Gabriel
Amelie z wolna podeszła
bliżej. Wyglądała inaczej niż w Volterze, choć dopiero po chwili dotarło
do niego, skąd brała się różnica. Przywykł do widoku tej kobiety w długich
sukniach, żywcem wyjętych z jakiegoś innego stulecia. Ona całą taka była –
odległa, wyniosła i jakby zamrożona w czasie. Tym dziwniej poczuł
się, gdy tak po prostu stanęła przed z nim w najzwyklejszych w świecie
jeansach i bluzce, z jasnymi włosami niedbale ściągniętymi gumką na
czubku głowy.
Nijak zareagował na jej słowa. Po prostu tkwił w miejscu, z rezerwą
spoglądając na stojącą przed nim wampirzycę. Miał problem z tym, żeby
ustać na nogach, ale w tamtej chwili tym bardziej nie wyobrażał sobie, że
miałby ulec słabości. Nie mógł sobie na to pozwolić, nie tylko przez wzgląd na
dumę, ale przede wszystkim narastające stopniowo poczucie zagrożenia. Ta
kobieta miała w sobie coś, co w zbudzało niepokój porównywalny do
tego, który towarzyszył pojawieniu się Isobel. Co więcej, Gabriel ani trochę
jej nie ufał i to wystarczyło, by wolał zachować ostrożność.
– Bez obaw. Gdybym chciała cię skrzywdzić, wykorzystałabym okazję już
wcześniej – stwierdziła ze spokojem Amelie, jako pierwsza przerywając panującą
cisze. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to, że w żaden sposób nie
reagował na jej słowa. – Choć z drugiej strony… to byłoby trochę jak
kopanie leżącego. I to dosłownie.
Drgnął, przez moment czując się co najmniej tak, jakby próbowała go
uderzyć. Jeśli w ten sposób próbowała go sprowokować, była na dobrej
drodze, by tego dokonać. Co prawda Gabriel czuł, że powinien ją ignorować i –
w najlepszym wypadku – nadal milczeć, a jednak…
– Doprawdy?
– wyrwało mu się. Nie mógł się powstrzymać, wciąż wytrącony z równowagi
obecnością kobiety.
Brwi Amelie
powędrowały ku górze.
– Z jednej
strony tak – stwierdziła w zamyśleniu. – Zresztą mam swoje zasady. Nie
czerpałabym przyjemności z pozbycia się wroga z ten sposób, a ty
nawet nim nie jesteś.
Nie od razu
zareagował na jej słowa. Przez dłuższą chwilę tkwił w miejscu,
zastanawiając się nad tym, w jaki sposób powinien zinterpretować to, co
powiedziała. Nie chciał jej wierzyć, ale sam fakt tego, że akurat ją zobaczył
po przebudzeniu, nie dawał mu spokoju. Ta wampirzyca była dziwna, o czym
zdążył przekonać się już dawno temu. Również w Volterze nie był w stanie
jednoznacznie określić jej intencji. Sposób, w jaki rozmawiała z Rafaelem,
a także to, że ostatecznie znalazła się tutaj…
– Gdzie
twoja pani? – zaryzykował, próbując zachować zdecydowany ton głosu. Miał
wrażenie, że wychodzi mu to żałośnie, zwłaszcza że wciąż chwiał się na nogach.
– To znaczy
kto? – Kobieta z niedowierzaniem potrząsnęła głowa. – Wydawało mi się, że
ostatnim razem wyraziłam się wystarczająco jasno, nawet jeśli zwracałam się do
syna Ciemności. Byłam i jestem wierna przede wszystkim sobie.
– Więc
czego chcesz?
Tym razem
westchnęła, jakby zmartwiona. Palcami przeczesała włosy, zatykając niesforny
kosmyk za ucho. W tamtej chwili wydała mu się przede wszystkim zmęczona,
choć w przypadku wampira nie powinno być to możliwe.
– Zwykle
zachowywałeś się w bardziej uprzejmy sposób, zwłaszcza wobec kobiet.
Dodam, że właśnie ci pomogłam, więc podziękowania byłyby na miejscu – oznajmiła
rzeczowym tonem, prawie jak karcąca dziecko matka, choć to wydawało się
absurdalne. Co więcej, wcale nie wyglądała na zdenerwowaną brakiem reakcji z jego
strony. – Aczkolwiek rozumiem, że możesz być oszołomiony. Znów bardzo
namieszaliście, Gabrielu.
Spojrzał na
nią z niedowierzaniem, świadom wyłącznie mętliku w głowie. Wszystko
to, co mówiła… Nie pierwszy raz miał poczucie, że wiedziała o wiele więcej
niż powinna. Już nawet nie chodziło o jej obecność w Seattle i to,
że na pierwszy rzut oka wyglądała zadziwiająco normalnie – jak ktoś, kogo bez
większego zainteresowania można było minąć na ulicy. Oczywiście to nie byłoby
takie proste, zważywszy na charakterystyczną dla wampirów urodę, ale jednak.
Bez długiej sukni i starannie uczesanych włosów wydawała się o wiele
młodsza i bardziej krucha, choć wciąż roztaczała wokół siebie tę
charakterystyczną, wzbudzającą niepokój aurę. Amelie była jedną z tych
osób, które bez większego wysiłku potrafiły wymóc szacunek – czy to samym tylko
spojrzeniem, czy pojedynczymi gestami albo słowami.
Nie był w stanie
tak po prostu zapomnieć, że kiedyś znaczyła dla niego naprawdę wiele. Nie jako
kobieta, ale ktoś o znaczącej wiedzy i pozycji, wobec której nie dało
się zachować obojętności. Co prawda przez lata zmieniło się naprawdę wiele, w tym
sposób, w jaki spoglądał na Isobel i kwartet, ale szacunek dla Amelie
pozostał – przynajmniej w niewielkim stopniu.
– W porządku.
– Zawahał się na moment. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami,
próbując zyskać na czasie i zająć czymś ręce. Zebranie myśli wciąż kosztowało
go sporo wysiłku. – Tak, najwyraźniej jestem tu dzięki tobie. Dziękuję.
W ostatniej
chwili powstrzymał się przed dodaniem „dziękuję za to, że mnie nie zabiłaś”.
Nie potrafił ot tak rozluźnić się i uwierzyć, że ta kobieta mogłaby go uratować.
W gruncie rzeczy nawet nie miał pewności przed czym. Przed istotą w ciele
Renesmee? Nie sądził, by to wchodziło w grę, zwłaszcza że uciekinierka nie
zachowywała się jak ktoś, kto chciał i potrafił walczyć. Nie był w stanie
wyobrazić sobie, że nagle zawraca i próbuje go dobić, korzystając z tego,
że na własne życzenie pozbawił się przytomności.
Zaklął w duchu.
W zasadzie… Dlaczego nie? Skoro uciekała, musiała mieć w tym jakiś
cel. Może niekoniecznie przeżycie, skoro chwilę wcześniej zastał ją na skraju
ulicy, gotowej zginąć pod kołami nadjeżdżającego tira, ale jednak. Co stałoby
na przeszkodzie, by się go pozbyła? Skoro była na tyle wyrachowana, by przejąć
cudze ciało…
– Namieszaliśmy.
Tak powiedziałaś – zauważył, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne
słowa. W pośpiechu spojrzał na Amelie, mimo obaw nagle dostrzegając w niej
jedyną deskę ratunku. – Wiesz, co się stało? O Renesmee? – zapytał, w pośpiechu
robiąc krok naprzód.
Zesztywniał,
kolejny raz mając wrażenie, że niewiele brakowało, żeby wylądował na ziemi.
Pozwolił sobie na zbyt wiele i czuł to niemalże na każdym kroku. Nie
dopuszczał do siebie myśli, że atakując tamą dziewczynę mógł oddać tyle, by
nawet stracić życie, ale najwyraźniej tak właśnie było. Nie przypominał sobie,
kiedy ostatnim razem czuł się tak wykończony, zwłaszcza gdy w grę wchodził
telepatyczny głód. Potrzebował energii, ale nie sądził, by był w stanie
zapolować nawet na człowieka. Nie ufał sobie na tyle, by swobodnie poruszać się
po pokoju, a co dopiero wyjść na zewnątrz.
Pod
warunkiem, że Amelie zamierzała tak po prostu go wypuścić.
Wbił wzrok w kobietę,
za wszelką cenę próbując ignorować irytujące wrażenie, że w jej oczach był
dosłownie jak dziecko – o wiele młodszy, słaby i nieporadny. Co
prawda nie skomentowała tego nawet słowem, ale jej spojrzenia mówiły same za
siebie. Jakby tego było mało, wyglądała na zmartwioną, choć irracjonalnym
wydawało się Gabrielowi to, że mogłaby martwić się o niego. Nie było
żadnego powodu, dla którego miałaby się troszczyć – i to nawet pomimo
tego, że mu pomogła.
– Wiem o wszystkim,
co się dzieje. I mówię to z pełną świadomością – odezwała się w końcu
kobieta, ostrożnie dobierając słowa. – Więc tak, namieszaliście. Sądziłam, że
już nauczyłeś się, że ty i kryształ to bardzo złe połączenie.
Spodziewał
się, że mogła wiedzieć, ale i tak poczuł się co najmniej osaczony, gdy
wypowiedziała te słowa na głos. Tym razem cofnął się na tyle, by móc ciężko opaść
na łóżko. To było niczym kapitulacja, a przynajmniej tak się poczuł, gdy w końcu
usiadł, tym samym pozwalając Amelie nad sobą górować, ale próbował o tym
nie myśleć. Co więcej, nie był w stanie dłużej utrzymać się w pionie,
a siedzenie wydawało się lepszą alternatywą od kolejnego zasłabnięcia.
– Nie
mogłem…
Urwał, już
tylko potrząsając głową. Coraz bardziej sfrustrowany, ukrył twarz w dłoniach.
Potarł skronie, choć to niewiele pomogło przy wciąż dającym mu się we znaki
pulsowaniu. Właściwie nie zwrócił na to uwagi, myślami będąc gdzieś daleko –
przy krysztale, tych dziwnych pragnieniach i momencie, w którym
pojawiła się Nessie.
– Nie
oceniam. I nie potępiam – stwierdziła cicho Amelie. – Telepaci nie bez
powodu z taką obawą wspominają o mocy kryształu.
– Nie
musisz tłumaczyć mi czegoś, co jest częścią mojej tradycji – obruszył się, ale
te słowa nie zabrzmiały nawet w połowie tak pewnie, jak mógłby tego
oczekiwać. Miał wrażenie, że zaczyna zachowywać się jak desperat, ale nie był w stanie
nad tym zapanować. – Ja nie…
– Oczywiście,
że nie muszę – przerwała mu ze spokojem Amelie. To, że panowała nad emocjami,
działało mu na nerwy bardziej niż gdyby nagle wpadła w szał i rzuciła
mu się do gardła. W gruncie rzeczy chyba tego chciał – dobitnego dowodu na
to, że nie powinien jej ufać. – Znasz działanie kryształu. Kto jak kto, ale ty
miałeś z nim styczność… A jednak teraz jesteś tutaj i zamartwiasz
się o żonę, podczas gdy sam ledwo trzymasz się przy życiu, bo nie potrafisz
utrzymać w sobie energii dłużej niż kilka chwil. Tak więc potrzebujesz
moich rad czy nie?
W tamtej
chwili naprawdę chciał na nią warknąć. Zacisnął palce na krawędzi materaca tak
mocno, że aż zabolało, choć to nie zrobiło na nim wrażenia. Czuł się tak, jakby
z niego kpiła, choć nic w jej tonie nie sugerowało, że mogłaby żartować.
Wręcz przeciwnie – brzmiała łagodnie, troskliwie i bardzo spokojnie, ale
to jedynie pogarszało sytuację.
– To nie
tak – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale to zabrzmiało jak marna, pozbawiona
większego znaczenia wymówka.
– Więc jak?
– zachęciła. – Jeśli to coś zmieni, powiedz mi. Mamy dość czasu, bym mogła cię
wysłuchać.
Unikał
spoglądania jej w oczy, choć czuł, że sama dla odmiany nie odrywała od
niego wzroku. Nie miał wątpliwości, że śledziła każdy jego ruch – dosłownie
przenikała spojrzeniem. Aż za dobrze pamiętał te oczy, rubinowe i głębokie.
Na swój sposób przypominały mu te Michaela czy nawet Rufusa. Amelie po prostu była
kimś, kto doświadczył i rozumiał naprawdę wiele.
Zawahał
się, wciąż niepewny czego tak naprawdę chciał. Zwierzanie się jej wydawało się
prowadzić donikąd, ale nie potrafił ot tak przejść do porządku dziennego z tym,
że mogłaby uważać go za na tyle bezmyślnego, by zaryzykować życie własnej żony.
Swoje może i tak, ale zdecydowanie nie kogoś, kto był dla niego ważny.
Wystarczyło, że już i tak się obwiniał, raz po raz analizując to, co się
wydarzyło i nie mogąc pozbyć wrażenia, że z łatwością mógł sprawić, by
wszystko potoczyło się inaczej.
– To nie ja
szukałem kryształu. Ktoś… mnie oszukał – powiedział w końcu, ostrożnie
dobierając słowa. – Zamknął w jednym pokoju z kamieniem, a ja…
– Ty po
prostu nie mogłeś się powstrzymać – dopowiedziała ze spokojem.
Tym razem
warknął. Jedynie słabość powstrzymała go przed natychmiastowym poderwaniem się
na równe nogi.
– Przestań
mi sugerować, że zrobiłem to specjalnie! – jęknął, ale nawet to zabrzmiało
żałośnie.
Poczuł się
dziwnie, gdy spojrzenia jego i Amelie się spotkały. Jej oczy pozostawały
całkowicie obojętnie, jakby jego reakcje i słowa nie robiły na niej żadnego
wrażenia. Wciąż stała w tym samym miejscu, spokojna i rozluźniona, uważnie
śledząc każdy jego ruch. To okazało się równie frustrujące, co i kierunek,
który przybrała rozmowa.
– Niczego ci
nie insynuuję – zauważyła przytomnie Amelie. – To ty wciąż się obwiniasz. Być
może słusznie, ale nie mnie to oceniać.
– Zabiłem
ją.
Nie od razu
przyjął do wiadomości, że wypowiedział te słowa na głos. W chwili, w której
w końcu rozbrzmiały, Gabriel poczuł się co najmniej tak, jakby ktoś
zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc,
coraz bardziej zaniepokojony. Odsuwał od siebie tę myśl, ale przecież tak
właśnie było. Jak inaczej miał określić to, co się stało? Zerwał nie tylko
więź, ale przede wszystkim nić, która łączyła Renesmee z ciałem. Co
więcej, błądził bez celu tyle czasu, że dziewczyna już od dawna mogła być
definitywnie martwa – pochłonięta przez świat snów i szaleństwo, w które
stopniowo popadała.
Z drugiej
strony, czy nie powinien wiedzieć? Isabeau wspominała o niewyobrażalnym
bólu i tym, że wciąż istniała szansa, skoro go nie czuł. Może to była
prawda, choć biorąc pod uwagę to, że zerwali więź…
– Jeszcze
nie – oznajmiła z przekonaniem Amelie.
Ten jeden
raz nawet nie próbował negować jej słów. Wręcz przeciwnie – uczepił się ich jak
tonący brzytwy, w duchu modląc o to, by okazały się prawdziwe. Nie
miał pojęcia czy wampirzyca miała rację, ale to nie było ważne. Bez znaczenia
pozostawało również to, czy przypadkiem nie próbował trwać w fałszywych
nadziejach na coś, co tak naprawdę nie miało racji bytu. W tamtej chwili
iluzja wydawała się lepsza od prawdy, jeśli ta miałaby okazać się aż tak
okrutna.
Wyczuł ruch
i to wystarczyło, by machinalnie poderwał głowę. Spiął się, kiedy wampirzyca
tak po prostu skróciła dzielący ich dystans, nagle materializując się tuż obok.
Wciąż go obserwowała, spoglądając nań w tak przenikliwy, pełen skupienia
sposób, że momentalnie zapragnął zniknąć jej z oczu.
– Co nie
zmienia faktu, że wciąż wszystko może się wydarzyć. Śmiem twierdzić, że aktualnie
Renesmee jest w lepszym stanie niż ty.
– Co to
oznacza? – zapytał natychmiast, ale puściła jego słowa mimo uszu.
– Spalasz
energię tak szybko, że za którymś razem to cię zabije. Nie mogę wciąż być obok,
by próbować to powstrzymać – stwierdziła, w skupieniu dobierając kolejne
słowa.
– Nie
prosiłbym cię o to – zaoponował, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Co wiesz o Renesmee?
Powiedziałaś…
Coś w jej
spojrzeniu wystarczyło, żeby zamknąć mu usta. Bardziej ludzka i przyziemna
dzięki ubraniom czy też nie, wciąż bez większego wysiłku potrafiła wymóc
posłuch.
– Wyczuwam
złe rzeczy i tylko tyle jestem w stanie ci powiedzieć. Na twoim
miejscu naprawdę obawiałabym się tego, co przyniosą kolejne tygodnie. – Amelie
zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Nie powiem ci co z tobą i twoją
żoną, bo wszystko tak naprawdę zależy od was. To co wiem bądź nie tak naprawdę
nie ma znaczenia.
– Ale…
– Jestem tu
po to, żeby obserwować. Nadmierna ingerencja może być niebezpieczna, a ja
już i tak zrobiłam dużo – ucięła stanowczym tonem.
Spojrzał na
nią z niedowierzaniem, co najmniej jakby widział ją po raz pierwszy. Te
słowa brzmiały znajomo i to na dodatek w sposób, który nie kojarzył
mu się z niczym nowym.
– Brzmisz
jak Michael – zarzucił jej.
O dziwo
kąciki ust wampirzycy drgnęły – tylko nieznacznie i w bardziej
kpiarski niż rozbawiony sposób, ale jednak.
– Oboje
rozumiemy świat w podobny sposób. Tak przynajmniej zawsze sądziłam. –
Wzruszyła ramionami. – Tak czy inaczej, w wielu kwestiach mam związane
ręce. Zresztą i tak zrobiłam dla was naprawdę dużo.
– Jeśli
teraz masz na myśli Beatrycze…
– Jej
przemiana to sprawa między mną a nią – stwierdziła chłodno Amelie,
raptownie poważniejąc. – Spełniłam obietnicę. Niczego więcej nie musisz
wiedzieć.
Jaką, do cholery, obietnicę?!, jęknął w duchu,
ale nie próbował zadawać tego pytania na głos. Ton wampirzycy wystarczająco
jasno dał mu do zrozumienia, że w ten sposób i tak nie osiągnąłby
niczego. Mógł ją co najwyżej zdenerwować, ale to zdecydowanie nie było czymś,
na co zamierzał sobie pozwolić. Nie, skoro wciąż postrzegał tę kobietę jako
ostateczną deskę ratunku – i to pomimo wszystkich wątpliwości, które w nim
wzbudzała.
– Jesteś
wierna sobie i bogini… Tak powiedziałaś Rafaelowi. – Spojrzał na nią z powątpiewaniem.
To były pierwsze słowa, które przyszły mu do głowy. – To dlatego mi teraz
pomogłaś?
–
Zasadniczo to już drugi raz – przypomniała usłużnie.
Wiedział o czym
mówiła. Co prawda niewiele rozmawiał z Nessie i siostrami o tym,
że to Amelie zastały przy nim zaraz po wypędzeni Isobel z miasta, ale to
nie było ważne. Liczyło się, że najpewniej to właśnie tej wampirzycy
zawdzięczał życie, choć mógł tylko zgadywać, czym kierowała się, próbując go
ratować. To, w jaki sposób tego dokonała, pozostawało sprawą drugorzędną.
Nie żeby w ogóle brał pod uwagę, że kobieta mogłaby się z nim tą
wiedzą podzielić.
– Co teraz?
W gruncie
rzeczy pytał bardziej siebie niż ją. Próbował zebrać myśli i podjąć jakąś
sensowną decyzję, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zmęczenie wszystko
komplikowało, zresztą tak jak i głód. Energii miał zdecydowanie za mało, a sytuacja
w każdej chwili mogła się pogorszyć.
– Przede
wszystkim doprowadź się do porządku. Gdybyś chciał zdać moje zdanie, to na
twoim miejscu schowałabym dumę do kieszeni i wracała do domu. Twoi najbliżsi
jak nic się martwią.
– To nie
jest takie proste – obruszył się.
Nie wyobrażał
sobie, że miałby tak po prostu wrócić. Nie wątpił, że nikt nie miałby do niego
pretensji i powrót z pustymi rękami, ale przecież nie o to
chodziło. Wszystko sprowadzało się do niego i tego, co zrobił. W takim
wypadku sam musiał wszystko naprostować, a przynajmniej dopaść tamtą
dziewczynę. Wciąż nie docierało do niego, że tak po prostu mu uciekła – i to
akurat wtedy, gdy udało mu się ją znaleźć.
Tak czy
siak, wciąż miał coś do zrobienia. Nie miało znaczenia, że siostry jak nic miały
dać mu do wiwatu, gdy tylko się pojawi. Równie mało istotne było to, że
potrzebował energii, bo zdecydowanie nie zamierzał posilić się z pomocą
żadnej z nich. Nie ufał sobie ani trochę, a odkrycie, że skrzywdził
którąś z nich, było ostatnim, czego potrzebował. Tym bardziej nie chciał
brać pod uwagę, że mógłby kolejny raz poczuć się źle w obecności Joce. Narażanie
córki po prostu nie wchodziło w grę.
Czuł, że
Amelie nie odrywała od niego wzroku. Co więcej, nie miał wątpliwości, że doskonale
wiedziała, jaką decyzję podjął. Wymowna cisza, która zapadła między nimi, była
aż nazbyt oczywista.
–
Najbliższe tygodnie nie przyniosą niczego dobrego – oznajmiła z powagą
kobieta. – Ty i Renesmee… Wierz mi, że wasza aktualna sytuacja wcale nie
jest taka zła. Pojawiło się coś innego i to najbardziej mnie martwi.
– Coś…
innego? – powtórzył z powątpiewaniem.
Spojrzał na
nią w roztargnieniu, co najmniej oszołomiony. Czuł się trochę tak, jakby
mówiła do niego w innym języku, co jak nic miało związek ze zmęczeniem. To
przynajmniej próbował sobie przez cały ten czas wmówić.
– Dalej
twierdzę, że powinieneś wrócić. Twoja żona nie jest największym problemem –
stwierdziła, po czym ciągnęła dalej, obojętna na to, że otworzył usta, by
zaprotestować. – Nie tylko ją powinieneś chronić. Skup się na dzieciach, co?
– O czym
ty…?
– Wasza malutka
kroczy na granicy życia i śmierci. Nie miałam okazji spotkać nekromantki,
ale wiem jak trudny jest los wybranki śmierci. – Amelie z uwagą zmierzyła
go wzrokiem. – Nie zdajesz sobie sprawy, jakie poruszanie wywołała pośród
demonów, gdy Renesmee jeszcze nosiła ją pod sercem. Wtedy nie rozumiałam,
dlaczego tak bardzo przejmowali się czymś, co zignorowała nawet Isobel, ale
teraz to dla mnie oczywiste… Tak czy inaczej, wyczuwam coś bardzo złego –
powtórzyła z naciskiem. – Ta dziewczynka jest tak bardzo wrażliwa i potężna
zarazem… Weź to pod uwagę, dobrze?
– Co ty mi
sugerujesz? – nie dawał za wygraną. Tym razem znalazł w sobie dość siły,
by poderwać się na równe nogi. Z trudem uchwycił równowagę, ale właściwie o tym
nie myślał. – Joce jest…
– Później
jeszcze porozmawiamy. To jedynie moje rady – ucięła Amelie. – Obawiam się, że w najbliższym
czasie może wydarzyć się naprawdę wiele.
Wraz z tymi
słowami jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie i odeszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz