29 stycznia 2019

Dwieście dziewiętnaście

Isabeau
Charon wyglądał na znudzonego. Przystanął w progu, jakby od niechcenia opierając się o framugę i krzyżując ramiona na piersi. Isabeau natychmiast poderwała się na równe nogi, instynktownie próbując ochronić Chloe, co wyraźnie wilkołaka rozbawiło. Tyle przynajmniej wywnioskowała po sposobie, w jaki uniósł kąciki ust, uśmiechając się w chłodny, pozbawiony wesołości sposób.
– I tak długo wam to zajęło – stwierdził, wznosząc oczy ku górze. – Dość, bym zdążył się zabawić.
Mogła tylko zgadywać, co oznaczały jego słowa. Kiedy na dodatek przyjrzała mu się uważniej i przekonała się, że cały był we krwi – i to bynajmniej nie swojej – wyprostowała się niczym struna. Z gardła wyrwało jej się gniewne warknięcie, choć próbowała nad sobą zapanować. Natychmiast przybrała pozycję gotowego do ataku zwierzęcia, nerwowo zaciskając dłonie w pięści i marząc już tylko o tym, by wydrapać wilkołakowi oczy.
Z tym, że on nie wyglądał na przejętego. Okazał się równie spokojny, co i wtedy, gdy widziała go na placu. Tym razem nie dzierżył kuszy, ale nie była na tyle naiwna, żeby uwierzyć, że to czyniło Charona choć odrobinę mniej niebezpiecznym. Chciała tego czy nie, musiała przyznać, że miał nad nimi przewagę – i to wynikającą z czegoś więcej, aniżeli tylko z doświadczenia. Byłaby naprawdę naiwna, gdyby wciąż wierzyła, że mieli przed sobą po prostu wkurwiającego, niewyróżniającego się niczym szczególnym syna księżyca.
– Isabeau – rzucił ostrzegawczym tonem Dimitr.
Nieznacznie skinęła głową. Wiedziała, co go martwiło, zwłaszcza po tym jak bez zastanowienia rzuciła się do walki wcześniej. Skoro nawet Rufus próbował ją upominać i to zanim w ogóle tutaj weszli, zdecydowanie musiała prezentować się jak jakaś desperatka. Poniekąd tak było, ale…
– Cóż, to mogłoby być nawet zabawne. I cholernie głupie, bo po raz kolejny mam w garści parę królewską. – Charon bez pośpiechu wyprostował się i podszedł bliżej. Poruszał się spokojnym, w pełni ludzkim krokiem, co doprowadzało Beau do szału. Znów sobie kpił, choćby tylko małymi gestami dając im do zrozumienia, że nie uznawał ich za zagrożenie. – Jakim cudem Miasto Nocy przetrwało tyle czasu, skoro tak niewiele trzeba, żeby się was pozbyć?
Tym razem Dimitr chwycił ją za rękę, chociaż prawie tego nie zauważyła. Uprzytomniła sobie, że drży, z trudem będąc w stanie wciąż ustać w miejscu. Przez krótką chwilę była gotowa przysiąc, że w razie potrzeby byłaby zdolna cokolwiek zdziałać. Charon wyglądał na rozluźnionego, więc gdyby tylko mogła, pokazałaby mu, co oznaczało ignorowanie jej. Gdyby w odpowiednim momencie zaatakowała, tak po prostu skacząc mu do gardła…
Ale przecież o to w tym wszystkim chodziło, prawda?
Głupia, jakbyś nigdy nie walczyła!, warknęła na siebie w duchu, próbując zachować zdrowy rozsadek. Ile razy sama prowokowała swoich wrogów? W jednej chwili poczuła się jak naiwne dziecko, które ot tak dało się omamić i przymusić do zrobienia największej nawet głupoty. Nie mogła sobie na to pozwolić, przynajmniej na razie.
Przełknęła z trudem. Skrzywiła się, gdy dotarło do niej, że w którymś momencie bezwiednie wysunęła kły. Spróbowała je schować, nie chcąc zdradzać słabości, ale to okazało się niemożliwe. Podejrzewała zresztą, że Charon i tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wytrącił ją z równowagi o wiele bardziej niż powinien.
– Eve – rzuciła cicho, siląc się na zachowanie neutralnego, spokojnego tonu głosu. – Pomóż Chloe. Przypilnuj, żeby Bliss nie zrobiła jej krzywdy – poleciła, całą uwagę wciąż poświęcając Charonowi.
Sądziła, że jakkolwiek zareaguje na to, że wampirzyca wciąż żyła i zamierzali ją ratować, ale nic nie wskazywało na to, by wilkołak był tym faktem zdenerwowany. Jedynie wymownie uniósł brwi, uśmiechając się przy tym chłodno. Obserwował ich z zaciekawieniem, zupełnie jakby robili to, czego od samego początku oczekiwał; jakby dobrze wiedział, co się wydarzy i pozwalał na to, by podkreślić, że wciąż był jedyną osobą, która miała kontrolę nad sytuacją.
Wyczuła ruch za plecami, kiedy Eve ruszyła się z miejsca. Kątem oka zauważyła, że kobieta w pośpiechu przykucnęła u boku wciąż roztrzęsionej Chloe. Kiedy się odezwała, jej głos zabrzmiał zadziwiająco wręcz łagodnie.
– Daj rękę. Znieczulę cię – obiecała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Najważniejsze, żebyś siedziała spokojnie. Jestem obok, nieważne co by się działo.
Chloe wyrwał się cichy jęk, ale nie zaprotestowała. Isabeau niemalże czuła bijącą od niej determinację i to wystarczyło, by doszła do wniosku, że dziecko miało dość charakteru, by mieć szansę przeżyć w Mieście Nocy. Nie chciała o tym myśleć, ale i tak poczuła, że Drake by ją polubił – i to nie tylko dlatego, że jego siostra zdecydowała się, by wziąć człowieka pod opiekę.
W pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Miejsce, w którym się znajdowali, miało na nią wpływ, ale tak było lepiej. W gruncie rzeczy bardziej sensowną perspektywą wydawało się zatracenie w przeszłości, aniżeli zrobienie czegoś głupiego. Zwłaszcza czyimś kosztem.
Przestała interesować się tym, co działo się z Bliss. Ufała Eve, przynajmniej na tyle, ile było to możliwe, skupiając się przede wszystkim na tym, że wampirzyca była jedną z tych, które bez wahania wykonywały rozkazy Layli. Miała również nadzieję, że Charon nie zwróci na nią zbytniej uwagi – nie na tyle, by zauważyć jak zwykle wiszący na szyi kobiety kryształ. Skoro był stary, jak nic zdawał sobie sprawę z tego, czego się po niej spodziewać. Myśl o jakimkolwiek elemencie zaskoczenia wydawała się kojąca.
– Nie patrz na mnie w ten sposób, co? – Głos Charona momentalnie sprowadził ją na ziemię. – I tak wiem już wszystko, czego chciałem… Przynajmniej na razie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Jak, do cholery, miała interpretować jego słowa? Jego zachowanie ją niepokoiło, tak jak i przeciągający się impas. To było najbardziej sensowne określenie, które przychodziło jej na myśl o tym, co działo się wokół niej. Jakby tego było mało, nie mogła pozbyć się wrażenia, że bijący od Charona spokój w każdej chwili mógł zniknąć. Moment, w którym by zaatakował, pozostawał jedynie kwestią czasu, ale…
– Gdzie jest Alessia? – warknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Nie odpowiedział, przynajmniej nie od razu. W zamian wyprostował się, uśmiechając przy tym w sposób, który jasno dał Isabeau do zrozumienia, że tylko czekał na to pytanie.
– Przerwaliście nam – stwierdził, bezradnie rozkładając ręce. Tym razem wyraźnie zobaczyła na jego dłoniach krew. – I pewnie za mną tęskni. Nie powiem, bawiłem się przednio, więc…
Może mówił coś jeszcze, ale już nie słuchała. Warknęła gniewnie, w następnej sekundzie bez zastanowienia skacząc przed siebie. Miała ochotę rozerwać go na kawałeczki – zrobić cokolwiek, niezależnie od tego, czy jego słowa były prawdziwe – a jednak…
Z tym, że nie miała okazji zrobić niczego.
Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy wokół niej owinęły się lodowate ramiona. Szarpnęła się w objęciach Dimitra, robiąc wszystko, byleby mu się wyrwać. Była gotowa kopać i przeklinać – cokolwiek, byleby ją puścił, nawet jeśli jakaś jej cząstka czuła, że to było jednym z najrozsądniejszych posunięć, na jakie król mógł się zdecydować.
– Nemezis, na litość bogini…
– Nie pieprz mi tu o bogini! – jęknęła, energicznie potrząsając głową. – Dimitrze, puść mnie! Zabiję go, wskrzeszę, a potem jeszcze wetknę pogrzebacz w…
Śmiech Charona jeszcze bardziej wytrącił ją z równowagi, przy okazji zamykając usta. Czuła, że się trzęsie, coraz bardziej zagniewana. Nie musiała pytać, by wiedzieć, że jej oczy straciły swój naturalny kolor, w zamian jarząc się niepokojącym czerwonym blaskiem. W jednej chwili zapragnęła zdać się na instynkt, niezależnie od możliwych konsekwencji, ale…
Tyle że również na to nie miała okazji.
Charon nagle się wyprostował, jakby coś zupełnie innego przykuło jego uwagę. Przez jego twarz przemknął cień, a brwi powędrowały ku górze, zdradzając zaskoczenie. To była zaledwie chwila – raptem kilka sekund, bo dokładnie tyle wystarczyło wilkołakowi, by nad sobą zapanować.
– A to dopiero ciekawe – stwierdził.
Zaraz po tym odwrócił się na pięcie i – zachowując przy tym tak, jakby nie działo się nic wartego uwagi – ruszył w swoją stronę. Isabeau obserwowała go z niedowierzaniem, czując się co najmniej tak, jakby ktoś uderzył ją w brzuch. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie ignorancji, a już zwłaszcza tego, że Charon po wszystkim spróbuje odejść, jakby nic szczególnego nie miało miejsca.
Uścisk Dimitra zelżał, kiedy wampir doszedł do wniosku, że może bezpiecznie ją puścić. Isabeau opadła na kolana, wciąż drżąc i z trudem łapiąc oddech. Czuła, że jej oczy wciąż lśniły w ten niepokojący sposób, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione większego znaczenia. Miała ochotę popędzić za Charonem, nie wyobrażając sobie, że mieliby tak po prostu pozwolić mu odejść, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Po prostu zamarła, nerwowo zaciskając w pięści i wciąż bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń.
– Co… on…? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć i tak nie była w stanie dokończyć pytania.
Nawet gdyby to zrobiła, najpewniej nie doczekałaby się odpowiedzi. W gruncie rzeczy przestała wyczekiwać jej w chwili, w której doszedł ją nikły, ale dość intrygujący, charakterystyczny zapach. Uprzytomniła sobie, że to musiało być to, co przykuło uwagę Charona, również jej dając do myślenia. Natychmiast wyprostowała się niczym struna, nasłuchując i próbując zebrać myśli.
Niemożliwe…
– Czujecie? – zapytał spiętym tonem Dimitr.
W oszołomieniu skinęła głową. Poruszając się trochę jak w transie, poderwała się na równe nogi, skupiona przede wszystkim na zapachu. Coś zmierzało ku domowi, ale…
Właśnie wtedy usłyszała huk od strony przedsionka. Nie zostawiając się dłużej, w pośpiechu podążyła w tamtym kierunku – tylko po to, by w popłochu uskoczyć, kiedy omal nie wylądował na niej Charon. Wilkołak jak długi legł na ziemi, otoczony odłamkami tego, co zostało z wejściowych drzwi. Natychmiast odzyskał kontrolę nad ciałem, błyskawicznie podrywając się na równe nogi i zwracając ku komuś, komu najwyraźniej udało się go zaskoczyć.
Isabeau również spojrzała w stronę wejścia, w tamtej chwili nie dbając o to, że tuż obok niej znajdował się niebezpieczny, zdolny zaatakować jej w dowolnym momencie pierwotny. Całą uwagę skupiła wyłącznie na postaci, która przystanęła w progu, z furią w oczach spoglądając na Charona.
Rozpoznała go.
Rufus
Zawahał się przed wejściem na schody. Nasłuchiwał, chociaż podejrzewał, że gdyby przyszło co do czego, miałby problem z chronieniem i siebie, i Alessi. To przypominało mu trochę aż za dobrze zapamiętaną przez niego podróż przez Miasto Nocy, kiedy próbował znaleźć bezpieczne miejsce dla ledwo żywej Claire.
Nie zamierzał się nad tym rozwodzić. To zresztą przyszło mu łatwo i to z dwóch powodów. Tym razem chodziło o Alessię, którą miał mimo wszystko za mniej kruchą i wrażliwą od jego córki. Co więcej, w jej przypadku nie obawiał się, że nagle przestanie oddychać. Słyszał, że miała problemy z zaczerpnięciem powietrza, ale to wydało mu się normalne przy poobijanych żebrach. Nie miał pewności czy coś złamała, ale nie wyglądała aż tak źle, by wahał się nad przenosinami. Reszta miała rozwiązać się sama po przedostaniu się do miasta.
Och, był jeszcze jej brzuch, ale to wolał zostawić na później. Najważniejsza i tak pozostawała myśl, że Alessia była żywa.
Gdzieś z góry doszedł huk – i to na tyle głośny, by Rufus zaczął mieć wątpliwości, czy wychodzenie z podziemi było dobrym pomysłem. Dotychczas względnie spokojna Alessia jęknęła i spróbowała się wyprostować. Nie zaprotestował, kiedy objęła go za szyję, by mieć szanse się wyprostować.
– Co tam się dzieje? – rzuciła słabym głosem, wyraźnie poruszona. Nie dziwiło go to, choć od samego początku brał pod uwagę, że wejście do domu Devile’ów nie odbędzie się w spokojny, pozbawiony dodatkowych ekscesów sposób.
– Sam chciałbym wiedzieć – stwierdził, wzdychając przeciągle. – Ale to teraz nieważne. Musimy stąd wyjść.
– Reszta przecież…
– Reszta sobie poradzi – zniecierpliwił się. – Ciężko będzie mi walczyć z tobą na rękach – przypomniał, chociaż właściwie sam nie był pewien, dlaczego próbował się przed nią tłumaczyć.
Miał ochotę ją uśpić, zwłaszcza że wciąż kuliła się z bólu, gdy tylko poruszył się na tyle gwałtownie, by naruszyła ranę na brzuchu, ale wątpił czy to dobry pomysł. Krwawiła i to na tyle obficie, by to go zmartwiło. I nie chodziło tylko o to, że Renesmee najpewniej by go zagryzła, gdyby przez jego ingerencję jej córka więcej się nie obudziła.
Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem widział coś takiego. Nie żeby kwestia tortur była czymś nowym, nie wspominając o okrucieństwie wilkołaków, ale coś w działaniach Charona i tak nie dawało mu spokoju. Gdyby chodziło tylko o rany czy połamane żebra, uznałby, że Alessia i tak miała szczęście. Jakby nie patrzeć, dzieci księżyca z natury bywały okrutne – wiedział o tym aż za dobrze, nie tylko przez czas, który poświecił, by pomóc dojść Claire do siebie po spotkaniu z wyjątkowo niebezpieczną dwójką z nich. Wtedy mógłby przymknąć oko nawet na głębokie cięcia, które wtulona w niego Ali miała na sobie, ale… nie w tej sytuacji.
Cóż, przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby Charon skrzywdził ją w inny, bardziej wrażliwy sposób. Przynajmniej tak twierdziła, a on chciał jej wierzyć. No i miała na sobie bieliznę, a wątpił, by mężczyzna o to zadbał, gdyby faktycznie posunął się aż tak daleko.
Chwilę jeszcze wahał się, gorączkowo zastanawiając nad tym, co zrobić. Nie chciał zbytnio się pośpieszyć, zwłaszcza że Alessia ograniczała jego ruchy. Była przytomna i na tyle pobudzona, by nie musiał martwić się każdym kolejnym oddechem. Nie przelewała mu się w rękach tak jak Claire i to było dobre, przynajmniej dając mu pewność, że mieli czas. Co prawda nie był zachwycony zwłoką, ale w tym przypadku wybranie odpowiedniego momentu wydawało się wskazane.
– Pamiętasz, o co już cię poprosiłem? – rzucił spiętym tonem. Nie patrzył na nią, w zamian z uwagą obserwując schody. – Musisz być cicho.
Nie odpowiedziała, ale nie miał pewności, czy mógł uznać to za zgodę. Tak czy siak, musiało wystarczyć, przynajmniej na razie. Kątem oka zerknął na jej twarz, ale i to nie pomogło mu niczego stwierdzić, może pomijając to, że wyglądała źle – blada, zapłakana i ze śladami pomieszanej z łzami krewi na skórze Jej oczy błyszczały niezdrowo, zdradzając przede wszystkim czyste przerażenie. Nie okazywała tego, równie uparta, co każdy inny Licavoli, jakiego Rufus miał okazję poznać, ale on i tak wiedział swoje. Inna sprawa, że w jego oczach tak czy siak była dzieckiem – niewiele bardziej doświadczonym od Claire.
Cholera, nie tak dawno kończyła akademię, a on uganiał się za nią, by uprzytomnić jej, że igranie z wilkołakami jest niebezpieczne. Co z tego, że od tego czasu minął blisko wiek? Dla kogoś, kto żył o wiele dłużej, to wydawało się niczym.
– Nie rób nic głupiego.
Nie miał pewności czy oczekiwanie tego od niej miało sens, ale i tak wolał postawić sprawę jasno. W tamtej chwili skupiał się na prostym, najistotniejszym celu: wydostaniem się z domu Devile’ów. Jakoś nie wątpił, że reszta sobie poradzi, zresztą przecież od samego początku chodziło w tym przede wszystkim o Alessię. Gdyby ją zabrał, reszta również mogłaby się wycofać. Co prawda nie był zachwycony perspektywą pozwolenia, by Charon po raz kolejny uciekł, ale dać się pozabijać też nie brzmiało jak dobry plan.
Żałował, że nie mógł po prostu wynieść dziewczyny przejściem, którym dostał się do domu. Wejście, które wskazała mu się Isabeau, okazało się wystarczająco duże, by swobodnie skorzystała z niego jedna osoba. Z Alessią na rękach miałby problem, więc chcąc nie chcąc pozostawały im tylko główne drzwi.
Zdążył poznać rozkład domu, kiedy ukrywali się nim przed Isobel i demonami. Tę część też poznał, zwłaszcza że sam – o ironio – zamknął Alessię dokładnie w tym samym miejscu, które wybrał Charon. Różnica polegała na tym, że wtedy ani nie próbował krępować jej łańcuchami, ani tym bardziej nie zamierzał doprowadzić jej do grobu. Cóż, teoretycznie, bo ta dziewczyna miała jakiś wrodzony talent do wytrącania go z równowagi.
Obecność srebra też go martwiła, choć przynajmniej na razie nic nie wskazywało na to, by dawki były aż tak duże, żeby mieć na nią szczególnie wielki wpływ. Łańcuchy ją osłabiły, ale to nie wydawało się groźne. Co więcej, o wiele ważniejsze okazało się to, że rany, które zauważył, nie wyglądały na zakażone. O ile czegoś nie przeoczył, mógł chyba założyć, że dotarli do dziewczyny odpowiednio wcześnie.
Frustrowało go to, że przez Alessię miał niejako związane ręce, ale próbował o tym nie myśleć. Posłusznie milczała, kiedy w końcu ruszył się z miejsca, by dostać się na piętro. Wyczuł, że skuliła się, gdy tylko poruszył się gwałtowniej, więc chcąc nie chcąc zwolnił, próbując jakkolwiek zapanować nad ruchami. Ludzkie tempo nie było mu na rękę, ale w tamtej chwili za najmniej ważne uznał to, co podpowiadał mu instynkt. Dziewczyna może i się nie skarżyła, ale sprawianie jej dodatkowego bólu zdecydowanie nie było czymś, co sprawiałoby mu przyjemność.
Trudno było mu stwierdzić, co tak naprawdę działo się na górze. Po huku, który ściągnął uwagę ich oboje, Rufus nie wychwycił już niczego, co jednoznacznie świadczyłoby o walce. Nie miał pewności czy to dobrze, ale wymowna cisza wydała mu się co najmniej podejrzana. To i napięcie, które towarzyszyło mu od chwili, w której znalazł Ali, dawały mu się we znaki, ale był w stanie ignorować te emocje. W gruncie rzeczy odcięcie się od tego, co najbardziej go frustrowało, przyszło Rufusowi z dziecinną łatwością.
No, prawie.
– Coś jest nie tak – rzuciła rozgorączkowanym tonem Alessia. Mówiła na tyle cicho, że gdyby nie wyostrzone zmysły, miałby problem ze zrozumieniem jej. – Czuję… coś – dodała, wzdrygając się.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, mimochodem zaczynając zastanawiać nad tym, czy nie była rozpalona. Na pewno pobladła bardziej niż do tej pory, nie wspominając o tym, że jej słowa brzmiały trochę jak nie do końca świadomy bełkot kogoś, kto nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Tak przynajmniej pomyślał w pierwszej chwili, nie będąc w stanie uznać wspomnianego „czegoś” za konkretną informację. Może jednak majaczyła, ale…
A potem w końcu sam zorientował się, że dziewczyna musiała mieć rację. Momentalnie przystanął, próbując zidentyfikować obecność, którą w końcu udało mu się wychwycić. Zapach świeżej krwi go rozpraszał, ale nie na tyle, by zignorować coś, co bez wątpienia należało do wilkołaka – i to bynajmniej nie Charona.
Wyczuł, że Alessia drgnęła w jego ramionach. Gdyby nie to, że wciąż ją przytrzymywał, jak nic spróbowałaby mu się wyrwać, choć oczywiście nie dał jej po temu okazji. Chciał zaprotestować, kiedy – krzywiąc się przy tym z bólu, gdy brzuch znów zaczął dawać jej się we znaki – wyprostowała się niczym struna, wyraźnie czymś poruszona. Wyglądała na bliską omdlenia, ale z uporem trzymała się resztek przytomności, rozszerzonymi oczyma wpatrując w przestrzeń, jakby mogła dostrzec tam coś, co widziała tylko ona.
W jej oczach zabłysły łzy, ale wolał uznać to za coś wywołanego bólem. Co prawda bijące od dziewczyny emocje były aż nazbyt wyraźne, ale Rufus zdecydowanie nie palił się do tego, by zacząć ją pocieszać, gdyby nagle zaczęła płakać. Nie, do tego zdecydowanie się nie nadawał, poza tym…
A potem z ust Alessi padło jedno, jedyne słowo, które niejako wyjaśniało wszystko.
– Ariel…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa