7 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt trzy

Elena
Nie mogła się skupić. Wciąż rozpamiętywała wszystko, co się wydarzyło, choć to niczego nie ułatwiało. Nawet pomimo tego, że spodziewała się, iż prędzej czy później sprawy przybiorą akurat taki obrót, zdecydowanie nie była gotowa na to, co ostatecznie przyszło jej usłyszeć.
W gruncie rzeczy nie mogła doczekać się powrotu rodziców. Obawiała się tego, co miała od nich usłyszeć, ale wszystko wydawało się lepsze od trwania w niepewności. Wymowna cisza ją irytowała, tak jak i napięcie, które wciąż czuła z powodu Aldero. Nie rozmawiali, po prostu ignorując siebie nawzajem, co może i było jakimś rozwiązaniem, ale tak naprawdę prowadziło donikąd.
Alice po jakimś czasie zrezygnowała z prób podtrzymywania rozmowy. Dziwnie było widzieć ją milczącą, co jedynie podsyciło odczuwane przez Elenę wątpliwości. Miała nawet ochotę zapytać siostrę, czy zobaczyła coś, co mogliby uznać za wskazówkę, ale powstrzymała się. Nie tylko nie miała pewności, czy oby na pewno chciała to wiedzieć, ale przede wszystkim podejrzewała, że wampirzyca natychmiast podzieliłaby się wizją. Miewała je tak sporadycznie, że każda była na wagę złota – i to nawet pomimo tego, że mogła okazać się fałszywa.
Cóż… Alice przynajmniej nie przewidzi mi pewnej śmierci.
Wcale nie była pewna, czy to miało okazać się aż takie proste.
Z czasem pojawiło się więcej osób, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Z wahaniem spojrzała na Rosalie, kiedy ta weszła do salonu, ograniczając się jedynie do rzucenia Rafaelowi wymowne, pełnego rezerwy spojrzenia. Demon ją zignorował, co przyjęła zaskakująco dobrze, najwyraźniej zamierzając udawać, że serafin nie istnieje. Elena uznała to za lepsze, niż gdyby znów próbowali rzucać się sobie do gardła. Po zniszczeniu fortepianu Edwarda spodziewała się dosłownie wszystkiego, więc względny spokój uznała za prawdziwy sukces, wręcz błogosławieństwo.
– Emmett został u Nessie i Gabriela – wyjaśniła spiętym tonem wampirzyca. – Myślałam czy powinnam zabrać Renesmee, ale wtedy potrzebowalibyśmy jeszcze Joce, więc… Już i tak jest źle. Nie dokładajmy im problemów. – Zacisnęła usta. – Zresztą Carlisle chciał się zobaczyć przede wszystkim z tobą – dodała, zwracając się bezpośrednio do Eleny.
– I nie mówił niczego więcej? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Rose potrząsnęła głowa.
– Jedynie tyle, że chodzi o Beatrycze. I że wrócą dopiero za jakiś czas. – Wampirzyca westchnęła przeciągle. – Też chciałabym wiedzieć, co się dzieje.
Skinęła głową, choć i tak miała wątpliwości. Korciło ją, by zadać jeszcze więcej pytań, ale szczerze wątpiła, by którekolwiek z jej bliskich znało odpowiedzi na choćby pojedyncze z nich. Już samo to, że tata najwyraźniej nie planował całego zebrania rodzinnego dało jej do myślenia. Spodziewała się kolejnej narady, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Tak naprawdę wszystko sprowadzało się przede wszystkim do niej, ale nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Może nie powinno mnie tutaj być – usłyszała podenerwowany głos Elizabeth. Dziewczyna wyprostowała się niczym struna, w milczeniu wodząc wzrokiem dookoła. – Jeśli mam wyjść…
– Nie ma potrzeby. – O dziwo to Rosalie zdecydowała się odpowiedzieć. Co więcej, jej głos zabrzmiał zadziwiająco wręcz łagodnie. – Tak przynajmniej sądzę. Zrozumiałam jedynie tyle, że sprawa ma związek z Eleną, ale… Och, Carlisle nie jest osobą, która trzymałaby cokolwiek w sekrecie przed rodziną. Jakby nie patrzeć, chyba właśnie do niej weszłaś.
Po tonie wampirzycy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślała. Do Eleny dopiero po chwili dotarło, że Liz tak naprawdę była kimś, kogo Rose w pełni mogła zrozumieć – zwłaszcza po tym z jakim uporem dziewczyna walczyła o to, by pozostać człowiekiem. Aż za dobrze znała pogląd siostry na temat przemiany. Co prawda nie miała okazji tego doświadczyć, ale wiedziała, że dużo czasu zajęło jej, by zaakceptować Bellę – i to właśnie dlatego, że tej śpieszyło się, by jak najszybciej zakończyć ludzkie życie. Z Elizabeth było inaczej, nawet jeśli fakt, że mogłaby poznać rodzinny sekret, zdecydowanie nie był Rosalie na rękę.
Liz zawahała się, przez chwilę z powątpiewaniem obserwując jasnowłosą piękność. Ostatecznie skinęła głową i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wciąż wydawała się spięta, choć nie aż tak bardzo jak chwilę wcześniej.
Elena z uwagą przyjrzała się przyjaciółce. Słowa Rose dały jej do myślenia, zwłaszcza że siostra zdecydowanie nie była kimś, kto ot tak uznawał przypadkowe osoby za część rodziny. To ją zaskoczyło, choć sama od samego początku traktowała Liz właśnie w ten sposób – jak kolejną siostrę, nawet jeśli w przypadku człowieka takie podejście było ryzykowne. Prawda była taka, że nigdy tak naprawdę w pełni nie zaakceptowała myśli, że kiedyś miałyby się ostatecznie rozstać. Co prawda wiedziała, że prędzej czy później musieliby się przeprowadzić, by nie wzbudzać podejrzeń, ale i tak… To wszystko brzmiało jak abstrakcja, choć i tak wydawało się bardziej realne, niż wszystkie inne rzeczy, które wydarzyły się w ostatnim czasie.
Teraz to już i tak nie miało znaczenia. Zmieniło się wszystko, łącznie z samą Liz, co zresztą ta sama dała Elenie do zrozumienia. Obie były inne.
Wciąż o tym myślała, gdy w końcu wyczuła pojawienie się znajomych osób. Sądziła, że poczuje ulgę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Czekała na tę rozmowę, jednak kiedy przyszło co do czego, nagle zwątpiła w to, czy naprawdę chciała ją ciągnąc. Kątem oka spojrzała na Rafaela, ale ten z uporem tkwił przy oknie, zwrócony do niej plecami. Była gotowa przysiąc, że wpatrywał się w niebo – przysłonięte ciężkimi, zwiastującymi opady śniegu chmurami, ale jednak obecne. Zwłaszcza teraz była w stanie wyobrazić sobie, dlaczego to robił. Nawet jeśli nie miała pojęcia, co takiego chodziło mu po głowie, przynajmniej pod tym względem rozumiała go aż nazbyt dobrze. To w jakiś pokrętny sposób wydało się jej pocieszające.
– Elena.
Poderwała głowę w chwili, w której tuż przed nią dosłownie zmaterializowała się Esme. Otworzyła usta, gotowa o coś zapytać, ale nie miała po temu okazji. W zamian pozwoliła, by mama wzięła ją w ramiona, choć sama nie potrafiła stwierdzić, skąd wzięła się ta nagła wylewność. Co prawda w przypadku tej wampirzycy takie zachowanie nie było niczym nowym, ale coś w sposobie, w jaki kobieta przygarnęła ją do siebie, dało Elenie do myślenia. Było w tym coś zaborczego, wręcz desperackiego, prawie jak wtedy, gdy obejmowała ją pierwszy raz po tym, jak pojawiła się w domu po balu w Volterze.
To było tak, jakby sądziła, że chwila nieuwagi mogłaby wystarczyć, by znowu ją stracić.
Coś jest nie tak… Coś zdecydowanie jest nie tak, tłukło jej się w głowie. To jedno było oczywiste, ale wciąż nie tłumaczyło najważniejszego.
– W porządku… Dobra, tak, jestem tutaj – wyrzuciła z siebie na wydechu, dziwnie podenerwowana. Nie, zdecydowanie nie nadawała się do tego, by kogokolwiek pocieszać. – Mamo?
– Porozmawiajmy – poprosiła cicho wampirzyca, odsuwając się na tyle, by móc spojrzeć córce w oczy.
Ten jeden raz Elena nie była w stanie stwierdzić, jakie emocje targały Esme. Na pewno strach, ale to było oczywiste od samego początku. Sęk w tym, że nadal niczego nie tłumaczyło.
Wyczuła ruch i to skutecznie przypomniało jej, że nie są w salonie same. Dziwnie poczuła się na widok Beatrycze, zresztą tak jak i zawsze, gdy spoglądała na… jakby nie patrzeć swojego klona. Nie była w stanie myśleć o wampirzycy inaczej, skoro wyglądały tak samo. Przemiana jedynie to podkreśliła – i to pomimo rubinowych tęczówek, które tak bardzo różniły się od tych, które miała Elena. Co prawda po dokładniejszym przyjrzeniu się zauważyła pierwsze przebłyski złota – coś jak jasne cętki, których była w stanie doszukać się również siebie – ale to nadal szkarłat wysuwał się na pierwszy plan. Przywykła do tego widoku zarówno u Lawrence’a, jak i u Sage’a, jednak w przypadku kogoś takiego jak Trycze, taki stan był przede wszystkim niepokojący.
L. dla odmiany wyglądał tak, jakby miał dokonać cudu, wyjść z siebie i stanąć obok. Było w jego postawie coś, co wzbudziło w Elenie wątpliwości, choć sama nie była pewna dlaczego. Nie zmieniało to jednak faktu, ze instynkt robił swoje, a w tamtej chwili czuła przede wszystkim to, że rozsądniej było trzymać się od wampira z daleka. Nie żeby pierwszy raz wyglądał na chętnego, by kogoś zabić, ale tym razem w grę wchodziło coś więcej.
– Jesteście razem – usłyszała głos ojca. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu przenosząc wzrok na Carlisle’a. – To dobrze.
Uniosła brwi, nie mogąc się powstrzymać. To też było coś nowego, zwłaszcza że w ostatnim czasie traktował Rafaela jak potencjalne zagrożenie. Tym razem wydawał się faktycznie uspokojony tym, że demon mógłby być obok – i to nawet pomimo tego, że wciąż nie pałał na jego widok entuzjazmem.
– Naturalnie. Nie miałem większego wyboru, skoro Elena chciała tutaj przyjść – stwierdził ze spokojem sam zainteresowany, nie odrywając wzroku od okna.
Przez twarz Carlisle’a przemknął cień. Na chwilę zawahała się, ale prawie natychmiast odzyskał nad sobą panowanie. Tylko coś w sposobie, w jaki nerwowo przeczesał włosy, zdradzało, ze wcale nie kontrolował się aż tak dobrze, jak mogłoby sugerować jego zachowanie.
– Z jakiegoś konkretnego powodu? – zapytał w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Rafael jedynie wzruszył ramionami.
– Twoja córka już raz umarła. To wystarczający powód, żebym chciał ją chronić – stwierdził takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Elena skrzywiła się, z trudem powstrzymując gwałtowny dreszcz. Rafa bywał aż do bólu szczery, więc mogła się tego po nim spodziewać, ale i tak zapragnęła mu przyłożyć. Słuchanie takich rzeczy zdecydowanie nie było proste – nawet jeśli serafin mówił dokładnie to, co myślał.
Wciąż obejmująca ją Esme drgnęła, po czym wzmogła uścisk. Co prawda w ten sposób nie była w stanie niczego zmienić, a tym bardziej zapewnić córce bezpieczeństwa, ale najwyraźniej nie dbała o to.
– To… prawda – przyznał niechętnie Carlisle. Zawahał się, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie bliskiego, by wyjątkowo stracić cierpliwość. Ostatecznie zmusił się, by mówić dalej, choć przyszło mu to z trudem. – I jesteśmy za to wdzięczni, ale…
– Doprawdy? – W głosie Rafaela pobrzmiewała wyraźna kpina.
Warknęła cicho, nie mogąc się powstrzymać. Tym razem naprawdę zapragnęła go uderzyć, choć podejrzewała, że to nie skończyłoby się dobrze.
– Rafa… – zaczęła, ale nie było jej dane dokończyć.
– Walić wdzięczność! – obruszył się Lawrence, w przeciwieństwie do syna nie zamierzając się powstrzymywać. Miała wrażenie, że od chwili, w której zobaczył demona, miał ochotę zadać mu tylko jedno, jedyne pytanie: – Co znów odpierdala ten twój kochany ojczulek? – warknął, a Rafa w końcu ruszył się w miejsca, decydując się spojrzeć na zebrane towarzystwo.
– O co konkretnie pytasz?
Tym razem jego głos nie zdradzał żadnych konkretnych emocji. Nie wyglądał ani na rozeźlonego, ani rozbawionego. Nie sprawiał też wrażenia kogoś, kto zamierzał skoczył na Lawrence’a za zbyt długi język, ale Elena wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie. Coś w postawie Rafaela aż nazbyt dobitnie dało jej do zrozumienia, że działo się coś naprawdę złego.
– Nie wiesz? – Lawrence z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Jesteś jego najwierniejszym, tak? To znaczy…
– Stoję najwyżej w hierarchii. A przynajmniej stałem, bo mam podstawy sądzić, że to już nieaktualne – oznajmił ze spokojem, który nadał jego słowom wręcz groteskowe brzmienie.
Elena zamrugała, przez dłuższą chwilę mając wrażenie, że zwracał się do nich w jakimś innym, obcym języku. Od samego początku wiedziała, że nie powinna spodziewać się po nadchodzącej rozmowie niczego dobrego, ale zdecydowanie nie brała pod uwagę, że sprawy mogłyby przybrać taki obrót. Gubiła się w tym, bezskutecznie próbując nadążyć za słowami męża.
– O czym ty…?
– Twoje plecy, lilan – przerwał jej zniecierpliwionym tonem. – Mam swoje podejrzenia odkąd zobaczyłem twoje plecy – powtórzył, a Elenie jak na zawołanie zrobiło się gorąco.
Znajome mrowienie wróciło, skutecznie dając jej się we znaki. Poczuła je tam gdzie zwykle – dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się znamię. Próbowała się nad tym nie zastanawiać, ale widząc sposób, w jaki zachowywał się Rafa, nie była w stanie choćby zebrać myśli, a co dopiero uspokoić.
Demon westchnął przeciągle, jakby poirytowany koniecznością tłumaczenia rzeczywistości. Założył ramiona na piersi, w następnej sekundzie zaczynając bez pośpiechu przechadzać tam i z powrotem.
– Musiałbym być naiwny, żeby wierzyć, że mamy z Eleną nieskończenie wiele czasu. To, że ojciec prędzej czy później się o nią upomni, było oczywiste od samego początku… Co nie zmienia faktu, że nie chciałem tego przyśpieszać. – Zamilkł, by zebrać myśli. – Odmówiłem pomocy, gdy zwrócił się przeciwko Beatrycze z tego właśnie powodu. Jak długo nie wchodziłem z nim na ścieżkę wojenną, wszystko było w porządku.
– Z nią czy z tobą? – wtrącił Aldero, ale Rafa najzwyczajniej w świecie go zignorował.
– Nie wiem z czym przyszliście teraz – oznajmił, jak gdyby nigdy nic ciągnąc dalej – ale nie widzę powodu, by dalej trzymać się na uboczu. Bo jednak w tym wszystkim musi chodzić o Elenę.
– Wiesz coś o mojej córce? – zapytała drżącym głosem Esme. – Rafaelu…
Westchnął, zwłaszcza słysząc sposób, w jaki wypowiedziała jego imię. Elena momentalnie poznała ten wyraz twarzy – swego rodzaju zmieszanie jak wtedy, gdy wampirzyca była gotowa na wszystkie możliwe sposoby dziękować mu za to, że spełnił obietnicę i sprowadził jej dziecko do domu.
– Więc to ja mam zacząć wyjaśnienia? Dobrze więc… – Jego spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Elenie. – Lilan, bądź taka dobra…
Nie zareagowała od razu, kiedy wyciągnął ku niej rękę. Rzuciła mu pytające spojrzenie, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. Wciąż pełna wątpliwości, poruszając się trochę jak w zwolnionym tempie, ostrożnie oswobodziła się z objęć Esme, by podejść bliżej demona. Nie zaprotestowała, kiedy tak po prostu chwycił ją za rękę, zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie.
Uważaj, bo zaraz dojdą do wniosku, że chcesz mnie skrzywdzić, pomyślała z przekąsem, choć zdecydowanie nie miała ochoty na żarty – i to zwłaszcza takie.
Kąciki ust Rafaela drgnęły, ale tak nieznacznie, że równie dobrze mogło być to jej wrażeniem. I tak nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo demon prawie natychmiast odwrócił ją tak, by stanęła do bliskich plecami. Dopiero gdy jak gdyby nigdy nic wsunął jej dłoń pod bluzkę, zorientowała się, czego oczekiwał i odskoczyła od niego jak oparzona.
– Wiesz ty co? – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie zamierzam się tutaj rozbierać!
– Naprawdę musisz utrudniać? Mnie też niekoniecznie jest to na rękę, ale…
– Niekoniecznie jest ci na rękę?! – powtórzyła, spoglądając na niego z niedowierzaniem. – Rafa, na litość bogini…
– Możecie oboje się zamknąć?!
Wyprostowała się niczym struna, machinalnie reagując na podniesiony głos Lawrence’a. Rafael również zesztywniał, choć na nim reakcja wampira nie zrobiła żadnego wrażenia.
L. gniewnie zmrużył oczy, z uwagą wodząc wzrokiem dookoła.
– Co, do cholery, robisz? – zapytał wprost, nie kryjąc rozdrażnienia.
– Odpowiadam na wasze pytanie – wyjaśnił usłużnie sam zainteresowany. – Jest coś, co niepokoi mnie i Elenę. Uważam, że to może mieć związek.
– Co nie znaczy, że mam się rozbierać – jęknęła, potrząsając głową. – Na plecach mam pierdolone znamię w kształcie róży. Uwierzcie mi na słowo i będzie po problemie.
Jej słowa wystarczyły, by znów zapanowała wymowna cisza. Nie miała pewności, co na to wpłynęło – ich treść czy może przekleństwo, które w jakimś pokrętny sposób wydawało się pasować do sytuacji. Elena skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle zaniepokojona. Wodziła wzrokiem dookoła, oddychając szybko i płytko, co najmniej jakby przebiegła maraton. Nie była w stanie złapać tchu, nagle podenerwowana tak bardzo, że nawet spokojne stanie w miejscu okazało się wyzwaniem.
– Co…? Co powiedziałaś?
Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że akurat Beatrycze zdecyduje się przerwać przeciągającą się ciszę. W gruncie rzeczy Elena zdążyła o niej zapomnieć, zwłaszcza że kobieta nawet słowem nie odezwała się od chwili, w której przekroczyła próg salonu. Przez cały ten czas po prostu stała pod ścianą, blada milcząca i bardzo niespokojna.
W związku z tym ostatnim niewiele się zmieniło. Beatrycze nadal wyglądała jak ktoś bliski tego, żeby się popłakać. Ostrożnie przesunęła się naprzód, nienaturalnie rozszerzonymi oczami spoglądając na Elenę.
– Znamię w kształcie róży… Widziałam je – odezwała się cicho Elizabeth. Wyprostowała się na swoim miejscu, wyraźnie zaniepokojona tym, co się działo. – Pamiętasz, Eleno? Mówiłam ci o nim, kiedy się przebierałaś. To było jeszcze zanim ty i Rafael…
– Zanim się poznaliśmy. Pamiętam. – Elena potrząsnęła głowa. – Tylko że nie było aż takie wyraźne. Chociaż… Może było? Przed balem. Ja…
– Więc cię naznaczył.
Zamilkła równie nagle, co zaczęła mówić. Z obawa spojrzała na Beatrycze, jeszcze bardziej niespokojna niż do tej pory. Od samego początku wiedziała, że róża na plecach nie wróżyła niczego dobrego, teraz zaś miała co do tego pewność.
– Radości? – rzucił z wahaniem Lawrence.
Beatrycze westchnęła. Zaczęła bawić się włosami, raz po raz nawijając jasne kosmyki na palec.
– To tak wygląda. Każda z nas wiedziała, kiedy Ciemność próbowała się o nas upominać… Chociaż nie do końca świadomie. – Zamilkła, wyraźnie niechętna, by wracać pamięcią do przeszłości. – Pamiętam jak moje siostry budziły się przez koszmary. Ja też, ale…
– Śniła mi się lustrzana sala. Jeszcze przed balem – oznajmiła bez choćby chwili zastanowienia.
– Lustrzana sala była w rezydencji, którą oddał nam do dyspozycji. Między tu a teraz – wyjaśniła spiętym tonem Beatrycze. – Dopiero co rozmawiałam tam z moją matką. Joce pomogła nam się spotkać, ale… – Urwała, jakby uprzytomniła sobie, że powiedziała z dużo. Elena nie miała nawet okazji, by o cokolwiek zapytać. – Ale nie mam pojęcia, co może oznaczać to znamię. Wiem, że zaczęło się polowanie, ale…
– Nie żeby coś, ale róża jest symbolem Dworu – wtrącił z wahaniem Cameron.
Wszyscy jak na zawołanie spojrzeli w jego stronę. Wyglądał na zmieszanego, choć Elena nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy któregoś z bliźniaków w takim stanie. Miała wrażenie, że niewiele brakowało, by wampir uniósł rękę, co najmniej jak podczas zgłaszania się w szkole do odpowiedzi.
– Też o tym pomyślałem – przyznał Aldero.
Nie miała wątpliwości, że w normalnym wypadku powiedziałby coś więcej, by obrócić wszystko w żart – czy to na temat telepatii, czy braterskiej więzi. W tamtej chwili jednak był aż nadto poważny i skupiony.
– Dworu… Mówisz o Mieście Nocy – stwierdził Carlisle.
Cammy wzruszył ramionami.
– To moje pierwsze skojarzenie. Herbem Dworu od zawsze była róża – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa. – Tak czy siak, nie kojarzy mi się z nieszczęściem albo Ciemnością. Przeciwnie, bo zdaniem mamy to nawiązanie do Selene.
– Myślałam, że to bogini księżyca – zauważyła przytomnie Elena.
– Bo jest. – Aldero rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – I stąd symbole, którymi otaczają się kapłanki. Ale każda uroczystość to również masa kwiatów i świec, prawda? Róża miała w tym jakieś konkretne znaczenie i stąd skojarzenie z Dworem. Gdyby tu była Alessia, wytłumaczyłaby to dużo lepiej.
Elena zawahała się, wciąż oszołomiona. Próbowała zrozumieć, ale poszczególne myśli mieszały się ze sobą, coraz bardziej niespójne. Jakby tego było mało, na plecach wciąż czuła pulsowanie ciepła – nieustępujące nawet na moment mrowienie, którego nie była w stanie ignorować. W tamtej chwili na domiar złego nie potrafią stwierdzić, co sądzić i o obecności znaku, i jego ewentualnym znaczeniu.
Ciemność i Selene. To się wykluczało, a jednak…
– Cokolwiek Elena ma na plecach, możemy pogadać o tym później – stwierdził z rezerwą Lawrence. – Mnie bardziej interesuje, że Ciemność najwyraźniej chce was odzyskać, skoro wypuściła tego całego Łowcę… Wiedziałeś o tym? – zapytał wprost, zwracając się do Rafaela.
W pomieszczeniu na powrót zapanowała wymowna cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa