
Isabeau
Charon wyglądał na znudzonego.
Przystanął w progu, jakby od niechcenia opierając się o framugę i krzyżując
ramiona na piersi. Isabeau natychmiast poderwała się na równe nogi,
instynktownie próbując ochronić Chloe, co wyraźnie wilkołaka rozbawiło. Tyle
przynajmniej wywnioskowała po sposobie, w jaki uniósł kąciki ust,
uśmiechając się w chłodny, pozbawiony wesołości sposób.
– I tak
długo wam to zajęło – stwierdził, wznosząc oczy ku górze. – Dość, bym zdążył
się zabawić.
Mogła tylko
zgadywać, co oznaczały jego słowa. Kiedy na dodatek przyjrzała mu się uważniej i przekonała
się, że cały był we krwi – i to bynajmniej nie swojej – wyprostowała się
niczym struna. Z gardła wyrwało jej się gniewne warknięcie, choć próbowała
nad sobą zapanować. Natychmiast przybrała pozycję gotowego do ataku zwierzęcia,
nerwowo zaciskając dłonie w pięści i marząc już tylko o tym, by
wydrapać wilkołakowi oczy.
Z tym, że
on nie wyglądał na przejętego. Okazał się równie spokojny, co i wtedy, gdy
widziała go na placu. Tym razem nie dzierżył kuszy, ale nie była na tyle
naiwna, żeby uwierzyć, że to czyniło Charona choć odrobinę mniej
niebezpiecznym. Chciała tego czy nie, musiała przyznać, że miał nad nimi
przewagę – i to wynikającą z czegoś więcej, aniżeli tylko z doświadczenia.
Byłaby naprawdę naiwna, gdyby wciąż wierzyła, że mieli przed sobą po prostu
wkurwiającego, niewyróżniającego się niczym szczególnym syna księżyca.
– Isabeau –
rzucił ostrzegawczym tonem Dimitr.
Nieznacznie
skinęła głową. Wiedziała, co go martwiło, zwłaszcza po tym jak bez
zastanowienia rzuciła się do walki wcześniej. Skoro nawet Rufus próbował ją
upominać i to zanim w ogóle tutaj weszli, zdecydowanie musiała prezentować
się jak jakaś desperatka. Poniekąd tak było, ale…
– Cóż, to
mogłoby być nawet zabawne. I cholernie głupie, bo po raz kolejny mam w garści
parę królewską. – Charon bez pośpiechu wyprostował się i podszedł bliżej.
Poruszał się spokojnym, w pełni ludzkim krokiem, co doprowadzało Beau do szału.
Znów sobie kpił, choćby tylko małymi gestami dając im do zrozumienia, że nie
uznawał ich za zagrożenie. – Jakim cudem Miasto Nocy przetrwało tyle czasu,
skoro tak niewiele trzeba, żeby się was pozbyć?
Tym razem Dimitr
chwycił ją za rękę, chociaż prawie tego nie zauważyła. Uprzytomniła sobie, że
drży, z trudem będąc w stanie wciąż ustać w miejscu. Przez
krótką chwilę była gotowa przysiąc, że w razie potrzeby byłaby zdolna
cokolwiek zdziałać. Charon wyglądał na rozluźnionego, więc gdyby tylko mogła,
pokazałaby mu, co oznaczało ignorowanie jej. Gdyby w odpowiednim momencie
zaatakowała, tak po prostu skacząc mu do gardła…
Ale
przecież o to w tym wszystkim chodziło, prawda?
Głupia, jakbyś nigdy nie walczyła!, warknęła
na siebie w duchu, próbując zachować zdrowy rozsadek. Ile razy sama
prowokowała swoich wrogów? W jednej chwili poczuła się jak naiwne dziecko,
które ot tak dało się omamić i przymusić do zrobienia największej nawet
głupoty. Nie mogła sobie na to pozwolić, przynajmniej na razie.
Przełknęła z trudem.
Skrzywiła się, gdy dotarło do niej, że w którymś momencie bezwiednie wysunęła
kły. Spróbowała je schować, nie chcąc zdradzać słabości, ale to okazało się
niemożliwe. Podejrzewała zresztą, że Charon i tak doskonale zdawał sobie
sprawę z tego, że wytrącił ją z równowagi o wiele bardziej niż
powinien.
– Eve –
rzuciła cicho, siląc się na zachowanie neutralnego, spokojnego tonu głosu. – Pomóż
Chloe. Przypilnuj, żeby Bliss nie zrobiła jej krzywdy – poleciła, całą uwagę wciąż
poświęcając Charonowi.
Sądziła, że
jakkolwiek zareaguje na to, że wampirzyca wciąż żyła i zamierzali ją
ratować, ale nic nie wskazywało na to, by wilkołak był tym faktem zdenerwowany.
Jedynie wymownie uniósł brwi, uśmiechając się przy tym chłodno. Obserwował ich z zaciekawieniem,
zupełnie jakby robili to, czego od samego początku oczekiwał; jakby dobrze
wiedział, co się wydarzy i pozwalał na to, by podkreślić, że wciąż był
jedyną osobą, która miała kontrolę nad sytuacją.
Wyczuła
ruch za plecami, kiedy Eve ruszyła się z miejsca. Kątem oka zauważyła, że
kobieta w pośpiechu przykucnęła u boku wciąż roztrzęsionej Chloe.
Kiedy się odezwała, jej głos zabrzmiał zadziwiająco wręcz łagodnie.
– Daj rękę.
Znieczulę cię – obiecała, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne
słowa. – Najważniejsze, żebyś siedziała spokojnie. Jestem obok, nieważne co by
się działo.
Chloe
wyrwał się cichy jęk, ale nie zaprotestowała. Isabeau niemalże czuła bijącą od
niej determinację i to wystarczyło, by doszła do wniosku, że dziecko miało
dość charakteru, by mieć szansę przeżyć w Mieście Nocy. Nie chciała o tym
myśleć, ale i tak poczuła, że Drake by ją polubił – i to nie tylko
dlatego, że jego siostra zdecydowała się, by wziąć człowieka pod opiekę.
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli. Miejsce, w którym się znajdowali, miało
na nią wpływ, ale tak było lepiej. W gruncie rzeczy bardziej sensowną
perspektywą wydawało się zatracenie w przeszłości, aniżeli zrobienie czegoś
głupiego. Zwłaszcza czyimś kosztem.
Przestała
interesować się tym, co działo się z Bliss. Ufała Eve, przynajmniej na
tyle, ile było to możliwe, skupiając się przede wszystkim na tym, że wampirzyca
była jedną z tych, które bez wahania wykonywały rozkazy Layli. Miała również
nadzieję, że Charon nie zwróci na nią zbytniej uwagi – nie na tyle, by zauważyć
jak zwykle wiszący na szyi kobiety kryształ. Skoro był stary, jak nic zdawał
sobie sprawę z tego, czego się po niej spodziewać. Myśl o jakimkolwiek
elemencie zaskoczenia wydawała się kojąca.
– Nie patrz
na mnie w ten sposób, co? – Głos Charona momentalnie sprowadził ją na
ziemię. – I tak wiem już wszystko, czego chciałem… Przynajmniej na razie.
Spojrzała na
niego z niedowierzaniem. Jak, do cholery, miała interpretować jego słowa?
Jego zachowanie ją niepokoiło, tak jak i przeciągający się impas. To było
najbardziej sensowne określenie, które przychodziło jej na myśl o tym, co
działo się wokół niej. Jakby tego było mało, nie mogła pozbyć się wrażenia, że bijący
od Charona spokój w każdej chwili mógł zniknąć. Moment, w którym by
zaatakował, pozostawał jedynie kwestią czasu, ale…
– Gdzie jest
Alessia? – warknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Nie odpowiedział,
przynajmniej nie od razu. W zamian wyprostował się, uśmiechając przy tym w sposób,
który jasno dał Isabeau do zrozumienia, że tylko czekał na to pytanie.
– Przerwaliście
nam – stwierdził, bezradnie rozkładając ręce. Tym razem wyraźnie zobaczyła na
jego dłoniach krew. – I pewnie za mną tęskni. Nie powiem, bawiłem się
przednio, więc…
Może mówił
coś jeszcze, ale już nie słuchała. Warknęła gniewnie, w następnej
sekundzie bez zastanowienia skacząc przed siebie. Miała ochotę rozerwać go na
kawałeczki – zrobić cokolwiek, niezależnie od tego, czy jego słowa były
prawdziwe – a jednak…
Z tym, że
nie miała okazji zrobić niczego.
Aż
zachłysnęła się powietrzem, kiedy wokół niej owinęły się lodowate ramiona.
Szarpnęła się w objęciach Dimitra, robiąc wszystko, byleby mu się wyrwać. Była
gotowa kopać i przeklinać – cokolwiek, byleby ją puścił, nawet jeśli jakaś
jej cząstka czuła, że to było jednym z najrozsądniejszych posunięć, na
jakie król mógł się zdecydować.
– Nemezis,
na litość bogini…
– Nie
pieprz mi tu o bogini! – jęknęła, energicznie potrząsając głową. –
Dimitrze, puść mnie! Zabiję go, wskrzeszę, a potem jeszcze wetknę
pogrzebacz w…
Śmiech
Charona jeszcze bardziej wytrącił ją z równowagi, przy okazji zamykając
usta. Czuła, że się trzęsie, coraz bardziej zagniewana. Nie musiała pytać, by
wiedzieć, że jej oczy straciły swój naturalny kolor, w zamian jarząc się
niepokojącym czerwonym blaskiem. W jednej chwili zapragnęła zdać się na
instynkt, niezależnie od możliwych konsekwencji, ale…
Tyle że
również na to nie miała okazji.
Charon
nagle się wyprostował, jakby coś zupełnie innego przykuło jego uwagę. Przez
jego twarz przemknął cień, a brwi powędrowały ku górze, zdradzając
zaskoczenie. To była zaledwie chwila – raptem kilka sekund, bo dokładnie tyle
wystarczyło wilkołakowi, by nad sobą zapanować.
– A to
dopiero ciekawe – stwierdził.
Zaraz po
tym odwrócił się na pięcie i – zachowując przy tym tak, jakby nie działo
się nic wartego uwagi – ruszył w swoją stronę. Isabeau obserwowała go z niedowierzaniem,
czując się co najmniej tak, jakby ktoś uderzył ją w brzuch. Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie ignorancji, a już zwłaszcza tego, że Charon po wszystkim
spróbuje odejść, jakby nic szczególnego nie miało miejsca.
Uścisk
Dimitra zelżał, kiedy wampir doszedł do wniosku, że może bezpiecznie ją puścić.
Isabeau opadła na kolana, wciąż drżąc i z trudem łapiąc oddech.
Czuła, że jej oczy wciąż lśniły w ten niepokojący sposób, ale to działo
się jakby poza nią, odległe i pozbawione większego znaczenia. Miała ochotę
popędzić za Charonem, nie wyobrażając sobie, że mieliby tak po prostu pozwolić
mu odejść, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Po prostu
zamarła, nerwowo zaciskając w pięści i wciąż bezmyślnie wpatrując się
w przestrzeń.
– Co… on…? –
wycedziła przez zaciśnięte zęby, choć i tak nie była w stanie
dokończyć pytania.
Nawet gdyby
to zrobiła, najpewniej nie doczekałaby się odpowiedzi. W gruncie rzeczy
przestała wyczekiwać jej w chwili, w której doszedł ją nikły, ale dość
intrygujący, charakterystyczny zapach. Uprzytomniła sobie, że to musiało być
to, co przykuło uwagę Charona, również jej dając do myślenia. Natychmiast
wyprostowała się niczym struna, nasłuchując i próbując zebrać myśli.
Niemożliwe…
– Czujecie?
– zapytał spiętym tonem Dimitr.
W
oszołomieniu skinęła głową. Poruszając się trochę jak w transie, poderwała
się na równe nogi, skupiona przede wszystkim na zapachu. Coś zmierzało ku domowi,
ale…
Właśnie wtedy
usłyszała huk od strony przedsionka. Nie zostawiając się dłużej, w pośpiechu
podążyła w tamtym kierunku – tylko po to, by w popłochu uskoczyć,
kiedy omal nie wylądował na niej Charon. Wilkołak jak długi legł na ziemi, otoczony
odłamkami tego, co zostało z wejściowych drzwi. Natychmiast odzyskał
kontrolę nad ciałem, błyskawicznie podrywając się na równe nogi i zwracając
ku komuś, komu najwyraźniej udało się go zaskoczyć.
Isabeau
również spojrzała w stronę wejścia, w tamtej chwili nie dbając o to,
że tuż obok niej znajdował się niebezpieczny, zdolny zaatakować jej w dowolnym
momencie pierwotny. Całą uwagę skupiła wyłącznie na postaci, która przystanęła w progu,
z furią w oczach spoglądając na Charona.
Rozpoznała go.

Rufus
Zawahał się przed wejściem na
schody. Nasłuchiwał, chociaż podejrzewał, że gdyby przyszło co do czego, miałby
problem z chronieniem i siebie, i Alessi. To przypominało mu
trochę aż za dobrze zapamiętaną przez niego podróż przez Miasto Nocy, kiedy
próbował znaleźć bezpieczne miejsce dla ledwo żywej Claire.
Nie
zamierzał się nad tym rozwodzić. To zresztą przyszło mu łatwo i to z dwóch
powodów. Tym razem chodziło o Alessię, którą miał mimo wszystko za mniej
kruchą i wrażliwą od jego córki. Co więcej, w jej przypadku nie
obawiał się, że nagle przestanie oddychać. Słyszał, że miała problemy z zaczerpnięciem
powietrza, ale to wydało mu się normalne przy poobijanych żebrach. Nie miał
pewności czy coś złamała, ale nie wyglądała aż tak źle, by wahał się nad
przenosinami. Reszta miała rozwiązać się sama po przedostaniu się do miasta.
Och, był
jeszcze jej brzuch, ale to wolał zostawić na później. Najważniejsza i tak
pozostawała myśl, że Alessia była żywa.
Gdzieś z góry
doszedł huk – i to na tyle głośny, by Rufus zaczął mieć wątpliwości, czy
wychodzenie z podziemi było dobrym pomysłem. Dotychczas względnie spokojna
Alessia jęknęła i spróbowała się wyprostować. Nie zaprotestował, kiedy
objęła go za szyję, by mieć szanse się wyprostować.
– Co tam
się dzieje? – rzuciła słabym głosem, wyraźnie poruszona. Nie dziwiło go to,
choć od samego początku brał pod uwagę, że wejście do domu Devile’ów nie odbędzie
się w spokojny, pozbawiony dodatkowych ekscesów sposób.
– Sam
chciałbym wiedzieć – stwierdził, wzdychając przeciągle. – Ale to teraz
nieważne. Musimy stąd wyjść.
– Reszta przecież…
– Reszta
sobie poradzi – zniecierpliwił się. – Ciężko będzie mi walczyć z tobą na
rękach – przypomniał, chociaż właściwie sam nie był pewien, dlaczego próbował
się przed nią tłumaczyć.
Miał ochotę
ją uśpić, zwłaszcza że wciąż kuliła się z bólu, gdy tylko poruszył się na
tyle gwałtownie, by naruszyła ranę na brzuchu, ale wątpił czy to dobry pomysł. Krwawiła
i to na tyle obficie, by to go zmartwiło. I nie chodziło tylko o to,
że Renesmee najpewniej by go zagryzła, gdyby przez jego ingerencję jej córka
więcej się nie obudziła.
Nie przypominał
sobie, kiedy ostatnim razem widział coś takiego. Nie żeby kwestia tortur była
czymś nowym, nie wspominając o okrucieństwie wilkołaków, ale coś w działaniach
Charona i tak nie dawało mu spokoju. Gdyby chodziło tylko o rany czy
połamane żebra, uznałby, że Alessia i tak miała szczęście. Jakby nie
patrzeć, dzieci księżyca z natury bywały okrutne – wiedział o tym aż
za dobrze, nie tylko przez czas, który poświecił, by pomóc dojść Claire do
siebie po spotkaniu z wyjątkowo niebezpieczną dwójką z nich. Wtedy mógłby
przymknąć oko nawet na głębokie cięcia, które wtulona w niego Ali miała na
sobie, ale… nie w tej sytuacji.
Cóż, przynajmniej
nic nie wskazywało na to, żeby Charon skrzywdził ją w inny, bardziej wrażliwy
sposób. Przynajmniej tak twierdziła, a on chciał jej wierzyć. No i miała
na sobie bieliznę, a wątpił, by mężczyzna o to zadbał, gdyby faktycznie
posunął się aż tak daleko.
Chwilę jeszcze
wahał się, gorączkowo zastanawiając nad tym, co zrobić. Nie chciał zbytnio się
pośpieszyć, zwłaszcza że Alessia ograniczała jego ruchy. Była przytomna i na
tyle pobudzona, by nie musiał martwić się każdym kolejnym oddechem. Nie
przelewała mu się w rękach tak jak Claire i to było dobre,
przynajmniej dając mu pewność, że mieli czas. Co prawda nie był zachwycony
zwłoką, ale w tym przypadku wybranie odpowiedniego momentu wydawało się wskazane.
–
Pamiętasz, o co już cię poprosiłem? – rzucił spiętym tonem. Nie patrzył na
nią, w zamian z uwagą obserwując schody. – Musisz być cicho.
Nie
odpowiedziała, ale nie miał pewności, czy mógł uznać to za zgodę. Tak czy siak,
musiało wystarczyć, przynajmniej na razie. Kątem oka zerknął na jej twarz, ale i to
nie pomogło mu niczego stwierdzić, może pomijając to, że wyglądała źle – blada,
zapłakana i ze śladami pomieszanej z łzami krewi na skórze Jej oczy
błyszczały niezdrowo, zdradzając przede wszystkim czyste przerażenie. Nie
okazywała tego, równie uparta, co każdy inny Licavoli, jakiego Rufus miał
okazję poznać, ale on i tak wiedział swoje. Inna sprawa, że w jego
oczach tak czy siak była dzieckiem – niewiele bardziej doświadczonym od Claire.
Cholera, nie
tak dawno kończyła akademię, a on uganiał się za nią, by uprzytomnić jej,
że igranie z wilkołakami jest niebezpieczne. Co z tego, że od tego
czasu minął blisko wiek? Dla kogoś, kto żył o wiele dłużej, to wydawało
się niczym.
– Nie rób nic
głupiego.
Nie miał
pewności czy oczekiwanie tego od niej miało sens, ale i tak wolał postawić
sprawę jasno. W tamtej chwili skupiał się na prostym, najistotniejszym
celu: wydostaniem się z domu Devile’ów. Jakoś nie wątpił, że reszta sobie
poradzi, zresztą przecież od samego początku chodziło w tym przede
wszystkim o Alessię. Gdyby ją zabrał, reszta również mogłaby się wycofać. Co
prawda nie był zachwycony perspektywą pozwolenia, by Charon po raz kolejny
uciekł, ale dać się pozabijać też nie brzmiało jak dobry plan.
Żałował, że
nie mógł po prostu wynieść dziewczyny przejściem, którym dostał się do domu.
Wejście, które wskazała mu się Isabeau, okazało się wystarczająco duże, by
swobodnie skorzystała z niego jedna osoba. Z Alessią na rękach miałby
problem, więc chcąc nie chcąc pozostawały im tylko główne drzwi.
Zdążył
poznać rozkład domu, kiedy ukrywali się nim przed Isobel i demonami. Tę
część też poznał, zwłaszcza że sam – o ironio – zamknął Alessię dokładnie w tym
samym miejscu, które wybrał Charon. Różnica polegała na tym, że wtedy ani nie
próbował krępować jej łańcuchami, ani tym bardziej nie zamierzał doprowadzić
jej do grobu. Cóż, teoretycznie, bo ta dziewczyna miała jakiś wrodzony talent
do wytrącania go z równowagi.
Obecność
srebra też go martwiła, choć przynajmniej na razie nic nie wskazywało na to, by
dawki były aż tak duże, żeby mieć na nią szczególnie wielki wpływ. Łańcuchy ją
osłabiły, ale to nie wydawało się groźne. Co więcej, o wiele ważniejsze
okazało się to, że rany, które zauważył, nie wyglądały na zakażone. O ile
czegoś nie przeoczył, mógł chyba założyć, że dotarli do dziewczyny odpowiednio
wcześnie.
Frustrowało
go to, że przez Alessię miał niejako związane ręce, ale próbował o tym nie
myśleć. Posłusznie milczała, kiedy w końcu ruszył się z miejsca, by
dostać się na piętro. Wyczuł, że skuliła się, gdy tylko poruszył się gwałtowniej,
więc chcąc nie chcąc zwolnił, próbując jakkolwiek zapanować nad ruchami.
Ludzkie tempo nie było mu na rękę, ale w tamtej chwili za najmniej ważne
uznał to, co podpowiadał mu instynkt. Dziewczyna może i się nie skarżyła,
ale sprawianie jej dodatkowego bólu zdecydowanie nie było czymś, co sprawiałoby
mu przyjemność.
Trudno było
mu stwierdzić, co tak naprawdę działo się na górze. Po huku, który ściągnął
uwagę ich oboje, Rufus nie wychwycił już niczego, co jednoznacznie świadczyłoby
o walce. Nie miał pewności czy to dobrze, ale wymowna cisza wydała mu się
co najmniej podejrzana. To i napięcie, które towarzyszyło mu od chwili, w której
znalazł Ali, dawały mu się we znaki, ale był w stanie ignorować te emocje.
W gruncie rzeczy odcięcie się od tego, co najbardziej go frustrowało,
przyszło Rufusowi z dziecinną łatwością.
No, prawie.
– Coś jest
nie tak – rzuciła rozgorączkowanym tonem Alessia. Mówiła na tyle cicho, że
gdyby nie wyostrzone zmysły, miałby problem ze zrozumieniem jej. – Czuję… coś –
dodała, wzdrygając się.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, mimochodem zaczynając zastanawiać nad tym, czy nie
była rozpalona. Na pewno pobladła bardziej niż do tej pory, nie wspominając o tym,
że jej słowa brzmiały trochę jak nie do końca świadomy bełkot kogoś, kto nie do
końca zdawał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Tak przynajmniej
pomyślał w pierwszej chwili, nie będąc w stanie uznać wspomnianego „czegoś”
za konkretną informację. Może jednak majaczyła, ale…
A potem w końcu
sam zorientował się, że dziewczyna musiała mieć rację. Momentalnie przystanął, próbując
zidentyfikować obecność, którą w końcu udało mu się wychwycić. Zapach
świeżej krwi go rozpraszał, ale nie na tyle, by zignorować coś, co bez
wątpienia należało do wilkołaka – i to bynajmniej nie Charona.
Wyczuł, że
Alessia drgnęła w jego ramionach. Gdyby nie to, że wciąż ją przytrzymywał,
jak nic spróbowałaby mu się wyrwać, choć oczywiście nie dał jej po temu okazji.
Chciał zaprotestować, kiedy – krzywiąc się przy tym z bólu, gdy brzuch
znów zaczął dawać jej się we znaki – wyprostowała się niczym struna, wyraźnie
czymś poruszona. Wyglądała na bliską omdlenia, ale z uporem trzymała się
resztek przytomności, rozszerzonymi oczyma wpatrując w przestrzeń, jakby
mogła dostrzec tam coś, co widziała tylko ona.
W jej
oczach zabłysły łzy, ale wolał uznać to za coś wywołanego bólem. Co prawda
bijące od dziewczyny emocje były aż nazbyt wyraźne, ale Rufus zdecydowanie nie
palił się do tego, by zacząć ją pocieszać, gdyby nagle zaczęła płakać. Nie, do
tego zdecydowanie się nie nadawał, poza tym…
A potem z ust
Alessi padło jedno, jedyne słowo, które niejako wyjaśniało wszystko.
– Ariel…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz