6 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt dwa

Gabriel
Amelie z wolna podeszła bliżej. Wyglądała inaczej niż w Volterze, choć dopiero po chwili dotarło do niego, skąd brała się różnica. Przywykł do widoku tej kobiety w długich sukniach, żywcem wyjętych z jakiegoś innego stulecia. Ona całą taka była – odległa, wyniosła i jakby zamrożona w czasie. Tym dziwniej poczuł się, gdy tak po prostu stanęła przed z nim w najzwyklejszych w świecie jeansach i bluzce, z jasnymi włosami niedbale ściągniętymi gumką na czubku głowy.
Nijak zareagował na jej słowa. Po prostu tkwił w miejscu, z rezerwą spoglądając na stojącą przed nim wampirzycę. Miał problem z tym, żeby ustać na nogach, ale w tamtej chwili tym bardziej nie wyobrażał sobie, że miałby ulec słabości. Nie mógł sobie na to pozwolić, nie tylko przez wzgląd na dumę, ale przede wszystkim narastające stopniowo poczucie zagrożenia. Ta kobieta miała w sobie coś, co w zbudzało niepokój porównywalny do tego, który towarzyszył pojawieniu się Isobel. Co więcej, Gabriel ani trochę jej nie ufał i to wystarczyło, by wolał zachować ostrożność.
– Bez obaw. Gdybym chciała cię skrzywdzić, wykorzystałabym okazję już wcześniej – stwierdziła ze spokojem Amelie, jako pierwsza przerywając panującą cisze. Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to, że w żaden sposób nie reagował na jej słowa. – Choć z drugiej strony… to byłoby trochę jak kopanie leżącego. I to dosłownie.
Drgnął, przez moment czując się co najmniej tak, jakby próbowała go uderzyć. Jeśli w ten sposób próbowała go sprowokować, była na dobrej drodze, by tego dokonać. Co prawda Gabriel czuł, że powinien ją ignorować i – w najlepszym wypadku – nadal milczeć, a jednak…
– Doprawdy? – wyrwało mu się. Nie mógł się powstrzymać, wciąż wytrącony z równowagi obecnością kobiety.
Brwi Amelie powędrowały ku górze.
– Z jednej strony tak – stwierdziła w zamyśleniu. – Zresztą mam swoje zasady. Nie czerpałabym przyjemności z pozbycia się wroga z ten sposób, a ty nawet nim nie jesteś.
Nie od razu zareagował na jej słowa. Przez dłuższą chwilę tkwił w miejscu, zastanawiając się nad tym, w jaki sposób powinien zinterpretować to, co powiedziała. Nie chciał jej wierzyć, ale sam fakt tego, że akurat ją zobaczył po przebudzeniu, nie dawał mu spokoju. Ta wampirzyca była dziwna, o czym zdążył przekonać się już dawno temu. Również w Volterze nie był w stanie jednoznacznie określić jej intencji. Sposób, w jaki rozmawiała z Rafaelem, a także to, że ostatecznie znalazła się tutaj…
– Gdzie twoja pani? – zaryzykował, próbując zachować zdecydowany ton głosu. Miał wrażenie, że wychodzi mu to żałośnie, zwłaszcza że wciąż chwiał się na nogach.
– To znaczy kto? – Kobieta z niedowierzaniem potrząsnęła głowa. – Wydawało mi się, że ostatnim razem wyraziłam się wystarczająco jasno, nawet jeśli zwracałam się do syna Ciemności. Byłam i jestem wierna przede wszystkim sobie.
– Więc czego chcesz?
Tym razem westchnęła, jakby zmartwiona. Palcami przeczesała włosy, zatykając niesforny kosmyk za ucho. W tamtej chwili wydała mu się przede wszystkim zmęczona, choć w przypadku wampira nie powinno być to możliwe.
– Zwykle zachowywałeś się w bardziej uprzejmy sposób, zwłaszcza wobec kobiet. Dodam, że właśnie ci pomogłam, więc podziękowania byłyby na miejscu – oznajmiła rzeczowym tonem, prawie jak karcąca dziecko matka, choć to wydawało się absurdalne. Co więcej, wcale nie wyglądała na zdenerwowaną brakiem reakcji z jego strony. – Aczkolwiek rozumiem, że możesz być oszołomiony. Znów bardzo namieszaliście, Gabrielu.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, świadom wyłącznie mętliku w głowie. Wszystko to, co mówiła… Nie pierwszy raz miał poczucie, że wiedziała o wiele więcej niż powinna. Już nawet nie chodziło o jej obecność w Seattle i to, że na pierwszy rzut oka wyglądała zadziwiająco normalnie – jak ktoś, kogo bez większego zainteresowania można było minąć na ulicy. Oczywiście to nie byłoby takie proste, zważywszy na charakterystyczną dla wampirów urodę, ale jednak. Bez długiej sukni i starannie uczesanych włosów wydawała się o wiele młodsza i bardziej krucha, choć wciąż roztaczała wokół siebie tę charakterystyczną, wzbudzającą niepokój aurę. Amelie była jedną z tych osób, które bez większego wysiłku potrafiły wymóc szacunek – czy to samym tylko spojrzeniem, czy pojedynczymi gestami albo słowami.
Nie był w stanie tak po prostu zapomnieć, że kiedyś znaczyła dla niego naprawdę wiele. Nie jako kobieta, ale ktoś o znaczącej wiedzy i pozycji, wobec której nie dało się zachować obojętności. Co prawda przez lata zmieniło się naprawdę wiele, w tym sposób, w jaki spoglądał na Isobel i kwartet, ale szacunek dla Amelie pozostał – przynajmniej w niewielkim stopniu.
– W porządku. – Zawahał się na moment. W roztargnieniu przeczesał włosy palcami, próbując zyskać na czasie i zająć czymś ręce. Zebranie myśli wciąż kosztowało go sporo wysiłku. – Tak, najwyraźniej jestem tu dzięki tobie. Dziękuję.
W ostatniej chwili powstrzymał się przed dodaniem „dziękuję za to, że mnie nie zabiłaś”. Nie potrafił ot tak rozluźnić się i uwierzyć, że ta kobieta mogłaby go uratować. W gruncie rzeczy nawet nie miał pewności przed czym. Przed istotą w ciele Renesmee? Nie sądził, by to wchodziło w grę, zwłaszcza że uciekinierka nie zachowywała się jak ktoś, kto chciał i potrafił walczyć. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że nagle zawraca i próbuje go dobić, korzystając z tego, że na własne życzenie pozbawił się przytomności.
Zaklął w duchu. W zasadzie… Dlaczego nie? Skoro uciekała, musiała mieć w tym jakiś cel. Może niekoniecznie przeżycie, skoro chwilę wcześniej zastał ją na skraju ulicy, gotowej zginąć pod kołami nadjeżdżającego tira, ale jednak. Co stałoby na przeszkodzie, by się go pozbyła? Skoro była na tyle wyrachowana, by przejąć cudze ciało…
– Namieszaliśmy. Tak powiedziałaś – zauważył, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. W pośpiechu spojrzał na Amelie, mimo obaw nagle dostrzegając w niej jedyną deskę ratunku. – Wiesz, co się stało? O Renesmee? – zapytał, w pośpiechu robiąc krok naprzód.
Zesztywniał, kolejny raz mając wrażenie, że niewiele brakowało, żeby wylądował na ziemi. Pozwolił sobie na zbyt wiele i czuł to niemalże na każdym kroku. Nie dopuszczał do siebie myśli, że atakując tamą dziewczynę mógł oddać tyle, by nawet stracić życie, ale najwyraźniej tak właśnie było. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem czuł się tak wykończony, zwłaszcza gdy w grę wchodził telepatyczny głód. Potrzebował energii, ale nie sądził, by był w stanie zapolować nawet na człowieka. Nie ufał sobie na tyle, by swobodnie poruszać się po pokoju, a co dopiero wyjść na zewnątrz.
Pod warunkiem, że Amelie zamierzała tak po prostu go wypuścić.
Wbił wzrok w kobietę, za wszelką cenę próbując ignorować irytujące wrażenie, że w jej oczach był dosłownie jak dziecko – o wiele młodszy, słaby i nieporadny. Co prawda nie skomentowała tego nawet słowem, ale jej spojrzenia mówiły same za siebie. Jakby tego było mało, wyglądała na zmartwioną, choć irracjonalnym wydawało się Gabrielowi to, że mogłaby martwić się o niego. Nie było żadnego powodu, dla którego miałaby się troszczyć – i to nawet pomimo tego, że mu pomogła.
– Wiem o wszystkim, co się dzieje. I mówię to z pełną świadomością – odezwała się w końcu kobieta, ostrożnie dobierając słowa. – Więc tak, namieszaliście. Sądziłam, że już nauczyłeś się, że ty i kryształ to bardzo złe połączenie.
Spodziewał się, że mogła wiedzieć, ale i tak poczuł się co najmniej osaczony, gdy wypowiedziała te słowa na głos. Tym razem cofnął się na tyle, by móc ciężko opaść na łóżko. To było niczym kapitulacja, a przynajmniej tak się poczuł, gdy w końcu usiadł, tym samym pozwalając Amelie nad sobą górować, ale próbował o tym nie myśleć. Co więcej, nie był w stanie dłużej utrzymać się w pionie, a siedzenie wydawało się lepszą alternatywą od kolejnego zasłabnięcia.
– Nie mogłem…
Urwał, już tylko potrząsając głową. Coraz bardziej sfrustrowany, ukrył twarz w dłoniach. Potarł skronie, choć to niewiele pomogło przy wciąż dającym mu się we znaki pulsowaniu. Właściwie nie zwrócił na to uwagi, myślami będąc gdzieś daleko – przy krysztale, tych dziwnych pragnieniach i momencie, w którym pojawiła się Nessie.
– Nie oceniam. I nie potępiam – stwierdziła cicho Amelie. – Telepaci nie bez powodu z taką obawą wspominają o mocy kryształu.
– Nie musisz tłumaczyć mi czegoś, co jest częścią mojej tradycji – obruszył się, ale te słowa nie zabrzmiały nawet w połowie tak pewnie, jak mógłby tego oczekiwać. Miał wrażenie, że zaczyna zachowywać się jak desperat, ale nie był w stanie nad tym zapanować. – Ja nie…
– Oczywiście, że nie muszę – przerwała mu ze spokojem Amelie. To, że panowała nad emocjami, działało mu na nerwy bardziej niż gdyby nagle wpadła w szał i rzuciła mu się do gardła. W gruncie rzeczy chyba tego chciał – dobitnego dowodu na to, że nie powinien jej ufać. – Znasz działanie kryształu. Kto jak kto, ale ty miałeś z nim styczność… A jednak teraz jesteś tutaj i zamartwiasz się o żonę, podczas gdy sam ledwo trzymasz się przy życiu, bo nie potrafisz utrzymać w sobie energii dłużej niż kilka chwil. Tak więc potrzebujesz moich rad czy nie?
W tamtej chwili naprawdę chciał na nią warknąć. Zacisnął palce na krawędzi materaca tak mocno, że aż zabolało, choć to nie zrobiło na nim wrażenia. Czuł się tak, jakby z niego kpiła, choć nic w jej tonie nie sugerowało, że mogłaby żartować. Wręcz przeciwnie – brzmiała łagodnie, troskliwie i bardzo spokojnie, ale to jedynie pogarszało sytuację.
– To nie tak – wycedził przez zaciśnięte zęby, ale to zabrzmiało jak marna, pozbawiona większego znaczenia wymówka.
– Więc jak? – zachęciła. – Jeśli to coś zmieni, powiedz mi. Mamy dość czasu, bym mogła cię wysłuchać.
Unikał spoglądania jej w oczy, choć czuł, że sama dla odmiany nie odrywała od niego wzroku. Nie miał wątpliwości, że śledziła każdy jego ruch – dosłownie przenikała spojrzeniem. Aż za dobrze pamiętał te oczy, rubinowe i głębokie. Na swój sposób przypominały mu te Michaela czy nawet Rufusa. Amelie po prostu była kimś, kto doświadczył i rozumiał naprawdę wiele.
Zawahał się, wciąż niepewny czego tak naprawdę chciał. Zwierzanie się jej wydawało się prowadzić donikąd, ale nie potrafił ot tak przejść do porządku dziennego z tym, że mogłaby uważać go za na tyle bezmyślnego, by zaryzykować życie własnej żony. Swoje może i tak, ale zdecydowanie nie kogoś, kto był dla niego ważny. Wystarczyło, że już i tak się obwiniał, raz po raz analizując to, co się wydarzyło i nie mogąc pozbyć wrażenia, że z łatwością mógł sprawić, by wszystko potoczyło się inaczej.
– To nie ja szukałem kryształu. Ktoś… mnie oszukał – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Zamknął w jednym pokoju z kamieniem, a ja…
– Ty po prostu nie mogłeś się powstrzymać – dopowiedziała ze spokojem.
Tym razem warknął. Jedynie słabość powstrzymała go przed natychmiastowym poderwaniem się na równe nogi.
– Przestań mi sugerować, że zrobiłem to specjalnie! – jęknął, ale nawet to zabrzmiało żałośnie.
Poczuł się dziwnie, gdy spojrzenia jego i Amelie się spotkały. Jej oczy pozostawały całkowicie obojętnie, jakby jego reakcje i słowa nie robiły na niej żadnego wrażenia. Wciąż stała w tym samym miejscu, spokojna i rozluźniona, uważnie śledząc każdy jego ruch. To okazało się równie frustrujące, co i kierunek, który przybrała rozmowa.
– Niczego ci nie insynuuję – zauważyła przytomnie Amelie. – To ty wciąż się obwiniasz. Być może słusznie, ale nie mnie to oceniać.
– Zabiłem ją.
Nie od razu przyjął do wiadomości, że wypowiedział te słowa na głos. W chwili, w której w końcu rozbrzmiały, Gabriel poczuł się co najmniej tak, jakby ktoś zdzielił go czymś ciężkim po głowie. Gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc, coraz bardziej zaniepokojony. Odsuwał od siebie tę myśl, ale przecież tak właśnie było. Jak inaczej miał określić to, co się stało? Zerwał nie tylko więź, ale przede wszystkim nić, która łączyła Renesmee z ciałem. Co więcej, błądził bez celu tyle czasu, że dziewczyna już od dawna mogła być definitywnie martwa – pochłonięta przez świat snów i szaleństwo, w które stopniowo popadała.
Z drugiej strony, czy nie powinien wiedzieć? Isabeau wspominała o niewyobrażalnym bólu i tym, że wciąż istniała szansa, skoro go nie czuł. Może to była prawda, choć biorąc pod uwagę to, że zerwali więź…
– Jeszcze nie – oznajmiła z przekonaniem Amelie.
Ten jeden raz nawet nie próbował negować jej słów. Wręcz przeciwnie – uczepił się ich jak tonący brzytwy, w duchu modląc o to, by okazały się prawdziwe. Nie miał pojęcia czy wampirzyca miała rację, ale to nie było ważne. Bez znaczenia pozostawało również to, czy przypadkiem nie próbował trwać w fałszywych nadziejach na coś, co tak naprawdę nie miało racji bytu. W tamtej chwili iluzja wydawała się lepsza od prawdy, jeśli ta miałaby okazać się aż tak okrutna.
Wyczuł ruch i to wystarczyło, by machinalnie poderwał głowę. Spiął się, kiedy wampirzyca tak po prostu skróciła dzielący ich dystans, nagle materializując się tuż obok. Wciąż go obserwowała, spoglądając nań w tak przenikliwy, pełen skupienia sposób, że momentalnie zapragnął zniknąć jej z oczu.
– Co nie zmienia faktu, że wciąż wszystko może się wydarzyć. Śmiem twierdzić, że aktualnie Renesmee jest w lepszym stanie niż ty.
– Co to oznacza? – zapytał natychmiast, ale puściła jego słowa mimo uszu.
– Spalasz energię tak szybko, że za którymś razem to cię zabije. Nie mogę wciąż być obok, by próbować to powstrzymać – stwierdziła, w skupieniu dobierając kolejne słowa.
– Nie prosiłbym cię o to – zaoponował, nie kryjąc zniecierpliwienia. – Co wiesz o Renesmee? Powiedziałaś…
Coś w jej spojrzeniu wystarczyło, żeby zamknąć mu usta. Bardziej ludzka i przyziemna dzięki ubraniom czy też nie, wciąż bez większego wysiłku potrafiła wymóc posłuch.
– Wyczuwam złe rzeczy i tylko tyle jestem w stanie ci powiedzieć. Na twoim miejscu naprawdę obawiałabym się tego, co przyniosą kolejne tygodnie. – Amelie zamilkła, po czym westchnęła przeciągle. – Nie powiem ci co z tobą i twoją żoną, bo wszystko tak naprawdę zależy od was. To co wiem bądź nie tak naprawdę nie ma znaczenia.
– Ale…
– Jestem tu po to, żeby obserwować. Nadmierna ingerencja może być niebezpieczna, a ja już i tak zrobiłam dużo – ucięła stanowczym tonem.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, co najmniej jakby widział ją po raz pierwszy. Te słowa brzmiały znajomo i to na dodatek w sposób, który nie kojarzył mu się z niczym nowym.
– Brzmisz jak Michael – zarzucił jej.
O dziwo kąciki ust wampirzycy drgnęły – tylko nieznacznie i w bardziej kpiarski niż rozbawiony sposób, ale jednak.
– Oboje rozumiemy świat w podobny sposób. Tak przynajmniej zawsze sądziłam. – Wzruszyła ramionami. – Tak czy inaczej, w wielu kwestiach mam związane ręce. Zresztą i tak zrobiłam dla was naprawdę dużo.
– Jeśli teraz masz na myśli Beatrycze…
– Jej przemiana to sprawa między mną a nią – stwierdziła chłodno Amelie, raptownie poważniejąc. – Spełniłam obietnicę. Niczego więcej nie musisz wiedzieć.
Jaką, do cholery, obietnicę?!, jęknął w duchu, ale nie próbował zadawać tego pytania na głos. Ton wampirzycy wystarczająco jasno dał mu do zrozumienia, że w ten sposób i tak nie osiągnąłby niczego. Mógł ją co najwyżej zdenerwować, ale to zdecydowanie nie było czymś, na co zamierzał sobie pozwolić. Nie, skoro wciąż postrzegał tę kobietę jako ostateczną deskę ratunku – i to pomimo wszystkich wątpliwości, które w nim wzbudzała.
– Jesteś wierna sobie i bogini… Tak powiedziałaś Rafaelowi. – Spojrzał na nią z powątpiewaniem. To były pierwsze słowa, które przyszły mu do głowy. – To dlatego mi teraz pomogłaś?
– Zasadniczo to już drugi raz – przypomniała usłużnie.
Wiedział o czym mówiła. Co prawda niewiele rozmawiał z Nessie i siostrami o tym, że to Amelie zastały przy nim zaraz po wypędzeni Isobel z miasta, ale to nie było ważne. Liczyło się, że najpewniej to właśnie tej wampirzycy zawdzięczał życie, choć mógł tylko zgadywać, czym kierowała się, próbując go ratować. To, w jaki sposób tego dokonała, pozostawało sprawą drugorzędną. Nie żeby w ogóle brał pod uwagę, że kobieta mogłaby się z nim tą wiedzą podzielić.
– Co teraz?
W gruncie rzeczy pytał bardziej siebie niż ją. Próbował zebrać myśli i podjąć jakąś sensowną decyzję, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Zmęczenie wszystko komplikowało, zresztą tak jak i głód. Energii miał zdecydowanie za mało, a sytuacja w każdej chwili mogła się pogorszyć.
– Przede wszystkim doprowadź się do porządku. Gdybyś chciał zdać moje zdanie, to na twoim miejscu schowałabym dumę do kieszeni i wracała do domu. Twoi najbliżsi jak nic się martwią.
– To nie jest takie proste – obruszył się.
Nie wyobrażał sobie, że miałby tak po prostu wrócić. Nie wątpił, że nikt nie miałby do niego pretensji i powrót z pustymi rękami, ale przecież nie o to chodziło. Wszystko sprowadzało się do niego i tego, co zrobił. W takim wypadku sam musiał wszystko naprostować, a przynajmniej dopaść tamtą dziewczynę. Wciąż nie docierało do niego, że tak po prostu mu uciekła – i to akurat wtedy, gdy udało mu się ją znaleźć.
Tak czy siak, wciąż miał coś do zrobienia. Nie miało znaczenia, że siostry jak nic miały dać mu do wiwatu, gdy tylko się pojawi. Równie mało istotne było to, że potrzebował energii, bo zdecydowanie nie zamierzał posilić się z pomocą żadnej z nich. Nie ufał sobie ani trochę, a odkrycie, że skrzywdził którąś z nich, było ostatnim, czego potrzebował. Tym bardziej nie chciał brać pod uwagę, że mógłby kolejny raz poczuć się źle w obecności Joce. Narażanie córki po prostu nie wchodziło w grę.
Czuł, że Amelie nie odrywała od niego wzroku. Co więcej, nie miał wątpliwości, że doskonale wiedziała, jaką decyzję podjął. Wymowna cisza, która zapadła między nimi, była aż nazbyt oczywista.
– Najbliższe tygodnie nie przyniosą niczego dobrego – oznajmiła z powagą kobieta. – Ty i Renesmee… Wierz mi, że wasza aktualna sytuacja wcale nie jest taka zła. Pojawiło się coś innego i to najbardziej mnie martwi.
– Coś… innego? – powtórzył z powątpiewaniem.
Spojrzał na nią w roztargnieniu, co najmniej oszołomiony. Czuł się trochę tak, jakby mówiła do niego w innym języku, co jak nic miało związek ze zmęczeniem. To przynajmniej próbował sobie przez cały ten czas wmówić.
– Dalej twierdzę, że powinieneś wrócić. Twoja żona nie jest największym problemem – stwierdziła, po czym ciągnęła dalej, obojętna na to, że otworzył usta, by zaprotestować. – Nie tylko ją powinieneś chronić. Skup się na dzieciach, co?
– O czym ty…?
– Wasza malutka kroczy na granicy życia i śmierci. Nie miałam okazji spotkać nekromantki, ale wiem jak trudny jest los wybranki śmierci. – Amelie z uwagą zmierzyła go wzrokiem. – Nie zdajesz sobie sprawy, jakie poruszanie wywołała pośród demonów, gdy Renesmee jeszcze nosiła ją pod sercem. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo przejmowali się czymś, co zignorowała nawet Isobel, ale teraz to dla mnie oczywiste… Tak czy inaczej, wyczuwam coś bardzo złego – powtórzyła z naciskiem. – Ta dziewczynka jest tak bardzo wrażliwa i potężna zarazem… Weź to pod uwagę, dobrze?
– Co ty mi sugerujesz? – nie dawał za wygraną. Tym razem znalazł w sobie dość siły, by poderwać się na równe nogi. Z trudem uchwycił równowagę, ale właściwie o tym nie myślał. – Joce jest…
– Później jeszcze porozmawiamy. To jedynie moje rady – ucięła Amelie. – Obawiam się, że w najbliższym czasie może wydarzyć się naprawdę wiele.
Wraz z tymi słowami jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie i odeszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa