Elena
Nie mogła się skupić. Wciąż
rozpamiętywała wszystko, co się wydarzyło, choć to niczego nie ułatwiało. Nawet
pomimo tego, że spodziewała się, iż prędzej czy później sprawy przybiorą akurat
taki obrót, zdecydowanie nie była gotowa na to, co ostatecznie przyszło jej
usłyszeć.
W gruncie
rzeczy nie mogła doczekać się powrotu rodziców. Obawiała się tego, co miała od
nich usłyszeć, ale wszystko wydawało się lepsze od trwania w niepewności.
Wymowna cisza ją irytowała, tak jak i napięcie, które wciąż czuła z powodu
Aldero. Nie rozmawiali, po prostu ignorując siebie nawzajem, co może i było
jakimś rozwiązaniem, ale tak naprawdę prowadziło donikąd.
Alice po
jakimś czasie zrezygnowała z prób podtrzymywania rozmowy. Dziwnie było
widzieć ją milczącą, co jedynie podsyciło odczuwane przez Elenę wątpliwości. Miała
nawet ochotę zapytać siostrę, czy zobaczyła coś, co mogliby uznać za wskazówkę,
ale powstrzymała się. Nie tylko nie miała pewności, czy oby na pewno chciała to
wiedzieć, ale przede wszystkim podejrzewała, że wampirzyca natychmiast
podzieliłaby się wizją. Miewała je tak sporadycznie, że każda była na wagę
złota – i to nawet pomimo tego, że mogła okazać się fałszywa.
Cóż… Alice przynajmniej nie przewidzi mi pewnej
śmierci.
Wcale nie
była pewna, czy to miało okazać się aż takie proste.
Z czasem
pojawiło się więcej osób, ale prawie nie zwróciła na to uwagi. Z wahaniem
spojrzała na Rosalie, kiedy ta weszła do salonu, ograniczając się jedynie do
rzucenia Rafaelowi wymowne, pełnego rezerwy spojrzenia. Demon ją zignorował, co
przyjęła zaskakująco dobrze, najwyraźniej zamierzając udawać, że serafin nie
istnieje. Elena uznała to za lepsze, niż gdyby znów próbowali rzucać się sobie
do gardła. Po zniszczeniu fortepianu Edwarda spodziewała się dosłownie
wszystkiego, więc względny spokój uznała za prawdziwy sukces, wręcz
błogosławieństwo.
– Emmett
został u Nessie i Gabriela – wyjaśniła spiętym tonem wampirzyca. – Myślałam
czy powinnam zabrać Renesmee, ale wtedy potrzebowalibyśmy jeszcze Joce, więc… Już
i tak jest źle. Nie dokładajmy im problemów. – Zacisnęła usta. – Zresztą
Carlisle chciał się zobaczyć przede wszystkim z tobą – dodała, zwracając się
bezpośrednio do Eleny.
– I nie
mówił niczego więcej? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Rose
potrząsnęła głowa.
– Jedynie
tyle, że chodzi o Beatrycze. I że wrócą dopiero za jakiś czas. –
Wampirzyca westchnęła przeciągle. – Też chciałabym wiedzieć, co się dzieje.
Skinęła
głową, choć i tak miała wątpliwości. Korciło ją, by zadać jeszcze więcej
pytań, ale szczerze wątpiła, by którekolwiek z jej bliskich znało
odpowiedzi na choćby pojedyncze z nich. Już samo to, że tata najwyraźniej
nie planował całego zebrania rodzinnego dało jej do myślenia. Spodziewała się
kolejnej narady, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Tak naprawdę
wszystko sprowadzało się przede wszystkim do niej, ale nie była pewna czy to
dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
– Może nie
powinno mnie tutaj być – usłyszała podenerwowany głos Elizabeth. Dziewczyna wyprostowała
się niczym struna, w milczeniu wodząc wzrokiem dookoła. – Jeśli mam wyjść…
– Nie ma potrzeby.
– O dziwo to Rosalie zdecydowała się odpowiedzieć. Co więcej, jej głos
zabrzmiał zadziwiająco wręcz łagodnie. – Tak przynajmniej sądzę. Zrozumiałam
jedynie tyle, że sprawa ma związek z Eleną, ale… Och, Carlisle nie jest osobą,
która trzymałaby cokolwiek w sekrecie przed rodziną. Jakby nie patrzeć,
chyba właśnie do niej weszłaś.
Po tonie
wampirzycy trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślała. Do Eleny dopiero
po chwili dotarło, że Liz tak naprawdę była kimś, kogo Rose w pełni mogła
zrozumieć – zwłaszcza po tym z jakim uporem dziewczyna walczyła o to,
by pozostać człowiekiem. Aż za dobrze znała pogląd siostry na temat przemiany.
Co prawda nie miała okazji tego doświadczyć, ale wiedziała, że dużo czasu
zajęło jej, by zaakceptować Bellę – i to właśnie dlatego, że tej śpieszyło
się, by jak najszybciej zakończyć ludzkie życie. Z Elizabeth było inaczej,
nawet jeśli fakt, że mogłaby poznać rodzinny sekret, zdecydowanie nie był
Rosalie na rękę.
Liz
zawahała się, przez chwilę z powątpiewaniem obserwując jasnowłosą piękność.
Ostatecznie skinęła głową i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wciąż wydawała
się spięta, choć nie aż tak bardzo jak chwilę wcześniej.
Elena z uwagą
przyjrzała się przyjaciółce. Słowa Rose dały jej do myślenia, zwłaszcza że
siostra zdecydowanie nie była kimś, kto ot tak uznawał przypadkowe osoby za część
rodziny. To ją zaskoczyło, choć sama od samego początku traktowała Liz właśnie w ten
sposób – jak kolejną siostrę, nawet jeśli w przypadku człowieka takie
podejście było ryzykowne. Prawda była taka, że nigdy tak naprawdę w pełni
nie zaakceptowała myśli, że kiedyś miałyby się ostatecznie rozstać. Co prawda wiedziała,
że prędzej czy później musieliby się przeprowadzić, by nie wzbudzać podejrzeń,
ale i tak… To wszystko brzmiało jak abstrakcja, choć i tak wydawało
się bardziej realne, niż wszystkie inne rzeczy, które wydarzyły się w ostatnim
czasie.
Teraz to
już i tak nie miało znaczenia. Zmieniło się wszystko, łącznie z samą
Liz, co zresztą ta sama dała Elenie do zrozumienia. Obie były inne.
Wciąż o tym
myślała, gdy w końcu wyczuła pojawienie się znajomych osób. Sądziła, że
poczuje ulgę, ale nic podobnego nie miało miejsca. Czekała na tę rozmowę,
jednak kiedy przyszło co do czego, nagle zwątpiła w to, czy naprawdę
chciała ją ciągnąc. Kątem oka spojrzała na Rafaela, ale ten z uporem tkwił
przy oknie, zwrócony do niej plecami. Była gotowa przysiąc, że wpatrywał się w niebo
– przysłonięte ciężkimi, zwiastującymi opady śniegu chmurami, ale jednak
obecne. Zwłaszcza teraz była w stanie wyobrazić sobie, dlaczego to robił.
Nawet jeśli nie miała pojęcia, co takiego chodziło mu po głowie, przynajmniej
pod tym względem rozumiała go aż nazbyt dobrze. To w jakiś pokrętny sposób
wydało się jej pocieszające.
– Elena.
Poderwała głowę
w chwili, w której tuż przed nią dosłownie zmaterializowała się Esme.
Otworzyła usta, gotowa o coś zapytać, ale nie miała po temu okazji. W zamian
pozwoliła, by mama wzięła ją w ramiona, choć sama nie potrafiła stwierdzić,
skąd wzięła się ta nagła wylewność. Co prawda w przypadku tej wampirzycy
takie zachowanie nie było niczym nowym, ale coś w sposobie, w jaki
kobieta przygarnęła ją do siebie, dało Elenie do myślenia. Było w tym coś
zaborczego, wręcz desperackiego, prawie jak wtedy, gdy obejmowała ją pierwszy
raz po tym, jak pojawiła się w domu po balu w Volterze.
To było
tak, jakby sądziła, że chwila nieuwagi mogłaby wystarczyć, by znowu ją stracić.
Coś jest nie tak… Coś zdecydowanie jest nie
tak, tłukło jej się w głowie. To jedno było oczywiste, ale wciąż nie
tłumaczyło najważniejszego.
– W porządku…
Dobra, tak, jestem tutaj – wyrzuciła z siebie na wydechu, dziwnie
podenerwowana. Nie, zdecydowanie nie nadawała się do tego, by kogokolwiek
pocieszać. – Mamo?
– Porozmawiajmy
– poprosiła cicho wampirzyca, odsuwając się na tyle, by móc spojrzeć córce w oczy.
Ten jeden
raz Elena nie była w stanie stwierdzić, jakie emocje targały Esme. Na
pewno strach, ale to było oczywiste od samego początku. Sęk w tym, że
nadal niczego nie tłumaczyło.
Wyczuła
ruch i to skutecznie przypomniało jej, że nie są w salonie same.
Dziwnie poczuła się na widok Beatrycze, zresztą tak jak i zawsze, gdy
spoglądała na… jakby nie patrzeć swojego klona. Nie była w stanie myśleć o wampirzycy
inaczej, skoro wyglądały tak samo. Przemiana jedynie to podkreśliła – i to
pomimo rubinowych tęczówek, które tak bardzo różniły się od tych, które miała
Elena. Co prawda po dokładniejszym przyjrzeniu się zauważyła pierwsze
przebłyski złota – coś jak jasne cętki, których była w stanie doszukać się
również siebie – ale to nadal szkarłat wysuwał się na pierwszy plan. Przywykła
do tego widoku zarówno u Lawrence’a, jak i u Sage’a, jednak w przypadku
kogoś takiego jak Trycze, taki stan był przede wszystkim niepokojący.
L. dla
odmiany wyglądał tak, jakby miał dokonać cudu, wyjść z siebie i stanąć
obok. Było w jego postawie coś, co wzbudziło w Elenie wątpliwości,
choć sama nie była pewna dlaczego. Nie zmieniało to jednak faktu, ze instynkt robił
swoje, a w tamtej chwili czuła przede wszystkim to, że rozsądniej
było trzymać się od wampira z daleka. Nie żeby pierwszy raz wyglądał na
chętnego, by kogoś zabić, ale tym razem w grę wchodziło coś więcej.
– Jesteście
razem – usłyszała głos ojca. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu
przenosząc wzrok na Carlisle’a. – To dobrze.
Uniosła
brwi, nie mogąc się powstrzymać. To też było coś nowego, zwłaszcza że w ostatnim
czasie traktował Rafaela jak potencjalne zagrożenie. Tym razem wydawał się
faktycznie uspokojony tym, że demon mógłby być obok – i to nawet pomimo
tego, że wciąż nie pałał na jego widok entuzjazmem.
–
Naturalnie. Nie miałem większego wyboru, skoro Elena chciała tutaj przyjść –
stwierdził ze spokojem sam zainteresowany, nie odrywając wzroku od okna.
Przez twarz
Carlisle’a przemknął cień. Na chwilę zawahała się, ale prawie natychmiast
odzyskał nad sobą panowanie. Tylko coś w sposobie, w jaki nerwowo
przeczesał włosy, zdradzało, ze wcale nie kontrolował się aż tak dobrze, jak
mogłoby sugerować jego zachowanie.
– Z jakiegoś
konkretnego powodu? – zapytał w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Rafael
jedynie wzruszył ramionami.
– Twoja
córka już raz umarła. To wystarczający powód, żebym chciał ją chronić –
stwierdził takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Elena
skrzywiła się, z trudem powstrzymując gwałtowny dreszcz. Rafa bywał aż do
bólu szczery, więc mogła się tego po nim spodziewać, ale i tak zapragnęła
mu przyłożyć. Słuchanie takich rzeczy zdecydowanie nie było proste – nawet
jeśli serafin mówił dokładnie to, co myślał.
Wciąż
obejmująca ją Esme drgnęła, po czym wzmogła uścisk. Co prawda w ten sposób
nie była w stanie niczego zmienić, a tym bardziej zapewnić córce
bezpieczeństwa, ale najwyraźniej nie dbała o to.
– To…
prawda – przyznał niechętnie Carlisle. Zawahał się, przez krótką chwilę
sprawiając wrażenie bliskiego, by wyjątkowo stracić cierpliwość. Ostatecznie
zmusił się, by mówić dalej, choć przyszło mu to z trudem. – I jesteśmy
za to wdzięczni, ale…
– Doprawdy?
– W głosie Rafaela pobrzmiewała wyraźna kpina.
Warknęła cicho,
nie mogąc się powstrzymać. Tym razem naprawdę zapragnęła go uderzyć, choć
podejrzewała, że to nie skończyłoby się dobrze.
– Rafa… –
zaczęła, ale nie było jej dane dokończyć.
– Walić
wdzięczność! – obruszył się Lawrence, w przeciwieństwie do syna nie
zamierzając się powstrzymywać. Miała wrażenie, że od chwili, w której
zobaczył demona, miał ochotę zadać mu tylko jedno, jedyne pytanie: – Co znów odpierdala
ten twój kochany ojczulek? – warknął, a Rafa w końcu ruszył się w miejsca,
decydując się spojrzeć na zebrane towarzystwo.
– O co
konkretnie pytasz?
Tym razem
jego głos nie zdradzał żadnych konkretnych emocji. Nie wyglądał ani na rozeźlonego,
ani rozbawionego. Nie sprawiał też wrażenia kogoś, kto zamierzał skoczył na
Lawrence’a za zbyt długi język, ale Elena wcale nie poczuła się dzięki temu
lepiej. Wręcz przeciwnie. Coś w postawie Rafaela aż nazbyt dobitnie dało
jej do zrozumienia, że działo się coś naprawdę złego.
– Nie
wiesz? – Lawrence z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Jesteś jego
najwierniejszym, tak? To znaczy…
– Stoję
najwyżej w hierarchii. A przynajmniej stałem, bo mam podstawy sądzić,
że to już nieaktualne – oznajmił ze spokojem, który nadał jego słowom wręcz
groteskowe brzmienie.
Elena
zamrugała, przez dłuższą chwilę mając wrażenie, że zwracał się do nich w jakimś
innym, obcym języku. Od samego początku wiedziała, że nie powinna spodziewać
się po nadchodzącej rozmowie niczego dobrego, ale zdecydowanie nie brała pod
uwagę, że sprawy mogłyby przybrać taki obrót. Gubiła się w tym,
bezskutecznie próbując nadążyć za słowami męża.
– O czym
ty…?
– Twoje plecy,
lilan – przerwał jej zniecierpliwionym
tonem. – Mam swoje podejrzenia odkąd zobaczyłem twoje plecy – powtórzył, a Elenie
jak na zawołanie zrobiło się gorąco.
Znajome
mrowienie wróciło, skutecznie dając jej się we znaki. Poczuła je tam gdzie
zwykle – dokładnie w miejscu, gdzie znajdowało się znamię. Próbowała się
nad tym nie zastanawiać, ale widząc sposób, w jaki zachowywał się Rafa,
nie była w stanie choćby zebrać myśli, a co dopiero uspokoić.
Demon
westchnął przeciągle, jakby poirytowany koniecznością tłumaczenia
rzeczywistości. Założył ramiona na piersi, w następnej sekundzie
zaczynając bez pośpiechu przechadzać tam i z powrotem.
– Musiałbym
być naiwny, żeby wierzyć, że mamy z Eleną nieskończenie wiele czasu. To,
że ojciec prędzej czy później się o nią upomni, było oczywiste od samego
początku… Co nie zmienia faktu, że nie chciałem tego przyśpieszać. – Zamilkł,
by zebrać myśli. – Odmówiłem pomocy, gdy zwrócił się przeciwko Beatrycze z tego
właśnie powodu. Jak długo nie wchodziłem z nim na ścieżkę wojenną,
wszystko było w porządku.
– Z nią
czy z tobą? – wtrącił Aldero, ale Rafa najzwyczajniej w świecie go
zignorował.
– Nie wiem z czym
przyszliście teraz – oznajmił, jak gdyby nigdy nic ciągnąc dalej – ale nie
widzę powodu, by dalej trzymać się na uboczu. Bo jednak w tym wszystkim
musi chodzić o Elenę.
– Wiesz coś
o mojej córce? – zapytała drżącym głosem Esme. – Rafaelu…
Westchnął,
zwłaszcza słysząc sposób, w jaki wypowiedziała jego imię. Elena
momentalnie poznała ten wyraz twarzy – swego rodzaju zmieszanie jak wtedy, gdy
wampirzyca była gotowa na wszystkie możliwe sposoby dziękować mu za to, że
spełnił obietnicę i sprowadził jej dziecko do domu.
– Więc to
ja mam zacząć wyjaśnienia? Dobrze więc… – Jego spojrzenie jak na zawołanie
powędrowało ku Elenie. – Lilan, bądź
taka dobra…
Nie
zareagowała od razu, kiedy wyciągnął ku niej rękę. Rzuciła mu pytające
spojrzenie, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. Wciąż pełna
wątpliwości, poruszając się trochę jak w zwolnionym tempie, ostrożnie oswobodziła
się z objęć Esme, by podejść bliżej demona. Nie zaprotestowała, kiedy tak
po prostu chwycił ją za rękę, zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie.
Uważaj, bo zaraz dojdą do wniosku, że chcesz
mnie skrzywdzić, pomyślała z przekąsem, choć zdecydowanie nie miała
ochoty na żarty – i to zwłaszcza takie.
Kąciki ust
Rafaela drgnęły, ale tak nieznacznie, że równie dobrze mogło być to jej
wrażeniem. I tak nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bo demon prawie
natychmiast odwrócił ją tak, by stanęła do bliskich plecami. Dopiero gdy jak gdyby
nigdy nic wsunął jej dłoń pod bluzkę, zorientowała się, czego oczekiwał i odskoczyła
od niego jak oparzona.
– Wiesz ty
co? – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie zamierzam
się tutaj rozbierać!
– Naprawdę
musisz utrudniać? Mnie też niekoniecznie jest to na rękę, ale…
–
Niekoniecznie jest ci na rękę?! – powtórzyła, spoglądając na niego z niedowierzaniem.
– Rafa, na litość bogini…
– Możecie
oboje się zamknąć?!
Wyprostowała
się niczym struna, machinalnie reagując na podniesiony głos Lawrence’a. Rafael
również zesztywniał, choć na nim reakcja wampira nie zrobiła żadnego wrażenia.
L. gniewnie
zmrużył oczy, z uwagą wodząc wzrokiem dookoła.
– Co, do
cholery, robisz? – zapytał wprost, nie kryjąc rozdrażnienia.
–
Odpowiadam na wasze pytanie – wyjaśnił usłużnie sam zainteresowany. – Jest coś,
co niepokoi mnie i Elenę. Uważam, że to może mieć związek.
– Co nie
znaczy, że mam się rozbierać – jęknęła, potrząsając głową. – Na plecach mam
pierdolone znamię w kształcie róży. Uwierzcie mi na słowo i będzie po
problemie.
Jej słowa
wystarczyły, by znów zapanowała wymowna cisza. Nie miała pewności, co na to wpłynęło
– ich treść czy może przekleństwo, które w jakimś pokrętny sposób wydawało
się pasować do sytuacji. Elena skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle
zaniepokojona. Wodziła wzrokiem dookoła, oddychając szybko i płytko, co
najmniej jakby przebiegła maraton. Nie była w stanie złapać tchu, nagle
podenerwowana tak bardzo, że nawet spokojne stanie w miejscu okazało się
wyzwaniem.
– Co…? Co
powiedziałaś?
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego, że akurat Beatrycze zdecyduje się przerwać
przeciągającą się ciszę. W gruncie rzeczy Elena zdążyła o niej
zapomnieć, zwłaszcza że kobieta nawet słowem nie odezwała się od chwili, w której
przekroczyła próg salonu. Przez cały ten czas po prostu stała pod ścianą, blada
milcząca i bardzo niespokojna.
W związku z tym
ostatnim niewiele się zmieniło. Beatrycze nadal wyglądała jak ktoś bliski tego,
żeby się popłakać. Ostrożnie przesunęła się naprzód, nienaturalnie
rozszerzonymi oczami spoglądając na Elenę.
– Znamię w kształcie
róży… Widziałam je – odezwała się cicho Elizabeth. Wyprostowała się na swoim
miejscu, wyraźnie zaniepokojona tym, co się działo. – Pamiętasz, Eleno? Mówiłam
ci o nim, kiedy się przebierałaś. To było jeszcze zanim ty i Rafael…
– Zanim się
poznaliśmy. Pamiętam. – Elena potrząsnęła głowa. – Tylko że nie było aż takie
wyraźne. Chociaż… Może było? Przed balem. Ja…
– Więc cię
naznaczył.
Zamilkła
równie nagle, co zaczęła mówić. Z obawa spojrzała na Beatrycze, jeszcze
bardziej niespokojna niż do tej pory. Od samego początku wiedziała, że róża na
plecach nie wróżyła niczego dobrego, teraz zaś miała co do tego pewność.
– Radości? –
rzucił z wahaniem Lawrence.
Beatrycze
westchnęła. Zaczęła bawić się włosami, raz po raz nawijając jasne kosmyki na
palec.
– To tak wygląda.
Każda z nas wiedziała, kiedy Ciemność próbowała się o nas upominać…
Chociaż nie do końca świadomie. – Zamilkła, wyraźnie niechętna, by wracać
pamięcią do przeszłości. – Pamiętam jak moje siostry budziły się przez
koszmary. Ja też, ale…
– Śniła mi
się lustrzana sala. Jeszcze przed balem – oznajmiła bez choćby chwili
zastanowienia.
– Lustrzana
sala była w rezydencji, którą oddał nam do dyspozycji. Między tu a teraz
– wyjaśniła spiętym tonem Beatrycze. – Dopiero co rozmawiałam tam z moją
matką. Joce pomogła nam się spotkać, ale… – Urwała, jakby uprzytomniła sobie,
że powiedziała z dużo. Elena nie miała nawet okazji, by o cokolwiek
zapytać. – Ale nie mam pojęcia, co może oznaczać to znamię. Wiem, że zaczęło
się polowanie, ale…
– Nie żeby
coś, ale róża jest symbolem Dworu – wtrącił z wahaniem Cameron.
Wszyscy jak
na zawołanie spojrzeli w jego stronę. Wyglądał na zmieszanego, choć Elena
nie sądziła, że kiedykolwiek zobaczy któregoś z bliźniaków w takim
stanie. Miała wrażenie, że niewiele brakowało, by wampir uniósł rękę, co najmniej
jak podczas zgłaszania się w szkole do odpowiedzi.
– Też o tym
pomyślałem – przyznał Aldero.
Nie miała
wątpliwości, że w normalnym wypadku powiedziałby coś więcej, by obrócić
wszystko w żart – czy to na temat telepatii, czy braterskiej więzi. W tamtej
chwili jednak był aż nadto poważny i skupiony.
– Dworu… Mówisz
o Mieście Nocy – stwierdził Carlisle.
Cammy wzruszył
ramionami.
– To moje
pierwsze skojarzenie. Herbem Dworu od zawsze była róża – wyjaśnił, ostrożnie
dobierając słowa. – Tak czy siak, nie kojarzy mi się z nieszczęściem albo
Ciemnością. Przeciwnie, bo zdaniem mamy to nawiązanie do Selene.
– Myślałam,
że to bogini księżyca – zauważyła przytomnie Elena.
– Bo jest. –
Aldero rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – I stąd symbole,
którymi otaczają się kapłanki. Ale każda uroczystość to również masa kwiatów i świec,
prawda? Róża miała w tym jakieś konkretne znaczenie i stąd
skojarzenie z Dworem. Gdyby tu była Alessia, wytłumaczyłaby to dużo
lepiej.
Elena
zawahała się, wciąż oszołomiona. Próbowała zrozumieć, ale poszczególne myśli
mieszały się ze sobą, coraz bardziej niespójne. Jakby tego było mało, na plecach
wciąż czuła pulsowanie ciepła – nieustępujące nawet na moment mrowienie,
którego nie była w stanie ignorować. W tamtej chwili na domiar złego
nie potrafią stwierdzić, co sądzić i o obecności znaku, i jego
ewentualnym znaczeniu.
Ciemność i Selene.
To się wykluczało, a jednak…
– Cokolwiek
Elena ma na plecach, możemy pogadać o tym później – stwierdził z rezerwą
Lawrence. – Mnie bardziej interesuje, że Ciemność najwyraźniej chce was
odzyskać, skoro wypuściła tego całego Łowcę… Wiedziałeś o tym? – zapytał
wprost, zwracając się do Rafaela.
W
pomieszczeniu na powrót zapanowała wymowna cisza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz