienia – kolejne cięcia, oszałamiający zapach krwi i jej krzyki, bo
już nie była w stanie się powstrzymywać. A wszystko to podczas gdy on
uśmiechał się niemalże łagodnie, w całkowicie pozbawiony żalu czy
wątpliwości sposób. Zupełnie jakby to, co robił, sprawiało mu przyjemność.
„To sadysta”
– przypomniała sobie słowa Ariela. Do tej pory nie do końca to przyjmowała,
mając Charona po prostu za kolejnego nieokrzesanego syna księżyca, którego
największą aspiracją było rozerwanie swojej ofiary na kawałki. Z tym, że w jego
przypadku chodziło o coś więcej.
Początkowo
nawet nie zauważyła, że przestał. Z trudem trzymała się na nogach, w gruncie
rzeczy wyłącznie dzięki owiniętych wokół jej nadgarstków łańcuchom. Posrebrzane
obręcze wpijały się w przeguby, ale już właściwie nie była tego świadoma,
zbytnio wytrącona z równowagi paleniem, które czuła na brzuchu. Włosy
opadły jej na twarz, klejąc się do wilgotnych policzków, choć sama nie była
pewna, skąd brała się wilgoć – czy to pot, łzy czy może krew. Od słodkiego
zapachu tej ostatniej robiło jej się niedobrze, choć nie sądziła, że to
możliwe. Z drugiej strony, trudno żeby czuła potrzebę posilenia się
zawartością własnych żył.
Gdzieś jakby
z oddali doszło ją ciche przekleństwo. Mimowolnie wzdrygnęła się, gotowa
przysiąc, że w przypadku Charona nie wróżyło to niczego dobrego. Bała się
unieść głowę, podświadomie czekając na moment, w którym wilkołak wróci do
wcześniejszego zajęcia. Nie zrobił tego, chociaż nie była pewna, co go
powstrzymywała. Wiedziała jedynie, że w którymś momencie usłyszała jego kroki,
a chwilę później trzaśnięcie drzwiami, kiedy zostawił ją samą.
W głowie
miała przede wszystkim pustkę. Ból ją oszałamiał, wciąż dając się we znaki,
choć kiedy przestała się ruszać, wydawał się jedynie echem tego, czego czuła w chwili
cięcia. Wisiała na łańcuchach, ale nie próbowała tego zmieniać, nie mając dość
odwagi, by próbować przymusić obolałe ciało do współpracy. Czuła napierający ze
wszystkich stron chłód, ale i to nie robiło na niej większego wrażenia. Wciąż
tkwiła pod ścianą, drżąca, na wpół naga i obolała, ale przynajmniej żyła –
z tym, że nie była pewna czy to ostatnie było powodem do radości, skoro w każdej
chwili spodziewała się powrotu Charona.
Nie zamierzał
tak po prostu jej zabić. Prawda uderzyła w nią z siłą, która
skutecznie wytrąciła dziewczynę z równowagi, potęgując mętlik w głowie.
Strach chwycił ją za gardło, chociaż zarazem nie była w stanie zdobyć się
nawet na najcichszy jęk. Z uporem odsuwała od siebie niechciane myśli, ale
nawet robiąc to, nie potrafiła odciąć się od nasuwającego się wniosku: Charon najwyraźniej
zrobił z niej swoją zabawkę. Prędzej czy później i tak pewnie miał ją
zabić, ale wcześniej…
Nie chciała
o tym myśleć – ale zarazem nie potrafiła inaczej.
Cisza
dzwoniła jej w uszach. Wiedziała, że musiał istnieć jakiś powód, dla którego
mężczyzna przerwał i w takim pośpiechu wyszedł, ale nie była w stanie
uporządkować faktów. Wszystko jej się mieszało, umysł zaś raz po raz podsuwał
najgorsze scenariusze – zwłaszcza z udziałem Ariela, Isabeau i Chloe.
Nie chciała wierzyć w to, co powiedział wilkołak, ale chcąc nie chcąc właśnie
to robiła. Na własnej skórze przekonała się, do czego był zdolny. Skoro tak,
dlaczego miałby kłamać na temat tego, co zrobił?
Przez
moment pomyślała również o Damienie i coś ścisnęło ją w żołądku.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, czego zaraz pożałowała, bo przez moment
poczuła się tak, jakby ktoś znów próbował zranić ją w brzuch. Zacisnęła zęby,
z trudem powstrzymując jęk. Myślami była gdzieś daleko, skutecznie wytrącona
z równowagi tym, co nagle przyszło jej do głowy. Kiedy Charon się nad nią
znęcał, zdecydowanie nie myślała ani o bracie, ani łączącej ich więzi.
Damien był daleko, ale na pewno wiedział, że stało się coś niedobrego. Jak nic
cierpiał razem z nią, choć powinna go przed tym ochronić – zrobić
cokolwiek, byleby odciąć bliźniaka od tego całego szaleństwa.
Tym razem
jęknęła, nie mogąc się powstrzymać. Znów poczuła wilgoć na policzkach, chociaż
sama nie była pewna, dlaczego płakała. To zresztą nie miało znaczenia.
Pocieszała się myślą, że przynajmniej jej brat był poza Miastem Nocy i nie
był w stanie zrobić czegoś głupiego. Zwłaszcza teraz, gdy nie uzdrawiał,
nie wyobrażała sobie, że miałby próbować zawalczyć z Charonem. Damien może
i był dobrym wojownikiem, ale kiedy w grę wchodziły emocje, nawet on
popełniał błędy. Co więcej, ten pierwotny był kimś, kto prędzej rozerwałby ich
wszystkich na kawałki, aniżeli pozwolił choćby się zadrasnął.
Nie miała
pewności, jak długo trwała w letargu, balansując gdzieś na granicy utraty
przytomności. Początkowo próbowała skupić się na bodźcach, które podsuwały jej
zmysły, ale i to okazało się poza jej zasięgiem. Chciała usłyszeć, czy
cokolwiek działo się na piętrze, ale nie była w stanie. Srebro i ból robiły
swoje, zresztą zdążyła się już przekonać, że to miejsce starannie odcięto od zewnętrznego
świata. Może gdyby ktoś zaczął krzyczeć, zdołałaby to usłyszeć, ale w tej
sytuacji…
Coś
poruszyło się na granicy jej świadomości. Drgnęła, a przynajmniej próbowała,
bo mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Mimo wszystko i tak spróbowała je
napiąć albo zrobić cokolwiek, byleby zacząć walczyć, kiedy dotarło do niej, że
Charon mógłby wrócić. Nie zauważyła, kiedy wszedł do pomieszczenia, ale to nie
było ważne. W tamtej chwili pożałowała, że jednak nie zemdlałą pod jego
obecność, pragnąć wierzyć w to, że może wtedy dałby jej choć chwilę
spokoju. Po co była mu bezwładna marionetka, której krzykami nie mógłby się
napawać…?
– Jasna
cholera… – usłyszała, ale nie od razu pojęła, że głos – choć znajomy – nie
należał do jej oprawcy. Cała zesztywniała, mimowolnie próbując się odsunąć,
kiedy wyczuła, że ktoś zmaterializował się tuż przed nią. – Alessia… Dziecko,
spójrz tu na mnie!
Serce
zabiło jej szybciej ze zdenerwowania w odpowiedzi na naglącą nutę. Wciąż
drżała, kiedy ktoś ujął ją pod brodę, zmuszając do uniesienia głowy. Chociaż
próbowała powstrzymać szloch, ostatecznie i tak zaczęła płakać, wciąż mocno
zaciskając powieki, byleby tylko nie patrzeć przed siebie. Miała wrażenie, że
nie powinna, walką co najwyżej mogąc pogorszyć sytuację i sprowokować
Charona do tego, by posunął się dalej, ale…
Tyle że kolejne
sekundy mijały, a jednak nic nie wskazywało na to, by ktoś planował ją uderzyć.
Usłyszała jedynie przeciągłe westchnienie – nie tyle zniecierpliwione, co
przede wszystkim szczerze zmartwione.
– Ali – doszło
ją po raz kolejny. To zdecydowanie nie brzmiało jak coś, co mogłoby paść z ust
jej wroga i ta świadomość na moment wytrąciła ją z równowagi. – To
tylko ja. A ty musisz otworzyć oczy.
Znów
wyczuła tę naglącą nutę, tym razem okraszoną czymś jeszcze – rodzajem przymusu,
który w normalnym wypadku nie zrobiłby na niej wrażenia, zwłaszcza że była
telepatką. Tym razem jednak wszystko było inne, a ona usłuchała, czując
się tak, jakby nie miała wyboru. Poruszając się trochę jak w transie,
zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu chcąc nie chcąc koncentrując się na
stojącej tuż przed nią postaci.
Pierwszym,
co zauważyła, była prawa wpatrzonych w nią brązowych oczu. W pierwszym
odruchu znów pomyślała o Damienie, chociaż jednocześnie zdawała sobie
sprawę z tego, że to nie miało sensu. Te oczy zresztą były zbyt pociemniałe
z gniewu i bystre, by mogły należeć do jej brata. Nie żeby wątpiła w bliźniaka,
ale widziała go już zdenerwowanego i wtedy zdecydowanie nie wyglądał w ten
sposób. Przynajmniej ona nie potrafiła sobie wyobrazić Damiena w morderczym
szale, ale…
– Alessia.
Z
opóźnieniem zrozumiała. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy w końcu
rozpoznała Rufusa. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona brzmieniem
jego głosu – mimo wszystko zadziwiająco łagodnym, a to przecież nie
zdarzało mu się często. Słyszała ten ton zaledwie kilka razy, kiedy wampir
zwracał się do Claire – i to pod warunkiem, że był przekonany, że nikt nie
zwracał na niego większej uwagi.
Chciała coś
powiedzieć, ale nie była w stanie. Przynajmniej przestała kulić się pod
ścianą, pozwalając, by Rufus uniósł jej głowę, wciąż uważnie przyglądając twarzy.
Jego palce przesunęły się po jej policzku, bynajmniej nie po to, by zetrzeć
łzy. Zauważyła, że skrzywił się na widok krwi, ale nie skomentował tego nawet
słowem.
– Zaraz coś
wymyślę – stwierdził, odsuwając się. – Po prostu bądź cicho. Mielibyśmy problem,
gdyby przyszedł, zanim cię uwolnię.
Skinęła
głową. Tego jednego zdążyła się domyślić, zdecydowanie nie paląc się do tego,
by przyciągnąć do siebie Charona. Uprzytomniła sobie, że obecność Rufusa musiała
świadczyć o tym, że znalazło ją więcej osób, które – jak sądziła – musiały
znajdować się na górze, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Och, nie…, pomyślała w oszołomieniu,
zbyt łatwo mogąc sobie wyobrazić, że znów wszystko pójdzie nie tak. Co prawda
zarazem sądziła, że równie doświadczony Rufus miał szansę wyjść z walki z Charonem
cało, ale nie miała wątpliwości, że mógłby mieć problem, gdyby jedocześnie
próbował ją chronić.
– Wujku… –
mruknęła i to było pierwszym, co w końcu udało jej się wykrztusić. Jej
głos zabrzmiał dziwnie, słaby i zachrypnięty od wcześniejszych krzyków. –
Są srebrne. Łańcuchy – wyjaśniła, gdy zorientowała się, że skupił się jaj
nadgarstkach.
– Och, na
pewno. – Nie wyglądał na zaskoczonego. – Nie przejmuj się.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem. Wiedziała przecież, że na wampiry takie jak on
srebro działało jak słońce. Wolała go ostrzec, by przypadkiem się nie zranił,
ale Rufus nie sprawiał wrażenia przejętego tym, że gdzieś w pobliżu mógł
znajdować się niebezpieczny kruszec.
Rufus
poruszał się szybko, a może to ona była zbyt oszołomiona, by za nim
nadążyć. Obserwowała go, kiedy w pośpiechu powiódł wzrokiem po
pomieszczeniu. Sama nie była w stanie niczego dostrzec w ciemnościach,
ale najwyraźniej dla wampira takiego jak on, mrok nie stanowił najmniejszej
przeszkody.
– Nie
ruszaj się – rzucił spiętym tonem. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy zauważyła,
że w palcach obracał pokrwawiony nóż, który przy wychodzeniu musiał
porzucić Charon. Chociaż do głowy by jej nie przyszło, że Rufus mógłby
wykorzystać go w podobny sposób, wyrwał jej się zdławiony jęk. – Cii…
Zaraz cię stąd zabiorę. Nie ruszaj się – powtórzył z naciskiem. – Nie chcę
cię skrzywdzić.
Gdyby to
jeszcze było takie proste! Obserwowała go w panice, kiedy przesunął się
bliżej, w pewnym momencie już nie będąc w stanie obserwować ostrza.
Zacisnęła powieki, mimowolnie zaczynając drżeć i wyczekiwać bólu, choć to
samo w sobie wydawało się irracjonalne. Miała przed sobą kogoś, kto chciał
pomóc, nie Charona, ale i tak…
Uścisk
wokół nadgarstków zelżał, choć prawie tego nie zauważyła. Zorientowała się
dopiero w chwili, w której osunęła się na ziemię, już nie mając
oparcia w krępujących jej ręce łańcuchach. Z opóźnieniem uprzytomniła
sobie, że nie upadła, bo w porę pochwyciły ją zdecydowane objęcia Rufusa.
Wampir nie od razu wziął ją na ręce, w zamian pomagając usiąść na
podłodze. I tak nie byłaby w stanie ustać na nogach, świadoma wyłącznie
tego, że wciąż drżała, a nadgarstki dosłownie paliły, gdy w końcu
dopłynęła do nich krew.
Rufus wciąż
ją obejmował, ostrożnie układając w swoich ramionach. Czuła się z tym
nieswojo, wciąż oszołomiona, tym bardziej że nie przypominała sobie, by
kiedykolwiek zachowywał się w aż tak delikatny, niemalże troskliwy sposób –
nie względem niej. Co prawda i tak wiedziała swoje, aż nazbyt świadoma, że
lubił ją bardziej niż przyznawał. Pamiętała rozmowę, którą odbyli, kiedy
próbowała radzić sobie ze zbliżającą pełnią, ale to wciąż nie było to samo.
– W porządku
– rzucił spiętym tonem. – Zaraz cię stąd zabiorę, ale… – Urwał, przez moment
nasłuchując. Spróbowała pójść w jego ślady, ale i tym razem zmysły nie
przyniosły jej tego, czego mogłaby oczekiwać. W tamtej chwili była przede
wszystkim zmęczona. – Płytko oddychasz.
Jedynie
spojrzała na niego z powątpiewaniem, sama niepewna, co powinna mu
odpowiedzieć. Rufus i tak nie czekał na reakcję z jej strony, w zamian
przenosząc palce na jej żebra. Zesztywniała, kiedy ból przybrał na sile. Zaraz
po tym dotarło do niej, że przecież nie miała na sobie sukienki – Charon o to
zadbał, choć przynajmniej nie zdążył zając się również bielizną.
Z tym, że
Rufus wydawał się najmniej zainteresowany tym, jak wyglądała. Chwilę jeszcze
skupiał się na badaniu jej żeber, chociaż nie palił się do tego, by wyjaśnić,
do jakich wniosków doszedł.
W zamian
spojrzał jej oczy, nagle wyraźnie podenerwowany.
– Nie
zrobił ci… niczego więcej? – rzucił tonem, który dał jej do myślenia. To nie
brzmiało, jakby po prostu pytał, czy była poobijana. – Dziecko, to ważne.
– On…
Urwała
równie nagle, co zaczęła mówić. Coś ścisnęło ją w gardle, zaraz też zrobiło
jej się niedobrze, gdy uprzytomniła sobie, o co tak naprawdę pytał Rufus.
Mimowolnie spięła się, mocno ściskając ze sobą uda, kiedy uprzytomniła sobie,
co mogłoby się stać. Nie chciała o tym myśleć, ale…
– Alessia –
ponaglił Rufus. Wyczuła, że panowanie nad emocjami przychodziło mu z trudem.
– Musisz mi powiedzieć. Czy on…?
Jeszcze
kiedy mówił, przesunął dłonie niżej. Rozumiała o co pytał, a tym
bardziej że chciał pomóc, próbując ocenić w jakim stanie była, zanim
gdziekolwiek by ją zabrał, ale to wcale nie było takie proste.
Jakby tego
było mało, to moment, w którym dłoń Rufusa przesunęła się na jej brzuch,
całkowicie wytrącił ją z równowagi. Jęknęła i skuliła się z bólu,
nagle gotowa błagać, by ją zostawił.
– Nie, nie,
nie… – wyrwało jej się. Zabrzmiało to niemalże histerycznie, ale nie dbała o to.
– Wujku, proszę…
Właściwie
sama nie była pewna, czego od niego oczekiwała. Obraz na moment rozmazał jej
się przed oczami przez łzy, ale prawie nie była tego świadoma. Spróbowała odepchnąć
od siebie wampira, ale jej starania nie zrobiły na nim większego wrażenia. Dosłownie
przelewała mu się w rękach, więc unieruchomienie jej przyszło mu z dziecinną
łatwością.
– Krwawisz –
stwierdził, starannie dobierając słowa. Zachowanie cierpliwości przychodziło mu
z trudem, zresztą w tamtej chwili i tak nie była w stanie
skupić się na żadnym sensownym argumencie. – Nie chcę cię skrzywdzić… Ali, na litość
bogini! – obruszył się, chwytając ją za ręce. Skrzywiła się, zwłaszcza że
nadgarstki wciąż miała po obcierane od łańcuchów. – Nie pomogę, jeśli nie dasz
mi zobaczyć. Co…?
Może mówił
coś jeszcze, ale właściwie nie słuchała. Wyczuła, że zesztywniał, kiedy w końcu
udało mu się postawić na swoim. Zamarła, zdolna co najwyżej obserwować jego
twarz, gdy w ciszy przyglądał się ranie na jej brzuchu. Była gotowa
przysiąc, że pobladł, choć w mroku, na dodatek w przypadku wampira,
trudno było cokolwiek stwierdzić.
Zamarła w bezruchu,
zdolna co najwyżej patrzeć. Miała wrażenie, że minęła cała wieczności, zanim
Rufus w końcu się odezwał.
– Nic ci…
nie będzie – wyjaśnił cicho, ale jego głos zabrzmiał dziwnie. – Chociaż
krwawisz. To trochę zaboli, ale muszę coś z tym robić.
Tym razem
nie próbowała protestować, w gruncie rzeczy woląc nie zastanawiać nad tym,
co aż do tego stopnia poruszyło Rufusa. Zaraz po tym wszelakie myśli uleciały z jej
głowy, bo wampir wykorzystał resztki tego, co zostało z jej sukienki, by
zająć się raną. Syknęła z bólu, kiedy przycisnął zwinięty materiał do jej
brzucha, ale nie próbowała z nim walczyć.
Wciąż
milcząc i sprawiając wrażenie niemalże obojętnego, Rufus bez słowa zsunął z ramion
marynarkę. Nie rozluźniła się, kiedy ją nią okrył, a tym bardziej nie
zrobiło jej się cieplej, ale to i tak okazało się lepsze niż nic.
– Chodźmy
stąd.
Nie miał
problemu z tym, by wziąć ją na ręce. Nie przypominała sobie, kiedy
ostatnim razem czuła się aż tak drobna i bezbronna, wciąż dosłownie
przelewając się wampirowi w ramionach. Czuła ból, ale była w stanie
go znosić, w gruncie rzeczy nie mając odwagi choćby jęknąć. Nie żeby w ogóle
miała na to siłę. Wciąż nie docierało do niej, że Rufus miałby tak po prostu ją
zabrać, zwłaszcza że perspektywa wyrwania się z miejsca, w którym zamknął
ją Charon, nie rozwiązywała wszystkich problemów.
W głowie wciąż
miała dziesiątki pytań, które zarazem chciała i bała się zadać. Choćby o to
czy przyszedł sam i co tak naprawdę wydarzyło się na placu. Tak naprawdę
wcale nie chciała usłyszeć odpowiedzi, nie wspominając o tym, by Rufus
zechciał jej ich udzielić. Jak go znała, najpewniej miał ją zbyć albo okłamać,
zwłaszcza że zwykle zachowywał się praktycznie. W tamtej chwili jego
jedynym celem wydawało się być to, by zabrać ją jak najdalej od Charona.
Wciąż nie
dawało jej spokoju to, jak powinna zrozumieć jego reakcję, zwłaszcza gdy
spojrzał na jej brzuch. Nie chciała o tym myśleć, ale ta kwestia nie
dawała jej spokoju, tak jak i poprzedzające torturę słowa Charona.
Dlaczego mówił o Arielu? I dlaczego…?
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której Rufus otworzył
drzwi, by wydostać się na korytarz. Oboje na moment zamarli, słysząc
dobiegający z piętra łoskot. Tym razem nawet w oszołomieniu nie była w stanie
zignorować hałasu, a tym bardziej utożsamić go z czymś, co
momentalnie skojarzyło jej się z walką.
– Nie
przyszedłeś sam – stwierdziła, rozszerzonymi oczyma spoglądając na Rufusa.
Wampir prychnął.
Wciąż wydawał się zatroskany, ale przynajmniej panował nad sobą lepiej niż wcześniej.
– Tak
sądzisz? – rzucił, wywracając oczami. – Mówiłem Isabeau, że przydadzą się do
odwracania uwagi, ale teraz…
Alessia zacisnęła
powieki, przez moment świadoma wyłącznie oszałamiającej wręcz ulgi. Mimowolnie
rozluźniła się, choć przez chwilę czując się lepiej.
Isabeau
żyła. Chociaż tyle…
Aż tyle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz